„Śledztwo w kosmosie” to kombinacja kryminału, przygodówki i fantastyki. Dwunastoletni Dashiell na Księżycu wplątuje się w tajemniczą śmierć naukowca. Czy uda mu się złapać mordercę? Nowy cykl Stuarta Gibbsa, autora bestsellerowej „Szkoły szpiegów”.
Chcielibyście zamieszkać w bazie pozaziemskiej? Tak wam się tylko wydaje…
Co za porażka! Życie na Księżycu nijak się ma do scen z filmów. Jest tu niewygodnie i nudno, a jedzenie smakuje paskudnie.
Dwunastoletni Dashiell przyleciał tu z rodziną na kontrakt i ma już dość NASA, kosmosu oraz mieszkańców bazy. W dodatku wplątuje się w sprawę tajemniczej śmierci doktora Holtza.
Jakie przełomowe odkrycie miał ogłosić światu słynny naukowiec? Co się stało, gdy wyszedł na powierzchnię Księżyca? I wreszcie – kto z załogi Bazy Księżycowej Alfa jest mordercą?
Nowy cykl Stuarta Gibbsa, autora bestsellerowych powieści z serii „Szkoła szpiegów”, to połączenie rasowego kryminału, dowcipnej przygodówki i fantastyki naukowej. Dynamiczne ilustracje do polskiego wydania stworzyła Marta Krzywicka.
„Śledztwo w kosmosie” to powieść dla dzieci w wieku 9–12 lat.
Stuart Gibbs – amerykański autor książek dla dzieci, a także scenarzysta filmów animowanych i programów dla najmłodszych. Jego seria „Szkoła szpiegów” znalazła się na liście New York Timesa jako jedna z najlepiej sprzedających się cyklów książek dla dzieci w USA.
Śledztwo w kosmosie
Przekład: Aleksandra Szkudłapska
Ilustracje: Marta Krzywicka
Seria: Seria „Baza Księżycowa Alfa” tom 1
Wydawnictwo Agora dla Dzieci
Premiera: 31 maja 2023
SPIS MIESZKAŃCÓW BAZY KSIĘŻYCOWEJ ALFA
Pierwsze piętro:
Apartament nr 1
Apartament i biuro dowódczyni bazy
Nina Stack, dowódczyni Bazy Księżycowej Alfa
Apartament nr 2
Apartament rodziny Harris-Gibson
Dr Rose Harris, geolożka lunarna
Dr Steven Gibson, specjalista ds. górnictwa
Dashiell Gibson (12 lat)
Violet Gibson (6 lat)
Apartament nr 3
Apartament rodziny Howardów
Dr Maxwell Howard, specjalista ds. inżynierii lunarnej
Kira Howard (12 lat)
(Uwaga: rodzina Howardów przyleci dopiero w ramach Misji nr 6. Do tego czasu apartament pozostanie pusty).
Apartament nr 4
Apartament rodziny Brahmaputra-Marquez
Dr Ilina Brahmaputra-Marquez, astrofizyczka
Dr Timothy Marquez, psychiatra
Cesar Marquez (16 lat)
Rodrigo Marquez (13 lat)
Inez Marquez (7 lat)
Apartament dla turystów
Apartament rodziny Sjobergów
Lars Sjoberg, przemysłowiec
Sonja Sjoberg, jego żona
Patton Sjoberg (16 lat)
Lily Sjoberg (16 lat)
Apartament nr 5
(zarezerwowany dla tymczasowych rezydentek bazy)
Apartament nr 6
(zarezerwowany dla tymczasowych rezydentów bazy)
Apartament nr 7
Dr Ronald Holtz, lekarz
Parter:
Apartament nr 8
Terrence Grisan, specjalista ds. konserwacji
Apartament nr 9
Dr Wilbur Janke, astrobiolog
Apartament nr 10
Dr Daphne Merritt, robotyczka
Apartament nr 11
Dr Chang Kowalski, geochemik
Apartament nr 12
Apartament rodziny Goldstein-Iwanyi
Dr Shari Goldstein, specjalistka ds. lunarnego rolnictwa
Dr Mfuzi Iwanyi, astronom
Kamoze Iwanyi (7 lat)
Apartament nr 13
Apartament państwa Kim-Alvarez
Dr Jennifer Kim, geolożka, sejsmolożka
Dr Shenzu Alvarez, specjalista ds. wydobycia wody
(Uwaga: państwo Kim-Alvarez przylecą dopiero w ramach Misji nr 6. Do tego czasu apartament pozostanie pusty).
Apartament nr 14
Dr Wiktor Balnikow, astrofizyk
(Uwaga: pan Balnikow przyleci dopiero w ramach Misji nr 6. Do tego czasu apartament pozostanie pusty).
Apartament nr 15
Apartament rodziny Chen-Patucket
Dr Jasmine Chen, starsza koordynatorka techniczna Bazy Księżycowej Beta
Dr Seth Patucket, astrobiolog
Holly Patucket (13 lat)
(Uwaga: rodzina Chen-Patucket przyleci dopiero w ramach Misji nr 8. Do tego czasu apartament pozostanie pusty).
Fragment Oficjalnego przewodnika dla mieszkańców Bazy Księżycowej Alfa
© 2040, Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA)
WITAMY W BAZIE KSIĘŻYCOWEJ ALFA!
Serdecznie gratulujemy przyjęcia w poczet mieszkańców pierwszego stałego siedliska ludzkiego w kosmosie! Aby ułatwić Państwu przystosowanie się do życia pozaziemskiego, Baza Księżycowa Alfa (zwana dalej „bazą”) została zaprojektowana z myślą o stworzeniu wygodnych warunków mieszkalnych, jak najbardziej zbliżonych do Państwa doświadczeń z naszej macierzystej planety. Nasi inżynierowie i projektanci dołożyli wszelkich starań, by zapewnić mieszkańcom bazy, inaczej „lunarnautom”, wszystko, czego potrzeba do bezstresowego, przyjemnego życia.
Przebywanie na Księżycu wiąże się jednak z pewnymi wyzwaniami. Apartament w bazie w oczywisty sposób różni się od Państwa ziemskich mieszkań czy domów – ba, wiele z tych różnic może być dla Państwa miłą niespodzianką! Dlatego zachęcamy do lektury tego pouczającego przewodnika w całości. Zapewne znajdą się w nim odpowiedzi na wszelkie pytania dotyczące Państwa nowego domu (być może nawet te, które jeszcze nie przyszły Państwu do głowy).
Raz jeszcze gratulujemy pomyślnego przejścia selekcji. Witamy na Księżycu i życzymy dużo radości z korzystania z nowego domu!
PERFIDNA KANALIZACJA
Rok ziemski 2041
Księżycowy dzień nr 188
W samym środku nocy
Na początku powinniśmy coś sobie wyjaśnić. Wszystko, czego dowiedzieliście się z filmów o podróżach w kosmos, to kit.
Ogromne statki kosmiczne wygodne jak luksusowe promy wycieczkowe? Kompletna bzdura. Poruszanie się z prędkością warp? Nie ma szans. Holodeki? Terraformacja? Teleportacja? Lepiej na to nie liczcie.
Życie w kosmosie jest do bani. Możecie mi zaufać, coś o tym wiem.
Nazywam się Dashiell Gibson. Mam dwanaście lat i mieszkam na Księżycu.
A dokładnie w Bazie Księżycowej Alfa.
Na pewno o niej słyszeliście. Wszyscy na Ziemi o niej słyszeli, chyba że spędzili ostatnie kilka lat w puszczy amazońskiej. Ale skoro prawie cała została wycięta, zakładam, że to raczej mało prawdopodobna opcja.
Wokół Bazy Księżycowej Alfa – i wszystkich jej mieszkańców – zrobił się naprawdę niezły szum. Pierwszy przyczółek ludzkości w kosmosie! Pierwsi ludzie zamieszkujący inne ciało niebieskie niż Ziemia! Wielki krok w stronę ostatecznej kolonizacji galaktyki przez człowieka!
Rząd też wciskał nam te wszystkie bzdury, kiedy rekrutowano moich rodziców. Cóż, ja również dałem się nabrać. Zresztą jak my wszyscy. Rekruterzy roztoczyli przed nami cudowną wizję. Baza Księżycowa Alfa miała posiadać wszystkie ziemskie wygody – i wiele innych. A my mieliśmy zapisać się na kartach historii jako jedna z pierwszych rodzin żyjących w kosmosie. Najnowsza generacja pionierów przesuwających granice ludzkich osiągnięć.
Jak już wspominałem, wcisnęli nam kit.
Życie w Bazie Księżycowej Alfa przypomina mieszkanie w ogromnej metalowej puszce wybudowanej na zlecenie rządu. Jest tu mniej więcej tak wygodnie jak w rafinerii ropy naftowej. Nie można wychodzić na dwór, jedzenie jest koszmarne, cały czas jest zimno, a toalety przypominają średniowieczne narzędzia tortur.
Zauważyliście może, że we wszystkich filmach science fiction i programach telewizyjnych, które kiedykolwiek obejrzeliście – czy to w Gwiezdnych wojnach, Doktorze Who, czy wszystkich stu czterdziestu dwóch wersjach Star Treka – nikt nigdy nie musi iść do łazienki? Nie, to nie dlatego, że w przyszłości nauczymy się trawić własne odchody. Chodzi o to, że załatwianie się w kosmosie to koszmarny ból dupy. I to dosłownie.
Toaleta w bazie jest przynajmniej lepsza niż ta na statku, którym tu przylecieliśmy. W warunkach zerowej grawitacji trzeba bardzo uważać, aby to, co wydostaje się z naszego ciała, nie znalazło się nam przed nosem. (Jest takie stare powiedzonko o bezgrawitacyjnych podróżach kosmicznych: „Jeśli kiedyś zobaczysz kawałek czekolady fruwający po kabinie, nie jedz go. To raczej nie jest czekolada”). Korzystanie z toalety w Bazie Księżycowej Alfa to naprawdę nie bułka z masłem. Gdybym wiedział, jak niesamowicie skomplikowana i obrzydliwa jest to czynność, nigdy nie zgodziłbym się na opuszczenie Ziemi.
To właśnie przez jedną z tych perfidnych toalet ściągnąłem na siebie o wiele większe kłopoty i niebezpieczeństwo, niż kiedykolwiek mógłbym sobie wyobrazić.
Tylko nie myślcie, że jestem jakimś rozwydrzonym, marudzącym bachorem, który po prostu lubi narzekać i ciągle jest niezadowolony… To nie tak. Zanim moja rodzina popełniła ten koszmarny błąd i postanowiła przeprowadzić się na Księżyc, byłem zwykłym, szczęśliwym chłopcem. Może nawet ponadprzeciętnie szczęśliwym. Mieszkaliśmy na największej wyspie w archipelagu Hawajów, co było ekstra. Mama pracowała w Obserwatorium im. W.M. Kecka, które obsługuje teleskopy na szczycie wulkanu Mauna Kea. Chociaż znajdują się one na wysokości ponad czterech tysięcy metrów nad poziomem morza, steruje się nimi zdalnie z miasteczka Waimea, dzięki czemu mogliśmy mieszkać tuż przy plaży. Moje dzieciństwo było więc raczej sielankowe. Miałem wielu przyjaciół. Dobrze szło mi w szkole, którą reprezentowałem w różnych dyscyplinach sportu. Co weekend chodziłem surfować – a gdy pływałem na falach, zwykle towarzyszyły mi delfiny.
A potem skontaktował się z nami rząd.
Muszę tu wyjaśnić, że moi rodzice mają dość wyjątkowe umiejętności. Mama jest geolożką lunarną, autorką przełomowych prac naukowych na temat Księżyca, struktury jego płaszcza i jądra, a tata inżynierem górnictwa, który specjalizuje się w bezpiecznym dla środowiska pozyskiwaniu minerałów. Tymczasem baza na Księżycu miała na celu między innymi zbadanie, czy można tam będzie wydobywać metale szlachetne.
Nawet oddzielnie mama z tatą byliby świetnymi kandydatami do Bazy Księżycowej Alfa. Razem stanowili zaś kombinację nie do pobicia. Na Księżycu jest ograniczona ilość miejsca. Mając moich rodziców, NASA dysponowałaby dwojgiem naukowców bez konieczności wysyłania w kosmos dwóch oddzielnych rodzin. Dlatego jej członkom tak zależało, żeby ich przekonać. Zaatakowali nas na wszystkich frontach. Dzwonili do nas politycy. Odwiedził nas sam szef NASA. Polecieliśmy pierwszą klasą do Waszyngtonu na lunch z wiceprezydentem. I każdy z nich kłamał nam w żywe oczy, opisując, jak wspaniale będzie nam się żyło na Księżycu.
W ich opowieściach baza jawiła się jako niesamowite miejsce. Nasze życie na Księżycu miało składać się z samych przygód i zachwytów. Wyobraźcie sobie, że wygraliście darmowy trzyletni pobyt w najbardziej luksusowym hotelu w absolutnie oszałamiającej lokalizacji. No, a do tego zostaniecie sławni. I nie chodzi tu o pięć minut sławy, gwiazdy jednego przeboju czy celebrytów z reality show. Tylko o to, że za sto lat dzieci będą się o was uczyć w szkołach. Mieliśmy dołączyć do największych odkrywców i podróżników wszech czasów, może nawet napisać własny rozdział w podręcznikach historii. Krzysztof Kolumb. Ferdynand Magellan. Neil Armstrong. Rodzina Harris-Gibson z Bazy Księżycowej Alfa.
Nie mogliśmy przegapić takiej okazji. No więc zgodziliśmy się.
Kolejny rok spędziliśmy na szkoleniach – ale o tym już wiecie. Wszystkie rodziny przyjęte do bazy od razu zyskały status celebrytów. (NASA chciała, żeby mówiono o nas „lunarnauci” – od łacińskiej nazwy Księżyca – ale dla opinii publicznej zostaliśmy po prostu „Lunatykami”). Cały świat obserwował nasze przygotowania do życia na Księżycu, wielokrotnie przekładane próby wystrzelenia nas w kosmos, a wreszcie udany lot w przestrzeń pozaziemską i triumfalne lądowanie w naszym nowym domu. A teraz, kiedy już mieszkamy na Księżycu, miliony ludzi dalej śledzą nasze losy przez kamery internetowe, połączenia KosmoLink i transmisje z kosmosu.
Tyle że na Ziemię i tak nie trafia pełen obraz sytuacji. Dostajecie zredagowaną, ocenzurowaną wersję. Ryzyko jest za duże, żeby zezwolić na jakąkolwiek inną komunikację. Nam, Lunatykom, nie wolno nadawać, SMS-ować ani przekazywać opinii publicznej niczego, co mogłoby „zaszkodzić sukcesowi Bazy Księżycowej Alfa”. (A jeżelibyśmy spróbowali, cenzorzy NASA skasują to przed publikacją). Nie możemy narzekać na toalety, jedzenie ani niedziałający sprzęt. Nie możemy wspominać o tym, że cokolwiek kiedykolwiek poszło nie tak. Przez cały czas musimy pokazywać światu pozytywną wersję wydarzeń, nawet jeśli nie mamy żadnych powodów do pozytywnego nastawienia.
I właśnie dlatego nikt na Ziemi nie słyszał o morderstwie.
Ja sam zostałem w nie zamieszany tylko dlatego, że musiałem skorzystać z kosmicznej toalety o drugiej piętnaście nad ranem. Na Księżycu to nie lada przedsięwzięcie, bo w naszych mieszkaniach w bazie nie ma WC. (O tym też nikt z rządu nie wspomniał, gdy zachwalano nam ten pobyt). Kosmiczne ubikacje kosztują ponad trzydzieści milionów dolarów za sztukę. Dlatego zamiast wykosztować się na toaletę dla każdej rodziny, projektanci bazy kupili ich tylko sześć i rozmieścili je we wspólnych łazienkach – po trzy dla dziewczyn i dla chłopaków.
Część mieszkalna znajduje się na jednym końcu bazy, ale geniusze odpowiedzialni za jej zaprojektowanie umieścili łazienki po przeciwległej stronie. Według nich to logiczne, że toalety są blisko pomieszczeń biurowych i stołówki, skoro – w teorii – właśnie tu spędzamy większość czasu. Niestety oznacza to, że kiedy w środku nocy najdzie was nieodparta potrzeba, musicie się ubrać, wyjść z mieszkania, iść na drugi koniec bazy, skorzystać ze skomplikowanego WC, a potem wrócić. Zajmuje to co najmniej piętnaście minut albo i dłużej, jeśli sedes się zapcha, co dzieje się o wiele częściej, niż można by się spodziewać. Wszyscy w bazie nienawidzą całej tej procedury.
Czasem udaje mi się powstrzymać zew natury i z powrotem zasnąć, ale tamtej nocy wiedziałem, że nic z tego. Zjadłem na kolację kurczaka zapiekanego z parmezanem i sosem pomidorowym. A raczej coś w tym stylu. Tak jak wszystkie nasze posiłki, było to zapakowane próżniowo, gotowe do podgrzania danie, które zostało wcześniej naświetlone, poddane termostabilizacji i liofilizacji, a potem skurczone – czyli w ogóle nie smakowało jak domowy kurczak.
Muszę przyznać, że kilka księżycowych potraw jest naprawdę smacznych – na przykład koktajl z krewetek czy pudding czekoladowy – ale większość smakuje jak mokre trociny. Kiedyś razem z innymi dzieciakami z bazy próbowaliśmy z zamkniętymi oczami rozpoznać trzy teoretycznie różne dania z kosmosu: strogonowa, naleśniki z borówkami i kurczaka tikka masala. Nikt nie był w stanie zgadnąć, co zjadł.
Choć prawie wszystko smakuje tak samo, ma jednak dramatycznie odmienny wpływ na mój układ pokarmowy. A kurczak po parmeńsku jest najgorszy. Już dwa razy wcześniej musiałem przez niego lecieć do łazienki w środku nocy, więc od tamtej pory unikałem go jak ognia. Ale wtedy dałem ciała.
To, co tu jemy, nie tylko smakuje podobnie, ale i podobnie wygląda. Kiedy coś zostanie naświetlone, poddane termostabilizacji i liofilizacji, a na koniec skurczone, przypomina nie jedzenie, tylko drewniany klocek. Dlatego na wszystkich daniach znajdują się naklejki z opisem, żeby można je było odróżnić. Tyle że one często się odklejają. (Czasem potrawy mają też błędne etykiety). Poddałem rehydratacji coś, co uważałem za wołowinę w sosie teriyaki, ale była tak bez smaku, że zdążyłem zjeść połowę, zanim zrozumiałem swój błąd. A wtedy było już za późno. Wyrzuciłem resztki do zgniatarki śmieci – otwarcie łamiąc przepisy dotyczące marnowania żywności – i miałem nadzieję, że tym razem ujdzie mi to na sucho.
Zamiast tego o drugiej piętnaście musiałem biec do toalety. Tak głośno bulgotało mi w kiszkach, aż się zdziwiłem, że nie obudziłem całej bazy.
Właściwie nie biegłem, ale wręcz skakałem do łazienki. Przyciąganie na Księżycu jest sześć razy słabsze niż na Ziemi. Stan nieważkości to może i fajna sprawa, ale codzienne życie w warunkach odpowiadających jednej szóstej ziemskiej grawitacji to niezłe wyzwanie. Przez pierwszych kilka dni w bazie wszyscy musieliśmy praktycznie od nowa nauczyć się chodzić. Duża część z tego czasu upłynęła nam na zderzaniu się ze ścianami. W końcu załapaliśmy, o co chodzi, ale każdemu czasem zdarzało się pomylić.
Pędziłem więc przez bazę, z każdym skokiem pokonując odległość około czterech metrów i starając się nie przewrócić po drodze.
Na pierwszy rzut oka męska łazienka przypomina każdą zwykłą toaletę publiczną na Ziemi: kafelki na podłodze, trzy kabiny, nawet trochę graffiti na ścianach. (Chcesz się zabawić? Zadzwoń do księżniczki Lei). Tyle że nie ma tu umywalek. Ani pisuarów. A ubikacje wyglądają jak skrzyżowanie odkurzacza z ośmiornicą, wymyślone przez hydraulika sadystę.
Największym problemem z załatwianiem się na Księżycu jest ograniczona ilość wody. NASA odkryła pokłady lodu niedaleko tutejszego bieguna północnego, ale trudno go wydobyć i nie ma go dużo. Nic dziwnego, że każda kropla jest tu niezwykle cenna. Dlatego w Bazie Księżycowej Alfa nie spuszczamy kupy w toalecie. Załatwiamy się do plastikowych torebek, które potem są hermetycznie zamykane, odwadniane i wsysane do kompostownika. A jeśli chodzi o siusianie, trzeba w tym celu skorzystać ze specjalnej ssawki, która odprowadza wszystko do specjalistycznego urządzenia. Tam usuwane są wszelkie zanieczyszczenia, a pozostały płyn trafia do głównego zbiornika wody.
Tak, w kosmosie pijemy własne siuśki. Tego też nie było w Star Treku.
Część obejmująca tkwienie na sedesie zwykle trwa około pięciu minut, ale przez kurczaka po parmeńsku tamtej nocy czekało mnie o wiele dłuższe posiedzenie. Na szczęście po wewnętrznej stronie drzwi do kabiny był monitor astrowizora, więc mogłem sobie obejrzeć najnowsze wiadomości z Ziemi. (W drugim ligowym meczu baseballa Gladiatorzy z Charlotte pokonali Mustangi z Vegas sześć do trzech). Kiedy skończyłem, wcisnąłem przycisk „ewakuacja”.
Ku mojej rozpaczy toaleta się zatkała. Wydała z siebie głośny, bulgoczący odgłos, który brzmiał jak kot odkrztuszający kłaczek. Następnie na ekranie astrowizora pojawiła się informacja, że separator się zepsuł i należy go wymienić, aby umożliwić ewakuację mojej kupy. Niestety nie miałem pojęcia, czym jest separator.
– Pomocy – powiedziałem.
– W czym mogę pomóc? – zapytał przez astrowizor bazowy komputer.
Bazowy komputer zawsze mówi atrakcyjnym żeńskim głosem. (To akurat było w filmach, ale może nasz komputer został wyposażony w taki głos właśnie dlatego, że za sprawą filmów spodziewaliśmy się tego). Przez większość czasu brzmi on raczej kojąco, ale dla dwunastoletniego chłopca, który akurat siedzi na tronie ze spuszczonymi spodniami, seksowny kobiecy głos może być nieco stresujący.
– Jak mam wymienić separator w toalecie? – zapytałem i po chwili dodałem: – Szybko.
– Z przyjemnością zrealizuję twoje zapytanie – odpowiedział komputer.
Sekundę później na ekranie pojawiła się instrukcja. Na szczęście nie była zbyt skomplikowana, a w koszu nad sedesem znalazłem kilka zapasowych separatorów. Z tym że cała procedura i tak nie była prosta. Całość zajęła mi kolejny kwadrans, przez co wciąż byłem w łazience, kiedy do środka wszedł doktor Holtz.
Ronald Holtz był jednym z najgenialniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkałem. Specjalizował się w fizjologii człowieka w warunkach niskiej grawitacji – a więc w tym, jak nasze ciało radzi sobie w kosmosie. I sam był swoim królikiem doświadczalnym. Miał na koncie trzy długie pobyty w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, przez co spędził w przestrzeni pozaziemskiej więcej czasu niż jakikolwiek inny człowiek. Choć zbliżał się już do siedemdziesiątki, był w lepszej formie niż większość mężczyzn o połowę młodszych od niego. A poza tym wszyscy go lubili. Zawsze był wesoły i serdeczny, a do tego znał nieskończoną liczbę kawałów. Gdy nadszedł czas wybrać lekarza do bazy, był jedynym kandydatem na to stanowisko.
Prawie skończyłem wymieniać separator, kiedy usłyszałem, że doktor Holtz wchodzi do łazienki. Wiedziałem, że to on, bo nucił pod nosem. Doktor Holtz zawsze nucił, gdy był w dobrym humorze. Tamtej nocy był to jakiś wesoły kawałek, który lubili moi rodzice, a jako pierwsza śpiewała go piosenkarka sprzed lat, Lady Gaga. Doktor Holtz nie miał pojęcia, że tu jestem, a ja nie próbowałem dać mu o tym znać. Bardzo go lubiłem, ale nie chciałem go wystraszyć. Ani przyznać się, że zepsułem toaletę… Słyszałem, jak wchodzi do pierwszej kabiny, siusia, dokonuje ewakuacji moczu i dezynfekuje ręce. Cały czas nucił. Już miał wychodzić, kiedy usłyszałem, że nagle się zatrzymał.
– Hej – powiedział, jak gdyby się z kimś witał.
Nie słyszałem, żeby ktoś inny wchodził do pomieszczenia, więc założyłem, że doktor po prostu odebrał telefon. Nie wydawał się zbyt zaskoczony faktem, że ktoś dzwoni do niego o drugiej trzydzieści w nocy. Domyśliłem się, że musiał się tego spodziewać.
Czułem się winny, że podsłuchuję, ale nie chciałem nagle się ujawnić i wytarabanić z kabiny. Żadna trzecia opcja nie przychodziła mi do głowy, więc tkwiłem w toalecie i słuchałem.
– Tak – powiedział doktor Holtz. – Myślę, że pora wyjawić prawdę.
Jego rozmówca musiał zapytać dlaczego.
– Bo nie widzę sensu, żeby dłużej utrzymywać to w tajemnicy – odpowiedział doktor. – To zbyt ważne. Wiem, że masz co do tego wątpliwości, ale zapewniam, że tak będzie najlepiej.
Nastąpiła pauza, podczas której doktor Holtz słuchał odpowiedzi swojego rozmówcy.
Kosmiczna toaleta wybrała akurat ten moment, żeby wyrzucić z siebie trochę gazu, który wytworzył się w systemie. Na szczęście dźwięk nie był głośny, a doktor Holtz był zbyt przejęty, żeby cokolwiek zauważyć. Ponieważ jednak przycupnąłem dokładnie nad miską klozetową, podmuch oparów z kosmicznej kanalizacji uderzył we mnie z całą mocą. Czułem się tak, jakby prosto w twarz pierdnął mi słoń. Prawie zwymiotowałem resztę kurczaka po parmeńsku.
– Nie sądzę – powiedział doktor Holtz w łazience. – To może być najważniejsze odkrycie w historii ludzkości. I tak trzymałem je w tajemnicy o wiele dłużej, niż zakładałem. Ludzie muszą się dowiedzieć, że…
Kolejna pauza.
– No nie, nie mogę o tym powiedzieć wszystkim – odparł Holtz. – Jeszcze nie teraz. Nie mam uprawnień do informowania opinii publicznej. Ale NASA powinna o tym wiedzieć. I rząd. I Narodowy Instytut Nauki. Jest wielu dużo lepszych naukowców ode mnie, którzy powinni zostać w to wtajemniczeni.
Kolejna pauza.
Chociaż fascynowało mnie to, co mówił doktor Holtz, i zastanawiałem się, o co może chodzić, jednocześnie starałem się z całych sił opanować rozstrój żołądka. Mdłości przechodziły, ale powoli. Gdyby z toalety wydostały się jeszcze jakieś gazy, na pewno bym zwymiotował.
Gdy doktor Holtz znowu się odezwał, w jego głosie było słychać podniecenie. Aż drżał z ekscytacji.
– Czyli zgadzasz się? To wspaniale! Obiecuję, że nie pożałujesz tej decyzji. Wszystko będzie dobrze. Nawet lepiej niż dobrze. Będzie wspaniale!
Jego rozmówca musiał spytać, kiedy doktor zamierzał ogłosić tę wiadomość.
– Z samego rana – odparł mężczyzna. – Gdybym mógł, obudziłbym wszystkich i powiedział im o tym już teraz. Wystarczająco długo czekaliśmy.
Ostatnia pauza.
– W porządku. Ogłosimy to podczas śniadania. O siódmej. Jutro przejdziemy do historii!
Powiedziawszy to, doktor Holtz zaczął się śmiać. Jego śmiech był niekontrolowany i pełen entuzjazmu. I choć cała ta rozmowa wydała mi się intrygująca, to właśnie było w niej najbardziej zaskakujące. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby doktor Holtz tak się śmiał. Właściwie nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktokolwiek tak się śmiał. Brzmiało to tak, jakby przed momentem wciągnął cały kanister gazu rozweselającego. Echo tego śmiechu rozbrzmiewało jeszcze, kiedy wyszedł z łazienki i skierował się z powrotem do części mieszkalnej bazy.
Mój żołądek trochę się uspokoił, więc pomyślałem, że mógłbym dogonić doktora i zapytać, o co chodzi, ale zająłem się naprawianiem toalety. Z perspektywy czasu żałuję, że sobie tego nie odpuściłem – bo następnego ranka doktor Holtz niczego nie ogłosił.
Zamiast tego o piątej trzydzieści rano złamał zasady obowiązujące w Bazie Księżycowej Alfa i bez autoryzacji przeszedł przez śluzę powietrzną wprost na powierzchnię Księżyca.
Dwie minuty później już nie żył.
Fragment Oficjalnego przewodnika dla mieszkańców Bazy Księżycowej Alfa
© 2040, Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA)
ZAKWATEROWANIE
Każda rodzina mieszkająca w Bazie Księżycowej Alfa ma do dyspozycji własny apartament zaprojektowany z myślą o maksymalnym komforcie i przestrzeni życiowej. (Jeśli przylecieli Państwo tutaj z Nowego Jorku albo Pekinu, może się on Państwu wydać zadziwiająco duży w porównaniu z tamtejszymi warunkami mieszkalnymi!)
Wszystkie jednostki mieszkalne są wyposażone w szereg astrowizorów (wystarczy dla całej rodziny!), bezpośrednie połączenia KosmoLink z Ziemią, duże schowki na rzeczy osobiste i wygodne sypialnie. A dzięki technologii Magiczny Portal dostępnej na astrowizorach mogą Państwo spersonalizować swój „widok z okna” i wybrać dowolną z trzech milionów ziemskich lokalizacji, żeby powspominać dom albo poczuć smak przygody!
CZERWONY ALARM
Księżycowy dzień nr 188
Poranek
O śmierci doktora Holtza dowiedziałem się wiele godzin po fakcie.
Po tym, jak przypadkiem podsłuchałem jego rozmowę w łazience, nie mogłem zasnąć. Trochę dlatego, że nie umiałem przestać myśleć o jego tajemniczym odkryciu. Ale głównie przez to, że sypialnie na Księżycu są okropne. Samo spanie w niskiej grawitacji jest trudne. Od samego początku stanowiło to poważny problem w załogowych lotach kosmicznych. Jednak idioci, którzy zaprojektowali naszą bazę, musieli naprawdę się postarać, żeby jeszcze pogorszyć sytuację. Ze względu na ograniczenia dotyczące przestrzeni i wagi na Księżyc nie przetransportowano żadnych łóżek. Zamiast tego wszyscy śpimy na nadmuchiwanych materacach, które zostały skonstruowane tak, aby jak najmniej ważyły – a nie po to, by były jak najwygodniejsze. Są sztywne, pachną palonymi oponami i regularnie się rozszczelniają – dlatego często budzimy się w środku nocy na twardej podłodze otoczeni gumą, z której zeszło powietrze.
Poza tym w Bazie Księżycowej Alfa przez cały czas jest dzień. Elektryczność czerpiemy jedynie ze Słońca, a dokładnie z dwóch ogromnych parków paneli słonecznych. Z tego względu baza znajduje się blisko północnego bieguna Księżyca, gdzie Słońce nigdy nie zachodzi. (Gdybyśmy byli w jakimkolwiek innym miejscu, mielibyśmy najpierw trwającą trzysta pięćdziesiąt cztery godziny noc, a po niej trzystupięćdziesięcioczterogodzinny dzień). Żeby nie zwariować, wszystkim Lunatykom nakazuje się przestrzegać dwudziestoczterogodzinnej ziemskiej doby, zsynchronizowanej z czasem centralnym USA przez Centrum Kontroli Misji w Houston w Teksasie. Ja miałem jednak spory problem z przystosowaniem się do życia bez regularnego podziału na dzień i noc.
Oprócz tego nie mamy normalnych sypialni. W bazie jest za mało przestrzeni, by sobie na to pozwolić. Śpimy w „osobistych kapsułach sypialnych”, czyli małych, klaustrofobicznych komorach wbudowanych w ścianę naszego apartamentu. Każda ma zasuwane drzwi, więc można się zamknąć w środku, ale nikt z tego nie korzysta, bo byłoby to jeszcze bardziej klaustrofobiczne. Kapsuły sypialne są ułożone jedna nad drugą jak piętrowe łóżka, więc muszę się wspinać do swojej. Czuję się tam bardziej jak w trumnie niż w sypialni.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nawet przespanie zwykłej nocy jest niebywałym wyczynem. A jak tu zasnąć, gdy lada chwila miałem poznać jedno z największych odkryć w historii ludzkości?
Godzinami przewracałem się z boku na bok, aż wreszcie dałem za wygraną i zwlokłem się z łóżka o szóstej rano. Pomyślałem, że mogę chociaż sprawdzić na astrowizorze najnowsze wiadomości z Ziemi. Kiedy jednak gramoliłem się w dół z mojej kapsuły, moja sześcioletnia siostra Violet wystawiła głowę ze swojej.
– Cześć, Dash! – zaszczebiotała. – Idziemy na śniadanie?
– Jeszcze nie – szepnąłem, starając się nie obudzić rodziców. – Wracaj do łóżka.
– Mam nadzieję, że będzie dziś bekon! – odpowiedziała, kompletnie mnie ignorując. – Myślisz, że będzie bekon?
– Nie – westchnąłem. – Jeszcze nigdy nie dostaliśmy tu bekonu i nie sądzę, żeby miało się to zmienić.
Violet na sekundę się zachmurzyła, ale zaraz wrócił jej dobry humor.
– No dobra. W takim razie zjem gofry!
Wygrzebała się z kapsuły i powoli opadła na podłogę obok mnie. Na Ziemi Violet ważyła ledwie osiemnaście kilo. W warunkach słabej księżycowej grawitacji równie dobrze mogłaby być liściem. Miała na sobie jasnoróżową piżamę z motywem Hello Kitty, a jej ciemne włosy były rozczochrane do granic możliwości, przez co przypominała trochę Sasuke z serii Naruto.
– Czy rakieta już przyleciała?
Zaskoczony odwróciłem się w jej stronę. Byłem tak zaaferowany doktorem Holtzem, że kompletnie zapomniałem, że tego dnia miała wylądować rakieta z nowymi Lunatykami i zapasami. Rakiety przylatują do nas tylko raz na kilka tygodni, więc ich pojawienie się stanowi jedno z nielicznych odstępstw od nudnego rytmu księżycowego życia.
– Nie. Wyląduje dopiero za kilka godzin. O ile nie będzie opóźnienia.
– Aha. Może oni będą mieć bekon!
– Na twoim miejscu nie robiłbym sobie nadziei.
– Za późno! Już sobie zrobiłam! Chcesz zagrać w szachy?
– Przecież ty nie umiesz grać w szachy.
– Wiem, co robią wszystkie pionki.
– To nie to samo – odparłem.
– Czy ktoś tu wspominał o szachach? – To mama wysunęła się ze swojej kapsuły.
W kapsule obok dostrzegłem tatę, który jęknął, zorientowawszy się, która jest godzina, i z powrotem nakrył głowę kołdrą. Donośny głos Violet musiał obudzić ich oboje, choć mama jak zwykle nie dała po sobie poznać, że jakkolwiek ją to zirytowało.
– Mam czas na małą partyjkę szachów przed śniadaniem – zaproponowała, czochrając Violet po głowie.
Obie mają kręcone włosy, ciemną skórę i zielone oczy i są do siebie tak podobne, że inni ludzie często pytają mamę dla żartu, czy postanowiła się sklonować.
– Chyba że też chcesz w coś zagrać? – Mama spojrzała na mnie. – Jeśli tak, mogę wybrać jakąś grę dla całej naszej trójki.
– Tak! Na przykład monopol! – zawołała Violet. – Możemy zagrać w wersję z Bazy Księżycowej Alfa!
– Nie, dziękuję – odpowiedziałem.
– Jesteś pewien? – spytała mama.
– Absolutnie.
Byłem zbyt podekscytowany, żeby przez kolejnych kilka godzin grać w grę – a już na pewno nie w taką, która rozgrywa się w Bazie Księżycowej Alfa. I bez tego czułem się tu jak w pułapce.
– Twoja strata – skwitowała mama, po czym odwróciła się w kierunku astrowizora. – Komputerze, poproszę o szachy.
Chociaż od lat wszystko w ziemskich nieruchomościach może być sterowane komputerowo, rodzice nie byli fanami tego rozwiązania i nigdy nie zainstalowali takiego systemu w naszym domu na Hawajach. Tymczasem tutaj bazowy komputer, podłączony kablami do każdego pokoju, jest nieustannie gotów spełnić każde nasze życzenie. Na szczęście w naszych prywatnych pomieszczeniach możemy go sobie spersonalizować. Rodzice wybrali więc najśmieszniejszy głos, jaki udało im się znaleźć: ekstrawagancki dyszkant z niemieckim akcentem.
– Tsała pszyjemnoszcz po mojej sthonie! – zapiszczał komputer. – Jakom wehsję szachów sobie Państwo szyczom?
Mama ledwo powstrzymała się od śmiechu.
– Zaskocz nas – odpowiedziała.
– Postaham się, meine Frau.
Powierzchnia astrowizora na naszym jedynym stole zmieniła się ze standardowej symulacji marmurowego wygaszacza ekranu w trójwymiarowe, holograficzne szachy. Komputer wybrał niezwykle ozdobną wersję – figury wyglądały, jakby zostały odlane z czystego złota i srebra oraz wysadzone kamieniami szlachetnymi.
– Och! – Violet aż westchnęła z zachwytu. – Czy moje mogą być różowe?
– Niestety, nie pothafię imitowacz faktuh – odparł komputer. – Dlatego nie mogom być pluszowe.
– Nie pluszowe! – Mama się zniecierpliwiła. – Różowe! Czy jej figury mogą być różowe?
Komputer często popełnia tego rodzaju błędy. Mimo miliardów dolarów zainwestowanych w badania naukowe żadnej firmie technologicznej nie udało się do tej pory stworzyć idealnego programu do rozpoznawania głosu. Nawet najbardziej zaawansowane systemy nawalają. (Słyszałem plotkę, że komputer sterujący amerykańskim systemem głowic nuklearnych prawie doprowadził do wybuchu trzeciej wojny światowej, kiedy wypowiedziane przez jednego z dowódców zdanie: „Gdzie mamy to dossier?” zinterpretował jako: „Strzelamy w Rosję”).
– Najmotsniej pszephaszam za pomyłkę, Fräulein – odpowiedział nasz komputer. – Zahaz to pophawię.
Wszystkie złote figury szachowe natychmiast zmieniły kolor na neonowy róż. Violet aż klasnęła z radości i usiadła przy stole.
Tak jak łóżka, wszystkie krzesła w bazie – niewygodne, nieporęczne sześciany zrobione z taniej, skrzypiącej gumy – są nadmuchiwane. Podczas siadania wydają taki odgłos, jakby ktoś puścił bąka.
Mama przyciągnęła do siebie jednego z tych dmuchańców i usiadła naprzeciwko Violet.
– No dobra, skarbie. Twój ruch.
Gra w szachy nie jest standardową rozrywką mamy. Zwykle kiedy mówię, że moi rodzice są naukowcami, wszyscy zakładają, że to para niezdarnych nerdów, którzy nie uprawiają żadnego sportu, a ich ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu jest dzielenie pisemne liczb. Doprowadza mnie to do szału. Moi rodzice nie są żadnymi nerdami. Na studiach mama uczestniczyła w zawodach pływackich, a dopóki byliśmy na Ziemi, uprawiała triatlon. Z kolei tata uwielbia aktywny wypoczynek na łonie natury. Zdobył dziesiątki górskich szczytów, a kiedyś nawet wspiął się na masyw El Capitan w parku narodowym Yosemite w ciągu zaledwie jednego dnia. Dodam, że rodzice poznali się na spływie pontonem na rzece o piątym stopniu trudności (na sześć możliwych).
Ale, co ważniejsze, moi rodzice nie są wyjątkowi. Poznałem w życiu setki naukowczyń i naukowców. Większość z nich jest prawie tak samo wysportowana i głodna przygód jak moi rodzice. Nie rozumiem, skąd w ogóle pomysł, że wszyscy naukowcy są nerdami. Mieszkańcy Bazy Księżycowej Alfa to nie tylko genialni fachowcy – są też niesamowicie sprawni fizycznie. W godzinach szczytu nasza siłownia przypomina raczej zaplecze profesjonalnego klubu piłki nożnej.
Nie mogłem się skupić na szachach, więc włączyłem główny astrowizor w naszym pokoju. Ekran jest ogromny, praktycznie na całą ścianę. Nie mamy okna – prawie nikt w bazie go nie ma, bo transport okien i zainstalowanie ich w kosmosie są koszmarnie drogie. Dlatego korzystamy z wygaszacza ekranu, żeby widzieć coś innego niż ściana. W tym momencie wyświetlał wschód słońca na plaży Hapuna na naszej wyspie i fale delikatnie chlupoczące o piasek. Jeśli mam być szczery, wolę to od okna. Możemy wyświetlać, co tylko chcemy, a powierzchnia Księżyca jest nudna, szara i – przez brak atmosfery – nigdy się nie zmienia.
– Komputerze, pokaż stronę startową na dużym ekranie – poprosiłem.
– Ja, mein Herr.
Plaża Hapuna zniknęła, a zamiast niej pojawiła się strona startowa bazy.
Szybko omiotłem ją wzrokiem, mając nadzieję, że doktor Holtz zwołał ważne spotkanie dla wszystkich mieszkańców. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Strony od jakiegoś czasu nikt nawet nie zaktualizował. Spotkanie Księżycowego Klubu Książki, które odbyło się poprzedniej nocy, wciąż widniało w kalendarzu jako „nadchodzące wydarzenie”.
Nie mogłem dłużej wytrzymać w pokoju. Wydawał mi się jeszcze mniejszy niż zwykle. Chociaż doktor Holtz mówił, że nie ogłosi swojego odkrycia przed siódmą rano, pomyślałem, że może on też jest zbyt podekscytowany, żeby usiedzieć w miejscu. Może siedział już we wspólnej kuchni, otoczony wianuszkiem słuchaczy. Podszedłem do komody wziąć jakieś ubrania.
– Już wychodzisz? – spytała mama. – Skąd ten pośpiech?
– Jestem głodny – skłamałem.
– Nie sprawdziłeś nawet wyników meczów baseballa. – W głosie mamy wyczułem nutkę podejrzliwości.
– Sprawdziłem je w nocy – odparłem. – Charlotte wygrali z Vegas sześć do trzech.
Tata jęknął ze swojej kapsuły.
– Chyba żartujesz.
– Nie. William Higgins zaliczył wielkiego szlema w ósmej rundzie po rzucie Jeda Bynuma.
– Czemu w nocy nie spałeś? – drążyła mama.
– Musiałem iść do łazienki. Zemsta kurczaka w pomidorach.
Wybór ubrań nie zajął mi dużo czasu. Nasza baza na Księżycu musi być sterylna, więc ciuchy za bardzo się tu nie brudzą – to dobrze, bo nie ma tu zbyt wiele przestrzeni do przechowywania rzeczy, a mamy do dyspozycji tylko jedną pralkę. (Na szczęście nawet po intensywnym treningu ubrania nie śmierdzą – to pot pomieszany z zanieczyszczeniami i brudem powoduje nieprzyjemny zapach na Ziemi). Wszystkie ciuchy można nosić wiele razy bez konieczności ich prania. Dlatego na trzyletni pobyt każdy z Lunatyków zabrał ze sobą jedynie dziesięć zestawów ubrań. Nie miałem z tym problemu, bo na Ziemi prawie codziennie chodziłem w koszulce i szortach, ale dla części z nas życie z dziesięcioma zestawami było tak okropne jak dla mnie brak porządnego jedzenia. Włożyłem koszulkę drużyny surfingowej mojej szkoły i wciągnąłem szorty na bokserki, w których spałem.
Kiedy zakładałem smartwatcha, na jego malutkim ekranie zobaczyłem powiadomienie. Poprzedniej nocy nie odebrałem połączenia od Riley Bock, mojej najlepszej ziemskiej kumpeli. Wysłałem jej SMS-a, że zadzwonię później. Pewnie jeszcze spała – na Hawajach była pierwsza w nocy – a poza tym tego ranka miałem za dużo na głowie. Wsunąłem na stopy trampki i ruszyłem w stronę drzwi.
Violet oderwała się od partii szachów i pobiegła za mną.
– Ja też jestem głodna! Chcę gofry! Gofry, gofry, gofry!
– Dash, poczekasz na siostrę? – zapytała mama.
– Nie. – Nie zwolniłem nawet kroku. – Ubranie się zawsze zajmuje jej piętnaście minut. W tym czasie zdążę już zjeść i wrócić.
– Nie muszę się przebierać! – oznajmiła Violet. – Pójdę w piżamie!
– Myślałem, że chcesz grać w szachy – odpowiedziałem.
– Wolę gofry!
Oczywiście nie mamy na Księżycu prawdziwych gofrów. Mamy tylko odtworzoną substancję o smaku gofrów. Moim zdaniem smakuje jak zgęstniały syrop klonowy, ale Violet ją uwielbia. Jest jedyną osobą w bazie, która to je.
Chwyciłem za klamkę, gotów wyjść.
– Zaczekaj na siostrę, Dash – poleciła mi mama.
Zatrzymałem się, bo wiedziałem, że lepiej jej się nie narażać. Ostatnie, czego mi było trzeba, to odesłanie mnie z powrotem do kapsuły sypialnej.
– Pospiesz się, mała – powiedziałem do Violet.
– Pójdę tylko po kapcie! – Moja siostra popędziła do kapsuły, śpiewając piosenkę o gofrach.
Violet jest w stanie ułożyć piosenkę na każdy temat. Raz zaśpiewała niemal całą operę o obcinaniu paznokci u stóp. Teraz radośnie nuciła: „Kocham gofry! Są takie dobre! Mniam, mniam, mniam, mniam, mniam!”.
Nagle cały pokój wypełniło dziwne, natarczywe pikanie. Brzmiało to tak, jak gdyby ogromna kuchenka mikrofalowa chciała dać nam znać, że popcorn jest gotowy. Dopiero po chwili zrozumiałem, że dźwięk dochodzi z obu astrowizorów naraz. Ze ściany i stołu zniknęły strona startowa i szachy, a ich miejsce zajęła migająca wiadomość napisana czerwonymi literami:
Pilna informacja dla doktor Rose Harris i doktora Stevena Gibsona. Proszę niezwłocznie zalogować się na bezpieczny portal.
Nie wiedziałem nawet, że można w ten sposób przekazywać informacje. Odwróciłem się do mamy, która wyglądała na tak samo zaskoczoną jak ja. Violet tańczyła po pomieszczeniu, podekscytowana nieznanym dźwiękiem, do którego dodała własne okrzyki zachwytu. Tata wciąż nie wyszedł ze swojej kapsuły. Na sygnał alarmu zatkał uszy i zakopał się w pościeli.