Marcin Strzyżewski zabiera nas w podróż po kraju opartym w tej samej mierze na autorytarnej władzy Władimira Putina co na zabobonach i absurdach. Do mocarstwa, które potyka się o własne nogi, w którym w przydomowych ogródkach uprawia się ziemniaki na tony i gdzie pralki działają bez wody. Jak to możliwe?
Przeciętny Polak wie o Rosji tyle, że to bogate państwo, w którym za ropę kupuje się rakiety, a zwykli ludzie żyją gorzej niż my.
Co to jednak znaczy „gorzej”?
Czy można zrozumieć Rosję, nie wiedząc, jak wygląda codzienne życie jej mieszkańców?
Poznaj miejsce, w którym o majętności świadczy wysokość płotu, każdy przejazd drogą grozi śmiercią, demokracja jest mitem, za to swoją republikę zaczynają tworzyć bezdomne szariki.
W tym chrześcijańskim państwie dziesiątki milionów rocznie wydaje się na konsultacje z szamanami, a najważniejsze kryterium wyboru partnera przez kobiety to „byle nie bił”.
Marcin Strzyżewski urodził się w 1987 roku. Z wykształcenia jest rusycystą. Ukończył filologię rosyjską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Swoją karierę zawodową związał z portalem Onet.pl, ale pracował także w dziale publicystyki w GRYOnline.pl, gdzie był kierownikiem działu technologii. Prowadzi własny kanał na YouTube, na którym dzieli się wiedzą na temat krajów byłego ZSRR.
Rosja. Mocarstwo absurdu i nonsensu
Wydawnictwo Szczeliny
Premiera: 23 października 2023
Od autora
Kiedy oceniamy jakąś rzecz – próbujemy określić jej jakość, urodę, wielkość i przydatność – zawsze porównujemy ją z naszymi oczekiwaniami wobec niej. Jakkolwiek Rosja[1] nie mieści się w definicji „rzeczy”, ta zasada ma wpływ na mój sposób myślenia o tym kraju. Dlatego warto zacząć od tego, czego się po Rosji spodziewałem. Moje dwa pierwsze wspomnienia związane z tym krajem są tak od siebie oderwane, jakby nie dotyczyły tego samego miejsca. Pierwsze było „bliskie”. W kamienicy, w której się wychowałem, na tym samym piętrze, mieszkał Alosza Awdiejew – wykładowca, pieśniarz i aktor. Kiedyś dał mnie i mojemu bratu książkę z rosyjskimi bajkami. Oczywiście po rosyjsku, spisaną cyrylicą. Jeszcze pamiętam ten zapach i te ilustracje… Z treścią gorzej, bo nikt w domu nam jej nie czytał. Drugie wspomnienie to telewizyjny reportaż z Moskwy. Święta, śnieg. Stary, misiowaty Borys Jelcyn kupuje prezenty wnukom. Padają słowa o Dziadku Mrozie, co było dla nas dziwne, egzotyczne i mało zrozumiałe. Wtedy mnie, dziecku, Jelcyn wydawał się surowym, ale przyjacielskim dziadkiem. Takim samym jak ci, których codziennie mijałem na ulicach Krakowa.
W tamtych czasach w telewizyjnych wiadomościach dość często pojawiały się nagrania ukazujące jeżdżące po błocie pojazdy pancerne i zrujnowane miasta. Zafascynowany, oglądałem czołgi. Wówczas nie miałem jeszcze świadomości, jak straszną są rzeczą, jak wiele cierpienia przynoszą. Dziś zastanawiam się, czy patrzyłem na Bałkany, czy może na Czeczenię. Zapewne na jedno i drugie.
Później przyszedł Putin. Kiedy to się stało, wciąż chodziłem do podstawówki. To mniej więcej wtedy zacząłem odrobinę bardziej świadomie wsłuchiwać się w medialne doniesienia o świecie. Zatonięcie okrętu Kursk, pamiętny 11 września, wspólna walka z terroryzmem[2]. Tak, dziś to wydaje się absurdalne, ale to właśnie Władimir Putin był pierwszym zagranicznym liderem, z którym George Bush rozmawiał po atakach na dwie wieże. Niedługo później rosyjski prezydent w publicznym wystąpieniu obiecał przekazać Zachodowi rosyjskie dane wywiadowcze i udostępnić przestrzeń powietrzną dla zachodnich samolotów wożących transporty humanitarne w regiony objęte wojną z terroryzmem.
Jednocześnie wiele mówiło się o pieniądzach, w których na początku XXI wieku Rosja zaczęła wręcz tonąć. Oczywiście wtedy łatwo było połączyć Putina i dobrobyt. Dziś rozumiemy, że na ówczesny wzrost dochodów państwa i poprawę poziomu życia złożyły się raczej reformy rozpoczęte za Jelcyna i wzrost cen surowców energetycznych. W tamtych czasach jednak Putin przynajmniej nie przeszkadzał i wydawało się, że jego kraj podąża drogą wyboistą i długą, ale prowadzącą do normalności – jakkolwiek byśmy ją definiowali.
To oczywiste, że jako nastolatek dałem się na to nabrać. Litery F, S oraz B, ułożone w tej właśnie kolejności, nie nabrały dla mnie jeszcze złowieszczego znaczenia. Z jakiegoś powodu jednak niewielu ludzi w Rosji i poza jej granicami wysnuło dość oczywisty wniosek, że były pracownik KGB nie jest idealnym kandydatem na prezydenta. Gdy nadeszła chwila na podjęcie decyzji o przyszłości i wybranie kierunku studiów, byłem wyjątkowo głupim młodym człowiekiem. O świecie wiedziałem niewiele – tylko tyle, że jest wielki i ciekawy. Pomysł na studiowanie filologii rosyjskiej sprzedał mi starszy brat. Kiedyś powiedział mi, że nie ma wielkiej konkurencji podczas rekrutacji, a rosyjskiego nie uczy się teraz prawie nikt. Wcześniej przez lata poznawałem język francuski, a filologami byli i moja matka, i jej ojciec. Ten pomysł brzmiał na tyle kusząco i sensownie, że wykiełkował w moim umyśle.
Z jednej strony otwierało to ogromne możliwości choćby zwykłego zwiedzania – cała przestrzeń byłego ZSRR posługuje się, lepiej lub gorzej, językiem dawnego imperium. Jak wielu młodych ludzi byłem głodny przygód i podróży. Z drugiej strony bogacąca się Rosja w mojej nastoletniej głowie oznaczała handel i potrzebę porozumiewania się z klientami. Ostatecznie zresztą nie było to tak dalekie od prawdy. Gdybym tylko trochę bardziej nadawał się do tej pracy, być może dalej zajmowałbym się eksportem wanien do krajów Wspólnoty Niepodległych Państw. Być może gdyby w Rosji do władzy doszedł ktoś inny, handel z tym państwem faktycznie okazałby się dobrym źródłem dochodu.
Do dziś postrzegam Rosję nie jako kraj skazany na totalitaryzm, ale jako społeczeństwo, które jechało po wyboistej drodze w dobrym kierunku, by w którymś momencie zboczyć z trasy. Celowo nie używam słowa „zawrócić” – na żadnym etapie istnienia obecnej Rosji nie doszło do dużego, gwałtownego skrętu. Byliśmy raczej świadkami nawarstwiania się pomyłek. Jak w przypadku pocisku balistycznego, w którym niewielki błąd aparatury może doprowadzić do kumulacji odchylenia i uderzenia wiele kilometrów od celu. To przykre, że dziś ta metafora wydaje się tak pasująca do Rosji.
Nawet inwazja na Ukrainę rozpoczęta 24 lutego 2022 roku – choć to bolesne wydarzenie, które trwale zmienia historię – była tylko logicznym przedłużeniem poprzednich drobnych zmian kursu. Jakich? Wiele elementów tego procesu nie wzbudziło większego zainteresowania mediów w Rosji i za granicą. Były to raczej kolejne niepozorne „techniczne” decyzje wynikające z siebie nawzajem, związane z doraźną korzyścią ograniczonego kręgu ludzi. W pierwszej dekadzie putinizmu wielokrotnie powtarzano mit o Putinie, który pokonał oligarchów. Oczywiście, niektórzy prominenci z czasów Borysa Jelcyna stracili wpływy, wolność lub życie. Jednocześnie jednak pojawiła się zupełnie nowa kasta plutokratów. Co ważne, ci ludzie zachowują swoje wpływy przez lata. Siergiej Ławrow jest ministrem spraw zagranicznych od 2004 roku, Siergiej Czemiezow – prezesem koncernu Rostiech od 2007 roku, Siergiej Sobianin sprawuje urząd mera Moskwy od 2010 roku, Aleksandr Bortnikow pozostaje szefem FSB od 2008 roku. Wtedy to z tego stanowiska został usunięty Nikołaj Patruszew, który od tego czasu niezmiennie pełni tę samą funkcję – sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Wymieniać można długo. Gierman Grief w 2007 roku został przewodniczącym zarządu Sbierbanku i jest nim do dziś. Aleksiej Miller szefem Gazpromu pozostaje niemal tak długo, jak długo Putin rządzi Rosją – objął to stanowisko w 2001 roku. Igor Sieczin zajmuje fotel głównego dyrektora wykonawczego Rosnieftu od 2012 roku.
Z rosyjskiego słownika konsekwentnie i trwale wykreślano takie pojęcia jak „kompetencje” i „sprawiedliwość”. W kraju zbudowano system, którego istotą było zachowanie stanowiska nie tylko przez Putina, lecz także przez cały szereg postaci zajmujących różne miejsca w piramidzie nomenklatury. Sama władza z kolei służyła okradaniu państwa i budowaniu odizolowanych oaz niewyobrażalnego bogactwa, oddzielonych od oceanu szarości wysokim płotem. Budowa takiego państwa wymagała powolnego demontowania wszelkich demokratycznych przeszkód: sądów, wolnych mediów, podziału władzy. Demokratyczne instytucje sprawiają, że obcy ludzie patrzą innym na ręce, utrudniają im kradzież, psują piękne pozory usypiające czujność opinii publicznej zarówno w kraju, jak i za granicą.
Każdy z udzielnych książąt Putina przez lata budował własną strukturę ludzi posłusznych, skorumpowanych i wdzięcznych władzy za pozycję kontrastującą z siermiężnym otoczeniem. Za takim płotem łatwo stracić kontakt z rzeczywistością. Nabrać pewności, że Rosja jest nowoczesnym krajem, w którym ludziom żyje się dobrze. Utwierdzić się w przekonaniu, że przywłaszczenie połowy funduszy publicznych, przeznaczonych na przykład na budowę drogi, po to, by kupić sobie kolejną willę czy nowy samochód lub sfinansować zagraniczną wycieczkę, nikogo nie krzywdzi. Uwierzyć, że zajęcie Krymu było dobrą decyzją – nie tylko słuszną, lecz także korzystną, bo przyniosło chwilową poprawę ratingu. Łatwo uznać, że inni są słabi, a ty jesteś silny i możesz sięgnąć, po co tylko chcesz.
Przez pokolenia władzy zależało na wyhodowaniu konkretnego gatunku człowieka. Do jego cech należy zaliczyć dumę z otaczającej go rzeczywistości (niezależnie od tego, jak bardzo jest szara) i brak zainteresowania tym, co znajduje się za wysokim płotem. Patriotyzm w wykonaniu putinowskiej Rosji to często brak krytycznego spojrzenia na własną ulicę, zakład pracy czy działanie lokalnej władzy. A jednocześnie wypaczony wizerunek świata poza granicami Federacji Rosyjskiej, budowany konsekwentnie przez media. Rosja podzieliła się na dwie osobne części. Jedna i druga znajdują się za wysokim płotem, ale w obu przypadkach znaczy to coś zupełnie innego.
W polskim dyskursie bardzo często można spotkać się z kolokwialnym stwierdzeniem, zgodnie z którym Rosja to stan umysłu. Bardziej oczytani cytują Fiodora Tiutczewa, który pisał: „Umom Rossiju nie poniatʹ, Arszynom obszczim nie izmieritʹ” (Rosji nie pojmiesz umysłem i nie zmierzysz arszynem[3]). Oczywiście brzmi to nadzwyczaj tajemniczo i buduje obraz Rosji jako dalekiego, niezwykłego i ciekawego kraju. Jeśli jednak dobrze się nad tym zastanowimy, okaże się, że umysłem tak samo nie pojmiemy Francuzów, Amerykanów czy Brazylijczyków. Większość z nas nie zgłębiła do końca nawet swojej własnej natury. Nasi najbliżsi potrafią nas zaskoczyć i często nie mamy pojęcia, dlaczego te same bodźce budzą w nich i w nas zupełnie różne uczucia, wywołują odmienne reakcje. Już pojedynczy człowiek zwykle stanowi dla nas zagadkę, dlatego całe społeczności tym bardziej można poznać jedynie powierzchownie. O ile więc akceptuję, że Rosja i jej mieszkańcy – tak różnorodni – wymykają się próbom spójnej analizy, o tyle przekonuję, że rosyjskie społeczeństwo, tak samo jak wszystkie inne, można przynajmniej próbować zrozumieć.
Osobiście staram się to zrobić od jakichś siedemnastu lat, czyli od początku moich studiów rusycystycznych. Jedna książka to zbyt mało, żeby przekazać wszystkie moje wnioski i obserwacje. Spróbuję jednak pokazać, jak żyją Rosjanie na szerokich przestrzeniach kraju, rozciągających się za wysokimi płotami aparatczyków i oligarchów. To ważne, bo zwykle patrzymy na dane państwo przez pryzmat jego politycznych decyzji i działań na arenie międzynarodowej. Nie sięgamy głębiej, do podstawowego poziomu rzeczywistości. Na kartach tej publikacji spojrzymy zatem przez płot na wiele pozornie niezwiązanych ze sobą aspektów życia zwykłych Rosjan, by dostrzec i zrozumieć, czym codzienność tych ludzi różni się od naszej. Wydaje się, że tych różnic nie ma wiele. Kiedy chorujemy, idziemy do lekarza, kiedy nas stać, dbamy o nasz komfort. Do pracy jeździmy samochodem albo tramwajem, a ubrania kupujemy w sklepie. Dobijają nas kredyty mieszkaniowe, a marzeniami Polaka i Rosjanina zawsze będą remont, samochód i wczasy.
Wszyscy lubimy upraszczać. Z takiej perspektywy życie Rosjanina może wydawać się takie samo jak nasze, tylko biedniejsze. To jednak nijak nie pomoże nam zrozumieć rosyjskiej rzeczywistości, która w dużym stopniu wpływa na rosyjski sposób myślenia i na podejmowane decyzje.
Nie ukrywajmy – kiedy mówimy o podejmowaniu decyzji, mamy na myśli także te tragiczne. Zacząłem pisać tę książkę już po wybuchu wojny ukraińsko-rosyjskiej. Niejednokrotnie miałem okazję na własne oczy oglądać efekty działań wojennych. Byłem w Kijowie, Charkowie, Iziumie, Kupiańsku, Czernichowie. Takie pytania jak „Dlaczego oni tego nie powstrzymali?”, „Dlaczego ktoś zgłosił się na wojnę na ochotnika?”, „Jak to możliwe, że ludzie nie wyszli na ulicę i nie zaczęli palić opon na placach?” towarzyszyły mi za każdym razem, kiedy patrzyłem na dom zrównany z ziemią, biurowiec osmalony ogniem albo zawalony blok. Poznając różne aspekty rosyjskiej codzienności, spróbujemy znaleźć odpowiedź między innymi na te pytania.
[1] W niniejszej publikacji słowa „Rosja” i „rosyjski” są używane zarówno w odniesieniu do historycznych państw rosyjskich (w szczególnych przypadkach przywoływanych z nazwy), a także – dla pewnego uproszczenia – w kontekście współczesnej Federacji Rosyjskiej. (Wszystkie przypisy rzeczowe, o ile nie podano inaczej, pochodzą od redakcji).
[2] J. O’Loughlin, G. Ó Tuathail, V. Kolossov, A ‘Risky Westward Turn’? Putin’s 9–11 Script and Ordinary Russians, [w:] „Europe-Asia Studies”, 2004, Vol. 56, No. 1, s. 3–34, https://www.jstor.org/stable/4147436, dostęp: 10.07.2023.
[3] Wszystkie tłumaczenia cytatów, o ile nie podano inaczej, pochodzą od autora książki.
Zacznijmy od ogółu
Same liczby to zbyt mało, ale przecież dopiero zaczynamy. Dlatego posłuchajmy, co one nam mówią o wysokości płotu. Zacznijmy od tego, że według oficjalnych danych Rosstatu[4], czyli rosyjskiego urzędu statystycznego, z października 2022 roku miesięczne przychody 50% rosyjskiego społeczeństwa wynoszą trzydzieści tysięcy czterysta rubli (tysiąc dziewięćset złotych)[5] albo mniej. Ta grupa łącznie otrzymuje 30,7% ogółu dochodów społeczeństwa – niemal dokładnie tyle co 10% najbogatszych Rosjan[6]. To oczywiście bezduszna statystyka, na dodatek prawdopodobnie podretuszowana przez rosyjskie państwo, żeby ludziom się wydawało, że nie jest aż tak źle.
Pobawmy się trochę liczbami. Za punkt wyjścia do obliczeń przyjmiemy wspomniane trzydzieści tysięcy czterysta rubli miesięcznie, czyli trzysta sześćdziesiąt pięć tysięcy rubli rocznie. Statystyczny Rosjanin musiałby pracować pięćdziesiąt lat, żeby zarobić tyle samo, ile małżonka Dmitrija Pieskowa – rzecznika prasowego prezydenta Putina – zarabiała średnio miesięcznie w 2021 roku. Według oficjalnej deklaracji jej roczny dochód wyniósł 218,5 miliona rubli. Oczywiście to wielokrotnie więcej niż wyniosły zarobki samego Pieskowa. On, jako skromny urzędnik, zarobił w całym 2021 roku „zaledwie” 14,5 miliona rubli. Za to już w 2015 roku został przyłapany z zegarkiem wartym sześćset dwadzieścia tysięcy dolarów[7]. Według kursu z początku 2023 roku nasz statystyczny Rosjanin pracowałby na taki luksusowy przedmiot ponad sto lat.
Dmitrij Pieskow oczywiście znajduje się w ścisłej czołówce rosyjskiej władzy, choć od czubka piramidy wciąż dzieli go kilka pięter. Zejdźmy niżej – spójrzmy na przykład na Aleksandra Gusiewa, gubernatora obwodu woroneskiego. Gusiew razem z małżonką w 2021 roku zarobili 11 582 973 ruble – przynajmniej według oficjalnej deklaracji[8]. To oczywiście inny poziom niż w przypadku Pieskowa. Wciąż jednak zwykłe rosyjskie małżeństwo, zarabiające po trzydzieści tysięcy rubli na osobę, musiałoby pracować szesnaście miesięcy, żeby zarobić tyle, ile państwo Gusiew oficjalnie zarobili w miesiąc.
Nic dziwnego, że małżonka gubernatora może sobie pozwolić na mercedesa GLS 450. Oczywiście ceny samochodów znacząco się różnią w zależności od miejsca zakupu, rocznika czy wersji wyposażenia. W Polsce na początku 2023 roku za podstawową wersję takiej maszyny w salonie trzeba było zapłacić czterysta czterdzieści pięć tysięcy złotych. To ponad osiem milionów rubli. A przy tym nie może to być szczególnie stary samochód. W deklaracji za 2020 rok pani Gusiewa zgłaszała jeszcze lexusa LX 570. Jak widać, nie spełniał on już jej oczekiwań i trzeba było zmienić go na coś lepszego. Czy jednak jeśli zarabia się 11,5 miliona rubli rocznie, można wydać 8 milionów na samochód? Może państwo Gusiew wzięli go na raty, a może mają dodatkowe dochody, nieuwzględnione w deklaracji? Kto może być pewien? Zejdźmy jeszcze niżej. Naczelnik miejskiego okręgu Jakucka w 2021 roku zarobił 5,5 miliona rubli. Jego małżonka – co nietypowe – zaledwie dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli. Ten regionalny urzędnik otrzymuje miesięcznie czterysta pięćdziesiąt trzy tysiące rubli, czyli wciąż o sto tysięcy rubli więcej niż co drugi Rosjanin zarobi w rok.
Oczywiście możemy też od naszego punktu wyjścia, czyli Dmitrija Pieskowa, zrobić krok w górę. Teraz zbliżamy się do samego czubka piramidy. Igor Sieczin w 2015 roku zarabiał miesięcznie piętnaście–dwadzieścia milionów rubli. Zgodnie z oficjalnym komunikatem Rosnieftu, którym Sieczin kieruje, wysokość wypłaty prezesa reguluje rada dyrektorów. To oczywiście były inne czasy i inne ruble. Widzimy jednak dość wyraźnie, że rosyjski gubernator – który z perspektywy „Rosjanina na etacie” jest bogaczem – razem z żoną przez cały rok nie zarabia tyle, ile Sieczin inkasował w miesiąc. Teraz staje się jasne, dlaczego pojawiło się tutaj porównanie do piramidy. Jeszcze tylko doprecyzujmy: największy pakiet akcji Rosnieftu należy do rosyjskiego państwa.
Oczywiście, na całym świecie istnieją nierówności społeczne. Szeregowy pracownik Amazona także nie zarobi przez całe życie tyle, ile co miesiąc wpływa na konto szefa tego przedsiębiorstwa – i to też budzi wątpliwości. Otwartym pytaniem pozostaje, czy urzędnicy państwowi w kraju, w którym ludzie żyją z głodowych wypłat, powinni mieć tak wysokie pobory. Nie przez przypadek w odniesieniu do urzędników mówimy o służbie, a nie o pracy. Choć człowiek na tym stanowisku powinien zarabiać godnie, to jego podstawowym zadaniem nie jest generowanie zysków i bogacenie się. Widać tu pewien paradoks. Urzędnik, który dostaje wysoką pensję, może być bardziej odporny na pokusę korupcji. Nie trzeba czytać mojej książki, żeby zrozumieć, że w Rosji tak to nie działa.
Dodatkowe pytanie. Czy wszyscy pracownicy sfery budżetowej w Rosji zarabiają tak potężne pieniądze? Popatrzmy na nauczycieli. Skoro gubernator może zarabiać miliony, nauczycielom zapewne także nie brakuje środków do życia. Niestety, nie ma szybkiej i prostej odpowiedzi na pytanie, ile zarabia rosyjski nauczyciel. Na pensje tej grupy zawodowej składają się cztery składniki: część bazowa, dodatek motywacyjny (ustalany przez radę szkoły na podstawie rezultatów pracy), rekompensata (która może być naliczana na przykład za pracę z młodzieżą z niepełnosprawnościami lub w ramach dopłaty do kosztów życia), a w końcu – premie uznaniowe. Bywa jednak tak, że część wspomnianych dodatków i dopłat nie jest wypłacana. Problemy zaczęły się w latach 2013–2014. Wsiewołod Łuchowicki ze związku zawodowego nauczycieli opowiada o jednej z typowych sytuacji wynikających z „oszczędności” operatorów budżetu centralnego. Dopłaty za udział nauczycieli w egzaminach państwowych powinny być rozliczane z osobnej puli – tymczasem koszt tych dopłat przerzuca się bezpośrednio na szkoły, co zmusza je do cięcia wydatków na premie i dodatki motywacyjne dla nauczycieli. Oficjalnie rosyjski nauczyciel w 2022 roku zarobił średnio trzydzieści dwa tysiące sześćset rubli netto miesięcznie[9], czyli około 1750 złotych. Tu także jednak pojawiają się różnice – i to ogromne. W obwodzie obejmującym peryferyjny subarktyczny Półwysep Jamalski nauczyciel zarobi średnio siedemdziesiąt pięć tysięcy rubli, w kaukaskiej Inguszetii zaś – siedemnaście tysięcy. Tak, ta ostatnia kwota to nieco mniej niż tysiąc złotych. Oczywiście bezpośrednie przeliczenie na złotówki nie daje właściwego obrazu. Po pierwsze – kursy walut ciągle się zmieniają, po drugie – ceny w Rosji są inne niż w Polsce.
Przeliczanie wypłaty nauczyciela z Inguszetii na zegarki Dmitrija Pieskowa nie ma sensu. Równie dobrze możemy próbować podzielić Słońce przez ziarenko piasku. Jeśli jednak spojrzymy na ceny w Inguszetii, stwierdzimy, że statystyczny pedagog będzie musiał wydać na wynajem mieszkania, opłaty komunalne i internet przynajmniej trzynaście tysięcy rubli – jeśli oczywiście nie dostał lokum w spadku. Zostają cztery tysiące. Co można za to kupić? Na przykład taki zestaw:
15 bochenków chleba = 525 rubli
5 paczek makaronu (0,5 kilograma) = 290 rubli
5 paczek ryżu (1 kilogram) = 435 rubli
4 opakowania jajek (10 sztuk) = 304 rubli
3 kostki masła = 360 rubli
4 kilogramy piersi kurczaka = 1000 rubli
2 kilogramy pomidorów = 220 rubli
2 kilogramy ogórków = 174 ruble[10]
To razem 3308 rubli. Jeśli w danym miesiącu ktoś będzie musiał kupić nowe buty, to na herbatę, mydło czy pastę do zębów może mu już nie wystarczyć.
Oczywiście Rosjanie, tak jak wszyscy ludzie, którzy są do tego zmuszeni przez życie, potrafią kombinować. Raczej żaden samotny nauczyciel z pensją siedemnastu tysięcy rubli netto nie będzie wynajmował mieszkania w pojedynkę – będzie je dzielił z rodzicami, rodzeństwem, kolegami. Albo po prostu będzie usilnie starał się o żonę. Przy dwóch pensjach, niechby nawet po siedemnaście tysięcy, wydatek trzynastu tysięcy na mieszkanie boli troszkę mniej.
Możemy spojrzeć także na emerytów. To zawsze wrażliwa grupa społeczna. Na wypłaty od państwa mogą liczyć nie tylko ci, którzy pracowali wystarczająco długo i osiągnęli wiek emerytalny, lecz także osoby z niepełnosprawnościami i ludzie, którzy stracili jedynego żywiciela. Sposób obliczania rosyjskiej emerytury nie jest prosty. Jej uzyskanie – w określonej wysokości – wymaga zdobycia specjalnych punktów i zależy od kwot wpłacanych na ubezpieczenie społeczne, a także wpływających na osobiste konto przyszłego świadczeniobiorcy w Funduszu Emerytalnym Federacji Rosyjskiej. W 2022 roku średnia emerytura w Rosji wynosiła 17 328 rubli w przypadku mężczyzny i 16 661 rubli w przypadku kobiety. To wciąż niewiele ponad tysiąc złotych…
Wydaje się, że udało nam się nakreślić pewne ramy. Statystyka ma jednak to do siebie, że jednocześnie przedstawia rzeczywistość i gubi szczegóły – a to właśnie z nich zbudowane jest prawdziwe życie. Dlatego teraz jak wnikliwi entomolodzy kucniemy przy krzaku i przyjrzymy się temu wszystkiemu bliżej.
[4] Rosstat (Federalna Służba Statystyki Państwowej, ros. Fiedieralnaja Służba Gosudarstwiennoj Statistiki) – organ władzy wykonawczej powołany w celu tworzenia, analizowania i publikowania oficjalnych badań i statystyk dotyczących między innymi sytuacji demograficznej, społecznej i gospodarczej Rosji. Przygotowuje opracowania na użytek (a czasem na zlecenie) zarówno najwyższych władz kraju i instytucji państwowych, jak i mediów (krajowych i zagranicznych).
[5] Kurs rubla pozostaje chwiejny. Gdy pisałem tę książkę był zupełnie inny, niż gdy Państwo ją czytacie. Dlatego kwoty w złotówkach należy traktować bardzo orientacyjnie.
[6] J. Winogradowa, T. Cwirowa, Rosstat po-nowomu izmierił nierawienstwo dochodow w stranie. Kak na raznyje gruppy nasielenija powlijał krizis, [w:] https://www.rbc.ru/economics/13/10/2022/63453c3d9a79470c2cdf05ca, dostęp: 10.07.2023.
[7] Stoimostʹ czasow Pieskowa w rublach priewratili w indieks ekonomiki Rossii, [w:] https://medialeaks.ru/1008yut_watch, dostęp: 10.07.2023.
[8] Gusiew Aleksandr Wiktorowicz, [w:] https://rupep.org/ru/person/4426, dostęp: 10.07.2023.
[9] Itogi fiedieralnogo statisticzeskogo nabludienija w sfierie opłaty truda otdielnych katiegorij rabotnikow socyalnoj sfiery i nauki za janwarʹ–sientiabrʹ 2022 goda, [w:] https://rosstat.gov.ru/storage/mediabank/itog-monitor_03-2022.htm, dostęp: 10.07.2023.
[10] Ceny w Riespublikie Inguszetija, [w:] https://bdex.ru/price/respublika-ingushetiya, dostęp: 10.07.2023.
Dlaczego Rosjanin marzy o wysokim płocie?
Ogrodzenia, mury i płoty nie są nowymi wynalazkami. Pojawiły się tysiące lat temu, kiedy ludzie zaczęli prowadzić osiadły tryb życia i dzielić ziemię na małe kawałki należące do konkretnych osób. Dziś znajdziemy je na każdej szerokości geograficznej, rozumiemy jednak, że na świecie istnieje wiele różnych kultur, które mają bardzo różne podejście do kwestii płotu.
Bez większego problemu możemy znaleźć amerykańskie przedmieścia, na których nie ma żadnych fizycznych barier ani pomiędzy domami, ani od frontu. Instynktownie odbieramy to jako przejaw otwartości i braku obaw. Nikt niczego nie ukrywa i niczego się nie boi. Możemy też jednak spojrzeć na południowoafrykański Johannesburg, w którym na szczytach niebotycznych murów nierzadko jeży się drut kolczasty, kojarzący się w Polsce z więzieniem albo z jednostką wojskową. Rozumiemy, że ta różnica wynika bezpośrednio z warunków, w jakich żyją ludzie. Gdyby w spokojnej dzielnicy Memphis Frayser, w stanie Tennessee, działy się takie same rzeczy jak w Republice Południowej Afryki, zmagającej się z brutalną przestępczością, to również tam błyskawicznie zaczęłyby rosnąć płoty.
Jakie warunki sprawiły, że Rosjanie lubią nie tylko odgradzać się płotami, lecz także się nimi zasłaniać? Na rosyjskich wsiach można zobaczyć rozmaite ich rodzaje. Zdarzają się zwykłe metalowe siatki, często widujemy jednak blaszane lub drewniane ogrodzenia, które zarówno utrudniają dostęp do posesji, jak i ją zasłaniają.
Tam, gdzie dominuje architektura drewniana, wiele płotów zbija się z desek. W obwodzie moskiewskim obywatele wybierają ogrodzenia z blachy falistej, a pozostałością czasów radzieckich są płyty ogrodzeniowe PO-2, znane jako ogrodzenia Lachmana. To betonowe przegrody z charakterystycznym wzorem stworzone w latach 70. XX wieku. Ciekawostką jest, że Borys Lachman, projektant owych paneli, wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. W ojczyźnie pozostawił po sobie wyjątkowo mało estetyczną spuściznę szarych ogrodzeń. Zresztą Rosjanie produkują ogrodzenia PO-2 do dziś. Na stronie firmy Żeleznobetoninwiest z Rostowa nad Donem znajdziemy informację, że jedna płyta ogrodzeniowa kosztuje od pięciu tysięcy ośmiuset rubli wzwyż[11]. Zamiłowanie do płotów najlepiej widać tam, gdzie są pieniądze. Ogrodzenia oddzielające dacze zamożnych urzędników i biznesmenów od reszty Rosji, są zwykle wysokie i niemal zawsze zasłaniają to, co znajduje się na posesji. Z czego wynika ten fenomen? Zacznijmy od czasów dawnych. Potoczne słowo „kreml” (ros. krieml) oznacza ufortyfikowany gród – siedzibę władcy. Dziś, pisane dużą literą, jednoznacznie kojarzy się z Moskwą i praktycznie stanowi synonim rosyjskich władz centralnych. To oczywiście trafne skojarzenie, warto jednak wiedzieć, że do dziś na terenie Rosji zachowało się piętnaście historycznych kremlów w owym pierwotnym znaczeniu. Każdy z nich był niegdyś regionalnym ośrodkiem władzy, a jednocześnie dużą przestrzenią, wyraźnie wyodrębnioną i odgrodzoną od reszty świata systemem obwarowań.
To były te miejsca, na murach których zatrzymywano wrogów – a do początków XVII wieku najazdy na Wielkie Księstwo Moskiewskie, Carstwo Rosyjskie i samą Moskwę nie należały do rzadkości. Później wojny rzadziej docierały do serca państwa, ale nie zniknęły całkowicie. W maju 2023 roku doszło przecież do eksplozji dronów nad jednym z kremlowskich pałaców.
Mury kremlów oddzielały Rusinów od Połowców i Tatarów, od wilków i niedźwiedzi, ale także od przytłaczających, pustych i dzikich przestrzeni Eurazji. Pomagały ludziom poczuć się bezpiecznie, a władcom – zaznaczyć ich władzę nad ogromnym obszarem, bronić posiadanych ziem i kontrolować poddanych.
Większość kultur przez dużą część swojego istnienia trwała w stanie permanentnego zagrożenia, dlatego mury kojarzyły im się pozytywnie. W przypadku Rosjan chodziło jednak także o przytłaczający ogrom świata, w którym przyszło im żyć – mury pomagały tę przestrzeń okiełznać i uporządkować, stworzyć wysepki zrozumiałej cywilizacji na ogromnych, nieznanych pustkowiach. Jednocześnie pozwalały odgrodzić się i odróżnić od ludów koczowniczych, które stanowiły zagrożenie dla wschodnich Słowian i które miały unikatowe sposoby na oswojenie ogromnych przestrzeni. Nawet dziś, kiedy liczba ludności Rosji potężnie urosła, w europejskiej części państwa gęstość zaludnienia jest pięć razy mniejsza niż we Francji i ponad dwanaście razy mniejsza niż w Wielkiej Brytanii. Na wschód od Uralu wskaźniki te są znacznie niższe. Rosjanin od zawsze miał do sąsiadów dalej niż Europejczyk, otaczało go więcej dziczy, więcej ciemności, więcej nieznanego.
Oczywiście takie atawistyczne przyczyny nie mogą odpowiadać na wszystkie pytania – i nie odpowiadają. Niemniej stanowią ważny fundament rozważań. Na tę bazę nakładają się kolejne warstwy, jak choćby charakter ewolucji państwa. Rosja pod wieloma względami rozwijała się inaczej niż duża część Europy, zwłaszcza w kwestii rozumienia prawa własności i definiowania roli tak zwanego kolektywu.
Z przyczyn wymienionych wyżej życie w Wielkim Księstwie Moskiewskim było trudne. Surowy klimat i znaczne odległości między ludzkimi sadybami sprawiały, że współpraca nie była jedynie korzystna – stanowiła wręcz podstawę przetrwania. Co więcej, same warunki naturalne utrudniały przeprowadzkę (na przykład w razie konfliktu z sąsiadami), a późniejsze uwarunkowania polityczne wprost ograniczały dużej części populacji przemieszczanie się zgodnie ze swoją wolą, a potem wręcz tego zabraniały.
To sprawiło, że ogromna wiejska część społeczeństwa żyła w tak zwanych wspólnotach wiejskich (ros. sielskaja obszczina, od słowa obszczij, czyli „wspólny”[12]). Opisy tego stylu życia pojawiają się już w pracach barona Augusta von Haxthausena, który w 1843 roku przybył przez Rygę i Petersburg do Moskwy, skąd wyruszył na szeroko zakrojoną wyprawę badawczą na rosyjskiej prowincji – odwiedził między innymi Jarosław, tereny nadwołżańskie (w tym Niżny Nowogród, Kazań i Saratów), podnóża Kaukazu, Krym i Odessę, by po półrocznej peregrynacji wrócić do stolicy przez Kijów, Woroneż i Tułę.
Ta długa i niełatwa podróż pozwoliła von Haxthausenowi poczynić wiele obserwacji dotyczących życia rosyjskiego chłopstwa. Przede wszystkim stwierdził on jednak, że w imperium wciąż funkcjonuje pierwotny model wspólnoty wiejskiej – w Niemczech wówczas już historyczny, nieobecny od stuleci. Haxthausen pisał, że władza starosty nad wiejską wspólnotą jest równa władzy imperatora nad państwem, i w takiej strukturze społecznej dopatrywał się źródła wewnętrznej stabilności Rosji, ówcześnie odstającej od reszty kontynentu, na którym ferment społeczny nie dawał spokoju lokalnym władcom[13].
Możemy się zgodzić z jego refleksją. Podobnie jak dziś rosyjskie społeczeństwo było wtedy politycznie bierne, co opóźniało przemiany. Wówczas niektórym mogło się wydawać, że to daje państwu rosyjskiemu przewagę nad zachodnimi partnerami. Dziś jednak widzimy, że ten czynnik hamował rozwój Rosji. Być może byłoby dla niej lepiej, gdyby w tamtych czasach obywatele wywierali wewnętrzny nacisk na reformy społeczne.
Wróćmy jednak do wspólnoty wiejskiej. Aleksandr Hercen – pisarz, myśliciel i polityk rewolucyjno-demokratyczny – dodał do obserwacji niemieckiego barona element metafizyczny, co zresztą nie jest niczym nietypowym dla rosyjskich myślicieli: „W pełni podzielam zdanie Haxthausena, ale myślę, że wspólnota wiejska to jeszcze nie wszystko w Rosji. Haxthausen rzeczywiście wyłapał dającą życie regułę ruskiego ludu. Wydaje mi się jednak, że w rosyjskim życiu jest coś wyższego niż wspólnota i coś silniejszego niż władza. To »coś« trudno określić słowami i jeszcze trudniej wskazać palcem. Mówię o tej wewnętrznej, nie w pełni świadomej siebie sile, która tak cudotwórczo wspierała ruski naród pod jarzmem mongolskich ord i niemieckiej biurokracji, pod wschodnim knutem Tatarzyna i pod zachodnią rózgą kaprala”[14].
Przekonanie o istnieniu „zagadkowej rosyjskiej duszy” jest oczywiście kuszącą koncepcją, obawiam się jednak, że może to być ślepy zaułek pełen dymu i luster. Podążanie tą drogą nie pomoże nam pojąć współczesnej Rosji.
Jeszcze w XIX wieku pojawiły się głosy przeczące wyjątkowości rosyjskiej wspólnoty. Aleksandr Miertwago odwiedził Francję i w ramach dyskusji na temat rosyjskiego sposobu życia napisał: „Ale przecież tutaj także wieś nazywa się »la commune«, czyli wspólnota, i dzięki temu mają tutaj most, szosę, publiczne szkoły, poza tym nikt nie traci bezsensownie czasu na pieczenie chleba każdy sam dla siebie i szykowanie posiłków każdy dla siebie, bo wszystko to robią ludzie, którzy specjalnie się tym zajmują”[15].
Czym więc różniła się rosyjska obszczina od francuskiej la commune? Odmienności doszukiwałbym się przede wszystkim w otoczeniu i warunkach życia. Wspólnotowy charakter rosyjskiej wsi wydaje się raczej pewną koniecznością niż upodobaniem. Rosjanie zawsze chcieli żyć zbiorowo. Wskazuje na to wiele zjawisk, które znamy z historii. Pierwszym z nich jest kozactwo. Kojarzone w Polsce głównie z Dzikimi Polami w Ukrainie, było fenomenem dobrze znanym na rozległych obszarach rosyjskiego imperium. Te społeczności formowały się głównie na dzikich ziemiach pogranicza – nad Wołgą i Donem, na Uralu, w dorzeczu Kubania i jeszcze w kilku miejscach. Kozacy byli niczym lustrzane odbicie konwencjonalnego ruskiego społeczeństwa. Ci żywiołowi, wolni, nieposłuszni uciekinierzy z innych terenów carskiej Rosji z czasem stali się narzędziem w ręku państwa, mimo że byli owocem chłopskiego buntu nie tylko przeciwko państwu, lecz także władzy wiejskiego starosty.
Przez pokolenia rosyjscy chłopi szukali wolności od państwa i wspólnoty. Ruszali w dalekie pochody na Syberię w poszukiwaniu futer, a od XIX wieku – złota[16]. Jeszcze w czasach obowiązywania w Rosji pańszczyzny wielu chłopów organizowało własne przedsiębiorstwa i szukało możliwości wzbogacenia się. Kilka takich przypadków zapisało się w historii jako opowieści w stylu amerykańskiego mitu „od pucybuta do milionera”. Sawa Morozow zaczynał jako pastuch. Pożyczył pieniądze od swojego właściciela, a później się ożenił i zaczął produkować w domu barwione płótno i sprzedawać je w Moskwie metodą obwoźną. Jego interesy poszły tak dobrze, że mógł wykupić siebie i syna z niewoli i założyć prawdziwą przemysłową dynastię. Nikita Antufjew za czasów Piotra I przeszedł drogę od pracownika ówczesnych zakładów zbrojeniowych w Tule do założyciela arystokratycznej dynastii Demidowów – bo takie nazwisko przyjęła rodzina. Kamieniarz Piotr Gubonin zarobił przy budowie drogi brzeskiej, soboru Isakijewskiego i nabrzeży rzeki Moskwy wystarczająco dużo, żeby nie tylko kupić sobie wolność, lecz także założyć przedsiębiorstwo, które z czasem rozrosło się na tyle, by w 1866 roku otrzymać zlecenie budowy odcinka kolei między Orłem a Witebskiem o długości czterystu osiemdziesięciu ośmiu wiorst.
Kiedy tylko Lenin ogłosił NEP, czyli Nową Ekonomiczną Politykę, Rosjanie w kilka lat postawili na nogi gospodarkę kraju, zrujnowaną przez wojny światową i domową. Tworzyli setki niewielkich przedsiębiorstw oraz zarabiali pieniądze. NEP miała wpływ także na rosyjskie chłopstwo. To właśnie w czasach „leninowskiego kapitalizmu” wzbogacili się ludzie, których Stalin zwalczał później w ramach kampanii rozkułaczania.
Po rewolucji październikowej, a szczególnie po rozpoczęciu industrializacji, życie we wspólnocie stało się niemalże rosyjską ideologią państwową. W wymiarze praktycznym przejawiało się to na wiele różnych sposobów i kształtowało codzienność przede wszystkim mas pozbawionych partyjnych przywilejów. Rosjanin pracował w kolektywie, przemieszczał się komunikacją zbiorową, jadał w stołówkach, a przede wszystkim mieszkał w komunałce albo w baraku.
Po wojnie domowej Rosja szybko się industrializowała, a po wojennej zapaści demograficznej rosła liczba ludności. Problem deficytu powierzchni mieszkaniowej w miastach był poważny. Duże mieszczańskie lokale dzielono na pokoje, pokoje zaś – na kąty. W kamienicznych mieszkaniach gnieździło się często po kilka rodzin. Dzieliły one jedną kuchnię i jedną toaletę, o ile taka była, często bowiem lokatorzy mieli do dyspozycji jedynie wspólny szalet na klatce schodowej lub na podwórku – tak właśnie wyglądało życie w komunałkach.
Zresztą w Rosji nie było to zjawisko całkiem nowe. W XIX wieku zdarzało się, że grupka miejskich proletariuszy wynajmowała razem jedną kwaterę, czasem na zamieszkanie pospołu decydowało się także kilka ubogich rodzin. W Petersburgu w 1915 roku w jednym mieszkaniu żyło średnio niemal dziewięć osób. Według radzieckich danych w miastach imperium rosyjskiego w 1913 roku na jednego mieszkańca przypadało statystycznie 6,3 metra kwadratowego powierzchni.
Po wojnach, w 1923 roku, ubyło zarówno przestrzeni, jak i ludzi. W efekcie spadła również liczba metrów kwadratowych na człowieka – do równych sześciu. Minęły trzy lata i warunki jeszcze się pogorszyły, bo średnia w miastach sięgała już tylko 5,4 metra kwadratowego na osobę. W 1940 roku ta wartość wyniosła jedynie 5,3 metra kwadratowego. Państwo, które budowało setki fabryk, dziesiątki elektrowni i tysiące czołgów, nie troszczyło się o wznoszenie domów mieszkalnych. Ta sytuacja znalazła odbicie w literaturze. Michaił Zoszczenko barwnie i humorystycznie opisywał absurdy życia we wczesnych latach istnienia Związku Radzieckiego:
– Rozwiodłem się. Ożeniłem się z drugą. Potem z trzecią. Potem z czwartą. I zawsze spałem doskonale. A jak siostra przyjechała ze wsi i wprowadziła się do mojego pokoju razem z dziećmi, tak przestałem spać. Innym razem: z dyżuru wrócisz, kładziesz się spać, nie zasypiasz. Dzieciaki biegają, śmieją się, ciągną za nosy. Nie mogę zasnąć.
– Pozwólcie – mówi lekarz. – Tak wam przeszkadzają spać?
– I przeszkadzają, oczywiście, i nie mogę spać. Pokój nieduży, przechodni. Pracujesz dużo. Męczysz się. Wyżywienie mimo wszystko średnie. Kładziesz się, nie możesz spać…
– A jeśli jest cicho? Jeśli, dajmy na to, w pokoju jest cicho?
– Też nie mogę spać. Siostra na święta wyjechała do Gatczyny z dziećmi. Zacząłem zasypiać, a sąsiadka niesie popielnik z węgielkami. Potyka się i sypie je na mnie. Chce mi się spać, ale czuję, że nie mogę zasnąć: kołdra się tli. A obok grają na mandolinie. A mnie się nogi palą…
– Słuchajcie – mówi lekarz – po jakiego czorta wy do mnie przyszliście? Ubierajcie się. No dobrze, niech będzie, dam wam pigułki[17].
Oczywiście z jednej strony sytuacja jest komiczna. Do lekarza zgłasza się człowiek, który cierpi na bezsenność, choć nie z powodów zdrowotnych. Z drugiej strony sytuacja jest smutna. Człowiek ma problemy mieszkaniowe – razem z siostrą i jej dziećmi mieszka w przechodnim pokoju z obcymi ludźmi. Wyobrażacie sobie, że próbujecie spać, a sąsiad przechodzi obok waszego łóżka z tlącymi się węgielkami?
Wpływ problemów lokalowych na ludzką kondycję wyraził „ustami diabła” inny pisarz, Bułhakow, urodzony w guberni kijowskiej: „Ludzie jak ludzie. Kochają pieniądze, ale przecież tak zawsze było… Ludzkość kocha pieniądze, z czegokolwiek by były zrobione: skóry, papieru, brązu albo złota. No, lekkomyślni… no cóż… zwykli ludzie… ogólnie przypominają poprzednich… problemy mieszkaniowe tylko ich popsuły…”[18].
Woland w powieści Mistrz i Małgorzata odwiedził Moskwę w ponurych czasach – w epoce czystek i terroru. Tyle że nie był to jedynie terror aparatu państwowego, choć sam w sobie jest wystarczająco straszny. Były to także czasy, w których zalęknieni i zaszczuci ludzie – czasem z chęci zemsty, czasem dla krótkiego zadowolenia, które daje władza, czasem po prostu ze strachu – masowo donosili na siebie nawzajem i na różne inne sposoby spychali się z ostrza noża, po którym wszyscy jednocześnie biegli. Bułhakowowski diabeł sugeruje, że w gruncie rzeczy nie różnią się oni od tych, którzy żyli przed nimi i w innych miejscach. Jedynie trudne warunki zmieniły ich w chciwych, strachliwych i często bezdusznych oportunistów. Ludzie wegetujący w mieszkaniach komunalnych, drewnianych barakach i hotelach robotniczych byli pozbawieni wielu wygód, a także jednej z podstawowych potrzeb każdego człowieka – prywatności. Oczywiście nie możemy nazwać jej potrzebą najważniejszą, ale to jednak ważny trop, który doprowadzi nas do ciekawych wniosków.
Miejskie życie zaczęło się zmieniać dopiero po śmierci Stalina. Już tydzień po jego pogrzebie Gieorgij Malenkow na posiedzeniu Rady Najwyższej ZSRR wezwał do rozszerzenia programów budowy domów mieszkalnych. W listopadzie 1954 roku Centralny Komitet Partii przyjął postanowienie numer 1871 „O usunięciu przesady w projektowaniu i budownictwie”. Przytoczmy jej fragment: „Wielu architektów, dając się ponieść przywiązaniu do pokazowej strony projektu, zajmują się głównie ozdobieniem fasad i nie pracuje nad ulepszeniem wewnętrznego planu i wyposażenia domów mieszkalnych i mieszkań, lekceważą konieczność stworzenia wygód dla ludności i wymagania gospodarki i normalnej eksploatacji budynku”[19]. Mam nadzieję, że w przekładzie udało mi się oddać bełkotliwą retorykę oficjalnych radzieckich dokumentów. W tłumaczeniu na zrozumiały język: budujemy ładne domy, w których źle się mieszka.
Te wnioski i nagląca potrzeba poprawy warunków bytowych (w 1950 roku mieszkaniec miasta wciąż mógł liczyć średnio na ledwie 5,4 metra kwadratowego powierzchni mieszkalnej) doprowadziły do wdrożenia programu masowej budowy tanich i niewyszukanych bloków mieszkalnych. Od nazwiska następcy Stalina nazwano je chruszczowkami. Od połowy lat 50. XX wieku Rosjanie powoli mogli zacząć przenosić się do bloków.
Co rozumiem przez „powoli”? Według oficjalnych danych w 2010 roku w petersburskich komunałkach wciąż żyły prawie dwieście trzy tysiące rodzin, czyli około czterystu pięćdziesięciu tysięcy ludzi[20]. Co więcej, nie wydaje się, żeby w XXI wieku ten problem znikał, choć w analizie dynamiki zmian przeszkadza skomplikowany status prawny tego typu mieszkań.
W chruszczowkach oczywiście żyło się lepiej. Rodzina posiadała mieszkanie na wyłączność, miała własne drzwi wejściowe, swoje łazienkę i kuchnię. Nie dziwi zatem, że był to obiekt marzeń. W końcu nikt przypadkowy nie wysypywał tlących się węgielków na kołdrę, a dźwięk mandoliny dobiegał co najwyżej zza ściany.
Jednocześnie mówimy o mieszkaniach, które przede wszystkim miały powstawać szybko, masowo i tanio. Ówczesne kierownictwo ZSRR do budowy lokali dla ludności podchodziło jak do gaszenia pożaru – co zresztą nie dziwi, bo problem faktycznie był palący. Bloki budowane wówczas miały być chwilowym rozwiązaniem. Jak jednak wiemy, nic nie jest tak trwałe jak prowizorki.
Mieszkania w chruszczowkach miały wiele wad. Były małe, składały się z klaustrofobicznych pomieszczeń. Większość budynków nie miała wind, klatki schodowe były ciasne, a stropy niskie (standardowo 2,48 metra). Bywało, że ściany stawiane w pośpiechu pękały, często pojawiały się na nich wilgoć i pleśń. W teorii mieszkańcy bloków, pomimo tych niedostatków, powinni w końcu cieszyć się prywatnością. I do pewnego stopnia tak właśnie było, jednakże niemały problem stwarzały cienkie ściany, przez które dało się usłyszeć wiele z tego, co działo się w mieszkaniach obok. Dywany na ścianach, z których często śmieją się polscy internauci, pełniły wiele funkcji i stanowiły część tradycji. Zwyczaj wieszania dywanów był stary i wynikał z kontaktów imperium rosyjskiego z państwem osmańskim, Persją i chanatami. Egzotyczny dywan ozdabiał mieszkanie i świadczył o bogactwie gospodarza, co miało znaczenie także w czasach radzieckich bloków. Jednocześnie pozwalał choć trochę wygłuszyć ścianę, a także ograniczyć przenikanie dźwięków od sąsiadów i w drugą stronę.
Rzeczywistość na wsiach wyglądała oczywiście inaczej niż w miastach. Na prowincji nie było ani komunałek, ani – przez długi czas – chruszczowek. Co więcej, w czasach stalinowskich na wsi praktycznie nie było swobody przemieszczania się. Dobrze wiemy, że w niewielkich skupiskach prywatność, nawet gdy możemy sobie pozwolić na płot i zazdrostki w oknach, bywa pojęciem fikcyjnym. Ludzie wiedzą o sobie wiele, a jeśli czegoś nie wiedzą, to sobie to dopowiedzą. A to również, w połączeniu z brakiem możliwości przeprowadzki i koniecznością kolektywnej pracy w kołchozie, mogło tworzyć deficyt prywatności.
W drugiej połowie XX wieku programy budownictwa mieszkaniowego zaczęto wdrażać także na wsi. W czasów Chruszczowa niektórzy mieszkańcy radzieckich obszczin zaczęli przenosić się do niewielkich wielorodzinnych domów typu miejskiego[21]. Miejscowości, w których realizowano owe inwestycje, było jednak stosunkowo mało, ponadto były one niewielkie i wciąż panowały w nich „wiejskie zasady” przepływu informacji.
Na razie mówimy głównie o sytuacji mieszkaniowej. Prywatność – a raczej jej brak – nie kończy się jednak tam, gdzie jesteśmy zameldowani. Duża część życia toczyła się w takich miejscach jak koszary, akademiki, więzienia czy hotele pracownicze dla robotników wachtowych. Całe pokolenia obywateli radzieckich mają wspomnienia z życia na kupie.
Czasem brak prywatności dotyczył także tego jedynego miejsca na świecie, w którym wydaje nam się ona bezwarunkowa: toalety. W przypadku starych miejskich domów i komunałek sprawa jest dość jasna – ubikacje dzieliło się z innymi ludźmi, co wymuszało pewien pośpiech i zabierało poczucie, że ta przestrzeń faktycznie jest nasza. Znacznie gorzej było w szkołach, jednostkach wojskowych i fabrykach.
W wielu takich miejscach funkcjonowały toalety kucane, w Sojuzie nazywane czasem „genueńską czaszą” (ros. czasza „Gienuja ”), co brzmi o wiele bardziej dostojnie niż większość lepiej znanych określeń. Toalety kucane same w sobie nie są zbyt kłopotliwe w użyciu. Co więcej, są tańsze, bardziej higieniczne i wymuszają bardziej naturalną pozycję podczas oddawaniu długu naturze. Może być ona oczywiście niewygodna i męcząca dla osób starszych czy z niepełnosprawnościami, ale przy odpowiedniej technice korzystanie z takiej toalety nie męczy ponad miarę.
Główną niedogodnością owych współdzielonych toalet – zakładowych, szkolnych i innych zbiorowych – było to, że często pomiędzy kolejnymi dziurami w podłodze, zgrupowanymi w rzędzie, nie umieszczano żadnych przesłon, choćby symbolicznych. A jeśli nawet się pojawiały, nie można było być pewnym, że do kompletu do nich znajdzie się także drzwi. W rosyjskim internecie znajdziemy wiele wypowiedzi, z których wynika, że takie toalety były obecne w Rosji nie tylko w latach 90. XX wieku, lecz także nawet w XXI wieku. Korzystałem z podobnych w Chinach i muszę przyznać, że to doświadczenie odzierające z godności, ale do zniesienia, jeśli obok przechodzą przypadkowi ludzie, z którymi nigdy więcej się nie spotkam.
[11] Zabor PO-2, [w:] https://zaborkin.ru/catalog/zabor/po-2, dostęp: 10.07.2023.
[12] L. Ałajew, Russkaja sielskaja obszczina, [w:] https://postnauka.ru/video/89879, dostęp: 10.07.2023.
[13] A. W. Tutorskij, K woprosu ob obszczinnosti russkich kriestjan, [w:] „Trudy Istoriczeskogo Fakultieta MGU”, 2012, Wyp. 57, No. 22, s. 270–279, http://www.hist.msu.ru/Departments/Ethn/Staff/k_voprosu_ob_obshcine.pdf, dostęp: 10.07.2023.
[14] A. I. Giercen, Sobranije soczinienij w 30 tomach, t. 6, Izd-wo AN SSSR 1955, s. 200–203, 204–206, 220, http://xix-vek.ru/material/item/f00/s00/z0000003/st083.shtml, dostęp: 10.07.2023.
[15] A. Miertwago, Razrabotka pustoszej wo Francyi i u nas.
[16] W. B. Kuzniecow, A. N. Korszunownitu, Istorija zołotodobyczi w Rossii: Lew Iwanowicz Brusnicyn, [w:] „Gornaja Promyszlennostʹ”, 2022, nr 3, s. 132–139, https://mining-media.ru/ru/article/newtech/17414-istoriya-zolotodobychi-v-rossii-lev-ivanovich-brusnitsyn, dostęp: 10.07.2023.
[17] M. Zoszczenko, Sobranije soczinienij w siemi tomach, t. 4: Licznaja żyznʹ, Moskwa: Wriemia, 2008, [w:] https://traumlibrary.ru/book/zoschenko-ss07-04/zoschenko-ss07-04.html#s003, dostęp: 10.07.2023.
[18] M Bułgakow, Mastier i Margarita, Sankt-Pietierburg: Azbuka, 2000.
[19] Postanowlenije Centralnogo Komitieta KPSS i Sowieta Ministrow SSSR ot a nojabria 1955 goda№1871 [w:] https://ru.wikisource.org/wiki/Постановление_Центрального_Комитета_КПСС_и_Совета_Министров_СССР_от_4_ноября_1955_года_№_1871, dostęp: 10.07.2023.
[20] D. Sinoczkin,Kommunalnyj tupik, [w:] https://nsp.ru/25978-kommunalnyi-tupik, dostęp: 10.07.2023.
[21] D. I. Insafowicz, Iz istorii razwitija żyliszcznogo stroitielstwa w kołchozach i sowchozach Baszkirskoj ASSR w 1965–1985 gg, [w:] „Wiestnik Nauki i Obrazowanija”, 2016, nr 3, s. 25–31, https://cyberleninka.ru/article/n/iz-istorii-razvitiya-zhilischnogo-stroitelstva-v-kolhozah-i-sovhozah-bashkirskoy-assr-v-1965-1985-gg/viewer, dostęp: 10.07.2023.