Kontynuacja fascynującej biografii Napoleona, po mistrzowsku napisana przez Maxa Gallo.
Druga część zbeletryzowanej biografii Napoleona, obejmuje lata 1806–1821. Cesarz pokonuje największych władców: pod Jeną, pod Frydlandem, pod Wagram. Jego podboje nie ograniczają się do bitewnych pół, z nie mniejszą energią zdobywa kobiety: Polkę Marię Walewską i Austriaczkę Marię Ludwikę, wnuczkę Marii Antoniny.
W 1812 roku na czele Wielkiej Armii wkracza do Rosji. Odtąd powoli jego gwiazda zaczyna gasnąć. Pokonany przez srogi klimat, a potem sprzymierzoną przeciw niemu Europę, zostaje zesłany na Elbę.
Jeszcze raz zrywa się do lotu, ale nad błotnistą równiną Waterloo nie wstanie już słońce Austerlitz. Anglicy przykują Napoleona do skały Wyspy Świętej Heleny, ale on odnosi swe największe zwycięstwo – żyje w pamięci potomnych. Jest nieśmiertelny.
Max Gallo, francuski historyk i powieściopisarz, uważany jest za niedoścignionego mistrza biografii, m.in. Robespierre’a, de Gaulle’a oraz niezwykle poczytnej tetralogii o Napoleonie (wyd. REBIS, 2002-2003). Łącząc gruntowną analizę źródeł z żywą i ciekawą narracją, pisze książki, które nie tylko dostarczają rzetelną wiedzę, ale też są wyśmienitą lekturą.
Napoleon t.2 Cesarz królów. Nieśmiertelny ze Świętej Heleny
Przekład: Jerzy Kierul
Dom Wydawniczy Rebis
wydanie 2
Premiera w tej edycji: 7 listopada 2023
Napoleon
CESARZ KRÓLÓW
CZĘŚĆ PIERWSZA
Wszystko przebiegło zgodnie z moimi rachubami
STYCZEŃ 1806–25 LISTOPADA 1806
Rozdział 1
Teraz jest panem.
Od 2 grudnia 1805 roku – kiedy to sławne potem słońce Austerlitz wzeszło nad zamarzniętymi stawami, w których mieli się potopić rosyjscy żołnierze, nieudolni sojusznicy pokonanej armii austriackiej – Napoleon powtarza to sobie stale: jest panem.
W sobotę 28 grudnia 1805 roku wyjeżdża z pałacu Schönbrunn koło Wiednia i kieruje się w stronę Monachium. Dzisiejszą noc Napoleon spodziewa się spędzić w opactwie Melk. Siedzi w toczącej się szybko berlinie z nogami okrytymi futrem.
Jest panem.
Od czasu do czasu przez okna powozu dostrzega sylwetki kawalerzystów eskorty. I jakby wybijane obrotami kół przypominają mu się słowa proklamacji, którą wygłosił w dniu zwycięstwa: „Żołnierze, jestem z was zadowolony. Potwierdziliście w dniu bitwy pod Austerlitz wszystko, czego się spodziewałem po waszej nieustraszoności. Okryliście swe orły nieśmiertelną chwałą. Mój lud powita was z radością, wystarczy, że powiecie: «Walczyłem pod Austerlitz», a usłyszycie: «Oto bohater»”.
Jest panem.
Wydaje mu się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jak powiedział do żołnierzy: rozbił bądź rozproszył stutysięczną armię dowodzoną przez cesarzy Austrii i Rosji. A król Prus uniknął natarcia uszu tylko dlatego, że po Austerlitz sam wolał się poddać bez walki.
Napoleon jest panem.
Przyjął Talleyranda w pałacu Schönbrunn. Minister spraw zagranicznych przywiózł postanowienia traktatu preszburskiego, który sankcjonuje porażkę Austrii i likwiduje jej wpływy w Niemczech.
– Sire – powiedział swym piskliwym głosem Talleyrand – możesz rozporządzać wszystkim, co dzięki zwycięstwu jest twoje, ale przecież jesteś wspaniałomyślny.
Przeglądając klauzule traktatu, Napoleon stwierdził, że Talleyrand z własnej inicjatywy zmniejszył kontrybucje, których żądano od Wiednia.
– Podpisał pan w Preszburgu, panie de Talleyrand, traktat, który mnie bardzo ogranicza – rzekł cesarz, ciskając tekst traktatu na ziemię. Jest panem, Talleyrand powinien to zrozumieć.
Minister, jak często w takich sytuacjach, ukrył się za maską grzeczności, przywołał na pomoc swą przebiegłość, pochlebstwa i argumenty.
– Cieszyłem się myślą – rzekł – że to ostatnie zwycięstwo Waszej Cesarskiej Mości pozwoli zapewnić spokój w Europie i chronić świat cywilizowany przed inwazjami barbarzyńców.
Napoleon wysłuchał go, patrząc w ogień rozjaśniający boazerie i olbrzymie tapiserie Schönbrunn.
– Wasza Cesarska Mość może teraz złamać monarchię austriacką – podjął Talleyrand. – Albo ją podźwignąć. Jeśli zostanie ostatecznie zniszczona, to Wasza Cesarska Mość nie zdoła zebrać jej rozproszonych szczątków i utworzyć z nich jednorodnej całości. Tymczasem istnienie takiej całości jest konieczne dla przyszłej obrony cywilizowanych narodów. Austria niezbędnym i skutecznym przedmurzem przed barbarzyńcami.
Napoleon nie odpowiedział. Jest panem.
Później w swej berlinie pomyślał, że od wielu lat nie miał takiego poczucia niezależności, panowania nad swoim losem oraz losami cesarstw. Austerlitz było jego prawdziwą sakrą cesarską, tak jak pięć lat wcześniej, po bitwie pod Marengo 14 czerwca 1800 roku, stwierdził, że dopiero to zwycięstwo zapewniło mu władzę pierwszego konsula, która byłaby zagrożona w razie porażki na równinach Włoch. A cóż byłaby warta jego korona cesarska, gdyby pod Austerlitz to Austriacy wraz z Rosjanami pokonali Wielką Armię?
Jego korona potoczyłaby się na ziemię.
Ale odniósł zwycięstwo. Jest panem. I tak samo jak Karol Wielki może, jeśli tylko zechce, kształtować Europę według swego upodobania.
Marzy. Powóz unosi go w kierunku Monachium.
31 grudnia 1805 roku przybywa do stolicy Bawarii. Jest zimno. Pada deszcz. Berlina mija surową fasadę pałacu królewskiego, którą przyozdabia jedynie posąg Madonny. Żołnierze gwardii otwierają bramy z brązu i o godzinie pierwszej czterdzieści pięć powóz wjeżdża do środka. Wolno przemierza cztery dziedzińce, okrąża fontanny i w końcu zatrzymuje się na podjeździe, z którego można się udać do apartamentów.
Spieszą oficerowie. U szczytu schodów stoją dwórki cesarzowej.
Napoleon wysiada, rozgląda się dookoła. Przypomina mu się ostatni list, jaki napisał do Józefiny. Było to 20 grudnia w Schönbrunn. Nic nie było jeszcze rozstrzygnięte. Austria rozważała klauzule traktatu. Skreślił swym nierównym pismem kilka linijek do żony:
„Nie wiem, co zrobię, jestem zależny od wydarzeń; nic nie postanowiłem; oczekuję na to, co przyniosą wypadki. Zostań w Monachium, baw się; to nietrudne, kiedy ma się wokół tyle miłych osób i jest się w tak pięknym kraju. Co do mnie, to jestem dosyć zajęty. W ciągu kilku dni wszystko się zadecyduje. Żegnaj, moja przyjaciółko, tysiąc miłych i czułych pozdrowień”.
Wydarzenia wszystko rozstrzygnęły. Podpisano traktat. Jest panem. Wstępuje na schody. Wszyscy się kłaniają. Widzi w spojrzeniach mieszaninę podziwu i służalczości, a może także po raz pierwszy trwogi. Jakby olśniewające zwycięstwo nad koalicją Wiednia i Petersburga ukazało, że należy on do uświęconej rasy tych, którym nic się nie może oprzeć.
Przemierza szybko przedpokoje, salę audiencyjną, zapuszcza się w galerię ozdobioną ciemnymi obrazami szkoły włoskiej i flamandzkiej, po czym wchodzi do sypialni. Józefina stoi oparta o wielkie złocone łoże.
Nie widział jej od wielu tygodni. Ona nawet do niego nie pisała. Zbeształ ją za to listownie: czy świetne uroczystości w Badenii, w Stuttgarcie i Monachium kazały jej „zapomnieć o biednych żołnierzach pokrytych błotem i krwią”? „Wielka Cesarzowo, ani jednego listu od Ciebie. Racz, Pani, z wysokości swego stanowiska spojrzeć na swych niewolników”.
Powabna i zarazem postarzała uśmiecha się zaciśniętymi ustami, by nie odsłaniać sczerniałych i zepsutych zębów. Na jego widok jednak i ona składa ceremonialny ukłon, choć nieco nonszalancki i ironiczny.
Jest panem.
Wszyscy muszą o tym wiedzieć i się z tym pogodzić. To on decyduje i muszą go słuchać. Czuje się silny, zdolny zdziałać cuda, które uczynią go Karolem Wielkim czwartej dynastii. W tym celu musi skupić państwa Europy wokół siebie i swojej rodziny. Uczynić swych bliskich królami.
Gdyby miał syna…
Ale go nie ma.
6 stycznia w operze monachijskiej, gdy na scenie śpiewacy wykonują Łaskawość Tytusa, Napoleon nie pozwala się porwać muzyce Mozarta. Ukradkiem spogląda na Józefinę. Nie mogła dać mu potomka, którego tak bardzo pragnął, syna tak potrzebnego, by założyć cesarską dynastię – inaczej całe jego dzieło rozpadnie się w dniu jego śmierci. Dlaczego gdy tylko uda mu się osiągnąć szczyt, natychmiast pojawia się przed nim nowe wyzwanie?
Nachyla się ku Józefinie. Postanowił, mówi, jak najwcześniej zaaranżować małżeństwo Eugeniusza, syna Józefiny, z Augustą, córką króla Bawarii. Będzie to pierwszy węzeł w tej sieci, którą wzorem Karola Wielkiego spodziewa się utkać od jednego krańca Europy do drugiego. Zaadoptuje Eugeniusza, wyłączając go z sukcesji tronu francuskiego. A później osadzi na tronach Europy swych braci. W Neapolu może Józef? Trzeba skończyć z tymi Burbonami, parą królewską Neapolu, która paktuje z Anglikami. Czyż królowa Neapolu, Maria Karolina, nie jest siostrą Marii Antoniny? Czy nie oświadczyła ambasadorowi Francji, że pragnie, by królestwo Neapolu było zapałką, która wywoła pożar niszczący cesarstwo Francji? Przekona się, że od zabawy z ogniem można sobie poparzyć palce.
Napoleon wstaje. Nie czekając na koniec opery, powraca do pałacu królewskiego. Musi działać szybko. Czasu jest zawsze za mało. Pisze listy. Do Eugeniusza de Beauharnais, nakazując mu stawić się pilnie w Monachium. Wymusza na królu Bawarii zgodę na małżeństwo. Ma on hojnie wyposażyć swą córkę. Nazajutrz po zaślubinach Augusta Bawarska otrzyma 50 000 florenów, ma także obiecane 100 000 franków rocznie na swoje wydatki osobiste oraz majątek ziemski wart 500 000 franków w razie śmierci męża.
Eugeniusz, wicekról Włoch, stawia się u cesarza. Ma długie, podkręcone wąsy pułkownika strzelców gwardii. Napoleon szczypie go w ucho, klepie lekko po plecach – to jego zwykłe oznaki serdeczności. Trzeba będzie, mówi cesarz, przyciąć te zbyt długie wąsy, aby spodobać się Auguście. To rozkaz.
Jest przecież panem.
Zwierza się Cambacérèsowi, że opóźni o kilka dni przybycie do Paryża, chcąc doprowadzić do końca sprawę małżeństwa Eugeniusza i Augusty. „Te dni będą się dłużyć memu sercu – mówi – ale po tym, jak bezustannie oddawałem się obowiązkom żołnierza, odczuwam miłe odprężenie, zajmując się drobiazgami i obowiązkami ojca rodziny”.
13 stycznia 1806 roku o pierwszej po południu w wielkiej galerii pałacu królewskiego Napoleon uczestniczy w oficjalnym podpisaniu kontraktu małżeńskiego. Nazajutrz o siódmej wieczorem w kaplicy królewskiej bierze udział w ceremonii zawarcia ślubu kościelnego i w uroczystej mszy dziękczynnej, po których następuje bankiet. Józefina promienieje u boku króla Bawarii. Jest jeszcze piękna. Napoleon podaje ramię Auguście.
– Kocham panią jak ojciec – mówi do niej – i liczę na to, że pani będzie mnie kochała jak córka.
Małżonkowie muszą się udać do Włoch.
– Niech pani dba o siebie w podróży i tam na miejscu, w nowym otoczeniu, proszę dużo wypoczywać – szepcze Napoleon. – Proszę pamiętać, że nie chcę, aby pani chorowała.
Po bankiecie Napoleon usuwa się do gabinetu.
Zmęczony hałaśliwym przepychem uroczystości, blaskiem sukni i mundurów, czarem urody kobiet, wdziękiem Augusty i radością Eugeniusza de Beauharnais, odnajduje tu ciszę nocy. Kocha swego pasierba, teraz przybranego syna. Dzięki temu małżeństwu ustanowiona została pierwsza więź z rodami panującymi Europy.
Ojciec Augusty, król Bawarii Maksymilian I Józef, jest z rodu Wittelsbachów, spokrewnionych ze wszystkimi dynastiami Europy.
Jak inaczej mogę zapewnić przyszłość mojej dynastii, wywodzącej się z rewolucji, jeśli nie przez związanie jej z rodzinami królewskimi, posiadającymi legitymację, jaką daje upływ wieków? Muszę wejść do tych rodzin, choćbym miał forsować ich bramy siłą moich wojennych zwycięstw!
Niektórzy jednak nie rozumieją jego zamysłów.
Napoleon znajduje na stole list od Murata, niewątpliwie podyktowany przez jego żonę Karolinę, siostrę cesarza.
„Wynosząc Cię na tron – pisze Murat – Francja chciała znaleźć w Tobie przywódcę ludu uhonorowanego tytułem, który stawiałby go ponad wszystkich innych władców Europy. Dzisiaj składasz hołd obcym tytułom, które nie są Twoje, które stoją w sprzeczności z naszymi. W ten sposób pokażesz tylko Europie, jak wielką wagę przywiązujesz do tego, czego brakuje nam wszystkim: świetności urodzenia”.
Waleczny Murat oraz ambitna i zazdrosna Karolina sprzeciwiają się zatem mojej strategii – z przywiązania do zasad rewolucyjnych, z niepokoju czy ze złości? Co za różnica! To ja jestem panem.
„Drogi książę Murat – odpowiada Napoleon – zawsze patrzę na Pana z ufnością, kiedy stoi Pan na czele mojej kawalerii. Tutaj jednak nie chodzi o działania wojskowe, lecz o akt polityczny, i dobrze to przemyślałem. Małżeństwo Eugeniusza i Augusty Ci się nie podoba. Mnie ono odpowiada i uważam je za wielki sukces, równy zwycięstwu pod Austerlitz”.
Jest panem.
A to małżeństwo jest dopiero pierwszym ruchem pionka na szachownicy. Myśli o zjednoczeniu Holandii, Szwajcarii i Włoch. „Moje sfederowane państwa – mruczy – a tak naprawdę cesarstwo francuskie”.
Postanawia, że Kodeks cywilny będzie stosowany w królestwie Włoch. Czyż nie był koronowany na króla Włoch w Mediolanie? Czy Eugeniusz nie jest wicekrólem Włoch?
19 stycznia 1806 roku proponuje Józefowi, swemu starszemu bratu, koronę królestwa Neapolu. Wojska francuskie mają zająć królestwo. Burbonowie uciekają na Sycylię. Tam chroni ich flota angielska.
We Włoszech został już tylko jeden wrogo nastawiony władca: papież Pius VII. Pisze on do Napoleona, aby wyrazić oburzenie z powodu zajęcia papieskiej Ankony przez żołnierzy francuskich.
„Uważałem się – odpowiada Napoleon – za obrońcę Stolicy Apostolskiej. Uważałem się, podobnie jak moi poprzednicy z drugiej i trzeciej dynastii, za najstarszego syna Kościoła, jedynego, którego miecz zdolny jest Go ochronić i obronić przed zbrukaniem przez schizmatyków i muzułmanów”.
Dlaczego papież tego nie rozumie?
Napoleon oburza się. Do swego wuja kardynała Fescha, który jest jego przedstawicielem w Rzymie, mówi: „Jestem religijny, ale bynajmniej nie jestem bigotem. Papież napisał do mnie list naprawdę śmieszny i szalony”. Napoleon grzmi, Pius VII musi się ugiąć.
„Dla papieża – dodaje cesarz – jestem Karolem Wielkim, ponieważ tak jak Karol Wielki połączyłem koronę Francji z koroną Longobardów, a moje Cesarstwo graniczy ze Wschodem. Spodziewam się więc, że papież uzgodni ze mną swoje postępowanie z tego punktu widzenia. Zachowam wszelkie pozory, jeśli będzie się dobrze sprawował, w przeciwnym razie sprowadzę papieża do roli biskupa Rzymu. Nie ma w istocie nic bardziej niedorzecznego niż kuria rzymska”.
Jestem panem.
Rządzić znaczy być nieubłaganym. Żadnej litości. Żadnych wahań.
Generałowi Junotowi, który mianowany został gubernatorem Parmy i Piacenzy, radzi: „Spokoju we Włoszech nie utrzymuje się za pomocą frazesów. Niech Pan robi tak, jak ja robiłem w Binasco1: niech Pan spali dużą wioskę; niech Pan rozstrzela tuzin buntowników i sformuje lotne oddziały, które będą chwytać bandytów, dając przykład mieszkańcom tego kraju”.
Józef, wykrętny i niezdecydowany Józef: czy będzie umiał się wykazać stanowczością? Napoleon wzywa Miota de Melitto, który razem z nowym królem wyrusza do Neapolu.
– Powie pan mojemu bratu Józefowi – przykazuje mu surowo – że czynię go królem Neapolu, ale najmniejsze wahanie, najmniejsza niepewność zgubi go całkowicie. Żadnych półśrodków, żadnej słabości. Chcę, żeby mój ród rządził w Neapolu tak samo długo jak we Francji. Królestwo Neapolu jest mi bezwzględnie potrzebne. – Napoleonowi przypominają się wahania brata w chwili koronacji cesarskiej, jego odmowa przyjęcia tytułu wicekróla Włoch, zazdrość starszego brata o sławę młodszego. – Wszelkie uczucia muszą teraz ustąpić racji stanu – ciągnie. – Za krewnych uważam jedynie tych, którzy mi służą… Sam decyduję o tym, kto jest moim dzieckiem. Nie mogę już dłużej mieć krewnych pozostających w cieniu. Ci, którzy nie wzniosą się wraz ze mną, przestaną być moją rodziną. Tworzę rodzinę królów, czy raczej wicekrólów.
Kilka dni później Napoleon otrzymuje list od Józefa, króla Neapolu.
„Raz na zawsze – pisze brat – mogę zapewnić Waszą Cesarską Mość, że wszystko, co zrobisz, uznam za właściwe. Proszę działać jak najlepiej i dysponować moją osobą tak, jak uznasz za najodpowiedniejsze dla siebie i dla państwa”.
Napoleon naprawdę jest panem.
Przypisy
1. Podczas kampanii włoskiej (wszystkie przypisy pochodzą od autora).
Rozdział 2
W piątek 17 stycznia 1806 roku, gdy zapada noc, wyjeżdża z Monachium. W powozie przy migotliwym świetle lampek olejnych czyta depesze. Nie wysiada podczas wymiany koni na postojach. Obgryza udko kurczęcia na zimno, popija chambertinem ze srebrnego kubka. Rozmyśla o tym, że dużą część swego życia spędził w drodze, na koniu albo w jednej ze swych berlin, których kołysanie wcale mu nie przeszkadza. Przeciwnie, uwielbia to poczucie ruchu, długie etapy, czasem nawet czterdziestogodzinne, dzięki którym fizycznie doświadcza swego panowania nad ludźmi i państwami.
Muszą go widzieć wszędzie tam, gdzie rządzi.
Gdy w sobotę 18 stycznia o szesnastej przybywa do Stuttgartu, przyjmuje go król Wirtembergii i jako gospodarz czyni honory domu.
Wszędzie w salonach i galeriach Napoleona witają zgięci w ukłonach mężczyźni i kobiety, spojrzenia są zaciekawione i uległe. Wystarczy. Napoleon wydaje polecenia: jutro, w niedzielę, weźmie udział w przedstawieniu teatralnym; w poniedziałek o ósmej będzie polował w lasach w okolicy Stuttgartu i życzy sobie, aby król mu towarzyszył. Usuwa się do gabinetu, który mu przygotowano. Przybyli bowiem kurierzy z Paryża.
Sercem cesarstwa jest Paryż. Tam się wszystko rozstrzyga. Jeśli odnosi zwycięstwa, to również po to, aby wiedziano tam, że jest niezwyciężony. Opinia publiczna w Paryżu jest bowiem kapryśna. Paryża nie można podbić raz na zawsze.
Najpierw Napoleon otwiera depesze ministra policji.
„Sire – pisze Fouché – Austerlitz wstrząsnęło starą arystokracją. Faubourg Saint-Germain już nie konspiruje”. Szlachta ancien regime’u z niecierpliwością czeka na powrót cesarza, aby pospieszyć do Tuileries w charakterze petentów. Pragną tytułów, stanowisk, zaszczytów, korzyści.
Napoleon składa list Fouchégo.
Oto, jacy są ludzie. Któż się oprze magnetyzmowi zwycięskiej władzy?
W poniedziałek rano w lasach nad Neckarem cwałuje przed królem Wirtembergii i pozostałymi jeźdźcami, strzelcami gwardii i szlachtą zaproszoną na polowanie. Otula go lodowata mgła, koń chwilami staje dęba, lecz Napoleon mocno trzyma wodze. Kiełzna rumaka tak samo, jak ujarzmia historię.
W południe wyrusza do Karlsruhe, potem przejeżdża przez Ettlingen, Rastatt, Lichtenau, i w końcu dociera do Renu. Każe zatrzymać berlinę. Po drugiej stronie rzeki widzi światła Strasburga.
Patrzy na rzekę, jaśniejszą smugę w mroku. Ren od swych źródeł aż po ujście musi być granicą cesarstwa, a na jego prawym brzegu powinna powstać wielka konfederacja sprzymierzonych państw, które będą chronić cesarstwo. Na ich czele postawi władców, książąt, których będzie protektorem, oni zaś będą dostarczać żołnierzy i pieniędzy. W ten sposób zarysuje się nowa mapa Niemiec, nowe oblicze Europy, która potwierdzi to, co się zaczęło z rewolucją, i odnowi pozostałości imperium Karola Wielkiego.
Trzeba będzie sprawić, by wszyscy w Wiedniu, Berlinie, Petersburgu, Londynie, Rzymie zgodzili się na to. „Jestem Karolem Wielkim, mieczem Kościoła, jego Cesarzem” – tak napisał do papieża. A jeśli Pius VII tego nie zaakceptuje, to on, Napoleon, „sprowadzi go do stanu, w jakim było papiestwo przed Karolem Wielkim”. Inni władcy będą musieli się podporządkować.
Napoleon wsiada do powozu.
W środę 22 stycznia 1806 roku o osiemnastej wjeżdża do iluminowanego Strasburga. Żołnierze oddają mu honory i krzyczą wraz z tłumem: „Niech żyje cesarz!”.
Wkracza do pałacu Rohan, gdzie spędził ostatnie dni września 1805 roku. Przystaje na chwilę w wielkiej galerii, gdzie zwierciadła odbijają jego postać.
Przypomina mu się, jak we wtorek 1 października 1805 roku wyjechał ze Strasburga. Wcześniej przyjął defiladę gwardii cesarskiej, która w drodze do Niemiec w ulewnym deszczu przekraczała Ren na moście w Kehl.
Minęły zaledwie trzy miesiące. Rozbił trzecią koalicję złożoną z najpotężniejszych państw Europy. Przekonał się, że jest nie tylko cesarzem Francuzów. Od tej pory jest cesarzem królów.
Wchodzi na kilka stopni, odwraca się do swoich adiutantów i generałów stłoczonych w galerii. W piątek, mówi, przyjmie defiladę wojsk. Wyjedzie ze Strasburga w sobotę, aby znaleźć się w Paryżu w niedzielę 26 stycznia. Nie może się doczekać powrotu do swego gabinetu w Tuileries, przejrzenia dokumentów posegregowanych przez urzędników ministerstw i zamkniętych w schowkach, do których klucz nosi przy sobie.
– Jestem urodzony i stworzony do pracy – mówi do Ménevala, który w jednej z komnat pałacu przedkłada mu najnowsze depesze z Paryża.
Napoleon gestem każe je odczytać i gdy sekretarz odpieczętowuje przesyłki, sam zasiada przed kominkiem.
Wysłuchuje raportu ministra skarbu Barbé-Marbois’go, z którego dowiaduje się o trudnościach finansowych. Unosi się gniewem, wyciąga z kieszeni wąski arkusz papieru, na którym wypisuje dane liczbowe dotyczące tego, co nazywa „fortuną Francji”, finansów publicznych i prywatnych.
– Co to jest? – wykrzykuje.
Trzeba znaleźć pieniądze na wypłatę żołdu za dwa tygodnie dla gwardii cesarskiej. Także Wielka Armia w Niemczech musi otrzymać pieniądze. To jest najważniejsze. Co zrobili wobec tego ci kupcy, którzy mieli zaopatrywać armię: Ouvrard, Desprez, Vanlerberghe. Zainkasowali niezbędne fundusze i nie wywiązali się ze swych zobowiązań?
– Co z tym Barbé-Marbois? Łajdactwo można jakoś wytłumaczyć, głupoty nie.
Napoleon niecierpliwi się, popędza Ménevala. Zaraz w poniedziałek w Paryżu, mówi, będzie przewodniczył posiedzeniu Rady Stanu i ureguluje te kwestie finansowe.
– Trzeba – grzmi – aby panowie Desprez, Vanlerberghe i Ouvrard oddali mi wszystko, co posiadają, albo wsadzę ich do Vincennes!
Odsyła Ménevala, który przed odejściem czyta jeszcze list arcybiskupa Besançon, Le Coza: „Jest Pan – pisze dostojnik – najdoskonalszym bohaterem, jakiego stworzył do tej pory Pan Bóg”.
Napoleon zatrzymuje sekretarza.
– Czy dobrze wykonano moje rozkazy? – pyta.
Jeszcze w Schönbrunn rozkazał, aby sztandary zdobyte na nieprzyjacielu zostały odesłane do Paryża, gdzie miały być pokazane ludowi, a następnie zawieszone pod sklepieniem Notre Dame.
Méneval przegląda depesze. Lud powitał sztandary, okazując szaloną radość – donoszą informatorzy policji.
Arcybiskup Paryża oświadczył, że sztandary te są świadectwem „Bożej opieki nad Francją, zdumiewających sukcesów naszego niezwyciężonego cesarza i hołdu, jaki składa on Bogu ze swoich zwycięstw”.
Podczas czytania tych słów do komnaty wchodzą Rustan i Constant. Informują, że kąpiel cesarza jest już gotowa. Pomagają mu się rozebrać. Napoleon rozdaje im szturchańce, szczypie ich w uszy.
Jest szczęśliwy. Paryż czeka na niego.
W niedzielę 26 stycznia 1806 roku o godzinie dwudziestej drugiej cesarska berlina zatrzymuje się na dziedzińcu Tuileries. Gwardia prezentuje broń, podchodzi wielki marszałek pałacu Duroc. Wchodząc po stopniach schodów, Napoleon wydaje rozkazy. Chce się spotkać z arcykanclerzem Cambacérèsem, zwołać Radę Stanu, porozmawiać z jej członkiem Mollienem i przyjąć ministra skarbu.
Później w swoim gabinecie, gdy znajduje się sam z Constantem, rzuca nazwisko Éléonore Denuelle de La Plaigne. Spogląda na zegar. O północy – mówi. A teraz, niech mu napełnią wannę.
Przypomina mu się ciało tej dziewiętnastoletniej dziewczyny, wysokiej, z czarnymi włosami okrywającymi ramiona i sięgającymi aż do pasa, jej smagła skóra. Éléonore jest smukła, żywa i uległa. Napoleon dobrze wie, że Karolina Murat przedstawiła mu ją po to, aby ją wyróżnił. Nazbyt dobrze wie, jak zazdrosna jest jego siostra o Józefinę. Zna jej zręczność w dokuczaniu tej „starej” – jak nazywa cesarzową, zbyt dobrze zna jej bezgraniczną ambicję i nadzieję, że brat się rozwiedzie, aby wierzyć, że poznanie Éléonore pod okiem Karoliny mogło być przypadkowe.
Ale co za różnica, jakie były intencje Karoliny Murat! Éléonore ma młodzieńczą świeżość. I właśnie jej pragnie w ten wieczór powrotu do Paryża, aby pieszcząc te młodzieńcze kształty, uczcić swoje zwycięstwo i wigor. Przecież nie skończył jeszcze trzydziestu siedmiu lat.
Słyszy kroki Éléonore Denuelle w „czarnym korytarzyku”. Jak zawsze jest punktualna.
Napoleon wchodzi do salonu, ona składa ukłon.
– Sire…
Bierze ją w ramiona, szczypie, pociąga za sobą. W miłości, tak jak na wojnie, nie lubi długiego oblężenia, lecz zwycięski szturm. Éléonore się poddaje. Napoleon prostuje się, śmieje, głaszcze jej policzek i powraca do swego gabinetu.
Na stole pod oknem znajduje tylko jedną depeszę. Musiano ją przynieść w czasie, gdy był z Éléonore w przyległym pokoju. Jest to list od Fouchégo. Według przybyłego właśnie z Londynu podróżnego – informuje minister policji – William Pitt, wielki przeciwnik Napoleona, wrogi wszelkim inicjatywom pokojowym, zmarł 23 stycznia w swojej willi w Putney. Tonąc w długach, przygnębiony zwycięstwem Francji pod Austerlitz, tuż przed śmiercią kazał zdjąć ze ściany swego pokoju mapę Europy. „Zwińcie tę mapę, nie będzie nam potrzebna przez najbliższe dziesięć lat. Moja ojczyzna! W jakim stanie zostawiam moją ojczyznę!” – miał powiedzieć.
Stanowisko ministra spraw zagranicznych objął Charles James Fox.
Napoleon chodzi nerwowo po gabinecie. Jakby przeznaczenie dawało mu znak, usuwając przeszkody z jego drogi i ofiarowując mu nareszcie możliwość zawarcia pokoju.
Przechodzi do pokoiku służącego mu za gabinet map. Na stole rozłożona jest wielka mapa Europy. Kładzie na niej rozczapierzone dłonie. Pragnie pokoju z Anglią, ale trzeba go narzucić siłą: kontrolując kontynent, zamykając porty dla angielskich towarów i żądając od wszystkich państw, aby zakazały handlu angielskimi towarami.
Przesuwa się wokół stołu. Na południu prawe skrzydło cesarstwa tworzą Włochy. Józef jest królem Neapolu. Elizę uczyni wielką księżną, której przypadną terytoria Massy i Carrary, a potem może także Toskania. Paulinie Bonaparte, księżnej Borghese, odda księstwo Guastalli, tę twierdzę nad Padem. Ze dwadzieścia księstw zarezerwuje na lenna dla swoich najbardziej zasłużonych ludzi: Talleyrand zostanie księciem Benewentu, Fouché księciem Otranto, a Bernadotte – ponieważ jest mężem Désirée Clary i można mu z tego powodu nie pamiętać jego rezerwy, wyglądającej czasami na zdradę – zostanie księciem Pontecorvo.
Napoleon się prostuje. Palec przesuwa z Włoch na północ.
Berthiera uczyni księciem Neuchâtel, Murata wielkim księciem Bergu i Kliwii. Król Bawarii już jest sprzymierzeńcem dzięki małżeństwu swojej córki Augusty z Eugeniuszem. Wystarczy stworzyć Związek Reński, skupiający innych książąt niemieckich. A dalej na północ lewe skrzydło cesarstwa, Holandia, zostanie oddane Ludwikowi, owemu nieznośnemu i zazdrosnemu bratu, który może znajdzie tam okazję, aby okazać wdzięczność. W ten sposób jego żona Hortensja de Beauharnais zostanie królową Holandii.
Napoleon opuszcza gabinet map. Być może zanim to, co właśnie zaplanował, stanie się rzeczywistością, upłyną tygodnie, a nawet miesiące. Ale pewien jest, że tak się stanie, ponieważ tak być musi, odpowiada to interesowi ludów. Rozum nakazuje takie właśnie rozwiązanie, które doprowadzi do końca dzieło zapoczątkowane przez Konwent. Rewolucja otworzyła drogę. On ją przedłuży i sprawi, że ten projekt stanie się możliwy: wystarczy związać Kodeks cywilny z monarchią, zachować formy dynastyczne, przekształcając zarazem społeczeństwo, by zrodziła się nowa Europa.
To właśnie robi i tego pragnie: stawiać fundamenty. Jest założycielem nowej dynastii, czwartej od czasów Karola Wielkiego.
W następnych dniach z radością odnajduje dawny rytm swoich zajęć. Praca od siódmej, potem polowanie, czasem w Lasku Bulońskim albo w lasach Marly czy wokół zamków Saint-Cloud i Malmaison. Przewodniczy posiedzeniom Rady Stanu, wydaje liczne przyjęcia, audiencje dla dyplomatów, poznaje nowego ambasadora Austrii Metternicha, człowieka trzydziestopięcioletniego, który przez powinowactwo jest wnukiem kanclerza Kaunitza.
Poseł wydaje mu się inteligentny, przenikliwy, otwarty, być może jest zwolennikiem przymierza z Francją – zgodnie z linią kanclerza Kaunitza. Na jednej z audiencji Napoleon ujmuje go pod ramię, wypytuje. Metternich, który odbył część studiów w Strasburgu, doskonale mówi po francusku. W stolicy Alzacji przeżył wydarzenia rewolucji, wyjaśnia, i do dzisiaj jest nimi przerażony.
– Chcę połączyć przeszłość z teraźniejszością – mówi Napoleon – przestarzałe przesądy z instytucjami naszej epoki.
Czy Metternich rozumie? Do tego potrzeba pokoju, kontynuuje cesarz. Pokój jest możliwy. On go pragnie. Tyle ma przecież rzeczy do zrobienia.
Odwiedza plac robót, które kazał podjąć w Luwrze. Potwierdza swą decyzję wzniesienia na płacu Vendôme kolumny wzorowanej na kolumnie Trajana w Rzymie oraz łuku triumfalnego na placu Carrousel – oba monumenty na cześć Wielkiej Armii. Drugi łuk triumfalny każe wznieść na szczycie Pól Elizejskich. Kamień węgielny pod ten łuk położy osobiście 15 sierpnia – w dniu obchodzonym w całym cesarstwie jako dzień Świętego Napoleona.
Doświadcza radości zarówno intelektualnej, jak i fizycznej, gdy decyduje, by budować, urządzać fontanny w różnych dzielnicach Paryża, przerzucić przez Sekwanę nowy most, uporządkować nabrzeża rzeki, gdy nakazuje publikację Katechizmu cesarskiego albo zwołuje przedstawicieli narodowości żydowskiej, by przystosowali swe obyczaje religijne do potrzeb nowoczesnego życia.
Jest ożywiony. Jeśli nawet nieco przytył przez te kilka miesięcy, jeśli, jak sam widzi, policzki mu się wypełniły, a włosy nad czołem przerzedziły, jeśli nawet utracił wyostrzony profil, to wciąż jest pełen energii, odnawianej kolejnymi sukcesami, projektami, decyzjami, a także dzięki powszechnemu uznaniu.
Kiedy w środę 29 stycznia 1806 roku, zaledwie trzy dni po powrocie do Paryża, pierwszy raz wybrał się do Teatru Francuskiego, gdzie wystawiana jest sztuka Manlius modnego autora Lafosse’a, cała sala podniosła się z miejsc, mimo że na scenie Talma zaczął już deklamować. Aktor ukłonił się, podczas gdy sala rozbrzmiewała owacjami i okrzykami: „Niech żyje cesarz!”. Owacje towarzyszą mu wszędzie, gdzie się zjawi: w Operze czy podczas defilady wojsk.
Według raportów policyjnych wszyscy chwalą cesarza, podnoszą jego zasługi. Powróciło zaufanie. Bank Francji podjął wypłaty bez ograniczeń i o kryzysie finansowym z grudnia 1805 roku zapomniano.
Wiadomo, że Napoleon przywiózł z kampanii w Niemczech pięćdziesiąt milionów w złocie, srebrze i wekslach wystawionych na najważniejsze instytucje finansowe Europy. Wystarczyło paru dni, aby zaprowadził porządek w organizacji finansów.
Przyjął na audiencji Barbé-Marbois’go, ministra skarbu.
Minister jest zawstydzony, ofiarowuje swoją głowę. Napoleon wzrusza ramionami.
– Co zrobić z taką głową jak pańska? – pyta. – Doceniam pański charakter – ciągnie – ale pozwolił się pan oszukać ludziom, przed którymi ostrzegałem, że należy mieć się na baczności. Oddał im pan wszystkie papiery wartościowe, których wykorzystanie powinien pan był lepiej nadzorować. Jestem niestety zmuszony odebrać panu administrowanie skarbem.
Po posiedzeniu Rady Stanu Napoleon zatrzymuje jej członka Molliena. Patrzy na niego, ocenia krytycznym okiem.
– Złoży pan dziś przysięgę jako minister skarbu – oznajmia.
Mollien, który w czasach ancien regime’u należał do kierownictwa administracji podatkowej, waha się.
– Czyżby nie miał pan ochoty być ministrem? – rzuca do niego cesarz głosem, w którym pobrzmiewa zdziwienie i niezadowolenie.
Mollien złoży przysięgę jeszcze tego samego dnia.
Rządzenie to właśnie to: analizowanie, decydowanie, wybieranie ludzi i narzucanie im swojej woli, rozwiewanie ich wątpliwości, kierowanie nimi tak, aby stali się skutecznymi i posłusznymi narzędziami polityki, której kierunek się wcześniej obmyśliło. Wymaga to pracy bez spoczynku, czujności w każdym momencie, ciągle napiętej uwagi.
„Kosztowało mnie to sporo wysiłku – wyjaśnia Napoleon swemu bratu Józefowi – aby uporządkować moje sprawy i zmusić tuzin złodziei z Ouvrardem na czele do oddania tego, co zabrali. Oszukali oni Barbé-Marbois’go mniej więcej tak, jak kardynał de Rohan w aferze z naszyjnikiem, z tą jednak różnicą, że tutaj chodziło o nie mniej niż dziewięćdziesiąt milionów. Byłem zdecydowany kazać ich rozstrzelać bez procesu. Bogu dzięki pieniądze zostały spłacone. Ta sprawa ciągle przyprawiała mnie o irytację”.
Często unosi się gniewem, ciska na ziemię depesze, a czasem, gdy nie spodoba mu się jakaś książka, wrzuca ją do ognia.
Coraz trudniej mu się pogodzić z tym, że ktokolwiek mógłby mu się sprzeciwić albo by można było nie wykonać natychmiast i po jego myśli wydawanych przezeń niego rozkazów.
Berthierowi, którego niepokoi postawa Prus i chce interweniować, nakazuje: „Niech się pan ściśle trzyma rozkazów, jakie panu wydaję, w wyznaczonym czasie wykonuje moje instrukcje. Niech każdy będzie czujny i trwa na swoim posterunku, ja jeden wiem, co robić”.
Ja jeden.
Ta pewność, że on jest jedynym człowiekiem, który widzi i myśli właściwie, ogarnia go całkowicie. Czy nie ma racji w każdym decydującym momencie życia? To przekonanie sprawia, że nieznośne stają się dla niego wszelkie sprzeciwy czy nawet zastrzeżenia. Każdy musi się nagiąć do jego woli.
Wziął do ręki pióro, aby skorygować i uściślić tekst Katechizmu cesarskiego.
„Czcić Cesarza i służyć Mu to służyć samemu Bogu” – kazał wydrukować. A okazać nieposłuszeństwo cesarzowi to grzech śmiertelny. Należne mu są „miłość, posłuszeństwo, wierność, służba wojskowa, daniny nakazane dla zachowania i obrony Cesarstwa oraz tronu”.
Czytając ten tekst, niektórzy członkowie Rady Stanu są zdziwieni. Stary jakobin Fouché ma w oczach ironiczne błyski.
Napoleon z trzaskiem zamyka Katechizm. Nie należy do tych, co ukrywają swe myśli. Wstaje i przed wyjściem z sali Rady mówi władczym tonem:
– W religii widzę nie misterium wcielenia, lecz misterium porządku społecznego. Wiąże ona ideę równości z niebem, a to powstrzymuje biednych przed zmasakrowaniem bogatych. – Wzrokiem szuka jakiegokolwiek sprzeciwu, ale wszystkie oczy są spuszczone. – Religia – dorzuca – jest ponadto szczepieniem, które zaspokajając naszą potrzebę cudów, chroni nas przed szarlatanami i czarownikami. Lepszy jest ksiądz niż jakiś Cagliostro, Kant czy inni niemieccy marzyciele. – Robi kilka kroków, zdaje się mówić do siebie, jakby głośno rozmyślał. – Jak dotąd są na świecie tylko dwie potęgi, militarna i kościelna. Porządek społeczny umocniony będzie przez stworzenie korpusu nauczycieli; jeszcze bardziej wzmocni go wielki korpus urzędniczy. Kodeks cywilny zdziałał już wiele dobrego. Odtąd każdy wie, jakimi zasadami ma się kierować; odpowiednio porządkuje swoją własność i swoje sprawy.
Ale najwyższym sędzią jestem ja.
Musi zorganizować całe społeczeństwo. Czasem zdaje mu się, że jest rozumem świata, jedynym człowiekiem, który ma zdolność zaprowadzania porządku w życiu ludów i państw.
Nieustannie o tym rozmyśla, gdy w przerwie między posiedzeniami Rady Stanu, audiencjami i godzinami spędzonymi na dyktowaniu w swoim gabinecie poluje, wdychając rześkie powietrze wiosny 1806 roku.
Pewnego dnia pod koniec marca, wracając z długiej gonitwy po lesie w Wersalu, spieszy do swego gabinetu, wzywa Ménevala i jednym tchem formułuje statut rodziny cesarskiej. Ma ona stanowić zwornik sklepienia Wielkiego Cesarstwa, które zaczął budować. Ludwik jest królem Holandii, Józef królem Neapolu, siostry wielkimi księżnymi we Włoszech, Murat wielkim księciem Bergu i Kliwii, a Berthier, Bernadotte, Talleyrand czy Fouché są jego wasalami.
On sam jest wierzchołkiem piramidy.
„Cesarz jest ojcem całej rodziny” – dyktuje. Wola Napoleona jest jedynym prawem dla wszystkich krewnych. Żaden ślub ani adopcja nie mogą się odbyć bez jego zgody. Poniżej siebie sytuuje królów, książąt dziedzicznych, potem idą książęta elekcyjni i lennicy.
Oto hierarchiczny porządek, który go zadowala i przyznaje mu pełnię władzy. Cesarz może nawet nakazać członkom swojej rodziny, by oddalili od siebie osoby podejrzane.
Jest panem absolutnym.
1 kwietnia 1806 roku pisze do marszałka Berthiera, który od lat żywi niesłabnącą miłość do markizy Visconti; a podczas kampanii wojennych wznosi na jej cześć prawdziwy ołtarzyk, na którym eksponuje jej podobizny.
„Posyłam Panu «Le Moniteur», zobaczy Pan, ile dla niego zrobiłem. Stawiam tylko jeden warunek: ożeni się Pan i jest to warunek, od którego zależy moja przyjaźń. Pańska namiętność trwa już zbyt długo; stało się to śmieszne. Chcę zatem, by się Pan ożenił, w przeciwnym razie więcej się z Panem nie spotkam. Ma Pan pięćdziesiąt lat, ale jest z rodziny, w której dożywa się osiemdziesiątki, a w ostatnich latach słodycze małżeństwa będą Panu najbardziej potrzebne”.
Jak oprzeć się cesarzowi? Berthier ugina się i zrywa z markizą Visconti, by poślubić księżniczkę bawarską Marię Elżbietę o trzydzieści lat od niego młodszą.
Napoleon jest zadowolony. Czyż nie jest głową swojej „rodziny”?
Do Eugeniusza, wicekróla Włoch, pisze: „Mój synu, za dużo pracujesz. Twoje życie jest zbyt monotonne. Masz młodą żonę, która jest brzemienna. Myślę, że powinieneś tak się urządzić, aby spędzać z nią wieczory i prowadzić trochę życia towarzyskiego. Czemu nie jeździcie raz w tygodniu do teatru? Potrzeba więcej radości w Twoim domu. Ja wiodę życie takie jak Ty, ale mam starą żonę, która nie potrzebuje rozrywek, a mimo to mam więcej przyjemności i zabawy niż Ty. Młoda żona potrzebuje przecież rozrywek, zwłaszcza w obecnej sytuacji”.
I umieszcza dopisek dla Augusty, żony Eugeniusza: „Niech Pani dba o siebie w obecnym stanie i pilnuje się, aby nie urodzić córki. Podam Pani na to receptę, ale mi Pani nie uwierzy: należy codziennie pić trochę czystego wina”.
Z przyjemnością przypomina sobie Augustę Bawarską. Ona często do niego pisuje. „Twoja żona jest milsza niż Ty” – pisze Napoleon do Eugeniusza. I czasami, spotykając w salonie Józefiny Stefanię de Beauharnais, siostrzenicę cesarzowej, odnajduje przyjemność podobną do tej, jaką miał z przebywania z Augustą.
Im bardziej się starzeje, tym bardziej lubi młode dziewczęta, a Stefania ma dopiero siedemnaście lat. Jest radosną, figlarną nastolatką o regularnych rysach twarzy i jasnych włosach. Napoleon uwielbia na nią patrzeć i z nią żartować; w spojrzeniach, jakie rzucają Józefina i Karolina Murat, odgaduje ich zazdrość.
Pewnego wieczoru, kiedy wchodzi do salonu cesarzowej, zastaje Stefanię całą we łzach. Dowiaduje się, że Karolina zażądała, aby Stefania stała w jej obecności, zgodnie z etykietą cesarską, która zakazuje, aby siadać przy „księżniczkach, siostrach Jego Cesarskiej Mości”. Napoleon obejmuje Stefanię wpół, każe jej usiąść na swoich kolanach i spędza wieczór, szepcząc jej do ucha pod gniewnymi spojrzeniami Karoliny Murat.
Nazajutrz, ponieważ dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, postanawia zaadoptować dziewczynę, która odtąd – dyktuje hrabiemu Ségur, wielkiemu mistrzowi ceremonii – „będzie się cieszyła wszystkimi prerogatywami swej pozycji we wszystkich towarzystwach, podczas uroczystości i przy stole. Będzie jej przysługiwać miejsce u naszego boku, a gdy nas nie będzie, miejsce po prawej stronie cesarzowej”.
W ten sposób decyduje się o wszystkim.
Kilka dni później Napoleon wybiera dla Stefanii męża, dziedzicznego księcia badeńskiego, który był narzeczonym Augusty, później jednak został odrzucony na rzecz Eugeniusza de Beauharnais.
Oto, czego chcę.
Stefania także musi się nagiąć. Z okazji jej ślubu Paryż jest iluminowany. Odbywają się wystawne ceremonie. Napoleon ofiarowuje przybranej córce rentę 1 500 000 franków oraz 500 000 franków posagu. Kiedy jednak się dowiaduje, że Stefania zamyka przed mężem drzwi sypialni, daje jej rozkaz wyjazdu z Paryża do Karlsruhe.
„Bądź miła dla elektora Badenii, jest on Twoim ojcem – pisze. – Kochaj swego męża za przywiązanie, jakie Ci okazuje”.
To ja decyduję o zachowaniu członków mojej rodziny i wymagam posłuszeństwa.
Musi jednak codziennie – albo niemal codziennie – rozkazywać, doradzać, karcić, przypominać tym, którzy zostali królami albo książętami, że są jedynie wasalami, wykonawcami myśli cesarza, trybikami w maszynerii Wielkiego Cesarstwa.
Oto Murat, wspaniałomyślny książę Joachim, obecnie wielki książę Bergu, żąda dla swoich dzieci gwarancji sukcesji tronu. Czy zapomniał, dzięki komu został księciem? I w czyich rękach spoczywa cała przyszłość cesarstwa oraz sprzymierzonych z nim państw?
„Co do gwarancji dla Pańskich dzieci – rzuca mu Napoleon – całe to rozumowanie jest godne politowania i wywołuje u mnie wzruszenie ramion: wstydzę się za Pana. Jest Pan Francuzem, mam nadzieję, Pańskie dzieci również nimi będą; każdy inny pogląd na tę sprawę byłby tak hańbiący, że proszę mi nigdy o tym nie wspominać”.
Zaślepienie tych ludzi, których obdarował tytułami, zaszczytami i pieniędzmi, zadziwia go. Doświadcza wobec nich przypływów pogardy i litości. Przeczuwa, że większość z nich wyrzekłaby się go, gdyby został pokonany czy choćby tylko osłabiony. Dlatego właśnie należy trzymać ich żelazną ręką, ponaglać, pilnować, przymuszać.
Dopisuje jeszcze w liście do Murata:
„Byłoby czymś niesłychanym, gdyby po tych wszystkich dobrodziejstwach, jakimi obsypał Pana lud francuski, jeszcze myślał Pan nad tym, jak zagwarantować swoim dzieciom narzędzie sukcesji, które by mu szkodziło! Jeszcze raz proszę, niech mi Pan o tym już więcej nie wspomina, to zbyt śmieszne”.
Ale w otoczeniu Napoleona wszyscy są podobni do Murata i jego małżonki Karoliny – są chciwi, przejmują się bardziej własnym losem niż losami cesarstwa.
Nawet matka cesarza, mimo że śpi na złocie, żąda specjalnie wypłacanej przez skarb państwa renty, co oznacza, że Letycja liczy się z możliwością śmierci swego syna Napoleona i stara się zapewnić sobie dochody po jego ewentualnym zgonie!
Na wieść o tym Napoleon wzrusza jedynie ramionami, później z gorzkim grymasem daje swą zgodę, niech matka będzie zadowolona. Ona tak samo jak reszta nie sięga wzrokiem poza swój osobisty interes.
Również Ludwik, który został królem Holandii, zasypuje go żądaniami pomocy finansowej. Czyż nie jest królem? Czy nie ma swojego państwa?
„Nie mam pieniędzy – odpowiada mu Napoleon. – Jakiż to wygodny sposób Ci podpowiadają: zwracać się o pomoc do Francji! Teraz jednak nie czas na biadolenie, należy się wykazać energią”.
Ale czy oni wszyscy mają energię – moi bracia, których zrobiłem królami, ludzie, których uczyniłem książętami, generałowie, którym okazałem zaufanie?
Napoleon musi więc nimi wszystkimi kierować za pomocą codziennych depesz. Wiele razy dziennie z Malmaison, z Saint-Cloud, z Tuileries wyjeżdżają kurierzy i kierują się do Neapolu, Parmy, Düsseldorfu, Amsterdamu.
Pisze do generała Junota: „Nie można być łaskawym inaczej, niż okazując surowość, w przeciwnym razie tamten nieszczęsny kraj oraz Piemont zostaną stracone i trzeba będzie wylać morze krwi, aby zapewnić spokój we Włoszech”.
Junot wykonuje rozkazy, niszczy zbuntowane wioski.
„Z przyjemnością się dowiaduję – komentuje Napoleon – że wioska Mezzano, która pierwsza chwyciła za broń, zostanie spalona. Ten akt surowości w istocie podyktowany jest humanitaryzmem i łaskawością, ponieważ zapobiegnie innym rewoltom”.
Ci ludzie jednak zawsze mają pokusę, aby raczej zabiegać o miłość poddanych, niż rządzić z użyciem koniecznej siły.
Napoleon oburza się, czytając raporty Józefa przysyłane mu z Neapolu. Niewiele ma zaufania do starszego brata, który nigdy nie wojował.
Powtarza mu: „Kiedy się rządzi dużymi państwami, to utrzymuje się je tylko dzięki aktom surowości”. Tymczasem Józef sobie wyobraża, że Neapolitańczycy za nim przepadają!
Zdaje mu się, że jest królem od niepamiętnych czasów. Zdążył już zapomnieć, że został władcą Neapolu jedynie dzięki woli i sile zbrojnej cesarza! Za kogo on się uważa?
„Porównujesz przywiązanie Francuzów do mojej osoby z przywiązaniem Neapolitańczyków do Ciebie – pisze mu Napoleon. – Zakrawa to na żart. Jakąż to miłość miałby do Ciebie żywić lud, dla którego nic nie zrobiłeś, w kraju, gdzie znalazłeś się prawem podboju wraz z czterdziestoma czy pięćdziesięcioma tysiącami obcokrajowców?”
Ale czy Józef chce spojrzeć w oczy tej prawdzie? Oni nic nie pojmują!
„Weź w rachubę – gorzko szydzi Napoleon – że wcześniej albo później będziesz miał powstanie. Cokolwiek byś zrobił, nie utrzymasz się w takim mieście jak Neapol dzięki samej reputacji. Zaprowadzaj porządek, rozbrajaj, rozbrajaj”.
Trzeba mu to powtarzać: „Skazuj na śmierć przywódców tłumów. Każdy szpieg musi zostać rozstrzelany; każdy przywódca zamieszek musi zostać rozstrzelany; każdy lazzarone, który atakuje sztyletem żołnierza, musi zostać rozstrzelany”.
Czy Józef zrozumie, że rządzenie jest sztuką wymagającą samodyscypliny?
Napoleon wdaje się w szczegóły: kuchnia władcy musi być pod nadzorem albo strzeż się trucizny. Nie można zaniedbać żadnego środka ostrożności w życiu codziennym króla. „Nikt nie powinien wchodzić do Ciebie w nocy oprócz Twego adiutanta, który ma spać w pokoju przed sypialnią; Twoje drzwi powinny być zamknięte od środka; otwieraj adiutantowi tylko wtedy, gdy z całą pewnością rozpoznajesz jego głos, a on nie może stukać do Twoich drzwi, jeśli przedtem nie zatroszczył się o zamknięcie drzwi pokoju, w którym się znajduje”.
Józefa trzeba wszystkiego uczyć. Ostrożności króla i sztuki wojennej. Ale z jakim skutkiem?
„Twój rząd nie jest dość energiczny, obawiasz się narazić ludziom” – pisze do brata Napoleon 5 lipca 1806 roku. A w kilka dni później, gdy dowiaduje się o wylądowaniu Anglików i pokonaniu generała Reyniera, daje upust oburzeniu: „Zraniłbym Cię tylko niepotrzebnie, gdybym Ci powiedział wszystko, co myślę – pisze. – Jeśli staniesz się królem malowanym, zamiast być użytecznym, zaszkodzisz mi, gdyż pozbawisz mnie moich środków”. A kiedy Józef prosi o audiencję w Saint-Cloud, odpowiedź cesarza uderza jak policzek: „Król powinien się bronić i umierać w swoim państwie. Król wygnaniec i włóczęga jest głupcem”.
Oni wszyscy, Józef i Ludwik, książęta i marszałkowie, chcieliby pokoju, żeby cieszyć się władzą i swoimi dobrami. Napoleon o tym wie. Sam niczego innego nie pragnie, jak mówi.
Pewnego lutowego dnia 1806 roku przyjmuje na audiencji Talleyranda. Minister spraw zagranicznych promienieje. Otrzymał właśnie depeszę z Londynu. Fox, następca Williama Pitta, informuje, że dowiedział się o próbie zamachu na „przywódcę Francuzów” i kazał aresztować zamachowca. Czy to nie sygnał pokojowych zamiarów Foxa? Może uda się odtworzyć klimat, w którym w roku 1802 podpisano traktat pokojowy w Amiens – był to okres wielkich nadziei.
– Niech pan podziękuje ode mnie Foksowi – mówi Napoleon. – Wojna między naszymi narodami jest sporem niepotrzebnym ludzkości.
Rzeczywiście tak uważa, do tego jednak, aby ustanowić pokój, potrzebne byłyby obustronne ustępstwa. Tymczasem żadna ze stron nie ufa drugiej.
W maju Napoleon z oburzeniem przyjmuje wiadomość, że Anglicy postanowili zablokować wszystkie porty od Łaby do Brestu. Jak inaczej odpowiedzieć na ten krok, niż pokazując, że kontynent jest zjednoczony? To zaś zakłada posłuszeństwo wobec niego i zgodę na dominację cesarza, akceptację tej przebudowy europejskiego ładu, od królestwa Neapolu do Holandii, która uczyniła z Napoleona cesarza królów. Jest władcą, który narzuca swoje prawa, żąda więc, aby wszystkie porty zostały zamknięte przed Anglikami.
Papież pierwszy odmawia zamknięcia swoich portów.
„Zobaczy – grzmi Napoleon – czy mam dość siły i odwagi, aby utrzymać koronę cesarską. Stosunki między mną a papieżem muszą być takie jak między jego poprzednikami a cesarzami Zachodu”.
Znów wypadki następują jeden po drugim. Angielscy negocjatorzy, lord Yarmouth i lord Lauderdale, przyjeżdżają wprawdzie do Paryża, ale nie zgadzają się ustąpić z Sycylii ani zaniechać blokady. 13 września 1806 roku umiera Fox. Czy to już koniec partii pokoju? – zastanawia się Napoleon.
Jego bronią jest kontynent europejski. Lecz każdy krok, który przedsiębierze, by skonsolidować swą władzę, wyzwala nowe niepokoje, prowokuje riposty.
W sierpniu i wrześniu 1806 roku, przebywając w zamku Saint-Cloud, a później w Rambouillet, Napoleon bardziej niecierpliwie niż zazwyczaj wyczekuje depesz z Berlina i Petersburga. Wie, że Prusy są zaniepokojone tym, iż utworzył pod swoją egidą Związek Reński. Rosja z kolei odmówiła podpisania traktatu pokojowego. Rysuje się więc czwarta koalicja, którą tworzą Prusy, Rosja i oczywiście Anglia. Napoleon jednak woli być ostrożny.
„Pan nie wie, co ja robię – zwraca się do Murata. – Niech pan zachowa spokój. Z państwem takim jak Prusy nigdy nie należy się spieszyć”.
Żadnej wojny, jego życzeniem jest pokój. Żołnierze Wielkiej Armii stacjonują jeszcze wciąż w Niemczech i marzą o powrocie do Francji.
„Chcę mieć dobre stosunki z Prusami” – powtarza Napoleon do Talleyranda. Niech minister wyda odpowiednie instrukcje Laforestowi, ambasadorowi Francji w Berlinie.
Ten jednak przysyła alarmujące depesze: Berlin się zbroi. Wojska pruskie wyruszyły w kierunku Hesji i Saksonii, aby uprzedzić Napoleona i włączyć armie tych państw w swoje szeregi.
Czy to możliwe, aby Fryderyk Wilhelm III i jego żona, piękna królowa Luiza, podejmowali ryzyko wojny? Tam gdzie nie powiodło się armiom rosyjskiej i austriackiej, spodziewają się wygrać Prusacy?
10 września 1806 roku Napoleon mówi do Berthiera:
– Posunięcia Prus wciąż są bardzo dziwaczne. Oni chcą dostać nauczkę. Każę jutro wyprawić konie, a za kilka dni moją gwardię.