Emma Smith w książce „Przenośna magia. Historia książek i ich czytelników” porusza temat materialności czytania, czyli tego, co nazywa „książkowością”. W jej ujęciu książki w swojej fizycznej formie okazują się nieskończenie elastyczne, nie tylko w przestrzeni domowej jako choćby odbojniki do drzwi, podkładki pod stołowe nogi i okazjonalnie jako podpałka w trudnych czasach, ale także jako ochrona żołnierzy przed postrzałem czy też materiał redukujący hałas nawierzchni autostrady.
Większość tematów naszych rozmów o książkach tak naprawdę dotyczy zawartych w nich słów: wspomnień z czytania w dzieciństwie, fraz i cytatów z ukochanej przez całe życie powieści. Ale książki to zarówno słowa, jak i rzeczy, światy generowane w naszych głowach i przedmioty w naszym życiu. My, czytelnicy, piszemy na marginesach, podkreślamy słowa i zdania, łamiemy im grzbiety, suszymy w nich kwiaty i liście. One z kolei zajmują miejsce, kurzą się na półkach, zakłócają porządek, służą za podpórki i podstawki. W tej książce Emma Smith pokazuje nam, dlaczego, jak to ujął Stephen King, są one „jedyną w swoim rodzaju przenośną magią”. Po prostu – „magia książki zawsze tkwi w jej formie – nie tylko w treści, lecz także w tym, że zawsze można ją zabrać z sobą”.
Większość z nas, którzy spędzają czas na czytaniu książek, pochłania ich werbalną treść, a następnie odkłada je na bok lub w najlepszym razie odkłada na półkę. Ale te pojemniki na słowa mają własną tożsamość i istnienie, posiadają ciała, a krążąc po całym świecie doświadczają niezwykłych przygód.
W „Przenośnej magii” Emma Smith dowcipnie i pomysłowo opisuje książki jako przedmioty będące w posiadaniu czytelników, a nie stworzone przez pisarzy. Jej tytuł, zapożyczony z eseju Stephena Kinga, podkreśla mobilność tych pozornie nieruchliwych przedmiotów i ich okultystyczne moce. Jak na książkę z magią w tytule przystało Smith zaczyna swoją opowieść od baśni „Mistrz i uczeń”, której głównym bohaterem jest opasła, oprawna w skórę księga zaklęć; następnie sięga po odmiany czytania magicznego, począwszy od duchowej przemiany św. Augustyna, który nawrócił się w wyniku przypadkowego czytania Biblii, po Mein Kampf, rozprowadzany po wszystkich gospodarstwach domowych w czasach Trzeciej Rzeszy jako obiekt rytualny, przenośna książkowa manifestacja hitleryzmu.
To tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów, Emma Smith pisze także o znaczeniu Biblii Gutenberga, ewangeliach spisywanych pracowicie przez mnichów złotym atramentem, słynnej książce Marylin Monroe czy też autoinscenizacji Madame de Pompadour jako czytelniczki-intelektualistki. W innym miejscu Smith opisuje książki niezbyt praworządne: tajemnica morderstwa w miękkiej oprawie z epoki apartheidu w Republice Południowej Afryki skrywa w środku instrukcję wytwarzania bomb, a XVII-wieczny wenecki mszał zawiera sprytnie ukryty pistolet, uruchamiany przez jedwabną zakładkę. Smith przybliża także czytelnikowi bibliomancję, bibliobójstwa, rytualne palenie książek zakazanych i projekt dostarczania książek żołnierzom amerykańskim walczącym na frontach II Wojny Światowej.
To mądra, zabawna i ujmująco osobista książka. Smith czyta, wyostrzając wszystkie zmysły. Słucha szeleszczących przewracanych stron, wącha oprawy jak koneser rozkoszujący się bukietem wina, z rozkoszą wdycha zapachy tanich antykwariatów, obserwuje odciski pozostawione przez kubki z kawą i drobiazgi pozostawione przez czytelników pośród stronic. Smith zachęca nas, czytelników, do myślenia o książkach z perspektywy samej książki, materialnego, fizycznego obiektu. Autorka przekonuje, że rozwijający się często ścisły związek między książkami i ludźmi wynika z naszej tendencji do antropomorfizacji książek: wszak chętnie przypisujemy im cechy ludzkie. Smith pokazuje, że książki towarzyszą nam przez całe życie, podążają za nami, czasem całkiem dosłownie, od kołyski aż po grób. Co więcej – nawet najbardziej masowa książka nabiera w trakcie użytkowania indywidualnego kształtu i charakteru. Na koniec autorka proponuje zaś własną definicję książki: „książka staje się książką w rękach czytelnika. Jest obiektem interaktywnym. Książka, z której nie korzystamy i której nie czytamy, nie jest w rzeczywistości książką.” ■Nikodem Maraszkiewicz
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Przenośna magia. Historia książek i ich czytelników
Przekład: Aleksander Gomola
Seria: Historiai
Wydawnictwo Bo.wiem
Premiera: 23 kwietnia 2024
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
Wstęp
[. . .]
„Przenośna magia” jest zatem książką o książkach, a nie o słowach.
Słowa mogą być ponownie wydawane w wielu formach i przez nie redefiniowane; książki są uparcie, nieredukowalnie obecne. David Scott Kastan nazywa to różnicą między pismem jako bytem „platońskim” lub istotowym a książkami jako bytami „pragmatycznymi” lub przygodnymi. Właśnie na tej materialności chcemy się tutaj skoncentrować.
„Przenośna magia” nie jest studium pisma w sensie platońskim, ale książką o książkach jako rzeczach. Dzieła literackie nie istnieją w jakimś idealnym i niematerialnym stanie: są wykonane z papieru i skóry, wymagają pracy i brania ich do rąk. Chcę, byśmy odkrywali i celebrowali ich ciężar materialny oraz cudowną, niedocenianą nierozłączność formy i treści książki. I to nie tylko w uświęconych salach bibliotecznych i pośród księgozbiorów kolekcjonerów, gdzie historie książki lubią zatrzymywać się na dłużej (aczkolwiek i my tam zajrzymy): edycje, o których tu mowa, towarzyszą nam na co dzień i nie należą do książkowej arystokracji – sprzedawane masowo, często mają na okładce odcisk po kubku do kawy i nie są przechowywane w szklanej gablocie jako jedyne egzemplarze tego czy innego dzieła.
Mimo to w przypadku każdej z nich mamy do czynienia z magią formy. Weźmy pikantną okładkę bestselleru Jilly Cooper Jeźdźcy – złote litery, krągłe pośladki kobiety w bryczesach i tworzące gęsty wachlarz stronice kapitalnie wyznaczają jej ton, przedstawiając proponowaną przez nią treść jako mnóstwo przyjemnej rozrywki.
Żyjący w ósmym wieku misjonarz św. Bonifacy poprosił skrybów w jednym z klasztorów, aby przygotowali mu manuskrypt Listów św. Piotra spisanych złotym atramentem, chciał bowiem przedstawić nową religię bogatym „cielesnym” ludziom w imperium Franków w kategoriach wartości doczesnych, które ci na pewno zrozumieją. Pierwsze wydania powieści Dickensa Bleak House3, sprzedawane w latach 1852–1853, były podzielone na dziewiętnaście tomów, w papierowych okładkach w kolorze oliwkowym, a każdy tom otwierały i zamykały reklamy. Być może kieszonkowy płaszcz przeciwdeszczowy Siphonia – do nabycia bezpośrednio u producenta, firmy Edminston & Son, w pobliżu teatru Adelphi – miał być praktycznym antidotum na „drobną czarną mżawkę”4 i mgłę, która w pamiętny sposób spowija Londyn na początku powieści: jednym ze skutków tych reklam jest takie jej sprofilowanie, by była atrakcyjna dla kultury konsumpcyjnej, nie literackiej.
Tym, co łączy grube czytadło z gatunku sex’n’shopping, księgę Biblii spisaną złotymi literami oraz epatującą konsumpcjonizmem powieść w odcinkach, jest materialne połączenie formy i treści, które będę nazywać „książkowością” (bookhood).
Słowo bookhood zostało ukute w dziewiętnastym wieku na wzór innych bardziej znanych słów angielskich, takich jak childhood (dzieciństwo) czy brotherhood (braterstwo), i najwyższa pora przywrócić je do życia. Sugeruje fizyczną autonomię i żywotność książki: „stan lub kondycję bycia książką”, jak wyjaśnia Oxford English Dictionary.
Podoba mi się ta definicja, ponieważ każe nam myśleć o książce z perspektywy samej książki, a także dlatego, że pomaga skupić uwagę na jej fizycznym angażowaniu zmysłów innych niż wzrok oraz na czynnościach wykraczających poza samo czytanie. Książkowość obejmuje wpływ dotyku, zapachu i słuchu na doświadczanie książek. Skupia się na papierze, oprawie, ilustracjach zdobiących okładkę, na sprzedaży książek, bibliotekach i kolekcjach. Bada, w jaki sposób rozmiar tworzy znaczenie i kształtuje oczekiwania. Rejestruje konkretne gesty i słownictwo, którymi się posługujemy, obcując z książkami: na długo przed tym, zanim nauczyliśmy się przesuwać ekran kciukiem lub powiększać go albo pomniejszać dwoma palcami, musieliśmy nauczyć się obracać tymi samym palcami strony. Książkowość to ośle uszy lub grzbiety ułożone równo na półce. Uznajemy ją za fakt przez to, że wolimy oprawę zszywaną aniżeli klejoną, z której prędzej czy później zaczną wypadać kartki; gdy kupujemy edycję kolekcjonerską lub natrafiamy w antykwariacie na konkretną okładkę ulubionej książki z dzieciństwa albo gdy przypominamy sobie, odciśniętą fotograficznie w naszej pamięci, jakąś ilustrację lub to, że jakieś konkretne zdanie lub informacja znajdowały się po lewej stronie otwartej książki mniej więcej na jednej trzeciej wysokości, idąc od dołu.
Książkowość to zapisane w pamięci zapach i dotyk ukochanej historii, a nie tylko jej fabuła czy postaci. Zamiast dematerializować książkę, czyniąc ją przezroczystym, technicznym rozwiązaniem służącym dostarczaniu zawartych w niej słów, książkowość czyni przedmiot nazywany książką bardziej nieprzezroczystym, bardziej obecnym, bardziej materialnym.
„W trakcie normalnej lektury”, zauważa Garrett Stewart w rozważaniach o książkach będących dziełami sztuki, „skupienie uwagi na treści sprawia, że książki do pewnego stopnia wyparowują”. Precz z normalnym czytaniem! „Przenośna magia” rzuca wyzwanie tej niematerialności, przypominając nam, że nasza lektura jest zawsze uwarunkowana świadomością samej książki i jej niezbywalnej książkowości. Książkowość jest bowiem nieodłączną, nawet jeśli niekiedy podświadomą, częścią czytania. Wszyscy rejestrujemy rozmiar i wagę książki, fakturę papieru i krój pisma. Wiemy, jak sprawuje się podczas lektury: jak mocno trzyma oprawa i czy do jej otwarcia potrzebne są dwie ręce. Zwracamy uwagę na okładkę i ewentualną, sygnalizowaną za pomocą jej projektu, treść tego, co czeka nas w środku, wiemy, czy książka ma pęknięty grzbiet, czy jej obwoluta jest przetarta i czy na ciemnym, matowym wykończeniu zostają odciski palców (moje egzemplarze serii Penguin Classics: patrzę na was). Możemy ją przeglądać, zaznaczając miejsce, w którym aktualnie jesteśmy, palcem, zagiętym rogiem, wstążką, biletem kolejowym, pocztówką lub kwiatami wprasowanymi między jej stronice. Możemy też wykorzystać jej wielowymiarową fizyczność na inne sposoby: jako kostkę do jogi, odbojnik do drzwi, packę na muchy, prasę do kwiatów lub jako pomoc w ćwiczeniu eleganckiego, wyprostowanego chodu. Jesteśmy świadomi jej zapachu: chemicznej woni atramentu lub przetworzonego papieru, organicznych pozostałości ludzkiego dotyku. Naukowcy stworzyli koło zapachowe starej książki z takimi kategoriami jak: migdały, nieświeże skarpety, dym, ocet i stęchlizna (dobra rada: jeśli chcesz usunąć z książki nieprzyjemną woń, na przykład wilgoci lub dymu tytoniowego, zamknij ją w szczelnym pudełku z czystym żwirkiem dla kotów); wielu producentów perfum eksperymentowało z zapachem książki; oferta ze strony internetowej Demeter Fragrance Library: od zapachu Paperback po Biblioteca de Babel marki Fueguia 1833 („nuty starych pożółkłych stron książek, opraw i politury biblioteczek”).
Wszystkie te zaangażowania zmysłowe, wszystkie te haptyczne czynności, różnią się w zależności od dokładnych konturów konkretnej książki, którą trzymamy w dłoni. To dlatego zakup nowego wydania ukochanej książki zawsze w jakiś sposób oddziela nas od dotychczas posiadanego egzemplarza i może być nawet uważany za zdradę. Jorge Luis Borges, argentyński pisarz i krytyk, którego twórczość jest pełna wyimaginowanych książek, historii i niemożliwych bibliotek, wyznał, że intelektualnie nie jest zainteresowany „fizycznymi aspektami książek”. Niemniej z rozrzewnieniem wspominał, co znaczyło dla niego konkretne wydanie książki, którą studiował przez całe życie, a mianowicie „Don Kichota”:
Jeszcze teraz pamiętam tę czerwoną oprawę i złote tłoczone litery w wydaniu Garniera. Kiedy biblioteka ojca uległa rozproszeniu i przeczytałem Don Kichota w innej edycji, miałem wrażenie, że to nie jest prawdziwy Don Kichot. Jakiś czas później jeden z przyjaciół zdobył dla mnie wydanie Garniera z tymi samymi stalorytami, odsyłaczami i erratą. Wszystko to stanowi dla mnie część książki, którą nazywam prawdziwym Don Kichotem5.
Emocje sięgają zenitu, gdy w grę wchodzi nasz stosunek do książek: publikując zdjęcie rozciętego grubego tomu (aby był bardziej poręczny), winowajca wyznał w mediach społecznościowych, że jest „mordercą książek”. Zapytajmy dowolną grupę czytelników o ich zwyczaje związane z pisaniem na marginesach książek lub podpisywaniem egzemplarzy, a otrzymamy całą gamę zażarcie bronionych stanowisk. Trudno wyobrazić sobie inny martwy przedmiot wywołujący podobne święte poruszenie. Jak ujął to John Milton w traktacie Areopagitica z 1644 roku, napisanym w obronie „wolności druku” po aresztowaniu księgarza Johna Lilburne’a za import wywrotowych książek: „Książki nie są bowiem jedynie martwymi przedmiotami, lecz zawierają w sobie potencjał życia”6. To życie kryje się zarówno w ich formie fizycznej, jak i w ich metafizycznej treści. Jak wynika z kontekstu często cytowanych słów Miltona, książkowość wykracza daleko poza przyjemność konsumpcyjną: czasami, jak zobaczymy dalej, książki stają się reprezentantami ludzi, zastępując czytelników i zamiast nich ponosząc niektóre wymierzane im kary oraz doświadczając przeznaczonych dla nich upokorzeń. Materialność książek stawia je w centrum tości kulturowych.
Uznanie książkowości wymaga, byśmy oparli się tendencji do ich idealizowania. Książki są cudowne, wymagające, porywające – ale bywają też obrzydliwe, niepokojące, oburzające. Podobnie jak w księdze magii, od której zaczęliśmy naszą refleksję, ich znaczenia, formy i konsekwencje nie są niewinne, sentymentalne ani zawsze przyjemne. Omawianie książek oprawionych w ludzką skórę w rozdziale trzynastym transponuje bibliofilię, czyli miłość do książek, do wyraźnie dysonansowej tonacji; myślenie o przymusowych nawróceniach w purytańskiej Nowej Anglii (opisywanych w rozdziale piętnastym) wskazuje na książkę jako skompromitowany podmiot sprawczy w kolonialnym spotkaniu.
Nie wszystkie książki to Bardzo głodna gąsienica, chociaż w fizycznej zabawności tej książki również pobrzmiewa nuta przestrogi. Pierwszą propozycją Erica Carle’a była książka o tytule Willi the Worm (Robak Willi), a jej tytułowy bohater miał być molem książkowym skubiącym stronice: ta wczesna wersja nadaje Bardzo głodnej gąsienicy symboliczną jakość, w której tym, co jest chętnie pożerane, nie są – dla mnie w latach siedemdziesiątych niewypowiedzianie egzotyczne – pikle, arbuz, salami i placek z wiśniami, lecz sama książka. Alegoria czytania Carle’a jasno pokazuje, że – jak przekonuje się o tym gąsienica – łapczywe pochłanianie książek może zafundować nam ból brzucha.
Często książki o książkach jarzą się świetlaną nostalgią powiązaną z chwilami spędzonymi na ich lekturze w dzieciństwie lub z zachwytem pokazują, w jaki sposób ukochana powieść towarzyszy nam przez całe życie, albo śledzą pomysłowe transformacje jakiegoś kanonicznego tekstu na przestrzeni czasu i w różnych formach komunikacji. Innymi słowy, opowiadają o książkach jako pojemnikach na fikcyjne światy, postaci i idee, a nie o książkach jako charakterystycznych, wytworzonych przedmiotach przekazujących własne znaczenia, które kształtują czytelników i są przez nich kształtowane. Co więcej, książki o książkach dotyczą zwykle miłych książek formujących ludzi rozważnych, kreatywnych i o wyrafinowanym guście, a nie książek niebezpiecznych, o potencjalnie złych skutkach. Materialne książki przywołane w książce, którą czytasz w tej chwili, bywają podstępne, czasem złośliwe; mają moc dezinformowania i manipulacji, ale także moc dawania pociechy i edukowania. Są symbolami i narzędziami nierównych relacji władzy, a otwarte horyzontalnie wpisują w świat wertykalne hierarchie społeczne – jak tutaj między mistrzem a uczniem, gdzie indziej zaś między dorosłym a dzieckiem, także między kolonizatorem a kolonizowanym.
Jak skonstatował ze smutkiem w cieniu Trzeciej Rzeszy Walter Benjamin, krytyk kultury, filozof i bibliofil, „Nie ma takiego dokumentu kultury, który nie byłby zarazem dokumentem barbarzyństwa”7. Nie mówił bezpośrednio o książkach, a powinien był. Aby zrozumieć naszą wielowiekową miłość do książki, musimy umieć dojrzeć także mroczną stronę tej miłości. To związek, w którym każdy z partnerów potrafi znęcać się nad drugim: książki są zdolne łamać nam grzbiety, rozluźniać nasze kartki, zostawiać na nas ślady swoimi brudnymi palcami i pisać na naszych marginesach dokładnie tak samo, jak my możemy wszystko to robić w stosunku do nich.
A zatem „Przenośna magia” to alternatywna, czasem poboczna, historia książki w ludzkich rękach. Wskazuje i reinterpretuje najważniejsze kamienie milowe w historii książki od Gutenberga (rozdział pierwszy) aż do Kindle’a (rozdział szesnasty), śledząc, na podstawie analizy wybranych przykładów, różne wzorce produkcji i użytkowania książek, w tym wojenne wydanie biografii królowej Wiktorii w takim formacie, by mieściło się w kieszeni żołnierskiego munduru (rozdział drugi); zdjęcie Marilyn Monroe czytającej Ulissesa (rozdział czwarty); białego kruka opowiadającego o straszliwej klęsce żywiołowej, który zatonął wraz z Titanikiem (rozdział szósty). Ponieważ poszczególne rozdziały nie są ułożone chronologicznie ani geograficznie, lecz tematycznie, wydaje mi się, że można je czytać w dowolnej kolejności, w zależności od tego, czy interesuje nas madame de Pompadour czy Biblia Gutenberga, cenzura w bibliotece szkolnej czy queerowy kolaż, diaspora lub projekt okładki i formy graficznej. W dalszej części książki (w rozdziale dwunastym) omawiam długą historię otwierania książki na chybił trafił, by uzyskać jakąś podpowiedź lub radę. To bibliomancja albo sortes Virgilianae, ponieważ początkowo do tej literackiej i etycznej tomboli wykorzystywano teksty Wergiliusza. Idąc tym tropem, warto potraktować lekturę Przenośnej magii nie jak nieprzyjemny obowiązek, ale swego rodzaju sortes Smithianus.
Ktoś mógłby uznać, że książka taka jak ta powinna być bogato ilustrowana, musimy jednak pamiętać, że dwuwymiarowa reprezentacja nieodwracalnie trójwymiarowych obiektów, jakimi są książki, zawsze rozczarowuje. Zmieniająca się technologia produkcji książek sprawiła i sprawia, że ilustracje – w manuskrypcie Godzinek lub we współczesnym katalogu wystawowym – były w odmienny sposób dostępne producentom książek na przestrzeni dziejów, liczę jednak na to, że będę mogła czerpać z odwiecznej zdolności książek do opisywania i ożywiania obiektów materialnych za pomocą słów, od zegara na początku Życia i myśli JW Pana Tristrama Shandy począwszy, aż po odmalowane z bogactwem wyobraźni takie miejsca jak Gondor, Gilead lub Gormenghast. Nieodłączna część magii książki to płodność i zdolność do generowania innych światów.
We wszystkich kolejnych rozdziałach chcę pokazać, że książki leżące na twoim stoliku nocnym lub podpierające monitor komputera, podarowane przyjaciołom albo rodzinie, z dedykacjami lub popisane przez dzieci, ze śladami częstego kartkowania i rozpadające się albo w nieskazitelnym stanie i nieopalcowane, odziedziczone, pożyczone, pochłaniane, cenione, uporządkowane według autora, tematu, rozmiaru, koloru – wszystkie one są ważne. Są istotnymi przykładami trwałej technologii ich wytwarzania, która właściwie nie zmieniła się od ponad tysiąca lat, jednakże zmieniła nas, nasze nawyki i naszą kulturę. Materialność to nie tylko właściwość książek wyjątkowych lub białych kruków, choć to właśnie na nich specjaliści zazwyczaj zjadają zęby. Książki są ważne kulturowo i materialnie właśnie dlatego, że są demokratyczne i codzienne, a nie dlatego, że są zbyt cenne, by je dotykać. Zamiast podziwiać niezwykłe manuskrypty, od których musimy stać w bezpiecznej odległości, wszyscy możemy się natknąć na niesamowite książki rejestrujące bogate, zróżnicowane, czasem trudne historie, zarówno osobiste, jak i o wymiarze politycznym.
Spotkał mnie kiedyś rzadki przywilej, jakim było odnalezienie w pewnej wiejącej chłodem bibliotece w Szkocji pierwszego wydania Szekspira. Dreszcz emocji, który odczuwałam, sprawdzając szczegóły znaków wodnych i detale druku, aby się upewnić, że to autentyk, był bardziej fizyczny niż intelektualny. Miałam przed sobą trzy duże woluminy, każdy umieszczony na podpórce z pianki, wydrukowane na papierze ze szmat rozmiękłym od ciągłego dotyku palców przewracających przez wieki stronice. Zapisek pewnego osiemnastowiecznego uczonego informował, że została przekazana w spadku, i był świadectwem wyjątkowej roli książek jako dowodów uczuć (o czym piszę w rozdziale trzecim). Nie jestem jednak pewna, czy to wspaniałe, cenne i jedyne w swoim rodzaju Pierwsze Folio rzeczywiście znaczyło dla mnie więcej niż wiele bardziej bezpośrednich, przyziemnych, magicznych spotkań z książkami: moje podniszczone, wielkoformatowe komiksy z Asteriksem, nieczytane thrillery detektywistyczne trzymane na wakacje, edwardiański tomik poezji mojej babci będący jej szkolną nagrodą, którego grzbiet naprawiliśmy u miejscowego introligatora na jej osiemdziesiąte urodziny, czy też przyjemnie odczuwalny ciężar kremowo-czarnych twardych okładek książek z serii Everyman’s Library, każda z wstążkową zakładką, lub lekko drażniący nozdrza zapach nowego, ilustrowanego katalogu jakiejś wystawy.
To prawda, niektóre książki mają etykiety z ceną wskazującą, że z tych lub innych powodów są wartościowe i na nią zasługują, w rzeczywistości jednak książki to zwykłe przedmioty zyskujące wyjątkowość za sprawą nieprzewidywalnych i jedynych w swoim rodzaju powiązań między ludźmi, których są ucieleśnieniem i rozszerzeniem. Wszystkim nam cały czas wpadają w ręce białe kruki.
A skoro o ptakach mowa, to ich zapaleni obserwatorzy są wyczuleni na szczególne, charakterystyczne połączenie ptasiego zachowania, ruchu i wyglądu, które określają jako jizz. Tę pełną zachwytu świadomość czegoś, co konkretne i niepowtarzalne, starałam się przenieść do mojej opowieści o książkach. Mam nadzieję, że dzięki „Przenośnej magii” docenisz bardziej niż dotąd to książkowe jizz – książkowość – swojego własnego życia i swojego księgozbioru.