Pytanie, czy (lub: jak szybko) sztuczna inteligencja przejmie kontrolę nad naszą cywilizacją, coraz częściej na poważnie zaprząta nam głowy. Oto jedna z najlepszych książek na ten temat, jakie w ostatnich latach ukazały się na świecie.
Azeem Azhar, brytyjski przedsiębiorca, publicysta i twórca platformy Exponential View, bez ogródek opisuje przepaść pomiędzy rozwojem nowych technologii, a ludzką zdolnością do poradzenia sobie z przyśpieszeniem technologicznym świata.
Diagnozuje coraz głębsze podziały między przedstawicielami nauk ścisłych a humanistami (w tym: politykami), prowadzące do hegemonii korporacji, polaryzacji społeczeństw i globalnych nieporozumień, mających wpływ na życie wszystkich obywateli.
Jakie są szanse, że uda nam się odnaleźć równowagę w ponowoczesnym świecie i… przetrwać? Co zrobić, żeby tak się stało? Azeem Azhar wie, jaką strategię powinniśmy przyjąć, a jego najważniejsze postulaty znajdziecie na kartach Szybko, coraz szybciej.
Azhar jest uparcie optymistyczny, jeśli chodzi o potęgę technologii, ale mówi też z mocą o tym, jak musimy kształtować technologię, aby nadal służyła społeczeństwu
„The Guardian”
Szybko, coraz szybciej
Jak postęp technologiczny zostawia nas w tyle i co możemy z tym zrobić
Przekład: Agnieszka Sobolewska
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 6 września 2023
Spis treści
Wstęp. Wielka przemiana
Rozdział 1. Zwiastun
Rozdział 2. Epoka wykładnicza
Rozdział 3. Luka wykładnicza
Rozdział 4. Spółka bez ograniczeń
Rozdział 5. Jak pokochać pracę w epoce wykładniczej
Rozdział 6. Świat jest szpiczasty
Rozdział 7. Nowy światowy nieład
Rozdział 8. Obywatele wykładniczego świata
Wnioski. Obfitość i sprawiedliwość
Wstęp
WIELKA PRZEMIANA
Mój dom jest położony między dzielnicami Crickelwood i Golders Green w północno-zachodnim Londynie. Zarówno sam budynek, jak i ulica, przy której stoi, są typowe dla przedmieść, jakich wiele w całej Europie i Stanach Zjednoczonych. Stanowią też stosunkową nowość w krajobrazie. Jeśli spojrzymy na mapę okolicy z 1920 roku, zobaczymy tu tylko ziemie uprawne. Działka, na której dziś mieści się mój bliźniak, na mapie sprzed stu lat usytuowana jest na samym środku pola. Tam, gdzie teraz biegnie droga dojazdowa, zaznaczono ścieżkę konną, a kilka bram i ciągów żywopłotów wytycza obszar mojego obecnego osiedla. Kilkaset metrów dalej na północ znajdowała się kuźnia.
Zaledwie kilkanaście lat później okolica zmieniła się nie do poznania. Jeśli weźmiemy do ręki mapę z 1936 roku, zamiast pól uprawnych zobaczymy ulice, którymi codziennie chodzę. Kuźnia zniknęła, zastąpił ją warsztat mechaniczny. Ceglane domy z dwudziestolecia międzywojennego stały na tych samych działkach, które zajmują dzisiaj, może tylko wtedy nie wszystkie miały szklane przybudówki. Zaszła tu niezwykła metamorfoza, odzwierciedlająca powstanie nowoczesnego stylu życia.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych XIX wieku życie w Londynie przypominało to ze znacznie wcześniejszej epoki – po drogach jeździły konie, zostawiając na ulicach kupy nawozu; większość domowych czynności wykonywano ręcznie; znaczna część mieszkańców miasta tłoczyła się w kilkusetletnich ruderach. Jednak począwszy od lat dziewięćdziesiątych XIX wieku zaczęto wprowadzać technologie, które miały okazać się istotne w następnym stuleciu – a wiele z nich do lat dwudziestych zdążyło już okrzepnąć. Na zdjęciach z centrum Londynu z 1925 roku na ulicach nie widać koni – zastąpiły je samochody i autobusy. Sieć kabli dostarczała prąd do biur i domów z opalanych węglem elektrowni. Do wielu budynków podłączono linie telefoniczne, co umożliwiało rozmowy na odległość.
Te zmiany z kolei zaowocowały wstrząsami społecznymi. Wraz z rozwojem nowoczesnych systemów produkcji pojawiły się pełnoetatowe umowy zatrudnienia z pakietem świadczeń; nowe formy transportu wiązały się z dojazdem do pracy; elektryfikacja fabryk przyczyniła się do powstania wielkich firm o rozpoznawalnych markach. Gdyby ktoś żyjący w latach osiemdziesiątych XX wieku wsiadł do wehikułu czasu i cofnął się o sto lat, zobaczyłby świat właściwie sobie nieznany. Gdyby zaś wybrał się w podróż tylko do lat trzydziestych XX wieku, dostrzegłby sporo podobieństw do własnej epoki.
Ta transformacja, która dokonała się w ciągu dwóch dekad, odzwierciedla nagłe, radykalne zmiany, jakie może przynieść technologia. Od czasów krzemiennych toporków i drewnianych kijów kopieniaczych ludzie są technologami. Chcemy ułatwić sobie życie i w tym celu tworzymy narzędzia – technologie – które pomagają nam w osiąganiu celów. To dzięki nim od dawna przedefiniowujemy świat wokół nas. To one pozwoliły nam uprawiać ziemię, potem budować; podróżować po lądzie, później w przestworzach, wreszcie wyprawić się w kosmos; przejść od koczownictwa do życia w wioskach, a następnie w miastach.
Jednak, jak przekonali się moi poprzednicy mieszkający na terenie dzisiejszego północno-zachodniego Londynu, tworzone przez nas technologie mogą poprowadzić społeczeństwo w nieoczekiwanych kierunkach. Kiedy jakaś technologia się przyjmie i rozwinie, może mieć potężne skutki, obejmujące wszystkie dziedziny ludzkiego życia: pracę zawodową, toczone przez nas wojny, naturę polityki, nawet nasze maniery i zwyczaje. Posługując się terminem z ekonomii, można by powiedzieć, że technologia nie jest „egzogenna” w stosunku do innych sił decydujących o naszym życiu – łączy się z systemami politycznymi, kulturowymi i społecznymi, często w dramatyczny, nieprzewidziany sposób.
Właśnie ze względu na te związki technologii z szerszymi siłami – czasem formujące się powoli, a czasem powodujące szybkie, gwałtowne przemiany – tak trudno ją analizować. Nowa dyscyplina zwana nauką o złożoności stara się zbadać, w jaki sposób oddziałują na siebie różne elementy danego skomplikowanego systemu – na przykład jak interakcje między poszczególnymi gatunkami prowadzą do powstania ekosystemu. Ludzkie społeczeństwo jest szczytową formą takiego systemu złożonego; składa się z niezliczonych elementów, bez przerwy oddziałujących na siebie wzajemnie – osób, gospodarstw domowych, rządów, firm, przekonań, technologii.
Według nauki o złożoności powiązania między różnymi elementami oznaczają, że niewielkie zmiany w jednym obszarze systemu mogą odbić się na całości – tak jak wrzucony do stawu kamień powoduje rozchodzenie się kolejnych kręgów na wodzie. A zmiany te mogą być chaotyczne, nagłe i głębokie[1]. Nawet jeśli mamy istotną wiedzę o częściach składowych systemu, ustalenie, jak daleko te kręgi mogą się rozchodzić, rzadko jest rzeczą prostą[2]. Nowa technologia może początkowo powodować drobną zmianę, która jednak w końcu przyniesie poważne reperkusje dla całego społeczeństwa.
Kiedy te „kręgi na wodzie” – czyli, w żargonie nauki o złożoności, pętle sprzężenia zwrotnego – zaczynają się rozprzestrzeniać, możemy czuć się nieswojo. Wystarczy zerknąć do jakiejś gazety z początku XX wieku, by uświadomić sobie, że nagłe zmiany wywołują niepokój. Szybki przegląd artykułów w „New York Timesie” sprzed mniej więcej stu lat pokazuje, że Amerykanie byli pełni obaw co do wind, telefonu, telewizji i wielu innych wynalazków[3].
Oczywiście rzadko naprawdę chodziło o nerwy w windzie, lecz raczej o to, że te innowacje zaczęły symbolizować ludzkie lęki dotyczące tempa zmian. Intuicyjnie wiemy, że zmiany technologiczne rzadko zamykają się w obrębie jednej sfery. Umożliwiając nam wznoszenie coraz wyższych budynków, windy zrewolucjonizowały układ przestrzenny i gospodarkę miast. Ułatwiając kontakty między ludźmi, telefon radykalnie zmienił nasze interakcje ze współpracownikami i znajomymi. Kiedy dana technologia się rozwinie, jej skutki są odczuwalne we wszystkich dziedzinach życia.
Dziś przechodzimy kolejny okres gwałtownych przemian. Najwyraźniejszą tego oznaką jest to, w jaki sposób ludzie mówią o technologii. Firma public relations Edelman przeprowadza co roku cieszącą się renomą ankietę na temat zaufania w sferze publicznej. Jedno z najważniejszych pytań – zadawanych trzydziestu tysiącom osób w dwudziestu krajach – dotyczy tego, czy tempo rozwoju technologicznego nie wywołuje dyskomfortu badanych. W 2020 roku ponad 60 procent respondentów uznało, że „tempo zmian jest za szybkie”, a odsetek takich odpowiedzi od kilku lat rośnie[4].
Pojawia się tu pokusa, by przyjąć, że ludzie zawsze uważają zachodzące zmiany technologiczne i społeczne za zbyt szybkie. Tak myśleli sto lat temu i tak myślą dzisiaj. Jednak w tej książce przekonuję, że rzeczywiście żyjemy w czasach błyskawicznych zmian – zmian wywołanych nagłym postępem technologicznym. Na początku XXI wieku metamorfozie ulegają główne technologie ery przemysłowej. Nasze społeczeństwo popychają do przodu innowacje takie jak informatyka i sztuczna inteligencja, odnawialne źródła i sposoby magazynowania energii, przełomowe odkrycia w biologii oraz równie przełomowe wynalazki w produkcji przemysłowej.
Te innowacje rozwijają się w sposób, którego jeszcze w pełni nie rozumiemy. Wyjątkowe jest tempo tego rozwoju: zachodzi w postępie wykładniczym, coraz bardziej przyspiesza z każdym mijającym miesiącem. Podobnie jak w poprzednich okresach szybkich zmian technologicznych ich wpływ jest odczuwany w całym społeczeństwie – nie tylko prowadzi do powstawania nowych produktów i usług, ale także zmienia relacje między starymi i nowymi firmami, pracodawcami i pracownikami, miastem i wsią, obywatelami i rynkiem.
Badacze zajmujący się nauką o złożoności nazywają momenty radykalnej zmiany w systemie przemianą fazową[5]. Kiedy woda przechodzi ze stanu ciekłego w gazowy, czyli staje się parą, nadal jest tym samym związkiem chemicznym, ale zachowuje się zupełnie inaczej. Także społeczeństwa mogą ulegać przemianom fazowym. Pewne momenty w historii oznaczają raptowny zwrot, zerwanie z przeszłością, zmianę światowego porządku – na przykład przybycie Kolumba do Ameryki czy upadek muru berlińskiego.
Gwałtowna reorganizacja naszego społeczeństwa, której dziś doświadczamy, jest właśnie takim momentem. Doszło do przemiany fazowej, a teraz na naszych oczach zachodzi transformacja znanych nam systemów. Woda staje się parą.
Transformacja społeczeństwa na początku XXI wieku jest głównym tematem tej książki. Opisuję w niej, jak rozwój technologii przyspiesza. A także staram się wyjaśnić wpływ tego przyspieszenia na naszą politykę, gospodarkę i styl życia.
Nie jest to jednak książka pesymistyczna. Nie ma nic nieuchronnie szkodliwego w technologiach, które tu przedstawię. Najważniejsze dla nas elementy społeczeństwa – nasze firmy, kultury i prawa – powstały w odpowiedzi na zmiany wywołane przez wcześniejsze technologie. Jedną z charakterystycznych cech człowieka, tak istotną w naszej historii, jest zdolność adaptacji. Kiedy nadchodzi gwałtowna zmiana technologiczna, najpierw przynosi zamęt, następnie ludzie się do niej przystosowują, a wreszcie uczą się, jak prosperować w nowych warunkach.
Postanowiłem jednak napisać tę książkę, bo obecnie brakuje nam słownictwa, dzięki któremu moglibyśmy zrozumieć zachodzące zmiany. Kiedy oglądamy wiadomości albo czytamy blogi docierające do nas ze światowej stolicy technologii, Doliny Krzemowej, staje się jasne, że nasza debata publiczna na ten temat jest ograniczona. Nowa technologia zmienia świat, jednak wszędzie roi się od nieporozumień w kwestii tego, czym ona jest, dlaczego ma znaczenie i jak powinniśmy na nią reagować.
Moim zdaniem istnieją tu dwa główne problemy – z którymi mam nadzieję zmierzyć się w tej książce. Po pierwsze, panuje błędne wyobrażenie o relacji między ludźmi a technologią. Często zakładamy, że technologia jest w pewnym sensie niezależna od człowieka – że jest siłą, która sama wyłoniła się z niebytu, więc nie odzwierciedla uprzedzeń i struktury władzy ludzi, którzy ją stworzyli. W takim ujęciu sama technologia jest wolna od wartości – neutralna – a o tym, czy zostanie wykorzystana w dobrym czy w złym celu, decydują jej konsumenci.
Ten pogląd jest szczególnie rozpowszechniony w Dolinie Krzemowej. W 2013 roku prezes Google’a Eric Schmidt napisał: „Najważniejsza prawda branży technologicznej – że technologia jest neutralna, ale ludzie nie – czasem ginie w całym tym zgiełku”[6]. Peter H. Diamandis, inżynier i lekarz – a także założyciel Singularity University, firmy oferującej kursy technologiczne – stwierdził, że chociaż komputer „jest oczywiście najwspanialszym narzędziem do doskonalenia samego siebie, jakie do tej pory powstało, nadal jest to tylko narzędzie i, jak wszystkie narzędzia, ma zasadniczo neutralny charakter”[7].
To wygodny pogląd dla tych, którzy tworzą technologię. Skoro jest ona neutralna, wynalazcy mogą się skoncentrować na opracowywaniu swoich gadżetów, bo gdy te zaczną przynosić jakieś niepokojące skutki, należy za to winić społeczeństwo, a nie wynalazców. Jeżeli jednak technologia nie jest neutralna – czyli jeśli ma zakodowaną jakąś formę ideologii czy systemu władzy – może to oznaczać, że jej twórcy muszą być ostrożniejsi. Społeczeństwo może wtedy zechcieć uważniej nadzorować technologów i ich dzieła, wprowadzając w tym celu regulacje, a to już może być dla wynalazców kłopot.
Na nieszczęście dla tych inżynierów takie spojrzenie na technologię to czysta fikcja. Technologie nie są po prostu neutralnymi narzędziami, z których korzystają (we właściwy lub niewłaściwy sposób) użytkownicy. Są to artefakty zbudowane przez ludzi. A ci ludzie obmyślają i projektują swoje wynalazki zgodnie z własnymi preferencjami. Tak jak niektóre teksty religijne mówią, że Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, tak narzędzia powstają na podobieństwo opracowujących je ludzi. A to oznacza, że nasze technologie często odtwarzają systemy władzy istniejące w społeczeństwie. Telefony komórkowe są projektowane tak, by pasowały raczej do męskich niż kobiecych dłoni. Wiele leków okazuje się mniej skutecznych w terapii osób czarnoskórych lub pochodzenia azjatyckiego, bo przemysł farmaceutyczny często opracowuje je z myślą o białych klientach. Tworząc technologię, możemy utrwalać te systemy władzy – kodując je w infrastrukturze, która jest bardziej nieprzenikniona niż człowiek i trudniej ją pociągnąć do odpowiedzialności.
Dlatego nie analizuję technologii jako abstrakcyjnej siły, odrębnej od reszty społeczeństwa. Traktuję ją jako coś stworzonego przez ludzi i odzwierciedlającego ludzkie pragnienia, nawet jeśli może ona także przekształcić nasze społeczeństwo w radykalny, niespodziewany sposób. To książka w równej mierze o oddziaływaniach między technologią a naszymi formami organizacji społecznej, politycznej i ekonomicznej, co o samej technologii.
Drugi problem dotyczący tego, jak rozmawiamy na ten temat, jest jeszcze poważniejszy. Wiele osób spoza świata technologii nawet nie stara się jej zrozumieć ani wykształcić właściwej reakcji na jej rozwój. Politycy często demonstrują zasadniczą ignorancję o najbardziej podstawowym działaniu mainstreamowych technologii[8]. Są jak ludzie usiłujący zatankować samochód, napełniając bagażnik sianem. W umowie brexitowej o handlu między Wielką Brytanią a Unią Europejską, przyjętej w grudniu 2020 roku, Netscape Communicator opisano jako „nowoczesny pakiet oprogramowania poczty elektronicznej”. Netscape nie istnieje od 1997 roku.
Co prawda zrozumienie nowej technologii rzeczywiście jest trudne – wymaga wiedzy o wielu różnych innowacjach. A także zrozumienia istniejących w społeczeństwie reguł, norm, instytucji i konwenansów. Innymi słowy, skuteczna analiza technologii wiąże się z przerzuceniem mostu między dwoma światami. Przywodzi to na myśl słynny wykład brytyjskiego naukowca i powieściopisarza C.P. Snowa z 1959 roku. Snow obawiał się, że w życiu intelektualnym następuje rozłam, podział na humanistykę i nauki ścisłe, zwłaszcza w kontekście brytyjskiej debaty publicznej. Te „dwie kultury” nie miały punktów stycznych, a osoby obeznane z jedną z nich rzadko odnajdywały się w drugiej – istniała tu „przepaść wzajemnego braku zrozumienia”, do której powstania doprowadziła „zapatrzona wstecz inteligencja” złożona z absolwentów Oksfordu i Cambridge, humanistów spoglądających z góry na postęp naukowo-techniczny. Zdaniem Snowa miało to przynieść katastrofalne skutki: „Gdy powstaje rozdźwięk między tymi dwoma sensami, żadne społeczeństwo nie może myśleć rozumnie”[9].
Dziś rozziew między dwiema kulturami jest szerszy niż kiedykolwiek przedtem. Tyle że najgłębsza przepaść dzieli technologów – inżynierów oprogramowania, projektantów produktów i dyrektorów z Doliny Krzemowej – od reszty społeczeństwa. Kultura technologii cały czas się rozwija w nowych, niebezpiecznych i nieprzewidzianych kierunkach. Ta druga zaś – świat humanistyki i nauk społecznych, zamieszkany przez większość komentatorów i decydentów politycznych – nie może nadążyć za tym, co się dzieje. Przy braku dialogu między tymi dwiema kulturami naszym czołowym myślicielom po obu stronach trudno będzie zaproponować właściwe rozwiązania.
Ta książka to moja próba zbliżenia tych dwóch światów. Z jednej strony chcę pomóc technologom spojrzeć na ich działania w szerszym kontekście społecznym. Z drugiej – wyciągam dłoń do osób spoza technologicznego podwórka, by mogły lepiej zrozumieć technologie leżące u podstaw zachodzących dziś szybkich zmian społecznych.
Takie połączenie dyscyplin bardzo mi odpowiada. Jestem dzieckiem ery mikrochipów, urodziłem się rok po wprowadzeniu na rynek pierwszego produkowanego komercyjnie procesora. Młodość upłynęła mi pod znakiem internetu, który odkryłem na studiach. A zawodowo związałem się z branżą technologiczną: zaczynałem w 1995 roku, tworząc stronę internetową dla brytyjskiego dziennika „The Guardian”. Od 1998 roku założyłem cztery firmy technologiczne i zainwestowałem w ponad trzydzieści start-upów. Przetrwałem nawet szaleństwo dot-comów na przełomie XX i XXI wieku. Później, w Reutersie, kierowałem grupą innowacji, w ramach której nasze zespoły tworzyły dziwne, szalone, a czasem genialne produkty zarówno dla menedżerów funduszy hedgingowych, jak i dla indyjskich rolników. Przez kilka lat współpracowałem z inwestorami venture capital w Europie, wspierając najambitniejszych twórców nowych technologii, jakich udało nam się znaleźć – i nadal inwestuję w młode firmy technologiczne. Jako inwestor start-upów rozmawiałem z setkami innowatorów z tak różnych dziedzin jak sztuczna inteligencja, zaawansowana biologia, zrównoważony rozwój, komputery kwantowe, samochody elektryczne czy loty kosmiczne.
Studiowałem jednak nauki społeczne. Na uniwersytecie skupiłem się na politologii, filozofii i ekonomii – chociaż, nietypowo, poszedłem też na kurs programowania z grupą fizyków, zdecydowanie mądrzejszych ode mnie. A przez znaczną część kariery zawodowej zajmowałem się kwestią wpływu technologii na biznes i społeczeństwo. Kiedy pracowałem jako dziennikarz – najpierw w „The Guardian”, później w „The Economist” – często musiałem tłumaczyć czytelnikom skomplikowane zagadnienia ze świata inżynierii oprogramowania. Szczególnie zainteresowałem się politycznymi konsekwencjami nowych form technologii. Przez pewien czas byłem szeregowym członkiem Ofcomu, organu regulacyjnego, który nadzoruje branże telekomunikacyjną, internetową i medialną w Wielkiej Brytanii. W 2018 roku zostałem członkiem zarządu Ada Lovelace Institute, gdzie przyglądamy się etycznym skutkom wykorzystywania danych i sztucznej inteligencji.
Przez kilka ostatnich lat moje próby łączenia „dwóch kultur” przybrały postać Exponential View – newslettera i podcastu, w których zajmuję się wpływem nowych technologii na społeczeństwo. Zacząłem je prowadzić, kiedy duża technologiczna firma kupiła mój trzeci start-up. Nazywał się PeerIndex i zastosowaliśmy w nim techniki uczenia maszynowego (więcej na ten temat w dalszej części książki) na dużych zbiorach publicznych danych dotyczących działań i zachowań ludzi w internecie. Zmagaliśmy się z wieloma dylematami etycznymi w związku z tym, co można, a czego nie można zrobić z takimi danymi. Po sprzedaży firmy miałem wolny umysł, by móc analizować kwestie tego rodzaju w moim newsletterze.
Exponential View spodobał się odbiorcom. Kiedy piszę te słowa, newsletter ma prawie dwieście tysięcy subskrybentów z całego świata, od jednych z najsłynniejszych twórców nowych technologii po inwestorów, decydentów politycznych i naukowców w ponad stu krajach. Umożliwił mi zgłębianie najbardziej fascynujących pytań, jakie stawia przed nami rozwój technologiczny. W serii podcastów pod tym samym tytułem przeprowadziłem ponad sto wywiadów z inżynierami, przedsiębiorcami, politykami, historykami, naukowcami i dyrektorami z korporacji. Przez sześć lat przejrzałem w ramach kwerend dziesiątki tysięcy tekstów: książek, artykułów w prasie i w pismach naukowych oraz wpisów na blogach. Jak ostatnio oszacowałem, w tym okresie przeczytałem ponad dwadzieścia milionów słów, usiłując zrozumieć, co się dzieje. (Na szczęście ta książka jest nieco krótsza).
Wszystkie te lektury i rozmowy doprowadziły mnie do zwodniczo prostego wniosku. Wywód w tej książce ma dwa główne wątki. Po pierwsze, nowe technologie powstają i wchodzą do użytku w coraz szybszym tempie, jednocześnie także szybko taniejąc. Gdybyśmy mieli przedstawić rozwój tych technologii na wykresie, miałby on formę krzywej, takiej, jaka obrazuje funkcję wykładniczą.
Po drugie, nasze instytucje – od norm politycznych przez systemy organizacji gospodarczej po sposób tworzenia przez nas relacji – zmieniają się wolniej. Gdybyśmy przystosowywanie się tych instytucji do zmian umieścili na wykresie, byłaby to prosta, wznosząca się linia – taka jak wykres funkcji liniowej.
W efekcie powstaje coś, co nazywam luką wykładniczą: przepaść między nowymi formami technologii – oraz wywoływanymi przez nie zmianami podejścia do biznesu, pracy, polityki i społeczeństwa obywatelskiego – a korporacjami, pracownikami, polityką i szerszymi normami społecznymi, które pozostają w tyle.
Oczywiście to tylko rodzi kolejne pytania. Jakie skutki przynoszą wykładniczo rosnące technologie w różnych dziedzinach – od pracy przez konflikty po politykę? Jak długo mogą trwać takie zachodzące w postępie wykładniczym zmiany – czy w ogóle kiedyś się zatrzymają? I co my wszyscy możemy zrobić jako decydenci, liderzy biznesowi czy obywatele i obywatelki, by zapobiec niszczycielskiemu wpływowi luki wykładniczej na nasze społeczeństwa?
Starałem się nadać tej książce taką strukturę, by moje odpowiedzi na te pytania były jak najbardziej jasne. W pierwszej części tłumaczę, czym są technologie wykładnicze i dlaczego powstały. Przekonuję, że naszą epokę definiuje pojawienie się kilku nowych „technologii ogólnego użytku”, z których każda jest doskonalona w tempie wykładniczym. Ta historia zaczyna się od komputerów – ale obejmuje także energetykę, biologię i produkcję przemysłową. Szeroki zakres tych zmian oznacza, że wkroczyliśmy w całkowicie nową erę organizacji społecznej i ekonomicznej ludzkości – nazywam ją epoką wykładniczą.
Następnie przechodzę do omówienia ogólniejszych konsekwencji, jakie ten stan rzeczy przynosi społeczeństwu – a więc do powstania luki wykładniczej. Stworzone przez człowieka instytucje wolno adaptują się do zmian z wielu powodów, od problemów na poziomie psychologicznym, jakie sprawia nam konceptualizacja gwałtownych zmian, aż po trudności z transformacją dużej organizacji. Wszystko to przyczynia się do pogłębienia przepaści między technologią a naszymi instytucjami społecznymi.
Jakie jednak skutki ma luka wykładnicza w praktyce? I co możemy na to poradzić? Na tych pytaniach skupiam się w pozostałej części książki. Przyjrzymy się różnym dziedzinom, od gospodarki i pracy przez geopolitykę handlu i konfliktów po szersze relacje między obywatelami a społeczeństwem.
Najpierw zajmiemy się tym, jak gwałtownie rozwijające się technologie wpływają na biznes. W epoce wykładniczej firmy oparte na nowych technologiach często rozrastają się do tak wielkich rozmiarów, że wcześniej wydawało się to niemożliwe – a firmy tradycyjne zostają w tyle. Efektem są rynki, na których zwycięzca bierze wszystko, a więc zdominowane przez kilka firm będących supergwiazdami, ich rywale zaś szybko przestają mieć znaczenie. Powstaje luka wykładnicza – między naszymi istniejącymi regułami dotyczącymi siły rynkowej, monopoli, konkurencji i podatków a dominującymi na rynkach świeżo rozrośniętymi kolosami.
Pokażę też, jak dzięki pojawieniu się tych firm zmieniają się perspektywy pracowników. Relacje między pracownikami a pracodawcami ulegają ciągłym przeobrażeniom, ale jeszcze nigdy nie działo się to tak szybko jak dziś. Firmy supergwiazdy preferują nowe style pracy, która odbywa się za pośrednictwem specjalnych platform internetowych (gig platforms), co może rodzić problemy dla pracowników. Istniejące prawa i praktyki zatrudnienia nie nadążają za zmieniającymi się normami dotyczącymi pracy.
Po drugie, zajmiemy się transformacją w geopolityce – omówimy, jak technologie wykładnicze wpływają na handel, konflikty i globalną równowagę sił. Zachodzą tu dwie wielkie zmiany. Pierwsza to powrót do lokalności. Innowacje zmieniają sposób dostępu do towarów, a także wytwarzania produktów i energii – coraz częściej będziemy mogli wszystko produkować w obrębie naszych regionów. Jednocześnie rosnąca złożoność naszych gospodarek sprawi, że miasta staną się jeszcze ważniejsze, a to wytworzy napięcie między władzami regionalnymi a rządami państw. O ile historia epoki przemysłowej była opowieścią o globalizacji, o tyle w przypadku epoki wykładniczej będziemy mówić o ulokalnieniu. Druga z wielkich transformacji dotyczy działań wojennych. Kiedy świat będzie ulegał ulokalnieniu, zmieniać się będą wzorce globalnych konfliktów. Kraje i inne podmioty będą mogły wykorzystywać nowe taktyki szkodzenia przeciwnikom, od ataków dronów po dezinformację. Radykalnie obniży to koszty inicjowania konfliktów, przez co staną się one znacznie powszechniejsze. Powstanie luka między nowymi, wykorzystującymi nowoczesne technologie formami ataku a zdolnością społeczeństw do obrony.
Po trzecie przyjrzymy się, w jaki sposób epoka wykładnicza zmienia relację między obywatelem a społeczeństwem. Powstaje coraz więcej firm wielkości państw – i kwestionują one nasze podstawowe założenia co do roli prywatnych korporacji. Rynki rozrastają się, anektując coraz większe obszary sfery publicznej i naszego prywatnego życia. Krajową debatę w znacznym stopniu toczymy na platformach mających prywatnych właścicieli; intymne szczegóły dotyczące najskrytszych zakamarków naszej duszy są kupowane i sprzedawane online, wskutek powstania gospodarki danych; nawet to, w jaki sposób poznajemy ludzi i tworzymy społeczności, zostało zamienione w towar. Ponieważ jednak pozostajemy wierni koncepcji roli rynków pochodzącej z epoki przemysłowej, jeszcze nie mamy narzędzi, by zapobiegać tym zmianom, podkopującym najbardziej cenione przez nas wartości.
Innymi słowy, luka wykładnicza podważa wiele elementów naszego społeczeństwa. Jednak możemy temu zaradzić. Dlatego w ostatniej części książki wyjaśnię z grubsza zasady, których potrzebujemy, by rozwinąć skrzydła i prosperować w epoce gwałtownych zmian – od uodpornienia naszych instytucji na skutki szybkich transformacji przez wzmocnienie kolektywnej własności i podejmowania decyzji. Mam nadzieję, że z wszystkich tych analiz i wywodów powstał całościowy przewodnik po przeobrażeniach, którym ulega nasze społeczeństwo pod wpływem technologii – a także po sposobach, w jakie możemy sobie z tym radzić.
Podczas pisania przeze mnie Szybko, coraz szybciej świat drastycznie się zmienił. Kiedy zaczynałem gromadzić materiały, nikt nie słyszał o czymś takim jak Covid-19, a lockdowny znaliśmy głównie z filmów o apokalipsie zombie. Jednak gdy byłem w połowie pierwszej, roboczej wersji tekstu, państwa na całym świecie zaczęły zamykać granice i nakazywać mieszkańcom pozostanie w domach – wszystko po to, by zapobiec dewastowaniu zdrowia ludzi i krajowej gospodarki przez nieznanego dotąd wirusa.
Z jednej strony pandemia wydawała się bardzo „tradycyjna” czy „nisko technologiczna”. Lockdowny stosowano od tysiącleci, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania się chorób. Kwarantanny nie są niczym nowym: słowo to pochodzi z czasów dżumy, zwanej czarną śmiercią, kiedy marynarze musieli pozostawać w izolacji przez czterdzieści dni, zanim zeszli na ląd. A to, że światową gospodarkę rzucił na kolana wirus, przypomniało nam, jak wielu odwiecznych problemów jeszcze nie udało się technologii rozwiązać.
Jednak pandemia unaoczniła nam także niektóre z głównych kwestii poruszanych w tej książce. Rozprzestrzenianie się wirusa pokazało, że wykładniczy wzrost trudno opanować. Zaskakuje nas, bo początkowo jest powolny, stopniowy, a potem raptownie eksploduje – wszystko wydaje się w porządku, aż tu nagle służba zdrowia jest na skraju wydolności i omal się nie załamuje pod naporem nowej choroby. Ludziom zaś trudno przychodzi uzmysłowienie sobie szybkości tej zmiany, o czym świadczą niefrasobliwe reakcje wielu rządów na rozprzestrzenianie się koronawirusa, zwłaszcza w Europie i Ameryce.
Jednocześnie pandemia pokazała pełną moc najnowszych wynalazków. W większości krajów rozwiniętych lockdowny były możliwe tylko dzięki powszechnemu dostępowi do szybkiego internetu. Ci z nas, którzy izolowali się w domach, znaczną część pandemii spędzili przyklejeni do telefonów komórkowych. A już najbardziej uderzające jest to, że w ciągu jednego roku naukowcy opracowali dziesiątki nowych szczepionek – co, jak się przekonamy, było możliwe dzięki innowacjom takim jak uczenie maszynowe. W pewnym sensie technologia wykładnicza w starciu z koronawirusem pokazała, na co ją stać.
Przede wszystkim pandemia uświadomiła nam, że technologie epoki wykładniczej – czy to wideoczaty, czy platformy mediów społecznościowych – są dziś zakorzenione we wszystkich aspektach naszego życia. A ta tendencja będzie się tylko pogłębiać. W miarę jak tempo zmian rośnie, interakcje między technologią a innymi dziedzinami – od demografii przez sztukę rządzenia państwem po politykę gospodarczą – będą się utrwalać. Wyraźne rozróżnienia między sferą technologii a, powiedzmy, sferą polityki staną się bezużyteczne. Technologia przeobraża politykę, z kolei polityka kształtuje technologię. Jakakolwiek konstruktywna analiza jednej z tych dziedzin wymaga analizy ich obu. A w miejsce polityki możemy wstawić ekonomię, kulturę czy strategię biznesową.
Ta ciągła pętla sprzężenia zwrotnego między technologią, ekonomią, polityką i społeczeństwem utrudnia prognozowanie przyszłości. Już kiedy pisałem tę książkę, jej temat cały czas się zmieniał – zaraz po skończeniu rozdziału okazywało się, że muszę go uaktualnić, by uwzględnić nowe odkrycia, wynalazki czy wydarzenia. Takie niebezpieczeństwa czyhają na piszących w epoce wykładniczych zmian.
Mam jednak nadzieję, że moja książka pozostanie przydatnym wstępem do podróży, w którą zabierają nas nowe technologie. Żyjemy w erze, w której doskonalenie, rozwój i zróżnicowanie technologii zachodzi w szybszym tempie niż kiedykolwiek wcześniej. Ten proces oznacza podważenie stabilności wielu norm i instytucji definiujących nasze życie. A my w tej chwili nie mamy mapy, która pomogłaby nam dotrzeć do takiej przyszłości, jakiej byśmy chcieli.
Sama książka raczej nie stanie się idealną mapą. Może jednak pomóc nam poznać teren i wskazać właściwy kierunek.
Azeem Azhar