Marie-Hélène Lafon o słowie wie wszystko. Wie, że niekiedy rani, a czasem przynosi człowiekowi wybawienie. I właśnie tej ciemnej, ale i zbawczej mocy słowa doświadczają bohaterowie ,,Źródeł”.


To zwykli Francuzi, małżeństwo z trojgiem dzieci, gospodarujące na fermie w departamencie Cantal.

Pierre dzień w dzień znęca się nad żoną, bijąc ją i poniżając. Ona milczy, ukrywa skrzętnie siniaki i nie ma sił ani odwagi, by odejść. Długo nie potrafi choćby sama przed sobą nazwać swojego cierpienia.

Aż pewnej niedzieli, po obiedzie u rodziców, pokazuje matce ślady pod spódnicą i od tej chwili nic już nie powstrzyma potoku jej słów. Po latach na dramat tej rodziny spojrzymy oczami Pierre’a, a później jego dorosłej już córki…

Marie-Hélène Lafon (ur. 1962) – autorka kilkunastu powieści, laureatka kilku nagród, w tym Prix Renaudot. Jest absolwentką Sorbony, uczy języka francuskiego, łaciny i greki w liceum pod Paryżem. Większość jej powieści rozgrywa się w regionie Cantal – jej rodzinnych stronach.

Marie-Hélène Lafon
Źródła
Przekład: Agata Kozak
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 8 listopada 2023
 
 


SO­BOTA 10 CZERWCA
I NIE­DZIELA 11 CZERWCA
1967 ROKU

Za­snął na ła­wie. Jej ciało jest przy­śru­bo­wane do krze­sła, nie ru­sza się, dziew­czynki i Gil­les są na po­dwórku. Wy­szli za­raz po je­dze­niu, wie­dzą, że nie na­leży ha­ła­so­wać, kiedy on śpi na ła­wie. Cla­ire za­mknęła za sobą oby­dwoje drzwi, te od kuchni i te od ko­ry­ta­rza. Stół jest nie­sprząt­nięty, zaj­mie się tym póź­niej, kiedy skoń­czy się ta jego po­obied­nia drzemka. W ogro­dzie su­szy się pra­nie, Ni­cole przed wyj­ściem roz­wie­siła je na sznu­rze, trzeba bę­dzie wszystko po­zbie­rać, wy­pra­so­wać, po­ukła­dać, przy­go­to­wać ubra­nia dzieci na ju­tro rano, swoje też, i wy­pa­sto­wać buty. Cie­szy się, że je­dzie do ro­dzi­ców, chcia­łaby się cie­szyć, znaj­dzie się u sie­bie, w swo­ich stro­nach, bę­dzie wolno się śmiać i gło­śno roz­ma­wiać, tam u niej nie bę­dzie rzą­dził, tam tylko wcina i ci­cho sie­dzi. Za trzy ty­go­dnie, 30 czerwca, stuk­nie jej trzy­dzie­ści lat. Trzy­dzie­ści lat, troje dzieci, Isa­belle, Cla­ire i Gil­les, dwie dziew­czynki i chło­piec, sie­dem, pięć i cztery lata, go­spo­dar­stwo, piękne go­spo­dar­stwo, trzy­dzie­ści trzy hek­tary, duży dom, dwa­dzie­ścia sie­dem krów, trak­tor, chło­pak od krów, po­moc­nik od wszyst­kiego, słu­żąca, sa­mo­chód, prawo jazdy. Na szczę­ście ma prawo jazdy; jej matka miała ra­cję, na­le­ga­jąc, żeby je zro­biła. Isa­belle, Cla­ire, Gil­les. Te trzy imiona po­wra­cają we wszyst­kich jej wy­li­czan­kach; troje dzieci, trzy­dzie­ści trzy hek­tary, trzy­dzie­ści lat. Trzyma się kur­czowo swo­ich wy­li­cza­nek. Isa­belle i Cla­ire są na huś­taw­kach, Gil­les ob­ser­wuje sio­stry, sam sie­dzi na murku, ręce skrzy­żo­wał na piersi i wy­ciąga gołe nóżki, na­śla­du­jąc ryt­miczne ru­chy dziew­czy­nek, które pró­bują na­brać wy­so­ko­ści. Nie uro­dzi już ko­lej­nego dziecka, Gil­les bę­dzie ostatni, lubi przy­ci­skać go do sie­bie, strzec, jest mię­ciutki, pach­nie cie­płym cu­krem i dzi­dziu­siem, to jesz­cze mu zo­stało. Śmieje się po prze­bu­dze­niu, rano jest we­soły, kiedy są sami w po­koju. Dziew­czynki już się wy­my­kają, ona to czuje; bie­gają, ska­czą, są po­ważne, na­gle po­grą­żają się w mil­cze­niu. Isa­belle za­częła na­ukę w szkole, au­to­bus szkolny rano i wie­czo­rem przy­staje u krańca ścieżki; na­uczy­cielka mówi, że do­brze się uczy. Od­ra­bia lek­cje przy stole w kuchni, nie ma po­trzeby jej pil­no­wać. Za nieco po­nad rok Cla­ire pój­dzie do ze­rówki. My­śli o swo­jej matce i o ciot­kach, które czę­sto po­wta­rzają, że wszystko mija tak szybko, ży­cie, czas, młode lata, kiedy w domu ma się przy so­bie małe dzieci. Za­czyna to ro­zu­mieć, prze­łyka gło­śno ślinę w ci­szy jego drzemki, opiera brodę na dło­niach, a łok­cie na ce­ra­cie, po obu stro­nach ta­le­rza, i znowu prze­łyka. Nie­długo mi­nie osiem lat, od­kąd jest mę­żatką; li­czy, to bę­dzie za sześć mie­sięcy i sie­dem­na­ście dni, po­brali się 30 grud­nia 1959 roku. Nie lubi o tym my­śleć, nie po­winna. Osiem lat mał­żeń­stwa, w tym cztery na go­spo­dar­stwie tu­taj, da­leko od wszyst­kiego, na końcu świata. Chcia­łaby wstać, wyjść, ze­brać pra­nie, zro­bić to, co po­trzeba, tro­chę się ogar­nąć przed wiel­kim my­ciem dzieci, bo so­bot­nia to­a­leta trwa dłu­żej, je­śli na­stęp­nego dnia mają od­wie­dzić dziad­ków, jego i jej ro­dzi­ców, cała trójka musi schlud­nie wy­glą­dać, za­wsze. Jej ciało robi się cięż­kie. Czeka.

 
Wesprzyj nas