Pytanie, czy (lub: jak szybko) sztuczna inteligencja przejmie kontrolę nad naszą cywilizacją, coraz częściej na poważnie zaprząta nam głowy. Oto jedna z najlepszych książek na ten temat, jakie w ostatnich latach ukazały się na świecie.


Azeem Azhar, brytyjski przedsiębiorca, publicysta i twórca platformy Exponential View, bez ogródek opisuje przepaść pomiędzy rozwojem nowych technologii, a ludzką zdolnością do poradzenia sobie z przyśpieszeniem technologicznym świata.

Diagnozuje coraz głębsze podziały między przedstawicielami nauk ścisłych a humanistami (w tym: politykami), prowadzące do hegemonii korporacji, polaryzacji społeczeństw i globalnych nieporozumień, mających wpływ na życie wszystkich obywateli.

Jakie są szanse, że uda nam się odnaleźć równowagę w ponowoczesnym świecie i… przetrwać? Co zrobić, żeby tak się stało? Azeem Azhar wie, jaką strategię powinniśmy przyjąć, a jego najważniejsze postulaty znajdziecie na kartach Szybko, coraz szybciej.

***

Azhar jest uparcie optymistyczny, jeśli chodzi o potęgę technologii, ale mówi też z mocą o tym, jak musimy kształtować technologię, aby nadal służyła społeczeństwu
„The Guardian”

Azeem Azhar
Szybko, coraz szybciej
Jak postęp technologiczny zostawia nas w tyle i co możemy z tym zrobić
Przekład: Agnieszka Sobolewska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 6 września 2023
 
 


Spis tre­ści
 
Wstęp. Wielka prze­miana
Roz­dział 1. Zwia­stun
Roz­dział 2. Epoka wy­kład­ni­cza
Roz­dział 3. Luka wy­kład­ni­cza
Roz­dział 4. Spółka bez ogra­ni­czeń
Roz­dział 5. Jak po­ko­chać pracę w epoce wy­kład­ni­czej
Roz­dział 6. Świat jest szpi­cza­sty
Roz­dział 7. Nowy świa­towy nie­ład
Roz­dział 8. Oby­wa­tele wy­kład­ni­czego świata
Wnio­ski. Ob­fi­tość i spra­wie­dli­wość

Wstęp

WIELKA PRZE­MIANA

Mój dom jest po­ło­żony mię­dzy dziel­ni­cami Cric­kel­wood i Gol­ders Green w pół­nocno-za­chod­nim Lon­dy­nie. Za­równo sam bu­dy­nek, jak i ulica, przy któ­rej stoi, są ty­powe dla przed­mieść, ja­kich wiele w ca­łej Eu­ro­pie i Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Sta­no­wią też sto­sun­kową no­wość w kra­jo­bra­zie. Je­śli spoj­rzymy na mapę oko­licy z 1920 roku, zo­ba­czymy tu tylko zie­mie uprawne. Działka, na któ­rej dziś mie­ści się mój bliź­niak, na ma­pie sprzed stu lat usy­tu­owana jest na sa­mym środku pola. Tam, gdzie te­raz bie­gnie droga do­jaz­dowa, za­zna­czono ścieżkę konną, a kilka bram i cią­gów ży­wo­pło­tów wy­ty­cza ob­szar mo­jego obec­nego osie­dla. Kil­ka­set me­trów da­lej na pół­noc znaj­do­wała się kuź­nia.
Za­le­d­wie kil­ka­na­ście lat póź­niej oko­lica zmie­niła się nie do po­zna­nia. Je­śli weź­miemy do ręki mapę z 1936 roku, za­miast pól upraw­nych zo­ba­czymy ulice, któ­rymi co­dzien­nie cho­dzę. Kuź­nia znik­nęła, za­stą­pił ją warsz­tat me­cha­niczny. Ce­glane domy z dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego stały na tych sa­mych dział­kach, które zaj­mują dzi­siaj, może tylko wtedy nie wszyst­kie miały szklane przy­bu­dówki. Za­szła tu nie­zwy­kła me­ta­mor­foza, od­zwier­cie­dla­jąca po­wsta­nie no­wo­cze­snego stylu ży­cia.
Jesz­cze w la­tach osiem­dzie­sią­tych XIX wieku ży­cie w Lon­dy­nie przy­po­mi­nało to ze znacz­nie wcze­śniej­szej epoki – po dro­gach jeź­dziły ko­nie, zo­sta­wia­jąc na uli­cach kupy na­wozu; więk­szość do­mo­wych czyn­no­ści wy­ko­ny­wano ręcz­nie; znaczna część miesz­kań­ców mia­sta tło­czyła się w kil­ku­set­let­nich ru­de­rach. Jed­nak po­cząw­szy od lat dzie­więć­dzie­sią­tych XIX wieku za­częto wpro­wa­dzać tech­no­lo­gie, które miały oka­zać się istotne w na­stęp­nym stu­le­ciu – a wiele z nich do lat dwu­dzie­stych zdą­żyło już okrzep­nąć. Na zdję­ciach z cen­trum Lon­dynu z 1925 roku na uli­cach nie wi­dać koni – za­stą­piły je sa­mo­chody i au­to­busy. Sieć ka­bli do­star­czała prąd do biur i do­mów z opa­la­nych wę­glem elek­trowni. Do wielu bu­dyn­ków pod­łą­czono li­nie te­le­fo­niczne, co umoż­li­wiało roz­mowy na od­le­głość.
Te zmiany z ko­lei za­owo­co­wały wstrzą­sami spo­łecz­nymi. Wraz z roz­wo­jem no­wo­cze­snych sys­te­mów pro­duk­cji po­ja­wiły się peł­no­eta­towe umowy za­trud­nie­nia z pa­kie­tem świad­czeń; nowe formy trans­portu wią­zały się z do­jaz­dem do pracy; elek­try­fi­ka­cja fa­bryk przy­czy­niła się do po­wsta­nia wiel­kich firm o roz­po­zna­wal­nych mar­kach. Gdyby ktoś ży­jący w la­tach osiem­dzie­sią­tych XX wieku wsiadł do we­hi­kułu czasu i cof­nął się o sto lat, zo­ba­czyłby świat wła­ści­wie so­bie nie­znany. Gdyby zaś wy­brał się w po­dróż tylko do lat trzy­dzie­stych XX wieku, do­strzegłby sporo po­do­bieństw do wła­snej epoki.
Ta trans­for­ma­cja, która do­ko­nała się w ciągu dwóch de­kad, od­zwier­cie­dla na­głe, ra­dy­kalne zmiany, ja­kie może przy­nieść tech­no­lo­gia. Od cza­sów krze­mien­nych to­por­ków i drew­nia­nych ki­jów ko­pie­nia­czych lu­dzie są tech­no­lo­gami. Chcemy uła­twić so­bie ży­cie i w tym celu two­rzymy na­rzę­dzia – tech­no­lo­gie – które po­ma­gają nam w osią­ga­niu ce­lów. To dzięki nim od dawna przede­fi­nio­wu­jemy świat wo­kół nas. To one po­zwo­liły nam upra­wiać zie­mię, po­tem bu­do­wać; po­dró­żo­wać po lą­dzie, póź­niej w prze­stwo­rzach, wresz­cie wy­pra­wić się w ko­smos; przejść od ko­czow­nic­twa do ży­cia w wio­skach, a na­stęp­nie w mia­stach.
Jed­nak, jak prze­ko­nali się moi po­przed­nicy miesz­ka­jący na te­re­nie dzi­siej­szego pół­nocno-za­chod­niego Lon­dynu, two­rzone przez nas tech­no­lo­gie mogą po­pro­wa­dzić spo­łe­czeń­stwo w nie­ocze­ki­wa­nych kie­run­kach. Kiedy ja­kaś tech­no­lo­gia się przyj­mie i roz­wi­nie, może mieć po­tężne skutki, obej­mu­jące wszyst­kie dzie­dziny ludz­kiego ży­cia: pracę za­wo­dową, to­czone przez nas wojny, na­turę po­li­tyki, na­wet na­sze ma­niery i zwy­czaje. Po­słu­gu­jąc się ter­mi­nem z eko­no­mii, można by po­wie­dzieć, że tech­no­lo­gia nie jest „eg­zo­genna” w sto­sunku do in­nych sił de­cy­du­ją­cych o na­szym ży­ciu – łą­czy się z sys­te­mami po­li­tycz­nymi, kul­tu­ro­wymi i spo­łecz­nymi, czę­sto w dra­ma­tyczny, nie­prze­wi­dziany spo­sób.
Wła­śnie ze względu na te związki tech­no­lo­gii z szer­szymi si­łami – cza­sem for­mu­jące się po­woli, a cza­sem po­wo­du­jące szyb­kie, gwał­towne prze­miany – tak trudno ją ana­li­zo­wać. Nowa dys­cy­plina zwana na­uką o zło­żo­no­ści stara się zba­dać, w jaki spo­sób od­dzia­łują na sie­bie różne ele­menty da­nego skom­pli­ko­wa­nego sys­temu – na przy­kład jak in­te­rak­cje mię­dzy po­szcze­gól­nymi ga­tun­kami pro­wa­dzą do po­wsta­nia eko­sys­temu. Ludz­kie spo­łe­czeń­stwo jest szczy­tową formą ta­kiego sys­temu zło­żo­nego; składa się z nie­zli­czo­nych ele­men­tów, bez prze­rwy od­dzia­łu­ją­cych na sie­bie wza­jem­nie – osób, go­spo­darstw do­mo­wych, rzą­dów, firm, prze­ko­nań, tech­no­lo­gii.
We­dług na­uki o zło­żo­no­ści po­wią­za­nia mię­dzy róż­nymi ele­men­tami ozna­czają, że nie­wiel­kie zmiany w jed­nym ob­sza­rze sys­temu mogą od­bić się na ca­ło­ści – tak jak wrzu­cony do stawu ka­mień po­wo­duje roz­cho­dze­nie się ko­lej­nych krę­gów na wo­dzie. A zmiany te mogą być cha­otyczne, na­głe i głę­bo­kie[1]. Na­wet je­śli mamy istotną wie­dzę o czę­ściach skła­do­wych sys­temu, usta­le­nie, jak da­leko te kręgi mogą się roz­cho­dzić, rzadko jest rze­czą pro­stą[2]. Nowa tech­no­lo­gia może po­cząt­kowo po­wo­do­wać drobną zmianę, która jed­nak w końcu przy­nie­sie po­ważne re­per­ku­sje dla ca­łego spo­łe­czeń­stwa.
Kiedy te „kręgi na wo­dzie” – czyli, w żar­go­nie na­uki o zło­żo­no­ści, pę­tle sprzę­że­nia zwrot­nego – za­czy­nają się roz­prze­strze­niać, mo­żemy czuć się nie­swojo. Wy­star­czy zer­k­nąć do ja­kiejś ga­zety z po­czątku XX wieku, by uświa­do­mić so­bie, że na­głe zmiany wy­wo­łują nie­po­kój. Szybki prze­gląd ar­ty­ku­łów w „New York Ti­me­sie” sprzed mniej wię­cej stu lat po­ka­zuje, że Ame­ry­ka­nie byli pełni obaw co do wind, te­le­fonu, te­le­wi­zji i wielu in­nych wy­na­laz­ków[3].
Oczy­wi­ście rzadko na­prawdę cho­dziło o nerwy w win­dzie, lecz ra­czej o to, że te in­no­wa­cje za­częły sym­bo­li­zo­wać ludz­kie lęki do­ty­czące tempa zmian. In­tu­icyj­nie wiemy, że zmiany tech­no­lo­giczne rzadko za­my­kają się w ob­rę­bie jed­nej sfery. Umoż­li­wia­jąc nam wzno­sze­nie co­raz wyż­szych bu­dyn­ków, windy zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wały układ prze­strzenny i go­spo­darkę miast. Uła­twia­jąc kon­takty mię­dzy ludźmi, te­le­fon ra­dy­kal­nie zmie­nił na­sze in­te­rak­cje ze współ­pra­cow­ni­kami i zna­jo­mymi. Kiedy dana tech­no­lo­gia się roz­wi­nie, jej skutki są od­czu­walne we wszyst­kich dzie­dzi­nach ży­cia.
Dziś prze­cho­dzimy ko­lejny okres gwał­tow­nych prze­mian. Naj­wy­raź­niej­szą tego oznaką jest to, w jaki spo­sób lu­dzie mó­wią o tech­no­lo­gii. Firma pu­blic re­la­tions Edel­man prze­pro­wa­dza co roku cie­szącą się re­nomą an­kietę na te­mat za­ufa­nia w sfe­rze pu­blicz­nej. Jedno z naj­waż­niej­szych py­tań – za­da­wa­nych trzy­dzie­stu ty­siącom osób w dwu­dzie­stu kra­jach – do­ty­czy tego, czy tempo roz­woju tech­no­lo­gicz­nego nie wy­wo­łuje dys­kom­fortu ba­da­nych. W 2020 roku po­nad 60 pro­cent re­spon­den­tów uznało, że „tempo zmian jest za szyb­kie”, a od­se­tek ta­kich od­po­wie­dzi od kilku lat ro­śnie[4].
Po­ja­wia się tu po­kusa, by przy­jąć, że lu­dzie za­wsze uwa­żają za­cho­dzące zmiany tech­no­lo­giczne i spo­łeczne za zbyt szyb­kie. Tak my­śleli sto lat temu i tak my­ślą dzi­siaj. Jed­nak w tej książce prze­ko­nuję, że rze­czy­wi­ście ży­jemy w cza­sach bły­ska­wicz­nych zmian – zmian wy­wo­ła­nych na­głym po­stę­pem tech­no­lo­gicz­nym. Na po­czątku XXI wieku me­ta­mor­fo­zie ule­gają główne tech­no­lo­gie ery prze­my­sło­wej. Na­sze spo­łe­czeń­stwo po­py­chają do przodu in­no­wa­cje ta­kie jak in­for­ma­tyka i sztuczna in­te­li­gen­cja, od­na­wialne źró­dła i spo­soby ma­ga­zy­no­wa­nia ener­gii, prze­ło­mowe od­kry­cia w bio­lo­gii oraz rów­nie prze­ło­mowe wy­na­lazki w pro­duk­cji prze­my­sło­wej.
Te in­no­wa­cje roz­wi­jają się w spo­sób, któ­rego jesz­cze w pełni nie ro­zu­miemy. Wy­jąt­kowe jest tempo tego roz­woju: za­cho­dzi w po­stę­pie wy­kład­ni­czym, co­raz bar­dziej przy­spie­sza z każ­dym mi­ja­ją­cym mie­sią­cem. Po­dob­nie jak w po­przed­nich okre­sach szyb­kich zmian tech­no­lo­gicz­nych ich wpływ jest od­czu­wany w ca­łym spo­łe­czeń­stwie – nie tylko pro­wa­dzi do po­wsta­wa­nia no­wych pro­duk­tów i usług, ale także zmie­nia re­la­cje mię­dzy sta­rymi i no­wymi fir­mami, pra­co­daw­cami i pra­cow­ni­kami, mia­stem i wsią, oby­wa­te­lami i ryn­kiem.
Ba­da­cze zaj­mu­jący się na­uką o zło­żo­no­ści na­zy­wają mo­menty ra­dy­kal­nej zmiany w sys­te­mie prze­mianą fa­zową[5]. Kiedy woda prze­cho­dzi ze stanu cie­kłego w ga­zowy, czyli staje się parą, na­dal jest tym sa­mym związ­kiem che­micz­nym, ale za­cho­wuje się zu­peł­nie ina­czej. Także spo­łe­czeń­stwa mogą ule­gać prze­mia­nom fa­zo­wym. Pewne mo­menty w hi­sto­rii ozna­czają rap­towny zwrot, ze­rwa­nie z prze­szło­ścią, zmianę świa­to­wego po­rządku – na przy­kład przy­by­cie Ko­lumba do Ame­ryki czy upa­dek muru ber­liń­skiego.
Gwał­towna re­or­ga­ni­za­cja na­szego spo­łe­czeń­stwa, któ­rej dziś do­świad­czamy, jest wła­śnie ta­kim mo­men­tem. Do­szło do prze­miany fa­zo­wej, a te­raz na na­szych oczach za­cho­dzi trans­for­ma­cja zna­nych nam sys­te­mów. Woda staje się parą.

 
Trans­for­ma­cja spo­łe­czeń­stwa na po­czątku XXI wieku jest głów­nym te­ma­tem tej książki. Opi­suję w niej, jak roz­wój tech­no­lo­gii przy­spie­sza. A także sta­ram się wy­ja­śnić wpływ tego przy­spie­sze­nia na na­szą po­li­tykę, go­spo­darkę i styl ży­cia.
Nie jest to jed­nak książka pe­sy­mi­styczna. Nie ma nic nie­uchron­nie szko­dli­wego w tech­no­lo­giach, które tu przed­sta­wię. Naj­waż­niej­sze dla nas ele­menty spo­łe­czeń­stwa – na­sze firmy, kul­tury i prawa – po­wstały w od­po­wie­dzi na zmiany wy­wo­łane przez wcze­śniej­sze tech­no­lo­gie. Jedną z cha­rak­te­ry­stycz­nych cech czło­wieka, tak istotną w na­szej hi­sto­rii, jest zdol­ność ad­ap­ta­cji. Kiedy nad­cho­dzi gwał­towna zmiana tech­no­lo­giczna, naj­pierw przy­nosi za­męt, na­stęp­nie lu­dzie się do niej przy­sto­so­wują, a wresz­cie uczą się, jak pro­spe­ro­wać w no­wych wa­run­kach.
Po­sta­no­wi­łem jed­nak na­pi­sać tę książkę, bo obec­nie bra­kuje nam słow­nic­twa, dzięki któ­remu mo­gli­by­śmy zro­zu­mieć za­cho­dzące zmiany. Kiedy oglą­damy wia­do­mo­ści albo czy­tamy blogi do­cie­ra­jące do nas ze świa­to­wej sto­licy tech­no­lo­gii, Do­liny Krze­mo­wej, staje się ja­sne, że na­sza de­bata pu­bliczna na ten te­mat jest ogra­ni­czona. Nowa tech­no­lo­gia zmie­nia świat, jed­nak wszę­dzie roi się od nie­po­ro­zu­mień w kwe­stii tego, czym ona jest, dla­czego ma zna­cze­nie i jak po­win­ni­śmy na nią re­ago­wać.
Moim zda­niem ist­nieją tu dwa główne pro­blemy – z któ­rymi mam na­dzieję zmie­rzyć się w tej książce. Po pierw­sze, pa­nuje błędne wy­obra­że­nie o re­la­cji mię­dzy ludźmi a tech­no­lo­gią. Czę­sto za­kła­damy, że tech­no­lo­gia jest w pew­nym sen­sie nie­za­leżna od czło­wieka – że jest siłą, która sama wy­ło­niła się z nie­bytu, więc nie od­zwier­cie­dla uprze­dzeń i struk­tury wła­dzy lu­dzi, któ­rzy ją stwo­rzyli. W ta­kim uję­ciu sama tech­no­lo­gia jest wolna od war­to­ści – neu­tralna – a o tym, czy zo­sta­nie wy­ko­rzy­stana w do­brym czy w złym celu, de­cy­dują jej kon­su­menci.
Ten po­gląd jest szcze­gól­nie roz­po­wszech­niony w Do­li­nie Krze­mo­wej. W 2013 roku pre­zes Go­ogle’a Eric Schmidt na­pi­sał: „Naj­waż­niej­sza prawda branży tech­no­lo­gicz­nej – że tech­no­lo­gia jest neu­tralna, ale lu­dzie nie – cza­sem gi­nie w ca­łym tym zgiełku”[6]. Pe­ter H. Dia­man­dis, in­ży­nier i le­karz – a także za­ło­ży­ciel Sin­gu­la­rity Uni­ver­sity, firmy ofe­ru­ją­cej kursy tech­no­lo­giczne – stwier­dził, że cho­ciaż kom­pu­ter „jest oczy­wi­ście naj­wspa­nial­szym na­rzę­dziem do do­sko­na­le­nia sa­mego sie­bie, ja­kie do tej pory po­wstało, na­dal jest to tylko na­rzę­dzie i, jak wszyst­kie na­rzę­dzia, ma za­sad­ni­czo neu­tralny cha­rak­ter”[7].
To wy­godny po­gląd dla tych, któ­rzy two­rzą tech­no­lo­gię. Skoro jest ona neu­tralna, wy­na­lazcy mogą się skon­cen­tro­wać na opra­co­wy­wa­niu swo­ich ga­dże­tów, bo gdy te za­czną przy­no­sić ja­kieś nie­po­ko­jące skutki, na­leży za to wi­nić spo­łe­czeń­stwo, a nie wy­na­laz­ców. Je­żeli jed­nak tech­no­lo­gia nie jest neu­tralna – czyli je­śli ma za­ko­do­waną ja­kąś formę ide­olo­gii czy sys­temu wła­dzy – może to ozna­czać, że jej twórcy mu­szą być ostroż­niejsi. Spo­łe­czeń­stwo może wtedy ze­chcieć uważ­niej nad­zo­ro­wać tech­no­lo­gów i ich dzieła, wpro­wa­dza­jąc w tym celu re­gu­la­cje, a to już może być dla wy­na­laz­ców kło­pot.
Na nie­szczę­ście dla tych in­ży­nie­rów ta­kie spoj­rze­nie na tech­no­lo­gię to czy­sta fik­cja. Tech­no­lo­gie nie są po pro­stu neu­tral­nymi na­rzę­dziami, z któ­rych ko­rzy­stają (we wła­ściwy lub nie­wła­ściwy spo­sób) użyt­kow­nicy. Są to ar­te­fakty zbu­do­wane przez lu­dzi. A ci lu­dzie ob­my­ślają i pro­jek­tują swoje wy­na­lazki zgod­nie z wła­snymi pre­fe­ren­cjami. Tak jak nie­które tek­sty re­li­gijne mó­wią, że Bóg stwo­rzył czło­wieka na swoje po­do­bień­stwo, tak na­rzę­dzia po­wstają na po­do­bień­stwo opra­co­wu­ją­cych je lu­dzi. A to ozna­cza, że na­sze tech­no­lo­gie czę­sto od­twa­rzają sys­temy wła­dzy ist­nie­jące w spo­łe­czeń­stwie. Te­le­fony ko­mór­kowe są pro­jek­to­wane tak, by pa­so­wały ra­czej do mę­skich niż ko­bie­cych dłoni. Wiele le­ków oka­zuje się mniej sku­tecz­nych w te­ra­pii osób czar­no­skó­rych lub po­cho­dze­nia azja­tyc­kiego, bo prze­mysł far­ma­ceu­tyczny czę­sto opra­co­wuje je z my­ślą o bia­łych klien­tach. Two­rząc tech­no­lo­gię, mo­żemy utrwa­lać te sys­temy wła­dzy – ko­du­jąc je w in­fra­struk­tu­rze, która jest bar­dziej nie­prze­nik­niona niż czło­wiek i trud­niej ją po­cią­gnąć do od­po­wie­dzial­no­ści.
Dla­tego nie ana­li­zuję tech­no­lo­gii jako abs­trak­cyj­nej siły, od­ręb­nej od reszty spo­łe­czeń­stwa. Trak­tuję ją jako coś stwo­rzo­nego przez lu­dzi i od­zwier­cie­dla­ją­cego ludz­kie pra­gnie­nia, na­wet je­śli może ona także prze­kształ­cić na­sze spo­łe­czeń­stwo w ra­dy­kalny, nie­spo­dzie­wany spo­sób. To książka w rów­nej mie­rze o od­dzia­ły­wa­niach mię­dzy tech­no­lo­gią a na­szymi for­mami or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nej, po­li­tycz­nej i eko­no­micz­nej, co o sa­mej tech­no­lo­gii.
Drugi pro­blem do­ty­czący tego, jak roz­ma­wiamy na ten te­mat, jest jesz­cze po­waż­niej­szy. Wiele osób spoza świata tech­no­lo­gii na­wet nie stara się jej zro­zu­mieć ani wy­kształ­cić wła­ści­wej re­ak­cji na jej roz­wój. Po­li­tycy czę­sto de­mon­strują za­sad­ni­czą igno­ran­cję o naj­bar­dziej pod­sta­wo­wym dzia­ła­niu ma­in­stre­amo­wych tech­no­lo­gii[8]. Są jak lu­dzie usi­łu­jący za­tan­ko­wać sa­mo­chód, na­peł­nia­jąc ba­gaż­nik sia­nem. W umo­wie bre­xi­to­wej o han­dlu mię­dzy Wielką Bry­ta­nią a Unią Eu­ro­pej­ską, przy­ję­tej w grud­niu 2020 roku, Net­scape Com­mu­ni­ca­tor opi­sano jako „no­wo­cze­sny pa­kiet opro­gra­mo­wa­nia poczty elek­tro­nicz­nej”. Net­scape nie ist­nieje od 1997 roku.
Co prawda zro­zu­mie­nie no­wej tech­no­lo­gii rze­czy­wi­ście jest trudne – wy­maga wie­dzy o wielu róż­nych in­no­wa­cjach. A także zro­zu­mie­nia ist­nie­ją­cych w spo­łe­czeń­stwie re­guł, norm, in­sty­tu­cji i kon­we­nan­sów. In­nymi słowy, sku­teczna ana­liza tech­no­lo­gii wiąże się z prze­rzu­ce­niem mo­stu mię­dzy dwoma świa­tami. Przy­wo­dzi to na myśl słynny wy­kład bry­tyj­skiego na­ukowca i po­wie­ścio­pi­sa­rza C.P. Snowa z 1959 roku. Snow oba­wiał się, że w ży­ciu in­te­lek­tu­al­nym na­stę­puje roz­łam, po­dział na hu­ma­ni­stykę i na­uki ści­słe, zwłasz­cza w kon­tek­ście bry­tyj­skiej de­baty pu­blicz­nej. Te „dwie kul­tury” nie miały punk­tów stycz­nych, a osoby obe­znane z jedną z nich rzadko od­naj­dy­wały się w dru­giej – ist­niała tu „prze­paść wza­jem­nego braku zro­zu­mie­nia”, do któ­rej po­wsta­nia do­pro­wa­dziła „za­pa­trzona wstecz in­te­li­gen­cja” zło­żona z ab­sol­wen­tów Oks­fordu i Cam­bridge, hu­ma­ni­stów spo­glą­da­ją­cych z góry na po­stęp na­ukowo-tech­niczny. Zda­niem Snowa miało to przy­nieść ka­ta­stro­falne skutki: „Gdy po­wstaje roz­dź­więk mię­dzy tymi dwoma sen­sami, żadne spo­łe­czeń­stwo nie może my­śleć ro­zum­nie”[9].
Dziś roz­ziew mię­dzy dwiema kul­tu­rami jest szer­szy niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Tyle że naj­głęb­sza prze­paść dzieli tech­no­lo­gów – in­ży­nie­rów opro­gra­mo­wa­nia, pro­jek­tan­tów pro­duk­tów i dy­rek­to­rów z Do­liny Krze­mo­wej – od reszty spo­łe­czeń­stwa. Kul­tura tech­no­lo­gii cały czas się roz­wija w no­wych, nie­bez­piecz­nych i nie­prze­wi­dzia­nych kie­run­kach. Ta druga zaś – świat hu­ma­ni­styki i nauk spo­łecz­nych, za­miesz­kany przez więk­szość ko­men­ta­to­rów i de­cy­den­tów po­li­tycz­nych – nie może na­dą­żyć za tym, co się dzieje. Przy braku dia­logu mię­dzy tymi dwiema kul­tu­rami na­szym czo­ło­wym my­śli­cie­lom po obu stro­nach trudno bę­dzie za­pro­po­no­wać wła­ściwe roz­wią­za­nia.

 
Ta książka to moja próba zbli­że­nia tych dwóch świa­tów. Z jed­nej strony chcę po­móc tech­no­lo­gom spoj­rzeć na ich dzia­ła­nia w szer­szym kon­tek­ście spo­łecz­nym. Z dru­giej – wy­cią­gam dłoń do osób spoza tech­no­lo­gicz­nego po­dwórka, by mo­gły le­piej zro­zu­mieć tech­no­lo­gie le­żące u pod­staw za­cho­dzą­cych dziś szyb­kich zmian spo­łecz­nych.
Ta­kie po­łą­cze­nie dys­cy­plin bar­dzo mi od­po­wiada. Je­stem dziec­kiem ery mi­kro­chi­pów, uro­dzi­łem się rok po wpro­wa­dze­niu na ry­nek pierw­szego pro­du­ko­wa­nego ko­mer­cyj­nie pro­ce­sora. Mło­dość upły­nęła mi pod zna­kiem in­ter­netu, który od­kry­łem na stu­diach. A za­wo­dowo zwią­za­łem się z branżą tech­no­lo­giczną: za­czy­na­łem w 1995 roku, two­rząc stronę in­ter­ne­tową dla bry­tyj­skiego dzien­nika „The Gu­ar­dian”. Od 1998 roku za­ło­ży­łem cztery firmy tech­no­lo­giczne i za­in­we­sto­wa­łem w po­nad trzy­dzie­ści start-upów. Prze­trwa­łem na­wet sza­leń­stwo dot-co­mów na prze­ło­mie XX i XXI wieku. Póź­niej, w Reu­ter­sie, kie­ro­wa­łem grupą in­no­wa­cji, w ra­mach któ­rej na­sze ze­społy two­rzyły dziwne, sza­lone, a cza­sem ge­nialne pro­dukty za­równo dla me­ne­dże­rów fun­du­szy hed­gin­go­wych, jak i dla in­dyj­skich rol­ni­ków. Przez kilka lat współ­pra­co­wa­łem z in­we­sto­rami ven­ture ca­pi­tal w Eu­ro­pie, wspie­ra­jąc najam­bit­niej­szych twór­ców no­wych tech­no­lo­gii, ja­kich udało nam się zna­leźć – i na­dal in­we­stuję w młode firmy tech­no­lo­giczne. Jako in­we­stor start-upów roz­ma­wia­łem z set­kami in­no­wa­to­rów z tak róż­nych dzie­dzin jak sztuczna in­te­li­gen­cja, za­awan­so­wana bio­lo­gia, zrów­no­wa­żony roz­wój, kom­pu­tery kwan­towe, sa­mo­chody elek­tryczne czy loty ko­smiczne.
Stu­dio­wa­łem jed­nak na­uki spo­łeczne. Na uni­wer­sy­te­cie sku­pi­łem się na po­li­to­lo­gii, fi­lo­zo­fii i eko­no­mii – cho­ciaż, nie­ty­powo, po­sze­dłem też na kurs pro­gra­mo­wa­nia z grupą fi­zy­ków, zde­cy­do­wa­nie mą­drzej­szych ode mnie. A przez znaczną część ka­riery za­wo­do­wej zaj­mo­wa­łem się kwe­stią wpływu tech­no­lo­gii na biz­nes i spo­łe­czeń­stwo. Kiedy pra­co­wa­łem jako dzien­ni­karz – naj­pierw w „The Gu­ar­dian”, póź­niej w „The Eco­no­mist” – czę­sto mu­sia­łem tłu­ma­czyć czy­tel­ni­kom skom­pli­ko­wane za­gad­nie­nia ze świata in­ży­nie­rii opro­gra­mo­wa­nia. Szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wa­łem się po­li­tycz­nymi kon­se­kwen­cjami no­wych form tech­no­lo­gii. Przez pe­wien czas by­łem sze­re­go­wym człon­kiem Ofcomu, or­ganu re­gu­la­cyj­nego, który nad­zo­ruje branże te­le­ko­mu­ni­ka­cyjną, in­ter­ne­tową i me­dialną w Wiel­kiej Bry­ta­nii. W 2018 roku zo­sta­łem człon­kiem za­rządu Ada Lo­ve­lace In­sti­tute, gdzie przy­glą­damy się etycz­nym skut­kom wy­ko­rzy­sty­wa­nia da­nych i sztucz­nej in­te­li­gen­cji.
Przez kilka ostat­nich lat moje próby łą­cze­nia „dwóch kul­tur” przy­brały po­stać Expo­nen­tial View – new­slet­tera i pod­ca­stu, w któ­rych zaj­muję się wpły­wem no­wych tech­no­lo­gii na spo­łe­czeń­stwo. Za­czą­łem je pro­wa­dzić, kiedy duża tech­no­lo­giczna firma ku­piła mój trzeci start-up. Na­zy­wał się Pe­erIn­dex i za­sto­so­wa­li­śmy w nim tech­niki ucze­nia ma­szy­no­wego (wię­cej na ten te­mat w dal­szej czę­ści książki) na du­żych zbio­rach pu­blicz­nych da­nych do­ty­czą­cych dzia­łań i za­cho­wań lu­dzi w in­ter­ne­cie. Zma­ga­li­śmy się z wie­loma dy­le­ma­tami etycz­nymi w związku z tym, co można, a czego nie można zro­bić z ta­kimi da­nymi. Po sprze­daży firmy mia­łem wolny umysł, by móc ana­li­zo­wać kwe­stie tego ro­dzaju w moim new­slet­te­rze.
Expo­nen­tial View spodo­bał się od­bior­com. Kiedy pi­szę te słowa, new­slet­ter ma pra­wie dwie­ście ty­sięcy sub­skry­ben­tów z ca­łego świata, od jed­nych z naj­słyn­niej­szych twór­ców no­wych tech­no­lo­gii po in­we­sto­rów, de­cy­den­tów po­li­tycz­nych i na­ukow­ców w po­nad stu kra­jach. Umoż­li­wił mi zgłę­bia­nie naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­cych py­tań, ja­kie sta­wia przed nami roz­wój tech­no­lo­giczny. W se­rii pod­ca­stów pod tym sa­mym ty­tu­łem prze­pro­wa­dzi­łem po­nad sto wy­wia­dów z in­ży­nie­rami, przed­się­bior­cami, po­li­ty­kami, hi­sto­ry­kami, na­ukow­cami i dy­rek­to­rami z kor­po­ra­cji. Przez sześć lat przej­rza­łem w ra­mach kwe­rend dzie­siątki ty­sięcy tek­stów: ksią­żek, ar­ty­ku­łów w pra­sie i w pi­smach na­uko­wych oraz wpi­sów na blo­gach. Jak ostat­nio osza­co­wa­łem, w tym okre­sie prze­czy­ta­łem po­nad dwa­dzie­ścia mi­lio­nów słów, usi­łu­jąc zro­zu­mieć, co się dzieje. (Na szczę­ście ta książka jest nieco krót­sza).
Wszyst­kie te lek­tury i roz­mowy do­pro­wa­dziły mnie do zwod­ni­czo pro­stego wnio­sku. Wy­wód w tej książce ma dwa główne wątki. Po pierw­sze, nowe tech­no­lo­gie po­wstają i wcho­dzą do użytku w co­raz szyb­szym tem­pie, jed­no­cze­śnie także szybko ta­nie­jąc. Gdy­by­śmy mieli przed­sta­wić roz­wój tych tech­no­lo­gii na wy­kre­sie, miałby on formę krzy­wej, ta­kiej, jaka ob­ra­zuje funk­cję wy­kład­ni­czą.
Po dru­gie, na­sze in­sty­tu­cje – od norm po­li­tycz­nych przez sys­temy or­ga­ni­za­cji go­spo­dar­czej po spo­sób two­rze­nia przez nas re­la­cji – zmie­niają się wol­niej. Gdy­by­śmy przy­sto­so­wy­wa­nie się tych in­sty­tu­cji do zmian umie­ścili na wy­kre­sie, by­łaby to pro­sta, wzno­sząca się li­nia – taka jak wy­kres funk­cji li­nio­wej.
W efek­cie po­wstaje coś, co na­zy­wam luką wy­kład­ni­czą: prze­paść mię­dzy no­wymi for­mami tech­no­lo­gii – oraz wy­wo­ły­wa­nymi przez nie zmia­nami po­dej­ścia do biz­nesu, pracy, po­li­tyki i spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skiego – a kor­po­ra­cjami, pra­cow­ni­kami, po­li­tyką i szer­szymi nor­mami spo­łecz­nymi, które po­zo­stają w tyle.
Oczy­wi­ście to tylko ro­dzi ko­lejne py­ta­nia. Ja­kie skutki przy­no­szą wy­kład­ni­czo ro­snące tech­no­lo­gie w róż­nych dzie­dzi­nach – od pracy przez kon­flikty po po­li­tykę? Jak długo mogą trwać ta­kie za­cho­dzące w po­stę­pie wy­kład­ni­czym zmiany – czy w ogóle kie­dyś się za­trzy­mają? I co my wszy­scy mo­żemy zro­bić jako de­cy­denci, li­de­rzy biz­ne­sowi czy oby­wa­tele i oby­wa­telki, by za­po­biec nisz­czy­ciel­skiemu wpły­wowi luki wy­kład­ni­czej na na­sze spo­łe­czeń­stwa?
Sta­ra­łem się nadać tej książce taką struk­turę, by moje od­po­wie­dzi na te py­ta­nia były jak naj­bar­dziej ja­sne. W pierw­szej czę­ści tłu­ma­czę, czym są tech­no­lo­gie wy­kład­ni­cze i dla­czego po­wstały. Prze­ko­nuję, że na­szą epokę de­fi­niuje po­ja­wie­nie się kilku no­wych „tech­no­lo­gii ogól­nego użytku”, z któ­rych każda jest do­sko­na­lona w tem­pie wy­kład­ni­czym. Ta hi­sto­ria za­czyna się od kom­pu­te­rów – ale obej­muje także ener­ge­tykę, bio­lo­gię i pro­duk­cję prze­my­słową. Sze­roki za­kres tych zmian ozna­cza, że wkro­czy­li­śmy w cał­ko­wi­cie nową erę or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nej i eko­no­micz­nej ludz­ko­ści – na­zy­wam ją epoką wy­kład­ni­czą.
Na­stęp­nie prze­cho­dzę do omó­wie­nia ogól­niej­szych kon­se­kwen­cji, ja­kie ten stan rze­czy przy­nosi spo­łe­czeń­stwu – a więc do po­wsta­nia luki wy­kład­ni­czej. Stwo­rzone przez czło­wieka in­sty­tu­cje wolno ad­ap­tują się do zmian z wielu po­wo­dów, od pro­ble­mów na po­zio­mie psy­cho­lo­gicz­nym, ja­kie spra­wia nam kon­cep­tu­ali­za­cja gwał­tow­nych zmian, aż po trud­no­ści z trans­for­ma­cją du­żej or­ga­ni­za­cji. Wszystko to przy­czy­nia się do po­głę­bie­nia prze­pa­ści mię­dzy tech­no­lo­gią a na­szymi in­sty­tu­cjami spo­łecz­nymi.
Ja­kie jed­nak skutki ma luka wy­kład­ni­cza w prak­tyce? I co mo­żemy na to po­ra­dzić? Na tych py­ta­niach sku­piam się w po­zo­sta­łej czę­ści książki. Przyj­rzymy się róż­nym dzie­dzi­nom, od go­spo­darki i pracy przez geo­po­li­tykę han­dlu i kon­flik­tów po szer­sze re­la­cje mię­dzy oby­wa­te­lami a spo­łe­czeń­stwem.
Naj­pierw zaj­miemy się tym, jak gwał­tow­nie roz­wi­ja­jące się tech­no­lo­gie wpły­wają na biz­nes. W epoce wy­kład­ni­czej firmy oparte na no­wych tech­no­lo­giach czę­sto roz­ra­stają się do tak wiel­kich roz­mia­rów, że wcze­śniej wy­da­wało się to nie­moż­liwe – a firmy tra­dy­cyjne zo­stają w tyle. Efek­tem są rynki, na któ­rych zwy­cięzca bie­rze wszystko, a więc zdo­mi­no­wane przez kilka firm bę­dą­cych su­per­gwiaz­dami, ich ry­wale zaś szybko prze­stają mieć zna­cze­nie. Po­wstaje luka wy­kład­ni­cza – mię­dzy na­szymi ist­nie­ją­cymi re­gu­łami do­ty­czą­cymi siły ryn­ko­wej, mo­no­poli, kon­ku­ren­cji i po­dat­ków a do­mi­nu­ją­cymi na ryn­kach świeżo roz­ro­śnię­tymi ko­lo­sami.
Po­każę też, jak dzięki po­ja­wie­niu się tych firm zmie­niają się per­spek­tywy pra­cow­ni­ków. Re­la­cje mię­dzy pra­cow­ni­kami a pra­co­daw­cami ule­gają cią­głym prze­obra­że­niom, ale jesz­cze ni­gdy nie działo się to tak szybko jak dziś. Firmy su­per­gwiazdy pre­fe­rują nowe style pracy, która od­bywa się za po­śred­nic­twem spe­cjal­nych plat­form in­ter­ne­to­wych (gig plat­forms), co może ro­dzić pro­blemy dla pra­cow­ni­ków. Ist­nie­jące prawa i prak­tyki za­trud­nie­nia nie na­dą­żają za zmie­nia­ją­cymi się nor­mami do­ty­czą­cymi pracy.
Po dru­gie, zaj­miemy się trans­for­ma­cją w geo­po­li­tyce – omó­wimy, jak tech­no­lo­gie wy­kład­ni­cze wpły­wają na han­del, kon­flikty i glo­balną rów­no­wagę sił. Za­cho­dzą tu dwie wiel­kie zmiany. Pierw­sza to po­wrót do lo­kal­no­ści. In­no­wa­cje zmie­niają spo­sób do­stępu do to­wa­rów, a także wy­twa­rza­nia pro­duk­tów i ener­gii – co­raz czę­ściej bę­dziemy mo­gli wszystko pro­du­ko­wać w ob­rę­bie na­szych re­gio­nów. Jed­no­cze­śnie ro­snąca zło­żo­ność na­szych go­spo­da­rek sprawi, że mia­sta staną się jesz­cze waż­niej­sze, a to wy­two­rzy na­pię­cie mię­dzy wła­dzami re­gio­nal­nymi a rzą­dami państw. O ile hi­sto­ria epoki prze­my­sło­wej była opo­wie­ścią o glo­ba­li­za­cji, o tyle w przy­padku epoki wy­kład­ni­czej bę­dziemy mó­wić o ulo­kal­nie­niu. Druga z wiel­kich trans­for­ma­cji do­ty­czy dzia­łań wo­jen­nych. Kiedy świat bę­dzie ule­gał ulo­kal­nie­niu, zmie­niać się będą wzorce glo­bal­nych kon­flik­tów. Kraje i inne pod­mioty będą mo­gły wy­ko­rzy­sty­wać nowe tak­tyki szko­dze­nia prze­ciw­ni­kom, od ata­ków dro­nów po dez­in­for­ma­cję. Ra­dy­kal­nie ob­niży to koszty ini­cjo­wa­nia kon­flik­tów, przez co staną się one znacz­nie po­wszech­niej­sze. Po­wsta­nie luka mię­dzy no­wymi, wy­ko­rzy­stu­ją­cymi no­wo­cze­sne tech­no­lo­gie for­mami ataku a zdol­no­ścią spo­łe­czeństw do obrony.
Po trze­cie przyj­rzymy się, w jaki spo­sób epoka wy­kład­ni­cza zmie­nia re­la­cję mię­dzy oby­wa­te­lem a spo­łe­czeń­stwem. Po­wstaje co­raz wię­cej firm wiel­ko­ści państw – i kwe­stio­nują one na­sze pod­sta­wowe za­ło­że­nia co do roli pry­wat­nych kor­po­ra­cji. Rynki roz­ra­stają się, anek­tu­jąc co­raz więk­sze ob­szary sfery pu­blicz­nej i na­szego pry­wat­nego ży­cia. Kra­jową de­batę w znacz­nym stop­niu to­czymy na plat­for­mach ma­ją­cych pry­wat­nych wła­ści­cieli; in­tymne szcze­góły do­ty­czące naj­skryt­szych za­ka­mar­ków na­szej du­szy są ku­po­wane i sprze­da­wane on­line, wsku­tek po­wsta­nia go­spo­darki da­nych; na­wet to, w jaki spo­sób po­zna­jemy lu­dzi i two­rzymy spo­łecz­no­ści, zo­stało za­mie­nione w to­war. Po­nie­waż jed­nak po­zo­sta­jemy wierni kon­cep­cji roli ryn­ków po­cho­dzą­cej z epoki prze­my­sło­wej, jesz­cze nie mamy na­rzę­dzi, by za­po­bie­gać tym zmia­nom, pod­ko­pu­ją­cym naj­bar­dziej ce­nione przez nas war­to­ści.
In­nymi słowy, luka wy­kład­ni­cza pod­waża wiele ele­men­tów na­szego spo­łe­czeń­stwa. Jed­nak mo­żemy temu za­ra­dzić. Dla­tego w ostat­niej czę­ści książki wy­ja­śnię z grub­sza za­sady, któ­rych po­trze­bu­jemy, by roz­wi­nąć skrzy­dła i pro­spe­ro­wać w epoce gwał­tow­nych zmian – od uod­por­nie­nia na­szych in­sty­tu­cji na skutki szyb­kich trans­for­ma­cji przez wzmoc­nie­nie ko­lek­tyw­nej wła­sno­ści i po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji. Mam na­dzieję, że z wszyst­kich tych ana­liz i wy­wo­dów po­wstał ca­ło­ściowy prze­wod­nik po prze­obra­że­niach, któ­rym ulega na­sze spo­łe­czeń­stwo pod wpły­wem tech­no­lo­gii – a także po spo­so­bach, w ja­kie mo­żemy so­bie z tym ra­dzić.

 
Pod­czas pi­sa­nia przeze mnie Szybko, co­raz szyb­ciej świat dra­stycz­nie się zmie­nił. Kiedy za­czy­na­łem gro­ma­dzić ma­te­riały, nikt nie sły­szał o czymś ta­kim jak Co­vid-19, a lock­downy zna­li­śmy głów­nie z fil­mów o apo­ka­lip­sie zom­bie. Jed­nak gdy by­łem w po­ło­wie pierw­szej, ro­bo­czej wer­sji tek­stu, pań­stwa na ca­łym świe­cie za­częły za­my­kać gra­nice i na­ka­zy­wać miesz­kań­com po­zo­sta­nie w do­mach – wszystko po to, by za­po­biec de­wa­sto­wa­niu zdro­wia lu­dzi i kra­jo­wej go­spo­darki przez nie­zna­nego do­tąd wi­rusa.
Z jed­nej strony pan­de­mia wy­da­wała się bar­dzo „tra­dy­cyjna” czy „ni­sko tech­no­lo­giczna”. Lock­downy sto­so­wano od ty­siąc­leci, by nie do­pu­ścić do roz­prze­strze­nia­nia się cho­rób. Kwa­ran­tanny nie są ni­czym no­wym: słowo to po­cho­dzi z cza­sów dżumy, zwa­nej czarną śmier­cią, kiedy ma­ry­na­rze mu­sieli po­zo­sta­wać w izo­la­cji przez czter­dzie­ści dni, za­nim ze­szli na ląd. A to, że świa­tową go­spo­darkę rzu­cił na ko­lana wi­rus, przy­po­mniało nam, jak wielu od­wiecz­nych pro­ble­mów jesz­cze nie udało się tech­no­lo­gii roz­wią­zać.
Jed­nak pan­de­mia una­ocz­niła nam także nie­które z głów­nych kwe­stii po­ru­sza­nych w tej książce. Roz­prze­strze­nia­nie się wi­rusa po­ka­zało, że wy­kład­ni­czy wzrost trudno opa­no­wać. Za­ska­kuje nas, bo po­cząt­kowo jest po­wolny, stop­niowy, a po­tem rap­tow­nie eks­plo­duje – wszystko wy­daje się w po­rządku, aż tu na­gle służba zdro­wia jest na skraju wy­dol­no­ści i omal się nie za­ła­muje pod na­po­rem no­wej cho­roby. Lu­dziom zaś trudno przy­cho­dzi uzmy­sło­wie­nie so­bie szyb­ko­ści tej zmiany, o czym świad­czą nie­fra­so­bliwe re­ak­cje wielu rzą­dów na roz­prze­strze­nia­nie się ko­ro­na­wi­rusa, zwłasz­cza w Eu­ro­pie i Ame­ryce.
Jed­no­cze­śnie pan­de­mia po­ka­zała pełną moc naj­now­szych wy­na­laz­ków. W więk­szo­ści kra­jów roz­wi­nię­tych lock­downy były moż­liwe tylko dzięki po­wszech­nemu do­stę­powi do szyb­kiego in­ter­netu. Ci z nas, któ­rzy izo­lo­wali się w do­mach, znaczną część pan­de­mii spę­dzili przy­kle­jeni do te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych. A już naj­bar­dziej ude­rza­jące jest to, że w ciągu jed­nego roku na­ukowcy opra­co­wali dzie­siątki no­wych szcze­pio­nek – co, jak się prze­ko­namy, było moż­liwe dzięki in­no­wa­cjom ta­kim jak ucze­nie ma­szy­nowe. W pew­nym sen­sie tech­no­lo­gia wy­kład­ni­cza w star­ciu z ko­ro­na­wi­ru­sem po­ka­zała, na co ją stać.
Przede wszyst­kim pan­de­mia uświa­do­miła nam, że tech­no­lo­gie epoki wy­kład­ni­czej – czy to wi­de­oczaty, czy plat­formy me­diów spo­łecz­no­ścio­wych – są dziś za­ko­rze­nione we wszyst­kich aspek­tach na­szego ży­cia. A ta ten­den­cja bę­dzie się tylko po­głę­biać. W miarę jak tempo zmian ro­śnie, in­te­rak­cje mię­dzy tech­no­lo­gią a in­nymi dzie­dzi­nami – od de­mo­gra­fii przez sztukę rzą­dze­nia pań­stwem po po­li­tykę go­spo­dar­czą – będą się utrwa­lać. Wy­raźne roz­róż­nie­nia mię­dzy sferą tech­no­lo­gii a, po­wiedzmy, sferą po­li­tyki staną się bez­u­ży­teczne. Tech­no­lo­gia prze­obraża po­li­tykę, z ko­lei po­li­tyka kształ­tuje tech­no­lo­gię. Ja­ka­kol­wiek kon­struk­tywna ana­liza jed­nej z tych dzie­dzin wy­maga ana­lizy ich obu. A w miej­sce po­li­tyki mo­żemy wsta­wić eko­no­mię, kul­turę czy stra­te­gię biz­ne­sową.
Ta cią­gła pę­tla sprzę­że­nia zwrot­nego mię­dzy tech­no­lo­gią, eko­no­mią, po­li­tyką i spo­łe­czeń­stwem utrud­nia pro­gno­zo­wa­nie przy­szło­ści. Już kiedy pi­sa­łem tę książkę, jej te­mat cały czas się zmie­niał – za­raz po skoń­cze­niu roz­działu oka­zy­wało się, że mu­szę go uak­tu­al­nić, by uwzględ­nić nowe od­kry­cia, wy­na­lazki czy wy­da­rze­nia. Ta­kie nie­bez­pie­czeń­stwa czy­hają na pi­szą­cych w epoce wy­kład­ni­czych zmian.
Mam jed­nak na­dzieję, że moja książka po­zo­sta­nie przy­dat­nym wstę­pem do po­dróży, w którą za­bie­rają nas nowe tech­no­lo­gie. Ży­jemy w erze, w któ­rej do­sko­na­le­nie, roz­wój i zróż­ni­co­wa­nie tech­no­lo­gii za­cho­dzi w szyb­szym tem­pie niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Ten pro­ces ozna­cza pod­wa­że­nie sta­bil­no­ści wielu norm i in­sty­tu­cji de­fi­niu­ją­cych na­sze ży­cie. A my w tej chwili nie mamy mapy, która po­mo­głaby nam do­trzeć do ta­kiej przy­szło­ści, ja­kiej by­śmy chcieli.
Sama książka ra­czej nie sta­nie się ide­alną mapą. Może jed­nak po­móc nam po­znać te­ren i wska­zać wła­ściwy kie­ru­nek.

Azeem Azhar

 
Wesprzyj nas