Do 1939 roku Szurka i jej rodzina mieszkała w spokojnej wsi na Lubelszczyźnie. Dziewczynka bała się tylko jednego – ciemnego lasu pełnego okrutnych potworów, do którego tata zabraniał się jej zapuszczać.


Gdy przyszła wojna wszystko się zmieniło. Szurka razem ze swoimi najbliższymi trafia do getta. Jedyną szansą na przeżycie terroru staje się dla nich przerażający ciemny las. Kryją się tam jednak strach, cierpienie i śmierć, a potwory noszą teraz niemieckie mundury…

***

Urokliwa wieś na Lubelszczyźnie. Mała Szurka słyszy o lesie straszne opowieści. O potworach, które tam mieszkają. O dzieciach, które las zabiera i nigdy nie oddaje. Tata nie pozwala jej tam chodzić.

Rok 1939. Szurka i jej rodzina wiodą spokojne życie. Do września, który wszystko zmienia.

Rodzina trafia do getta, gdzie czeka ich tylko śmierć. Zaczynają się wywózki.
Dokąd uciec?
Okazuje się, że przerażający niegdyś las stał się domem dla ukrywających się Żydów. Dla Szurki i całej jej rodziny także.

W leśnej gęstwinie kryje się jednak strach, cierpienie i śmierć, a potwory noszą teraz niemieckie mundury.
Czy rodzina Szurki zdoła ocaleć?

Adiva Geffen
W objęciach lasu
Przekład: Anna Żbikowska
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 22 stycznia 2024
 
 


Oto historia kobiety o imieniu Sara, która zdołała uciec z lasu, gdzie na zawsze zostawiła groby straconych bliskich.
Sara wydostała się z lasu, opuściła mrok i powróciła do życia.
Tę historię można opowiedzieć na wiele sposobów.
Można na przykład rozpocząć ją jak starą baśń.
„Dawno, dawno temu żyła sobie piękna kobieta. Miała kochającego męża i cudowną córeczkę. Aż pewnego dnia…”. Możemy też spróbować następująco: „Wiele lat temu, na długo zanim cały świat stanął na głowie, pogrążony w straszliwej wojnie, która unicestwiła i pochłonęła wszystko, wojnie, w której życie straciły miliony…”.
W tym przypadku jednak zaczniemy tę historię od momentu, w którym bohaterowie wiedli szczęśliwe życie i dziękowali Bogu za jego dary.
„W niewielkiej wiosce, niedaleko Ostrowa Lubelskiego i Lasów Parczewskich, mieszkała szczęśliwa rodzina Szydłowskich. Ojciec Jakub Mendel i matka Taiba”.
Za ich domem rozpościerało się zielone pole, gdzie uprawiali warzywa, pszenicę oraz przepiękny ogród kwiatowy. Na podwórzu rosły jabłoń i grusza, między którymi płynął wąski strumyk. Po polu biegały kury, a towarzyszyło im pięć kóz i dwie krowy o wymionach pełnych mleka.
Jakub Mendel i Taiba Szydłowscy wierzyli, że Bóg błogosławił ich ciężką pracę, radowali się więc i liczyli, że wkrótce dom wypełni się dziećmi. We wszystkim, co mieli, upatrywali opatrzności Bożej i czuli wdzięczność za dobroć i dostatek, które otrzymali. W swoim maleńkim domu na rozstaju dróg co noc zasypiali pod miękką kołdrą – spleceni w uścisku, z uśmiechem na twarzy, przepełnieni wdzięcznością za wszystkie dobrodziejstwa, którymi obdarował ich Bóg.
Jednakże w przeciwieństwie do bajek i baśni o szczęśliwym zakończeniu ta historia potoczy się zupełnie inaczej.
Na samym krańcu niebios zbudził się Szatan i spojrzał na rodzinę. Nie spodobał mu się widok szczęśliwego małżeństwa Taiby i Jakuba Mendla w ich małym domku na wsi we wschodniej Polsce. Za górami, za rozległymi lasami snuł swoje plany, by wyciągnąć zdradzieckie szpony po ten piękny kraj – po jego pola, łąki, knieje i zielone doliny. Sięgnąć głęboko, aż do spokojnych wiosek, gdzie płynęła krystalicznie czysta woda. Nawet Bóg, do którego ludzie zwracali się o pomoc, nie mógł ich ochronić.
Tymczasem Jakub Mendel i Taiba byli pogrążeni we śnie w swoim małym domku. Nie mieli pojęcia, że gdzieś na zachodzie wykluwają się złowieszcze plany, a masa ciemnych chmur nieubłaganie zmierza na wschód.

1

Dom Jakuba Mendla i Taiby Szydłowskich leżał po wschodniej stronie Wólki Zabłockiej – małej wioski w Polsce. Była to wieś spokojna, od setek lat zamieszkiwana przez chłopów pracujących na roli. Choć nie należała do największych, mieszkańcy – zarówno żydzi, jak i goje – darzyli się nawzajem sympatią i przyjaźnią. Żyli w zgodzie i harmonii.
Żydzi mieszkali obok Polaków, ale w domach kultywowali swoje tradycje: dbali o to, by przestrzegać szabatu, pościć podczas Jom Kippur, a w święto Sukkot stawiać kuczki, do których zapraszali sąsiadów. Na Chanukę zapalali świece w menorze, a w czasie Paschy zasiadali do uczty sederowej wraz z krewnymi z pobliskich miejscowości lub podróżowali do Ostrowa Lubelskiego, by tam świętować z bliskimi. Wyznawcy judaizmu zamieszkujący małą wioskę zapraszali sąsiadów gojów do wspólnego obchodzenia żydowskich świąt oraz uroczystości rodzinnych i sami składali wizyty znajomym chrześcijanom podczas ich świąt.
Gdyby do Wólki Zabłockiej zawitał przybysz z zewnątrz, nie potrafiłby rozeznać, czy napotkany mleczarz jest żydem, który modli się z twarzą zwróconą na wschód, czy może chrześcijaninem wierzącym w Jezusa Chrystusa. „Wszyscy, niezależnie od wiary czy pochodzenia, jesteśmy rolnikami uprawiającymi ziemię” – z pewnością tak odpowiedziałby Stefan Sznerski, sołtys wsi. „Traktuję Żydów jak braci. Moja mama umarła podczas porodu, a Żydówka Rachela zajęła się mną i moim bratem. Wołaliśmy na nią »Mamuszka Rachela«”.
Skąd Stefan mógł wiedzieć, że zaledwie kilka lat później, gdy w okolicy zaczną węszyć pierwsi Niemcy, jego własny syn Lucjan – wiejski obibok i pijaczyna, który dużo przeszedł w młodości – pobiegnie do głównej kwatery niemieckiej w Lublinie, by w zamian za stołek sołtysa podzielić się z wrogiem wiedzą na temat tego, kto jest „jednym z nas”, a kto nie?
W Wólce Zabłockiej stała skromna drewniana chatka, w której mieszkały dwie rodziny. Jedną część domu, tę wychodzącą na Lasy Parczewskie, zajmowali wujek Jakub Mendel i ciocia Alinka, bezdzietna para. Z kolei drugą część – wychodzącą na ścieżkę prowadzącą do centrum wsi – zamieszkiwali Jakub Mendel i Taiba, rodzice Szurki. Sąsiedzi czule mówili o nich „nasze dwa Jakuby Mendle”.
Chatkę pokrywała czerwona dachówka, po fasadzie piął się zimozielony bluszcz, a tuż przy niewielkim domu rosły krzewy różane, których czerwone kwiaty, tak czule doglądane przez Taibę, ozdabiały ogród. Mury domu były grube, a w okna wstawiono podwójne szyby – niezbędne, aby chronić mieszkańców przed przenikliwym mrozem panującym podczas białych polskich zim. Chatka wznosiła się nad zielonymi polami. Można z niej było dostrzec ścieżki prowadzące do sąsiednich wiosek oraz do Ostrowa Lubelskiego, znajdującego się zaledwie kilka kilometrów dalej. Społeczność żydowska zamieszkiwała to miasto od połowy XVII wieku.
Z chatki roztaczał się również widok na okno domostwa Czai Bili, siostry Taiby, która mieszkała po drugiej stronie drogi. Ścieżka na północ wiodła do domu Kolana, a tuż obok, na otwartym, rozległym polu, mieszkała rodzina Poznańskich. Jej głową był miejscowy szewc – bliski przyjaciel Jakuba Mendla. Droga leżąca na wschód od domu prowadziła na północ, wprost do dużej posiadłości Parysa Luboskowitza, mieszkańca wsi podziwianego i poważanego przez wszystkich. Parys Luboskowitz odegra ważną rolę w naszej historii.
Gdybyś wówczas otrzymał zaproszenie do domu Jakuba i Taiby, z pewnością czekałoby cię ciepłe przyjęcie. Latem Taiba podawała swoim gościom świeży kompot, a zimą sadzała ich na ławie przy piecu, aby mogli ogrzać się i odpocząć po trudach podróży. Gospodyni pomiędzy podaniem ryby a podaniem chałki z chęcią słuchała opowieści o najnowszych wydarzeniach w okolicach, z których przybyli goście: kto z kim się pobrał, kto się pochorował (nie daj Boże!), kto się urodził lub kto (nie daj Boże!) zmarł. W tamtych czasach źródłem informacji było radio, ale na wsiach stanowiło ono rzadkość – w Wólce Zabłockiej posiadał je jedynie Parys. To podróżujący kupcy przynosili wieści, które dzięki plotkującym rozprzestrzeniały się po wioskach.
Na środku chatki, tuż za dużym stołem jadalnianym, znajdował się antyczny regał wykonany z drewna orzecha włoskiego. Półki uginały się od książek. Legendy Chazarów, Szulchan aruch, modlitewnik na szabat i inne uroczystości, rożne wydania Biblii, Gemara, Tseno Ureno oraz wiele innych świętych ksiąg ze specjalnymi ilustracjami. Wszystkie posiadane tytuły Jakub i Taiba otrzymali od rodziców lub kupili od wędrownego kupca.
Gdyby sam diabeł próbował kiedykolwiek położyć łapę na ich domostwie, rodzina walczyłaby do utraty tchu w obronie kolekcji. Tymczasem jednak niebo było błękitne i nasi bohaterowie mogli oddawać się lekturze zarówno na co dzień, jak i podczas specjalnych okazji.
Oprócz regału w pomieszczeniu stał jeszcze kredens, w którym pod kluczem przechowywano posag Taiby – zastawę przeznaczoną na Paschę. W kredensie trzymano również szklane oraz kryształowe naczynia, srebro przekazywane z pokolenia na pokolenie, kielichy kiduszowe, świeczniki na szabat (należące do rodziców Jakuba Mendla) i oczywiście kielich dla proroka Eliasza. Na szczycie kredensu leżało duże drewniane pudełko, a w nim papierowe ozdoby do kuczki. Obok znajdowało się również małe puzderko skrywające biżuterię Taiby: rubinowe kolczyki, złote bransoletki i perłowy naszyjnik, który zakładała na rodzinne święta lub wizyty u rodziców czy krewnych.
Jak większość mieszkańców wioski Jakub Mendel także pracował na roli i utrzymywał dom z ziemi wydzierżawionej od Parysa. Sumiennie zarządzał niewielką rodzinną działką. Jesienią orał pole, wiosną siał ziarno, a pod koniec lata zbierał plony. Rano wypasał małe stadko, sam doił krowy i kozy, uprawiał połacie pola za pomocą pługa zaprzężonego w konia. Taiba pomagała mężowi: rozrzucała ziarna dla kur, zbierała jaja, robiła ser lub ubijała masło. Małżeństwo sprzedawało część swoich wyrobów sąsiadom albo wędrownym kupcom, ale większość pożywienia zostawała w rodzinie, która powiększyła się wraz z narodzinami pierworodnej córki.
Gdy tylko dziewczynka przyszła na świat, Taiba oznajmiła, że powinni nazwać ją Sara. „Dlaczego?” – dociekali wszyscy. Kobieta wyjaśniła, że kocha ich przodkinię Sarę: piękną, mądrą oraz uwielbianą. Mówiła: „Być może na moją Sarę także spłynie błogosławieństwo i ona również spotka swojego Abrahama”. Razem z Jakubem nadali córce przydomek Szurka – piękna Szurka.
Po jej narodzinach wszyscy mieszkańcy przyszli złożyć gratulacje szczęśliwym rodzicom. Chrześcijańscy przyjaciele czynili przed dzieckiem znak krzyża, błogosławili je i składali wyrazy szacunku, a gospodarzom wręczali świeże jaja i najlepsze nasiona. Z kolei żydowscy sąsiedzi przynosili butelki wina i dziękowali Bogu Abrahama, Izaaka i Jakuba za ten promyk szczęścia. Z okolicznych wiosek przybyli liczni krewni, by zobaczyć piękną Szurkę i wręczyć jej podarunki.
Szurka rzeczywiście była niezwykle urocza i inteligentna.
– Jest i śliczna, i mądra – zachwycała się ciocia Alinka.
– A co najważniejsze: wesołe z niej dziecko – stwierdziła dumnie Taiba.
– Grunt, żeby dziewczynce dopisywało szczęście – podsumowała Ludmiła, żona szewca, po czym się przeżegnała.
Cała rodzina uwielbiała małą Szurkę. Jej włosy w kolorze miodu opadały falami na ramiona. Dziewczynka każde słowo wypowiadała czysto i wyraźnie, pachniała daktylami, a jej śmiech niósł się po całym domu. Gdy Szurka podrosła i nauczyła się chodzić, biegała beztrosko po ogrodzie wśród zwierząt. Rodzice patrzyli na córkę z dumą w sercu i promienieli szczęściem. Kiedy dziewczynka skończyła dwa latka, z rodziną zamieszkała babcia Irena – mama Jakuba Mendla – która niedawno została wdową. Mężczyzna zaprzągł wóz i udał się do Ostrowa Lubelskiego, gdzie Irena mieszkała dotychczas ze swoim mężem, który prowadził mały sklep krawiecki. A gdy wrócił razem z nią następnego dnia, donośnie zawołał: „Szurka, Taiba, chodźcie, babcia przyjechała!” i pomógł swojej mamie opuścić wóz. Jej twarz spowijał smutek. Powoli wysiadła, po czym wydała z siebie długie i głośne westchnienie.
– Dlaczego babcia jest taka smutna? – zapytała Szurka, po czym ukryła się za fartuchem mamy.
– Bo ma bardzo ciężkie życie – wyszeptała Taiba.
– Dlaczego? – dociekała dziewczynka.
– Bo została sama.
– Dlaczego?
– W kółko te pytania! Poszłabyś przytulić babcię.
Szurka pobiegła objąć starszą kobietę, a ta natychmiast wybuchnęła płaczem:
– Aj waj, moje życie, aj, aj!
– Mamusiu, zobacz, babcia wcale się nie cieszy, że nas widzi. – Szurka schowała się za Taibę, która otarła łzę z policzka córki i wytłumaczyła jej, że Irena na pewno się cieszy, ale jednocześnie jest smutna, bo bardzo tęskni za swoim mężem, sabą1 dziewczynki.
– Dlaczego?
– W kółko te pytania! Idź przytulić babcię – ponaglała Szurkę, która kurczowo trzymała się rąbka maminej sukienki. – Saba zmarł i zostawił babcię samą, dlatego babcia zamieszka z nami.
– Dlaczego babcia jest sama? – dopytywała.
Ale mama dziewczynki odparła:
– Dość już! Lepiej oprowadź babcię po domu.

___

– Posłuchaj, Szurko – powiedział papa, gdy usypiał córkę. – Musisz zaopiekować się babcią. Od teraz będzie z nami mieszkać.
– Cieszę się, że jest tu z nami – wyszeptała dziewczynka. – A tak w ogóle, to babcia już dawno nie płakała.
Szurka chętnie przytulała babcię i wdychała aromat drożdży, którymi pachniały jej ubrania. Dziewczynka uwielbiała jej wypieki.
Po przeprowadzce Ireny dom wypełnił się zapachami nowych potraw. Kobieta potrafiła przyrządzić gołąbki z cielęciną, aromatyczne placki z warzywami i słodką chałkę. Podczas zimowych wieczorów wkładała w drobne dłonie wnuczki paczuszkę z wełną, zwijała ją w duży kłębek, a następnie robiła na drutach ciepłe podkoszulki i zimowe czapki dla domowników. „Jak miło, że babcia jest tu z nami” – przyznała mała Szurka, a babcia wręczyła jej rugelach, czekoladowy smakołyk.
Gdy zima zadomowiła się na dobre, a wraz z nią przyszły śnieżyce, które zasypały dom, babcia poprosiła, by przewieźć ją do jej brata, mieszkającego w Ostrowie Lubelskim. Papa ponownie zaprzągł wóz i Irena odjechała.
– Wrócę wiosną – obiecała przed wyjazdem Szurce, która głośno łkała – jak bociany.

___

W tym samym roku, na długo zanim żołnierze Trzeciej Rzeszy rozdeptali buciorami Polskę, a ciemne chmury zaczęły zbierać się na zachodnim niebie, Szydłowscy postanowili wyruszyć w podróż do swojej odradzającej się ojczyzny.
Od przyjaciół i gości słyszeli, że Żydzi zaczęli wracać do Izraela. Stare państwo zostało zniszczone i opuszczone, potrzebowało ciężko pracujących ludzi – takich jak oni – którzy będą orać, siać i uprawiać ziemię obiecaną Abrahamowi przez Boga, aż pustkowie, porzucone na dwa tysiące lat, rozkwitnie.
Rodzina żywiła olbrzymią nadzieję na przeprowadzkę, rozważała nawet zmianę nazwiska na hebrajskie Shamir lub Shalom. Snuła swoje marzenia, głowiła się, rozmyślała, czy woli górski krajobraz na północy, czy może równiny w środkowej części kraju. Szydłowskim nie było jednak dane spełnienie tego marzenia.
„Wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby tylko… gdyby tylko…” – wspomniała Szurka po latach, a jej wzrok posmutniał. „Taka szkoda. Z pewnością wyprowadzka do Izraela doszłaby do skutku, gdybyśmy nie nasłuchali się historii o trudach, jakie miały nas tam czekać. Gdyby papa nie martwił się o nas, gdyby… gdyby… Ale nie mógł przewidzieć, jak podjęte decyzje wpłyną na życie jego i jego najbliższych. Każdy robi, co może”.
Szurka wciąż pamięta ekscytację, która ogarnęła jej małą rodzinę. W końcu Szydłowscy planowali wyruszyć w podróż do ziemi przodków, daleko za morze. Sprawa była poważna.
Rodzinę odwiedziło dwóch młodych mieszkańców Ziemi Izraela, by namówić Szydłowskich do opuszczenia Polski. W oczach małej Szurki mężczyźni wyglądali zupełnie inaczej niż papa, jej wujkowie czy mieszkańcy wioski. Mieli ciemną, opaloną skórę, byli dziwnie ubrani i nie nosili kapeluszy. Przede wszystkim jednak mówili w języku, który dziewczynka rozpoznała z modlitw. Przynieśli ze sobą pomarańczowy owoc, którego nigdy wcześniej nie widziała. Wyjaśnili, że to „złote jabłko”.
Zapadł już wieczór, a cudzoziemcy siedzieli w małej kuchni i opowiadali historie – jedną po drugiej – o tej innej krainie. Słuchacze łapczywie spijali każde ich słowo.
Przybysze czasami niespodziewanie zaczynali śpiewać w dziwnym języku, pokazywali zdjęcia niewielkiego jeziora, które nazywali Jeziorem Galilejskim, osobliwych drzew, na które mówili „palmy” – Szurka słyszała o nich po raz pierwszy. Nie znała tej odległej krainy, określanej przez nieznajomych „Syjonem”, „ziemią naszych ojców”, niekiedy „Jerozolimą” bądź też „naszą pradawną ojczyzną”.
– Czy ta pradawna ojczyzna jest daleko stąd? – Dziewczynka pociągnęła tatę za spodnie.
– Bardzo daleko – odpowiedział z uśmiechem papa Jakub Mendel. – Trzeba pojechać pociągiem, a potem popłynąć statkiem. Już niedługo wszyscy udamy się w podróż do Ziemi Izraela.
– Papo, co to jest Ziemia Izraela? – zapytała Szurka. – Jesteśmy Polakami, dlaczego mówisz, że to nasza ojczyzna?
– Bo to nasza prawdziwa ojczyzna.
– A co to takiego ojczyzna?
– To miejsce, gdzie mieszkali twoi przodkowie i twoje przodkinie: Abraham, Izaak i Jakub, a także Sara oraz Ryfka – odparła Taiba.
Papa wyjaśnił córce, że Jerozolima to kraina, w której pragnie się znaleźć każdy Żyd. Miejsce bardzo odległe, położone za morzem. To właśnie tam bociany odlatują na zimę, to tam grzeje słońce, a od białego brzegu morza wieje rześki wiatr. Mężczyzna pozwolił nawet córce posmakować soczystego owocu pomarańczy, który nie rósł na polskich drzewach.
– To pomarańcza, inaczej złote jabłko – wytłumaczył podekscytowany Jakub. – A tam, w Izraelu, rośnie wiele złocistych owoców.
– Dlaczego przynieśli nam jabłko?
– Pamiętaj, moja mała Szurko, to jest pomarańcza, złote jabłko. Panowie przywieźli ją, aby pokazać nam, jak żyzna jest ziemia Syjonu. To tam, w kraju naszych ojców, trwa odbudowa pradawnej ojczyzny. A osoby zajmujące się odnową to pionierzy.
– Kim jest pionier?
– Moje ciekawskie maleństwo! Pionierzy to osoby, które jako pierwsze powróciły do kraju i zaczęły przywracać go do życia. Potrzebują wsparcia rolników takich jak ja, potrafiących uprawiać ziemię, hodować jabłka i doić krowy. Ludzi z dłońmi gotowymi do pracy, jak moje. Zobacz – powiedział Jakub Mendel, po czym wyciągnął swoje silne ręce i pogłaskał córkę po głowie. – Nasz przyjaciel Mojżesz Janowski, który mieszkał w sąsiedniej wsi, już tam pojechał. Stanie się pionierem, a potem przyjdzie pora na nas.
– A czy tam mówią po polsku, tak jak tutaj?
– Nie. – Ciocia rozwiała wątpliwości dziewczynki. – Będziemy musieli nauczyć się nowego języka.
– Jakiego?
– Hebrajskiego – odpowiedziała Taiba.
– Odmawiamy modlitwy po hebrajsku, a teraz ten język przechodzi modernizację, zupełnie jak nasi ludzie… jak Żydzi.
Wujek Jakub Mendel i ciocia Alinka również chcieli wyjechać. Marzyli o rozpoczęciu nowego życia w krainie przodków. Chcieli uprawiać swoją ojczystą ziemię.
– Wspaniale – śmiała się Taiba – cała rodzina znowu zamieszka pod jednym dachem.
– Oczywiście – potwierdził wujek – jeden dom i jedno serce, wypełnione pokojem i miłością.
– Amen, amen.
Mama Taiba z nieukrywaną ekscytacją przystąpiła do przygotowań. Szyła prześcieradła, haftowała obrusy, a nawet wystawiła kilka mebli na sprzedaż.
Z kolei papa uczył resztę rodziny, jak powiedzieć po hebrajsku „woda”, „mleko”, „ser” oraz „dziękuję”.
– Maa-lin, maa-rim. – Szurka próbowała wymówić nowo poznane hebrajskie słowo, czym rozbawiła wszystkich.
W nocy dziewczynka powtarzała nietypowe wyrazy, recytowała je przed swoją szmacianą lalką Alinką, którą dostała na urodziny. Uczyła zabawkę hebrajskiego, tłumaczyła, że już wkrótce będą posługiwać się zupełnie innym językiem w całkiem nowym kraju. Wieczorami papa opowiadał bliskim o przodkach zamieszkujących Izrael – o Sarze i Racheli, o królu Dawidzie i jego świątyni stojącej na szczycie wzgórza. Ową krainę otaczały miodowe wydmy, a także palmy i drzewa pełne złotych jabłek. Zafascynowana Szurka chłonęła historie o Abrahamie, Izaaku, Jakubie, a także Józefie i jego braciach. Zaczęła śnić o tym odległym miejscu: Ziemi Izraela. Tylko babcia Irena utyskiwała w swoim pokoju. Nie rozumiała, co takiego jest tam, czego nie można znaleźć tutaj.
– Przecież to Polska jest naszą ojczyzną – powtarzała, ale papa upierał się, że emigracja do ziemi przodków to jego wielkie marzenie. Marzenie, które musi się ziścić.
Wówczas jednak do małej wioski we wschodniej Polsce zaczęły docierać plotki na temat pradawnej ojczyzny Żydów.
Pewnego dnia przed chatką Taiby oraz Jakuba Mendla zatrzymał się powóz ciągnięty przez dwa konie. Z pojazdu wysiadł Mojżesz Janowski, sąsiad Szydłowskich. Był szczuplejszy, niż go zapamiętali, a twarz miał czerwoną. Taiba wyjrzała przez okno i natychmiast wybiegła mu na powitanie.
– Mojżeszu, a co ty tutaj robisz? Sądziłam, że całą rodziną mieszkacie w Ziemi Izraela.
– Jak widzisz, wróciłem tutaj, do Wólki Zabłockiej – odparł mężczyzna ze smutkiem.
– Coś się stało?
Mojżesz nie odpowiedział, zapytał jedynie, gdzie znajdzie Jakubów Mendli. Taiba zrozumiała od razu. Skinęła głową i posłała Szurkę, by ta jak najszybciej sprowadziła tatę. Gdy jeden i drugi Jakub usłyszeli, kto ich odwiedził, natychmiast przerwali dojenie i pognali do domu.
– Hurra, bohater Janowski! – zawołali z daleka i pomachali rękami w geście przywitania.
Wkrótce radosne okrzyki ustąpiły łzom i smutkowi, a z każdym słowem wypowiedzianym przez Mojżesza twarz Jakuba Mendla czerwieniała coraz bardziej.
– Mimo wszystko musimy wyjechać – obwieścił mężczyzna gromkim głosem.
– Ale jak to? Słyszałeś, co powiedział – zaprotestował wujek Jakub, który już zaczął się wycofywać z wcześniejszych planów.
– I tak wyemigrujemy do Izraela.
– Szalony z ciebie człowiek – stwierdził gość. – Ludzie padają na malarię jak muchy.
– Bez względu na malarię, brak pracy, surową i zdradliwą ziemię – odparł ze śmiechem – to nasza ojczyzna! Potrzebuje ludzi takich jak my, ludzi pracujących.
– To prawda, ale może lepiej poczekać jeszcze chwilę – zaczął przekonywać Mojżesz Janowski. – Może to jeszcze nie pora.
– Jak długo mamy jeszcze czekać? – chciał wiedzieć Jakub Mendel. – Załatwiliśmy już wszystkie pozwolenia, dokumenty podróży. Kto wie, co się wydarzy. Musimy działać, nie czekać. Musimy odbudować naszą ojczyznę.
Papa Jakub Mendel był uparty i nalegał na wyjazd, choć Taiba i ciocia Alinka zaczęły się martwić. Sugerowały, że Mojżesz może mieć rację i warto poczekać, aż sytuacja się ustabilizuje.
– Nasza Szurka jest ciągle taka mała – naciskała Taiba. – Poczekajmy jeszcze chwilę. Co w tym złego?
– Czekaliśmy dwa tysiące lat, możemy poczekać kolejne dwa – dodała ciocia Alinka.
Jakub Mendel wyszedł na dwór. Z poważnym wyrazem twarzy i zmarszczonymi brwiami przechadzał się tam i z powrotem. Skręcił jedną z cienkich cygaretek, na które pozwalał sobie od czasu do czasu. Mojżesz Janowski i wujek Jakub Mendel obserwowali mężczyznę w ciszy.
Taiba wyszła do męża. Oboje dyskutowali dłuższą chwilę, a gdy mężczyzna wrócił do domu, po jego uśmiechu nie było już śladu, a z oczu bił smutek.
Następnego ranka dwóch Jakubów obwieściło wspólnie, że na jakiś czas rezygnują z planu przeprowadzki.
– Tylko na chwilę – podkreślił papa.
– Co się stało? – dopytywała Szurka.
– Nie dotarło?! – zagrzmiał ojciec, a dziewczynka zniknęła za fartuchem mamy.
– Już po wszystkim. Zapadła decyzja, że nigdzie nie jedziemy – obwieściła córce Taiba ze smutkiem. – Przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Dlaczego? – Szurka domagała się wyjaśnień. – Mówiłaś, że będzie nam tam dobrze, że tam jest miło, ciepło, a na drzewach rosną złote jabłka.
– Ponieważ postanowiono, że jeszcze nie pora.
Jakub Mendel szerokim ruchem ręki wskazał rozległe pola oraz ogród kwiatowy, po czym oznajmił:
– Na razie zostaniemy tutaj, dopóki tam, w krainie naszych przodków, nie zmienią się warunki. Nie chcę skazywać swojej rodziny na głód, uchowaj Boże. Poczekajmy. Może to rzeczywiście nie jest odpowiedni moment.
Wiele lat później Szurka, gdy wreszcie przybyła do Ziemi Izraela, a każdy zwracał się do niej „babcia Szurka”, opowiadała wnukom: „Papa wierzył i obiecywał, że w ciągu roku, najpóźniej dwóch lat spakujemy się i sprzedamy nasz dobytek, po czym wyruszymy do Izraela, gdy będziemy mieć pewność, że ojczyzna jest w lepszym stanie. Więc czekaliśmy cierpliwie. Mieliśmy nadzieję, że w końcu dotrzemy do ojczyzny, choć przecież w tamtych czasach dobrze nam się żyło w Polsce. Skąd mogliśmy wiedzieć…”.
Kolejne dni mijały nieubłaganie. Szurka skończyła już cztery lata. Jej ulubionym miejscem w rodzinnym domu było kuchenne okno z jasnobłękitnymi zasłonami w haftowane czerwone i niebieskie leśne kwiaty. Dziewczynka mogła przesiadywać tam godzinami, wtulona w okno z podwójną szybą, i wyglądać na świat roztaczający się przed nią. Nawet teraz, po latach, Szurka pamiętała tamte widoki. Stały się jej częścią, stworzyły album ze wspomnieniami z dzieciństwa. Ze swojego punktu obserwacyjnego podziwiała padający śnieg, szron rozkwitający na szybach i pola pokrywające się zielenią na wiosnę, głaskała promienie słońca wpadające przez okno. Uwielbiała obserwować otoczenie. Chłonęła je oczami.
– Spójrz, mamo – wołała, gdy usiłowała schwytać wstążkę słońca w dłonie. – Ależ piękne – radowała się.
Taiba przytuliła córkę i wyznała jej szeptem, że też kiedyś kochała obserwować świat i przechowywać w sercu piękne obrazy.
– A jeśli Bóg da, twoje dzieci i dzieci twoich dzieci kiedyś będą robić to samo. – Kobieta w myślach zmówiła modlitwę.
– To najlepsze miejsce na ziemi, prawda, mamusiu?
– Właśnie tak.
Skąd mogły wiedzieć, że nadejdzie dzień, w którym z pięknego drewnianego domu, cichego świadka ich szczęścia, pozostanie garstka popiołu? Że nikczemna dłoń zetrze z powierzchni ziemi wszystko, co zostało stworzone z miłością? Jak w obliczu takiego piękna można myśleć o tym, ile zła czai się na świecie?
Nasza mała Szurka kochała przykładać buzię do zimnej szyby i pozdrawiać drobnymi rączkami dzieci, które wracały ze szkoły do domu i podrzucały plecaki w powietrze, albo wołać za papą czy wujkiem Jakubem Mendlem, gdy ci oddawali się pracy: rzucali ziarna pszenicy kurom, szczotkowali konie, doili krowy, pielili ogród, orali pole czy siali cebulę lub marchew.
– Papo, spójrz na mnie! Tutaj jestem! – krzyczała Szurka, a papa odkładał wiadra, posyłał jej uśmiech, ocierał pot z twarzy i wracał do pracy. Czasami podchodził do okna, by wręczyć córce groszek lub kwiat kasztanowca.
Mama Taiba krzątała się po kuchni, pochłonięta obowiązkami. Wprawione dłonie kobiety tańczyły nad niebieską ceratą, spiesznie przygotowywały kolację dla rodziny. Gniotła liście kapusty, świeżo zerwane w ogrodzie, i przyrządzała z nich kwaśną surówkę ozdobioną plasterkami marchewki. Siekała cebulę oraz dynię piżmową, po czym mieszała je w wielkim garnku na zupę. Robiła twaróg i kwaśną śmietankę z mleka, które przyniósł jej mąż. Wyrabiała ciasto, aż stało się miękkie i sprężyste, by następnie wyciąć z niego spore krążki. Na środku każdego z nich umieszczała ziemniaki i trochę cebuli, po czym zręcznie sklejała brzegi i wrzucała pierogi do gotującej się wody. Kiedy mama była zajęta, Szurka przesuwała drewniane krzesło, które było wyższe od niej, i ostrożne wspinała się na nie, by dosięgnąć kredensu. Obok kładła Alinkę. Zginała swoje drobne nóżki na drewnianej desce, przyciskała twarz do zimnej szyby i obserwowała dużą gruszę rosnącą przed domem, jej ciężkie gałęzie, które kołysały się na wietrze i stukały w ściany domu. Dziewczynka była pewna, że drzewo tańczy tylko dla niej, kłania się jej w osobliwy sposób i zachęca, by się na nie wspiąć.
– Wystarczy, moja droga, czas schodzić. – Taiba wyciągnęła ręce do córki. – Tam jest zimno, weź lalkę Alinkę i usiądźcie obok mnie. Może dam ci spróbować barszczu.
Szurka oderwała się od okna, by skoczyć prosto w ramiona matki. Opowiedziała jej o wietrze, który sprowadził ciemne chmury i porozrzucał stos słomy, a także o gruszy przybranej w białe kwiaty.
– Dość już tego leniuchowania, lepiej pomóż mi zagniatać ciasto – skarciła dziewczynkę żartobliwie mama, gdy wcisnęła w ręce córki kawałek miękkiego ciasta i pokazała jej, jak uformować kulkę i wrzucić ją do garnka z wrzącą wodą. Lalka Alinka także otrzymała malutki przydział masy. Następnie kobieta wręczyła Szurce niewielki koszyczek i obie starannie zebrały jajka z kurnika, po czym położyły je w spiżarni za kuchnią. Kilka jajek dały innym rolnikom w zamian za jabłka lub mąkę.

1 Saba (hebr.) – dziadek (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

 
Wesprzyj nas