W świecie, w którym dzieci bogów dziedziczą ich moce, potomkini greckich Mojr pracuje nad sprawą dziwacznych zabójstw i jednocześnie musi ocalić swoje siostry, całe miasto, a także chłopaka, z którym łączy ją nić przeznaczenia… Powieść nominowana do Goodreads Choice Awards w kategorii Young Adult Fantasy.


W rodzie bogiń losu zawsze przychodzi na świat troje dzieci opiekujących się nićmi, które łączą ludzi z ukochanymi osobami, ulubionymi rzeczami, a także samym życiem. Jedno je tka, drugie wzmacnia lub osłabia, a trzecie – przecina.

Najmłodsza z sióstr Ora, Io, wykorzystuje swoje zdolności w prywatnej agencji detektywistycznej w na wpół zatopionym mieście Alante.

Jej życie się zmienia, gdy dostaje niecodzienne zlecenie. Ktoś uprowadza kobiety, okalecza ich nici życia i ożywia w ten sposób przerażające zmory, które następnie krążą po mieści jako bezwzględne zabójczynie. Io robi wszystko, aby odszukać winowajcę. Musi współpracować z Edeiem Rhuną – prawą ręką niesławnej królowej gangów, chłopakiem, z którym łączy ją rzadka, powstała jeszcze zanim się poznali, nić przeznaczenia.

***

• Ekscytująca, niesamowicie klimatyczna, zaskakująca. Wciągające od pierwszych stron uniwersum, zachwycające mrokiem i gęstą od tajemnic atmosferą, oraz dziewczyna walcząca o sprawiedliwość, której sama nie zaznała, i o miasto, które chciało ją zniszczyć.
– Monika Łukaszek

• Powiew świeżości w gatunku fantasy. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo był mi potrzebny! Z siostrami Ora bez wątpienia łączy mnie nić przeznaczenia – po prostu musiałam wpaść na tę książkę, a gdy już ją poznałam, połączyła mnie z nią nić miłości.
– Zuzanna Garczyńska

• Gdybym mogła ujrzeć własne nici, które prowadzą do ukochanych postaci i rzeczy, jedna z nich łączyłaby mnie z tą książką […]. «Przecinaczka» rozkochała mnie w sobie wszystkim – klimatem, zagadkami, wykreowanym światem i bohaterami. Jest też powiewem świeżości w świecie fantasy.
– Aleksandra Zawadzka

Kika Hatzopoulou
Przecinaczka
Przekład: Katarzyna Agnieszka Dyrek
Wydawnictwo Uroboros
Premiera: 24 stycznia 2024
 
 


Część I. Ta, która przędzie

Prolog. Trzask
Wagonik przemknął kilka centymetrów nad falą przypływu. Zwolnił przed przystankiem, liny jęknęły pod naporem przeładowanej kolejki. Pasażerowie obrócili głowy i spojrzeli z trwogą. Niedawno taka lina pękła nad ulicą Szałwiową, a podróżujący spadli do kiepsko ukształtowanego kanału. Troje trafiło do szpitala, bo woda w zatoce była paskudnie zimna, mimo że zaraz miało nadejść lato.
Siedząca na tyłach wagonika kobieta poruszała palcami upstrzonymi plamami wątrobowymi, jakby plotła niewidzialny węzeł. Nie pochodziła z rodu Mojr, nie trzymała nic w dłoniach. Był to powszechny gest, który miał na celu odpędzić najmłodszą z Mojr, boginię losu decydującą o przecięciu linii życia.
Porzekadło mówiło: „Zapleć węzeł, a będzie wiedziała, że nadal walczysz”.
Ludzie w Namulisku dodali drugi wers: „Zapleć tysiąc węzłów, a ona i tak przetnie nić”.
Staruszka nie pochodziła z Namuliska. Miała na sobie czyste, niepołatane futro, a siwe włosy upięła na karku niczym dama z klasy wyższej. Szpilki jednak nie połyskiwały jadeitami, matowe muszle raziły brakiem kamieni.
Liny jęknęły na pożegnanie, gdy wagonik ponownie ruszył. Staruszka poczekała, aż pozostali pasażerowie zejdą ze stacji, nim ruszyła przez most, ciągnąc za sobą wózek sklepowy, a przenikliwe piszczenie jego kół odbijało się echem od każdego słupa. Ulice były opustoszałe, a mimo to zerkała na każdy przemykający cień, zwracała uwagę na najmniejsze szuranie.
Jej mąż, który był dwadzieścia lat starszy i lubił straszyć niewinną żonę, powiedział niegdyś, że po zalanych ulicach Alante nocą pływa coś strasznego. Ukrywa się w cieniach dziewcząt, drwi z nich, owija się wokół ich kostek i przenigdy nie puszcza. Kobieta owdowiała już dawno temu, ostatnio rzadko nawet wspominała małżonka, mimo to codziennie myślała o wstrętnym potworze. Mogła przysiąc, że czuła jego obecność niczym okowy krępujące nogi i ciągnące się za nią.
Jakże pragnęła należeć do rodu Mojr, czuć w palcach trwałe, pełne życia nici. Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej znaleźć się bezpiecznie u siebie: umościć się w fotelu, zawinięta w koce, z zaprawioną spirytusem herbatą w dłoni, i wysłuchać najnowszego odcinka ulubionej audycji radiowej.
Słuchowisko musiało się już rozpocząć. Weszła do mieszkania i natychmiast skierowała się w stronę odbiornika; przestrzeń wypełniła się znajomymi głosami aktorów. Zaczęła rozpakowywać zakupy: herbatę rumiankową, krakersy serowe, przeceniony słoik suszonych fig, gdy nagle wyczuła wokół siebie jakiś ruch.
Czyjaś dłoń zakryła jej usta, a słoik wyślizgnął się z pomarszczonych palców i rozbił na podłodze. Walczyła, by się uwolnić, kopała, uderzała łokciami, drapała na oślep. Siwy kok rozplątał się i pasma włosów zasłoniły jej oczy, a podeszwy butów stały się lepkie od rozsypanych na posadzce fig. Zza ściany rozległo się nawoływanie zmartwionej sąsiadki.
– Spokojnie – szeptało jej do ucha to coś. Nie wiedziała, czy to osoba, czy może spowity cieniem potwór. – To nie koniec.
Gdyby było tak, jak o tym marzyła, gdyby pochodziła z rodu Mojr, poczułaby, jak z jej kłębka zostaje wyjęta nić życia. Obserwowałaby, jak ciągnie się w górę, do sufitu, i znika dalej, w niebie. Zobaczyłaby, jak intruz napina między palcami własną srebrną, ostrą niczym stal nić.
Ale staruszka usłyszała jedynie towarzyszący pękaniu trzask.
I nić została przerwana.

Rozdział I. Postrzępienie
Io stała przy krawędzi dachu i starała się przekonać samą siebie do postawienia pierwszego kroku.
Wyjaśniała to już po tysiąckroć: nie bała się wysokości, tylko raczej… krawędzi. Nie miała problemu z jazdą kolejką, mogła tańczyć na balkonach, ale musiała przystanąć, odetchnąć głęboko i przygotować się psychicznie, aby wejść na wiszący most.
– Mała wariatka – mawiała jej siostra Thais, gdy Io była młodsza. – Jesteś z rodu Mojr, widzisz nici losu. Nie dostrzegasz, że nić twojego życia w najbliższym czasie się nie wystrzępi?
Thais wymieniała porozumiewawcze spojrzenie z drugą siostrą, Avą, po czym powalały Io na ziemię. Siłowały się we trzy z dzikimi uśmiechami na twarzach, aż Io się poddawała. Ava wyciągała jej nić życia, by kilkakrotnie za nią szarpnąć. Nić rozciągała się niczym srebrny łańcuszek i błyszczała jasno.
– Patrz – droczyła się Thais. – Jak zawsze wytrzymała.
– Lubi się bać – rzucała wesoło Ava. – I mieć powód, by nic nie robić.
A mała Io za każdym razem jęczała:
– Wcale nie!
Teraz nie znosiła jęczeć. To ich wina – traktowały ją jak dziecko, więc tak się zachowywała. Rodzice przed śmiercią pracowali za miastem, na równinach Neraida, i zostawiali małe córki samym sobie. Najstarsza Thais wcielała się w rolę opiekunki, sprzątała, gotowała i zarządzała pieniędzmi, podczas gdy dwa lata młodsza od niej Ava poświęcała się zabawie, wymyślała zajęcia, by jakoś zabić czas, i czytała ludziom los, by sobie dorobić. Urodzona sześć lat po Avie Io była dzieckiem, o które się troszczyły i z którym się przekomarzały. „Jedna dusza w trzech ciałach” – szeptały wtulone w siebie we wspólnym łóżku.
Oczywiście to było wiele lat temu. Zanim Thais wyjechała z miasta, zanim wszystko się zmieniło.
Io ostrożnie weszła na mostek, który zakołysał się pod jej ciężarem i trzeszczał przy każdym kroku. Nie zaprojektowano go z myślą o ludziach. To raczej długi, cienki pas metalu, rozciągnięty dla kotów, aby mogły swobodnie wędrować po mieście podczas powodziowych przypływów. Zarządzenie wyszło z ratusza i miało na celu ograniczenie rosnącej populacji gryzoni, które przenosiły choroby.
Problem z kocimi mostkami polegał na tym, że nie miały żadnych balustrad.
Urzędnicy stwierdzili, że kotom nie są potrzebne, bo nie tracą one równowagi. Jednak nie była to prawda, kociaki mogły się poślizgnąć i spaść jak każde inne stworzenie, potrafiły jedynie wylądować na czterech łapach. Io sądziła, że całość stworzono nieintuicyjnie. Pod spodem brakowało bezpiecznej przestrzeni, płynęła tam mętna woda, której – jak powszechnie wiadomo – koty nienawidzą.
Powinny być balustrady, ale ich nie zamontowano. Zdaniem Io to dość adekwatne podsumowanie rzeczywistości całego zatopionego miasta Alante. Nigdy nie zaspokajano tu potrzeb mieszkańców. Ludzie się o coś upominali, ale im tego odmawiano, więc musieli nauczyć się żyć z tym, co mieli.
Io brakowało poręczy, ale nie brakowało obaw. Owinęła się strachem i ściskała go mocno jak tarczę. Siostry nigdy nie rozumiały tego, że lęk nie prowadzi do odrętwienia, lecz sprawia, że człowiek staje się czujny, ostrożny. Zawsze była rozważna. Dlatego tak świetnie radziła sobie w tej pracy. Małymi krokami ostrożnie przemierzyła mostek, po czym odetchnęła z ulgą, gdy ponownie stanęła na twardym podłożu.
Właz na dachu opuszczonego teatru został niechlujnie zabity deskami, więc z łatwością wślizgnęła się do środka. Poczuła pleśń i zgniliznę, gdy schodziła w ciemności, sunąc ręką po ścianie. Wielką salę oświetlała księżycowa poświata. Deski sceny nabrzmiały od wilgoci, a pozostała część pomieszczenia, czyli jakieś dwa tysiące miejsc, była całkowicie zanurzona w wodzie. Spod powierzchni przebijały ciemne kontury. Io naciągnęła apaszkę na nos i przeszła w kierunku lóż, następnie skręciła w stronę środkowego rzędu, który zawalił się dawno temu i zniszczył ścianę.
Okropny widok – drewno i metalowe pręty z fragmentami betonu zwisające niczym wnętrzności wypatroszonej bestii. Poza tym jednak reszta budynku wydawała się w porządku.
Dziura w murze po strzaskanych lożach teatru, ziejąca od lat na ulicy Dziobatej, pozostawała jednym z nielicznych miejsc w Namulisku, skąd roztaczał się niczym niezakłócony widok na wszystkie trzy księżyce. Pandia była największa i najjaśniejsza, Nemea przemierzała nieboskłon tuż nad horyzontem, a Ersa wschodziła jedynie na kilka godzin. W tej chwili jaśniała tylko ona, powlekając miasto mlecznoróżową poświatą. Pokryta rosą tapeta lśniła różanym blaskiem, woda na ulicach miała łagodny wiśniowy odcień, przez co zalane nocnym przypływem miasto prezentowało się niemal urodziwie. Pewnego dnia Io odłoży sobie na aparat i uwieczni tę niesamowitą scenerię.
W wysokim budynku naprzeciwko teatru, w oknie po lewej na trzecim piętrze, włączono światło. Io oderwała wzrok od księżyca i nałożyła okulary. Tak, to było mieszkanie, które zlecono jej obserwować. W środku poruszała się postać… a może nawet dwie? Przesunęła się niżej, położyła dłonie na połamanym drewnie loży. „Zanim wejdziesz do Gobelinu, upewnij się, że jesteś bezpieczna” – poleciła jej Thais. – „Nie chcemy, byś spadła z dachu, prawda?”
Io zamrugała i przed jej oczami pojawił się Gobelin – plątanina nici w fizycznym świecie. Tylko potomkinie Mojr, bogiń losu, widziały srebrne, wychodzące z każdego człowieka pasma, łączące go z tym, co najbardziej uwielbiał. Io skupiła się na mieszkaniu na trzecim piętrze. W Gobelinie sięgała wzrokiem poza cegły i drewno, mogła patrzeć wprost na dwoje ludzi w pomieszczeniu. Wokół ich ciał ciągnęły się dziesiątki sznureczków, których końce prowadziły do ich ukochanych miejsc, rzeczy i ludzi. Jedna z najjaśniejszych nici łączyła te dwie osoby, pulsowała żywo, przyćmiewając wszystkie inne. „Wyjątkowy blask miłosnej nici”, jak mawiała beznadziejnie romantyczna Ava.
Raczej wyjątkowo przewidywalne cierpienie. Io westchnęła. Dlaczego zawsze chodziło o zdradę? Dlaczego chociaż raz to nie mogło być dziwaczne hobby czy nauka do późna, coś, co nie złamie serca jej klientki? Io wyraźnie to widziała: jutro Isidora Magnussen usiądzie przy stoliku w kącie kawiarni na ulicy Szałwiowej, ściskając w palcach połę płaszcza jak ścierkę, a Io będzie musiała powiedzieć jej: „Tak, pani mąż poszedł do mieszkania, które trzy tygodnie temu rzekomo sprzedał. Tak, nie był sam”. Potem najtrudniejsze: „Czy ją kocha?”. Każdy inny prywatny detektyw wzruszyłby ramionami i rzucił: „A skąd mam wiedzieć?”.
Ale Io była nadnaturalna. Pochodziła z rodu Mojr. Właśnie dlatego klienci ją wybierali – nie chcieli jedynie zdobyć potwierdzenia informacji, że ukochani ich zdradzają, uprawiają hazard lub piją. Pragnęli poznać sekrety, które mógł ujawnić jedynie Gobelin, dowiedzieć się, czy bliscy zdradę, hazard bądź alkohol przedkładali ponad miłość do nich.
Io będzie więc musiała jej powiedzieć: „Przykro mi, pani Magnussen. Ich nić jest tak jasna, że nie byłam w stanie skupić na niej wzroku na dłużej niż dwie sekundy, co oznacza, że pani mąż jest zakochany w tej kobiecie”. Następnie zapragnie zapaść się pod kawiarnianą podłogę i nigdy nie wrócić. Właśnie dzięki temu Io miała co jeść i gdzie spać. Dzięki łamaniu ludzkich serc.
Przyglądała się dwóm osobom nieco dłużej, by mieć pewność. W Gobelinie nie widziała ciał, jedynie nici, ale nie mogła się pomylić – para zbliżyła się do siebie, srebrne struny splatały się w powolnym uścisku. Io poczuła, że się czerwieni, po czym odwróciła wzrok.
Nagle coś przykuło jej uwagę. Niedaleko tych dwojga, również na trzecim piętrze budynku, znajdował się człowiek… który jednocześnie nim nie był.
Człowiek nieczłowiek miał tylko jedną nić. Ludzie kochali tak wiele, przywiązywali się do miejsc, rzeczy, nawet pomysłów. Przeciętna osoba nosiła w sobie z piętnaście nici. Najmniej miały zawsze noworodki: nić życia oraz dwie łączące z matką i jedzeniem, zazwyczaj tworzące jedną grubszą. Ale ten osobnik stał na korytarzu kamienicy i miał zaledwie jedną nić, co samo w sobie wydawało się bardzo mało prawdopodobne, choć nie niemożliwe.
Niemożliwe było jednak to, że została ona zerwana. Wychodziła z piersi i postrzępionym końcem opadała luźno na podłogę. Nici zawsze się łączyły, nie istniało coś takiego jak nić przymocowana tylko z jednej strony.
Co gorsza, ta zerwana układała się pod nienaturalnym kątem, jakby istota zaciskała ją w obu dłoniach i mocno napinała, gotowa przeciąć nią nić innej osoby. Ta anomalia pod postacią człowieka o jednej nici musiała być przecinaczem. Io doskonale o tym wiedziała, ponieważ sama dzierżyła tę moc.
Zbliżając się do mieszkania kochanków, postać uniosła samotne pasmo niczym broń. Io się spięła, wstrzymała oddech.
Mała wariatka, zaintonowała siostra w jej głowie.
Wypuściła powietrze i pobiegła.

*

Drzwi do mieszkania były uchylone.
Z pospiesznie bijącym sercem wślizgnęła się do środka. Zobaczyła długi korytarz z trojgiem otwartych drzwi, zza których ziała ciemność.
Io opuściła Gobelin, gdy przechodziła przez budynek, ale teraz ponownie do niego weszła. W drugim pokoju znalazła przecinacza z jego pojedynczą nicią, którą trzymał rozciągniętą w dłoniach. W kącie kulił się osobny kłębek.
Poczuła na języku ostry, cierpki smak przerażenia. Jej kroki były powolne i ciężkie, jakby brnęła przez wodę. Złapała w palce jedną z własnych nici – w tej chwili nie miało znaczenia którą – i nawinęła na palec wskazujący i kciuk. Tylko nić mogła przeciąć inną nić. Osoba przed nią była uzbrojona, więc ona musiała również się zabezpieczyć.
W mieszkaniu położono wykładzinę dywanową, która tłumiła odgłos kroków. Na ścianie wisiało lustro, a pod nim znajdował się wąski stolik pełen kosmetyków. Io dostrzegła w odbiciu, że pośrodku salonu stoi kobieta; siwe kosmyki wymknęły się z jej koka, talia zdawała się nienaturalnie wysunięta do przodu. Pojedyncza nić zwisała z jej dłoni na podłogę, a postrzępiony koniec owijał się wokół nogi kobiety niczym wąż.
Io nie mogła zrozumieć tego obrazu. Z bliska nić miała blask ludzkiego istnienia, była tą najważniejszą dla człowieka, ponieważ łączyła go z samym życiem. Normalnie ciągnęły się one do nieba i znikały w chmurach, ta jednak opadała na ziemię, z niczym niepołączona, potworna w swej nieprawidłowości.
Kobieta powinna być martwa.
Io dostrzegła leżące na podłodze zwłoki. Natychmiast rozpoznała do kogo należą – pani Magnussen pokazywała jej ślubne zdjęcia. Mężczyzna miał na sobie jedynie bokserki w paski, a jego szyja była wygięta pod dziwnym kątem. Ersa malowała nagie ciało różem, zakłamując rzeczywistość. W Gobelinie nie ciągnęły się od niego żadne nici. To trup. Uwagę Io zwrócił teraz rwany oddech, więc spojrzała w głąb pokoju, w którym za fotelem kuliła się zapłakana kobieta. Io potrzebowała chwili, by przypomnieć sobie, do kogo należą platynowe blond włosy – to asystentka pana Magnussena. Rano widziała ich razem, jak palili papierosy na ulicy za biurem. Wtedy wyglądali na pogrążonych w niewinnej rozmowie. Teraz nie miała wątpliwości, że byli kochankami.
Starsza kobieta z dziwną pojedynczą nicią stała nieruchomo niczym posąg, obserwując pokój. W poświacie Ersy jej siwe włosy wydawały się skąpane w różanych płatkach. Io powinna odejść. Powinna zawrócić do drzwi frontowych, krzyczeć tak głośno, by obudzić wszystkich w budynku, znaleźć sposób, aby odciągnąć staruszkę od asystentki.
Ruszaj się, nakłaniała samą siebie. Odetchnęła głęboko.
W panującej w mieszkaniu ciszy jej oddech był niczym wystrzał z broni. Kobieta obróciła głowę i spojrzała w lustro.
– Są zbrodnie – wypowiedziała jakby w transie – które nie mogą pozostać bezkarne. Powstanę z popiołów jako córa ognia.
Zanim Io zdołała zareagować, kobieta rzuciła się w jej stronę. Zderzyła się z nią kościstym ciałem, a Io upadła na plecy. Tamta usiadła na niej i walczyła chaotycznie, drapiąc po twarzy i torsie. Io uniosła ręce i próbowała ją z siebie zrzucić, ale zamiast tego uderzyła w mur.
Rozległ się huk, staruszka zamarła i spojrzała w dół na swoją ofiarę, a raczej na nić pomiędzy palcami Io.
– Jaka ładniutka nitka. Mała potomkini Mojr – wychrypiała. – Widzę cię. Twoje przewiny również.
Io musiała pomyśleć – jakie przewiny?
Zadrżała – które dokładnie?
Zaczęła panikować – wyrządziłam tak wiele złego.
Staruszka znów zaczęła drapać ją połamanymi paznokciami. Ból rozgorzał w policzku i szyi Io, wyrywając ją z odrętwienia. Złapała, co miała pod ręką, czyli włosy napastniczki, i pociągnęła. Kobieta upadła z upiornym krzykiem. Io natychmiast wstała i pobiegła w kierunku otwartych drzwi. Staruszka gnała za nią, przytrzymując się ścian.
– Ukryj się! – krzyknęła Io przez ramię do płaczącej asystentki, z nadzieją, że posłucha.
Wypadła na korytarz i zaczęła głośno wzywać pomocy. Obejrzała się na ścigającą ją oszalałą istotę, która poruszała się na czworakach jak zwierzę i raz po raz unosiła ręce, wymachując ku niej pokrzywionymi palcami, a nić, ta okropna, postrzępiona nić życia, wciąż znajdowała się w jej dłoni, niczym broń gotowa do użycia.
– Pomocy, do cholery! – wrzeszczała Io, waląc pięściami w drzwi.
Krótki postój wystarczył, by staruszka ją dogoniła. Szarpnęła Io za nogawkę. Dziewczyna z hukiem upadła na podłogę. Obróciła się i z przerażeniem dostrzegła, że kobieta trzyma w prawej ręce jedną z jej nici.
Wtedy otworzyły się drzwi i korytarz zalała smuga światła. Wysoki, ciemnoskóry mężczyzna krzyknął coś w obcym języku. Kurkz?
Staruszka i Io zamarły.
Tego właśnie trzeba było dziewczynie. Chwili, by zaczerpnąć tchu.
Przyciągnęła do siebie kolano, po czym mocno kopnęła nim kobietę w zęby. Tamta poleciała łukiem do tyłu. Io odczołgała się, aby zwiększyć dystans między nią a złowieszczymi palcami. Wstała i oparła się o ścianę na końcu korytarza. Na plecach poczuła chłodną bryzę, która wpadała przez otwarte okno.
Z mieszkań powychodzili lokatorzy, Kurkz maszerował ku niej. Io chciała pokazać, by trzymał się z daleka, aby sprowadził pomoc, ale głos ją zawiódł…
Nagle staruszka wyrosła znów przed nią i rzuciła się naprzód, trzymając w lewej dłoni odciętą nić życia. Była tak blisko, że Io poczuła na twarzy jej włosy, nim odsunęła się od otwartego okna. Kobieta zauważyła to zbyt późno. Próbowała wyhamować, ale siła pędu nieubłaganie pchała ją do przodu. Uderzyła udami w parapet, przechyliła się i wypadła przez otwór, głową w dół.
Rozległ się plusk, gdy uderzyła w zalaną wodą przypływu ulicę. Io oddychała płytko, jakby płuca skurczyły jej się o połowę. Czuła odrętwienie w dłoniach – jedną kurczowo przytrzymywała się okiennicy, a w drugiej ściskała przypadkową nić, za którą złapała, by się chronić.
Nie wzdrygnęła się, gdy Kurkz chwycił ją za ramiona i przesunął, po czym wyjrzał przez okno i oznajmił, że kobieta zniknęła. Io stała, dysząc. Świat bardzo powoli nabierał ostrości: ludzie wyłaniający się z mieszkań, ich szlafroki i skarpety, zmierzwione włosy, pomieszane języki.
Tkwiła w tym samym miejscu przy ścianie, zaciskając pięści, kiedy poczuła wibracje w klatce piersiowej. Pulsowała jedna z jej nici. Czy staruszka ją nadwyrężyła? Io wystraszyła się i spięła. Nie miała siły na kolejną walkę.
Nić naprężyła się; prowadziła wzdłuż korytarza, do torsu młodzieńca, który właśnie wbiegł po schodach. Miał szerokie ramiona, brązową karnację i kastet na palcach prawej dłoni. Rozejrzał się na boki, po czym obrócił głowę i dostrzegł Io.
Wyczuła, że ją rozpoznał, gdy zmarszczył znajdujące się nad ciemnymi oczami brwi.
– Gdzie się podziała? – zapytał.
Io ruchem głowy wskazała na okno. Zawrócił i odszedł, zabierając ze sobą jej nić. Nigdy wcześniej go nie widziała, lecz zdawała sobie sprawę, kim jest.
Jej przeznaczeniem.
Chłopakiem, którego miała pokochać.

 
Wesprzyj nas