Książka “Czarna fala” to wnikliwie napisana historia czterdziestoletniego konfliktu na Bliskim Wschodzie, pozwalająca zrozumieć współczesny obraz polityczny, społeczny i religijny tego regionu. Kim Ghattas argumentuje, że punkt zwrotny we współczesnej historii Bliskiego Wschodu to trzy wydarzenia, które miały miejsce w 1979 roku: rewolucja irańska, oblężenie Świętego Meczetu w Mekce i radziecka inwazja na Afganistan.


– Co się z nami stało? To pytanie prześladuje nas w całym świecie arabskim i muzułmańskim. Powtarzamy je jak mantrę. Rozbrzmiewa od Iranu po Syrię, od Arabii Saudyjskiej po Pakistan, także w moim kraju, w Libanie. Przeszłość stała się dla nas obcą krainą, niesplamioną horrorem rozlewu krwi z powodów religijnych, miejscem żywym, wolnym od zelotów i ich nietolerancji i najwyraźniej niekończących się amorficznych wojen. Chociaż w przeszłości także dochodziło do puczów i konfliktów, były one ograniczone w czasie i przestrzeni, a przyszłość wciąż niosła wiele obietnic – tak rozpoczyna się książka libańskiej pisarki i dziennikarki Kim Ghattas.

Ghattas, urodzona i wychowana w Libanie, przedstawia zagmatwane losy kultury arabskiej, a zwłaszcza arabskich kobiet, w ciągu ostatnich czterdziestu lat. Z własnego, liberalnego, bliskowschodniego punktu widzenia przedstawia upadek społeczeństw arabskich w wyniku działań fundamentalistów religijnych i oportunistów politycznych. Opisuje siły i frakcje, polityczne i religijne, działające w kilkunastu krajach Bliskiego Wschodu w ciągu ostatnich czterdziestu lat, pokazuje, w jaki sposób polityka wewnętrzna prowadzi do regionalnego konfliktu na tle religijnym. Widzi Arabów i Persów pragnących demokracji i wolności, którzy byli okłamywani, i wprowadzani w błąd przez charyzmatycznych lub autorytarnych przywódców, którzy doprowadzili do chaosu i represji.

Przed rokiem 1979 Arabia Saudyjska i Iran były filarami amerykańskiej strategii w regionie, sojusznikami współpracującymi na różnych polach. Jednak rok 1979 zmienił wszystko, a dziedzictwo ówczesnych wydarzeń uczyniło z nich śmiertelnych wrogów, rozpoczynając proces, który zmienił kulturę, społeczeństwo, religię i geopolitykę w całym regionie na nadchodzące dziesięciolecia.

Kim Ghattas stawia tezę i przytacza szereg argumentów, że Bliski Wschód zmieniły trzy wydarzenia mające miejsce w 1979 roku. Pierwszym była rewolucja islamska w Iranie, która doprowadziła do obalenia szacha, autokratycznego, modernizującego kraj sojusznika Zachodu, przez zwolenników ajatollaha Chomejniego. Drugim był atak przeprowadzony przez fundamentalistę z Arabii Saudyjskiej na Wielki Meczet w Mekce, sercu świata muzułmańskiego. Trzecim, nieco bardziej odległym terytorialnie, ale równie ważnym, była radziecka inwazja na Afganistan.

Połączenie tych na pozór nie mających związku ze sobą wydarzeń okazało się katastrofalne: upadek szacha szybko doprowadził do ustanowienia teokratycznego państwa szyickiego, atak na Mekkę zorganizowali ekstremiści religijni, którzy postrzegali dynastię Saudów jako zdrajcę restrykcji wahabijskiego islamu. Afganistan zaś stał się pierwszym polem bitwy dla ponadnarodowego dżihadu.

Ghattas szeroko opisuje różne aspekty rywalizacji między Arabią Saudyjską a Iranem, która według jej oceny jest jednym z głównych czynników napędzających konflikty na Bliskim Wschodzie od ponad czterdziestu lat.

Kim Ghattas kreśli obraz tego, jak te wydarzenia ukształtowały region, pokazuje także ich ciągły, destrukcyjny wpływ na geopolitykę Bliskiego Wschodu – od rozwoju zbrojnych bojówek zwalczających się nawzajem frakcji islamskich, poprzez ograniczanie praw kobiet i wprowadzanie prawa szariatu, zawiedzione nadzieje arabskiej wiosny aż po powstanie Al-Kaidy i Państwa Islamskiego.

Ghattas szeroko opisuje różne aspekty rywalizacji między Arabią Saudyjską a Iranem, która według jej oceny jest jednym z głównych czynników napędzających konflikty na Bliskim Wschodzie od ponad czterdziestu lat. Rewolucja irańska w 1979 roku, w wyniku której powstała teokratyczna szyicka republika islamska Chomejniego miała głęboki wpływ na cały region, ale szczególnie rozdrażniła byłego sojusznika, Arabię Saudyjską, gdzie rządziła mocno zakorzeniona monarchia sunnicka Saudów. Obie potęgi, kierując się chęcią rozszerzenia swoich wpływów na świat muzułmański, postrzegały się nawzajem jako bezpośrednie zagrożenie dla swoich ambicji. Rezultatem była seria konfliktów zastępczych, podsycanych przez głęboko zakorzenione napięcia na tle religijnym, które pogrążyły sąsiadujące kraje w ciągłym chaosie. Zażarta rywalizacja obu krajów o wpływy w regionie sięgała po różne narzędzia, w tym politykę, religię, kulturę i media, zbrojenie i wspieranie grup rebelianckich w kilkunastu krajach regionu. Tak powstały między innymi znane dzisiaj na całym świecie organizacje jak Hamas, Hezbollah, Al-Kaida czy ISIS. Ghattas pokazuje, że rywalizacja między Arabią Saudyjską a Iranem to złożony i skomplikowany konflikt, który nie ma łatwych rozwiązań z powodu pogłębiających się trudnych do przezwyciężenia różnic historycznych, kulturowych i religijnych.

Autorka przeplata relacje historyczne z przejmującymi świadectwami konkretnych osób, oferując czytelnikom dogłębne zrozumienie strat, jakie ta rywalizacja przyniosła szeregowym obywatelom. Książka konfrontuje nas ze wstrząsającą rzeczywistością, z jaką borykają się zwykli ludzie na Bliskim Wschodzie, którzy na co dzień, od lat doświadczają niszczycielskich konsekwencji konfliktów w Libanie, Syrii, Iraku czy Jemenie. Cierpienie, przesiedlenie i straty materialne doświadczane przez niezliczone osoby wyraźnie przypominają, jak zmagania na poziomie geopolitycznym odbijają się na poziomie osobistym.

“Czarna fala” Kim Ghattas jest znakomitym wprowadzeniem do złożonej historii i geopolityki Bliskiego Wschodu. Napisana w przystępny sposób, wyjaśnia zawiłości rywalizacji grup interesów, frakcji religijnych, przybliża także czytelnikowi niuanse i uwarunkowania współczesnych wydarzeń, goszczących na czołówkach serwisów informacyjnych.

Nikodem Maraszkiewicz

Kim Ghattas, Czarna fala, Arabia Saudyjska, Iran i czterdziestoletnia rywalizacja, która odmieniła kultury, religię i pamięć zbiorową na Bliskim Wschodzie, Przekład: Anna Dzierzgowska, Wydawnictwo Czarna Owca, Premiera: 6 grudnia 2023
 
 

Kim Ghattas
Czarna fala
Arabia Saudyjska, Iran i czterdziestoletnia rywalizacja, która odmieniła kultury, religię i pamięć zbiorową na Bliskim Wschodzie
Przekład: Anna Dzierzgowska
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 6 grudnia 2023
 
 

Wprowadzenie

„Co się z nami stało?” To pyta­nie prze­śla­duje nas w całym świe­cie arab­skim i muzuł­mań­skim. Powta­rzamy je jak man­trę. Roz­brzmiewa od Iranu po Syrię, od Ara­bii Sau­dyj­skiej po Paki­stan, także w moim kraju, w Liba­nie. Prze­szłość stała się dla nas obcą kra­iną, nie­spla­mioną hor­ro­rem roz­lewu krwi z powo­dów reli­gij­nych, miej­scem żywym, wol­nym od zelo­tów i ich nie­to­le­ran­cji i naj­wy­raź­niej nie­koń­czą­cych się amor­ficz­nych wojen. Cho­ciaż w prze­szło­ści także docho­dziło do puczów i kon­flik­tów, były one ogra­ni­czone w cza­sie i prze­strzeni, a przy­szłość wciąż nio­sła wiele obiet­nic. Co się z nami stało? Może tego pyta­nia nie sta­wiają sobie ci, któ­rzy są zbyt mło­dzi, żeby pamię­tać inny świat, ci, któ­rym rodzice nie opo­wie­dzieli o mło­do­ści spę­dzo­nej w Pesza­wa­rze na recy­to­wa­niu wier­szy, w bej­ruc­kich barach, w któ­rych dys­ku­sje o mark­si­zmie cią­gnęły się do póź­nej nocy, o Bag­da­dzie, gdzie jeź­dziło się rowe­rem na pik­niki nad brze­giem Tygrysu. Pyta­nie może też zasko­czyć tych miesz­kań­ców Zachodu, któ­rzy zakła­dają, że dzi­siej­szy eks­tre­mizm i roz­lew krwi od zawsze sta­no­wiły normę.
Książka niniej­sza jest podróżą w prze­szłość. Nie kie­ro­wała mną melan­cho­lijna tęsk­nota za cza­sami świet­no­ści. Sta­ra­łam się nato­miast zro­zu­mieć, kiedy i dla­czego wszystko zaczęło się roz­pa­dać – począt­kowo powoli, póź­niej z nie­ocze­ki­waną siłą – i co zostało utra­cone. We współ­cze­snej histo­rii Bli­skiego Wschodu jest wiele punk­tów zwrot­nych, do któ­rych można się odwo­ły­wać, pró­bu­jąc wyja­śnić, jak doszło do tego, że zna­leź­li­śmy się w tak roz­pacz­li­wej sytu­acji. Nie­któ­rzy uwa­żają, że świat muzuł­mań­ski popadł w nie­ład wraz z koń­cem Impe­rium Osmań­skiego i upad­kiem ostat­niego kali­fatu po I woj­nie świa­to­wej. Inni wskażą powsta­nie Izra­ela w roku 1948 i klę­skę Ara­bów w woj­nie sze­ścio­dnio­wej w 1967 roku jako pierw­sze pęk­nię­cie w zbio­ro­wej arab­skiej duszy. Jesz­cze inni prze­sko­czą bez­po­śred­nio do inwa­zji Sta­nów Zjed­no­czo­nych w Iraku w 2003 roku, uzna­jąc jej skutki za ostatni parok­syzm kon­fliktu się­ga­ją­cego tysiąc lat wstecz: sun­nici i szy­ici zabi­ja­jący sie­bie nawza­jem, Ara­bia Sau­dyj­ska i Iran zwarte w walce na śmierć i życie. Będą się upie­rać, że zarówno roz­lew krwi, jak i rywa­li­za­cja są nie­unik­nione i wieczne. Oprócz tej czę­ści o „nie­unik­nio­nym i wiecz­nym” żadne z tych wyja­śnień nie jest błędne, ale też żadne z nich samo w sobie nie daje peł­nego obrazu.
Poszu­ku­jąc odpo­wie­dzi na pyta­nie, „co się z nami stało?”, dotar­łam do brze­mien­nego w skutki roku 1979. Trzy wiel­kie wyda­rze­nia roze­grały się wów­czas nie­mal nie­za­leż­nie od sie­bie: rewo­lu­cja w Ira­nie, oblę­że­nie Świę­tego Meczetu w Mekce przez sau­dyj­skich zelo­tów i radziecka inwa­zja w Afga­ni­sta­nie, który stał się pierw­szym polem bitwy nowo­cze­snego dżi­hadu, wspar­tego przez Stany Zjed­no­czone. Kom­bi­na­cja tych trzech wyda­rzeń oka­zała się tok­syczna i odtąd nic już ni­gdy nie było takie jak wcze­śniej. Z tej szko­dli­wej mie­szanki naro­dziła się sau­dyj­sko-irań­ska rywa­li­za­cja, nisz­czy­ciel­skie zma­ga­nia o przy­wódz­two w świe­cie muzuł­mań­skim, w któ­rym oby­dwa kraje niosą na sztan­da­rach reli­gię, wyko­rzy­stują ją i wypa­czają w abso­lut­nie bez­boż­nej pogoni za wła­dzą. Taki stan rze­czy utrzy­muje się od 1979 roku jak rwący potok, który zmywa wszystko na swo­jej dro­dze.
Nic nie zmie­niło świata arab­skiego i muzuł­mań­skiego tak głę­boko i tak fun­da­men­tal­nie jak wyda­rze­nia roku 1979. Były i inne prze­ło­mowe momenty: roz­pad soju­szy, począ­tek lub koniec wojen, naro­dziny nowych ruchów poli­tycz­nych. Do rady­kal­nego dzie­dzic­twa 1979 roku nale­żało to wszystko i jesz­cze wię­cej: ów rok zapo­cząt­ko­wał pro­ces, który prze­kształ­cił zarówno spo­łe­czeń­stwa, jak i kul­tu­ralne i reli­gijne punkty odnie­sie­nia. Siły uwol­nione w 1979 roku zmie­niły to, kim jeste­śmy, i prze­jęły kon­trolę nad naszą zbio­rową pamię­cią.
Opo­wieść o roku 1979 i o czte­rech deka­dach, które nastą­piły po nim, sta­nowi serce tej książki. Rywa­li­za­cja sau­dyj­sko-irań­ska wykro­czyła poza geo­po­li­tykę, osią­ga­jąc poziom coraz potęż­niej­szej rywa­li­za­cji o upra­wo­moc­nie­nie się za pośred­nic­twem islamu, o domi­na­cję reli­gijną i kul­tu­rową, zmie­nia­jąc spo­łe­czeń­stwa od wewnątrz – nie tylko w Ara­bii Sau­dyj­skiej i w Ira­nie, ale i w całym regio­nie. Rewo­lu­cję w Ira­nie opi­sy­wano już w wielu książ­kach, ale tylko w kilku z nich przyj­rzano się temu, jaką falę wyda­rzeń spo­wo­do­wała, w jaki spo­sób świat arab­ski i sun­nicki reago­wał na to donio­słe wyda­rze­nie i jak się do niego odno­sił. Rywa­li­za­cja, roz­sze­rza­jąca się aż po Paki­stan, wywo­łała efekt domina, prze­bu­do­wała dyna­miczne, plu­ra­li­styczne kraje, spo­wo­do­wała mno­że­nie się sek­ciar­skich toż­sa­mo­ści i roz­lew krwi, coś, co ni­gdy wcze­śniej nas nie defi­nio­wało. Paki­stan geo­gra­ficz­nie znaj­duje się na sub­kon­ty­nen­cie indyj­skim, jego współ­cze­sna histo­ria pozo­staje jed­nak ści­śle powią­zana z tren­dami, które poja­wiają się na Bli­skim Wscho­dzie, a sam kraj zaj­muje pocze­sne miej­sce w naszej opo­wie­ści. Na tym obsza­rze Bli­skiego Wschodu i Azji Cen­tral­nej rów­no­le­gle nara­stały bojowe nastroje i roz­kwi­tała kul­tu­rowa nie­to­le­ran­cja, a oba zja­wi­ska nie­rzadko kar­miły się sobą nawza­jem.
Wszę­dzie, dokąd się uda­wa­łam, zbie­ra­jąc wywiady do tej książki, od Kairu po Bag­dad i od Tehe­ranu po Isla­ma­bad, kiedy pyta­łam ludzi o zna­cze­nie roku 1979 w ich życiu, uwal­niała się fala emo­cji. Sie­dzia­łam w salo­nach i gabi­ne­tach kolej­nych osób i czu­łam się, jak­bym pro­wa­dziła kra­jową albo regio­nalną tera­pię: każda z nich miała do opo­wie­dze­nia histo­rię o tym, jak rok 1979 wywró­cił do góry nogami jej życie, jej mał­żeń­stwo, jej edu­ka­cję – nawet osoby, które uro­dziły się już po tej dacie. Książka ta nie jest ani histo­ryczną pracą badaw­czą, ani stu­dium aka­de­mic­kim, sta­nowi jed­nak coś wię­cej niż suchą rela­cję: prze­ko­py­wa­łam archiwa, przej­rza­łam ponad tysiąc gazet, przepro­wa­dziłam wywiady z dzie­siąt­kami ludzi i zebra­łam wir­tu­alną biblio­tekę histo­rii tych czte­rech dekad. W rezul­ta­cie pro­po­nuję nową inter­pre­ta­cję zna­nych wyda­rzeń, nie­kiedy zapo­mnia­nych, nie­kiedy prze­oczo­nych, w więk­szo­ści do tej pory postrze­ga­nych nie­za­leż­nie od sie­bie. Zebrane i połą­czone, obej­mują cztery dekady histo­rii sied­miu kra­jów, roz­bi­jają w proch wiele uzna­nych prawd doty­czą­cych regionu i na nowo rzu­cają świa­tło na to, jak rywa­li­za­cja sau­dyj­sko-irań­ska roz­wi­jała się i zmie­niała w cza­sie, przy­no­sząc kon­se­kwen­cje, któ­rych w 1979 roku nikt nie był w sta­nie prze­wi­dzieć.
Cho­ciaż wyda­rze­nia geo­po­li­tyczne sta­no­wią tło i sce­ne­rię Czar­nej fali, nie jest to książka o ter­ro­ry­zmie ani o Al-Kaidzie czy o ISIS, nie mówi też o podziale na sun­ni­tów i szy­itów ani o zagro­że­niu, jakie bru­talny fun­da­men­ta­lizm sta­nowi dla Zachodu. Wszystko to są tematy, które nie­mal obse­syj­nie poja­wiają się w nagłów­kach zachod­nich mediów. Na tych stro­nach opo­wia­dam nato­miast nie­opo­wie­dzianą histo­rię ludzi – a jest ich wielu – wal­czą­cych nie­gdyś i obec­nie prze­ciwko inte­lek­tu­al­nej i kul­tu­ral­nej ciem­no­ści, powoli ogar­nia­ją­cej ich kraje w deka­dach, które nastą­piły po fatal­nym roku 1979. Inte­lek­tu­ali­ści i inte­lek­tu­alistki, poeci i poetki, praw­nicy i praw­niczki, pre­zen­te­rzy i pre­zen­terki tele­wi­zyjne, mło­dzi duchowni, pisa­rze i pisarki, męż­czyźni i kobiety, Ara­bo­wie i Arabki, Irań­czycy i Iranki, Paki­stań­czycy i Paki­stanki, sun­nici i szy­ici, ludzie na ogół wie­rzący, nie­kiedy świeccy, ale zawsze postę­powi, myśli­ciele i myśli­cielki repre­zen­tu­jący dyna­miczny, plu­ra­li­styczny świat, który na­dal ist­nieje, choć zalewa go czarna fala. Sta­no­wią zmu­szoną do mil­cze­nia więk­szość. Więk­szość ta nie­zmier­nie ucier­piała z rąk tych, któ­rzy nie ustają w sze­rze­niu nie­to­le­ran­cji, nie­ważne, czy dzierżą wła­dzę poli­tyczną, czy kara­biny. Niektó­rzy z tej więk­szo­ści stra­cili życie, jak sau­dyj­ski dzien­ni­karz Dża­mal Cha­szuk­dżi (Jamal Kha­shoggi), zamor­do­wany w kon­su­la­cie Ara­bii Sau­dyj­skiej w Stam­bule w paź­dzier­niku 2018 roku. Dża­mal był moim kolegą i przy­ja­cie­lem. Pisa­łam wła­śnie o jego życiu, kiedy jego okrutna śmierć oka­zała się maka­brycz­nym zwro­tem akcji w opo­wie­ści o sau­dyj­sko-irań­skiej rywa­li­za­cji.
Histo­rie życia wszyst­kich postaci, umiesz­czo­nych w sercu tej książki, nakła­dają się na sie­bie w cza­sie i na prze­strzeni poko­leń. Nie­któ­rzy z moich boha­te­rów znają się nawza­jem, więk­szość nie. Żyją w róż­nych kra­jach, ale wal­czą w tych samych bitwach. Ich histo­rie zawie­rają się w innych, w dzie­jach postaci histo­rycz­nych, sław­nych pisa­rzy lub niesław­nych bojow­ni­ków, w tej roz­le­głej opo­wie­ści, w tych baśniach z tysiąca i jed­nej nocy współ­cze­snej poli­tyki Bli­skiego Wschodu.
Opo­wieść roz­po­czyna się zale­d­wie kilka lat przed rokiem 1979, na wybrze­żach Morza Śród­ziem­nego, w Liba­nie, od mało zna­nego epi­zodu, który ode­grał klu­czową rolę w przy­go­to­wa­niu gruntu pod islam­ską rewo­lu­cję w Ira­nie.

CZĘŚĆ I
Rewolucja

1
Rewolucja kasetowa

Liban, Iran, Irak, Fran­cja
1977–1979

Pokój umarł w ojczyź­nie pokoju
Spra­wie­dli­wość ule­gła
Gdy upa­dła Jero­zo­lima
Miłość wyco­fała się i w sercu świata osia­dła wojna
W gro­cie pła­cze dziecko i Maria, jego matka
A ja się modlę.

Faj­ruz, frag­ment pio­senki Zahrat al-mada’in („Kwiat miast”),
tłum. H. Jan­kow­ska

Głę­boko w samym jądrze rewo­lu­cji, która zmie­niła Iran z per­skiego kró­le­stwa w muzuł­mań­ską teo­kra­cję, rewo­lu­cji, któ­rej kibi­co­wali i którą zor­ga­ni­zo­wali świeccy lewi­cowcy i muzuł­mań­scy moder­ni­ści, kryje się pewien para­doks. Para­doks polega na tym, że Iran fun­da­men­ta­li­stycz­nych aja­tol­la­hów ostat­nie skur­cze, dzięki któ­rym się naro­dził, zawdzię­cza mia­stom grze­chu i wol­no­ści: Bej­ru­towi, sto­licy arab­skiej nowo­cze­sno­ści, zwa­nemu nie­gdyś Pary­żem Bli­skiego Wschodu, i Pary­żowi, miej­scu naro­dzin oświe­ce­nia. Gdyby nie pobłaż­liwa swo­boda oby­dwu tych miast, aja­tol­lah Ruhol­lah Cho­mejni – cier­pliwy czło­wiek obda­rzony zręcz­nym umy­słem – zapewne umarłby zapo­mniany w dwu­pię­tro­wym domu z cegły muło­wej w wąskim, śle­pym zaułku świę­tego mia­sta An-Nad­żaf w Iraku. Irań­ski duchowny pro­wa­dził agi­ta­cję prze­ciw sza­chowi Iranu przez ponad dzie­sięć lat, spę­dził też nieco czasu w wię­zie­niu w Tehe­ra­nie. I przy­był do Nad­żafu w 1965 roku; przez trzy­na­ście lat mar­niał tam, nikomu nie­znany, popu­larny w kręgu swo­ich uczniów, ale trak­to­wany z dystan­sem przez więk­szość ira­kij­skich szy­ic­kich duchow­nych. W Nad­żafie duchowni trzy­mali się z dala od poli­tyki i z dez­apro­batą spo­glą­dali na aja­tol­laha pod­że­ga­cza, który uwa­żał, że łączy go z Bogiem szcze­gólna więź. Poza mia­stami żyją­cymi kwe­stiami teo­lo­gicz­nymi byli jesz­cze ci, któ­rzy widzieli w Cho­mejnim uży­teczne narzę­dzie poli­tyczne, kogoś, kto mógłby pobu­dzić tłumy do walki z uci­skiem. Różni ludzie snu­jący różne marze­nia, od Tehe­ranu po Jero­zo­limę, od Paryża po Bej­rut, widzieli w nim czło­wieka, który mógłby oka­zać się przy­datny w reali­za­cji ich pla­nów – i nie zda­wali sobie sprawy z tego, że to oni są narzę­dziem w jego rękach.

* * *

Na libań­skim wybrzeżu, na tara­sie domu wzno­szą­cego się nad poły­sku­ją­cym morzem, trzej męż­czyźni, oży­wieni pra­gnie­niem spra­wie­dli­wo­ści, pro­wa­dzili dłu­gie nocne roz­mowy, prze­bu­do­wu­jąc świat i swoje kraje. Sta­no­wili nie­praw­do­po­dobną mie­szankę: Musa Sadr, cha­ry­zma­tyczny, zie­lo­no­oki irań­ski duchowny w tur­ba­nie, znany jako imam Sadr, Husajn al-Husajni (Hus­sein el Hus­seini), bły­sko­tliwy poli­tyk z Libanu, wąsaty i w gar­ni­tu­rze, oraz Mostafa Czam­ran, irań­ski fizyk, który został lewi­co­wym rewo­lu­cjo­ni­stą-bojow­ni­kiem. Tylko jeden z nich prze­żyje wstrząs, do jakiego dopro­wa­dzą snute przez nich marze­nia.
Był rok 1974. Nel­son Man­dela, dzia­łacz ruchu prze­ciwko apar­the­idowi, sie­dział w połu­dnio­wo­afry­kań­skim wię­zie­niu. Irlandzka Armia Repu­bli­kań­ska wal­czyła z Bry­tyj­czy­kami, pod­kła­da­jąc bomby w angiel­skich pubach i cen­tra­lach tele­fo­nicz­nych. W Wiet­na­mie oka­zy­wało się, że ame­ry­kań­ska siła ognia poszła na marne. Walki mię­dzy pro­ame­ry­kań­skim Połu­dniem a komu­ni­styczną Pół­nocą trwały, ale oddziały Sta­nów Zjed­no­czo­nych wró­ciły do domu. Po dzie­więt­na­stu latach wojny liczba ofiar była pora­ża­jąca: zgi­nęły dwa miliony wiet­nam­skich cywi­lów, pół­tora miliona wiet­nam­skich żoł­nie­rzy i sześć­dzie­siąt tysięcy Ame­ry­ka­nów. Pre­zy­dent Richard Nixon wła­śnie podał się do dymi­sji, żeby unik­nąć impe­ach­mentu w ramach osob­nego nie­sław­nego epi­zodu: afery Water­gate. Męż­czyźni nosili dłu­gie włosy i sze­ro­kie kra­waty, a Led Zep­pe­lin był naj­słyn­niej­szym zespo­łem roc­ko­wym świata. W kwiet­niu 1975 roku upad­nie Saj­gon, zdo­byty przez komu­ni­stów. W tym samym mie­siącu wybuch­nie wojna w Liba­nie – pło­mie­nie zim­nej wojny, dotąd roz­pa­la­jące Azję Połu­dniowo-Wschod­nią, miały teraz zapło­nąć na Bli­skim Wscho­dzie.
Na razie jed­nak, latem 1974 roku, trzej męż­czyźni zebrani w domu Husaj­niego w małym nad­mor­skim mia­steczku Khalde, dzie­sięć minut drogi na połu­dnie od Bej­rutu, patrzyli wstecz na osią­gnię­cia minio­nego roku. Ich marze­nia prze­kra­czały gra­nice, cele mieli różne, ale łączył ich sprze­ciw wobec uci­sku. Wojna była wciąż jesz­cze tylko słabo sły­szal­nym pomru­kiem.
Tego lata na wscho­dzie roz­brzmie­wał potężny w swo­jej deli­kat­no­ści głos Joan Baez, nio­sący się echem z głębi lądu, z suchej, chłod­nej, żyznej doliny Bekaa. Ame­ry­kań­ska pio­sen­karka fol­kowa i dzia­łaczka ruchu praw oby­wa­tel­skich, przy­ja­ciółka Mar­tina Luthera Kinga i była kochanka Boba Dylana, ude­rzyła w struny swo­jej gitary przed tłu­mem zamoż­nych wiel­bi­cieli muzyki i świa­tow­ców, któ­rzy zje­chali się z Bej­rutu i z wielu stron świata arab­skiego na Mię­dzy­na­ro­dowy Festi­wal w Baal­beku. Śpie­wała o wol­no­ści i o nie­sio­nych wia­trem odpo­wie­dziach w ruinach antycz­nego Helio­po­lis, naj­więk­szego, naj­le­piej zacho­wa­nego rzym­skiego mia­sta, znaj­du­ją­cych się w Baal­beku, mie­ści­nie zamiesz­ka­nej przez nie­całe dzie­sięć tysięcy osób. „Przez ile lat musi ist­nieć lud, nim wol­nym pozwolą mu być?” – pytała Baez. Ella Fit­zge­rald, Rudolf Nurie­jew, New York Phil­har­mo­nic, a także libań­ska woka­listka, nie­ziem­ska Faj­ruz, oraz naj­więk­sza diwa Egiptu, Umm Kul­sum, wszy­scy wystę­po­wali w Baal­beku, w cie­niu strze­li­stych kolumn świą­tyń Jowi­sza i Bachusa. W ciągu dnia pośród sław­nych ruin prze­cha­dzali się tury­ści; wie­czo­rami setki ludzi zjeż­dżało do mia­steczka, żeby słu­chać i oglą­dać arty­stów, pod­czas gdy miej­scowi sprze­da­wali pamiątki i prze­ką­ski przy wej­ściu na teren festi­walu.
Samo mia­sto Baal­bek było zaco­faną dziurą. Część jego miesz­kań­ców nie grze­szyła schlud­no­ścią – na nie­któ­rych uli­cach można było zoba­czyć otwarte rynsz­toki. Nie było tu szkoły śred­niej, za to mia­steczko ota­czały pola konopi, ozna­cza­jące zarówno pie­nią­dze, jak i wła­dzę – oraz mnó­stwo broni. Typowa histo­ria zanie­dba­nego obszaru, jed­nak tu, w Baal­beku (tak samo jak w innych czę­ściach Libanu) ist­niała jesz­cze dodat­kowa linia podziału: reli­gia. W tym kraju, osza­ła­mia­jąco zróż­ni­co­wa­nym jak na jego nie­wiel­kie roz­miary, funk­cjo­no­wały trzy główne grupy: chrze­ści­ja­nie, mniej­szość, któ­rej wyco­fu­jący się kolo­nialni decy­denci prze­ka­zali wła­dzę i która zaj­mo­wała domi­nu­jącą pozy­cję, sun­niccy muzuł­ma­nie, tra­dy­cyjna klasa kupiec­kiej bur­żu­azji, miesz­kańcy miast, zasi­la­jący sze­regi biu­ro­kra­cji, oraz szy­iccy muzuł­ma­nie, zapo­mniani i uci­śnieni, upra­wia­jący ziem­niaki i kono­pie w doli­nie Bekaa lub zbie­ra­jący pomi­dory na połu­dniu. W mia­stach szy­ici byli na ogół pucy­bu­tami, sprze­daw­cami gazet, pomoc­ni­kami kel­ne­rów. Szy­iccy wła­ści­ciele ziem­scy, bo i tacy ist­nieli, bywali drob­nymi tyra­nami. Byli też szy­iccy nota­ble i poli­tycy, jak Husajni, który poko­nał bariery, zosta­jąc w wieku lat dzie­więt­na­stu bur­mi­strzem nie­wiel­kiego mia­sta. W Baal­beku sąsia­do­wały ze sobą trzy grupy reli­gijne, przy czym szy­ici byli naj­licz­niejsi.
Uważa się, że histo­ria libań­skiej wspól­noty szy­ic­kiej sięga samych począt­ków islamu, że jest to naj­star­sza wspól­nota poza Medyną, gdzie, po śmierci pro­roka Maho­meta, nie­któ­rzy uznali Alego, kuzyna pro­roka i męża jego córki, Fatimy, za jego pra­wo­wi­tego dzie­dzica1. Odtąd mieli być znani jako stron­nic­two Alego, szi’at Ali. Inni wie­rzyli, że pro­rok wybrał na następcę i pierw­szego kalifa muzuł­mań­skiej wspól­noty Abu Bakra, swo­jego bli­skiego towa­rzy­sza. W walce starły się dwie wizje suk­ce­sji: reli­gijna, odwo­łu­jąca się do potom­ków pro­roka, zwa­nych ima­mami (przy­wód­cami modłów), i druga, bar­dziej ziem­ska, wedle któ­rej wła­dza miała znaj­do­wać się w rękach kali­fów (dosłow­nie: „następ­ców”) wybie­ra­nych w dro­dze kon­sen­susu przez mędr­ców2. Walka o to, kto ma rzą­dzić muzuł­ma­nami i nakła­dać na wspól­notę podatki, zamie­niła się w pierw­szych dzie­się­cio­le­ciach ist­nie­nia islamu w wojnę domową, a następ­nie w schi­zmę teo­lo­giczną. Ist­niało kilka szy­ic­kich impe­riów, zasad­ni­czo jed­nak histo­ria szy­izmu jest histo­rią opo­zy­cyj­nej mniej­szo­ści, ofiar i męczeń­stwa. W Liba­nie przez wieki szy­ici zyskali bogac­two i wła­dzę i prze­kształ­cili region Dża­bal Amel w cen­trum szy­ic­kiej eru­dy­cji. Kiedy w XV wieku szach Ismail I zało­żył w Per­sji dyna­stię Safa­wi­dów, zmu­sił swo­ich sun­nic­kich pod­da­nych do przej­ścia na szy­izm nie­mal z dnia na dzień. Zebrał duchow­nych i uczo­nych ze świę­tych szy­ic­kich miast, Kar­bali i Nad­żafu w Iraku, a także z Dża­bal Amel, aby nauczali nowych prawd i je sze­rzyli. Pod wła­dzą Osma­nów nie­po­korni szy­ici w Liba­nie zacho­wali auto­no­mię, osta­tecz­nie jed­nak musieli przy­jąć rolę mniej­szo­ści w sun­nic­kim impe­rium. Kiedy powsta­wał nowo­cze­sny Liban, gra­nice mię­dzy szy­izmem a sun­ni­zmem czę­sto bywały płynne, czy to z per­spek­tywy reli­gij­nej, czy nawet z per­spek­tywy toż­sa­mo­ścio­wej. Naj­ostrzej­sze były podziały mię­dzy wsią a mia­stem. Gene­ral­nie szy­ici żyli w har­mo­nii ze swo­imi sun­nic­kimi i chrze­ści­jań­skimi sąsia­dami i akcep­to­wali swój los.
Imam Sadr przy­był, aby ich prze­bu­dzić. Prze­pro­wa­dził się z Iranu do Libanu w 1959 roku, aby rzu­cić świa­tło na wywłasz­cze­nie szy­itów i pomóc zakła­dać szkoły i przy­chod­nie, niczym misjo­narz. Przod­ko­wie Sadra pocho­dzili z Libanu, jak zresztą wszy­scy as-Sadro­wie w Iraku, Ira­nie i w innych kra­jach. W pew­nym sen­sie jego podróż była powro­tem z migra­cji. Nosił czarny tur­ban, ozna­cza­jący, że jest nie tylko duchow­nym, ale też potom­kiem pro­roka, saj­ji­dem; oddani zwo­len­nicy uho­no­ro­wali go także tytu­łem imama. W chłod­nym marcu 1974 roku przy­je­chał do Baal­beku, aby roz­bu­dzić świa­do­mość poli­tyczną szy­itów. Był cha­ry­zma­tycz­nym mówcą, więc ludzie z całego Libanu przy­by­wali, aby go posłu­chać. Przy­by­wali z gajów poma­rań­czo­wych i z pól tyto­niu ze zdo­mi­no­wa­nego przez szy­itów połu­dnio­wego wybrzeża, z małych szy­ic­kich wsi na pół­nocy, gdzie znaj­do­wało się cen­trum chrze­ści­jań­stwa, i ze zbu­do­wa­nych z pusta­ków slum­sów Bej­rutu, w któ­rych osie­dlili się, ucie­ka­jąc z połu­dnia przed izra­el­skimi bom­bar­do­wa­niami. Przy­jeż­dżali auto­bu­sami i samo­cho­dami, prze­mie­rza­jąc godzi­nami, nie­kiedy dniami, malutki kraj pozba­wiony trans­portu publicz­nego. Zanim imam Sadr dotarł na pery­fe­rie Baal­beku, drogi były już zatło­czone, co zmu­szało go do robie­nia posto­jów w kolej­nych mia­stach. Sie­dem­dzie­siąt pięć tysięcy męż­czyzn, naj­wy­raź­niej wszy­scy uzbro­jeni w kałasz­ni­kowy i stare kara­biny z cza­sów II wojny świa­to­wej, zebrało się w Baal­beku, by posłu­chać prze­ma­wia­ją­cego imama. Z tru­dem udało mu się wejść na podium, kiedy tłum rzu­cił się, pra­gnąc dotknąć jego szat: na krótko stra­cił nawet swój czarny tur­ban. Huk strze­la­ją­cych na wiwat kara­bi­nów był ogłu­sza­jący.
„Mam słowa, ostrzej­sze od kul, więc oszczę­dzaj­cie kule”, powie­dział słu­cha­czom3. Imam Sadr ostro zaata­ko­wał rząd w Bej­ru­cie za zanie­dby­wa­nie libań­skich szy­itów i obsza­rów wiej­skich w ogóle, za nie­utwar­dzone drogi, za brak szkół i nie­za­pew­nie­nie pod­sta­wo­wych dóbr, takich jak woda i elek­trycz­ność. W kraju, w któ­rym ist­niało osiem­na­ście róż­nych grup reli­gij­nych, wspól­nota szy­icka nale­żała do trzech naj­więk­szych, a jed­nak rzadko kto z jej człon­ków robił karierę w admi­ni­stra­cji publicz­nej: pomi­jano ich przy awan­sach, spy­chano na gor­sze sta­no­wi­ska. Prze­wod­ni­czący par­la­mentu, zawsze szy­ita, zgod­nie z nie­pi­saną libań­ską kon­sty­tu­cją miał nie­wielką wła­dzę poli­tyczną – wła­dza spo­czy­wała przede wszyst­kim w rękach chrze­ści­jań­skiego pre­zy­denta kraju. Liban, nowo­cze­sny i kosmo­po­li­tyczny, był zara­zem kra­jem sto­sun­ków feu­dal­nych i klien­ty­stycz­nych, a szy­itom bra­ko­wało kogoś, kto mógłby prze­mó­wić w ich imie­niu, popro­wa­dzić ich do walki. Teraz mieli imama Sadra.
„Czego ocze­kuje rząd, czego innego może ocze­ki­wać niż gniewu i rewo­lu­cji?” – ostrze­gał imam, prze­ma­wia­jąc do tłumu. Recy­to­wał całą listę krzywd, jakie spo­ty­kały szy­itów. Pod­czas pobytu w Liba­nie zdo­łał dopro­wa­dzić do pew­nych pozy­tyw­nych zmian, pomógł zało­żyć Szy­icką Wysoką Radę, która miała lob­bo­wać na rzecz wspól­noty i dbać o jej potrzeby. Postęp był jed­nak zbyt powolny. Nad­szedł czas, aby pod­nieść głos. „Broń – mówił swoim zwo­len­ni­kom – jest ozdobą męż­czy­zny”. Sadr nie wzy­wał do walki zbroj­nej, ale rozu­miał poczu­cie spraw­czo­ści pły­nące z samego faktu trzy­ma­nia w dło­niach kara­binu. Nie był przy­wódcą woj­sko­wym, ale nie był także tra­dy­cyj­nym cichym duchow­nym, sku­pio­nym na teo­lo­gii i spra­wach swo­jej gminy. Był dzia­ła­czem i cho­ciaż inte­re­so­wał go głów­nie los szy­itów, potę­piał wywłasz­cze­nie i nie­spra­wie­dli­wość we wszyst­kich spo­łecz­no­ściach. Zgro­ma­dze­nie w Baal­beku sta­no­wiło oka­zję do zain­au­gu­ro­wa­nia Ruchu Wydzie­dzi­czo­nych, który Sadr zało­żył nie­dawno razem ze swoim przy­ja­cie­lem Al-Husaj­nim – powsta­nie tego wie­lo­wy­zna­nio­wego ruchu było zwień­cze­niem ponad­dzie­się­cio­let­niej pracy.
Wysoki, góru­jący nad innymi, Sadr nie przy­po­mi­nał żad­nego z przy­wód­ców, jakich kie­dy­kol­wiek oglą­dał Liban, kraj, w któ­rym ludzie trzy­mali się ram swo­jej przy­na­leż­no­ści wyzna­nio­wej. Cho­ciaż sam Sadr uro­dził się w Ira­nie, w świę­tym mie­ście Kom, jego przod­ko­wie pocho­dzili z Dża­bal Amel. Był czło­wie­kiem nowo­cze­snym, rzad­kim przy­kła­dem duchow­nego, który stu­dio­wał nie tylko w szko­łach reli­gij­nych, ale także w ławach świec­kich uczelni – miał dyplom z nauk poli­tycz­nych zdo­byty na uni­wer­sy­te­cie w Tehe­ra­nie. Jego powią­za­nia rodzinne prze­kra­czały gra­nice państw i nacji, zacie­ra­jąc podziały mię­dzy Ara­bami, Per­sami a Tur­kami – wszę­dzie miał krew­nych. Święte mia­sto Nad­żaf w Iraku sta­no­wiło cen­trum, gdzie zbie­gały się wszyst­kie nici. Sadr prze­kra­czał także gra­nice ist­nie­jące w umy­słach, otwie­ra­jąc różne światy na sie­bie nawza­jem. W Tyrze kupił lody od chrze­ści­ja­nina, któ­rego inte­res pod­upa­dał, ponie­waż szy­iccy sąsie­dzi uwa­żali, że jeśli coś zostało zro­bione przez nie­mu­zuł­ma­nów, to musi być nie­czy­ste. Budził zachwyt chrze­ści­ja­nek i cho­ciaż duchow­nym nie wypa­dało wymie­niać z kobie­tami uści­sków dłoni, Sadrowi zda­rzało się z grzecz­no­ści robić wyją­tek od tej zasady. Nauczał w sun­nic­kich szko­łach, pro­wa­dził zaję­cia z filo­zo­fii islamu na Uni­wer­sy­te­cie Świę­tego Józefa w Bej­ru­cie i modlił się w kościo­łach w całym kraju. Sta­no­wił nie­zwy­kły widok, kiedy tak stał przy ołta­rzu, pod wize­run­kiem ukrzy­żo­wa­nego Jezusa, spo­glą­da­jąc na kościół pełen wier­nych, w swoim czar­nym tur­ba­nie, przy­po­mi­na­ją­cym, że jego rodo­wód można prze­śle­dzić aż do pro­roka Maho­meta. Pew­nego razu przy­cią­gnął ogromny tłum do nie­wiel­kiego kościoła w malut­kiej chrze­ści­jań­skiej wsi na gra­nicy z Izra­elem4. Przy­był z pół­go­dzin­nym opóź­nie­niem i kiedy wresz­cie poja­wił się na mów­nicy, zanie­po­ko­jony tłum poboż­nych chrze­ści­jan powi­tał go okrzy­kiem „Allahu akbar” – „Bóg jest wielki” – peł­nym ulgi, jak gdyby przy­był sam Chry­stus.
Sadr rozu­miał róż­no­rodne grupy swo­ich słu­cha­czy. Melan­cho­lij­nie prze­ma­wiał do księży, zakon­nic i wier­nych zebra­nych w kościele, odda­jąc hołd Chry­stu­sowi jako apo­sto­łowi uci­śnio­nych5; w Baal­beku grzmiał wobec uzbro­jo­nych męż­czyzn, pory­wa­jąc ich i odry­wa­jąc od trosk wizją syna Alego i Fatimy, wnuka pro­roka, imama Husajna, zabi­tego w bitwie pod Kar­balą w 680 roku ery chrze­ści­jań­skiej. Stron­nic­two Alego gene­ral­nie zaak­cep­to­wało to, że następ­cami pro­roka będą kali­fo­wie wybie­rani przez radę mędr­ców. Wtedy jed­nak jeden z kali­fów prze­ka­zał wła­dzę swo­jemu synowi, Jazi­dowi. Ów akt nepo­ty­zmu wzbu­dził powszechne nie­za­do­wo­le­nie, Husajn zaś zbun­to­wał się prze­ciw takiej nie­spra­wie­dli­wo­ści i wraz ze swo­imi zwo­len­ni­kami zmie­rzył się z armią Jazida. Jego śmierć dopro­wa­dziła do wykry­sta­li­zo­wa­nia się rodzą­cej się dopiero szy­ic­kiej toż­sa­mo­ści. Zabity w dzień zwany aszura, dzie­siąty dzień muzuł­mań­skiego mie­siąca muhar­ram, pocho­wany w pobliżu miej­sca bitwy, stał się tra­giczną, wznio­słą posta­cią. W nad­cho­dzą­cych wie­kach szy­ici będą into­no­wać: „Każdy dzień to aszura, a każda zie­mia to Kar­bala”.
Jed­nak jak w przy­padku każ­dego wyda­rze­nia histo­rycz­nego, tu także ist­nieją różne inter­pre­ta­cje. Nie­któ­rzy histo­rycy uznali przed­się­wzię­cie imama Husajna za opo­wieść o nie­po­wo­dze­niu; nie­któ­rzy zoba­czyli w tej opo­wie­ści star­cie mię­dzy dwoma omyl­nymi męż­czy­znami dążą­cymi do wła­dzy; inni opi­sy­wali Husajna jako bun­tow­nika, wystę­pu­ją­cego prze­ciw tyra­nii, w obro­nie spra­wie­dli­wo­ści6. Z jaką myślą ruszał do bitwy: czy poszu­ki­wał męczeń­stwa, dobro­wol­nie uda­jąc się na pewną śmierć? A może z jasnym spoj­rze­niem sza­co­wał swoje szanse, wciąż pełen nadziei na naj­lep­sze moż­liwe zakoń­cze­nie? Aja­tol­lah Cho­mejni będzie się w przy­szło­ści odwo­ły­wał do wizji goto­wego na śmierć męczen­nika. W Baal­beku Sadr przed­sta­wiał swoim zwo­len­ni­kom inter­pre­ta­cję opo­wie­ści o ima­mie Husaj­nie wyzbytą żalu i smutku, histo­rię nie ofiary, lecz buntu prze­ciwko nie­spra­wie­dli­wo­ści. Tak więc Sadr zachę­cał zwo­len­ni­ków nie do tego, by szu­kali śmierci, ale by bun­to­wali się z odwagą, jak imam Husajn.
Powo­dów do buntu nie bra­ko­wało, zwłasz­cza na połu­dniu kraju. Szy­ic­kie połu­dnie Libanu, pocęt­ko­wane wsiami chrze­ści­jań­skimi i sun­nic­kimi, zna­la­zło się na linii ognia regio­nal­nego kon­fliktu. Liban był domem dzie­sią­tek tysięcy uchodź­ców pale­styń­skich, bez­pań­stwow­ców od momentu wyga­śnię­cia w 1948 roku bry­tyj­skiego man­datu nad Pale­styną i utwo­rze­nia na czę­ści jej tery­to­rium pań­stwa Izrael. Wśród uchodź­ców od lat sześć­dzie­sią­tych znaj­do­wali się pale­styń­scy bojow­nicy, uzbro­jeni, wście­kli, któ­rzy prze­pro­wa­dzali przez gra­nicę ataki na Izrael w nadziei, że wyzwolą zie­mię, którą utra­cili na rzecz nowego pań­stwa. Prze­wagę mili­tarną Izra­ela stale dawało się odczuć, ponie­waż izra­el­skie samo­loty ata­ko­wały pale­styń­skie obozy na połu­dniu Libanu i bom­bar­do­wały wsie, a czołgi prze­kra­czały gra­nicę i wjeż­dżały na tery­to­rium Libanu. Armia libań­ska nie mogła się rów­nać z Siłami Obron­nymi Izra­ela, a słabe pań­stwo nie miało żad­nej wła­dzy nad pale­styń­skimi par­ty­zan­tami. Wie­śniacy, zarówno muzuł­ma­nie, jak i chrze­ści­ja­nie, mieli pre­ten­sje do bojow­ni­ków za to, że ścią­gają na nich gniew Izra­ela, nisz­cząc ich świat i środki utrzy­ma­nia.
Sadr besz­tał pań­stwo za to, że pozo­sta­wia swo­ich oby­wa­teli bez­bron­nymi, nie wspo­mi­nał jed­nak o Pale­styń­czy­kach. Razem z przy­ja­ciółmi, Husaj­nim i Czam­ra­nem, zma­gał się z nie­moż­li­wym do roz­wią­za­nia para­dok­sem: jak chro­nić spo­łecz­ność przed zemstą ze strony Izra­ela, jed­no­cze­śnie pozo­sta­jąc wier­nym spra­wie pale­styń­skiej, spra­wie utra­co­nej arab­skiej ziemi, utra­co­nej Jero­zo­limy, świę­tego mia­sta, nie­do­stęp­nego dla więk­szo­ści Ara­bów, odkąd Izrael prze­jął kon­trolę nad całym jego obsza­rem w cza­sie wojny sze­ścio­dnio­wej w 1967 roku.
Jesz­cze jeden czyn­nik kom­pli­ko­wał sytu­ację: pale­styń­skie obozy w Liba­nie były ośrod­kami szko­le­nio­wymi dla wszyst­kich rewo­lu­cjo­ni­stów tam­tej epoki, począw­szy od Japoń­skiej Armii Czer­wo­nej po nie­miecką Grupę Baader-Mein­hof, w tym także dla Irań­czy­ków pra­gną­cych pozbyć się sza­cha. Jed­nym z nich był Czam­ran, przy­ja­ciel Sadra. Szko­le­nie w Liba­nie stało się rytu­ałem przej­ścia dla rewo­lu­cjo­ni­stów, zwłasz­cza że nawet przed wybu­chem wojny domo­wej łatwo było o broń. Kara­biny kupo­wało się w her­ba­ciar­niach od tłu­stych męż­czyzn ze sznur­kami modli­tew­nymi w dło­niach. Jeśli skoń­czyły im się zapasy, można było pójść do ich sąsiada lub do kon­ku­ren­cji, do fry­zjera albo do sklepu spo­żyw­czego za rogiem7. Bej­rut był rajem play­boyów, szpie­gów i han­dla­rzy bro­nią.
Zain­spi­ro­wane suk­ce­sami rewo­lu­cji na Kubie, w Algie­rii i w Wiet­na­mie irań­skie grupy opo­zy­cyjne z całego poli­tycz­nego spek­trum, od mark­si­stów po nacjo­na­li­stów i od islam­skich fun­da­men­ta­li­stów po muzuł­mań­skich moder­ni­stów, badały moż­li­wość wznie­ce­nia zbroj­nego powsta­nia prze­ciwko kró­lowi Iranu. Szach Moham­mad Reza Pah­lawi zasia­dał na tro­nie od 1941 roku, czyli od czasu abdy­ka­cji ojca, Rezy Sza­cha Pah­lawiego. Dzieje impe­rium per­skiego się­gają dwu i pół tysiąca lat wstecz, nato­miast dyna­stia Pah­lawich była zde­cy­do­wa­nie śwież­szej daty. W 1925 roku, z pomocą Bry­tyj­czy­ków, Reza Szach, gene­rał per­skiej bry­gady kozac­kiej, zakoń­czył trwa­jące dwie­ście lat rządy dyna­stii Kadża­rów. Zarówno ojciec, jak i syn zma­gali się z licz­nymi wyzwa­niami, sta­ra­jąc się wymu­sić gwał­towną moder­ni­za­cję kraju. W 1963 roku szach Moham­mad Reza Pah­lawi wpro­wa­dził pro­gram sze­roko zakro­jo­nych reform, które nazwał białą rewo­lu­cją. Cho­mejni i inni duchowni potę­pili to, co uznali za wester­ni­za­cję Iranu prze­pro­wa­dzaną rękami despoty. Roz­sier­dziło ich szcze­gól­nie przy­zna­nie więk­szych praw kobie­tom, w tym prawa do kan­dy­do­wa­nia na wybie­ralne urzędy i peł­nie­nia funk­cji sędzi. Pobu­dzeni przez duchow­nych, lewi­cowcy, anty­ro­ja­li­ści i dzia­ła­cze stu­denccy także wyszli na ulice, każda grupa z wła­snych powo­dów. Szach zdu­sił pro­te­sty, zabi­ja­jąc dzie­siątki ludzi. Przy­wódcy opo­zy­cji, któ­rzy unik­nęli aresz­to­wań, zeszli do pod­zie­mia albo roz­pro­szyli się poza gra­ni­cami kraju. Cho­mejni wyje­chał do Tur­cji, potem do Iraku, Liban nato­miast ofe­ro­wał irań­skim dysy­den­tom wygodną bli­skość, połą­czoną z reli­gij­nym i spo­łecz­nym powi­no­wac­twem, a nawet roz­rywkę: co bar­dziej zeświec­czeni rewo­lu­cjo­ni­ści mogli tre­no­wać za dnia, a po połu­dniu cho­dzić na plaże lub wie­czo­rami odwie­dzać bej­ruc­kie bary.
Czam­ran nale­żał do naj­waż­niej­szych dzia­ła­czy Neh­zat-je Azadi-je Iran, Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu, par­tii opo­zy­cyj­nej, która uczest­ni­czyła w powsta­niu prze­ciwko sza­chowi w 1963 roku. Zało­ży­ciele orga­ni­za­cji, Mehdi Bazer­gan i libe­ralny duchowny, aja­tol­lah Mah­mud Tale­ghani, nale­żeli do reli­gij­nych moder­ni­stów – byli pobożni, ale byli także rzecz­ni­kami roz­działu pań­stwa i Kościoła. Oni rów­nież odrzu­cili białą rewo­lu­cję, uwa­ża­jąc, że uno­wo­cze­śnie­nie Iranu wcale nie wymaga pozba­wie­nia go duszy. Po 1963 roku przy­wódcy Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu musieli zejść do pod­zie­mia albo wyemi­gro­wać. Czam­ran prze­niósł się z Tehe­ranu do Kairu, potem do Ber­ke­ley w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, a wresz­cie, w 1971 roku, zna­lazł się w Liba­nie. Poma­gał Husaj­niemu i Sadrowi popra­wić sytu­ację libań­skich szy­itów, a jed­no­cze­śnie ener­gicz­nie zajął się orga­ni­zo­wa­niem szko­leń dla Ruchu Wyzwo­le­nia Iranu w róż­nych obo­zach pale­styń­skich. Setki mło­dych Irań­czy­ków – zarówno mark­si­stów, jak i duchow­nych – prze­szły przez te obozy8. Wkrótce staną się oni awan­gardą irań­skiej rewo­lu­cji.
Czam­ran osiadł na połu­dniu Libanu, w Tyrze, sta­ro­żyt­nym fenic­kim mie­ście, z któ­rego pocho­dziła Dydona, zwana też Elissą, kró­lowa Kar­ta­giny. Wie­rzący, ale mający świec­kie poglądy na życie Czam­ran nie trzy­mał w domu żad­nych reli­gij­nych wize­run­ków, a wśród kaset w jego aucie nie było ani naboż­nych opo­wie­ści o ima­mie Husaj­nie, ani żad­nych kazań. Objeż­dża­jąc samo­cho­dem cały Liban, rewo­lu­cjo­ni­sta z dok­to­ra­tem uwiel­biał słu­chać pio­se­nek Umm Kul­sum, jej melan­cho­lij­nych pie­śni, które zda­wały się nie mieć końca, jej powta­rza­ją­cych się, urze­ka­ją­cych miło­snych zaklęć. Sadr z kolei miał sła­bość do irań­skiej odpo­wied­niczki Umm Kul­sum, Marzije, córki duchow­nego, która w swoim reper­tu­arze miała ponad tysiąc pio­se­nek o miło­ści, namięt­nej, choć naj­czę­ściej nie­odwza­jem­nio­nej9. Jej mez­zo­so­pran potra­fił dopro­wa­dzać go do łez z tęsk­noty za kra­jem.
Kiedy ci trzej męż­czyźni, sie­dząc na bal­ko­nie domu Husaj­niego, pogrą­żali się w trwa­ją­cych do póź­nej nocy dys­ku­sjach na temat roli reli­gii w życiu i jej ogra­ni­czeń, w tle roz­brzmie­wała zazwy­czaj muzyka uwiel­bia­nej w Liba­nie Faj­ruz. Oby­dwaj Irań­czycy dosko­nale mówili po arab­sku, Czam­ran z cięż­kim per­skim akcen­tem. Husajni doświad­czał swo­jej szy­ic­kiej toż­sa­mo­ści bar­dziej jako kul­tury niż jako reli­gij­nego dogmatu, kul­tury ukształ­to­wa­nej przez wspólną tra­dy­cję, filo­zo­fię i poezję mędr­ców z Dża­bal Amel, a także przez szy­ic­kie trak­taty o rów­no­ści spo­łecz­nej. Imam Sadr od czasu do czasu pozwa­lał sobie na zapa­le­nie fajki wod­nej, nie­czę­sto spo­ty­kany zwy­czaj w przy­padku duchow­nego. Swój tur­ban nosił nie­mal nie­dbale, nie­kiedy odsu­wa­jąc go lub odsła­nia­jąc pasmo wło­sów. Uwa­żał, że ści­słe, dro­bia­zgowe ogra­ni­cze­nia sta­no­wią prze­szkodę w ducho­wym przy­ję­ciu wiary.
A zatem ist­niał szy­izm i wspól­nota szy­icka w Liba­nie… ist­niał Iran i szach… i wresz­cie była też Jero­zo­lima. Te wła­śnie zagad­nie­nia spra­wiły, że ci trzej męż­czyźni zaczęli ze sobą współ­pra­co­wać i że mieli wspólne inte­resy. Pamięć o Jero­zo­li­mie – wyrwie w sercu arab­skiego świata – nie opusz­czała Husaj­niego. Na ścia­nie w jego domu wisiał dwu­me­trowy, czarno-biały pla­kat ze zdję­ciem meczetu Al-Aksa, trze­ciego naj­święt­szego miej­sca w isla­mie. Rany zadane przez kon­flikt izra­el­sko-arab­ski bez wąt­pie­nia były jedną z przy­czyn dzia­łań podej­mo­wa­nych w samym sercu wyda­rzeń, które dopro­wa­dziły do roku 1979 i lat, które nastą­piły póź­niej.

 
Wesprzyj nas