Romans hate-love z książkami w tle. Takie cuda zdarzają się tylko w świątecznej Krainie Czarów! Niepoprawnie romantyczna, bożonarodzeniowa historia miłosna, którą z pewnością pokochacie.


Trey Anderson jest przystojny i popularny. W Corden College należy do śmietanki towarzyskiej, a popołudnia spędza w… Krainie Czarów, niezależnej rodzinnej księgarni założonej przez jego pradziadka.

Ariel Spencer to artystyczna, kreatywna dusza. Ma czerwone włosy i niechlujny, wiecznie pobrudzony farbą strój. Marzy o dostaniu się do Artists’ Studio. A jej głowę zaprząta nie zbliżające się Boże Narodzenie, a wygórowane wpisowe, które przekracza skromne możliwości finansowe jej mamy.

Ariel musi znaleźć pracę, a Trey – choć nie lubi dziewczyny – zauważa, że ma smykałkę do sprzedaży książek. W Krainie Czarów nie jest ostatnio wesoło i kolorowo, bo obroty nie starczają na spłatę kredytu. Ariel i Trey lądują więc razem za księgarską ladą. Czy uda im się zwalczyć wzajemną niechęć i uchronić Krainę Czarów przed zamknięciem? Czasu mają niedużo, bo ostateczny termin mija już w wigilię…

***

Świąteczny romans godny ekranu.
Joya Goffney, autorka książki Wyznania rzekomo porządnej dziewczyny

Słodki bożonarodzeniowy romans dla młodzieży.
„The Guardian”

Urocza, podnosząca na duchu lektura do przytulenia, z pomysłem na idealną świąteczną playlistę!
Ciara Smyth, autorka książki To nie mój problem

Pełna ciepła, humoru i radości. Wspaniała lektura!
Michelle Quach, autorka książki Cała szkoła mówi o mnie

Dajcie się oczarować małej londyńskiej księgarni! Wartka akcja, doskonałe playlisty i klimat świąt Bożego Narodzenia przeplatają się w tej opowieści z realnymi problemami i rozkwitającym uczuciem. Idealna lektura na zimowe wieczory, gdy potrzeba nam ciepła i miłości.
Karolina Marzec, @redhead_in_wonderland

Czarująca, pełna książek, muzyki i sztuki oraz rodzącego się uczucia. Abiola Bello przywraca wiarę w magię świątecznego cudu!
Amanda Truskolawska-Jabłońska, @amanda.says

Abiola Bello – pisarka nigeryjskiego pochodzenia urodzona w Londynie, autorka bestsellerowych, wielokrotnie nagradzanych książek dla dzieci, m.in. serii fantasy Emily Knight (BIG Read 2019, finałowa lista nagrody CILIP’s Carnegie Award). Współzałożycielka wydawnictwa Hashtag Press, współtwórczyni wielu projektów literackich, działaczka na rzecz równości i różnorodności, a także zawodowa tancerka. Miłość w Krainie Czarów to jej pierwsza powieść młodzieżowa. W październiku 2023 roku angielską premierę miała kolejna świąteczna książka Abioli Bello: Only for the Holidays, a autorka odebrała przyznawaną czarnoskórym twórcom i przedsiębiorcom prestiżową nagrodę Black British Business Awards w dziedzinie sztuki i mediów.

Abiola Bello
Miłość w Krainie Czarów
Przekład: Łukasz Małecki
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 22 listopada 2023
 
 


7

Play­li­sta Treya: DMX, Ru­dolph the Red-No­sed Re­in­deer

Tkwię na lek­cji an­gola, gdy wtem w kie­sze­niach i tor­bach roz­dzwa­niają się te­le­fony. Pan John­son unosi głowę znad prac, które wła­śnie spraw­dza. Wy­ła­nia się zza biurka w o wiele zbyt krót­kich spodniach i groź­nie opiera ręce na bio­drach.
– Te­le­fony mają być wy­łą­czone! Zna­cie za­sady.
Wy­cią­gam swój i go wy­ci­szam. Ro­biąc to, do­strze­gam, że Bo­ogs do­dał mnie – ra­zem z resztą szkoły, jak mi się wy­daje – do grupy na What­sAp­pie o na­zwie: „Przy­ję­cie nie­spo­dzianka w Kra­inie Cza­rów”. Prze­su­wam wzro­kiem po tek­ście i uśmie­cham się do ostat­niego zda­nia: „Wy­ga­daj się bliź­niacz­kom, a twoje za­pro­sze­nie zo­sta­nie anu­lo­wane!!!”. Grupa jest ogromna; jak ja zmiesz­czę tylu lu­dzi w księ­garni? Z ner­wów za­czy­nam stu­kać dłu­go­pi­sem o pod­ręcz­nik.
– Trey! – bur­czy na mnie po­iry­to­wany na­uczy­ciel.
– Prze­pra­szam – rzu­cam i na­tych­miast prze­staję.
Po te­le­fon się­gam po­now­nie na prze­rwie śnia­da­nio­wej. Spraw­dzam grupę – o cho­lera, po­nad sto po­wia­do­mień! Lu­dzie ja­rają się przy­ję­ciem; to faj­nie, ale mimo wszystko li­czę, że nie wszy­scy się po­ja­wią.
Wcho­dząc na sto­łówkę, do­strze­gam Bo­ogsa i Ja­mesa przy na­szym sto­liku. Ja­mes jak zwy­kle wy­gląda tak, jakby przed chwilą wstał z łóżka: ciu­chy ma wy­mięte, my­sio­brą­zowe włosy – nie­ucze­sane.
– Chło­paki, je­stem nie­sa­mo­wity czy jak? – pyta Bo­ogs.
– Tro­chę prze­gią­łeś z liczbą za­pro­szeń – od­pa­ro­wuję.
– Wła­śnie to jest ge­nialne, nie ku­masz?! Lu­dzi­ska będą się za­bi­jać o to, żeby się do­stać na tę im­prezę! Zlu­zuj, do­pil­nuję, żeby księ­gar­nia nie była za bar­dzo na­bita. Tylko mnie nie za­wiedź i ogar­nij nam tę miej­scówkę, ja­sne?
– Spoko, dam radę – za­pew­niam go.
– Tylko w różu? Wy tak se­rio? – pyta Ja­mes. – Ja chyba nie mu­szę pła­cić?
– Każdy płaci – od­po­wiada śmier­tel­nie po­waż­nie Bo­ogs.
Do­łą­czają do nas Bebe i Yarah, sto­lik szybko się za­peł­nia. W końcu po­ja­wiają się także bliź­niaczki – na gło­wach mają pla­sti­kowe tiary, a na pier­siach pla­kietki z tek­stem: Dzi­siaj są moje uro­dziny, fra­je­rzy!
– To naj­lep­szy dzień ever – eks­cy­tuje się Blair, sia­da­jąc obok mnie. – Szkoda, że nie mam uro­dzin co­dzien­nie. – Od­wraca się i ma­cha do ko­goś. – An­nika! Sia­daj z nami.
Pa­trzę w tam­tym kie­runku. An­nika gada z dziew­czyną, któ­rej imie­nia nie mogę so­bie przy­po­mnieć – tą z wło­sami ufar­bo­wa­nymi na czer­wono, która po­przed­niego wie­czora na przy­ję­ciu u Bebe ob­lała mnie drin­kiem. Tro­chę mi te­raz głu­pio, że ją wred­nie po­trak­to­wa­łem.
– Ej, po co An­nika ją tu­taj pro­wa­dzi? – mam­ro­cze pod no­sem Blair.
– Wszyst­kiego naj­lep­szego, bliź­niaczki! – woła z uśmie­chem An­nika. – Zna­cie już Ariel, co nie? Nie ma­cie nic prze­ciwko, żeby się przy­sia­dła?
– No coś ty. – Santi po­kle­puje wolne krze­sło obok sie­bie, wska­zu­jąc je nie­zna­jo­mej, ale nie­za­do­wo­lona Blair ściąga usta.
– Co sły­chać, An­nika? – py­tam. Lu­bię ją, bo w każ­dym to­wa­rzy­stwie stara się być sobą, a we­dług mnie to rzadka ce­cha.
– Trey! – Przy­ci­ska dłoń do serca. – Za taki głos nie­je­den dałby się po­kroić. To kiedy kon­cert na We­mbley? Przy­się­gam, że jako pierw­sza za­re­zer­wuję bi­let.
Wbi­jam wzrok w stół, bo czuję, że się ru­mie­nię.
– Dzięki.
Blair na­chyla się w moją stronę i ca­łuje mnie w po­li­czek.
– Mój mi­sia­czek jest uta­len­to­wany.
– Mała Sy­renka! – wy­dziera się na­gle Bo­ogs, a dziew­czyna o czer­wo­nych wło­sach prze­wraca oczami, ale jed­no­cze­śnie się uśmie­cha.
Ach, no tak, ma na imię Ariel! Skąd Bo­ogs ją zna? Naj­wy­raź­niej to py­ta­nie ma­luje się na mo­jej twa­rzy, bo Ariel wy­ja­śnia:
– Cho­dzi­li­śmy ra­zem na pla­stykę. – Sięga po swój na­pój i pra­wie go prze­wraca. Na szczę­ście w porę go ła­pię.
– Nie chcie­li­by­śmy ko­lej­nej plamy – rzu­cam ci­cho. Nie je­stem pe­wien, czy mnie sły­szy, ale od­wraca wzrok.
– Zre­zy­gno­wa­łem z za­jęć tylko po to, żeby mo­gła błysz­czeć – stwier­dza Bo­ogs, na co wszy­scy przy stole re­agują śmie­chem. – No i pro­szę, już za­sły­nęła pracą na dzie­dzińcu.
– Co do­sta­ły­ście w pre­zen­cie, dziew­czyny? – cie­kawi się An­nika.
Blair wy­ciąga przed sie­bie rękę, by za­pre­zen­to­wać złotą bran­so­letkę, która od­zna­cza się wy­raź­nie na tle ciem­nej skóry.
– Ro­dzice ku­pili nam iden­tyczne, ale Santi się nie spodo­bała – uty­skuje.
– Nie cho­dzi o to, że jest brzydka – tłu­ma­czy się Santi. – Po pro­stu do mnie nie pa­suje. Wolę nową Es­tee Mase, którą do­sta­łam od Bo­ogsa. To bar­dziej w moim stylu.
Zer­kam na Bo­ogsa, który pusz­cza do mnie oko, ale ja po­ru­szam bez­gło­śnie ustami: „Zdrajca!”. Od­wraca się tak gwał­tow­nie, jak­bym go wal­nął z li­ścia w twarz. Chyba nie li­czył na to, że już mu wy­ba­czy­łem, że ku­pił tę książkę u kon­ku­ren­cji?
Blair par­ska.
– Dziew­czyno, masz osiem­nastkę. Tro­chę słabo, że za­do­wa­lasz się książką – ko­men­tuje.
– I to mówi la­ska, która cho­dzi z pra­cow­ni­kiem księ­garni. – Santi gromi ją spoj­rze­niem.
– Ej, mnie w to pro­szę nie mie­szać! – bro­nię się i wszy­scy wo­kół chi­cho­czą. – Ale żeby była ja­sność: uwiel­biam do­sta­wać książki na uro­dziny.
– Ja też – od­zywa się nie­śmiało Ariel.
Blair cmoka i się od­wraca, żeby po­ga­dać z Yarah. Nie prze­pada za roz­mo­wami o li­te­ra­tu­rze.
– Lu­bię też Es­tee Mase – cią­gnie Ariel, a Santi klasz­cze w dło­nie. – Szcze­rze mó­wiąc, po­że­ram wszel­kie mło­dzie­żówki jak sza­lona.
Daw­niej or­ga­ni­zo­wa­li­śmy w Kra­inie Cza­rów spo­tka­nia mło­dzie­żo­wego klubu czy­tel­ni­czego, ale tato nie był za­do­wo­lony, że od­by­wały się po go­dzi­nach pracy, więc z nich zre­zy­gno­wał.
– Bła­gam, tylko ani słowa o Zmierz­chu – od­zywa się An­nika. – Do­staję szału, kiedy ga­dają o nim z Jo­lie.
– Se­rio? – py­tam za­sko­czony.
– No. Cza­sem mam ochotę za­mor­do­wać bi­blio­te­ka­rza, który po­le­cił jej ten prze­klęty cykl. Ko­leś na­ra­ził mnie na tor­tury – skarży się An­nika.
Pa­mię­tam tłumy w księ­garni, kiedy wy­szedł Zmierzch – tam­tego lata ro­dzice za­brali mnie do Di­sney­landu, więc za­wdzię­czam dzi­wacz­nemu związ­kowi Belli i Edwarda naj­lep­sze wa­ka­cje w ży­ciu.
– Prze­cież to cu­downa hi­sto­ria mi­ło­sna! – stwier­dza Ariel.
Nie wiem, z czego to wy­nika – być może z faktu, że li­te­ra­tura jest nie­ustan­nie obecna w moim ży­ciu – ale je­stem nie­mal za­pro­gra­mo­wany na to, by na te­mat każ­dej książki mieć wła­sne zda­nie.
– Nie mogę się zgo­dzić – od­zy­wam się, a Ariel aż za­tyka. – Czy­ta­łem ją raz, żeby się prze­ko­nać, o co cały ten szum, i uwa­żam, że to po­pie­przona hi­sto­ria. Edward tłu­cze Belli do głowy, że nie mogą być ra­zem, bo ją za­mor­duje, a ona na to coś w stylu: „Okej, spoko, a czy mo­żesz mnie cho­ciaż prze­le­cieć?”.
An­nika i Santi wy­bu­chają śmie­chem, a Ariel przy­gląda mi się z miną, któ­rej nie umiem roz­szy­fro­wać. Nie chcia­łem się na­rzu­cać ze swoją opi­nią, ale po­waga – Zmierzch do­brym ro­man­sem?!
– My­ślę, że się my­lisz – oświad­cza z prze­ko­na­niem Ariel. – Ja to ina­czej in­ter­pre­tuję. Bella tak sza­leń­czo ko­chała się w Edwar­dzie, że była go­towa zro­bić dla niego wszystko, na­wet umrzeć. Ile znasz ta­kich związ­ków?
Kręci wi­del­cem w sa­łatce z kur­cza­kiem, a ja wpa­truję się w ma­leń­kie plamki farby na jej dło­niach. Szcze­rze mó­wiąc, ni­gdy nie my­śla­łem o tej hi­sto­rii w tym kon­tek­ście. Kto wie, może Edward Cul­len ma w so­bie wię­cej, niż mi się wy­daje? Ja nie po­tra­fię prze­ko­nać swo­jej uko­cha­nej, żeby prze­czy­tała choć jedną książkę z tych, które uwiel­biam, a co do­piero dała się prze­mie­nić w wam­pira.

8

Play­li­sta Ariel: Ri­hanna, A Child Is Born

Cze­kam na ri­po­stę Treya, więc je­stem to­tal­nie za­sko­czona, gdy stwier­dza:
– Może po­wi­nie­nem prze­czy­tać ją jesz­cze raz.
Przy­glą­dam się jego twa­rzy, bo mam po­dej­rze­nia, że się na­bija, ale wszystko wska­zuje na to, że po­wie­dział to zu­peł­nie po­waż­nie.
– Ej, czy Ariel wła­śnie za­gięła księ­ga­rza w kwe­stii książki? – rzuca Santi.
Trey wy­bu­cha śmie­chem i cała jego twarz ożywa.
Okej, prze­by­wa­nie w to­wa­rzy­stwie szkol­nych gwiazd nie jest ta­kie straszne, jak mi się wy­da­wało. Kiedy An­nika za­ko­mu­ni­ko­wała mi, że za­mie­rza zjeść z nimi dru­gie śnia­da­nie, pró­bo­wa­łam się wy­krę­cić, tym bar­dziej że Jo­lie nie ma dziś w szkole. Przy­słała nam rano ese­mesa, że drę­czy ją kac gi­gant.
Roz­glą­dam się wo­kół stołu i do­strze­gam, że Blair szep­cze coś do Bebe. Nie ku­mam ich. Prze­cież za­le­d­wie wczo­raj Blair to­tal­nie skra­dła Bebe show, i to na jej wła­snej im­pre­zie. Obie opusz­czają wzrok na moje dło­nie, po czym śmieją się ci­cho. Na­gle ści­ska mnie w żo­łądku. An­nika tak bar­dzo się śpie­szyła na dzi­siej­szego kur­czaka piri-piri, że nie zdą­ży­łam po­rząd­nie umyć dłoni. Cho­wam je po­śpiesz­nie pod sto­łem.
– Co to za la­ska, która nie dba na­wet o dło­nie? – mam­ro­cze Bebe, ga­piąc się wprost na mnie.
Serce wali mi co­raz szyb­ciej. An­nika tego nie usły­szała, jest zbyt za­jęta roz­mową z Santi. Gdyby te słowa do­le­ciały do jej uszu, zje­cha­łaby dziew­czyny z góry na dół, co do tego nie mam wąt­pli­wo­ści. Chcę się po­sta­wić, żeby dały mi święty spo­kój, tylko co mo­gła­bym po­wie­dzieć?
Trey od­chrzą­kuje.
– Lu­dzie z na­tury uzdol­nieni ar­ty­stycz­nie są nie­sa­mo­wici – mówi. – Mój młod­szy brat cią­gle coś ry­suje albo ma­luje. Wiecz­nie jest ubru­dzony farbą. To znak praw­dzi­wego ar­ty­sty.
Po raz ko­lejny mnie za­ska­kuje, przy­cho­dząc mi z od­sie­czą. Dzię­kuję mu wzro­kiem, a on daje mi ski­nie­niem znak, że nie ma sprawy.
Tym­cza­sem Blair prze­ciąga dło­nią po jego szyi.
– Ja ro­bię z rę­kami zu­peł­nie inne rze­czy, ale Trey też je uwiel­bia – rzuca.
– Blair, bła­gam! – Santi krzywi się i wznosi oczy ku niebu, wzbu­dza­jąc tym po­wszechną we­so­łość, a Trey kręci głową z uśmie­chem.
Zmu­szam się do tego, by śmiać się z resztą to­wa­rzy­stwa – a po­nie­waż roz­mowy o książ­kach do­bie­gły końca, znów się za­sta­na­wiam, co tu wła­ści­wie ro­bię.
– Trey, py­tanko – od­zywa się na­gle An­nika. – Ma­cie w Kra­inie Cza­rów ja­kieś świą­teczne wa­katy? Ariel szuka do­ryw­czej pracy.
– Se­rio? – Trey unosi ide­al­nie ukształ­to­wane brwi. Cie­kawe, czy je wy­sku­buje.
Prze­ły­kam let­niego kur­czaka.
– Aha – przy­ta­kuję. – Gdzie jest wa­sza księ­gar­nia?
– Nie znasz Kra­iny Cza­rów? Znaj­du­jemy się przy Sto­key High Street.
– Wkrę­casz mnie! Za­glą­da­łam tam parę razy, ale ni­gdy cię nie wi­dzia­łam – od­po­wia­dam, szcze­rze za­sko­czona.
– Mu­sie­li­śmy się mi­jać. Chwi­lowo nie bra­kuje nam rąk do pracy, ale wpad­nij w wol­nej chwili i po­ga­daj z moją star­szą. Nie wiem, czy coś dla cie­bie znaj­dzie, ale może znać ko­goś, kto szuka se­zo­no­wych pra­cow­ni­ków. – Uśmie­cha się, a mnie prze­cho­dzi dreszcz, któ­rego kom­plet­nie się nie spo­dzie­wa­łam. Ow­szem, kie­dyś się w nim bu­ja­łam, ale dawno temu mi prze­szło… Prawda?
Blair opiera rękę o ra­mię Treya; ide­al­nie wy­pie­lę­gno­wane palce do­ty­kają swo­bod­nie jego piersi, jakby chciała dać wszyst­kim do zro­zu­mie­nia, do kogo na­leży ten przy­stoj­niak. Bebe na­chyla się do mnie, a ja już ocze­kuję cze­goś naj­gor­szego. Mruży oczy długą chwilę, po czym pyta:
– Za­wsze far­bo­wa­łaś się na ten ko­lor?
Mam obec­nie ta­kie same włosy jak Ri­hanna na okładce al­bumu Loud. Tro­chę to trwało, za­nim zna­la­złam wła­ściwy od­cień, i z miej­sca się w nim za­ko­cha­łam. Te­raz jed­nak, przy­tło­czona spoj­rze­niem Bebe, ża­łuję, że nie są w na­tu­ral­nym czar­nym ko­lo­rze.
Do­ty­kam ich z za­że­no­wa­niem.
– Od ja­kie­goś czasu – od­po­wia­dam.
– Bar­dzo są ta­kie… No wiesz, „Hej, pa­trz­cie na mnie!” – stwier­dza. – Tak jakby dało się cie­bie prze­ga­pić. – Śmieje się, a Blair par­ska i za­krywa usta.
Wra­cają do mnie wspo­mnie­nia wszyst­kich sy­tu­acji, gdy inne dzie­ciaki szy­dziły z mo­jej wagi. Ile­kroć mnie to spo­ty­kało, wra­ca­łam do domu i ob­ja­da­łam się, żeby o tym za­po­mnieć – po­że­ra­łam wszystko, co zna­la­złam w lo­dówce i szaf­kach, aż mia­łam ochotę pęk­nąć. Z cza­sem udało mi się za­pa­no­wać nad tym od­ru­chem, ale to nie zna­czy, że po­zby­łam się kom­plek­sów.
– Od­puść – rzuca Trey ostro.
– Ale co? – Blair zgrywa nie­wi­niątko.
– Trzeba od­wagi, by się zde­cy­do­wać na tak wy­ra­zi­stą czer­wień. Naj­wy­raź­niej Ma­łej Sy­rence jej nie bra­kuje – do­daje Bo­ogs. „Z grzecz­no­ści”, pod­po­wiada ci­chy gło­sik w mo­jej gło­wie.
– Bebe, twoje włosy wy­glą­dają tra­gicz­nie od sze­ściu mie­sięcy. Nie znu­dziła ci się ta pe­ruka? – An­nika pod­nosi się z krze­sła, a Blair, dla któ­rej lo­jal­ność to zu­peł­nie obce po­ję­cie, wy­bu­cha śmie­chem. – Chodź, Ariel. – An­nika chwyta mnie za dłoń i wy­pro­wa­dza ze sto­łówki.
Idę za nią bez słowa, zo­sta­wiw­szy na stole pełny ta­lerz.
– Prze­pra­szam za Bebe – rzuca, kiedy znaj­du­jemy się na ko­ry­ta­rzu.
– Spoko. Nie za­mie­rzam się przej­mo­wać – kła­mię, bo to prze­cież nie jej wina, że ma wredną ku­zynkę, która naj­wy­raź­niej za mną nie prze­pada.
– Wcale nie spoko – od­pa­ro­wuje An­nika. – Nikt nie po­wi­nien się tak do cie­bie zwra­cać. Mu­sisz się bro­nić. Na­stęp­nym ra­zem się jej po­staw, sły­szysz?
– Po­sta­wić to ja so­bie mogę książkę na półce – od­po­wia­dam.
An­nika się śmieje, ale ja wcale nie żar­tuję. Nie umiem jeź­dzić po lu­dziach, a naj­lep­sze ri­po­sty przy­cho­dzą mi zwy­kle do głowy wiele go­dzin po fak­cie.
Biorę ją pod ra­mię.
– Skoń­czy­łam już lek­cje, więc wy­bie­ram się do księ­garni Treya. Idziesz ze mną?
An­nika stęka.
– Chcia­ła­bym, se­rio, tylko że mu­szę po­pra­co­wać nad fil­mem do pro­jektu. Do­bra rada: sta­rusz­ko­wie Treya są cał­kiem spoko, ale je­śli bę­dzie tam jego oj­ciec, sta­raj się nie krę­cić po księ­garni bez celu. Kie­dyś mnie za to opie­przył.
– Ja­sne. Nie krę­cić się bez celu. Za­no­to­wane.
– Za­dzwoń do mnie póź­niej. – Ści­ska mnie i ru­sza do sali mul­ti­me­dial­nej.
Biorę głę­boki od­dech. Czas zna­leźć so­bie pracę.

 
Wcho­dząc do Kra­iny Cza­rów, do­strze­gam ciem­no­skórą ko­bietę w oku­la­rach, która stoi za ozdo­bioną białą la­metą kasą. Męż­czy­zna wy­glą­da­jący ni­czym star­sza wer­sja Treya nie­sie stertę ksią­żek. Za­kła­dam, że ci pań­stwo to jego ro­dzice.
Księ­gar­nię roz­świe­tlają ko­lo­rowe lampki, a w ką­cie stoi śliczna mi­go­cząca cho­inka. Roz­glą­dam się wo­kół i szybko za­uwa­żam, że sprze­dają tu głów­nie be­le­try­stykę – dla dzieci, mło­dzieży i do­ro­słych – choć mi­ło­śnicy li­te­ra­tury faktu też coś by dla sie­bie zna­leźli. Ofertę prze­gląda za­le­d­wie garstka klien­tów, co tro­chę mnie za­ska­kuje, bio­rąc pod uwagę, że zbli­żają się święta, ale może ruch robi się więk­szy po po­łu­dniu? Kręcę się mię­dzy re­ga­łami, cze­ka­jąc, aż dwie osoby w ko­lejce za­płacą, po czym uświa­da­miam so­bie, że ro­bię do­kład­nie to, czego mia­łam nie ro­bić. Ła­pię więc pierw­szą po­zy­cję z brzegu i staję przy ka­sie.
Je­śli mam być szczera, nie­wiele jest czaru w Kra­inie Cza­rów – na­wet świą­teczne de­ko­ra­cje nie po­ma­gają. Ząb czasu nie ob­szedł się z księ­gar­nią zbyt li­to­ści­wie. Przy­dałby się jej ge­ne­ralny re­mont i coś, co po­zwo­li­łoby jej się wy­róż­nić: fajny, przy­cią­ga­jący uwagę mu­ral czy in­sta­la­cja. Gdyby prze­ma­lo­wać tamtą ścianę na biało, całe po­miesz­cze­nie wy­da­wa­łoby się więk­sze, a tam można by umie­ścić cy­taty ze słyn­nych dzieł…
– Dzień do­bry!
Na­wet nie za­uwa­ży­łam, że sto­jący przede mną klient wy­szedł.
Mama Treya uśmie­cha się do mnie, kiedy nie­śmiało pod­cho­dzę do kasy.
– Wi­tamy w Kra­inie Cza­rów! Czy za­pa­ko­wać na pre­zent?
Pa­trzę w dół na książkę w swo­ich dło­niach. Nie mam pie­nię­dzy, żeby za nią za­pła­cić.
– Och, ja… – Od­kła­dam ją na ladę. – Tak na­prawdę chcia­łam się do­wie­dzieć, czy nie po­trze­bują pań­stwo po­mocy w okre­sie świą­tecz­nym lub nie znają ko­goś, kto szuka pra­cow­nika. Pani syn po­wie­dział, że mo­głaby mi pani po­móc.
– Cho­dzisz z Treyem do col­lege’u? – pyta pani An­der­son.
– Tak. – Uśmie­cham się. – Mam na imię Ariel.
Pa­trzy na mnie prze­pra­sza­jąco.
– Miło cię po­znać, Ariel. Przy­kro mi, ale chwi­lowo nie za­trud­niamy…
– No ja­sne – sta­ram się po­cią­gnąć roz­mowę, prze­ły­ka­jąc roz­cza­ro­wa­nie. – Mają już pań­stwo ko­goś na święta?
Ko­bieta otwiera usta, ale się waha, a ja marsz­czę brwi. Czyż­bym po­wie­działa coś nie­grzecz­nego? Zerka po­nad moim ra­mie­niem. Od­wra­cam się – pan An­der­son stoi na dra­bi­nie i układa książki na naj­wyż­szej półce.
– Clive, bła­gam, ostroż­nie! – krzy­czy jego żona i prze­wraca oczami. – Nie wy­trzy­mam z nim, jest taki nie­cier­pliwy. Trzy razy mu mó­wi­łam, że Trey to zrobi, kiedy wróci ze szkoły. Nie­ważne, prze­pra­szam cię, Ariel. Za­py­taj może w kwia­ciarni obok…
Roz­lega się gło­śny huk, aż obie pod­ska­ku­jemy. Pani An­der­son wy­ba­łu­sza oczy i wy­biega prze­ra­żona zza kasy, a nie­liczni klienci gro­ma­dzą się wo­kół męż­czy­zny, który leży na pod­ło­dze po­śród roz­rzu­co­nych ksią­żek. Na wi­dok nogi wy­gię­tej pod nie­na­tu­ral­nym ką­tem wstrzy­muję od­dech. Pan An­der­son gło­śno stęka.
Wy­cią­gam z kie­szeni te­le­fon.
– Za­dzwo­nić po po­go­to­wie? – py­tam.
Pani An­der­son kiwa głową. Trzyma męża za rękę, pod­czas gdy ja wy­bie­ram nu­mer.
Na szczę­ście ka­retka przy­jeż­dża za­le­d­wie po kwa­dran­sie. Ro­bimy miej­sce, gdy sa­ni­ta­riu­sze roz­kła­dają no­sze. Wszy­scy przy­glą­dają się jak spa­ra­li­żo­wani ich pracy, a ja co­fam się we wspo­mnie­niach do po­przed­niego roku, gdy tato stra­cił przy­tom­ność i ka­retka stała przed na­szym do­mem. Za każ­dym ra­zem, gdy o nim my­ślę, ści­ska mnie w piersi. Mu­szę wziąć głę­boki od­dech, żeby się uspo­koić. W ta­kich sy­tu­acjach naj­le­piej za­jąć się czymś in­nym, więc zbie­ram książki z pod­łogi i od­no­szę je na ladę. Ucisk w końcu ustę­puje. Co za ulga!
– Ariel? – Pod­cho­dzi do mnie pani An­der­son. – Mu­szę je­chać z Clive’em do szpi­tala, a Trey bę­dzie tu do­piero za dwa­dzie­ścia mi­nut. Czy mo­gła­byś zo­stać i po­pil­no­wać księ­garni?
– Oczy­wi­ście – od­po­wia­dam za­sko­czona, że jej po pro­stu nie za­my­kają.
– Trey póź­niej wszyst­kim się zaj­mie.
– Chęt­nie mu po­mogę – mó­wię po­śpiesz­nie. – Szybko się uczę i nie mam nic prze­ciwko bez­płat­nemu okre­sowi prób­nemu. Może ze względu na oko­licz­no­ści przy­dam się na tych parę go­dzin w ty­go­dniu? Oczy­wi­ście, je­śli się spraw­dzę.
Zdaję so­bie sprawę, że prze­gi­nam, tro­chę to słabe – w ta­kiej sy­tu­acji sta­rać się o pracę, ale na­prawdę jej po­trze­buję. Ści­skam za ple­cami kciuki, gdy pani An­der­son roz­gląda się po po­miesz­cze­niu.
– Przy­jaź­nisz się z Treyem? Pra­co­wa­łaś wcze­śniej w księ­garni?
Ki­wam głową. Okej, z tą przy­jaź­nią to prze­gię­cie, ale je­dli­śmy dziś ra­zem dru­gie śnia­da­nie, a praca w księ­garni po­lega głów­nie na ga­da­niu z ludźmi o li­te­ra­tu­rze. Co w tym trud­nego?
– No do­brze – stwier­dza po na­my­śle ko­bieta, a ja się po­wstrzy­muję, żeby nie pi­snąć ze szczę­ścia. – Za­raz za­dzwo­nię do Treya i wszystko mu prze­każę. Mów klien­tom, że kasa bę­dzie dzia­łać za dwa­dzie­ścia mi­nut, i za żadne skarby nie wspi­naj się na naj­wyż­sze półki! Po­cze­kaj z tym na mo­jego syna. Z tyłu jest biuro, je­śli chcesz gdzieś scho­wać rze­czy.
– Dzię­kuję! Mam na­dzieję, że pani mąż szybko doj­dzie do sie­bie.
W od­po­wie­dzi pan An­der­son stęka, a jego żona rzuca mi prze­lotny uśmiech, po czym wy­cho­dzi za sa­ni­ta­riu­szami na ulicę.
Zdej­muję płaszcz i sza­lik, roz­glą­da­jąc się po księ­garni. Klienci po­woli wra­cają do oglą­da­nia ksią­żek.
Spoko. Dam radę.

9

Play­li­sta Treya: Ma­bel, Lo­ne­liest Time of Year

Roz­łą­czam się i gnam na zła­ma­nie karku do księ­garni, po­cąc się pod zbyt wie­loma war­stwami ubrań. Wo­lał­bym po­je­chać do szpi­tala, ale mama uważa, że nie mo­żemy so­bie po­zwo­lić na za­mknię­cie in­te­resu. Se­rio? Mam się sku­pić na pracy, kiedy tato miał wy­pa­dek? Na do­da­tek w Kra­inie Cza­rów jest te­raz wy­łącz­nie Ariel, która – wciąż trudno mi w to uwie­rzyć – w ta­kim mo­men­cie wy­bła­gała od mamy staż. Kto robi coś ta­kiego?
Wpa­dam zzia­jany do środka. W wej­ściu ata­kuje mnie stru­mień po­wie­trza z na­grzew­nicy, przez co robi mi się jesz­cze bar­dziej go­rąco. Na la­dzie przy ka­sie stoją sterty ksią­żek, a Ariel ob­słu­guje klien­tów. Co ona so­bie my­śli?! Mama ka­zała jej tylko pil­no­wać księ­garni. Wi­dzę, jak bie­rze od klienta pie­nią­dze i sięga za ladę. Ej, za­raz, czy ona krad­nie kasę? Ma­cha do ko­le­sia, po czym za­pi­suje coś na kartce. Pod­cho­dzę do niej zde­cy­do­wa­nym kro­kiem.
– Hej.
Od­wraca się do mnie i uśmie­cha.
– Cześć, Trey. – Na­gle mar­kot­nieje. – Przy­kro mi z po­wodu two­jego taty. Coś wia­domo?
– Na ra­zie nic – od­po­wia­dam su­cho.
Prze­cho­dzę za kasę i znaj­duję pu­dełko pełne bank­no­tów i mo­net.
– Nie­któ­rzy klienci na­le­gali, żeby za­pła­cić go­tówką – tłu­ma­czy Ariel. – Chyba było im przy­kro z po­wodu ca­łego zda­rze­nia. Nie mia­łam im z czego wy­da­wać reszty, ale za­rze­kali się, że wcale jej nie chcą. – Śmieje się ner­wowo.
Zer­kam na kartkę, po któ­rej przed chwilą ba­zgrała. To li­sta ty­tu­łów, wraz z na­zwi­skami au­to­rów, nu­me­rami ISBN i ce­nami. Za­sko­czony prze­li­czam po­zy­cje.
– Udało ci się sprze­dać sześć ksią­żek? – I to w do­datku tych, które wcale nie są cho­dliwe, do­daję w my­ślach.
Ariel kiwa głową tak ener­gicz­nie, że z jej nie­dba­łego koka uwal­nia się ko­smyk czer­wo­nych wło­sów.
– Nie było wiel­kiego ru­chu, ale udało mi się na­mó­wić kilku klien­tów na do­dat­kowe ty­tuły – stwier­dza.
Choć po­wi­nie­nem jej po­dzię­ko­wać, od­war­kuję:
– Su­per! Mój oj­ciec robi so­bie krzywdę, a ty wy­ko­rzy­stu­jesz sy­tu­ację, żeby do­stać ro­botę?
Ariel roz­dzia­wia usta.
– Co? Nie! Ja wcale nie chcia­łam…
Od­wra­cam się i ru­szam do biura, nie da­jąc jej do­koń­czyć. Sia­dam na ob­ro­to­wym krze­śle, za­my­kam oczy i oszo­ło­miony od­chy­lam głowę. Mama opo­wia­dała przez te­le­fon, że noga taty nie wy­gląda zbyt do­brze, a ja mam przed oczami jej ob­raz – po­wy­gi­na­nej na wszyst­kie strony. A co, je­śli nie da­dzą rady jej po­skła­dać i tato ni­gdy nie od­zy­ska peł­nej spraw­no­ści? Od czasu na­szej roz­mowy mama nic nie na­pi­sała, ale wcze­śniej wspo­mi­nała, że cio­cia La­trice od­bie­rze Re­ona ze szkoły. Co po­wiem bratu, je­śli ro­dzice nie wrócą przed wie­czo­rem?
Otwie­ram oczy, gdy roz­lega się ci­che pu­ka­nie. W drzwiach stoi Ariel; gapi się w pod­łogę, po­stu­ku­jąc ner­wowo pal­cami o udo.
– Prze­pra­szam, ale przy­szedł ja­kiś fa­cet, który chce roz­ma­wiać z two­imi ro­dzi­cami.
Idę za nią do księ­garni. Gdy tylko wi­dzę ko­le­sia – bia­łego trzy­dzie­sto­latka w cho­ler­nie dro­gim gar­ni­tu­rze – od razu od­ga­duję, po co tu przy­lazł. Jest mniej wię­cej mo­jego wzro­stu; ma krót­kie czarne włosy, małe oczy i ko­zią bródkę. Trzyma ak­tówkę od Toma Forda, a kiedy mnie do­strzega, wy­szcze­rza zęby. Nie od­wza­jem­niam uśmie­chu.
– W czym mogę po­móc? – py­tam ostrzej, niż za­mie­rza­łem.
Uśmiech nie znika z jego twa­rzy, kiedy wy­ciąga do mnie rękę.
– Da­vid Ray­mond z Ray­mond and Ray­mond Pro­per­ties.
Ści­skam mu dłoń. Mocno.
– Przy­kro mi, ale ro­dzi­ców nie ma dziś w księ­garni.
– Chcia­łem z nimi po­roz­ma­wiać na te­mat tego lo­kalu. – Roz­gląda się, jakby dla pod­kre­śle­nia swo­ich słów. – Mogę zo­sta­wić wi­zy­tówkę? – Sięga do kie­szeni ma­ry­narki, za­nim zdążę od­po­wie­dzieć. Wi­zy­tówka jest zro­biona z gru­bego, gład­kiego pa­pieru, na zło­tych zdo­bie­niach od­bija się świa­tło. Ob­ra­cam ją w pal­cach. – Będę cze­kał na kon­takt – do­daje, po czym że­gna się ski­nie­niem głowy ze mną i z Ariel, która stoi tuż obok.
Gdy znika za drzwiami, zgnia­tam wi­zy­tówkę i wy­rzu­cam ją do śmiet­nika za ladą. Ariel śle­dzi mnie wzro­kiem, ale nie ko­men­tuje.
Wstu­kuję do kasy PIN i szu­flada otwiera się z brzę­kiem. Dzi­siej­szy utarg nie wy­gląda naj­go­rzej, ale mu­simy się bar­dziej po­sta­rać, je­śli nie chcemy stra­cić Kra­iny Cza­rów. Zer­kam ką­tem oka na Ariel, która ściera z lady nie­wi­dzialny kurz. Choć do­piero dziś za­częła pracę – a wła­ści­wie staż – by­łoby do­brze, gdyby opy­liła jesz­cze tro­chę ksią­żek. Nie wiem, jak ona to robi, ale naj­wy­raź­niej po­trafi na­ma­wiać klien­tów do wy­da­wa­nia forsy.
– No do­bra, kasa otwarta. My­ślisz, że dasz radę zro­bić to, co wcze­śniej? – py­tam. – Sprze­dać paru klien­tom po dwie książki?
Waha się, ale kiwa głową, a ja już ża­łuję kłam­stwa, które for­muje się na moim ję­zyku.
– Świet­nie, bo to wa­ru­nek, że­byś do­stała tę ro­botę.
Ariel unosi brwi.
– Twoja mama nic nie mó­wiła…
– Kiedy mamy nie ma, ja tu­taj rzą­dzę. Masz z tym pro­blem? – py­tam chłodno.
– Nie – od­po­wiada z po­nurą miną.
Pa­trzę na ze­ga­rek i wzdy­cham. Dwie go­dziny do za­mknię­cia. Oby tylko klien­tów nie od­stra­szyła ner­wowa at­mos­fera.

10

Play­li­sta Ariel: Ale­xan­der O’Neal, My Gift to You

Mam ochotę po­wie­dzieć Trey­owi, żeby wsa­dził so­bie tę ro­botę w ty­łek. Okej, przy­znaję, tro­chę to było słabe – pro­sić o staż, w chwili gdy jego tato był nie­siony do ka­retki – ale prze­cież sprze­daję sporo ksią­żek i za­ra­biam kasę dla księ­garni! Tym­cza­sem Trey cią­gle robi miny i od­zywa się tylko wtedy, gdy na­prawdę musi. Po­win­nam za­gryźć zęby, bo po­trze­buję pie­nię­dzy, a za­miast tego war­czę na niego rów­nie ostro jak on na mnie. Zu­peł­nie ina­czej wy­obra­ża­łam so­bie pierw­szy dzień w no­wej pracy.
Pod­cho­dzę do każ­dego klienta, który po­ja­wia się w księ­garni, i uśmie­cham się przy­jaź­nie. Dziwne, mimo że w szkole – szcze­gól­nie w to­wa­rzy­stwie po­pu­lar­nych uczniów – czę­sto nie wiem, co po­wie­dzieć, roz­mowy z ob­cymi przy­cho­dzą mi za­ska­ku­jąco ła­two. Pro­blem w tym, że zbyt wielu ich nie ma, a ja na próżno cze­kam, aż ruch zrobi się choć tro­chę więk­szy.
Czuję, że Trey mi się przy­gląda, gdy wdaję się w roz­mowę i po­ma­gam klien­tom za­nieść książki do kasy. I bar­dzo do­brze. Niech wi­dzi, jak nie­sa­mo­wi­cie so­bie ra­dzę.
– Dzięki – rzuca, kiedy kładę na la­dzie trzy książki, które wy­brała star­sza pani.
Pry­cham i od­cho­dzę. Nie mogę się już do­cze­kać końca zmiany.
Ko­lejne mi­nuty wloką się w nie­skoń­czo­ność; gdy ostatni klient wy­cho­dzi, nie­mal czuję wdzięcz­ność. Trey jest za­jęty prze­li­cza­niem utargu, nie zwraca na mnie uwagi. Nie wiem, co ze sobą zro­bić. Za­czy­nam od­sta­wiać książki na półki, za­wie­szam lampki, które zsu­nęły się z re­gału. Trey do­strzega mnie do­piero w chwili, gdy chwy­tam za mio­tłę.
– Nie mu­sisz sprzą­tać – mówi.
– Lep­sze to niż ga­pie­nie się w su­fit – od­po­wia­dam.
Na wi­dok jego zwie­szo­nych ra­mion przy­po­mi­nam so­bie, co spo­tkało dziś pana An­der­sona, i na­tych­miast robi mi się go żal. Ja nie by­łam w sta­nie funk­cjo­no­wać, gdy tato le­żał w szpi­talu.
– Ja­kieś wie­ści? – py­tam.
Trey opiera się łok­ciami o ladę i składa przed sobą dło­nie.
– Mama pi­sała mi przed chwilą, że jadą do domu, więc to chyba do­bra in­for­ma­cja.
– Ja­sne, że do­bra. – Przy­gry­zam wargę. Mo­ment znów jest kiep­ski na tego ro­dzaju py­ta­nia, ale mu­szę wie­dzieć, co po­wie o mnie swo­jej ma­mie. Je­śli mnie po­chwali, może do­stanę tę pracę? – Sprze­daż była dziś okej?
– Co? Ach… – Pa­trzy na kasę. – Tak, dzięki. Je­steś w tym na­prawdę nie­zła.
Uśmie­cham się.
– My­ślisz, że mam szansę za­ha­czyć się tu­taj na dłu­żej? – Wi­dzę, jak się waha, i nie ro­zu­miem dla­czego. Prze­cież wła­śnie przy­znał, że mam wro­dzony ta­lent.
– Moja mama się do cie­bie ode­zwie – stwier­dza w końcu, po czym za­trza­skuje szu­fladę kasy i wy­cho­dzi na za­ple­cze.
Z czym on ma znowu pro­blem?
Stoję w księ­garni z mio­tłą i szu­felką, cze­ka­jąc, aż wróci. Unika mnie czy ma tam do zro­bie­nia coś waż­nego…? Za­mia­tam pod­łogę i strze­puję za­war­tość szu­felki do śmiet­nika, po czym znie­cier­pli­wiona idę do biura. Pu­kam do drzwi i uchy­lam je lekko.
– Na dziś to już wszystko? – py­tam.
Kiwa głową, pa­ku­jąc torbę.
Zbie­ram więc swoje rze­czy i wy­cho­dzę bez słowa z księ­garni. Jest już ciemno; przy­śpie­szam kroku, żeby się roz­grzać, bo mróz prze­nika do ko­ści. Ech, wy­gląda na to, że Trey cią­gle się na mnie wścieka. Nie mo­głam się do­cze­kać, by po­wie­dzieć ma­mie, że mam nową pracę, ale tak na­prawdę nie wiem, czy ją w ogóle do­sta­łam.
Na przy­stanku jest pu­sto; naj­bliż­szy au­to­bus po­wi­nien przy­je­chać za pięć mi­nut, więc wy­cią­gam słu­chawki, żeby pu­ścić mu­zykę. Mam osobną play­li­stę na każdy hu­mor – An­nika uważa, że to lekka że­nada. Play­li­sta do ma­lo­wa­nia, do go­to­wa­nia… Och, no i oczy­wi­ście ta świą­teczna, którą każ­dego roku uzu­peł­niam o nowe utwory, mimo że nic nie prze­bije kla­sy­ków. W słu­chaw­kach roz­brzmie­wają pierw­sze nuty My Gift to You Ale­xan­dra O’Ne­ala. Nucę pod no­sem tę pio­senkę – jedną z ulu­bio­nych mo­jego taty – i od razu się uspo­ka­jam.
W końcu przy­jeż­dża au­to­bus – tak na­pa­ko­wany ludźmi, że nie miesz­czę się w środku. Wcze­śniej było mi zimno, ale te­raz prak­tycz­nie za­ma­rzam. Chcę opa­tu­lić się szczel­niej sza­li­kiem… i uświa­da­miam so­bie z prze­ra­że­niem, że go nie mam! Serce wali mi jak sza­lone. Prze­cież to był ostatni pre­zent, który do­sta­łam od taty. Ten zie­lony sza­lik to naj­cen­niej­sza rzecz, jaką po­sia­dam – je­śli go zgu­bię, to tak jak­bym stra­ciła ka­wa­łek taty. Zo­sta­wi­łam go w szkole? Mia­łam go w ogóle na so­bie?
Biorę głę­boki od­dech. Uspo­kój się, dziew­czyno.
Za­my­kam oczy, by w my­ślach prze­śle­dzić każdy swój krok. Tak, mia­łam sza­lik na za­ję­ciach z pla­styki i póź­niej na sto­łówce. Czy go zdej­mo­wa­łam, kiedy przy­go­to­wy­wa­łam się do pracy w Kra­inie Cza­rów? Marsz­czę czoło, bo nie po­tra­fię so­bie tego przy­po­mnieć. Och, gdzie ja go po­sia­łam?! Oczy za­cho­dzą mi łzami – i wtedy wi­dzę wy­raź­nie mo­ment, w któ­rym pań­stwo An­der­so­no­wie od­jeż­dżali w ka­retce spod księ­garni. To wtedy ścią­gnę­łam sza­lik i zo­sta­wi­łam go w biu­rze. Tak bar­dzo się śpie­szy­łam, by stam­tąd wyjść, że mu­sia­łam o nim za­po­mnieć. Może zsu­nął się z opar­cia krze­sła, kiedy się ubie­ra­łam?
Ru­szam szyb­kim kro­kiem do Kra­iny Cza­rów, li­cząc na to, że za­stanę tam Treya. Gdy jed­nak skrę­cam za róg, wi­dzę już z da­leka, że w środku pa­nują egip­skie ciem­no­ści. Mimo to pod­cho­dzę bli­żej i przy­ci­skam nos do wi­tryny. Żad­nego ru­chu. Cho­lera! Będę mu­siała po­ga­dać ju­tro z Treyem, a wła­śnie tego chcia­łam unik­nąć.

 
Wesprzyj nas