Kontynuacja fascynującej biografii Napoleona, po mistrzowsku napisana przez Maxa Gallo.


Druga część zbeletryzowanej biografii Napoleona, obejmuje lata 1806–1821. Cesarz pokonuje największych władców: pod Jeną, pod Frydlandem, pod Wagram. Jego podboje nie ograniczają się do bitewnych pół, z nie mniejszą energią zdobywa kobiety: Polkę Marię Walewską i Austriaczkę Marię Ludwikę, wnuczkę Marii Antoniny.

W 1812 roku na czele Wielkiej Armii wkracza do Rosji. Odtąd powoli jego gwiazda zaczyna gasnąć. Pokonany przez srogi klimat, a potem sprzymierzoną przeciw niemu Europę, zostaje zesłany na Elbę.

Jeszcze raz zrywa się do lotu, ale nad błotnistą równiną Waterloo nie wstanie już słońce Austerlitz. Anglicy przykują Napoleona do skały Wyspy Świętej Heleny, ale on odnosi swe największe zwycięstwo – żyje w pamięci potomnych. Jest nieśmiertelny.

Max Gallo, francuski historyk i powieściopisarz, uważany jest za niedoścignionego mistrza biografii, m.in. Robespierre’a, de Gaulle’a oraz niezwykle poczytnej tetralogii o Napoleonie (wyd. REBIS, 2002-2003). Łącząc gruntowną analizę źródeł z żywą i ciekawą narracją, pisze książki, które nie tylko dostarczają rzetelną wiedzę, ale też są wyśmienitą lekturą.

Max Gallo
Napoleon t.2 Cesarz królów. Nieśmiertelny ze Świętej Heleny
Przekład: Jerzy Kierul
Dom Wydawniczy Rebis
wydanie 2
Premiera w tej edycji: 7 listopada 2023
 
 


Napoleon
CESARZ KRÓLÓW

CZĘŚĆ PIERWSZA

Wszystko przebiegło zgodnie z moimi rachubami

STYCZEŃ 1806–25 LISTOPADA 1806

Rozdział 1

Teraz jest panem.
Od 2 grud­nia 1805 roku – kiedy to sławne potem słońce Auster­litz wze­szło nad zamar­z­nię­tymi sta­wami, w któ­rych mieli się poto­pić rosyj­scy żoł­nie­rze, nie­udolni sojusz­nicy poko­na­nej armii austriac­kiej – Napo­leon powta­rza to sobie stale: jest panem.
W sobotę 28 grud­nia 1805 roku wyjeż­dża z pałacu Schönbrunn koło Wied­nia i kie­ruje się w stronę Mona­chium. Dzi­siej­szą noc Napo­leon spo­dziewa się spę­dzić w opac­twie Melk. Sie­dzi w toczą­cej się szybko ber­li­nie z nogami okry­tymi futrem.
Jest panem.
Od czasu do czasu przez okna powozu dostrzega syl­wetki kawa­le­rzy­stów eskorty. I jakby wybi­jane obro­tami kół przy­po­mi­nają mu się słowa pro­kla­ma­cji, którą wygło­sił w dniu zwy­cię­stwa: „Żoł­nie­rze, jestem z was zado­wo­lony. Potwier­dzi­li­ście w dniu bitwy pod Auster­litz wszystko, czego się spo­dzie­wa­łem po waszej nie­ustra­szo­no­ści. Okry­li­ście swe orły nie­śmier­telną chwałą. Mój lud powita was z rado­ścią, wystar­czy, że powie­cie: «Wal­czy­łem pod Auster­litz», a usły­szy­cie: «Oto boha­ter»”.
Jest panem.
Wydaje mu się, że nie ma rze­czy nie­moż­li­wych. Jak powie­dział do żoł­nie­rzy: roz­bił bądź roz­pro­szył stu­ty­sięczną armię dowo­dzoną przez cesa­rzy Austrii i Rosji. A król Prus unik­nął natar­cia uszu tylko dla­tego, że po Auster­litz sam wolał się pod­dać bez walki.
Napo­leon jest panem.
Przy­jął Tal­ley­randa w pałacu Schönbrunn. Mini­ster spraw zagra­nicz­nych przy­wiózł posta­no­wie­nia trak­tatu pre­szbur­skiego, który sank­cjo­nuje porażkę Austrii i likwi­duje jej wpływy w Niem­czech.
– Sire – powie­dział swym piskli­wym gło­sem Tal­ley­rand – możesz roz­po­rzą­dzać wszyst­kim, co dzięki zwy­cię­stwu jest twoje, ale prze­cież jesteś wspa­nia­ło­myślny.
Prze­glą­da­jąc klau­zule trak­tatu, Napo­leon stwier­dził, że Tal­ley­rand z wła­snej ini­cja­tywy zmniej­szył kon­try­bu­cje, któ­rych żądano od Wied­nia.
– Pod­pi­sał pan w Pre­szburgu, panie de Tal­ley­rand, trak­tat, który mnie bar­dzo ogra­ni­cza – rzekł cesarz, ciska­jąc tekst trak­tatu na zie­mię. Jest panem, Tal­ley­rand powi­nien to zro­zu­mieć.
Mini­ster, jak czę­sto w takich sytu­acjach, ukrył się za maską grzecz­no­ści, przy­wo­łał na pomoc swą prze­bie­głość, pochleb­stwa i argu­menty.
– Cie­szy­łem się myślą – rzekł – że to ostat­nie zwy­cię­stwo Waszej Cesar­skiej Mości pozwoli zapew­nić spo­kój w Euro­pie i chro­nić świat cywi­li­zo­wany przed inwa­zjami bar­ba­rzyń­ców.
Napo­leon wysłu­chał go, patrząc w ogień roz­ja­śnia­jący boaze­rie i olbrzy­mie tapi­se­rie Schönbrunn.
– Wasza Cesar­ska Mość może teraz zła­mać monar­chię austriacką – pod­jął Tal­ley­rand. – Albo ją podźwi­gnąć. Jeśli zosta­nie osta­tecz­nie znisz­czona, to Wasza Cesar­ska Mość nie zdoła zebrać jej roz­pro­szo­nych szcząt­ków i utwo­rzyć z nich jed­no­rod­nej cało­ści. Tym­cza­sem ist­nie­nie takiej cało­ści jest konieczne dla przy­szłej obrony cywi­li­zo­wa­nych naro­dów. Austria nie­zbęd­nym i sku­tecz­nym przed­mu­rzem przed bar­ba­rzyń­cami.
Napo­leon nie odpo­wie­dział. Jest panem.
 

Póź­niej w swej ber­li­nie pomy­ślał, że od wielu lat nie miał takiego poczu­cia nie­za­leż­no­ści, pano­wa­nia nad swoim losem oraz losami cesarstw. Auster­litz było jego praw­dziwą sakrą cesar­ską, tak jak pięć lat wcze­śniej, po bitwie pod Marengo 14 czerwca 1800 roku, stwier­dził, że dopiero to zwy­cię­stwo zapew­niło mu wła­dzę pierw­szego kon­sula, która byłaby zagro­żona w razie porażki na rów­ni­nach Włoch. A cóż byłaby warta jego korona cesar­ska, gdyby pod Auster­litz to Austriacy wraz z Rosja­nami poko­nali Wielką Armię?
Jego korona poto­czy­łaby się na zie­mię.
Ale odniósł zwy­cię­stwo. Jest panem. I tak samo jak Karol Wielki może, jeśli tylko zechce, kształ­to­wać Europę według swego upodo­ba­nia.
Marzy. Powóz unosi go w kie­runku Mona­chium.
 

31 grud­nia 1805 roku przy­bywa do sto­licy Bawa­rii. Jest zimno. Pada deszcz. Ber­lina mija surową fasadę pałacu kró­lew­skiego, którą przy­ozda­bia jedy­nie posąg Madonny. Żoł­nie­rze gwar­dii otwie­rają bramy z brązu i o godzi­nie pierw­szej czter­dzie­ści pięć powóz wjeż­dża do środka. Wolno prze­mie­rza cztery dzie­dzińce, okrąża fon­tanny i w końcu zatrzy­muje się na pod­jeź­dzie, z któ­rego można się udać do apar­ta­men­tów.
Spie­szą ofi­ce­ro­wie. U szczytu scho­dów stoją dwórki cesa­rzo­wej.
Napo­leon wysiada, roz­gląda się dookoła. Przy­po­mina mu się ostatni list, jaki napi­sał do Józe­finy. Było to 20 grud­nia w Schönbrunn. Nic nie było jesz­cze roz­strzy­gnięte. Austria roz­wa­żała klau­zule trak­tatu. Skre­ślił swym nie­rów­nym pismem kilka lini­jek do żony:
„Nie wiem, co zro­bię, jestem zależny od wyda­rzeń; nic nie posta­no­wi­łem; ocze­kuję na to, co przy­niosą wypadki. Zostań w Mona­chium, baw się; to nie­trudne, kiedy ma się wokół tyle miłych osób i jest się w tak pięk­nym kraju. Co do mnie, to jestem dosyć zajęty. W ciągu kilku dni wszystko się zade­cy­duje. Żegnaj, moja przy­ja­ciółko, tysiąc miłych i czu­łych pozdro­wień”.
 

Wyda­rze­nia wszystko roz­strzy­gnęły. Pod­pi­sano trak­tat. Jest panem. Wstę­puje na schody. Wszy­scy się kła­niają. Widzi w spoj­rze­niach mie­sza­ninę podziwu i słu­żal­czo­ści, a może także po raz pierw­szy trwogi. Jakby olśnie­wa­jące zwy­cię­stwo nad koali­cją Wied­nia i Peters­burga uka­zało, że należy on do uświę­co­nej rasy tych, któ­rym nic się nie może oprzeć.
Prze­mie­rza szybko przed­po­koje, salę audien­cyjną, zapusz­cza się w gale­rię ozdo­bioną ciem­nymi obra­zami szkoły wło­skiej i fla­mandz­kiej, po czym wcho­dzi do sypialni. Józe­fina stoi oparta o wiel­kie zło­cone łoże.
Nie widział jej od wielu tygo­dni. Ona nawet do niego nie pisała. Zbesz­tał ją za to listow­nie: czy świetne uro­czy­sto­ści w Bade­nii, w Stut­t­gar­cie i Mona­chium kazały jej „zapo­mnieć o bied­nych żoł­nier­zach pokry­tych bło­tem i krwią”? „Wielka Cesa­rzowo, ani jed­nego listu od Cie­bie. Racz, Pani, z wyso­ko­ści swego sta­no­wi­ska spoj­rzeć na swych nie­wol­ni­ków”.
Powabna i zara­zem posta­rzała uśmie­cha się zaci­śnię­tymi ustami, by nie odsła­niać sczer­nia­łych i zepsu­tych zębów. Na jego widok jed­nak i ona składa cere­mo­nialny ukłon, choć nieco non­sza­lancki i iro­niczny.
Jest panem.
 

Wszy­scy muszą o tym wie­dzieć i się z tym pogo­dzić. To on decy­duje i muszą go słu­chać. Czuje się silny, zdolny zdzia­łać cuda, które uczy­nią go Karo­lem Wiel­kim czwar­tej dyna­stii. W tym celu musi sku­pić pań­stwa Europy wokół sie­bie i swo­jej rodziny. Uczy­nić swych bli­skich kró­lami.
Gdyby miał syna…
Ale go nie ma.
6 stycz­nia w ope­rze mona­chij­skiej, gdy na sce­nie śpie­wacy wyko­nują Łaska­wość Tytusa, Napo­leon nie pozwala się porwać muzyce Mozarta. Ukrad­kiem spo­gląda na Józe­finę. Nie mogła dać mu potomka, któ­rego tak bar­dzo pra­gnął, syna tak potrzeb­nego, by zało­żyć cesar­ską dyna­stię – ina­czej całe jego dzieło roz­pad­nie się w dniu jego śmierci. Dla­czego gdy tylko uda mu się osią­gnąć szczyt, natych­miast poja­wia się przed nim nowe wyzwa­nie?
Nachyla się ku Józe­fi­nie. Posta­no­wił, mówi, jak naj­wcze­śniej zaaran­żo­wać mał­żeń­stwo Euge­niu­sza, syna Józe­finy, z Augu­stą, córką króla Bawa­rii. Będzie to pierw­szy węzeł w tej sieci, którą wzo­rem Karola Wiel­kiego spo­dziewa się utkać od jed­nego krańca Europy do dru­giego. Zaadop­tuje Euge­niu­sza, wyłą­cza­jąc go z suk­ce­sji tronu fran­cu­skiego. A póź­niej osa­dzi na tro­nach Europy swych braci. W Neapolu może Józef? Trzeba skoń­czyć z tymi Bur­bo­nami, parą kró­lew­ską Neapolu, która pak­tuje z Angli­kami. Czyż kró­lowa Neapolu, Maria Karo­lina, nie jest sio­strą Marii Anto­niny? Czy nie oświad­czyła amba­sa­do­rowi Fran­cji, że pra­gnie, by kró­le­stwo Neapolu było zapałką, która wywoła pożar nisz­czący cesar­stwo Fran­cji? Prze­kona się, że od zabawy z ogniem można sobie popa­rzyć palce.
Napo­leon wstaje. Nie cze­ka­jąc na koniec opery, powraca do pałacu kró­lew­skiego. Musi dzia­łać szybko. Czasu jest zawsze za mało. Pisze listy. Do Euge­niu­sza de Beau­har­nais, naka­zu­jąc mu sta­wić się pil­nie w Mona­chium. Wymu­sza na królu Bawa­rii zgodę na mał­żeń­stwo. Ma on hoj­nie wypo­sa­żyć swą córkę. Naza­jutrz po zaślu­bi­nach Augu­sta Bawar­ska otrzyma 50 000 flo­re­nów, ma także obie­cane 100 000 fran­ków rocz­nie na swoje wydatki oso­bi­ste oraz mają­tek ziem­ski wart 500 000 fran­ków w razie śmierci męża.
Euge­niusz, wice­król Włoch, sta­wia się u cesa­rza. Ma dłu­gie, pod­krę­cone wąsy puł­kow­nika strzel­ców gwar­dii. Napo­leon szczy­pie go w ucho, kle­pie lekko po ple­cach – to jego zwy­kłe oznaki ser­decz­no­ści. Trzeba będzie, mówi cesarz, przy­ciąć te zbyt dłu­gie wąsy, aby spodo­bać się Augu­ście. To roz­kaz.
Jest prze­cież panem.
Zwie­rza się Cambacérèsowi, że opóźni o kilka dni przy­by­cie do Paryża, chcąc dopro­wa­dzić do końca sprawę mał­żeń­stwa Euge­niu­sza i Augu­sty. „Te dni będą się dłu­żyć memu sercu – mówi – ale po tym, jak bez­u­stan­nie odda­wa­łem się obo­wiąz­kom żoł­nie­rza, odczu­wam miłe odprę­że­nie, zaj­mu­jąc się dro­bia­zgami i obo­wiąz­kami ojca rodziny”.
 

13 stycz­nia 1806 roku o pierw­szej po połu­dniu w wiel­kiej gale­rii pałacu kró­lew­skiego Napo­leon uczest­ni­czy w ofi­cjal­nym pod­pi­sa­niu kon­traktu mał­żeń­skiego. Naza­jutrz o siód­mej wie­czo­rem w kaplicy kró­lew­skiej bie­rze udział w cere­mo­nii zawar­cia ślubu kościel­nego i w uro­czy­stej mszy dzięk­czyn­nej, po któ­rych nastę­puje ban­kiet. Józe­fina pro­mie­nieje u boku króla Bawa­rii. Jest jesz­cze piękna. Napo­leon podaje ramię Augu­ście.
– Kocham panią jak ojciec – mówi do niej – i liczę na to, że pani będzie mnie kochała jak córka.
Mał­żon­ko­wie muszą się udać do Włoch.
– Niech pani dba o sie­bie w podróży i tam na miej­scu, w nowym oto­cze­niu, pro­szę dużo wypo­czy­wać – szep­cze Napo­leon. – Pro­szę pamię­tać, że nie chcę, aby pani cho­ro­wała.
 

Po ban­kie­cie Napo­leon usuwa się do gabi­netu.
Zmę­czony hała­śli­wym prze­py­chem uro­czy­sto­ści, bla­skiem sukni i mun­du­rów, cza­rem urody kobiet, wdzię­kiem Augu­sty i rado­ścią Euge­niu­sza de Beau­har­nais, odnaj­duje tu ciszę nocy. Kocha swego pasierba, teraz przy­bra­nego syna. Dzięki temu mał­żeń­stwu usta­no­wiona została pierw­sza więź z rodami panu­ją­cymi Europy.
Ojciec Augu­sty, król Bawa­rii Mak­sy­mi­lian I Józef, jest z rodu Wit­tels­ba­chów, spo­krew­nio­nych ze wszyst­kimi dyna­stiami Europy.
Jak ina­czej mogę zapew­nić przy­szłość mojej dyna­stii, wywo­dzą­cej się z rewo­lu­cji, jeśli nie przez zwią­za­nie jej z rodzi­nami kró­lew­skimi, posia­da­ją­cymi legi­ty­ma­cję, jaką daje upływ wie­ków? Muszę wejść do tych rodzin, choć­bym miał for­so­wać ich bramy siłą moich wojen­nych zwy­cięstw!
Nie­któ­rzy jed­nak nie rozu­mieją jego zamy­słów.
Napo­leon znaj­duje na stole list od Murata, nie­wąt­pli­wie podyk­to­wany przez jego żonę Karo­linę, sio­strę cesa­rza.
„Wyno­sząc Cię na tron – pisze Murat – Fran­cja chciała zna­leźć w Tobie przy­wódcę ludu uho­no­ro­wa­nego tytu­łem, który sta­wiałby go ponad wszyst­kich innych wład­ców Europy. Dzi­siaj skła­dasz hołd obcym tytu­łom, które nie są Twoje, które stoją w sprzecz­no­ści z naszymi. W ten spo­sób poka­żesz tylko Euro­pie, jak wielką wagę przy­wią­zu­jesz do tego, czego bra­kuje nam wszyst­kim: świet­no­ści uro­dze­nia”.
Waleczny Murat oraz ambitna i zazdro­sna Karo­lina sprze­ci­wiają się zatem mojej stra­te­gii – z przy­wią­za­nia do zasad rewo­lu­cyj­nych, z nie­po­koju czy ze zło­ści? Co za róż­nica! To ja jestem panem.
„Drogi książę Murat – odpo­wiada Napo­leon – zawsze patrzę na Pana z ufno­ścią, kiedy stoi Pan na czele mojej kawa­le­rii. Tutaj jed­nak nie cho­dzi o dzia­ła­nia woj­skowe, lecz o akt poli­tyczny, i dobrze to prze­my­śla­łem. Mał­żeń­stwo Euge­niu­sza i Augu­sty Ci się nie podoba. Mnie ono odpo­wiada i uwa­żam je za wielki suk­ces, równy zwy­cię­stwu pod Auster­litz”.
 

Jest panem.
A to mał­żeń­stwo jest dopiero pierw­szym ruchem pionka na sza­chow­nicy. Myśli o zjed­no­cze­niu Holan­dii, Szwaj­ca­rii i Włoch. „Moje sfe­de­ro­wane pań­stwa – mru­czy – a tak naprawdę cesar­stwo fran­cu­skie”.
Posta­na­wia, że Kodeks cywilny będzie sto­so­wany w kró­le­stwie Włoch. Czyż nie był koro­no­wany na króla Włoch w Medio­la­nie? Czy Euge­niusz nie jest wice­kró­lem Włoch?
19 stycz­nia 1806 roku pro­po­nuje Józe­fowi, swemu star­szemu bratu, koronę kró­le­stwa Neapolu. Woj­ska fran­cu­skie mają zająć kró­le­stwo. Bur­bo­no­wie ucie­kają na Sycy­lię. Tam chroni ich flota angiel­ska.
We Wło­szech został już tylko jeden wrogo nasta­wiony władca: papież Pius VII. Pisze on do Napo­le­ona, aby wyra­zić obu­rze­nie z powodu zaję­cia papie­skiej Ankony przez żoł­nie­rzy fran­cu­skich.
„Uwa­ża­łem się – odpo­wiada Napo­leon – za obrońcę Sto­licy Apo­stol­skiej. Uwa­ża­łem się, podob­nie jak moi poprzed­nicy z dru­giej i trze­ciej dyna­stii, za naj­star­szego syna Kościoła, jedy­nego, któ­rego miecz zdolny jest Go ochro­nić i obro­nić przed zbru­ka­niem przez schi­zma­ty­ków i muzuł­ma­nów”.
Dla­czego papież tego nie rozu­mie?
Napo­leon obu­rza się. Do swego wuja kar­dy­nała Fescha, który jest jego przed­sta­wi­cie­lem w Rzy­mie, mówi: „Jestem reli­gijny, ale by­naj­mniej nie jestem bigo­tem. Papież napi­sał do mnie list naprawdę śmieszny i sza­lony”. Napo­leon grzmi, Pius VII musi się ugiąć.
„Dla papieża – dodaje cesarz – jestem Karo­lem Wiel­kim, ponie­waż tak jak Karol Wielki połą­czy­łem koronę Fran­cji z koroną Lon­go­bar­dów, a moje Cesar­stwo gra­ni­czy ze Wscho­dem. Spo­dzie­wam się więc, że papież uzgodni ze mną swoje postę­po­wa­nie z tego punktu widze­nia. Zacho­wam wszel­kie pozory, jeśli będzie się dobrze spra­wo­wał, w prze­ciw­nym razie spro­wa­dzę papieża do roli biskupa Rzymu. Nie ma w isto­cie nic bar­dziej nie­do­rzecz­nego niż kuria rzym­ska”.
Jestem panem.
 

Rzą­dzić zna­czy być nie­ubła­ga­nym. Żad­nej lito­ści. Żad­nych wahań.
Gene­ra­łowi Juno­towi, który mia­no­wany został guber­na­to­rem Parmy i Pia­cenzy, radzi: „Spo­koju we Wło­szech nie utrzy­muje się za pomocą fra­ze­sów. Niech Pan robi tak, jak ja robi­łem w Bina­sco1: niech Pan spali dużą wio­skę; niech Pan roz­strzela tuzin bun­tow­ni­ków i sfor­muje lotne oddziały, które będą chwy­tać ban­dy­tów, dając przy­kład miesz­kań­com tego kraju”.
Józef, wykrętny i nie­zde­cy­do­wany Józef: czy będzie umiał się wyka­zać sta­now­czo­ścią? Napo­leon wzywa Miota de Melitto, który razem z nowym kró­lem wyru­sza do Neapolu.
– Powie pan mojemu bratu Józe­fowi – przy­ka­zuje mu surowo – że czy­nię go kró­lem Neapolu, ale naj­mniej­sze waha­nie, naj­mniej­sza nie­pew­ność zgubi go cał­ko­wi­cie. Żad­nych pół­środ­ków, żad­nej sła­bo­ści. Chcę, żeby mój ród rzą­dził w Neapolu tak samo długo jak we Fran­cji. Kró­le­stwo Neapolu jest mi bez­względ­nie potrzebne. – Napo­le­onowi przy­po­mi­nają się waha­nia brata w chwili koro­na­cji cesar­skiej, jego odmowa przy­ję­cia tytułu wice­króla Włoch, zazdrość star­szego brata o sławę młod­szego. – Wszel­kie uczu­cia muszą teraz ustą­pić racji stanu – cią­gnie. – Za krew­nych uwa­żam jedy­nie tych, któ­rzy mi służą… Sam decy­duję o tym, kto jest moim dziec­kiem. Nie mogę już dłu­żej mieć krew­nych pozo­sta­ją­cych w cie­niu. Ci, któ­rzy nie wzniosą się wraz ze mną, prze­staną być moją rodziną. Two­rzę rodzinę kró­lów, czy raczej wicekró­lów.
 

Kilka dni póź­niej Napo­leon otrzy­muje list od Józefa, króla Neapolu.
„Raz na zawsze – pisze brat – mogę zapew­nić Waszą Cesar­ską Mość, że wszystko, co zro­bisz, uznam za wła­ściwe. Pro­szę dzia­łać jak naj­le­piej i dys­po­no­wać moją osobą tak, jak uznasz za naj­od­po­wied­niej­sze dla sie­bie i dla pań­stwa”.
Napo­leon naprawdę jest panem.

Przypisy
1. Pod­czas kam­pa­nii wło­skiej (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od autora).

Rozdział 2

W pią­tek 17 stycz­nia 1806 roku, gdy zapada noc, wyjeż­dża z Mona­chium. W powo­zie przy migo­tli­wym świe­tle lam­pek olej­nych czyta depe­sze. Nie wysiada pod­czas wymiany koni na posto­jach. Obgryza udko kur­czę­cia na zimno, popija cham­ber­ti­nem ze srebr­nego kubka. Roz­my­śla o tym, że dużą część swego życia spę­dził w dro­dze, na koniu albo w jed­nej ze swych ber­lin, któ­rych koły­sa­nie wcale mu nie prze­szka­dza. Prze­ciw­nie, uwiel­bia to poczu­cie ruchu, dłu­gie etapy, cza­sem nawet czter­dzie­sto­go­dzinne, dzięki któ­rym fizycz­nie doświad­cza swego pano­wa­nia nad ludźmi i pań­stwami.
Muszą go widzieć wszę­dzie tam, gdzie rzą­dzi.
Gdy w sobotę 18 stycz­nia o szes­na­stej przy­bywa do Stut­t­gartu, przyj­muje go król Wir­tem­ber­gii i jako gospo­darz czyni honory domu.
Wszę­dzie w salo­nach i gale­riach Napo­le­ona witają zgięci w ukło­nach męż­czyźni i kobiety, spoj­rze­nia są zacie­ka­wione i ule­głe. Wystar­czy. Napo­leon wydaje pole­ce­nia: jutro, w nie­dzielę, weź­mie udział w przed­sta­wie­niu teatral­nym; w ponie­dzia­łek o ósmej będzie polo­wał w lasach w oko­licy Stut­t­gartu i życzy sobie, aby król mu towa­rzy­szył. Usuwa się do gabi­netu, który mu przy­go­to­wano. Przy­byli bowiem kurie­rzy z Paryża.
 

Ser­cem cesar­stwa jest Paryż. Tam się wszystko roz­strzyga. Jeśli odnosi zwy­cię­stwa, to rów­nież po to, aby wie­dziano tam, że jest nie­zwy­cię­żony. Opi­nia publiczna w Paryżu jest bowiem kapry­śna. Paryża nie można pod­bić raz na zawsze.
Naj­pierw Napo­leon otwiera depe­sze mini­stra poli­cji.
„Sire – pisze Fouché – Auster­litz wstrzą­snęło starą ary­sto­kra­cją. Fau­bo­urg Saint-Ger­main już nie kon­spi­ruje”. Szlachta ancien regime’u z nie­cier­pli­wo­ścią czeka na powrót cesa­rza, aby pospie­szyć do Tuile­ries w cha­rak­te­rze peten­tów. Pra­gną tytu­łów, sta­no­wisk, zaszczy­tów, korzy­ści.
Napo­leon składa list Fouchégo.
Oto, jacy są ludzie. Któż się oprze magne­ty­zmowi zwy­cię­skiej wła­dzy?
 

W ponie­dzia­łek rano w lasach nad Nec­ka­rem cwa­łuje przed kró­lem Wir­tem­ber­gii i pozo­sta­łymi jeźdź­cami, strzel­cami gwar­dii i szlachtą zapro­szoną na polo­wa­nie. Otula go lodo­wata mgła, koń chwi­lami staje dęba, lecz Napo­leon mocno trzyma wodze. Kieł­zna rumaka tak samo, jak ujarz­mia histo­rię.
 

W połu­dnie wyru­sza do Karls­ruhe, potem prze­jeż­dża przez Ettlin­gen, Rastatt, Lich­te­nau, i w końcu dociera do Renu. Każe zatrzy­mać ber­linę. Po dru­giej stro­nie rzeki widzi świa­tła Stras­burga.
Patrzy na rzekę, jaśniej­szą smugę w mroku. Ren od swych źró­deł aż po ujście musi być gra­nicą cesar­stwa, a na jego pra­wym brzegu powinna powstać wielka kon­fe­de­ra­cja sprzy­mie­rzo­nych państw, które będą chro­nić cesar­stwo. Na ich czele postawi wład­ców, ksią­żąt, któ­rych będzie pro­tek­to­rem, oni zaś będą dostar­czać żoł­nie­rzy i pie­nię­dzy. W ten spo­sób zary­suje się nowa mapa Nie­miec, nowe obli­cze Europy, która potwier­dzi to, co się zaczęło z rewo­lu­cją, i odnowi pozo­sta­ło­ści impe­rium Karola Wiel­kiego.
Trzeba będzie spra­wić, by wszy­scy w Wied­niu, Ber­li­nie, Peters­burgu, Lon­dy­nie, Rzy­mie zgo­dzili się na to. „Jestem Karo­lem Wiel­kim, mie­czem Kościoła, jego Cesa­rzem” – tak napi­sał do papieża. A jeśli Pius VII tego nie zaak­cep­tuje, to on, Napo­leon, „spro­wa­dzi go do stanu, w jakim było papie­stwo przed Karo­lem Wiel­kim”. Inni władcy będą musieli się pod­po­rząd­ko­wać.
Napo­leon wsiada do powozu.
W środę 22 stycz­nia 1806 roku o osiem­na­stej wjeż­dża do ilu­mi­no­wa­nego Stras­burga. Żoł­nie­rze oddają mu honory i krzy­czą wraz z tłu­mem: „Niech żyje cesarz!”.
Wkra­cza do pałacu Rohan, gdzie spę­dził ostat­nie dni wrze­śnia 1805 roku. Przy­staje na chwilę w wiel­kiej gale­rii, gdzie zwier­cia­dła odbi­jają jego postać.
Przy­po­mina mu się, jak we wto­rek 1 paź­dzier­nika 1805 roku wyje­chał ze Stras­burga. Wcze­śniej przy­jął defi­ladę gwar­dii cesar­skiej, która w dro­dze do Nie­miec w ulew­nym desz­czu prze­kra­czała Ren na moście w Kehl.
 

Minęły zale­d­wie trzy mie­siące. Roz­bił trze­cią koali­cję zło­żoną z naj­po­tęż­niej­szych państw Europy. Prze­ko­nał się, że jest nie tylko cesa­rzem Fran­cu­zów. Od tej pory jest cesa­rzem kró­lów.
Wcho­dzi na kilka stopni, odwraca się do swo­ich adiu­tan­tów i gene­ra­łów stło­czo­nych w gale­rii. W pią­tek, mówi, przyj­mie defi­ladę wojsk. Wyje­dzie ze Stras­burga w sobotę, aby zna­leźć się w Paryżu w nie­dzielę 26 stycz­nia. Nie może się docze­kać powrotu do swego gabi­netu w Tuile­ries, przej­rze­nia doku­men­tów pose­gre­go­wa­nych przez urzęd­ni­ków mini­sterstw i zamknię­tych w schow­kach, do któ­rych klucz nosi przy sobie.
– Jestem uro­dzony i stwo­rzony do pracy – mówi do Ménevala, który w jed­nej z kom­nat pałacu przed­kłada mu naj­now­sze depe­sze z Paryża.
Napo­leon gestem każe je odczy­tać i gdy sekre­tarz odpie­czę­to­wuje prze­syłki, sam zasiada przed komin­kiem.
Wysłu­chuje raportu mini­stra skarbu Barbé-Mar­bois’go, z któ­rego dowia­duje się o trud­no­ściach finan­so­wych. Unosi się gnie­wem, wyciąga z kie­szeni wąski arkusz papieru, na któ­rym wypi­suje dane licz­bowe doty­czące tego, co nazywa „for­tuną Fran­cji”, finan­sów publicz­nych i pry­wat­nych.
– Co to jest? – wykrzy­kuje.
Trzeba zna­leźć pie­nią­dze na wypłatę żołdu za dwa tygo­dnie dla gwar­dii cesar­skiej. Także Wielka Armia w Niem­czech musi otrzy­mać pie­nią­dze. To jest naj­waż­niej­sze. Co zro­bili wobec tego ci kupcy, któ­rzy mieli zaopa­try­wać armię: Ouvrard, Desprez, Van­ler­ber­ghe. Zain­ka­so­wali nie­zbędne fun­du­sze i nie wywią­zali się ze swych zobo­wią­zań?
– Co z tym Barbé-Mar­bois? Łaj­dac­two można jakoś wytłu­ma­czyć, głu­poty nie.
Napo­leon nie­cier­pliwi się, popę­dza Ménevala. Zaraz w ponie­dzia­łek w Paryżu, mówi, będzie prze­wod­ni­czył posie­dze­niu Rady Stanu i ure­gu­luje te kwe­stie finan­sowe.
– Trzeba – grzmi – aby pano­wie Desprez, Van­ler­ber­ghe i Ouvrard oddali mi wszystko, co posia­dają, albo wsa­dzę ich do Vin­cen­nes!
Odsyła Ménevala, który przed odej­ściem czyta jesz­cze list arcy­bi­skupa Besançon, Le Coza: „Jest Pan – pisze dostoj­nik – naj­do­sko­nal­szym boha­te­rem, jakiego stwo­rzył do tej pory Pan Bóg”.
Napo­leon zatrzy­muje sekre­ta­rza.
– Czy dobrze wyko­nano moje roz­kazy? – pyta.
Jesz­cze w Schönbrunn roz­ka­zał, aby sztan­dary zdo­byte na nie­przy­ja­cielu zostały ode­słane do Paryża, gdzie miały być poka­zane ludowi, a następ­nie zawie­szone pod skle­pie­niem Notre Dame.
Méneval prze­gląda depe­sze. Lud powi­tał sztan­dary, oka­zu­jąc sza­loną radość – dono­szą infor­ma­to­rzy poli­cji.
Arcy­bi­skup Paryża oświad­czył, że sztan­dary te są świa­dec­twem „Bożej opieki nad Fran­cją, zdu­mie­wa­ją­cych suk­ce­sów naszego nie­zwy­cię­żo­nego cesa­rza i hołdu, jaki składa on Bogu ze swo­ich zwy­cięstw”.
Pod­czas czy­ta­nia tych słów do kom­naty wcho­dzą Rustan i Con­stant. Infor­mują, że kąpiel cesa­rza jest już gotowa. Poma­gają mu się roze­brać. Napo­leon roz­daje im sztur­chańce, szczy­pie ich w uszy.
Jest szczę­śliwy. Paryż czeka na niego.
 

W nie­dzielę 26 stycz­nia 1806 roku o godzi­nie dwu­dzie­stej dru­giej cesar­ska ber­lina zatrzy­muje się na dzie­dzińcu Tuile­ries. Gwar­dia pre­zen­tuje broń, pod­cho­dzi wielki mar­sza­łek pałacu Duroc. Wcho­dząc po stop­niach scho­dów, Napo­leon wydaje roz­kazy. Chce się spo­tkać z arcy­kanc­le­rzem Cambacérèsem, zwo­łać Radę Stanu, poroz­ma­wiać z jej człon­kiem Mol­lie­nem i przy­jąć mini­stra skarbu.
Póź­niej w swoim gabi­ne­cie, gdy znaj­duje się sam z Con­stan­tem, rzuca nazwi­sko Éléonore Denu­elle de La Pla­igne. Spo­gląda na zegar. O pół­nocy – mówi. A teraz, niech mu napeł­nią wannę.
 

Przy­po­mina mu się ciało tej dzie­więt­na­sto­let­niej dziew­czyny, wyso­kiej, z czar­nymi wło­sami okry­wa­ją­cymi ramiona i się­ga­ją­cymi aż do pasa, jej sma­gła skóra. Éléonore jest smu­kła, żywa i ule­gła. Napo­leon dobrze wie, że Karo­lina Murat przed­sta­wiła mu ją po to, aby ją wyróż­nił. Nazbyt dobrze wie, jak zazdro­sna jest jego sio­stra o Józe­finę. Zna jej zręcz­ność w doku­cza­niu tej „sta­rej” – jak nazywa cesa­rzową, zbyt dobrze zna jej bez­gra­niczną ambi­cję i nadzieję, że brat się roz­wie­dzie, aby wie­rzyć, że pozna­nie Éléonore pod okiem Karo­liny mogło być przy­pad­kowe.
Ale co za róż­nica, jakie były inten­cje Karo­liny Murat! Éléonore ma mło­dzień­czą świe­żość. I wła­śnie jej pra­gnie w ten wie­czór powrotu do Paryża, aby piesz­cząc te mło­dzień­cze kształty, uczcić swoje zwy­cię­stwo i wigor. Prze­cież nie skoń­czył jesz­cze trzy­dzie­stu sied­miu lat.
Sły­szy kroki Éléonore Denu­elle w „czar­nym kory­ta­rzyku”. Jak zawsze jest punk­tu­alna.
Napo­leon wcho­dzi do salonu, ona składa ukłon.
– Sire…
Bie­rze ją w ramiona, szczy­pie, pociąga za sobą. W miło­ści, tak jak na woj­nie, nie lubi dłu­giego oblę­że­nia, lecz zwy­cię­ski szturm. Éléonore się pod­daje. Napo­leon pro­stuje się, śmieje, głasz­cze jej poli­czek i powraca do swego gabi­netu.
 

Na stole pod oknem znaj­duje tylko jedną depe­szę. Musiano ją przy­nieść w cza­sie, gdy był z Éléonore w przy­le­głym pokoju. Jest to list od Fouchégo. Według przy­by­łego wła­śnie z Lon­dynu podróż­nego – infor­muje mini­ster poli­cji – Wil­liam Pitt, wielki prze­ciw­nik Napo­le­ona, wrogi wszel­kim ini­cja­ty­wom poko­jo­wym, zmarł 23 stycz­nia w swo­jej willi w Put­ney. Tonąc w dłu­gach, przy­gnę­biony zwy­cię­stwem Fran­cji pod Auster­litz, tuż przed śmier­cią kazał zdjąć ze ściany swego pokoju mapę Europy. „Zwiń­cie tę mapę, nie będzie nam potrzebna przez naj­bliż­sze dzie­sięć lat. Moja ojczy­zna! W jakim sta­nie zosta­wiam moją ojczy­znę!” – miał powie­dzieć.
Sta­no­wi­sko mini­stra spraw zagra­nicz­nych objął Char­les James Fox.
Napo­leon cho­dzi ner­wowo po gabi­ne­cie. Jakby prze­zna­cze­nie dawało mu znak, usu­wa­jąc prze­szkody z jego drogi i ofia­ro­wu­jąc mu naresz­cie moż­li­wość zawar­cia pokoju.
Prze­cho­dzi do poko­iku słu­żą­cego mu za gabi­net map. Na stole roz­ło­żona jest wielka mapa Europy. Kła­dzie na niej roz­cza­pie­rzone dło­nie. Pra­gnie pokoju z Anglią, ale trzeba go narzu­cić siłą: kon­tro­lu­jąc kon­ty­nent, zamy­ka­jąc porty dla angiel­skich towa­rów i żąda­jąc od wszyst­kich państw, aby zaka­zały han­dlu angiel­skimi towa­rami.
Prze­suwa się wokół stołu. Na połu­dniu prawe skrzy­dło cesar­stwa two­rzą Wło­chy. Józef jest kró­lem Neapolu. Elizę uczyni wielką księżną, któ­rej przy­padną tery­to­ria Massy i Car­rary, a potem może także Toska­nia. Pau­li­nie Bona­parte, księż­nej Bor­ghese, odda księ­stwo Guastalli, tę twier­dzę nad Padem. Ze dwa­dzie­ścia księstw zare­zer­wuje na lenna dla swo­ich naj­bar­dziej zasłu­żo­nych ludzi: Tal­ley­rand zosta­nie księ­ciem Bene­wentu, Fouché księ­ciem Otranto, a Ber­na­dotte – ponie­waż jest mężem Désirée Clary i można mu z tego powodu nie pamię­tać jego rezerwy, wyglą­da­ją­cej cza­sami na zdradę – zosta­nie księ­ciem Pon­te­co­rvo.
Napo­leon się pro­stuje. Palec prze­suwa z Włoch na pół­noc.
Ber­thiera uczyni księ­ciem Neuchâtel, Murata wiel­kim księ­ciem Bergu i Kli­wii. Król Bawa­rii już jest sprzy­mie­rzeń­cem dzięki mał­żeń­stwu swo­jej córki Augu­sty z Euge­niu­szem. Wystar­czy stwo­rzyć Zwią­zek Reń­ski, sku­pia­jący innych ksią­żąt nie­miec­kich. A dalej na pół­noc lewe skrzy­dło cesar­stwa, Holan­dia, zosta­nie oddane Ludwi­kowi, owemu nie­zno­śnemu i zazdro­snemu bratu, który może znaj­dzie tam oka­zję, aby oka­zać wdzięcz­ność. W ten spo­sób jego żona Hor­ten­sja de Beau­har­nais zosta­nie kró­lową Holan­dii.
Napo­leon opusz­cza gabi­net map. Być może zanim to, co wła­śnie zapla­no­wał, sta­nie się rze­czy­wi­sto­ścią, upłyną tygo­dnie, a nawet mie­siące. Ale pewien jest, że tak się sta­nie, ponie­waż tak być musi, odpo­wiada to inte­re­sowi ludów. Rozum naka­zuje takie wła­śnie roz­wią­za­nie, które dopro­wa­dzi do końca dzieło zapo­cząt­ko­wane przez Kon­went. Rewo­lu­cja otwo­rzyła drogę. On ją prze­dłuży i sprawi, że ten pro­jekt sta­nie się moż­liwy: wystar­czy zwią­zać Kodeks cywilny z monar­chią, zacho­wać formy dyna­styczne, prze­kształ­ca­jąc zara­zem spo­łe­czeń­stwo, by zro­dziła się nowa Europa.
To wła­śnie robi i tego pra­gnie: sta­wiać fun­da­menty. Jest zało­ży­cie­lem nowej dyna­stii, czwar­tej od cza­sów Karola Wiel­kiego.

 
W następ­nych dniach z rado­ścią odnaj­duje dawny rytm swo­ich zajęć. Praca od siód­mej, potem polo­wa­nie, cza­sem w Lasku Buloń­skim albo w lasach Marly czy wokół zam­ków Saint-Cloud i Mal­ma­ison. Prze­wod­ni­czy posie­dze­niom Rady Stanu, wydaje liczne przy­ję­cia, audien­cje dla dyplo­ma­tów, poznaje nowego amba­sa­dora Austrii Met­ter­ni­cha, czło­wieka trzy­dzie­sto­pię­cio­let­niego, który przez powi­no­wac­two jest wnu­kiem kanc­le­rza Kau­nitza.
Poseł wydaje mu się inte­li­gentny, prze­ni­kliwy, otwarty, być może jest zwo­len­ni­kiem przy­mie­rza z Fran­cją – zgod­nie z linią kanc­le­rza Kau­nitza. Na jed­nej z audien­cji Napo­leon ujmuje go pod ramię, wypy­tuje. Met­ter­nich, który odbył część stu­diów w Stras­burgu, dosko­nale mówi po fran­cu­sku. W sto­licy Alza­cji prze­żył wyda­rze­nia rewo­lu­cji, wyja­śnia, i do dzi­siaj jest nimi prze­ra­żony.
– Chcę połą­czyć prze­szłość z teraź­niej­szo­ścią – mówi Napo­leon – prze­sta­rzałe prze­sądy z insty­tu­cjami naszej epoki.
Czy Met­ter­nich rozu­mie? Do tego potrzeba pokoju, kon­ty­nu­uje cesarz. Pokój jest moż­liwy. On go pra­gnie. Tyle ma prze­cież rze­czy do zro­bie­nia.
 

Odwie­dza plac robót, które kazał pod­jąć w Luw­rze. Potwier­dza swą decy­zję wznie­sie­nia na płacu Vendôme kolumny wzo­ro­wa­nej na kolum­nie Tra­jana w Rzy­mie oraz łuku trium­fal­nego na placu Car­ro­usel – oba monu­menty na cześć Wiel­kiej Armii. Drugi łuk trium­falny każe wznieść na szczy­cie Pól Eli­zej­skich. Kamień węgielny pod ten łuk położy oso­bi­ście 15 sierp­nia – w dniu obcho­dzo­nym w całym cesar­stwie jako dzień Świę­tego Napo­le­ona.
Doświad­cza rado­ści zarówno inte­lek­tu­al­nej, jak i fizycz­nej, gdy decy­duje, by budo­wać, urzą­dzać fon­tanny w róż­nych dziel­ni­cach Paryża, prze­rzu­cić przez Sekwanę nowy most, upo­rząd­ko­wać nabrzeża rzeki, gdy naka­zuje publi­ka­cję Kate­chi­zmu cesar­skiego albo zwo­łuje przed­sta­wi­cieli naro­do­wo­ści żydow­skiej, by przy­sto­so­wali swe oby­czaje reli­gijne do potrzeb nowo­cze­snego życia.
Jest oży­wiony. Jeśli nawet nieco przy­tył przez te kilka mie­sięcy, jeśli, jak sam widzi, policzki mu się wypeł­niły, a włosy nad czo­łem prze­rze­dziły, jeśli nawet utra­cił wyostrzony pro­fil, to wciąż jest pełen ener­gii, odna­wia­nej kolej­nymi suk­ce­sami, pro­jek­tami, decy­zjami, a także dzięki powszech­nemu uzna­niu.
 

Kiedy w środę 29 stycz­nia 1806 roku, zale­d­wie trzy dni po powro­cie do Paryża, pierw­szy raz wybrał się do Teatru Fran­cu­skiego, gdzie wysta­wiana jest sztuka Man­lius mod­nego autora Lafosse’a, cała sala pod­nio­sła się z miejsc, mimo że na sce­nie Talma zaczął już dekla­mo­wać. Aktor ukło­nił się, pod­czas gdy sala roz­brzmie­wała owa­cjami i okrzy­kami: „Niech żyje cesarz!”. Owa­cje towa­rzy­szą mu wszę­dzie, gdzie się zjawi: w Ope­rze czy pod­czas defi­lady wojsk.
Według rapor­tów poli­cyj­nych wszy­scy chwalą cesa­rza, pod­no­szą jego zasługi. Powró­ciło zaufa­nie. Bank Fran­cji pod­jął wypłaty bez ogra­ni­czeń i o kry­zy­sie finan­so­wym z grud­nia 1805 roku zapo­mniano.
Wia­domo, że Napo­leon przy­wiózł z kam­pa­nii w Niem­czech pięć­dzie­siąt milio­nów w zło­cie, sre­brze i wekslach wysta­wio­nych na naj­waż­niej­sze insty­tu­cje finan­sowe Europy. Wystar­czyło paru dni, aby zapro­wa­dził porzą­dek w orga­ni­za­cji finan­sów.
 

Przy­jął na audien­cji Barbé-Mar­bois’go, mini­stra skarbu.
Mini­ster jest zawsty­dzony, ofia­ro­wuje swoją głowę. Napo­leon wzru­sza ramio­nami.
– Co zro­bić z taką głową jak pań­ska? – pyta. – Doce­niam pań­ski cha­rak­ter – cią­gnie – ale pozwo­lił się pan oszu­kać ludziom, przed któ­rymi ostrze­ga­łem, że należy mieć się na bacz­no­ści. Oddał im pan wszyst­kie papiery war­to­ściowe, któ­rych wyko­rzy­sta­nie powi­nien pan był lepiej nad­zo­ro­wać. Jestem nie­stety zmu­szony ode­brać panu admi­ni­stro­wa­nie skar­bem.
Po posie­dze­niu Rady Stanu Napo­leon zatrzy­muje jej członka Mol­liena. Patrzy na niego, oce­nia kry­tycz­nym okiem.
– Złoży pan dziś przy­sięgę jako mini­ster skarbu – oznaj­mia.
Mol­lien, który w cza­sach ancien regime’u nale­żał do kie­row­nic­twa admi­ni­stra­cji podat­ko­wej, waha się.
– Czyżby nie miał pan ochoty być mini­strem? – rzuca do niego cesarz gło­sem, w któ­rym pobrzmiewa zdzi­wie­nie i nie­za­do­wo­le­nie.
Mol­lien złoży przy­sięgę jesz­cze tego samego dnia.
Rzą­dze­nie to wła­śnie to: ana­li­zo­wa­nie, decy­do­wa­nie, wybie­ra­nie ludzi i narzu­ca­nie im swo­jej woli, roz­wie­wa­nie ich wąt­pli­wo­ści, kie­ro­wa­nie nimi tak, aby stali się sku­tecz­nymi i posłusz­nymi narzę­dziami poli­tyki, któ­rej kie­ru­nek się wcze­śniej obmy­śliło. Wymaga to pracy bez spo­czynku, czuj­no­ści w każ­dym momen­cie, cią­gle napię­tej uwagi.
„Kosz­to­wało mnie to sporo wysiłku – wyja­śnia Napo­leon swemu bratu Józe­fowi – aby upo­rząd­ko­wać moje sprawy i zmu­sić tuzin zło­dziei z Ouvrar­dem na czele do odda­nia tego, co zabrali. Oszu­kali oni Barbé-Mar­bois’go mniej wię­cej tak, jak kar­dy­nał de Rohan w afe­rze z naszyj­ni­kiem, z tą jed­nak róż­nicą, że tutaj cho­dziło o nie mniej niż dzie­więć­dzie­siąt milio­nów. Byłem zde­cy­do­wany kazać ich roz­strze­lać bez pro­cesu. Bogu dzięki pie­nią­dze zostały spła­cone. Ta sprawa cią­gle przy­pra­wiała mnie o iry­ta­cję”.
 

Czę­sto unosi się gnie­wem, ciska na zie­mię depe­sze, a cza­sem, gdy nie spodoba mu się jakaś książka, wrzuca ją do ognia.
Coraz trud­niej mu się pogo­dzić z tym, że kto­kol­wiek mógłby mu się sprze­ci­wić albo by można było nie wyko­nać natych­miast i po jego myśli wyda­wa­nych prze­zeń niego roz­ka­zów.
Ber­thie­rowi, któ­rego nie­po­koi postawa Prus i chce inter­we­nio­wać, naka­zuje: „Niech się pan ści­śle trzyma roz­ka­zów, jakie panu wydaję, w wyzna­czo­nym cza­sie wyko­nuje moje instruk­cje. Niech każdy będzie czujny i trwa na swoim poste­runku, ja jeden wiem, co robić”.
Ja jeden.
Ta pew­ność, że on jest jedy­nym czło­wie­kiem, który widzi i myśli wła­ści­wie, ogar­nia go cał­ko­wi­cie. Czy nie ma racji w każ­dym decy­du­ją­cym momen­cie życia? To prze­ko­na­nie spra­wia, że nie­zno­śne stają się dla niego wszel­kie sprze­ciwy czy nawet zastrze­że­nia. Każdy musi się nagiąć do jego woli.
 

Wziął do ręki pióro, aby sko­ry­go­wać i uści­ślić tekst Kate­chi­zmu cesar­skiego.
„Czcić Cesa­rza i słu­żyć Mu to słu­żyć samemu Bogu” – kazał wydru­ko­wać. A oka­zać nie­po­słu­szeń­stwo cesa­rzowi to grzech śmier­telny. Należne mu są „miłość, posłu­szeń­stwo, wier­ność, służba woj­skowa, daniny naka­zane dla zacho­wa­nia i obrony Cesar­stwa oraz tronu”.
Czy­ta­jąc ten tekst, nie­któ­rzy człon­ko­wie Rady Stanu są zdzi­wieni. Stary jako­bin Fouché ma w oczach iro­niczne bły­ski.
Napo­leon z trza­skiem zamyka Kate­chizm. Nie należy do tych, co ukry­wają swe myśli. Wstaje i przed wyj­ściem z sali Rady mówi wład­czym tonem:
– W reli­gii widzę nie miste­rium wcie­le­nia, lecz miste­rium porządku spo­łecz­nego. Wiąże ona ideę rów­no­ści z nie­bem, a to powstrzy­muje bied­nych przed zma­sa­kro­wa­niem boga­tych. – Wzro­kiem szuka jakie­go­kol­wiek sprze­ciwu, ale wszyst­kie oczy są spusz­czone. – Reli­gia – dorzuca – jest ponadto szcze­pie­niem, które zaspo­ka­ja­jąc naszą potrzebę cudów, chroni nas przed szar­la­ta­nami i cza­row­ni­kami. Lep­szy jest ksiądz niż jakiś Caglio­stro, Kant czy inni nie­mieccy marzy­ciele. – Robi kilka kro­ków, zdaje się mówić do sie­bie, jakby gło­śno roz­my­ślał. – Jak dotąd są na świe­cie tylko dwie potęgi, mili­tarna i kościelna. Porzą­dek spo­łeczny umoc­niony będzie przez stwo­rze­nie kor­pusu nauczy­cieli; jesz­cze bar­dziej wzmocni go wielki kor­pus urzęd­ni­czy. Kodeks cywilny zdzia­łał już wiele dobrego. Odtąd każdy wie, jakimi zasa­dami ma się kie­ro­wać; odpo­wied­nio porząd­kuje swoją wła­sność i swoje sprawy.
Ale naj­wyż­szym sędzią jestem ja.
 

Musi zor­ga­ni­zo­wać całe spo­łe­czeń­stwo. Cza­sem zdaje mu się, że jest rozu­mem świata, jedy­nym czło­wie­kiem, który ma zdol­ność zapro­wa­dza­nia porządku w życiu ludów i państw.
Nie­ustan­nie o tym roz­my­śla, gdy w prze­rwie mię­dzy posie­dze­niami Rady Stanu, audien­cjami i godzi­nami spę­dzo­nymi na dyk­to­wa­niu w swoim gabi­ne­cie poluje, wdy­cha­jąc rześ­kie powie­trze wio­sny 1806 roku.
Pew­nego dnia pod koniec marca, wra­ca­jąc z dłu­giej goni­twy po lesie w Wer­salu, spie­szy do swego gabi­netu, wzywa Ménevala i jed­nym tchem for­mu­łuje sta­tut rodziny cesar­skiej. Ma ona sta­no­wić zwor­nik skle­pie­nia Wiel­kiego Cesar­stwa, które zaczął budo­wać. Ludwik jest kró­lem Holan­dii, Józef kró­lem Neapolu, sio­stry wiel­kimi księż­nymi we Wło­szech, Murat wiel­kim księ­ciem Bergu i Kli­wii, a Ber­thier, Ber­na­dotte, Tal­ley­rand czy Fouché są jego wasa­lami.
On sam jest wierz­choł­kiem pira­midy.
„Cesarz jest ojcem całej rodziny” – dyk­tuje. Wola Napo­le­ona jest jedy­nym pra­wem dla wszyst­kich krew­nych. Żaden ślub ani adop­cja nie mogą się odbyć bez jego zgody. Poni­żej sie­bie sytu­uje kró­lów, ksią­żąt dzie­dzicz­nych, potem idą ksią­żęta elek­cyjni i len­nicy.
Oto hie­rar­chiczny porzą­dek, który go zado­wala i przy­znaje mu peł­nię wła­dzy. Cesarz może nawet naka­zać człon­kom swo­jej rodziny, by odda­lili od sie­bie osoby podej­rzane.
Jest panem abso­lut­nym.
 

1 kwiet­nia 1806 roku pisze do mar­szałka Ber­thiera, który od lat żywi nie­słab­nącą miłość do mar­kizy Visconti; a pod­czas kam­pa­nii wojen­nych wznosi na jej cześć praw­dziwy ołta­rzyk, na któ­rym eks­po­nuje jej podo­bi­zny.
„Posy­łam Panu «Le Moni­teur», zoba­czy Pan, ile dla niego zro­bi­łem. Sta­wiam tylko jeden waru­nek: ożeni się Pan i jest to waru­nek, od któ­rego zależy moja przy­jaźń. Pań­ska namięt­ność trwa już zbyt długo; stało się to śmieszne. Chcę zatem, by się Pan oże­nił, w prze­ciw­nym razie wię­cej się z Panem nie spo­tkam. Ma Pan pięć­dzie­siąt lat, ale jest z rodziny, w któ­rej dożywa się osiem­dzie­siątki, a w ostat­nich latach sło­dy­cze mał­żeń­stwa będą Panu naj­bar­dziej potrzebne”.
Jak oprzeć się cesa­rzowi? Ber­thier ugina się i zrywa z mar­kizą Visconti, by poślu­bić księż­niczkę bawar­ską Marię Elż­bietę o trzy­dzie­ści lat od niego młod­szą.
Napo­leon jest zado­wo­lony. Czyż nie jest głową swo­jej „rodziny”?
Do Euge­niu­sza, wice­króla Włoch, pisze: „Mój synu, za dużo pra­cu­jesz. Twoje życie jest zbyt mono­tonne. Masz młodą żonę, która jest brze­mienna. Myślę, że powi­nie­neś tak się urzą­dzić, aby spę­dzać z nią wie­czory i pro­wa­dzić tro­chę życia towa­rzy­skiego. Czemu nie jeź­dzi­cie raz w tygo­dniu do teatru? Potrzeba wię­cej rado­ści w Twoim domu. Ja wiodę życie takie jak Ty, ale mam starą żonę, która nie potrze­buje roz­ry­wek, a mimo to mam wię­cej przy­jem­no­ści i zabawy niż Ty. Młoda żona potrze­buje prze­cież roz­ry­wek, zwłasz­cza w obec­nej sytu­acji”.
I umiesz­cza dopi­sek dla Augu­sty, żony Euge­niu­sza: „Niech Pani dba o sie­bie w obec­nym sta­nie i pil­nuje się, aby nie uro­dzić córki. Podam Pani na to receptę, ale mi Pani nie uwie­rzy: należy codzien­nie pić tro­chę czy­stego wina”.
Z przy­jem­no­ścią przy­po­mina sobie Augu­stę Bawar­ską. Ona czę­sto do niego pisuje. „Twoja żona jest mil­sza niż Ty” – pisze Napo­leon do Euge­niu­sza. I cza­sami, spo­ty­ka­jąc w salo­nie Józe­finy Ste­fa­nię de Beau­har­nais, sio­strze­nicę cesa­rzo­wej, odnaj­duje przy­jem­ność podobną do tej, jaką miał z prze­by­wa­nia z Augu­stą.
Im bar­dziej się sta­rzeje, tym bar­dziej lubi młode dziew­częta, a Ste­fa­nia ma dopiero sie­dem­na­ście lat. Jest rado­sną, figlarną nasto­latką o regu­lar­nych rysach twa­rzy i jasnych wło­sach. Napo­leon uwiel­bia na nią patrzeć i z nią żar­to­wać; w spoj­rze­niach, jakie rzu­cają Józe­fina i Karo­lina Murat, odga­duje ich zazdrość.
Pew­nego wie­czoru, kiedy wcho­dzi do salonu cesa­rzo­wej, zastaje Ste­fa­nię całą we łzach. Dowia­duje się, że Karo­lina zażą­dała, aby Ste­fa­nia stała w jej obec­no­ści, zgod­nie z ety­kietą cesar­ską, która zaka­zuje, aby sia­dać przy „księż­nicz­kach, sio­strach Jego Cesar­skiej Mości”. Napo­leon obej­muje Ste­fa­nię wpół, każe jej usiąść na swo­ich kola­nach i spę­dza wie­czór, szep­cząc jej do ucha pod gniew­nymi spoj­rze­niami Karo­liny Murat.
Naza­jutrz, ponie­waż dla niego nie ma rze­czy nie­moż­li­wych, posta­na­wia zaadop­to­wać dziew­czynę, która odtąd – dyk­tuje hra­biemu Ségur, wiel­kiemu mistrzowi cere­mo­nii – „będzie się cie­szyła wszyst­kimi pre­ro­ga­ty­wami swej pozy­cji we wszyst­kich towa­rzy­stwach, pod­czas uro­czy­sto­ści i przy stole. Będzie jej przy­słu­gi­wać miej­sce u naszego boku, a gdy nas nie będzie, miej­sce po pra­wej stro­nie cesa­rzo­wej”.
W ten spo­sób decy­duje się o wszyst­kim.
Kilka dni póź­niej Napo­leon wybiera dla Ste­fa­nii męża, dzie­dzicz­nego księ­cia badeń­skiego, który był narze­czo­nym Augu­sty, póź­niej jed­nak został odrzu­cony na rzecz Euge­niu­sza de Beau­har­nais.
Oto, czego chcę.
Ste­fa­nia także musi się nagiąć. Z oka­zji jej ślubu Paryż jest ilu­mi­no­wany. Odby­wają się wystawne cere­mo­nie. Napo­leon ofia­ro­wuje przy­bra­nej córce rentę 1 500 000 fran­ków oraz 500 000 fran­ków posagu. Kiedy jed­nak się dowia­duje, że Ste­fa­nia zamyka przed mężem drzwi sypialni, daje jej roz­kaz wyjazdu z Paryża do Karls­ruhe.
„Bądź miła dla elek­tora Bade­nii, jest on Twoim ojcem – pisze. – Kochaj swego męża za przy­wią­za­nie, jakie Ci oka­zuje”.
To ja decy­duję o zacho­wa­niu człon­ków mojej rodziny i wyma­gam posłu­szeń­stwa.
Musi jed­nak codzien­nie – albo nie­mal codzien­nie – roz­ka­zy­wać, dora­dzać, kar­cić, przy­po­mi­nać tym, któ­rzy zostali kró­lami albo ksią­żę­tami, że są jedy­nie wasa­lami, wyko­naw­cami myśli cesa­rza, try­bi­kami w maszy­ne­rii Wiel­kiego Cesar­stwa.
Oto Murat, wspa­nia­ło­myślny książę Joachim, obec­nie wielki książę Bergu, żąda dla swo­ich dzieci gwa­ran­cji suk­ce­sji tronu. Czy zapo­mniał, dzięki komu został księ­ciem? I w czy­ich rękach spo­czywa cała przy­szłość cesar­stwa oraz sprzy­mie­rzo­nych z nim państw?
„Co do gwa­ran­cji dla Pań­skich dzieci – rzuca mu Napo­leon – całe to rozu­mo­wa­nie jest godne poli­to­wa­nia i wywo­łuje u mnie wzru­sze­nie ramion: wsty­dzę się za Pana. Jest Pan Fran­cu­zem, mam nadzieję, Pań­skie dzieci rów­nież nimi będą; każdy inny pogląd na tę sprawę byłby tak hań­biący, że pro­szę mi ni­gdy o tym nie wspo­mi­nać”.
Zaśle­pie­nie tych ludzi, któ­rych obda­ro­wał tytu­łami, zaszczy­tami i pie­niędzmi, zadzi­wia go. Doświad­cza wobec nich przy­pły­wów pogardy i lito­ści. Prze­czuwa, że więk­szość z nich wyrze­kłaby się go, gdyby został poko­nany czy choćby tylko osła­biony. Dla­tego wła­śnie należy trzy­mać ich żela­zną ręką, pona­glać, pil­no­wać, przy­mu­szać.
Dopi­suje jesz­cze w liście do Murata:
„Byłoby czymś nie­sły­cha­nym, gdyby po tych wszyst­kich dobro­dziej­stwach, jakimi obsy­pał Pana lud fran­cu­ski, jesz­cze myślał Pan nad tym, jak zagwa­ran­to­wać swoim dzie­ciom narzę­dzie suk­ce­sji, które by mu szko­dziło! Jesz­cze raz pro­szę, niech mi Pan o tym już wię­cej nie wspo­mina, to zbyt śmieszne”.
 

Ale w oto­cze­niu Napo­le­ona wszy­scy są podobni do Murata i jego mał­żonki Karo­liny – są chciwi, przej­mują się bar­dziej wła­snym losem niż losami cesar­stwa.
Nawet matka cesa­rza, mimo że śpi na zło­cie, żąda spe­cjal­nie wypła­ca­nej przez skarb pań­stwa renty, co ozna­cza, że Lety­cja liczy się z moż­li­wo­ścią śmierci swego syna Napo­le­ona i stara się zapew­nić sobie dochody po jego ewen­tu­al­nym zgo­nie!
Na wieść o tym Napo­leon wzru­sza jedy­nie ramio­nami, póź­niej z gorz­kim gry­ma­sem daje swą zgodę, niech matka będzie zado­wo­lona. Ona tak samo jak reszta nie sięga wzro­kiem poza swój oso­bi­sty inte­res.
Rów­nież Ludwik, który został kró­lem Holan­dii, zasy­puje go żąda­niami pomocy finan­so­wej. Czyż nie jest kró­lem? Czy nie ma swo­jego pań­stwa?
„Nie mam pie­nię­dzy – odpo­wiada mu Napo­leon. – Jakiż to wygodny spo­sób Ci podpo­wiadają: zwra­cać się o pomoc do Fran­cji! Teraz jed­nak nie czas na bia­do­le­nie, należy się wyka­zać ener­gią”.
 

Ale czy oni wszy­scy mają ener­gię – moi bra­cia, któ­rych zro­bi­łem kró­lami, ludzie, któ­rych uczy­ni­łem ksią­żę­tami, gene­ra­ło­wie, któ­rym oka­za­łem zaufa­nie?
Napo­leon musi więc nimi wszyst­kimi kie­ro­wać za pomocą codzien­nych depesz. Wiele razy dzien­nie z Mal­ma­ison, z Saint-Cloud, z Tuile­ries wyjeż­dżają kurie­rzy i kie­rują się do Neapolu, Parmy, Düsseldorfu, Amster­damu.
Pisze do gene­rała Junota: „Nie można być łaska­wym ina­czej, niż oka­zu­jąc suro­wość, w prze­ciw­nym razie tam­ten nie­szczę­sny kraj oraz Pie­mont zostaną stra­cone i trzeba będzie wylać morze krwi, aby zapew­nić spo­kój we Wło­szech”.
Junot wyko­nuje roz­kazy, nisz­czy zbun­to­wane wio­ski.
„Z przy­jem­no­ścią się dowia­duję – komen­tuje Napo­leon – że wio­ska Mez­zano, która pierw­sza chwy­ciła za broń, zosta­nie spa­lona. Ten akt suro­wo­ści w isto­cie podyk­to­wany jest huma­ni­ta­ry­zmem i łaska­wo­ścią, ponie­waż zapo­bie­gnie innym rewol­tom”.
 

Ci ludzie jed­nak zawsze mają pokusę, aby raczej zabie­gać o miłość pod­da­nych, niż rzą­dzić z uży­ciem koniecz­nej siły.
Napo­leon obu­rza się, czy­ta­jąc raporty Józefa przy­sy­łane mu z Neapolu. Nie­wiele ma zaufa­nia do star­szego brata, który ni­gdy nie wojo­wał.
Powta­rza mu: „Kiedy się rzą­dzi dużymi pań­stwami, to utrzy­muje się je tylko dzięki aktom suro­wo­ści”. Tym­cza­sem Józef sobie wyobraża, że Neapo­li­tań­czycy za nim prze­pa­dają!
Zdaje mu się, że jest kró­lem od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Zdą­żył już zapo­mnieć, że został władcą Neapolu jedy­nie dzięki woli i sile zbroj­nej cesa­rza! Za kogo on się uważa?
„Porów­nu­jesz przy­wią­za­nie Fran­cu­zów do mojej osoby z przy­wią­za­niem Neapo­li­tań­czy­ków do Cie­bie – pisze mu Napo­leon. – Zakrawa to na żart. Jakąż to miłość miałby do Cie­bie żywić lud, dla któ­rego nic nie zro­bi­łeś, w kraju, gdzie zna­la­złeś się pra­wem pod­boju wraz z czter­dzie­stoma czy pięć­dzie­się­cioma tysią­cami obco­kra­jow­ców?”
Ale czy Józef chce spoj­rzeć w oczy tej praw­dzie? Oni nic nie poj­mują!
„Weź w rachubę – gorzko szy­dzi Napo­leon – że wcze­śniej albo póź­niej będziesz miał powsta­nie. Cokol­wiek byś zro­bił, nie utrzy­masz się w takim mie­ście jak Neapol dzięki samej repu­ta­cji. Zapro­wa­dzaj porzą­dek, roz­bra­jaj, roz­bra­jaj”.
Trzeba mu to powta­rzać: „Ska­zuj na śmierć przy­wód­ców tłu­mów. Każdy szpieg musi zostać roz­strze­lany; każdy przy­wódca zamie­szek musi zostać roz­strze­lany; każdy laz­za­rone, który ata­kuje szty­le­tem żoł­nie­rza, musi zostać roz­strze­lany”.
Czy Józef zro­zu­mie, że rzą­dze­nie jest sztuką wyma­ga­jącą samo­dy­scy­pliny?
Napo­leon wdaje się w szcze­góły: kuch­nia władcy musi być pod nad­zo­rem albo strzeż się tru­ci­zny. Nie można zanie­dbać żad­nego środka ostroż­no­ści w życiu codzien­nym króla. „Nikt nie powi­nien wcho­dzić do Cie­bie w nocy oprócz Twego adiu­tanta, który ma spać w pokoju przed sypial­nią; Twoje drzwi powinny być zamknięte od środka; otwie­raj adiu­tan­towi tylko wtedy, gdy z całą pew­no­ścią roz­po­zna­jesz jego głos, a on nie może stu­kać do Two­ich drzwi, jeśli przed­tem nie zatrosz­czył się o zamknię­cie drzwi pokoju, w któ­rym się znaj­duje”.
Józefa trzeba wszyst­kiego uczyć. Ostroż­no­ści króla i sztuki wojen­nej. Ale z jakim skut­kiem?
„Twój rząd nie jest dość ener­giczny, oba­wiasz się nara­zić ludziom” – pisze do brata Napo­leon 5 lipca 1806 roku. A w kilka dni póź­niej, gdy dowia­duje się o wylą­do­wa­niu Angli­ków i poko­na­niu gene­rała Rey­niera, daje upust obu­rze­niu: „Zra­nił­bym Cię tylko nie­po­trzeb­nie, gdy­bym Ci powie­dział wszystko, co myślę – pisze. – Jeśli sta­niesz się kró­lem malo­wa­nym, zamiast być uży­tecz­nym, zaszko­dzisz mi, gdyż pozba­wisz mnie moich środ­ków”. A kiedy Józef prosi o audien­cję w Saint-Cloud, odpo­wiedź cesa­rza ude­rza jak poli­czek: „Król powi­nien się bro­nić i umie­rać w swoim pań­stwie. Król wygna­niec i włó­częga jest głup­cem”.
Oni wszy­scy, Józef i Ludwik, ksią­żęta i mar­szał­ko­wie, chcie­liby pokoju, żeby cie­szyć się wła­dzą i swo­imi dobrami. Napo­leon o tym wie. Sam niczego innego nie pra­gnie, jak mówi.
Pew­nego luto­wego dnia 1806 roku przyj­muje na audien­cji Tal­ley­randa. Mini­ster spraw zagra­nicz­nych pro­mie­nieje. Otrzy­mał wła­śnie depe­szę z Lon­dynu. Fox, następca Wil­liama Pitta, infor­muje, że dowie­dział się o pró­bie zama­chu na „przy­wódcę Fran­cu­zów” i kazał aresz­to­wać zama­chowca. Czy to nie sygnał poko­jo­wych zamia­rów Foxa? Może uda się odtwo­rzyć kli­mat, w któ­rym w roku 1802 pod­pi­sano trak­tat poko­jowy w Amiens – był to okres wiel­kich nadziei.
– Niech pan podzię­kuje ode mnie Fok­sowi – mówi Napo­leon. – Wojna mię­dzy naszymi naro­dami jest spo­rem nie­po­trzeb­nym ludz­ko­ści.
Rze­czy­wi­ście tak uważa, do tego jed­nak, aby usta­no­wić pokój, potrzebne byłyby obu­stronne ustęp­stwa. Tym­cza­sem żadna ze stron nie ufa dru­giej.
 

W maju Napo­leon z obu­rze­niem przyj­muje wia­do­mość, że Anglicy posta­no­wili zablo­ko­wać wszyst­kie porty od Łaby do Bre­stu. Jak ina­czej odpo­wie­dzieć na ten krok, niż poka­zu­jąc, że kon­ty­nent jest zjed­no­czony? To zaś zakłada posłu­szeń­stwo wobec niego i zgodę na domi­na­cję cesa­rza, akcep­ta­cję tej prze­bu­dowy euro­pej­skiego ładu, od kró­le­stwa Neapolu do Holan­dii, która uczy­niła z Napo­leona cesa­rza kró­lów. Jest władcą, który narzuca swoje prawa, żąda więc, aby wszyst­kie porty zostały zamknięte przed Angli­kami.
Papież pierw­szy odma­wia zamknię­cia swo­ich por­tów.
„Zoba­czy – grzmi Napo­leon – czy mam dość siły i odwagi, aby utrzy­mać koronę cesar­ską. Sto­sunki mię­dzy mną a papie­żem muszą być takie jak mię­dzy jego poprzed­ni­kami a cesa­rzami Zachodu”.
 

Znów wypadki nastę­pują jeden po dru­gim. Angiel­scy nego­cja­to­rzy, lord Yar­mo­uth i lord Lau­der­dale, przy­jeż­dżają wpraw­dzie do Paryża, ale nie zga­dzają się ustą­pić z Sycy­lii ani zanie­chać blo­kady. 13 wrze­śnia 1806 roku umiera Fox. Czy to już koniec par­tii pokoju? – zasta­na­wia się Napo­leon.
Jego bro­nią jest kon­ty­nent euro­pej­ski. Lecz każdy krok, który przed­się­bie­rze, by skon­so­li­do­wać swą wła­dzę, wyzwala nowe nie­po­koje, pro­wo­kuje ripo­sty.
 

W sierp­niu i wrze­śniu 1806 roku, prze­by­wa­jąc w zamku Saint-Cloud, a póź­niej w Ram­bo­uil­let, Napo­leon bar­dziej nie­cier­pli­wie niż zazwy­czaj wycze­kuje depesz z Ber­lina i Peters­burga. Wie, że Prusy są zanie­po­ko­jone tym, iż utwo­rzył pod swoją egidą Zwią­zek Reń­ski. Rosja z kolei odmó­wiła pod­pi­sa­nia trak­tatu poko­jo­wego. Rysuje się więc czwarta koali­cja, którą two­rzą Prusy, Rosja i oczy­wi­ście Anglia. Napo­leon jed­nak woli być ostrożny.
„Pan nie wie, co ja robię – zwraca się do Murata. – Niech pan zachowa spo­kój. Z pań­stwem takim jak Prusy ni­gdy nie należy się spie­szyć”.
Żad­nej wojny, jego życze­niem jest pokój. Żoł­nie­rze Wiel­kiej Armii sta­cjo­nują jesz­cze wciąż w Niem­czech i marzą o powro­cie do Fran­cji.
„Chcę mieć dobre sto­sunki z Pru­sami” – powta­rza Napo­leon do Tal­ley­randa. Niech mini­ster wyda odpo­wied­nie instruk­cje Lafo­re­stowi, amba­sa­do­rowi Fran­cji w Ber­li­nie.
Ten jed­nak przy­syła alar­mu­jące depe­sze: Ber­lin się zbroi. Woj­ska pru­skie wyru­szyły w kie­runku Hesji i Sak­so­nii, aby uprze­dzić Napo­le­ona i włą­czyć armie tych państw w swoje sze­regi.
Czy to moż­liwe, aby Fry­de­ryk Wil­helm III i jego żona, piękna kró­lowa Luiza, podej­mo­wali ryzyko wojny? Tam gdzie nie powio­dło się armiom rosyj­skiej i austriac­kiej, spo­dzie­wają się wygrać Pru­sacy?
10 wrze­śnia 1806 roku Napo­leon mówi do Ber­thiera:
– Posu­nię­cia Prus wciąż są bar­dzo dzi­waczne. Oni chcą dostać nauczkę. Każę jutro wypra­wić konie, a za kilka dni moją gwar­dię.

 
Wesprzyj nas