W tej pięknej i sugestywnej prozie, jednocześnie instynktownej i bezlitosnej, Aroa Moreno Durán prowadzi nas przez prawie sto lat najnowszej historii Hiszpanii: horror wojny domowej, wykorzenienie czasu wygnania, lata ołowiu, puste domy, przegrane życia i dalej – od tajemnic przeszłości po ucieczkę przed przyszłością.


Czym jest pamięć o tym, czego nigdy nie wypowiedziano na głos?

Adirane wraca do rodzinnego domu w Kraju Basków w miasteczku nad ujściem rzeki. Chce zapisać ostatnie wspomnienia swojej babci Ruth, która była świadkiem tamtych wydarzeń. W Madrycie bez słowa wyjaśnienia zostawiła męża i pięcioletnią córeczkę. W domu mieszka także Adriana, jej matka. Nie rozmawiały ze sobą od lat.

Co to znaczy wychowywać dziecko i opiekować się bliską osobą w trzech bardzo odmiennych kontekstach historycznych i politycznych, na terytorium, gdzie panuje ciągłe napięcie? W rytmie i z siłą przypływów losy matek i córek splatają się w genealogię wstrząsaną rodzinnymi tajemnicami i konfliktami, które nie pozwalały im się zrozumieć.

***

Nagroda Grand Continent za „wielką narrację europejską”

Aroa Moreno Durán napisała książkę cichą. W splocie monologów trzech kobiet – babki, matki i córki opowiedziała historię stulecia swojej rodzinnej Hiszpanii. Poprzez wojnę domową, przez drugą światową do dzisiejszych niepokojów. To opowieść o odnajdywaniu tożsamości w drodze przez blizny przeszłości. Książka o oswajaniu umarłych, których obecność ciągle nadaje kształt naszemu życiu. Podobnie jak sekrety przeszłości. Rzecz o cenie przeżycia i jego ciężarze, który naznacza kolejne pokolenia, o wspólności wobec cierpienia, o buncie i pokorze.
Agata Tuszyńska

Aroa Moreno Durán (ur. 1981, Madryt) – hiszpańska pisarka, poetka i biografka. Jej debiutancka powieść La hija del comunista spotkała się z uznaniem krytyki literackiej i została wyróżniona Premio Ojo Crítico w 2017 roku. Durán jest też autorką dwóch tomików poetyckich oraz biografii Fridy Kahlo i Frederica Garcii Lorki. Studiowała dziennikarstwo i edytorstwo na Uniwersytecie Madryckim i Uniwersytecie w Salamance. Prowadzi warsztaty dziennikarskie w Meksyku i publikuje w pismach „Mercurio”, „Punto y Coma”, „El Universo”.

Aroa Moreno Durán
Odpływ
Przekład: Katarzyna Okrasko
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 8 listopada 2023
 
 


10

C’est la pe­tite

(Ruth)

Je­dli­śmy tylko mar­mo­ladę po­rzecz­kową i chleb, chleb i mar­mo­ladę po­rzecz­kową. Rano, po po­łu­dniu, wie­czo­rem. A je­śli da­wali nam coś in­nego, to ja nie pa­mię­tam. Te­raz my­ślę, że mu­sieli da­wać nam coś in­nego, co nie? Sama nie wiem.

Pra­wie wszy­scy mie­li­śmy go­rączkę od szcze­pio­nek. By­li­śmy we Fran­cji, w Ma­cau, przy­naj­mniej do­póki nie zde­cy­do­wali, co zro­bią z każ­dym z nas. Mie­li­śmy bie­gunkę i go­rączkę przez po­nad ty­dzień. By­li­śmy ar­mią dzieci, god­nych po­ża­ło­wa­nia re­kon­wa­le­scen­tów, zie­lon­ka­wych wy­chu­dzo­nych widm w po­ło­wie drogi nie wia­domo gdzie. Setki cho­rych dzieci bez ro­dzi­ców.

Tak, opie­ko­wali się nami, oczy­wi­ście, że tak, ale by­li­śmy bar­dzo słabi. I mimo że za­pew­niali nam je­dze­nie i dach nad głową, to nie le­czyło na­szego smutku. Cho­ciaż by­li­śmy mali, ro­zu­mie­li­śmy, co to zna­czy być w nie­bez­pie­czeń­stwie i na­sta­wia­li­śmy uszu na roz­mowy w ko­sza­rach. Wie­dzie­li­śmy, które mia­sta upa­dły. Że w Pa­ryżu można było już zo­ba­czyć Gu­er­nicę Pi­cassa. Rok po tym, jak za­częła się wojna, na­sta­wili ra­dio i sły­sze­li­śmy, jak je­den z mi­ni­strów za­grzewa woj­sko do walki. Wie­dzie­li­śmy, że to coś bar­dzo szcze­gól­nego. I że je­ste­śmy bez­pań­stwow­cami. Czego in­nego nie, ale by­li­śmy świa­domi, że przy­wieź­li­śmy ze sobą pe­cha.

Czy ciała zmar­łych dzieci od­sy­łano do domu? I jak? Nie mogę so­bie przy­po­mnieć.

Otar­cia na ko­la­nach nie ze­szły mi przez ten czas, kiedy by­li­śmy w tych ko­sza­rach. Rana na ra­nie. Strupy je­den na dru­gim. Ba­wi­li­śmy się ca­łymi dniami, bez od­po­czynku. W cho­wa­nego, ska­ka­nie na ska­kance, w klasy, gra­li­śmy w karty. Na­uczyli nas, jak po­ru­szać fi­gu­rami sza­cho­wymi. Ale ja nie lu­bi­łam sie­dzieć spo­koj­nie i po­ty­ka­łam się o wy­sta­jące płyty na pa­tio. Ame­lia cze­sała mnie co­dzien­nie, grze­bie­niem szu­ka­jąc wszy, jak ka­zała jej matka.

Po­woli na­pły­wali uchodźcy z in­nych miejsc. Także do­ro­śli. Ja­kaś ko­bieta po­wie­działa nam, że wi­działa na­szą matkę w ko­lejce na sta­tek. Szu­ka­ły­śmy jej z Ame­lią wszę­dzie. Pa­trzy­ły­śmy w twa­rze wszyst­kich przy­by­łych ko­biet ubra­nych na czarno. Wtedy ko­bieta wska­zała ja­kąś sta­ruszkę. To ona.

Ale to nie była na­sza matka. Była ry­baczką, na­wet do niej nie­po­dobną. Lu­dzie tra­cili ro­zum. Po­tem po­wie­dzieli nam, że mama wró­ciła do domu. Ale nikt nie wie­dział nic ani o niej, ani o Ma­tía­sie.

Nie my­śla­łam o przy­szło­ści. Przy­szłość nic nie zna­czyła.

Kiedy masz nie­wiele lat, mie­siąc zaj­muje bar­dzo ważną część two­jego ży­cia. Przy­szłość nad­cho­dzi bar­dzo po­woli. Nie było nocy, żeby Félix, chło­piec, który spał z nami, bo był sam i po­cho­dził z na­szej dziel­nicy, nie wo­łał gło­śno swo­jej matki. Ame­lia, zaj­mu­jąca nad nim łóżko, wy­cią­gała rękę, gła­skała go po ple­cach i mó­wiła: to tylko sen, śpij, to sen, ale wszy­scy wie­dzie­li­śmy, że nie uśnie aż do na­stęp­nej nocy.

A naj­gor­sze było to, że chło­pak miał ra­cję, to nie był zły sen. Rze­czy­wi­ste ży­cie, to, co działo się, gdy otwie­ra­li­śmy oczy, po­le­gało na tym, że miesz­ka­li­śmy gdzieś w bu­dynku woj­sko­wym, że w na­szym kraju była wojna, a nasi ro­dzice mo­gli być żywi albo mar­twi od ja­kie­goś czasu. A my mo­gli­śmy się o tym nie do­wie­dzieć.

 
By­li­śmy tam od mie­siąca, kiedy po nas przy­szli. Za­wsze mie­li­śmy spa­ko­wany ba­gaż, żeby wy­je­chać, gdy nam każą. Na­sza piątka, która trzy­mała się ra­zem, scho­wała się za wiel­kim na­roż­nym kre­den­sem sto­ją­cym w ką­cie. Wie­dzie­li­śmy, że gdzieś nas za­biorą, ale nie wie­dzie­li­śmy do­kąd.

Bie­daki.

Chcie­li­śmy da­lej być ra­zem. Nie chcie­li­śmy roz­łąki. Wiesz, jak mocno za­przy­jaź­niają się dzieci. Ale nie by­li­śmy idio­tami. Mó­wili Ro­sja. Mó­wili Mo­skwa. Mó­wili Ar­mia Czer­wona. I żadne z nas nie wie­działo, gdzie to jest. Ale brzmiało jak zimno, śnieg i sie­ro­ci­niec. Brzmiało jak jesz­cze więk­szy głód.

Żadne z nas nie miało wię­cej niż dwa­na­ście lat. Po­staw się na na­szym miej­scu, ty, ma­jąc dzie­sięć lat, nie cho­dzi­łaś sama na­wet po chleb. Więc za tym kre­den­sem cho­wa­li­śmy się cały dzień. Do­póki je­den z ko­mi­sa­rzy nie za­uwa­żył, że me­bel nie stoi do­kład­nie na swoim miej­scu i go prze­su­nął. I zo­ba­czył nas trzę­są­cych się ze zde­ner­wo­wa­nia, ze stra­chu i ze śmie­chu, że zro­bi­li­śmy taki ka­wał. Po­tem pła­ka­li­śmy wszy­scy. Félix też się zsi­kał i nie tylko.

Na­stęp­nego dnia wsa­dzili nas do po­ciągu. By­li­śmy ostatni. Ka­pi­tan po­wie­dział: ci jadą do Mo­skwy, a ci do Bel­gii. W jed­nej gru­pie zna­la­zła się Ame­lia, w dru­giej ja. Ame­lia po­wie­działa, że tak nie może być, że na­sza matka ją za­bije, je­śli zo­sta­niemy roz­dzie­lone, i umie­ścili nas ra­zem. Resztę wy­słali do Ro­sji. A nas do Bruk­seli. Nie wie­dzie­li­śmy też, gdzie jest Bel­gia. Sły­sza­łam to słowo pierw­szy raz w ży­ciu.

Pra­wie o wszyst­kim my­śla­łam pierw­szy raz w ży­ciu.

Te­raz wy­daje mi się, że o wszyst­kim my­ślę po raz ostatni.

Fran­cuzi wy­cho­dzili na sta­cje, żeby zo­ba­czyć, jak prze­jeż­dżamy. Man­ger, man­ger[9]. I do­ty­kali ust złą­czo­nymi pal­cami, chcieli rzu­cić nam coś do je­dze­nia. Ale tak na­prawdę chcie­li­śmy wody. Bar­dzo chciało nam się pić. To pa­mię­tam. Okrop­nie wy­schło mi w gar­dle.

Czy na­prawdę chciało nam się pić?

Je­cha­ły­śmy, we dwie wtu­la­jąc się w sie­bie, ale chłopcy wspi­nali się na siatki, na któ­rych kła­dło się wa­lizki i na dach wa­gonu. Nie pa­mię­tam nic z prze­kra­cza­nia gra­nicy. Po­tem, w Bruk­seli, wsa­dzili nas do au­to­karu zmie­rza­ją­cego do Domu Hisz­pań­skiego. Nie wiem, ile było tam dzieci. W każ­dym ra­zie bar­dzo dużo. My mia­ły­śmy spać w domu mon­sieur Fer­nán­deza, póki ni­kogo nam nie przy­dzielą. Złą­czył dwa łóżka i spa­li­śmy tam w wiele osób. Na­resz­cie mo­gli­śmy się wy­ką­pać i do­brze się wy­spać. Byli dla nas mili.

Kilka dni póź­niej wy­jęli ostat­nie czy­ste ubra­nia, ja­kie nam zo­stały. Ja jak za­wsze prze­dzia­łek po­środku i grzywka, jak wi­dzisz na zdję­ciach. By­łam ładna. Za­pro­wa­dzili nas obie do domu, w któ­rym miała zo­stać Ame­lia. Mon­sieur Fer­nán­dez po­wie­dział do mnie: Chcę, że­byś wie­działa, gdzie jest twoja sio­stra.

To było bo­le­sne.

Do domu wio­dły nie­wiel­kie schody. Mon­sieur Fer­nán­dez za­pu­kał do drzwi i otwo­rzyła ja­kaś ko­bieta. Przy­pro­wa­dzi­łem hisz­pań­ską dziew­czynkę, po­wie­dział. I ko­bieta się uśmiech­nęła. Moja sio­stra Ame­lia po­ko­nała kilka schod­ków i sta­nęła przed nami. Roz­glą­dała się wo­kół, a ja zo­ba­czy­łam, że łzy na­pły­wają jej do oczu. W tej chwili dziew­czynka, za­wsze będę ją pa­mię­tać, ubrana na gra­na­towo, z po­łową pra­wie bia­łych wło­sów za­cze­sa­nych do tyłu, w la­kier­kach i pod­ko­la­nów­kach, szczu­plutka w pa­sie, z sze­roko roz­sta­wio­nymi oczami, wy­szła z domu i sta­nęła przed matką. Nie!, za­częła krzy­czeć, nie chcę ich tu­taj, espa­gnols, de­hors[10], nie, nie, nie. Moja sio­stra cof­nęła się na scho­dach i mu­sie­li­śmy ją pod­trzy­mać. De­le­gat po­wie­dział: nic się nie stało, za­biorę ją, pro­szę się nie mar­twić.

Prze­klęta dziew­czynka mo­gła po­my­śleć wcze­śniej, za­nim urzą­dziła tę scenę. Ale nic lep­szego nie mo­gło nam się przy­tra­fić.

Domy tam są inne niż tu­taj. Tam domy mają ogrody. A w ogro­dach ro­sną drzewa, drzewa mają owoce, z któ­rych po­tem robi się cia­sta, soki albo su­szy się je i za­ta­pia w cze­ko­la­dzie. Wsie i mia­steczka też nie są ta­kie jak u nas. Lu­dzie ko­chają swoje mia­sta. Ina­czej niż tu­taj. Nie mó­wię, że tu nie ko­cha się ziemi. Gdzie tam, nie. To było nie­wiel­kie mia­sto, ta­kie jak na­sze, i mieli hutę i wy­do­by­wali wę­giel. Więc cią­gle mia­ły­śmy przed oczami ko­miny.

Le­żało na rów­ni­nie na po­łu­dniu kraju. Châte­li­neau po­cho­dzi od château, co zna­czy za­mek.

Prze­szli­śmy ka­wa­łek drogi i zna­leź­li­śmy się na bar­dzo dłu­giej ulicy. Mon­sieur Fer­nán­dez za­dzwo­nił do ja­kichś drzwi.

To pani dziew­czynka, ma­dame, po­wie­dział, c’est la pe­tite.

Ko­bieta ze­szła po scho­dach i bar­dzo mocno mnie przy­tu­liła. I się roz­pła­kała. Ode­tchnę­łam słod­kim za­pa­chem jej bia­łej bluzki. Zmo­czyła mi włosy łzami.

Wy­ja­śnili jej, co przy­tra­fiło się mo­jej sio­strze w po­przed­nim domu, i Elise po­wie­działa, że przy­gar­nie też Ame­lię. I tak zo­sta­ły­śmy u niej obie.

Le­piej, je­śli na ra­zie nie opo­wiem ci wię­cej. Na samo wspo­mnie­nie Elise…

 
Wesprzyj nas