Postępowe dobrodziejki czy strażniczki patriarchatu? Opowieść o dawnych podziałach klasowych i wyboistej drodze do emancypacji.


Szkoła w Nałęczowie, działająca w pierwszej połowie XX wieku, wpisuje się w ostatni rozdział historii polskiego ziemiaństwa. W prowadzonej przez ziemianki placówce nauczano kobiety z różnych klas – choć w założeniu przede wszystkim chłopki – fachowego prowadzenia gospodarstwa.

Marta Strzelecka rozmawia z rodzinami nauczycielek pracujących niegdyś w nałęczowskiej szkole oraz z dziećmi i krewnymi absolwentek, zgłębia archiwa, międzywojenną prasę, prace naukowe i zastanawia się, jak układały się relacje między ziemiankami i chłopkami i jakie znaczenie miały starania pań z dworów, by zbliżyć do siebie włościanki.

Ziemianki opisują, jak rozwijał się system edukacji kobiet w Polsce, jak zmieniało się postrzeganie roli pani domu, osoby wolnej i samodzielnej, oraz jak w ówczesnej rzeczywistości kobiety wspierały się wzajemnie. I jak dużo my, w kolejnych pokoleniach, możemy mieć wspólnego z tamtymi córkami, żonami, partnerkami czy kobietami wybierającymi życie bez mężczyzn.

***

Książka Marty Strzeleckiej skupia uwagę na ziemiankach. Poznajemy ich świat i rolę, jaką odgrywały w życiu chłopek, jak radziły sobie z zadaniami płynącymi z obowiązków, które sobie wyznaczyły i które wymuszał na nich patriarchat: edukatorek, społecznic, przewodniczek ludu, żon wspierających mężów, kobiet prowadzących domy. Autorka pokazuje, że kobiety próbowały łączyć niemożliwe do połączenia, i zwykle robiły to swoim kosztem. To kolejna niezwykle ważna i ciekawa pozycja ukazująca ogromną siłę kobiet, ich solidarność i wpływ na kształtowanie się społecznego i domowego życia.
Sylwia Chwedorczuk, autorka książki Kowalska. Ta od Dąbrowskiej

Postępowe dobrodziejki czy strażniczki patriarchatu? Autorka pokazuje wielowymiarowy portret ziemianek, które zakładają szkoły i organizują kursy dla kobiet, ale mają do emancypacji „podejście pełne kompromisów”. Same uwikłane w sieć społecznych oczekiwań, kaganek oświaty traktują często jak narzędzie do utrwalania panujących norm. Wydaje się, że wiele bohaterek tej książki chciałoby powtórzyć słowa powieści Giuseppego Tomasiego di Lampedusy: „Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak, jak jest, wszystko się musi zmienić”.
Karolina Dzimira-Zarzycka, autorka książki Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki

Strzelecka pokazuje ważny moment w historii polski z perspektywy kobiet. Tego dzieci powinny się uczyć w szkołach. Bohaterki Ziemianek były aktywne i działały społecznie, a walcząc o swoje prawa, potrafiły się zjednoczyć ponad podziałami politycznymi. Szkoła w Nałęczowie jest tego świetnym przykładem: kolektywny wysiłek przedwojennych kobiet zaowocował stworzeniem miejsca, którego idea wyprzedzała swoje czasy.
Anna Jadowska, reżyserka i scenarzystka

Marta Strzelecka – autorka wywiadów i tekstów o kulturze, redaktorka. Współtworzyła działy kultury w kilku redakcjach prasowych, pracowała w „Gazecie Wyborczej” i „Dzienniku. Gazecie Prawnej”. Prowadziła własną audycję w Programie Drugim Polskiego Radia. Współpracuje z „Vogue Polska”. Miłośniczka długich spacerów, pieszych wycieczek, życia wśród zieleni. Ziemianki to jej pierwsza książka.

Marta Strzelecka
Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 25 października 2023
 
 

WPRO­WA­DZE­NIE

Kiedy pierw­szy raz cho­dzi­łam po ko­ry­ta­rzach daw­nej Szkoły Zie­mia­nek w Na­łę­czo­wie, zbie­ra­łam wspo­mnie­nia uczen­nic, na­uczy­cie­lek, dy­rek­to­rek, chcia­łam po­znać hi­sto­rię ich eman­cy­pa­cji.
Szkoła dzia­łała od 1910 do 1936 roku i była jedną z pierw­szych tego ro­dzaju pla­có­wek pro­wa­dzo­nych przez zie­mianki przed II wojną świa­tową. Wy­kształ­ciła kil­ka­set ko­biet, przede wszyst­kim po­cho­dze­nia chłop­skiego. To po­ko­le­nie do­ra­stało w epoce roz­wi­ja­nia się ru­chu eman­cy­pa­cyj­nego, upo­wszech­nia­nia edu­ka­cji dziew­cząt, roz­woju prasy ko­bie­cej, li­te­ra­tury two­rzo­nej przez ko­biety o ko­bie­tach. A jed­no­cze­śnie i zie­mianki, i chłopki żyły wtedy w świe­cie, w któ­rym mał­żeń­stwa z mi­ło­ści wciąż zda­rzały się rzadko, wśród za­jęć w szko­łach go­spo­dar­czych dla dziew­cząt jed­nymi z naj­waż­niej­szych były lek­cje hi­gieny, a we­ko­wa­nie w sło­ikach za­chwy­cało jako no­winka tech­niczna.
Przed ro­kiem 1918 w Kró­le­stwie Pol­skim ko­biety nie miały rów­nego z męż­czy­znami prawa do edu­ka­cji, pracy i udziału w wy­bo­rach. Po od­zy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści mo­gły już wpraw­dzie ko­rzy­stać z wy­wal­czo­nych przez sie­bie praw po­li­tycz­nych, ale II wojna świa­towa prze­rwała ich drogę do rów­no­upraw­nie­nia w wielu in­nych dzie­dzi­nach.
W na­łę­czow­skim bu­dynku szkoły stwo­rzo­nej przez zie­mianki, który do dziś stoi na skraju uzdro­wi­ska, spo­ty­kały się dwie klasy spo­łeczne – chłopki i pa­nie z dwo­rów. I jedne, i dru­gie pod­le­gały pa­triar­chal­nym za­sa­dom. Wło­ścianki, żeby się uczyć, mu­siały zo­stać wy­słane na kurs przez oj­ców albo mę­żów, do­stać ich zgodę oraz wspar­cie fi­nan­sowe. Na­uczy­cielki ze śred­nio­za­moż­nego śro­do­wi­ska zie­miań­skiego – czę­sto ko­biety sa­motne – wy­ko­ny­wały ten za­wód, bo wła­śnie taki mo­gły w tam­tych cza­sach zdo­być. Wy­kształ­ce­nie za­wo­dowe nie było po­wszech­nie do­stępne dla przed­sta­wi­cie­lek płci żeń­skiej, wyż­sze zdo­by­wały tylko wy­brane, a re­ali­zo­wa­nie swo­ich pa­sji w pracy po­zo­sta­wało za­re­zer­wo­wane dla ko­biet wy­star­cza­jąco bo­ga­tych, wy­zwo­lo­nych, naj­czę­ściej wy­cho­wa­nych w ro­dzi­nach o po­glą­dach li­be­ral­nych.
Dy­rek­torki, współ­twór­czy­nie szkół go­spo­dar­czych ist­nie­ją­cych w ca­łym Kró­le­stwie Pol­skim, dzia­łały w wiel­kiej ko­bie­cej or­ga­ni­za­cji – Zjed­no­czo­nym Kole Zie­mia­nek. I one, ze względu na swoją po­zy­cję spo­łeczną, mo­gły so­bie po­zwo­lić na pewną nie­za­leż­ność. Rów­no­cze­śnie wciąż były za­leżne od dar­czyń­ców, czyli męż­czyzn, któ­rzy dys­po­no­wali pie­niędzmi, a także od ka­to­lic­kich księży, mo­gą­cych wes­przeć szkoły fi­nan­sowo oraz – dzięki od­po­wied­nim ka­za­niom – za­pew­nić im przy­chyl­ność śro­do­wi­ska chłop­skiego.

 
Ta sieć po­wią­zań dużo mówi o sy­tu­acji ko­biet w pierw­szej po­ło­wie ubie­głego wieku. Jest pełna niu­an­sów, zło­żona, lecz bez wąt­pie­nia do­ty­czy wszyst­kiego, z czym rów­nież dziś mamy do czy­nie­nia – pa­triar­chatu, wpływu Ko­ścioła na ży­cie co­dzienne, róż­nic kla­so­wych oraz ukry­wa­nia pro­ble­mów pod sys­te­mem bez­piecz­nych za­cho­wań ak­cep­to­wa­nych przez naj­bliż­sze oto­cze­nie. Nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo od­le­głe więk­szo­ści z nas wy­daje się zie­miań­stwo czy nie­moż­ność wyj­ścia z war­stwy chłop­skiej, szkoły zie­mia­nek wciąż mogą być sym­bo­lami ogra­ni­czeń i za­sad, we­dług któ­rych ży­jemy, choć tego nie chcemy.
Ale sta­no­wiły też szansę na nowe ży­cie, na­dzieję na zmianę. Dziew­czyna, która przy­jeż­dżała do szkoły, za­zwy­czaj na dzie­sięć mie­sięcy, praw­do­po­dob­nie miała na so­bie strój od­świętny, lecz skromny. Po przy­by­ciu cze­kała ją roz­mowa z dy­rek­torką, która wy­py­ty­wała o po­cho­dze­nie, umie­jęt­no­ści, ocze­ki­wa­nia.
Uczen­nica zwy­kle już wtedy była naj­bar­dziej za­in­te­re­so­wana no­wym miej­scem i ko­le­żan­kami. Zo­sta­wiła obo­wiązki do­mowe, któ­rych w go­spo­dar­stwie miała dużo, po­rzu­ciła przy­pi­sane jej co­dzienne za­da­nia, być może z my­ślą o zbu­do­wa­niu sie­bie od nowa. Cza­sem od po­czątku było ja­sne, że bę­dzie kształ­cona, żeby po­móc ojcu albo mę­żowi, wes­przeć ich w pro­wa­dze­niu ra­chun­ków, pro­du­ko­wa­niu prze­two­rów czy in­nej dzia­łal­no­ści, która może przy­nieść do­chód. Tak czy ina­czej, edu­ka­cja w szkole wyż­szej niż ele­men­tarna w śro­do­wi­sku chłop­skim po­zo­sta­wała czymś wy­jąt­ko­wym. Przed II wojną świa­tową za naj­pew­niej­szy spo­sób na uło­że­nie so­bie ży­cia przez młodą ko­bietę uzna­wano za­mąż­pój­ście, a nie zdo­by­wa­nie wy­kształ­ce­nia.
Uczen­nice stop­niowo, w ko­lej­nych ty­go­dniach i mie­sią­cach na­uki, zy­ski­wały pew­ność sie­bie – wszystko, co w go­spo­dar­stwie do­mo­wym było obo­wiąz­kiem, pod­czas za­jęć sta­wało się czymś opi­sa­nym, wzbo­ga­co­nym o teo­rię, wie­dzę z ksią­żek. Więk­szość dziew­cząt miesz­kała w in­ter­na­cie przez cały czas trwa­nia kursu go­spo­dar­czego – dzie­sięć mie­sięcy w no­wym miej­scu da­leko od domu ozna­czało wol­ność, moż­li­wość prze­ży­cia przy­gody.
Zjed­no­czone Koło Zie­mia­nek, które po­wstało na po­czątku XX wieku, było naj­licz­niej­szą wtedy na zie­miach pol­skich or­ga­ni­za­cją ko­biecą i li­czyło po­nad dzie­więć ty­sięcy człon­kiń. Za jedno ze swo­ich naj­waż­niej­szych za­dań sto­wa­rzy­sze­nie uznało utrzy­my­wa­nie okre­ślo­nej hie­rar­chii w ży­ciu spo­łecz­no­ści na wsiach wo­kół dwo­rów. Zgod­nie z tym po­rząd­kiem zie­mianki miały na­uczać, a chłopki – być za to wdzięczne. Pa­nie z dwo­rów pod­kre­ślały, że dzięki ich dzia­łal­no­ści do­bro­czyn­nej wło­ścianki do­stają szansę na po­lep­sze­nie swo­jej sy­tu­acji. Zie­mian­kom za­le­żało na ro­lach men­to­rek, prze­wod­ni­czek, do któ­rych chłopki by­łyby przy­wią­zane, a jed­no­cze­śnie na­wo­ły­wały – w pra­sie, pod­czas od­czy­tów, w bro­szu­rach – do zmniej­sza­nia nie­rów­no­ści kla­so­wych.
Szkoły zie­mia­nek za­częły po­wsta­wać jesz­cze przed I wojną świa­tową, na po­czątku wieku – w tym spe­cy­ficz­nym okre­sie, kiedy Pol­ski nie było na ma­pie, a za je­den z naj­waż­niej­szych ele­men­tów toż­sa­mo­ści na­ro­do­wej uzna­wano ję­zyk. Pie­lę­gno­wa­nie przy­wią­za­nia do pol­sko­ści wpi­sy­wało się za­tem w pro­jekty ta­kie jak za­kła­da­nie szkół dla wło­ścia­nek, or­ga­ni­zo­wa­nie kół go­spo­dyń czy two­rze­nie cza­so­pism z tre­ściami pa­trio­tycz­nymi.
Więk­szość szkół o pro­gra­mach go­spo­dar­czych ist­niała do II wojny świa­to­wej. W tej książce sku­piam się na Szkole Zie­mia­nek w Na­łę­czo­wie, na Lu­belsz­czyź­nie, w Kró­le­stwie Pol­skim. Przy­glą­dam się zie­mian­kom śred­nio­za­moż­nym, nie tym naj­po­pu­lar­niej­szym, po­tom­ki­niom ro­dzin Po­toc­kich, Czar­to­ry­skich czy Ostrow­skich. Bo­ha­ter­kami mo­jej opo­wie­ści są pa­nie z dwo­rów w tam­tym cza­sie po­cho­dzące z więk­szo­ści, czyli z ro­dów bez wiel­kich ma­jąt­ków, po­sia­dło­ści czy za­stę­pów służby. Przy­pa­truję się ko­bie­tom, które same nad­zo­ro­wały funk­cjo­no­wa­nie swo­ich go­spo­darstw, a jed­no­cze­śnie były za­an­ga­żo­wane w dzia­łal­ność spo­łeczną. Nie­które z nich pra­co­wały jako na­uczy­cielki, inne roz­wi­jały wła­sne małe przed­się­bior­stwa. Wy­bra­łam ta­kie wła­śnie bo­ha­terki, bo dziś wy­dają mi się bliż­sze niż damy z pa­ła­ców.
Tak samo jak bli­ska, a przy tym spe­cy­ficzna, jest epoka, o któ­rej pi­szę – lata dzia­łal­no­ści szkoły w Na­łę­czo­wie, czyli mię­dzy­woj­nie, to czas nie tylko skut­ków I wojny świa­to­wej, ale i nie­po­koju, czę­sto też tra­ge­dii zwią­za­nych z prze­sie­dle­niami, wojną bol­sze­wicką oraz wiel­kim kry­zy­sem. Po 1914 roku wiele dwo­rów zo­stało spa­lo­nych, ogra­bio­nych, a ma­jątki utra­ciły swoją świet­ność. Po 1918 przed śred­nio­za­moż­nymi zie­mian­kami z jed­nej strony otwie­rał się etap od­zy­ska­nej nie­pod­le­gło­ści, czyli re­ali­za­cji idei, która zdo­mi­no­wała ich wy­cho­wa­nie, z dru­giej zaś – utraty domu, w ich wspo­mnie­niach z dzie­ciń­stwa opi­sy­wa­nego naj­czę­ściej jako raj. Już wtedy zmie­niała się struk­tura pol­skiego spo­łe­czeń­stwa, a świat zie­miań­ski po II woj­nie świa­to­wej miał prze­stać ist­nieć. Być może z tych wszyst­kich po­wo­dów za­an­ga­żo­wa­nie w kształ­ce­nie sa­mych sie­bie oraz in­nych ko­biet da­wało na­dzieję, a przy­na­leż­ność do koła go­spo­dyń albo sto­wa­rzy­sze­nia – po­czu­cie, że two­rzy się nowy po­rzą­dek. Tym bar­dziej że była to zor­ga­ni­zo­wana dzia­łal­ność skie­ro­wana do róż­nych klas spo­łecz­nych.
Ważną kwe­stią dla opisu emo­cji zie­mia­nek jest to, że do­tknięty hi­sto­rycz­nymi wy­da­rze­niami dwór w mię­dzy­woj­niu za­miesz­ki­wali lu­dzie o od­czu­ciach i ce­chach dużo cie­kaw­szych niż tylko do­bre po­cho­dze­nie: miesz­czą się w tym zbio­rze po­czu­cie straty, zmę­cze­nie, żar­li­wość pa­trio­tyczna, przy­wią­za­nie do Ko­ścioła, a czę­sto także do pa­triar­chatu. Ale współ­cze­sne wi­ze­runki pań z dwo­rów – nie­za­leż­nie od tego, kto o nich mówi czy pi­sze – za­zwy­czaj wy­dają się uprosz­czone, nie ma w nich miej­sca na wady. To por­trety ko­biet, które czy­nią do­bro: edu­kują, wspie­rają oj­czy­znę, prze­ży­wają naj­trud­niej­sze mo­menty w hi­sto­rii, usa­mo­dziel­niają się po stra­cie ro­dzi­ców w woj­nach, trwają w mał­żeń­stwach ra­czej przy­kład­nych niż szczę­śli­wych, choć cie­szą się więk­szą swo­bodą od żon z klas niż­szych.

 
O na­uczy­ciel­kach Szkoły Zie­mia­nek w Na­łę­czo­wie, uczen­ni­cach, za­rząd­czy­niach dwo­rów czy go­spo­darstw i dzia­łacz­kach spo­łecz­nych opo­wia­dały mi ich córki, wy­cho­wa­nice oraz wnuczki. Jak więk­szość z nas, kiedy wspo­mi­namy bli­skich, prze­ka­zy­wały ro­dzaj ba­śni – hi­sto­rie zbu­do­wane z opi­sów scen przy­wo­ły­wa­nych przez lata pod­czas spo­tkań ro­dzin­nych. Rzadko miesz­czą się w nich naj­więk­sze pra­gnie­nia bo­ha­te­rek, a za­nie­dba­nia czy po­rażki opi­sy­wane są zwięźle. Na szczę­ście w pró­bie zro­zu­mie­nia tych po­staci po­ma­gają też po­zo­sta­wione przez nie li­sty, do­ku­menty czy zdję­cia.
Więk­szość współ­cze­snych ko­biet po­cho­dzi z ro­dzin chłop­skich, na­wet je­śli naj­bliż­sze im po­ko­le­nia żyły już w mia­stach. Po­zo­sta­jemy za­tem uwi­kłani w re­la­cje zie­miań­sko-wło­ściań­skie, pań­sko-chłop­skie, a w na­szych od­ru­chach za­pi­sały się za­leż­no­ści zbu­do­wane na po­rządku, w któ­rym to męż­czy­zna się kształci, a ko­bieta uczy ha­fto­wać, mąż in­we­stuje pie­nią­dze, a żona pro­wa­dzi kółko do­bro­czynne.
Dla­czego po­cho­dzące z zie­miań­skich do­mów na­uczy­cielki na­zy­wały córki rol­ni­ków młod­szymi sio­strami, a na­ucza­nie ich – cy­wi­li­zo­wa­niem? Czy wie­dza, którą prze­ka­zy­wały pod­czas za­jęć o pro­wa­dze­niu go­spo­dar­stwa, na­prawdę mo­gła dać wiej­skim ko­bie­tom nie­za­leż­ność? I co z tego uwi­kła­nia w kla­sowe za­leż­no­ści prze­trwało w nas do dziś?
Cie­kawe wy­dają mi się pod­jęte sto lat temu przez ko­biety próby zbli­że­nia śro­do­wisk tak róż­nych jak chłop­stwo i zie­miań­stwo. Być może, nie­za­leż­nie od ów­cze­snego kon­tek­stu po­li­tycz­nego, była w tych dzia­ła­niach na­dzieja na wza­jemne zro­zu­mie­nie, otwar­tość więk­sza niż ta, którą obec­nie można do­strzec w roz­mo­wach osób z róż­nych śro­do­wisk.

1
AU­TO­POR­TRETY W ZŁO­TYCH RA­MACH

Su­rowy biały je­dwab, czer­wony ba­tyst, ko­ronki, fał­deczki, pli­ski, marsz­cze­nia – ta­kie ele­menty stro­jów zie­mia­nek były w do­brym to­nie na po­czątku XX wieku. Na ła­mach cza­so­pi­sma „Do­bra Go­spo­dyni” pu­bli­ko­wano ry­sunki z pro­po­zy­cjami ubio­rów. Pre­zen­to­wały je pa­nie z upię­tymi dłu­gimi wło­sami, w stroj­nych ka­pe­lu­szach na gło­wach, bluz­kach za­kry­wa­ją­cych szyję, ko­stiu­mach ze spód­ni­cami do ko­stek, z ta­lią pod­kre­śloną pa­skami wią­za­nymi z tyłu w ko­kardy. W suk­niach let­nich de­kolty by­wały od­sło­nięte, a fal­bany ozdo­bione ha­ftami.
W la­tach dwu­dzie­stych na ry­sun­kach w ma­ga­zy­nach dla dam z dwo­rów, ta­kich jak „Świat Ko­biecy”, zie­mianka miała już włosy ob­cięte za uszy, no­siła su­kienki do ko­lan z opusz­czo­nym sta­nem i od­kry­tymi ra­mio­nami. Czę­sto pre­zen­to­wano rów­nież pro­po­zy­cje ze­sta­wów ubrań do jazdy kon­nej, wśród któ­rych za szcze­gól­nie modne ucho­dziły ża­kiety szyte z an­giel­skiej wełny.
Ubra­nia zie­mianki przy­sto­so­wane były do ży­cia na wsi. Suk­nie za­kła­dane na spa­cery po wiej­skich dro­gach, prze­chadzki po ogro­dach albo wśród pól ze wzglę­dów prak­tycz­nych mu­siały się róż­nić od to­a­let miej­skich. Były skrom­niej­sze, prost­sze, uszyte z ma­te­ria­łów od­por­niej­szych na znisz­cze­nie. Cho­dziło też być może o uni­ka­nie dys­pro­por­cji pod­czas re­gu­lar­nych spo­tkań z chłop­kami, na któ­rych sza­cunku za­le­żało zie­mian­kom. Dzie­dziczka nie mo­gła spra­wiać wra­że­nia, że się wy­wyż­sza.
Na­le­żała prze­cież do klasy, która za istotną sprawę uzna­wała re­la­cje z niż­szymi war­stwami. Miało to wpływ na jej styl ży­cia, or­ga­ni­za­cję domu, a na­wet ubra­nia. A na to, kim była w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym, jak kre­owała swój wi­ze­ru­nek, wpływ miały wy­da­rze­nia wielu wcze­śniej­szych de­kad.
W XIX wieku zie­mia­nina roz­po­zna­wano po tym, że po­sia­dał ma­ją­tek i ty­tuł szla­checki. Po­tem jed­no­znaczne stwier­dze­nie, kto na­leży do tej klasy, a kto nie, sta­wało się co­raz trud­niej­sze w związku z po­wsta­niami, woj­nami, utra­tami ziem oraz zmia­nami prawa. Ale tak długo, jak było to moż­liwe, sami zie­mia­nie opi­su­jący wła­sną grupę spo­łeczną trzy­mali się w tej spra­wie kon­kre­tów. Uwa­żano, że naj­pro­ściej, naj­kla­row­niej okre­ślają tę grupę ce­chy ma­jąt­kowe, i za­kła­dano, że do zie­miań­stwa za­li­czają się wła­ści­ciele ma­jąt­ków więk­szych niż pięć­dzie­siąt albo sto hek­ta­rów – w za­leż­no­ści od re­gionu. Była to, krótko mó­wiąc, klasa po­sia­da­czy.
W wieku XIX ta­kie wa­runki speł­niała szlachta, a po­tem co­raz czę­ściej – nie­za­leż­nie od ty­tu­łów szla­chec­kich czy moż­li­wo­ści ich po­twier­dze­nia – po pro­stu wła­ści­ciele ziemi za­miesz­ku­jący dwory lub pa­łace.
Do utraty po­sia­dło­ści ziem­skich do­cho­dziło w wy­niku de­cy­zji po­li­tycz­nych, wy­własz­czeń, czę­sto też nie­po­wo­dze­nia fi­nan­so­wego ro­dziny. Wia­domo jed­nak, że utrata albo zmniej­sze­nie ma­jątku nie po­wo­do­wały ani na­tych­mia­sto­wego wy­pi­sa­nia z grona zie­miań­skich zna­jo­mych czy ro­dziny, ani ze­rwa­nia kon­tak­tów to­wa­rzy­skich. Pa­mięć o szla­chec­kich przod­kach prze­cho­dziła z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, na­wet je­śli trudno było po­twier­dzić to po­cho­dze­nie od­po­wied­nimi do­ku­men­tami.
Z tych po­wo­dów już w mię­dzy­woj­niu przy okre­śle­niu przy­na­leż­no­ści do zie­miań­stwa li­czyły się przede wszyst­kim wy­zna­wane war­to­ści, spo­sób spę­dza­nia czasu i or­ga­ni­za­cja co­dzien­nych dzia­łań. A w ra­mach tego stylu ży­cia ważne było pro­wa­dze­nie wła­snego dworu, choćby ma­łego, wspie­ra­nie miesz­kań­ców oko­licz­nych wsi, pie­lę­gno­wa­nie tra­dy­cji oraz pa­trio­ty­zmu. To ostat­nie za­da­nie pod za­bo­rami miało wiel­kie zna­cze­nie i nie prze­stało być ważne dla zie­mian rów­nież w II Rzecz­po­spo­li­tej. A za naj­lep­sze krze­wi­cielki przy­wią­za­nia do war­to­ści na­ro­do­wych uzna­wano ko­biety. To one – zgod­nie z za­le­ce­niami cza­so­pism zie­miań­skich i sto­wa­rzy­szeń śro­do­wi­sko­wych – miały nie tylko na­uczać ję­zy­ków oraz wy­gła­szać pa­trio­tyczne po­ga­danki, lecz także dbać o do­bre re­la­cje dworu z Ko­ścio­łem[1].
Pro­gram zie­miań­stwa, opi­sy­wany re­gu­lar­nie w pra­sie, w 1939 roku uka­zał się w spe­cjal­nej bro­szu­rze. Czy­tamy w nim:
 
Jak­kol­wiek całe dzi­siej­sze po­ko­le­nie w Pol­sce jest od­po­wie­dzialne za kształ­to­wa­nie się kul­tury na­rodu pol­skiego, prze­cież zie­miań­stwo, jako bez­po­średni spad­ko­bierca tra­dy­cji ry­cer­stwa, które wraz z Ko­ścio­łem Ka­to­lic­kim bu­do­wało pod­wa­liny kul­tury w Pol­sce – po­wo­łane jest szcze­gól­nie do tego, aby świe­cić do­brym przy­kła­dem i dbać o przy­szłość kul­tury chrze­ści­jań­skiej na­rodu pol­skiego.[2]
 
Pod ode­zwą pod­pi­sali się przed­sta­wi­ciele Rady Na­czel­nej Zie­mia­nek i Rady Na­czel­nej Or­ga­ni­za­cji Zie­miań­skich. Au­to­rzy tek­stu na­wo­ły­wali rów­nież do prze­strze­ga­nia nauk Ko­ścioła, pod­po­rząd­ko­wa­nia swo­ich in­te­re­sów, a na­wet wła­snego do­bra, spra­wom pol­skim oraz pie­lę­gno­wa­nia wiary, że „po­sia­da­nie ziemi na­kłada szcze­gólne obo­wiązki na­tury spo­łecz­nej”[3]. W tym ze­sta­wie przy­ka­zań mie­ściło się dą­że­nie do osią­gnię­cia mile wi­dzia­nych wśród zie­miań­stwa cech, ta­kich jak su­mien­ność, pra­co­wi­tość, uczci­wość, umie­jęt­ność bra­ta­nia się z kla­sami niż­szymi i za­an­ga­żo­wa­nie spo­łeczne. Szcze­gól­nie od ko­biet wy­ma­gano po­świę­ce­nia się ro­dzi­nie oraz go­spo­dar­stwu, co w po­łą­cze­niu z resztą po­win­no­ści spra­wiało, że zie­mianki nie mo­gły my­śleć o so­bie, bo nie miały na to czasu. W pro­gra­mie spo­łecz­nym zie­miań­stwa ostro kry­ty­ko­wano po­wierz­chow­ność wie­dzy i za­in­te­re­so­wań, wy­wyż­sza­nie się oraz sno­bizm.
We wszyst­kich tek­stach o po­win­no­ściach zie­mian, ta­kich jak wspo­mniany pro­gram tej klasy spo­łecz­nej albo ar­ty­kuły w pra­sie, można zna­leźć przy­kłady kon­kret­nych dzia­łań, ja­kie po­winny po­dej­mo­wać pa­nie. Do tych za­dań na­le­żały za­kła­da­nie szkół, edu­ka­cja ludu, two­rze­nie czy­telni, pro­wa­dze­nie kur­sów go­spo­dar­czych dla ko­biet i dziew­cząt, or­ga­ni­zo­wa­nie kon­kur­sów wie­dzy na te­mat czy­sto­ści albo zdro­wia dzieci, za­kła­da­nie ogród­ków wa­rzyw­nych dla chło­pów czy two­rze­nie sa­dów przy do­mach ro­bot­ni­ków fol­warcz­nych. Ide­alna zie­mianka po­winna rów­nież wal­czyć z ko­mu­ni­zmem, na przy­kład roz­pro­wa­dza­jąc an­ty­ko­mu­ni­styczne bro­szury.
Per­fek­cyjne pa­nie domu, wspie­ra­jące mę­żów, spo­łecz­nice, wie­rzące – tak można scha­rak­te­ry­zo­wać zie­mianki na pod­sta­wie tek­stów pra­so­wych, wspo­mnień o ko­bie­tach, pa­mięt­ni­ków oraz li­stów. W cza­so­pi­smach dla pań z dwo­rów pro­mo­wano wi­ze­ru­nek ko­biety, dzięki któ­rej mąż spraw­nie za­rzą­dza go­spo­dar­stwem i pod­nosi do­cho­do­wość ma­jątku. W „Zie­miance” z 1913 roku czy­tamy:
 
Za­tru­wa­nie mę­żowi ży­cia dro­bia­zgami osła­bia znacz­nie jego spraw­ność w pracy, za­tru­wa­jąc chwile, prze­zna­czone na od­po­czy­nek. […] Niech się uczą za­wczasu po­ma­gać ojcu, żeby po­tem umiały po­ma­gać mę­żowi. […] Mąż, brat, oj­ciec bywa nie­kiedy woli sła­bej, chwiej­nej. Brak mu de­cy­zji. Po­trze­buje pod­niety, za­chęty. Niechże ją znaj­dzie u żony, sio­stry, córki.[4]
 
Ko­bieta miała więc od­gry­wać rolę tej, która in­spi­ruje. Była to po­zy­cja słu­żebna, a jed­nak nie wy­da­wała się naj­gor­sza w po­rów­na­niu z sy­tu­acją chło­pek miesz­ka­ją­cych bli­sko dwo­rów.
W opi­sach bu­do­wa­nia re­la­cji mał­żeń­skich w śro­do­wi­sku wło­ściań­skim pod­kre­ślano, że ko­bieta zna­czy dużo mniej niż męż­czy­zna oraz że jej wola, po­trzeby i emo­cje nie mają żad­nego zna­cze­nia. Wi­dać to było zresztą już od mo­mentu po­szu­ki­wa­nia męża przez swa­tów albo ro­dzi­ców. „Chcemy się za­py­tać, czy wa­sza ja­łoszka nie tę­skni do byczka? Czy nie ma­cie to­waru na sprze­daż, który młody kupi i do­brze za­płaci; ku­pisz, nie ku­pisz, po­tar­go­wać nie za­wa­dzi”[5] – wi­tali ro­dzi­ców panny swa­to­wie. Żona pięt­na­sto­mor­go­wego go­spo­da­rza w swoim pa­mięt­niku spi­sa­nym w 1935 roku tak wspo­mi­nała wła­sny ślub: „[…] za­wie­dli mnie le­d­wie żywą do oł­ta­rza i tam ka­zali po­wta­rzać słowa ja­kiejś przy­sięgi, z któ­rej nie zda­wa­łam so­bie wcale sprawy. Zresztą ja tego czło­wieka wcale nie ko­cha­łam, tylko ba­łam go się, ba­łam okrop­nie!”[6].
W ta­kiej sy­tu­acji znaczną róż­nicą by­łoby wyj­ście za męż­czy­znę lu­bia­nego albo nie­bu­dzą­cego lęku, a ide­ałem dla chłopki wy­da­wał się ten, który mógł uwol­nić od ko­niecz­no­ści cięż­kiej pracy fi­zycz­nej, za­pew­nić do­stat­nie ży­cie. O moż­li­wo­ści zmiany losu in­nej niż za­mąż­pój­ście w ro­dzi­nach wło­ściań­skich ra­czej się nie roz­ma­wiało. Wy­jazd ko­biety do pracy fi­zycz­nej w mie­ście też nie sta­no­wił do­brego roz­wią­za­nia – za­ra­bia­jąc poza do­mem, żona nie pod­le­gała kon­troli męża, co za­gra­żało pa­triar­cha­towi, więc nie było mile wi­dziane[7].
Dla więk­szo­ści zie­mia­nek pod­sta­wo­wym miej­scem ak­tyw­no­ści po­zo­sta­wał dom, na­wet po 1918 roku. Mo­gły już do­ko­ny­wać wy­bo­rów po­li­tycz­nych, jed­nak wciąż ocze­ki­wano, że w ży­ciu spo­łecz­nym wy­każą się ce­chami przy­pi­sy­wa­nymi im przez męż­czyzn od se­tek lat – czyli że będą em­pa­tyczne, roz­ważne i spo­kojne.
Nie­wiele zmie­niło się w tej kwe­stii od po­czątku wieku, kiedy Ga­briela Za­pol­ska pi­sała:
 
I gdy pani domu bę­dzie pro­mie­nieć tą wielką pięk­no­ścią spo­koj­nego du­cha – cały jej dom, całe jej oto­cze­nie roz­pro­mieni się z nią ra­zem. Ci­sza za­le­gnie jej progi – ktoś wcho­dzący w te ściany uczuje się na­gle uko­jony i sam od­czuje wa­lor swej pięk­no­ści. Ko­bieta piękna – mo­ral­nie i fi­zycz­nie po­trafi wła­sny swój za­ką­tek uczy­nić pięk­nym i spo­koj­nym, po­trafi sie­bie, dzieci lub do­mow­ni­ków przy­oblec w piękno du­chowe.[8]
 
Po­nad dwa­dzie­ścia lat póź­niej, w la­tach du­żej ak­tyw­no­ści eman­cy­pan­tek, fe­mi­ni­stek, Ma­ria Gros­sek-Ko­rycka w „Blusz­czu” z iro­nią od­no­siła się do roli aniel­skiej kró­lo­wej domu: „Wieki ko­bieta prze­trwała w tym za­ko­nie. Była cu­downą matką i cu­downą żoną – na­prawdę nie­do­bra zda­rzała się wy­jąt­kowo. Męż­czy­znę ota­czała cała hie­rar­chia słu­żeb­nic, przez które był wy­pie­lę­gno­wany, wy­chu­chany i ob­słu­żony”[9].
Prze­bie­ga­jące po­woli zmiany oby­cza­jowe nie wpły­wały w za­sad­ni­czy spo­sób na to, jak swoje żony chcieli wi­dzieć zie­mia­nie. Po 1918 roku wciąż miały być tak bar­dzo współ­czu­jące, prze­wi­du­jące, pełne zro­zu­mie­nia, że zdolne do zła­go­dze­nia naj­więk­szych spo­rów, rów­nież po­li­tycz­nych. Ich mę­żo­wie, współ­pra­cow­nicy czy men­to­rzy tego wła­śnie ocze­ki­wali od ko­biet ak­tyw­nych w ży­ciu spo­łecz­nym. I temu słu­żyć miała dzia­łal­ność edu­ka­cyjna zie­mia­nek, ich do­bro­czyn­ność na wsiach, za­kła­da­nie sto­wa­rzy­szeń oraz kół.
W ta­kim po­strze­ga­niu sa­mych sie­bie – jako prze­wod­ni­czek ludu, ob­da­rzo­nych nie­zwy­kłą cier­pli­wo­ścią, wy­ro­zu­mia­ło­ścią – wspie­rał ko­biety Ko­ściół ka­to­licki, za wzór sta­wia­jąc Matkę Bo­ską i jej do­broć, go­to­wość od­da­nia ca­łej uwagi ro­dzi­nie, dzie­ciom, in­nym, nie wła­snemu roz­wo­jowi. Zjed­no­czone Koło Zie­mia­nek od­wo­ły­wało się zresztą wprost do tego wzoru – na sztan­da­rach sto­wa­rzy­sze­nia ha­fto­wano ha­sło „Z Bo­giem i Na­ro­dem”.
Cha­rak­ter ów­cze­snej ko­biety – nie­za­leż­nie od spraw wy­ni­ka­ją­cych z jej przy­na­leż­no­ści do zie­miań­stwa – można też stre­ścić zda­niami z eseju Vir­gi­nii Wo­olf z 1931 roku:
 
Była ogrom­nie współ­czu­jąca. Nie­zmier­nie cza­ru­jąca. Ab­so­lut­nie po­zba­wiona ego­ty­zmu. Co­dzien­nie się po­świę­cała. Je­śli na obiad po­dano kur­czaka, brała nóżkę; je­śli aku­rat był prze­ciąg – ona sia­dała w prze­ciągu, sło­wem: tak zo­stała skon­stru­owana, że ni­gdy nie miała wła­snej my­śli czy ży­cze­nia, ale za­wsze wy­bie­rała współ­czu­cie z my­ślami i ży­cze­niami in­nych. A nade wszystko – tego chyba nie mu­szę do­da­wać – była czy­sta.[10]
 
Kiedy w Kró­le­stwie Pol­skim ten typ po­rów­ny­wany był do świę­tej Ma­rii, w An­glii ko­ja­rzył się z Anio­łem Do­mo­wego Ogni­ska, po­sta­cią opi­saną przez an­giel­skiego po­etę Co­ven­try’ego Pat­more’a w utwo­rze An­gel in the Ho­use. Do­mowa anie­lica nie miała jed­nak jed­nej waż­nej ce­chy zie­mianki: głę­bo­kiego po­czu­cia, że bez jej za­jęć prze­wod­niczki, na­uczy­cielki, do­bro­dziejki ru­nąłby pe­wien po­rzą­dek.
I wła­śnie za­cho­wa­niu spo­łecz­nego układu słu­żyć miało edu­ko­wa­nie wło­ścian przez zie­mianki. Plan za­kła­dał, że chłopi za­po­mną o pańsz­czyź­nie, za to przy­wiążą się do dwo­rów, a wła­ści­cieli ma­jąt­ków będą da­rzyć sza­cun­kiem.
Już w po­ło­wie XIX wieku, przed po­wsta­niem stycz­nio­wym, przed uwłasz­cze­niem chło­pów w 1864 roku, et­no­graf Jó­zef Glu­ziń­ski pi­sał:
 
Gdy­by­śmy wszy­scy jed­no­myśl­nie zaj­mo­wali się lo­sem i po­wo­dze­niem wło­ścian, wglą­dali w ich do­mowe obej­ścia i usil­nie za­chę­cali przy­kła­dem i radą do pra­co­wi­to­ści i dba­ło­ści o ich wła­sne do­bro, i gdyby na­uki nie­dzielne, przez czynne du­cho­wień­stwo udzie­lane, skło­nić ich mo­gły na drogę mo­ral­no­ści i cnoty, nie mie­liby oni czasu nic do stra­ce­nia, pra­cu­jąc około wła­snego do­bra z wi­docz­nym po­żyt­kiem. Unik­nę­liby na­ło­gów złych, […] wdzięczni za rady i na­uki do do­brego ich bytu pro­wa­dzące, bar­dziej by się do nas przy­wią­zy­wali.[11]
 
Po­glądy li­de­rek śro­do­wi­ska zie­miań­skiego w XX wieku były po­dobne. W roku 1906 „Świat Ko­biecy”, or­gan pra­sowy Zjed­no­czo­nego Koła Zie­mia­nek, opu­bli­ko­wał tekst ów­cze­snej prze­wod­ni­czą­cej sto­wa­rzy­sze­nia Ma­rii Kret­kow­skiej, która ubo­le­wała nad „za­ni­ka­niem pa­triar­chal­nych re­la­cji wsi i dworu”. Chło­pom za­rzu­cała po­strze­ga­nie zie­mian nie jako „chle­bo­daw­ców, opie­ku­nów i prze­wod­ni­ków, a wię­cej po­sia­da­ją­cych”. Po­stu­lo­wała, żeby zie­mianki za­jęły się mię­dzy in­nymi „zdro­wot­no­ścią” wło­ścia­nek, czyli or­ga­ni­zo­wa­niem dla nich lek­cji hi­gieny, po­mocy przy na­ro­dzi­nach dzieci oraz pie­lę­gno­wa­niu nie­mow­ląt. Miało to po­móc zy­skać przy­wią­za­nie wiej­skich ko­biet. Prze­pro­wa­dze­nie ta­kiej mi­sji żad­nej zie­miance nie po­winno na­strę­czać pro­ble­mów, bo była ona, we­dług Kret­kow­skiej, „ty­pem do­brej pani pol­skiej”[12].
Dla­czego za­da­nie po­pra­wia­nia re­la­cji mię­dzy dwo­rem a wsią wzięły na sie­bie ko­biety? Dla­czego nie ro­bili tego męż­czyźni? Za­py­ta­łam o to dok­tor Ewe­linę Ko­strzew­ską z Uni­wer­sy­tetu Łódz­kiego, zaj­mu­jącą się hi­sto­rią zie­mia­nek. Wy­ja­śniła, że kon­flikt mię­dzy męż­czy­znami z tych dwóch róż­nych klas za­wsze był dużo po­waż­niej­szy niż mię­dzy ko­bie­tami, choćby dla­tego, że z praw­nego punktu wi­dze­nia sprawy zwią­zane z wła­sno­ścią do­ty­czyły wła­śnie męż­czyzn. Wpraw­dzie do­bre pa­nie z dwo­rów od chło­pek róż­niło bar­dzo dużo, ale dużo je też z nimi łą­czyło, więc li­czyły na to, że z wza­jem­nym zro­zu­mie­niem nie bę­dzie kło­po­tów. Zie­mianki tak samo jak wło­ścianki były prze­cież mat­kami, żo­nami, by­wały go­spo­dy­niami, choć w in­nym zna­cze­niu niż ko­biety z ludu. Dzie­dziczki za­kła­dały, że dzięki po­dob­nym do­świad­cze­niom, wy­ni­ka­ją­cym przede wszyst­kim ze wspól­noty płci, do­trą do śro­do­wi­ska chłop­skiego.
Tyle że pańsz­czy­zny nie dało się tak po pro­stu wy­ma­zać. Chłopi wciąż ko­ja­rzyli „pań­skość” z wy­zy­skiem, a przy tym trak­to­wali tę nie­do­ści­głą ce­chę z dy­stan­sem, cza­sem na­wet z iro­nią, jakby cho­dziło o od­po­wied­nik wy­nio­sło­ści. Dla wielu wło­ścian ja­sne też było, że uprzy­wi­le­jo­wani, czyli zie­mia­nie, chcą ota­czać ich opieką, bo wie­rzą, że przy­nie­sie to ko­rzy­ści im sa­mym. Biedni, po­zba­wieni moż­li­wo­ści roz­woju miesz­kańcy wsi od jed­no­ra­zo­wych da­ro­wizn wo­le­liby wię­cej praw da­nych na za­wsze. W cie­kawy spo­sób o tym, dla­czego sprawa nie­rów­no­ści w po­sia­da­niu ziemi dzie­liła tak do­tkli­wie – dużo bar­dziej, niż gdyby cho­dziło o pie­nią­dze – pi­sała w swo­jej po­wie­ści Dom, po czę­ści au­to­bio­gra­ficz­nej, zie­mianka Zo­fia Sta­ro­wiey­ska-Mor­sti­nowa: „Zie­mia to warsz­tat pracy w bar­dziej oso­bi­sty spo­sób niż fa­bryka. Cu­dza, a oglą­dana każ­dego dnia – drażni […]”[13].
Pro­blem zmniej­sza­nia go­spo­darstw od po­czątku wieku XX w co­raz więk­szym stop­niu do­ty­czył też zie­mian. Sy­tu­acja eko­no­miczna, po­li­tyczna i kry­zys fi­nan­sowy dzia­łały na nie­ko­rzyść tej grupy spo­łecz­nej. A po re­wo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej 1917 roku utra­cone zo­stały naj­więk­sze ma­jątki, le­żące na zie­miach prze­ję­tych przez bol­sze­wi­ków[14].
Do II wojny świa­to­wej li­czeb­ność zie­miań­stwa w Kró­le­stwie Pol­skim dra­stycz­nie spa­dła – w 1864 roku zie­mia­nie po­sia­dali około czter­dzie­stu czte­rech pro­cent te­re­nów, a w 1938 – już tylko dwa­dzie­ścia cztery na tym sa­mym ob­sza­rze[15]. Czę­sto dzie­dzice sami par­ce­lo­wali swoje ma­jątki z ko­niecz­no­ści eko­no­micz­nej – dzie­ląc zie­mię do sprze­daży, za­ra­biali wię­cej, niż gdyby od razu sprze­da­wali ca­łość. A z moż­li­wo­ści po­więk­sze­nia go­spo­darstw i uzy­ska­nia wyż­szej po­zy­cji spo­łecz­nej ko­rzy­stali w tej sy­tu­acji za­moż­niejsi wło­ścia­nie.
Dla wło­ścia­nek awans ozna­czał mię­dzy in­nymi na­ukę oraz po­rzu­ce­nie pracy fi­zycz­nej w polu, choćby tylko na czas po­bytu w szkole. Chłopki, które za­czy­nały kursy go­spo­dar­cze, ta­kie jak te pro­wa­dzone w Na­łę­czo­wie, mu­siały mieć pie­nią­dze nie tylko na cze­sne, lecz także na od­po­wied­nie ubra­nie, wy­po­sa­że­nie wa­lizki i po­dróż. Z tego względu do pierw­szego etapu – zło­że­nia po­da­nia o przy­ję­cie – do­cie­rały tylko wy­brane, nie naj­bied­niej­sze, wspie­rane fi­nan­sowo przez pa­nie z dwo­rów.
I gdyby na dzia­ła­nia edu­ka­cyjne zie­mia­nek spoj­rzeć z wiarą w czy­stość ich in­ten­cji – a nie wy­łącz­nie jak na prze­jaw chęci przy­wią­za­nia do sie­bie miesz­kań­ców wsi – można by się było za­sta­na­wiać, w jaki spo­sób wpły­nęły na pod­nie­sie­nie po­czu­cia war­to­ści chło­pek, jak zmie­niły ich co­dzien­ność. Pa­nie z dwo­rów mo­gły prze­cież prze­ka­zy­wać wie­dzę po­pra­wia­jącą ja­kość ży­cia, da­wać w ten spo­sób wiej­skim ko­bie­tom szansę na więk­szą nie­za­leż­ność w re­la­cjach z męż­czy­znami. Chłopki po kur­sach w szko­łach zie­mia­nek sta­wały się go­spo­dy­niami fa­cho­wymi, być może bar­dziej ce­nio­nymi w swoim śro­do­wi­sku niż wło­ścianki bez wy­kształ­ce­nia.
Zie­mianki chciały być dla wiej­skich ko­biet prze­wod­nicz­kami, ale jed­no­cze­śnie miały oka­zję wspie­ra­nia ich w walce o sa­mo­dziel­ność, po­czu­cie god­no­ści oraz moż­li­wość do­ko­ny­wa­nia wy­bo­rów – po­li­tycz­nych i oso­bi­stych. Ko­bieca so­li­dar­ność mo­gła do­ty­czyć spraw zwią­za­nych z po­zy­cją w mał­żeń­stwie, do­stę­pem do edu­ka­cji, pro­wa­dze­niem domu i z rze­czą po­zor­nie tak błahą, a tak za­sad­ni­czą jak wi­ze­ru­nek.

 
Ko­bieta wy­zwo­lona oby­cza­jowo, we­dług norm z po­czątku ubie­głego wieku, a po­tem mię­dzy­woj­nia, ubie­rała się co­raz od­waż­niej, w stroje za­kry­wa­jące co­raz mniej, a przy tym wy­god­niej­sze, oszczędne w zdo­bie­niach. Ale cho­dziło o kwe­stie waż­niej­sze niż sam wy­gląd, ta­kie jak uwal­nia­nie się od daw­nych ocze­ki­wań, żeby być za­wsze ła­godną, cza­sem nad­wraż­liwą, a w sy­tu­acjach, które zda­niem męż­czyzn tego wy­ma­gają, peł­nić funk­cję ozdoby.
Przy tym zie­mianka nie chciała po­rzu­cić tej czę­ści wi­ze­runku, która do­ty­czyła mo­ral­no­ści – za­le­żało jej, żeby opi­sy­wano ją jako wie­rzącą, za­an­ga­żo­waną spo­łecz­nie i go­tową do po­świę­ceń. Dzia­łal­ność cha­ry­ta­tywna dziew­cząt do­ra­sta­ją­cych we dwo­rach rzadko była ich wy­bo­rem – ro­biły to, co ich matki. Ko­lejne po­ko­le­nia wciąż miały od­da­wać swój czas mę­żowi, dzie­ciom, kla­som niż­szym, Ko­ścio­łowi i oj­czyź­nie. Wiele zie­mia­nek po­wta­rzało, że mają świa­do­mość swo­jej uprzy­wi­le­jo­wa­nej po­zy­cji i że z niej wła­śnie wy­nika obo­wią­zek po­świę­ca­nia in­nym czę­ści wła­snych moż­li­wo­ści. W ra­mach tej po­win­no­ści pie­lę­gno­wały na­ro­dową tra­dy­cję oraz pa­mięć o hi­sto­rii, a pod za­bo­rami taj­nie na­uczały ję­zyka pol­skiego.
W XX wieku zie­mianki sta­rały się dy­stan­so­wać od wi­ze­runku za­moż­nych ko­biet zaj­mu­ją­cych się bła­hymi spra­wami. Kry­ty­ko­wały po­wierz­chowną edu­ka­cję, sa­lo­nowe roz­rywki, flirty, nic nie­zna­czące roz­mowy, czy­ta­nie ro­man­sów i bez­pro­duk­tyw­ność przed­sta­wi­cie­lek swo­jej grupy spo­łecz­nej, zwłasz­cza tych ze star­szych po­ko­leń. Na prze­ciw­le­głym bie­gu­nie ta­kiego stylu ży­cia miało le­żeć wła­śnie za­an­ga­żo­wa­nie w dzia­łal­ność cha­ry­ta­tywną, spo­łeczną i edu­ka­cyjną. Jedna z czy­tel­ni­czek „Do­brej Go­spo­dyni” w 1902 roku na­pi­sała do re­dak­cji:
 
Ja nie wy­klu­czam przy­jem­no­ści ży­cia: roz­rywki, ksią­żek tre­ści be­le­try­stycz­nej, ołówka, pa­lety czy dłutka; to wszystko może uprzy­jem­nić nie­jedną chwilę mło­dym i star­szym, ja sama z przy­jem­no­ścią po­świę­cam temu wolne go­dziny od za­jęć, a zwłasz­cza wie­czory zi­mowe. Ale z na­sta­niem wio­sny roz­po­czyna się dla nas praca i czę­sto nie ma czasu na wy­tchnie­nie.[16]
 
Zie­mianki za­tem nade wszystko chciały mieć po­czu­cie, że ko­rzy­stają z czasu w spo­sób wła­ściwy, po­ży­teczny, że nie mar­no­tra­wią ani ma­jątku, ani moż­li­wo­ści, ja­kie daje im przy­na­leż­ność do swo­jej klasy. Do­ty­czyło to rów­nież hobby. Na­wet ha­fto­wa­nie – w dzi­siej­szych tek­stach uzna­wane czę­sto za sym­bol po­wierz­chow­no­ści zie­mia­nek – je­śli już wy­peł­niało wolny czas dzie­dzi­czek, było zwią­zane z pod­trzy­my­wa­niem du­cha na­ro­do­wego. Ha­fto­wano bo­wiem wzory lu­dowe, zbie­rane od wło­ścia­nek, gro­ma­dzone po­tem w spe­cjal­nych te­kach, opi­sy­wane. Po­pu­larne hobby ko­biet z ro­dzin zie­miań­skich w XX wieku sta­no­wiła także ar­che­olo­gia – bo można było wy­do­być spod ziemi pa­miątkę hi­sto­ryczną i do­dać ją do swo­jego zbioru pa­trio­tycz­nych przed­mio­tów. Od­da­wano się po­nadto fo­to­gra­fii, którą wy­ko­rzy­sty­wano do uwiecz­nia­nia tra­dy­cyj­nych stro­jów, po­sia­dło­ści zie­miań­skich oraz wnętrz dwo­rów. Na ła­mach „Świata Ko­bie­cego” za­chę­cano do zbie­ra­nia zdjęć, nad­sy­ła­nia do­ku­men­ta­cji ro­dzin­nych, wy­ko­py­wa­nia okru­chów uży­wa­nych przed wie­kami na­czyń i ka­mien­nych na­rzę­dzi. Na­wet spo­tka­nia to­wa­rzy­skie zie­mianki opi­sy­wały jako wy­da­rze­nia o do­nio­ślej­szym ich zda­niem zna­cze­niu niż tylko oka­zja do ra­do­ści z je­dze­nia, roz­mów czy po­tań­có­wek. Słynne były tak zwane trzyd­niówki u Kle­niew­skich w Klucz­ko­wi­cach – przy­ję­cia trwa­jące kil­ka­dzie­siąt go­dzin, z pro­gra­mem ar­ty­stycz­nym, po­ga­dan­kami zna­mie­ni­tych go­ści oraz sto­łem bo­gato za­sta­wia­nym kilka razy dzien­nie. Zgod­nie ze wspo­mnie­niami Ma­rii Kle­niew­skiej, jed­nej z twór­czyń Zjed­no­czo­nego Koła Zie­mia­nek, spo­tka­nia te miały słu­żyć pie­lę­gno­wa­niu pa­trio­ty­zmu.

Ce­cy­lia Pla­ter-Zy­berk, twór­czyni po­wsta­łej w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych XIX wieku szkoły go­spo­dar­czej dla dziew­cząt w Chy­licz­kach, w tek­ście Ko­bieta oby­wa­telka wy­da­nym w 1913 roku pi­sała:
 
[…] nas wy­cho­wano bar­dzo jed­no­stron­nie, bo je­dy­nie w kie­runku ogni­ska do­mo­wego… i suk­ce­sów świa­to­wych! – z zu­peł­nym po­mi­nię­ciem tego, co się na­szemu spo­łe­czeń­stwu od nas na­le­żało. Wszakże o obo­wiąz­kach spo­łecz­nych nie mó­wiono nam ni­gdy – ani w na­ucza­niu re­li­gii, ani w ży­ciu do­mo­wym.[17]
 
Na­ma­wiała w tym tek­ście ko­biety do pod­no­sze­nia do­cho­do­wo­ści go­spo­darstw, oszczę­dza­nia, żeby in­we­sto­wać w szkoły dla chło­pów i ochronki dla wiej­skich dzieci. A po­win­no­ści zie­mia­nek stre­ściła w zda­niu: „Męż­czy­zna niech ad­mi­ni­struje, ko­bieta do­ziera; męż­czy­zna niech bę­dzie głową, ko­bieta ser­cem”[18].

W cza­sach po­wsta­wa­nia pierw­szych szkół zie­mia­nek sy­tu­ację prawną ko­biet w Kró­le­stwie Pol­skim wciąż re­gu­lo­wały Ko­deks cy­wilny z 1825 roku oraz prawo o mał­żeń­stwie z 1836 roku. Te za­pisy ozna­czały, że ko­biety ze wszyst­kich klas były po­zba­wione tych sa­mych praw. Nie mo­gły sa­mo­dziel­nie spra­wo­wać opieki praw­nej nad swo­imi dziećmi, być świad­kami w są­dach cy­wil­nych, męż­czyźni z naj­bliż­szej ro­dziny roz­po­rzą­dzali ich ma­jąt­kami, mu­siały mieć zgodę mę­żów na pod­ję­cie pracy. Nie­za­leż­nie od tego, jak wy­so­kie miały wy­kształ­ce­nie, iloma ję­zy­kami mó­wiły, czy były zie­mian­kami, czy wło­ścian­kami, nie przy­słu­gi­wało im prawo za­bie­ra­nia głosu w są­dzie, mu­siały mieć peł­no­moc­ni­ków – męż­czyzn, któ­rzy przed­sta­wiali sprawy w ich imie­niu.
Wa­le­ria Mar­rené-Morz­kow­ska – fe­mi­nistka, pu­bli­cystka i au­torka po­wie­ści – pi­sała w 1903 roku:
 
Swo­boda oso­bi­sta ko­biety z chwilą ślubu ist­nieć prze­staje, mąż ma prawo wbrew jej woli za­bie­rać ją z sobą, gdzie mu się tylko po­doba, i zmu­sić ją przez po­li­cję do za­miesz­ka­nia z sobą. Nadto nie ma ona prawa spo­rzą­dze­nia żad­nego praw­nego aktu, na­wet ty­czą­cego się jej wła­sno­ści, bez jego [męża] asy­sten­cji, nie może na przy­kład po­kwi­to­wać z od­bioru ani sumy, ani na­leż­nego so­bie pro­centu.[19]
 
W świe­cie z tak wie­loma ogra­ni­cze­niami pol­skie ko­biety żyły do 1918 roku. Sy­tu­acja się zmie­niła, kiedy do­stały wy­wal­czone przez sie­bie prawa wy­bor­cze, jed­nak wciąż miały nie­równe szanse wzglę­dem męż­czyzn. „Po­czu­cie, że tak bar­dzo jest o co wal­czyć, było po­wo­dem, dla któ­rego w Sej­mie Usta­wo­daw­czym pol­skie po­słanki dzia­łały ra­zem, bez względu na róż­nice par­tyjne – po­wie­działa mi dok­tor Ewe­lina Ko­strzew­ska. – Czy były zwią­zane z en­de­cją, czy z le­wicą, sta­rały się prze­for­so­wać ustawy so­cjalne, zwią­zane na przy­kład z walką z al­ko­ho­li­zmem czy z tym, żeby ko­bieta wy­cho­dząc za mąż za cu­dzo­ziemca, nie tra­ciła swo­jego oby­wa­tel­stwa”. Je­śli cho­dzi o te dwa pro­blemy, zie­mian­kom bar­dziej za­le­żało na ure­gu­lo­wa­niu spraw zwią­za­nych z oby­wa­tel­stwem, ale zbli­żała je do wło­ścia­nek em­pa­tia – nie­za­leż­nie od wła­snych oko­licz­no­ści ży­cio­wych po­tra­fiły so­bie wy­obra­zić re­la­cje ko­biet z niż­szej klasy z mę­żami, braćmi czy oj­cami.
Lata ist­nie­nia szkół zie­mia­nek były jed­no­cze­śnie cza­sem wzmo­żo­nych dzia­łań ru­chu eman­cy­pa­cyj­nego. Jed­nak zie­mianki miały do eman­cy­pa­cji po­dej­ście pełne kom­pro­mi­sów – wła­sny świat, nie­za­leżne de­cy­zje były dla nich ważne, o ile mo­gły przy tym po­zo­stać przy­kład­nymi żo­nami, go­spo­dy­niami. W śro­do­wi­sku zie­miań­skim ko­biety za­zwy­czaj zaj­mo­wały ja­sno okre­ślone miej­sce, we­dług usta­lo­nego po­rządku w ukła­dzie pa­triar­chal­nym. Kiedy na świe­cie dzia­łały su­fra­żystki, po­wsta­wało co­raz wię­cej or­ga­ni­za­cji wal­czą­cych o prawa ko­biet do edu­ka­cji, udziału w wy­bo­rach, pracy na równi z męż­czy­znami, pod tymi po­stu­la­tami pod­pi­sy­wały się też zie­mianki na­le­żące do Zjed­no­czo­nego Koła. Za­bie­gały o prawa po­li­tyczne, an­ga­żo­wały się spo­łecz­nie, lecz dbały rów­no­cze­śnie o za­cho­wa­nie wi­ze­runku wzo­ro­wych pań domu. Dy­stan­so­wały się wo­bec fe­mi­ni­stek – prze­szka­dzała im wi­zja braku po­ro­zu­mie­nia z męż­czy­znami albo kon­flik­tów z nimi. Za­le­żało im na fi­nan­so­wym wspar­ciu udzie­la­nym przez mę­żów, po­trzeb­nym do pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści cha­ry­ta­tyw­nej. Być może ich ak­tyw­ność spo­łeczna była jed­no­cze­śnie pierw­szym spo­so­bem, żeby prze­bić się przez głosy męż­czyzn w pra­sie czy pod­czas wy­stą­pień pu­blicz­nych. Tak czy ina­czej, go­dziły się na pa­triar­chat, bo w za­moż­nym śro­do­wi­sku nie za­wsze do­strze­gały nie­bez­pie­czeń­stwa tego po­rządku, który wło­ścianki znały zbyt do­brze.
Dziś wie­dzę o da­mach z dwo­rów czer­piemy w du­żej mie­rze z cza­so­pism, pa­mięt­ni­ków, wspo­mnień oraz li­stów do re­dak­cji – ko­rzy­stamy więc ze źró­deł, w któ­rych zie­mianki por­tre­to­wały sie­bie tak, jak chciały być od­bie­rane. Wia­domo jed­nak, że ich styl ży­cia nie był zwią­zany tylko z pa­trio­ty­zmem, do­bro­czyn­no­ścią i re­li­gij­no­ścią. Cza­so­pi­sma dla dam dworu re­gu­lar­nie pu­bli­ko­wały tek­sty na te­mat mody, or­ga­ni­zo­wa­nia przy­jęć czy prze­jaż­dżek kon­nych. Po­ja­wiały się w tej pra­sie re­klamy ko­sme­ty­ków, ubrań, bu­tów oraz do­dat­ków.
Czy zie­mianki rze­czy­wi­ście chciały być przy­wód­czy­niami ko­biet z ludu, czy też ocze­ki­wali tego od nich mę­żo­wie? Dok­tor Ewe­lina Ko­strzew­ska wy­tłu­ma­czyła to na­stę­pu­jąco:
 
Uwa­żały, że wło­ścianki po pro­stu na­leży oto­czyć opieką. Dla­tego na­zy­wały je młod­szymi sio­strami. Chłopki albo ak­cep­to­wały taki układ, albo na­wet nie czuły, że co­kol­wiek może być w tej sy­tu­acji nie w po­rządku. Dużo prze­cież zy­ski­wały, je­śli po­szły do szkoły zie­mia­nek – zdo­by­wały wie­dzę po­trzebną, żeby spraw­nie pro­wa­dzić go­spo­dar­stwo, do­wia­dy­wały się, jak dbać o zdro­wie ro­dziny, lek­cje hi­gieny pod­no­siły ja­kość ich ży­cia. Na wieś wra­cały z wie­dzą i mo­gły stać się prze­wod­nicz­kami w swo­ich śro­do­wi­skach. Wtedy za­zwy­czaj wśród lu­dzi do­okoła sie­bie za­szcze­piały za­sady spo­łecz­nej współ­pracy po­mię­dzy dwo­rem i wsią, cza­sami na­wet nie­świa­do­mie.
 
Do po­dob­nych szkół uczęsz­czały czę­sto zie­mianki, któ­rych ro­dziny stra­ciły ma­jątki albo któ­rych ro­dzice po pro­stu nie byli wy­star­cza­jąco za­możni, by po­zo­sta­wić córki bez za­wo­dów.
Dziew­częta z dwo­rów wy­bie­rały szkoły go­spo­dar­cze, żeby zdo­być dy­plom in­struk­torki pro­wa­dze­nia go­spo­dar­stwa do­mo­wego albo na­uczy­cielki, bo te za­wody mo­gły im – w ra­zie po­trzeby – za­pew­nić utrzy­ma­nie. Ale i tak ab­sol­wentki pod­kre­ślały do­nio­słe zna­cze­nie tego prak­tycz­nego roz­wią­za­nia. Stu­dentki Wyż­szej Szkoły Go­spo­dar­czej w Snop­ko­wie pod Lwo­wem, z któ­rych wiele zo­sta­wało po­tem na­uczy­ciel­kami w Na­łę­czo­wie, wła­sną mi­sję opi­sy­wały ha­słem „Służ, sza­nuj, siej, świeć”. Po skoń­cze­niu szkoły uło­żyły pio­senkę o swo­ich umie­jęt­no­ściach:
 
[…] prak­tyczne żony,
Co wie­dzą świet­nie, co to kuch­nia, pra­nie, krój.
My wszystko same:
Choć dama w damę
Z tym ca­łym kra­mem
Tak so­bie ot!
Wy­wa­bić plamę,
Uszyć py­jamę –
My wszystko same
Ro­bimy w lot
A kon­fi­tury,
Krowy i kury
To dla nas fraszka […].[20]
 
Ab­sol­wentki z 1930 roku na eg­za­min koń­cowy przy­go­to­wały nie cia­sto o tra­dy­cyj­nym kształ­cie, ale dwór z pier­nika z wy­pie­czo­nymi drze­wami i kwia­tami do­okoła – sym­bol po­rządku, do­statku oraz przy­wią­za­nia do ziemi.
Być może ten pa­tos i dba­łość o de­ko­ra­cje były zwią­zane z nie­usta­ją­cym po­czu­ciem nie­po­koju, braku pew­no­ści co do swo­jej po­zy­cji. W mię­dzy­woj­niu zie­mianki nie mu­siały już pro­wa­dzić taj­nych lek­cji pol­skiego ani krze­wić pa­trio­ty­zmu, żeby oj­czy­zna prze­trwała w tra­dy­cji oraz ję­zyku. Ale wciąż chciały za­zna­czać, jak ważne są ich dzia­ła­nia spo­łeczne. Przed II wojną świa­tową zie­mia­nie tra­cili nie tylko ma­jątki, ale też mieli po­wody, by czuć, że tracą po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa w dużo szer­szym zna­cze­niu – in­te­li­gen­cja kry­ty­ko­wała ich za ego­izm, a chłopi, wciąż pa­mię­ta­jący pańsz­czy­znę, za wy­zysk. Jako klasa spo­łeczna, ist­nie­jąca w sfe­rze pu­blicz­nej, po­sia­da­jąca spe­cjalne prawa i przy­wi­leje, zie­miań­stwo chy­liło się ku koń­cowi.
Dziś zie­mia­nie opi­sy­wani są czę­sto w kon­tek­ście kon­fi­skat ma­jąt­ków po II woj­nie świa­to­wej, upadku rze­czy­wi­sto­ści ist­nie­ją­cej wcze­śniej w pol­skich dwo­rach. Po­zo­stały jed­nak za­leż­no­ści to­wa­rzy­skie i pa­mięć o szla­chec­kich przod­kach, któ­rych zdję­cia prze­cho­wy­wano w ro­dzin­nych ar­chi­wach.
W rów­nie barw­nych, in­ten­syw­nych wspo­mnie­niach jak te do­ty­czące lu­dzi po­wra­cają miej­sca. Ko­biety wy­cho­wane w zie­miań­skich dwo­rach przy­po­mi­nają so­bie ze szcze­gó­łami układ po­miesz­czeń w domu, me­ble, spo­sób ich usta­wie­nia, od­twa­rzają prze­chadzki po dwor­skich par­kach, ogro­dach, wśród fol­war­ków. Pa­mię­tają też czę­sto, że po woj­nie dwór po­wra­cał do ich ro­dzi­ców w snach jako miej­sce szczę­ścia, ja­kiego po­tem nie od­na­leźli już ni­g­dzie in­dziej.
W tej książce nie przy­po­mnę hi­sto­rii naj­słyn­niej­szych ro­dów – Za­moy­skich, Czar­to­ry­skich, Lu­bo­mir­skich, Po­toc­kich czy Sa­pie­hów – ale przyj­rzę się ko­bie­tom, które ży­jąc we dwo­rach, wśród ca­łego sys­temu po­win­no­ści i ocze­ki­wań, pod­le­gały pa­triar­cha­towi.

 
Wesprzyj nas