Druga część kompletnej, trzytomowej historii dziejów światowego komunizmu. Trylogia totalna – budząca dreszcz opowieść o twórcach systemu totalitarnego i ich ofiarach.


W swoim monumentalnym i fascynującym śledztwie historycznym francuski dziennikarz Thierry Wolton przekonuje, że żelazna ręka systemu rzekomo prowadzącego do szczęścia uwiodła i zaślepiła dużą część intelektualistów. Spowodowała więcej szkód i pochłonęła więcej ofiar niż wszelkie doktryny, w jakie ludzie wierzyli od najdawniejszych czasów.

Autor pisze o komunizmie z nowej perspektywy: od rewolucji październikowej po rewolucję kulturalną w Chinach, od kolektywizacji po przymusową industrializację, od upadku ekonomicznego po cenzurowaną kulturę, od codziennego terroru po obozy koncentracyjne.

W drugim tomie opisuje historię komunizmu z perspektywy ofiar, a ostatni tom poświęca wspólnikom i współsprawcom oraz piewcom tej ideologii na całym świecie. Z jego znakomicie prowadzonego historycznego eseju wyłania się wiele istotnych detali i gorzka prawda: żadna doktryna, bez względu na to, jaki cel jej przyświeca, nie jest warta tak dramatycznych poświęceń.

***

Monumentalna summa o światowej historii ideologii komunistycznej.
„Le Point”

Książka, która przejdzie do historii.
„Le Figaro littéraire”

Thierry Wolton, ur. 1951 we Francji, dziennikarz, eseista, wykładowca uniwersytecki, autor ponad dwudziestu książek poświęconych historii krajów komunistycznych, stosunkom międzynarodowym i polityce francuskiej.

Thierry Wolton
Historia komunizmu na świecie t. 2: Ofiary
Przekład: Jakub Jedliński
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 6 grudnia 2023
 
 


Przed­mowa

NIE­WY­RA­ŻALNE I NIE­PO­JĘTE

Za­mknij oczy, czy­tel­niku. Czy sły­szysz tur­kot kół? To mkną wa­gon-zaki. To jadą to­war­niaki. Całą dobę. Każ­dej mi­nuty. Każ­dego dnia w roku. A to woda chlu­pie – to płyną aresz­tanc­kie ber­linki. A to war­czą sil­niki suk. Cały czas ko­goś wsa­dzają, wci­skają do wnę­trza, prze­no­szą. A ten zgiełk? – to prze­peł­nione cele zbor­nia­ków. A to wy­cie? – to skargi okra­dzio­nych, zgwał­co­nych, po­bi­tych.
Do­ko­na­li­śmy prze­glądu wszyst­kich spo­so­bów trans­portu – i stwier­dzi­li­śmy, że wszyst­kie one są gor­sze. Przyj­rze­li­śmy się wię­zien­nym eta­pom i nie zo­ba­czy­li­śmy żad­nego do­brego. I na­wet ostat­nia ludzka na­dzieja, że póź­niej już bę­dzie le­piej, że le­piej bę­dzie w obo­zie – to na­dzieja złudna.
W obo­zie bę­dzie go­rzej[1].
ALEK­SAN­DER SOŁ­ŻE­NI­CYN

Bo­rys Pa­ster­nak w swoim Szkicu do au­to­bio­gra­fii, opi­su­ją­cym mło­dzień­cze przy­jaź­nie z po­etami jego po­ko­le­nia, któ­rych wielu miało póź­niej zo­stać zgła­dzo­nych przez re­żim so­wiecki, prze­rywa opo­wieść na po­czątku lat trzy­dzie­stych. O tym, co na­stą­piło póź­niej, jak stwier­dza, na­leży pi­sać tak, „aby ści­skało się serce i je­żyły się włosy na gło­wie”[2].
Opi­sać trwogę trudno na­wet tym lu­dziom, któ­rzy jej do­świad­czyli – być może jest to wręcz nie­moż­liwe. Od­czuli to wszy­scy świad­ko­wie po­wra­ca­jący z pie­kła, bez względu na to, ja­kie miało ono ob­li­cze. Cię­żar do­świad­czeń, wstyd, strach przed roz­dra­py­wa­niem ran, chęć za­po­mnie­nia – po­wo­dów do mil­cze­nia jest wiele. Opo­wie­ściom o po­wro­cie do ży­cia to­wa­rzy­szy ogromne cier­pie­nie, po­zwa­lają one usły­szeć krzyk ofiar, który w pełni pojmą tylko osoby do­świad­czone po­dobną nie­dolą. An­nie Krie­gel w książce na te­mat pro­ce­sów po­li­tycz­nych w sys­te­mie ko­mu­ni­stycz­nym kła­dzie na­cisk na nie­moż­ność po­sta­wie­nia się na miej­scu ofiar. „W maju 1968 roku mimo ca­łego mo­jego za­chwytu tymi wy­da­rze­niami za­szo­ko­wało mnie wy­krzy­ki­wane w naj­lep­szych in­ten­cjach ha­sło: «Wszy­scy je­ste­śmy nie­miec­kimi Ży­dami». Nie, w do­bie prze­śla­do­wań nie wszy­scy je­ste­śmy nie­miec­kimi Ży­dami: ist­nieją ci, któ­rzy nimi są – i oni idą do ko­mór ga­zo­wych – oraz ci, któ­rzy nimi nie są, i w naj­lep­szym ra­zie nie wie­dzą, czym jest ko­mora ga­zowa. Iden­ty­fi­ko­wa­nie się po­nie­wcza­sie z mę­czen­ni­kami i ofia­rami za­pewne wy­nika ze szla­chet­nych po­bu­dek, ale w grun­cie rze­czy jest ob­łudne”[3]. Słowa te do­ty­czą także mę­czen­ni­ków ko­mu­ni­zmu.
Wo­bec nie­szczę­ścia na­leży za­cho­wać po­korę. „Ża­den pi­sarz, ża­den po­eta nie bę­dzie w sta­nie opi­sać bar­ba­rzyń­stwa, ja­kiego się do­pusz­czano w so­wiec­kich obo­zach”[4] – stwier­dził wię­zień Iwa­now w li­ście do re­dak­tora na­czel­nego „Izwie­stii” z li­sto­pada 1952 roku. A ból tor­tu­ro­wa­nego? A osa­mot­nie­nie ze­słańca? A nie­zno­śne cier­pie­nia gło­du­ją­cego? A nie­moż­ność zro­zu­mie­nia sy­tu­acji przez dziecko? A bez­sil­ność starca? A strach ko­biety? A ubó­stwo matki, żony, córki? A bez­gra­niczna roz­pacz męż­czy­zny, który wie, że jego bli­scy nie zo­staną oszczę­dzeni? To wszystko jest nie­po­jęte, nie­wy­ra­żalne, nie­moż­liwe do prze­ka­za­nia. „Ale jak opo­wie­dzieć to, czego opo­wie­dzieć się nie da? – pyta War­łam Sza­ła­mow, au­tor za­li­cza­nych do ar­cy­dzieł li­te­ra­tury obo­zo­wej Opo­wia­dań ko­łym­skich. – Nie spo­sób zna­leźć słów. Już ła­twiej by­łoby umrzeć”[5].
Tra­ge­dia po­zo­staje nie­od­łącz­nie zwią­zana z ko­mu­ni­zmem, jest jego wy­ra­zem. Po­wta­rzal­ność do­świad­czeń, po­wie­la­nie cier­pień mimo pew­nych od­chy­leń na­ro­do­wych mają swe źró­dło w sa­mej na­tu­rze tego ustroju. Opo­wie­dze­nie tej hi­sto­rii, tych hi­sto­rii, wy­maga zna­le­zie­nia od­po­wied­nich słów, na­wet je­śli ich forma nie jest w sta­nie w ża­den spo­sób roz­pro­szyć nie­zgłę­bio­nych ciem­no­ści zła, z któ­rym każda ofiara mie­rzyła się pod­czas zstę­po­wa­nia do pie­kieł. Słowo jed­nakże po­zo­staje je­dy­nym wiecz­nym na­grob­kiem dla tych, któ­rych już nie ma, i je­dy­nym na­rzę­dziem dla tych, któ­rzy prze­żyli. Ten, kto nie po­znał udręk wy­cień­czo­nych ciał, nie sły­szał ma­ja­cze­nia du­szy od­cho­dzą­cej w za­światy[6], może przy­naj­mniej spró­bo­wać stać się ich skrom­nym wy­ra­zi­cie­lem.
W 1936 roku Bo­ris So­uva­rine wy­dał w Pa­ryżu Bi­lan de la ter­reur en U.R.S.S. (Bi­lans ter­roru w ZSRS). Z roz­cza­ro­wa­niem stwier­dził, że „za sprawą cią­głego słu­cha­nia o bez­li­to­snej dyk­ta­tu­rze bol­sze­wic­kiej i po­sęp­nych do­nie­sień pra­so­wych lub prze­ra­ża­ją­cych re­la­cji do­ty­czą­cych ma­so­wych eg­ze­ku­cji, aresz­to­wań i prze­sie­dleń opi­nia pu­bliczna obo­jęt­nieje i traci wy­obra­że­nie okro­pień­stwa tych zbrodni”. Po czym spre­cy­zo­wał: „Do­cho­dzi to tego, że wzbu­dzają one tylko prze­lotne za­in­te­re­so­wa­nie lub re­zy­gna­cję, je­śli nie obo­jęt­ność lub scep­ty­cyzm. Do wszyst­kiego można się przy­zwy­czaić, za­równo do re­pre­sji, jak i do wojny, zwłasz­cza gdy to inni cier­pią”[7]. Je­żeli do zbrodni sta­li­now­skich – So­uva­rine pi­sał swój bi­lans przed Wiel­kim Ter­ro­rem – do­damy za­kro­jone na jesz­cze więk­szą skalę, jesz­cze bar­dziej krwawe i prze­ra­ża­jące czyny, któ­rych póź­niej do­pusz­czono się w ZSRS oraz w in­nych ogar­nię­tych ko­mu­ni­zmem czę­ściach świata, wszyst­kim nam grozi znie­chę­ce­nie. Cza­sami pod­nosi się kwe­stię ba­nal­no­ści zła, ale dla ofiar, które na wła­snej skó­rze do­świad­czyły cier­pie­nia, to okre­śle­nie nie ma żad­nego sensu.
Na­to­miast po­wszech­ność zła ko­mu­ni­zmu jest prawdą, która prze­nika nas do głębi, gdy pró­bu­jemy po­jąć jego hi­sto­rię. Zo­bo­jęt­nie­nie wo­bec zbrodni, o któ­rym wspo­mina już So­uva­rine, wiąże się przede wszyst­kim z trud­no­ścią ob­ję­cia ro­zu­mem jej ogromu i nie­moż­no­ścią zro­zu­mie­nia lo­giki, jaką się kie­ruje. To, czego nie można wy­ja­śnić, jest trudne do zro­zu­mie­nia – taką mamy na­turę, że przyj­mu­jemy fakty tylko wów­czas, gdy je­ste­śmy w sta­nie je po­jąć.
Ray­mond Aron we Wspo­mnie­niach pi­sze o tym, jak nie po­tra­fił uwie­rzyć w in­for­ma­cje na te­mat Ho­lo­cau­stu w cza­sie, gdy ten się do­ko­ny­wał. „Co my, w Lon­dy­nie, wie­dzie­li­śmy o lu­do­bój­stwie? […] W moim po­ję­ciu wy­glą­dało to mniej wię­cej tak: obozy kon­cen­tra­cyjne były strasz­nym miej­scem, gdzie więź­niów nad­zo­ro­wali kapo re­kru­tu­jący się z po­spo­li­tych prze­stęp­ców, śmier­tel­ność była wy­soka, ale ko­mory ga­zowe, ma­sowa eks­ter­mi­na­cja ist­nień ludz­kich, nie, wy­znaję, tego so­bie nie wy­obra­ża­łem i po­nie­waż nie mo­głem so­bie tego wy­obra­zić, nie wie­dzia­łem o tym”[8]. Kiedy w grud­niu 1942 roku rządy państw alianc­kich pu­blicz­nie oskar­żyły na­zi­stow­skie Niemcy o eks­ter­mi­na­cję Ży­dów, fi­lo­zofka Han­nah Arendt nie uwie­rzyła w nią, „po­nie­waż nie była ko­nieczna, nie słu­żyła żad­nym woj­sko­wym ce­lom”[9]. Zbrod­nie ko­mu­ni­zmu z ra­cjo­nal­nego punktu wi­dze­nia rów­nież po­zor­nie ni­czemu nie słu­żyły i dla­tego tak ciężko je zro­zu­mieć, je­śli za­po­mni się o przy­czy­nach ide­olo­gicz­nych.
Ów dra­mat jest tak ogromny, że trudno go po­jąć w ca­ło­ści, a jesz­cze trud­niej dać mu świa­dec­two. Od pew­nego mo­mentu liczba ofiar staje się abs­trak­cyjna, nie­wy­obra­żalna. A – pod­kreślmy jesz­cze raz – to, co wy­myka się ro­zu­mowi, jest trudne do po­ję­cia. Ir­ra­cjo­nal­ność sta­nowi ko­lejną prze­szkodę. Po co po­zba­wiać ży­cia tyle ist­nień ludz­kich, z ja­kiej przy­czyny i w ja­kim celu? Per­ma­nentna wojna do­mowa, którą wszyst­kie re­żimy ko­mu­ni­styczne pro­wa­dziły prze­ciwko wła­snym na­ro­dom, po­zo­staje aber­ra­cją, je­śli nie zro­zu­mie się jej przy­czyn, od­mówi jej sensu. Wy­tłu­ma­cze­nie tego stanu rze­czy przez wska­zy­wa­nie szcze­gól­nych uwa­run­ko­wań, cho­ro­bli­wego tem­pe­ra­mentu tego czy in­nego przy­wódcy bar­dziej za­do­wala umysł i uspo­kaja su­mie­nie niż przy­ję­cie, że do­szło do tego, bo tak zo­stało za­pi­sane. Fi­lo­zof Ale­xan­dre Koyré mówi o „kon­spi­ra­cji w biały dzień”[10] – ka­ta­strofa zo­stała wy­raź­nie za­po­wie­dziana, wy­star­czyło chcieć to usły­szeć. Wy­znawcy uto­pii od­wo­ły­wali się do ta­blic z wła­snymi przy­ka­za­niami, a prawda ich pro­roctw kie­ro­wała bie­giem wy­da­rzeń[11].
Ofiar ko­mu­ni­zmu nie oto­czono zgod­nym współ­czu­ciem, po­rów­ny­wal­nym do tego, któ­rym (na szczę­ście) ob­jęto po woj­nie oca­la­łych z obo­zów na­zi­stow­skich. To po­dej­ście do dru­giego dra­matu ludz­ko­ści nie było by­naj­mniej spo­wo­do­wane bra­kiem mi­ło­sier­dzia. Można wska­zać kilka przy­czyn przy­my­ka­nia oczu na zbrod­nie ko­mu­ni­zmu. Poza Kam­bo­dżą ża­den z kra­jów rzą­dzo­nych przez ko­mu­ni­stów nie do­znał klę­ski mi­li­tar­nej, we wszyst­kich ustrój sam się uni­ce­stwił. Dzięki temu twórcy re­żimu, z wy­jąt­kiem kilku przy­wód­ców Czer­wo­nych Khme­rów osą­dzo­nych we Phnom Penh, unik­nęli od­po­wie­dzial­no­ści za swoje czyny. Róż­nica pa­mięci wy­nika też z od­mien­nych za­ło­żeń ide­olo­gicz­nych sta­no­wią­cych fun­da­menty dwóch wiel­kich dok­tryn to­ta­li­tar­nych XX wieku. Zli­kwi­do­wa­niu bądź wy­klu­cze­niu „in­nych”, które mo­ty­wo­wało na­zizm, prze­ciw­sta­wia się pro­mienną przy­szłość obie­cy­waną ma­som przez ko­mu­nizm. Na­zizm skie­ro­wany był do elity, ko­mu­nizm prze­ma­wiał w imie­niu ludu; na­zizm ukie­run­ko­wany był na swo­istą eks­klu­zyw­ność, ko­mu­nizm zaś na uni­wer­sa­lizm; na­zizm wal­czył o in­te­resy wy­bra­nych, ko­mu­nizm ro­ścił so­bie pre­ten­sje do wy­stę­po­wa­nia w obro­nie mas. Re­ali­za­cja dok­tryny też była inna. Ogło­sze­nie pie­kła dla „in­nych” daje mniej po­wo­dów do roz­cza­ro­wa­nia niż obiet­nica stwo­rze­nia raju dla każ­dego. Ofiary mogą ła­two okre­ślić zło, pod­czas gdy do­bro po­zo­staje naj­czę­ściej abs­trak­cją dla tych, któ­rym zo­stało obie­cane. Eks­ter­mi­na­cja „in­nych” jest ce­lem ła­twiej­szym do osią­gnię­cia niż szczę­ście dla wszyst­kich. Na­zizm bez trudu wy­peł­nił swoją mi­sję, tym­cza­sem ko­mu­nizm nie zre­ali­zo­wał za­kła­da­nego celu. A lu­dzie nie­chęt­nie przy­znają, że błęd­nie umiej­sco­wili swoje ocze­ki­wa­nia.
Ta ilu­zja długo chro­niła re­żimy kie­ro­wane przez dyk­ta­turę pro­le­ta­riatu, ko­rzy­sta­jące z na­dziei, ja­kie ucie­le­śniła uto­pia, oraz siły swo­jej pro­pa­gandy. Po­pu­larne po­wie­dze­nie o jaj­kach, które trzeba roz­bić, żeby usma­żyć omlet, nie­zli­czoną ilość razy słu­żyło za wy­mówkę, by po­zo­sta­wać głu­chym na krzyki do­bie­ga­jące z pie­kła. Czyż szczę­ście ludu nie jest warte kilku ofiar, zwłasz­cza gdy cho­dzi o jego wro­gów? Ofiary były nie­zli­czone, zwłasz­cza po­śród pod­le­głych ko­mu­ni­stom na­ro­dów. Ukra­iń­ska po­etka Ołena Te­liha – w 1941 roku zo­stała roz­strze­lana przez Niem­ców w Ba­bim Ja­rze, a dzie­sięć lat wcze­śniej prze­żyła Wielki Głód wy­wo­łany przez Sta­lina – trak­to­wała ko­mu­ni­stów jako „gra­bież­ców ży­cia”. Okre­śle­nie to przy­wo­łuje na pa­mięć ofiary zło­żone na oł­ta­rzu ide­olo­gii. To wła­śnie ży­cie zo­stało po­grze­bane na dro­dze „czer­wo­nego koła”[1*]. „Koło hi­sto­rii się to­czy, nie spo­sób go za­trzy­mać, nie zo­staw­szy zmiaż­dżo­nym” – gło­sił slo­gan Czer­wo­nych Khme­rów. Ale nie tylko mar­twych to do­ty­czy, ży­wych rów­nież. Dziecku, które do­no­siło na bli­skich, wy­zy­ski­wa­nemu ro­bot­ni­kowi, ob­ję­temu ko­lek­ty­wi­za­cją chłopu, ko­bie­cie co­dzien­nie zmu­sza­nej do ule­gło­ści, za­kne­blo­wa­nemu in­te­lek­tu­ali­ście, cen­zu­ro­wa­nemu pi­sa­rzowi – wszyst­kim im czę­ściowo lub cał­ko­wi­cie zła­mano ży­wot. Co­dzienne do­świad­cze­nia skła­dają się na nie­wy­obra­żalny chaos, który wy­nik­nął z tej hi­sto­rii. Obie­cy­wane przez ko­mu­nizm szczę­ście ist­niało tylko w wy­obra­że­niach na­rzu­co­nych tym, któ­rzy nie mieli go do­świad­czyć.
Temu na­rzu­co­nemu siłą pro­jek­towi to­wa­rzy­szy kłam­stwo do­ty­czące jego re­ali­za­cji. Dyk­ta­tura nad pro­le­ta­ria­tem – jak na­zy­wali ją ci, któ­rzy jej do­świad­czyli – po­zwa­lała pa­nom ko­rzy­stać w pełni z wła­dzy, pod­czas gdy nie­wol­nicy zma­gali się z co­dzien­nym lę­kiem. Ni­g­dzie nie­rów­no­ści nie były rów­nie ja­skrawe jak w re­żi­mach to­ta­li­tar­nych, w któ­rych sa­mo­władny dyk­ta­tor nie mu­siał li­czyć się z pra­wem, ko­rzy­stał z wszel­kich przy­wi­le­jów i mógł so­bie po­zwo­lić na każdy wy­stę­pek. Przy­wódcy ko­mu­ni­styczni i ich gor­liwi kaci nie za­do­wo­lili się rolą „gra­bież­ców”; bez ogra­ni­czeń ko­rzy­stali ze wszyst­kiego, co ży­cie mo­gło im ofia­ro­wać. Mit o spo­łe­czeń­stwie ega­li­tar­nym, owo od­wieczne ma­rze­nie ludz­ko­ści, roz­padł się w ze­tknię­ciu z ko­mu­ni­styczną rze­czy­wi­sto­ścią.
Z tego ogromu nie­doli wy­ło­nili się lu­dzie, któ­rzy ry­zy­ku­jąc wol­ność i ży­cie, zło­żyli świa­dec­two w imie­niu tych, co nie prze­żyli, nie byli już w sta­nie ze­zna­wać lub nie mieli ta­kiej moż­li­wo­ści. Od­waga owych he­rol­dów udo­wad­nia, że czło­wieka nie da się spro­wa­dzić do klasy ani wspól­noty rzą­dzo­nej usta­lo­nymi ja­koby na­ukowo pra­wami. Ci zwia­stuni prawdy stale każą nam słu­chać o tym, co się wy­da­rzyło, i na wiecz­ność po­zo­staną de­po­zy­ta­riu­szami owej krwa­wej epoki. Ju­les Mi­che­let swego czasu po­stu­lo­wał, by „skło­nić do mó­wie­nia ci­szę w hi­sto­rii”. Ci­sza, która okryła mor­der­czą epo­peję ko­mu­ni­zmu, była tak ogłu­sza­jąca, że ni­gdy nie jest za późno, aby po­słu­chać, co ta oso­bliwa hi­sto­ria ma nam do po­wie­dze­nia o świe­cie i o nas sa­mych. Nad­ieżda Man­delsz­tam, która całe ży­cie wal­czyła o re­ha­bi­li­ta­cję swego męża po­ety, pi­sze: „Ja zaś twier­dzę, że nie ma żad­nych ogra­ni­czeń: trzeba mó­wić cią­gle o tym sa­mym, do­póki nie wyj­dzie na jaw każde nie­szczę­ście i każda łza, i nie staną się ja­sne przy­czyny tego, co się działo i dzieje cały czas”[12]. Kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej z in­nego ko­mu­ni­stycz­nego ar­chi­pe­lagu po­etce za­wtó­ruje Liu Xia­obo, upo­mi­na­jąc nas – mię­dzy dwoma po­by­tami w obo­zie – że „tylko chro­niąc pa­mięć o ofia­rach, od­ma­wia­jąc udziału w przy­ję­ciach, gdzie po­daje się bu­łeczki ma­czane w ludz­kiej krwi, oca­lali i wolni, ży­jący poza kra­tami mogą od­na­leźć sens ży­cia, po­sza­no­wa­nie czło­wieka i za­cho­wać się god­nie”[13].

 
Wesprzyj nas