“Po tamtej nocy” Karin Slaughter to trzymający w napięciu thriller, który zaskakuje nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Autorka znakomicie buduje napięcie i nie pozwala czytelnikowi oderwać się od książki. Tak jak w poprzednich powieściach Slaughter porusza trudne tematy, takie jak przemoc wobec kobiet czy traumy z przeszłości.


Karin Slaughter to jedna z najpopularniejszych autorek thrillerów. Jej powieści są znane z mrocznego klimatu, emocjonalnej narracji, nieoczekiwanych zwrotów akcji i tematyki koncentrującej się wokół przemocy wobec kobiet, traumatycznych wydarzeń z przeszłości i poczuciu winy kierującym poczynaniami bohaterów.

Akcja najnowszej powieści Karin Slaughter rozgrywa się w Atlancie, a jej bohaterami – są znani już czytelnikom z poprzednich dziesięciu powieści Sara Linton i agent Will Trent. Sara Linton to zdolna lekarka medycyny sądowej, która od piętnastu lat stara się zapomnieć o bezpardonowym ataku, którego padła ofiarą. Pewnego dnia Sara otrzymuje do zbadania zwłoki młodej kobiety, która została brutalnie zamordowana. Sposób działania sprawcy morderstwa kobiety ma wiele podobieństw do przypadku Sary, a to sprawia, że lekarka zaczyna odczuwać niepokój.

Wkrótce Sara dowiaduje się, że w Atlancie dochodzi do serii morderstw młodych kobiet. Śledztwo w tej sprawie prowadzi agent Will Trent, z którym Sara współpracowała już wcześniej. Wspólnie próbują dowiedzieć się, kto stoi za tymi zbrodniami.

Naszych bohaterów spotykamy w momencie, gdy Sara próbuje odbudować swoje życie i zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości. Trauma Sary krzyżuje się z obecnym śledztwem, kiedy zdaje sobie sprawę, że istnieje osobisty związek jej i jednej z ofiar.

“Po tamtej nocy” to mocna i niepokojąca powieść, która na długo pozostanie w pamięci czytelnika. Slaughter jak zwykle mistrzowsko snuje opowieść, poruszając tematy będące znakiem rozpoznawczym autorki – w sposób bezkompromisowy i poruszający emocje czytelnika przedstawia losy bohaterek, zmagających się z traumami spowodowanymi aktami przemocy wobec nich i próbujących powrócić do normalnego życia, ale stawianymi nagle przed koniecznością powtórnej konfrontacji z własną przeszłością.

Slaughter nie boi się zadawać trudnych pytań o naturę zła i ludzką zdolność do przemocy

Głównym motywem powieści “Po tamtej nocy” Slaughter uczyniła właśnie temat traumy i powrotu do zdrowia. Napaść, której doznała Sara w przeszłości pozostawiła w niej głęboko zakorzenione blizny, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Konfrontując się z koszmarem obecnych morderstw, Sara jest zmuszona stawić czoła własnym demonom i znaleźć sposób na uzdrowienie.

Slaughter nie boi się zadawać trudnych pytań o naturę zła i ludzką zdolność do przemocy, bez ogródek pokazuje możliwości i głębię ludzkiej deprawacji, bezsensowność brutalnych morderstw, patologiczny sposób myślenia zabójcy i trudne do zrozumienia motywy zbrodni, w mistrzowski sposób łącząc w powieści wątki kryminalne z psychologicznymi. Przemoc, której doświadczają bohaterowie, mizoginia, gry o władzę i postacie przesiąknięte do szpiku kości złem – to wszystko wstrząsa czytelnikiem i zmusza do przemyśleń na temat natury ludzkiej, dobra i zła, sprawiedliwej kary. Robert Wiśniewski

Karin Slaughter, Po tamtej nocy, Przekład: Piotr Cieślak, Wydawnictwo HarperCollins Polska, Premiera: 25 października 2023
 

konkurs

 

Karin Slaughter
Po tamtej nocy
Przekład: Piotr Cieślak
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 25 października 2023
 

PROLOG

Sara Linton trzymała telefon przy uchu, obserwując, jak stażysta bada pacjenta z otwartą raną na prawym ramieniu. Nie był to najlepszy dzień w życiu świeżo upieczonego doktora Eldina Franklina. W ciągu zaledwie dwóch godzin swojej zmiany na oddziale ratunkowym został już zaatakowany przez znarkotyzowanego zawodnika MMA i zrobił pewnej bezdomnej kobiecie badanie per rectum, które poszło bardzo, ale to bardzo źle.
– Uwierzysz, że powiedział mi coś takiego?! – W słuchawce aż trzeszczało od złości Tessy, lecz Sara wiedziała, że jej siostra nie potrzebuje zachęty do narzekań na swojego nowego męża.
Nie spuszczała wzroku z Eldina, który nabierając lidokainy do strzykawki, robił takie miny, jakby był Jonasem Salkiem podczas testowania pierwszej szczepionki przeciwko polio. Więcej uwagi poświęcał fiolce niż pacjentowi.
– Wiesz, to po prostu niewiarygodne – ciągnęła Tessa.
Sara bąknęła coś na potwierdzenie, przekładając słuchawkę do drugiego ucha. Odszukała tablet i wyświetliła kartę pacjenta Eldina. Rana była kwestią drugorzędną. Pielęgniarka pierwszego kontaktu odnotowała, że ten trzydziestojednoletni mężczyzna ma tachykardię, temperaturę powyżej 38 stopni, jest silnie pobudzony, oszołomiony i cierpi na bezsenność.
Podniosła wzrok znad tabletu. Pacjent uporczywie drapał się po klatce piersiowej i szyi, jakby coś pełzało po jego skórze, a lewa stopa podrygiwała tak mocno, że łóżko podskakiwało rytmicznie wraz z nim. Powiedzieć, że facet jest w apogeum objawów odstawienia alkoholu, to jak stwierdzić, że słońce wzejdzie jutro na wschodzie.
Eldin nie dostrzegał żadnego z tych objawów, co w sumie nieszczególnie ją dziwiło. Amerykańskie studia medyczne z założenia nie przygotowują do prawdziwej pracy. Pierwszy rok spędzasz na uczeniu się o układach funkcjonujących w organizmie. Drugi przeznaczony jest na tłumaczenie, jak te układy mogą się zepsuć. Na trzecim można zacząć badać pacjentów, ale jedynie pod ścisłym i jakże często niepotrzebnie sadystycznym nadzorem. Czwarty rok stoi pod znakiem mechanizmów selekcji, które niczym w najgorszym pod słońcem konkursie piękności decydują o tym, czy trafisz na rezydenturę do dużej prestiżowej instytucji, czy do odpowiednika kliniki weterynaryjnej w Pipidówce Dolnej.
Eldinowi udało się dostać do Grady Memorial Hospital, jedynego publicznego szpitala w Atlancie i jednego z najbardziej obleganych centrów urazowych w kraju. Nazywano go stażystą, bo wciąż był na pierwszym roku rezydentury. Niestety nie przeszkadzało mu to wierzyć, że pozjadał wszystkie rozumy. Sara zauważyła, że zanim jeszcze pochylił się nad ramieniem pacjenta, by podać znieczulenie, jego mózg odpłynął w siną dal. Eldin zapewne myślał o kolacji, o dziewczynie, do której miał zadzwonić, albo rachował w myślach odsetki od swoich licznych pożyczek studenckich, za których łączną wartość można byłoby kupić niezłą chałupę.
Sara pochwyciła spojrzenie przełożonej pielęgniarek, Johny. Ona też obserwowała Eldina, ale jak każda pielęgniarka zamierzała pozwolić nieopierzonemu lekarzowi uczyć się na własnych błędach.
Lecz nie trwało to długo.
Pacjent pochylił się i otworzył usta.
– Eldin! – zawołała Sara, ale było już za późno.
Wymiociny trysnęły strugą jak z węża strażackiego wprost na fartuch Eldina.
Zachwiał się pod wpływem chwilowego szoku, a potem tak zaczął dyszeć, jakby sam miał ochotę puścić pawia.
Sara nie ruszyła się z krzesła za stanowiskiem pielęgniarskim, patrząc, jak pacjent opada na łóżko, a na jego twarzy momentalnie odmalowuje się poczucie ulgi. Johna odciągnęła Eldina na bok i zaczęła go pouczać, jakby był małym dzieckiem. Jego przerażona mina wyglądała znajomo. Sara także odbywała staż tutaj, w szpitalu Grady’ego, i prawiono jej podobne kazania. Na studiach medycznych nikt nie ostrzega, że właśnie w ten sposób uczysz się być prawdziwym lekarzem – przez upokorzenia i rzygowiny.
– Saro? – zapytała Tessa. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
– Tak. Przepraszam. – Sara starała się ponownie skupić na słowach siostry. – Co mówiłaś?
– Mówiłam, że chyba nietrudno zobaczyć, że z pieprzonego kosza na śmieci aż się wysypuje! – Tessa prawie nie robiła przerw na zaczerpnięcie powietrza. – Też pracuję przez cały dzień, ale to ja po powrocie do domu muszę sprzątać i składać pranie. Mam oprócz tego gotować obiady i jeszcze wynosić śmieci?!
Sara trzymała język za zębami. Żadna ze skarg Tessy nie była ani nowa, ani trudna do przewidzenia. Lemuel Ward był jednym z najbardziej samolubnych dupków, jakich kiedykolwiek spotkała, co było wielce wymowne, zważywszy na to, że całe dorosłe życie spędziła w opiece zdrowotnej.
– Czuję się tak, jakbym dziwnym trafem znalazła się w jednej ze scen Opowieści podręcznej.
– Z książki czy z serialu? – Sara starała się nie zabrzmieć zbyt uszczypliwie. – Nie przypominam sobie akcji z wynoszeniem śmieci.
– Nie powiesz mi chyba, że na początku też tak było.
– Doktor Linton? – Kiki, jedna z salowych, postukała palcami w blat. – Są wyniki rentgena z trzeciej kabiny.
Sara bezgłośnie podziękowała i zerknęła na zdjęcia na tablecie. Pacjentem z trzeciej kabiny był trzydziestodziewięcioletni schizofrenik, który podpisał się jako Deacon Sledgehammer, miał na szyi pręgę wielkości piłki golfowej, 39 stopni i niekontrolowane dreszcze. Bez zażenowania przyznał, że odkąd pamięta, jest heroinistą. Z powodu zrostów żył w nogach, ramionach, stopach, klatce piersiowej i brzuchu zaczął wstrzykiwać narkotyki podskórnie, a potem bezpośrednio do tętnicy szyjnej. Zdjęcia rentgenowskie potwierdziły podejrzenia Sary, lecz nie sprawiło jej to żadnej satysfakcji.
– Mój czas jest tak samo cenny jak jego – gderała Tessa. – To jakiś pieprzony obłęd.
Idąc przez oddział ratunkowy, Sara zgodziła się, ale nie skomentowała. O tej porze nocy zwykle roiło się tu od ofiar postrzałów, dźgnięć, wypadków samochodowych i przedawkowań oraz niemałej liczby zawałowców. Może sprawił to deszcz albo mecz Bravesów grających z drużyną z Tampa Bay, lecz tej nocy na oddziale panował wręcz błogi spokój. Większość łóżek była pusta, a sporadyczne rozmowy przerywały tylko znajome pomrukiwania i popiskiwania aparatury. Formalnie rzecz biorąc, Sara była pediatrą, lecz zgodziła się przyjść na zastępstwo za inną lekarkę, która chciała pójść na konkurs naukowy swojej córki. Po ośmiu godzinach dwunastogodzinnej zmiany najgorsze, co widziała tego dnia, to obrzygany Eldin.
I jeśli miała być szczera, nawet ją to trochę rozbawiło.
– Mama oczywiście nie pomaga – ciągnęła Tessa. – Powiedziała tylko, że złe małżeństwo to wciąż małżeństwo. Co to w ogóle oznacza?
Sara zignorowała pytanie i wdusiła przycisk otwierania drzwi.
– Tessie, wyszłaś za mąż pół roku temu. Jeśli już nie jesteś z nim szczęśliwa…
– Nie powiedziałam, że nie jestem szczęśliwa – zaoponowała, choć każde jej słowo wskazywało na coś wręcz przeciwnego. – Po prostu jestem sfrustrowana.
– Witamy w małżeństwie. – Sara podeszła do wind. – Wolisz przez dziesięć minut kłócić się z nim, że już mu o czymś mówiłaś, zamiast po prostu mu to powtórzyć.
– I to jest twoja rada?
– Bardzo się staram nie udzielać żadnych rad – zaznaczyła Sara. – Posłuchaj, wiem, że to zabrzmi durnie, ale albo znajdziesz jakiś sposób na dogadanie się z nim, albo nie.
– Ty znalazłaś sposób na dogadanie się z Jeffreyem.
Sara odruchowo przycisnęła dłoń do serca, ale upływ czasu złagodził ostry ból, który zwykle towarzyszył każdej wzmiance o jej wdowieństwie.
– Zapomniałaś już, że się z nim rozwiodłam?
– A ty zapomniałaś, że przy tym byłam? – Tessa zrobiła krótką przerwę na zaczerpnięcie tchu. – Dogadałaś się. Ponownie za niego wyszłaś. Byłaś szczęśliwa.
– Byłam – przyznała Sara, lecz problemem Tessy nie był romans na boku ani nawet przepełniony kosz na śmieci, tylko małżeństwo z mężczyzną, który jej nie szanował. – Nie mam przed tobą tajemnic. Wiesz, że uniwersalne rozwiązanie nie istnieje. Każdy związek jest inny.
– Jasne, ale…
Gdy drzwi windy się rozsunęły, głos Tessy jakby zamilkł. Ucichły odległe piski i warkoty szpitalnej maszynerii. Powietrze przeszył elektryczny dreszcz.
Z tyłu windy stał agent specjalny Will Trent. Spoglądał na ekran telefonu, co pozwoliło Sarze na taki luksus, że mogła cicho, bez słowa, chłonąć go wzrokiem. Wysoki i szczupły. Szerokie bary. Pod trzyczęściowym grafitowym garniturem prężyło się ciało biegacza. Jasnoblond włosy były wilgotne od deszczu. Przez lewą brew zygzakiem biegła blizna, a druga blizna znaczyła wargę. Sara dopuściła do siebie rozważania, jak by to było, gdyby ta blizna przywarła do jej ust.
Will uniósł wzrok i uśmiechnął się do Sary.
Odwzajemniła uśmiech.
– Halo? – powiedziała Tessa. – Słyszałaś, co…
Sara przerwała rozmowę i schowała telefon do kieszeni.
Kiedy Will wysiadał z windy, przestudiowała w myślach wszystko, co mogła zrobić, żeby wyglądać lepiej na tym przypadkowym spotkaniu, począwszy od nieskręcania długich włosów w babciny kok na czubku głowy, a skończywszy na skuteczniejszym wytarciu plamy z keczupu, którym ochlapała sobie kołnierzyk fartucha podczas kolacji.
Oczy Willa natrafiły na rzeczoną plamę.
– Chyba masz tu trochę…
– Krwi – wtrąciła Sara. – To krew.
– Jesteś pewna, że to nie keczup?
Pokręciła głową.
– Jestem lekarzem, więc…
– A ja jestem detektywem, więc…
Oboje wyszczerzyli zęby w uśmiechu dokładnie w tym samym momencie, kiedy Sara zauważyła Faith Mitchell, agentkę specjalną współpracującą z Willem, która nie tylko jechała windą razem z nim, ale stała zaledwie krok obok.
Faith westchnęła ciężko i zwróciła się do Willa:
– To ja, ten tego, zacznę.
Gdy Faith udała się w stronę sal dla pacjentów, dłonie Willa powędrowały do kieszeni. Spojrzał na podłogę, potem z powrotem na Sarę, a później na korytarz. Przeciąganie krępującego milczenia stanowiło szczególny talent Willa. Był nadzwyczaj specyficzny. Nie pomagało, że Sara w nietypowy dla siebie sposób zapominała przy nim języka w gębie.
Zmusiła się do mówienia:
– Kopę lat.
– Dwa miesiące.
Sarze zrobiło się niedorzecznie miło, że pamiętał, ile minęło czasu. Czekała, aż powie coś więcej, lecz oczywiście tego nie zrobił.
– Co cię sprowadza? – zapytała. – Pracujesz nad jakąś sprawą?
– Tak. – Z wyraźną ulgą przyjął fakt, że znalazł się na znajomym gruncie. – Facet posprzeczał się z sąsiadem o kosiarkę i odciął mu palce, ale napatoczyli się gliniarze, więc wskoczył do auta i wjechał prosto w słup telefoniczny.
– Prawdziwy geniusz zbrodni.
Coś w jego nagłym wybuchu śmiechu sprawiło, że serce Sary zrobiło dziwnego fikołka. Postanowiła pociągnąć go za język:
– Wydaje mi się, że to zadanie policji z Atlanty, a nie sprawa dla GBI. – Mówiła o Biurze Śledczym stanu Georgia.
– Gość od obcinania palców pracuje dla dilera narkotyków, którego próbujemy przyskrzynić. Mamy nadzieję, że uda się nam przekonać go do zwierzeń.
– W zamian za zeznania możecie… hm… obciąć mu wyrok.
Tym razem nie usłyszała jego śmiechu, od którego przechodziły ją ciarki. Żart był tak suchy, że przydałoby się go czymś popić.
Will wzruszył ramionami.
– Taki mamy plan.
Sara poczuła, jak na szyję wpełza jej rumieniec. Podjęła rozpaczliwą próbę przejścia na bezpieczniejszy grunt:
– Czekam na pacjenta po prześwietleniu. Zwykle nie koczuję przy windach.
Skinął głową i na tym się skończyło, a skrępowanie wróciło niczym bumerang. Potarł palcami szczękę, rozmasowując wyblakłą już bliznę, która biegła wzdłuż wyraźnie zarysowanego podbródka aż do kołnierzyka koszuli. Jego obrączka błysnęła niczym światło ostrzegawcze. Will nie omieszkał dostrzec, że zwróciła na nią uwagę. Wetknął dłoń z powrotem do kieszeni.
– No cóż. – Sara musiała skończyć tę rozmowę, zanim jej policzki staną w płomieniach. – Jestem przekonana, że Faith na ciebie czeka. Dobrze było cię znowu widzieć, agencie Trent.
– Z wzajemnością, doktor Linton. – Will lekko skinął głową, zanim odszedł.
By powstrzymać się od tęsknego patrzenia za nim, Sara wyciągnęła telefon i wysłała siostrze esemesa z przeprosinami za nagłe przerwanie rozmowy.
Dwa miesiące, pomyślała.
Will wiedział, jak się z nią skontaktować, ale tego nie zrobił.
Z drugiej strony ona też wiedziała, jak skontaktować się z Willem, lecz również tego nie zrobiła.
W milczeniu wróciła myślami do ich krótkiej rozmowy, pomijając żart o obcinaniu, żeby znowu nie spiec raka. Nie była pewna, czy Will flirtuje, po prostu zachowuje się wobec niej uprzejmie, czy raczej ona upadła na głowę i za wszelką cenę próbuje się czegoś doszukać. Za to doskonale wiedziała, że Will Trent jest żonaty z byłą detektyw z Atlanty, która miała reputację wrednej zołzy oraz zwyczaj regularnego znikania na długi czas. Mimo to wciąż nosił obrączkę.
Jak powiedziałaby matka Sary: „Złe małżeństwo to wciąż małżeństwo”.
Na szczęście drzwi windy otworzyły się, zanim Sara zdążyła jeszcze głębiej pogrążyć się w odmętach własnego szaleństwa.
– Dobry, doktorko. – Deacon Sledgehammer siedział przygarbiony na wózku inwalidzkim, ale na widok Sary spróbował się wyprostować. Miał na sobie szpitalną koszulę i czarne wełniane skarpety. Lewa strona jego szyi była potwornie opuchnięta i zaczerwieniona. Ręce, nogi i czoło znaczyły liczne okrągłe blizny od podskórnych zastrzyków. – No i co mnie tam dolega, wie pani?
– Wiem. – Sara zastąpiła sanitariuszkę i popchnęła wózek z Deaconem korytarzem, walcząc z chęcią odwrócenia się w stronę Willa niczym żona Lota. – Masz w szyi dwanaście złamanych igieł. W kilku miejscach zrobił się ropień. Dlatego tak spuchła ci szyja i trudno ci przełykać. Masz bardzo poważną infekcję.
– Szlag. – Deacon westchnął chrapliwie. – Brzmi jak wyrok śmierci.
– Prawie. – Sara nie zamierzała go okłamywać. – Trzeba operacyjnie usunąć te igły, a potem musisz tu zostać co najmniej tydzień na kroplówkach z antybiotykami. Mam nadzieję, że jakoś poradzisz sobie z odwykiem, ale tak czy owak, nie będzie lekko.
– Cholera – mruknął. – Przyjdzie mnie pani odwiedzić?
– Oczywiście. Jutro mam wolne, ale będę tu przez całą niedzielę. – Zeskanowała identyfikator, żeby otworzyć drzwi. W końcu zdobyła się na ten luksus i spojrzała za siebie na Willa. Był na drugim końcu korytarza. Patrzyła, dopóki nie skręcił za róg.
– Dał mi swoje skarpetki.
Sara odwróciła się do Deacona, a on mówił dalej:
– W zeszłym tygodniu, koło ratusza. – Wskazał parę grubych skarpet, które miał na sobie. – Było zimno jak diabli. Ten koleś zdjął skarpetki i mi je dał.
Serce Sary powtórzyło swoją małą ekwilibrystyczną sztuczkę.
– To miło z jego strony.
– Pieprzony gliniarz pewnie założył w nich podsłuch. – Deacon przycisnął palec do ust, żeby ją uciszyć. – Uważaj na to, co mówisz.
– Jasne. – Nie zamierzała kłócić się ze schizofrenikiem cierpiącym na zagrażającą życiu infekcję. Już raz wdała się z nim w długą dyskusję na temat jej kasztanowych włosów i leworęczności.
Popchnęła wózek w stronę trzeciej kabiny, a potem pomogła Deaconowi przenieść się na łóżko. Jego ramiona były suche i sztywne jak patyki na podpałkę. Był niedożywiony. Włosy miał posklejane od kurzu i brudu. Brakowało mu kilku zębów. Nie miał jeszcze czterdziestki, ale wyglądał na sześćdziesiątkę, a ruszał się jak osiemdziesięciolatek. Nie była pewna, czy przeżyje następną zimę. Heroina, żywioły albo kolejne infekcje dokończą dzieła.
– Wiem, co sobie myślisz. – Deacon odchylił się na łóżku z jękiem stetryczałego człowieka. – Chcesz zadzwonić do mojej rodziny.
– A ty chcesz, żebym zadzwoniła?
– Nie. Ani do opieki społecznej. – Podrapał się po ramieniu, wbijając paznokcie w okrągłą bliznę. – Posłuchaj, jestem kupą gówna, jasne?
– Nie zrobiłeś na mnie takiego wrażenia.
– Może akurat miałem dobry dzień. – Jego intonacja wywinęła kozła na ostatnim słowie, jakby właśnie dotarło do niego, że wcale nie jest pewne, czy dożyje do jutra. – Z głową jest u mnie, jak jest. No i ten nałóg. To znaczy, kurwa, kocham ćpać, ale ludzie nie mają ze mną lekko.
– Trafiły ci się trefne karty. – Sara starała się zachować spokojny ton głosu. – Co nie znaczy, że jesteś złym człowiekiem.
– Jasne, ale wiem, ile zdrowia kosztowałem swoją rodzinę. W czerwcu będzie dziesięć lat, jak się mnie wyrzekli, i nie mam im tego za złe. Dałem ku temu mnóstwo powodów. Kłamstwa, kradzieże, oszustwa, bójki. Tak jak mówię, kupa gówna.
Sara oparła łokcie o poręcz łóżka.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Jeśli nie przeżyję, zadzwonisz do mojej matki i dasz jej znać? Nie to, żeby się przejęła czy coś. Tak szczerze myślę, że jej ulży.
Sara wyciągnęła z kieszeni długopis i notes.
– Zapisz jej imię i numer.
– Powiedz jej, że się nie bałem. – Docisnął długopis do papieru tak mocno, że aż zaskrzypiało. Z oczu pociekły mu łzy. – Powiedz jej, że nie mam do niej żalu. I jeszcze… powiedz, że ją kochałem.
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, choć oczywiście obiecuję, że w razie czego zadzwonię.
– Ale nie wcześniej, dobrze? Nie musi wiedzieć, że żyję. Tylko że… – Głos uwiązł mu w gardle. Oddał notatnik i długopis trzęsącymi się rękami. – Wiesz, do czego zmierzam.
– Wiem. – Sara położyła mu dłoń na ramieniu. – Zadzwonię na chirurgię. Założymy ci wkłucie centralne i podamy coś, dzięki czemu będzie ci trochę lepiej.
– Dzięki, doktorko.
Sara zaciągnęła za sobą zasłonę. Sięgnęła po telefon za stanowiskiem pielęgniarskim, zadzwoniła na oddział chirurgiczny i wystukała polecenie założenia wkłucia.
– Hej. – Eldin wziął prysznic i przebrał się w czysty fartuch. – Napakowałem mojego pijaczka dożylnym diazepamem. Czeka na łóżko.
– Dołóż mu multiwitaminę i pięćset miligramów tiaminy, żeby zapobiec…
– Encefalopatii Wernickego – wtrącił Eldin. – Dobry pomysł.
Sara pomyślała, że zachowuje się trochę zbyt buńczucznie jak na kogoś, kto dopiero co oberwał wymiocinami. Jako jego przełożona – choćby na tę jedną noc – powinna go tak naprostować, żeby więcej się to nie powtórzyło.
– Eldinie, to nie jest pomysł, tylko uznana procedura mająca na celu zapobiegnięcie napadom i uspokojenie pacjenta – powiedziała. – Detoks to piekło na ziemi. Twój pacjent wyraźnie cierpi. To nie pijaczek, tylko trzydziestojednoletni mężczyzna, który zmaga się z uzależnieniem od alkoholu.
Eldin miał na tyle przyzwoitości, by zrobić zawstydzoną minę.
– Jasne. Masz rację.
Jednak Sara jeszcze nie skończyła:
– Czytałeś notatki pielęgniarki? Zrobiła z nim dość obszerny wywiad środowiskowy. Powiedział, że pije cztery do pięciu piw dziennie. Nauczyli cię w ubiegłym roku praktycznej zasady dotyczącej picia?
– Zawsze podwajaj ilość alkoholu podaną przez pacjenta.
– Zgadza się – potwierdziła. – Twój pacjent powiedział też, że próbował zerwać z piciem. Przestał z dnia na dzień trzy dni temu. To też jest w jego karcie.
Wstyd na twarzy Eldina ustąpił wściekłości.
– Dlaczego Johna mi o tym nie powiedziała?
– A dlaczego nie przeczytałeś jej raportu? Miał ciężkie objawy grypowe i drapał się, jakby uroił sobie mrówki chodzące po skórze. – Sara zauważyła, że zawstydzona mina wróciła na swoje miejsce, co zaliczyła Eldinowi na plus. Dotarło do niego, że wina leży po jego stronie. – Wyciągnij z tego wnioski. A następnym razem przyłóż się trochę bardziej do opieki nad pacjentem.
– Masz rację. Przepraszam. – Eldin wziął głęboki oddech i westchnął. – Jezu, czy ja to kiedykolwiek ogarnę?
Sara nie umiała kopnąć leżącego.
– Powiem ci to, co usłyszałam od swojego lekarza prowadzącego: albo jesteś cholernie dobrym lekarzem, albo psychopatą, któremu udało się wykiwać nawet najmądrzejszą osobę, która kiedykolwiek cię nadzorowała.
Eldin się roześmiał.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Jasne.
– Robiłaś rezydenturę tutaj, prawda? – Poczekał, aż Sara kiwnie głową. – Doszły mnie słuchy, że miałaś zaklepane stypendium u doktor Nygaard na kardiochirurgii dziecięcej. Robi wrażenie. Dlaczego zrezygnowałaś?
Próbując znaleźć odpowiednie słowa, Sara poczuła kolejną zmianę w powietrzu. Ale nie był to tego rodzaju elektryczny prąd, który przeszył ją na widok stojącego z tyłu windy Willa Trenta. To jej wyrobiona przez lata lekarska intuicja mówiła, że reszta nocy będzie przegwizdana.
Drzwi prowadzące na podjazd do karetek raptownie się otworzyły, a Johna biegła korytarzem, wyrzucając z siebie:
– Wypadek tuż obok! Mercedes wjechał w karetkę. Właśnie wyciągają ofiarę z samochodu.
Sara ruszyła truchtem w stronę oddziału urazowego z Eldinem depczącym jej po piętach. Czuła, jak narasta w niej stres, dlatego zwracając się do Eldina, siliła się na spokój:
– Rób dokładnie to, co mówię. Nie przeszkadzaj.
Gdy do środka wbiegli ratownicy medyczni z pacjentką umocowaną na noszach, kończyła zakładać na siebie nowy sterylny fartuch. Wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki. Jeden z nich zdał szybki raport:
– Dani Cooper, dziewiętnaście lat, wypadek, utrata panowania nad pojazdem, ból w klatce piersiowej, duszność. Wjechała prosto w karetkę, jadąc jakieś pięćdziesiąt na godzinę. Rana brzucha wygląda na powierzchowną. Ciśnienie osiemdziesiąt na czterdzieści, tętno sto osiem. Płytki oddech po lewej stronie, po prawej prawidłowy. Jest przytomna, kontaktuje. W prawej ręce kroplówka ze zwykłą solą fizjologiczną.
Nagle na urazówce zaroiło się od ludzi niczym w dobrze wyreżyserowanym, acz ekscentrycznym balecie. Pielęgniarki, terapeuta oddechowy, radiolog, transkrybent. Każdy wiedział, co robić: wkłuć wenflon, pobrać krew do badania gazometrii, zrobić próbę krzyżową krwi i porozcinać ubrania, założyć mankiet do pomiaru ciśnienia, pulsoksymetr i elektrody, podać tlen… A nad tym wszystkim czuwał jeszcze ktoś, kto śledzi każdy krok i zapisuje, co zostało zrobione i przez kogo.
– Panel metaboliczny, prześwietlenie klatki piersiowej i brzucha. Dajcie drugą dużą kroplówkę do przetaczania krwi, na wypadek gdybyśmy tego potrzebowali – komenderowała Sara. – Załóżcie cewnik i zróbcie rutynowe badanie moczu, a także pod kątem narkotyków. Tomografia szyi i głowy. Powiedzcie kardiochirurgowi, żeby był w pogotowiu.
Ratownicy przenieśli pacjentkę na łóżko. Twarz młodej kobiety była trupio blada. Szczękała zębami i miała rozbiegany wzrok.
– Dani – powiedziała Sara. – Jestem doktor Linton. Zajmę się tobą. Możesz mi powiedzieć, co się stało?
– Sss… amochód… – wyszeptała Dani z trudem. – Obbbudziłam się www… – Szczękanie zębami nie pozwoliło jej dokończyć zdania.
– Już dobrze. Gdzie boli? Możesz mi pokazać?
Sara patrzyła, jak Dani sięga w kierunku lewej górnej części brzucha. Sanitariusze opatrzyli już powierzchowną ranę po lewej stronie, tuż pod klatką piersiową, ale to jeszcze nie wszystko. Tułów Dani przecinały bordowe pręgi w miejscu, w którym coś – zapewne kierownica – uderzyło ją z dużą siłą. Sara sięgnęła po stetoskop, przytknęła go do brzucha, a potem osłuchała płuca.
– Odgłosy jelit prawidłowe! – zawołała. – Dani, możesz wziąć głęboki wdech? – Rozległ się świst wciąganego z trudem powietrza, a Sara dodała głośno: – Odma opłucnowa po lewej stronie. Przygotujcie drenaż klatki piersiowej. I tacę z narzędziami do torakotomii.
Oczy Dani próbowały śledzić to, co wokół niej się dzieje. Otwierano szafki, ładowano tace, w ruch szły zasłonki, jakieś rurki, betadyna, sterylne rękawice, lidokaina.
– Dani, wszystko będzie dobrze. – Sara pochyliła się nad nią, próbując odwrócić jej uwagę od chaosu. – Spójrz na mnie. Masz zapadnięte płuco. Umieścimy specjalną rurkę w…
– Ja… nnnie… – Dani walczyła o oddech. W panującym harmidrze jej głos był ledwie słyszalny. – Musiałam uciekać…
– W porządku. – Sara odgarnęła jej włosy, sprawdzając, czy nie ma urazów głowy. Z jakiegoś powodu Dani straciła przytomność na miejscu zdarzenia. – Boli cię głowa?
– Tak… to… ciągle słyszę dzwonienie i…
– Rozumiem. – Sara sprawdziła jej źrenice. Najwyraźniej dziewczyna doznała wstrząśnienia mózgu. – Możesz mi powiedzieć, gdzie cię boli najbardziej?
– Zrobił mi krzywdę… – powiedziała Dani. – Chyba… chyba mnie zgwałcił.
Sarę przeszył dreszcz. Dźwięki w pomieszczeniu tak bardzo ucichły w jej uszach, że słyszała tylko napięty głos dziewczyny.
– Dosypał mi czegoś do drinka… – Dani zakaszlała, próbując przełknąć ślinę. – Obbbudziłam się, a on… był na mnie… a potem byłam w aucie, ale nie pamiętam… jak… i…
– Kto? – zapytała Sara. – Kto cię zgwałcił? – Gdy jej powieki zaczęły drgać, dodała głośniej: – Dani, zostań ze mną. – Przyłożyła dłoń do twarzy dziewczyny. Jej usta traciły kolor. – Drenaż, już!
– Zatrzymajcie go… – wyszeptała Dani. – Proszę… zatrzymajcie.
– Kogo? – zapytała Sara. – Dani? Dani!
Utkwiła wzrok w oczach Sary, jakby w duchu błagała ją o zrozumienie.
– Dani?
Powieki dziewczyny znów zaczęły niekontrolowany taniec. A potem znieruchomiały. Jej głowa opadła na bok.
– Dani? – Sara przycisnęła stetoskop do jej piersi. Cisza. Z nieszczęsnej nastolatki uciekało życie. Sara zdusiła w sobie panikę. – Straciliśmy puls. Rozpoczynam reanimację – rzuciła w przestrzeń.
Terapeuta oddechowy złapał resuscytator i maskę, żeby rozpocząć wtłaczanie powietrza do płuc. Sara splotła palce i położyła dłonie na sercu Dani. Resuscytacja krążeniowo-oddechowa była doraźnym środkiem zaradczym, mającym na celu ręczne przepychanie krwi do serca i mózgu, dopóki nie uda się przywrócić normalnego rytmu serca. Sara całym swoim ciężarem naparła na klatkę piersiową Dani. Rozległ się przyprawiający o mdłości trzask ustępujących żeber.
– Kurwa! – Sara czuła, że emocje biorą górę. Wzięła się w garść. – Wiotka klatka piersiowa. Nie można zrobić reanimacji. Elektrowstrząsy.
Johna przygotowała już odpowiedni zestaw. Przykładając łyżki aparatu do bezwładnego ciała Dani, Sara słyszała, jak defibrylator osiąga pełną moc.
Uniosła łokcie, by uniknąć kontaktu z metalowym oparciem łóżka.
– Odsunąć się! – Johna nacisnęła przyciski na łyżkach.
Ciało Dani podskoczyło pod wpływem wyładowania o napięciu trzech tysięcy woltów, przebiegającego przez jej klatkę piersiową. Kardiomonitor piknął smętnie. Przez kilka niekończących się sekund wszyscy czekali, aż serce podejmie pracę, lecz linia na ekranie spłaszczyła się, a urządzenie zaczęło piszczeć.
– Jeszcze raz – zarządziła Sara.
Johna poczekała, aż urządzenie znów się naładuje. Kolejny strzał, kolejne piknięcie. I znowu płaska linia.
Sara rozważyła dostępne możliwości. Resuscytacja odpadała. Defibrylacja nie działała. Otwieranie klatki piersiowej nie miało sensu. Wiotką klatkę piersiową definiuje się jako złamanie co najmniej dwóch sąsiadujących żeber w dwóch lub więcej miejscach, co powoduje destabilizację ściany i zaburza mechanikę oddychania.
Z tego, co Sara mogła stwierdzić, drugie, trzecie i piąte żebro Dani Cooper popękały w wielu miejscach w wyniku uderzenia tępym narzędziem. Ostre kawałki kości swobodnie unosiły się w klatce piersiowej i w każdej chwili mogły uszkodzić serce i płuca. Szanse przeżycia dziewiętnastolatki spadły do jednocyfrowej wartości.
Wszystkie dźwięki, które Sara zablokowała podczas zabiegu, nagle wypełniły jej mózg. Bezcelowe syczenie tlenu. Skrzypienie mankietu do pomiaru ciśnienia. Szelest fartuchów, gdy wszyscy w milczeniu analizowali malejące szanse powodzenia.
Ktoś wyłączył alarm.
– Dobra – powiedziała Sara do samej siebie i nikogo więcej. Miała plan. Oderwała gazę zakrywającą rozcięcie po lewej stronie brzucha Dani i obficie zalała ranę betadyną. – Eldin, opowiedz mi o łuku żebrowym.
– Hm… – Eldin patrzył na dłonie Sary, która zakładała nową parę sterylnych rękawic. – Łuk żebrowy składa się z chrząstki żebrowej, która w przedniej części klatki piersiowej łączy końce żeber z mostkiem. Jedenaste i dwunaste żebro są wolne.
– Zasadniczo kończy się mniej więcej na wysokości linii pachowej środkowej, w obrębie mięśni ściany bocznej. Tak?
– Tak.
Sara wzięła z tacy skalpel. Rozcięła ranę, ostrożnie nacinając warstwę tłuszczu aż do mięśni brzucha. Następnie przecięła przeponę, robiąc w niej otwór wielkości jej pięści.
Spojrzała na Johnę, która przyglądała się jej z otwartymi ze zdziwienia ustami, ale kiwnęła głową. Jeśli Dani miała jakąkolwiek szansę na przeżycie, to właśnie taką.
Sara sięgnęła ręką do rozcięcia. Mięsień przepony otulił jej nadgarstek, a żebra prześlizgnęły się po kłykciach jak klawisze ksylofonu. Zapadnięte płuco sprawiało wrażenie przekłutego balonika. Żołądek i śledziona były śliskie i jędrne. Sara zamknęła oczy, koncentrując się na anatomii, i dotarła do klatki piersiowej Dani. Czubki jej palców musnęły wypełnioną krwią sakiewkę serca. Ostrożnie otuliła organ dłonią. Spojrzała na ekran i ścisnęła.
Płaska linia drgnęła.
Ścisnęła jeszcze raz.
Kolejny skok.
Sara cierpliwie pompowała krew przez serce, uginając palce i kciuk, dostrajając się do naturalnego rytmu życia. Ponownie zamknęła oczy i nasłuchiwała sygnałów z kardiomonitora. Czytała palcami mapę arterii niczym rysunek topograficzny. Prawa tętnica wieńcowa. Tylna tętnica zstępująca. Prawa tętnica brzeżna. Lewa tętnica zstępująca przednia. Tętnica okalająca.
Spośród wszystkich narządów serce budzi najwięcej emocji. Może być złamane, pełne miłości lub radości albo zrobić dziwnego małego fikołka, gdy zobaczysz w windzie swoją sympatię. Kładziesz na nim dłoń, by złożyć przysięgę, okazać wierność, uczciwość lub szacunek. Kogoś okrutnego nazywa się człowiekiem bez serca. O życzliwym i szczerym mawia się, że ma serce na dłoni. A gdy poczujesz ulgę, robi ci się lżej na sercu. Gdy Sara i Tessa były małe, Tessa często przysięgała z ręką na sercu. Podkradała Sarze ubrania, płyty CD albo książki i przyrzekała, że tego nie zrobiła:
– Przysięgam z ręką na sercu, bodajbym umarła.
Sara nie była pewna, czy Dani Cooper umrze, lecz poprzysięgła na serce dziewczyny, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by zatrzymać jej gwałciciela.

TRZY LATA PÓŹNIEJ

1

– Doktor Linton. – Maritza Aguilar, adwokatka rodziny Dani Cooper, podeszła do barierki przy stanowisku dla świadków. – Czy może nam pani powiedzieć, co stało się później?
Sara wzięła głęboki wdech.
– Zawiozłam pacjentkę na łóżku szpitalnym na salę operacyjną, nie przestając ręcznie pobudzać serca. Przygotowałam wszystko do zabiegu, a potem sprawę przejęli chirurdzy.
– Co było dalej?
– Obserwowałam przebieg operacji. – Sara przymknęła oczy, bo mimo upływu trzech lat nadal miała przed nimi Dani leżącą na stole operacyjnym. Powieki zaklejone taśmą, wystająca z ust rurka, otwarta klatka piersiowa i rozrzucone w niej niczym konfetti białe odłamki żeber. – Chirurdzy zrobili wszystko, co w ich mocy, ale dla Dani było już za późno. Uznano ją za zmarłą około drugiej czterdzieści pięć.
– Dziękuję. – Maritza wróciła do swoich notatek leżących na stole i zaczęła je kartkować. Jej asystent pochylił się nad nią i szepnął coś do ucha. – Wysoki Sądzie, mogę poprosić o chwilę przerwy?
– Ale krótką – odparła sędzina Elaina Tedeschi.
Na sali zapadła cisza, jeśli nie liczyć skrzypienia krzeseł pod wiercącymi się przysięgłymi oraz sporadycznych kaszlnięć i kichnięć z połowicznie wypełnionego audytorium. Sara wzięła kolejny głęboki wdech. Tkwiła przy barierce dla świadków od trzech godzin. Właśnie skończyła się przerwa na lunch i wszyscy byli już zmęczeni. Mimo to trzymała się prosto i z uniesioną głową wpatrywała się w zegar na tyłach sali.
Wśród zgromadzonych była dziennikarka, która stukała coś na telefonie, lecz Sara robiła, co mogła, by nie zwracać na nią większej uwagi. Nie była w stanie patrzeć na rodziców Dani, ponieważ bijący z nich smutek był prawie tak dojmujący jak nadzieja, że zdarzy się coś, cokolwiek, co pomoże im zyskać poczucie sprawiedliwości. Nie mogła też patrzeć na ławę przysięgłych. Nie chciała nawiązywać kontaktu wzrokowego z dowolnym z nich, żeby przypadkiem nie dać mu do zrozumienia niewłaściwej rzeczy. Na sali było gorąco i duszno. Rozprawy nigdy nie toczą się tak szybko ani nie są tak zajmujące jak w telewizyjnych relacjach. Fakty medyczne mogą być trudne w odbiorze i niejasne. Sara chciała, aby przysięgli byli skupieni i słuchali, a nie zastanawiali się, dlaczego spojrzała na nich krzywym okiem.
Proces nie dotyczył Sary. Chodziło o dotrzymanie obietnicy złożonej Dani Cooper. O zatrzymanie mężczyzny, który ją skrzywdził.
Pozwoliła sobie przelotnie spojrzeć na Thomasa Michaela McAllistera IV. Dwudziestodwulatek siedział przy stole obrony między prawnikami z drogiej kancelarii. Jego rodzice, Mac i Britt McAllisterowie, stali w audytorium bezpośrednio za nim. Zgodnie z instrukcjami sędziny Tedeschi, Tommy był nazywany „pozwanym”, a nie „oskarżonym”, aby ława przysięgłych miała jasność, że jest to sprawa cywilna, a nie karna. Stawką było nie tyle więzienie kontra wolność, co miliony dolarów za śmierć zawinioną Danielli Cooper. Mac i Britt mogli sobie pozwolić na taki wydatek, lecz groziło im coś, czemu nawet ich ogromne bogactwo nie mogło zapobiec: utrata dobrej reputacji syna.
Jak dotąd zrobili wszystko, co w ich mocy, by zapewnić Tommy’emu ochronę – od zatrudnienia publicysty, który kształtował narrację medialną, po wynajęcie Douglasa Fanninga, prawnika zwanego Rekinem ze względu na umiejętność patroszenia świadków podczas składania zeznań.
Choć proces toczył się od zaledwie dwóch dni, Fanning zdołał już zatuszować część spraw, które nazwał „młodzieńczymi grzeszkami” Tommy’ego, zupełnie jakby każdy młodzieniec w wieku jedenastu lat był aresztowany za znęcanie się nad psem sąsiada, oskarżony o gwałt w pierwszej klasie liceum i przyskrzyniony z imprezowym zapasem metamfetaminy w plecaku dosłownie na godzinę przed ukończeniem szkoły. Mogąc sobie pozwolić na dwa i pół tysiąca dolarów za godzinę pracy adwokata, da się kupić przemianę drapieżnika w aniołka.
Tommy niewątpliwie ubrał się stosownie do okoliczności, zamieniając szytą na miarę kreację, w której paradował w ubiegłym roku w kolumnie plotkarskiej „About Town”, na zwykły czarny garnitur ze stonowanym, jasnoniebieskim krawatem i koszulę typu oxford, której biel starała się nie kłuć zbytnio w oczy. Wszystko to prawdopodobnie zostało dobrane przez specjalnego konsultanta, który najpierw przez kilka miesięcy badał na grupach fokusowych najtrafniejsze słowa kluczowe i strategie, potem ściśle współpracował z Douglasem Fanningiem w celu wybrania najlepszych przysięgłych, a teraz kierował ich „gabinetem cieni” – wybranym na wzór ławy gronem rezydującym gdzieś w pobliżu gmachu sądu, które było na bieżąco informowane o prezentowanych dowodach i pomagało w kształtowaniu stanowiska obrony.
Jednak cały zestaw tych zabiegów nie był w stanie ukryć arogancko wysuniętego podbródka Tommy’ego McAllistera. Przez całe życie był chowany pod kloszami najbardziej hermetycznych miejsc w Atlancie. Jego pradziadek, chirurg, był nie tylko pionierem technik wymiany stawów, lecz także współtworzył jeden z największych szpitali ortopedycznych w tym mieście. Dziadek Tommy’ego, emerytowany czterogwiazdkowy generał, nadzorował badania nad chorobami zakaźnymi w Centrach Kontroli Chorób. Mac był jednym z najbardziej szanowanych kardiochirurgów w kraju. Britt była położniczką. Nic dziwnego, że Tommy kontynuował rodzinny biznes. Wkrótce miał rozpocząć studia medyczne na Uniwersytecie Emory’ego.
Był też człowiekiem, który odurzył i zgwałcił Dani Cooper.
A przynajmniej tak się Sarze wydawało.
Tommy znał Dani Cooper przez większość swojego życia. Uczyli się w tych samych prywatnych szkołach, należeli do tego samego ekskluzywnego klubu, obracali się w tych samych kręgach towarzyskich, a w chwili śmierci Dani byli zapisani na kurs przedmedyczny na tej samej uczelni. Wieczorem w dniu, w którym Dani zmarła, widziano, jak Tommy kłócił się z nią na imprezie szkolnego bractwa. Sprzeczka była gwałtowna. Chwycił Dani za ramię, a ona mu się wyrwała. Nikt nie potrafił powiedzieć, co stało się później, ale to wart 150 tysięcy dolarów mercedes roadster Tommy’ego, za którego kierownicą siedziała Dani, wbił się w karetkę zaparkowaną przed szpitalem. To jego nasienie znaleziono w niej podczas sekcji zwłok. Tylko Tommy McAllister nie miał alibi na czas między wyjściem Dani z imprezy a chwilą, gdy znalazła się w szpitalu. I tylko on znał intymne szczegóły zawarte w złowróżbnie brzmiących esemesach, które Dani otrzymywała w ciągu tygodnia przed śmiercią.
Niestety prokuratorowi hrabstwa Fulton nie mogło się nic wydawać – mógł działać tylko na podstawie dowodów. Wina w procesie karnym była zasądzana jedynie przy braku jakichkolwiek wątpliwości. Sara musiała przyznać, że w tym przypadku wątpliwości istniały. Na imprezie bractwa bawiło się wielu innych młodych mężczyzn, którzy byli w bliskich relacjach z Dani. Nikt nie mógł zaprzeczyć twierdzeniu Tommy’ego, że sprzeczka zakończyła się wcześniej. Nikt nie był w stanie zanegować, że Dani poprosiła go o pożyczenie auta. Nikt nie podważał kwestii obecności śladów jego spermy w pochwie Dani, ponieważ dwie noce przed jej śmiercią uprawiali seks za obopólną zgodą. I nikt nie mógł z całą pewnością powiedzieć, że tamtego wieczoru Tommy opuścił imprezę wraz z Dani. Wiele obecnych na przyjęciu osób znało różne szczegóły z jej życia. Co ważniejsze zaś, nikomu nie udało się namierzyć niezarejestrowanego telefonu, z którego wysyłano esemesy.
Na szczęście proces cywilny był rozstrzygany na podstawie ciężaru poszlak, a nie uzasadnionych wątpliwości. Cooperowie mieli po swojej stronie wiele istotnych przesłanek. W pozwie o śmierć zawinioną złożonym przeciwko Tommy’emu McAllisterowi domagali się odszkodowania w wysokości 20 milionów dolarów. Była to gigantyczna kwota, lecz nie robili tego dla pieniędzy. W odróżnieniu od Maca i Britt, skierowanie sprawy do sądu pochłonęło ich życiowe oszczędności. Cooperowie odrzucili wszystkie oferty ugody, ponieważ tym, czego chcieli i potrzebowali, by nadać sens tragicznej śmierci córki, było pociągnięcie kogoś do publicznej odpowiedzialności.
Sara ostrzegła ich, że szanse na wygraną są mizerne. Maritza powiedziała im to samo. Obie wiedziały, jak działa system, który rzadko faworyzuje uboższych. Co więcej, powodzenie całej sprawy zależało od tego, czy ława przysięgłych uzna Sarę za wiarygodnego świadka. W nocy, gdy zmarła Dani Cooper, na urazówce panowało zamieszanie, dlatego Sara była jedyną osobą, która słyszała, jak młoda kobieta mówi, że została odurzona narkotykami i zgwałcona. Ze względu na charakter sprawy oznaczało to, że życie Sary zostanie skrupulatnie prześwietlone. Aby znaleźć rysę w jej zeznaniach, musieli znaleźć rysę w jej charakterze. I ją złamać. Wszystko, co kiedykolwiek zrobiła; wszystko, co się jej przydarzyło, miało zostać poddane gruntownej wiwisekcji, analizie oraz – czego Sara obawiała się najbardziej – krytyce.
Nie była pewna, co przerażało ją bardziej: ujawnienie na sali sądowej najmroczniejszych aspektów jej życia czy złamanie złożonej Dani obietnicy.
– Doktor Linton. – Maritza wreszcie przygotowała się do działania. Z powrotem podeszła do stanowiska dla świadków, trzymając w dłoniach jakąś kartkę. Nie wręczyła jej jednak Sarze, tylko przycisnęła ją do piersi, by zbudować napięcie.
Sztuczka zadziałała.
Sara wyczuła, że uwaga ławy przysięgłych skupia się na słowach Maritzy.
– Jeśli nie ma pani obiekcji, chciałabym wrócić do pewnej sprawy. Czegoś, co dziś już poruszaliśmy.
Sara skinęła głową, a potem, już na użytek protokolanta sądowego, dodała:
– Oczywiście.
– Dziękuję. – Maritza odwróciła się i przeszła obok ławy przysięgłych. Pięć kobiet, czterech mężczyzn, typowa dla hrabstwa Fulton mieszanina białych, czarnoskórych, Azjatów i Latynosów. Sara obserwowała, jak podążają spojrzeniem za prawniczką; niektórzy przyglądali się jej twarzy, inni próbowali przejrzeć wzrokiem kartkę.
Maritza zabrała żółty notes ze stołu i położyła go na podeście. W ręce trzymała długopis. Założyła okulary i zerknęła na notatki.
Nie była Douglasem Fanningiem, lecz cholernie dobrze wykonywała swoją pracę. Podobnie jak Sara nie potrzebowała konsultanta, który podpowiedziałby jej, jak się ubrać. Obie pracowały w dziedzinach zdominowanych przez mężczyzn i obie miały świadomość, że ich wygląd ma dla przysięgłych większe znaczenie, niż każdy z nich byłby skłonny przyznać. Włosy zebrane z tyłu znamionujące powagę. Subtelny makijaż świadczący o dbałości. Okulary dla podkreślenia inteligencji. Skromna spódnica i dopasowana marynarka, by pokazać, że nadal czują się kobieco. Obcasy nie wyższe niż pięć centymetrów, żeby nie wyglądać zbyt wyzywająco.
Innymi słowy, wszystko na pokaz.
Maritza spojrzała na Sarę.
– Przed przerwą na lunch opowiedziała nam pani o swoim wykształceniu i uprawnieniach, ale dla przypomnienia ławie przysięgłych, jest pani zarówno dyplomowanym pediatrą, jak i lekarzem medycyny sądowej, zgadza się?
– Tak.
– W nocy, w której Dani Cooper znalazła się na oddziale ratunkowym, była pani zatrudniona w Grady Healthcare System jako pediatra, lecz obecnie pracuje pani jako koroner w GBI, czyli w Biurze Śledczym stanu Georgia, tak?
– Z formalnego punktu widzenia mój tytuł to lekarz medycyny sądowej. – Sara pozwoliła sobie spojrzeć na przysięgłych. Byli jedynymi osobami na sali, których opinie miały znaczenie. – Z wyjątkiem czterech, we wszystkich pozostałych hrabstwach w Georgii posada koronera jest urzędem wybieralnym, który nie wymaga dyplomu medycznego. W razie podejrzenia przestępstwa koroner hrabstwa zazwyczaj kieruje dochodzenie w sprawie śmierci do biura lekarza sądowego w GBI. Wtedy wkraczam ja oraz moi koledzy.
– Dziękuję za wyjaśnienie – powiedziała Maritza. – Czy z tej perspektywy można powiedzieć, że kiedy po raz pierwszy badała pani Dani Cooper na oddziale ratunkowym, korzystała pani z obu dziedzin swej rozległej wiedzy?
Sara zastanowiła się nad jak najlepszym doborem słów.
– Powiedziałabym, że najpierw zbadałam stan Dani jako lekarz, a potem jako lekarz sądowy.
– Czy zapoznała się pani z raportem z sekcji zwłok Dani Cooper, oznaczonym jako dowód sto trzynaście „A”?
– Tak.
– Jakie były wyniki badań toksykologicznych pod kątem niedozwolonych substancji?
– Wyniki badań krwi i moczu nie dały jednoznacznych odpowiedzi.
– Czy to panią zaskoczyło?
– Nie – odparła Sara. – W szpitalu podano Dani wiele farmaceutyków, w tym versed, czyli midazolam, stosowany jako środek rozluźniający mięśnie przed operacją. Podczas badań toksykologicznych lek ten może dawać podobne wyniki jak rohypnol.
– Wcześniej wyjaśniła pani, że rohypnol jest tak zwaną pigułką gwałtu, czy tak?
– Tak.
– Jak łatwo byłoby lekarzowi lub komuś pracującemu w placówce medycznej ukraść fiolkę rohypnolu, gdyby mu na tym zależało?
– Szpital nie dysponuje rohypnolem. Lek ten nie jest zatwierdzony przez Agencję Żywności i Leków do użytku w Stanach Zjednoczonych. A próba kradzieży fiolki versedu byłaby niewiarygodnie ryzykowna. Przeprowadza się liczne kontrole wewnętrzne, zapobiegające kradzieżom i nadużyciom – wyjaśniła Sara. – Z drugiej strony, rohypnol jest łatwo dostępny w nielegalnym obrocie, hipotetycznie można więc znaleźć dilera narkotyków i nabyć go od niego.
– Proszę nam powiedzieć, czy podczas sekcji zwłok Dani Cooper znaleziono jakieś dowody DNA?
– Z przedniej części pochwy i szyjki macicy Dani pobrano próbki spermy. Zostały wysłane do laboratorium w GBI w celu zbadania. Laborantom udało się stworzyć profil genetyczny do porównań.
– Jakie wnioski wyciągnięto z tych badań?
– DNA zostało zidentyfikowane z pewnością gwarantowaną przez metody naukowe jako zgodne z próbką pobraną od Tommy’ego McAllistera.
Maritza znowu przerwała, udając, że przegląda notatki, tak naprawdę jednak dawała ławie przysięgłych czas na przyswojenie informacji. Wzrok Sary powędrował ku Douglasowi Fanningowi. Rekin siedział ze spuszczoną głową i zapisywał coś w notatniku, zachowując się tak, jakby jakiekolwiek słowa Sary nie miały najmniejszego znaczenia. Tak samo zachowywał się podczas jej zeznań sześć miesięcy temu. Wtedy uznała to za sztuczkę mającą na celu wytrącenie jej z równowagi.
Teraz z poirytowaniem uświadomiła sobie, że to działa.
Maritza odkaszlnęła i wróciła do indagacji.
– Doktor Linton, czy jest coś jeszcze, co zwróciło pani uwagę tamtej nocy, a co wydawało się odbiegać od normy?
– Powiedziano mi, że Dani prowadziła samochód, lecz rana szarpana na jej tułowiu znajdowała się tutaj, po lewej stronie, tuż pod żebrami. – Sara wskazała odpowiednie miejsce na swoim ciele. – Pas bezpieczeństwa kierowcy biegnie od lewego ramienia do prawego biodra. Gdyby rana została spowodowana przez pas bezpieczeństwa, znajdowałaby się po prawej stronie Dani, a nie po lewej.
Maritza nie dopytywała o konkluzję, tylko przeszła do następnego elementu układanki.
– Zapoznała się pani z dowodami rzeczowymi numer sto osiem od „A” do „F”. Są to nagrania z monitoringu sprzed szpitala zarejestrowane tamtej nocy. Jest na nich widoczny mercedes pozwanego wjeżdżający prosto w karetkę, zgadza się? Czy można to nazwać zderzeniem czołowym?
– Tak.
– Jakie inne wnioski wyciągnęła pani na podstawie materiału z monitoringu? – Maritza zauważyła, że Fanning poruszył się, by wnieść sprzeciw, dodała więc: – Chodzi o pani wnioski jako kogoś, kto brał udział w śledztwach w sprawie wypadków samochodowych.
Fanning oklapł.
– W mojej ocenie samochód jechał w kierunku parkingu oddziału ratunkowego, a potem w ostatniej chwili koła się wyprostowały, prędkość spadła i auto uderzyło w jedną z karetek zaparkowanych przed podjazdem – odparła Sara.
– Rozumiem. Na nagraniach nie widać kierowcy przez przednią szybę, czy tak?
– Zgadza się.
– Na nagraniach widać ponadto, że Dani została wyciągnięta od strony kierowcy mercedesa, czy tak?
– Tak.
– Według wcześniejszych oświadczeń zapoznała się pani z raportem z wypadku przygotowanym przez sierżant Shandę London. Czy przypomina sobie pani, jak szybko jechał samochód, gdy zderzył się z karetką?
– Według danych zarejestrowanych przez elektroniczny moduł kontroli silnika, w chwili zderzenia samochód jechał z prędkością trzydziestu siedmiu kilometrów na godzinę.
– Wczoraj rano sierżant London wyjaśniała nam kwestię modułu, ale czy mogłaby pani ją pokrótce przypomnieć?
– Moduł kontroli silnika rejestruje wszystkie dane na temat jazdy i pozwala sprawdzić, co działo się w sekundach poprzedzających kolizję. Najprościej jest porównać go do czarnej skrzynki w samolocie, tylko w wersji samochodowej.
– Czy jakiekolwiek inne dane zaczerpnięte z modułu wydały się pani interesujące?
– Dwie sprawy. Potwierdzają one spadek prędkości, jaki zauważyłam na nagraniach z monitoringu; mercedes zwolnił z pięćdziesięciu czterech do trzydziestu siedmiu kilometrów na godzinę. Poza tym samochód najwyraźniej nie hamował przed uderzeniem.
– Wysoki Sądzie? – Maritza podeszła do sędziny z kartką. – Czy mogę powołać się na dowód sto dwadzieścia dziewięć „A”?
Sędzina Tedeschi skinęła głową.
– Proszę.
Fanning w końcu raczył podnieść wzrok. Zsunął okulary do czytania do nasady nosa. Soczewki były zabrudzone. Jeśli Tommy McAllister został tak zaprogramowany, by sprawiał wrażenie młodego zawodowca z problemami, program Douglasa Fanninga najwyraźniej zakładał zrobienie z niego kogoś, kto zupełnie nie wygląda na zręcznego obrońcę dla największych bogaczy, którym był w istocie. Jego długie siwe włosy były splecione w warkocz. Garnitur miał wymięty, krawat poplamiony. Mówił przeciągle, z południowym akcentem, którego Sara nie słyszała od śmierci swojej babci. Często udawał, że szuka jakichś informacji, jakby celowo deprecjonował swój tytuł prawniczy uzyskany na Uniwersytecie Duke’a. O ile Sara i Maritza dołożyły wszelkich starań, by wyglądać na kompetentne i profesjonalne, o tyle Fanningowi jakimś cudem udawało się sprawiać takie wrażenie, choć on sam zdawał się mieć wszystko w dupie.
– Doktor Linton. – Maritza w końcu położyła arkusz na rzutniku. – Czy rozpoznaje pani ten dowód, oznaczony numerem sto dwadzieścia dziewięć „A”?
Sara wraz ze wszystkimi innymi odwróciła się w stronę ekranu na ścianie.
– Jest to kopia diagramu ciała, który pobrałam z internetu, aby móc dokonać odpowiednich adnotacji anatomicznych dotyczących moich spostrzeżeń. Na dole strony widnieje mój podpis wraz z datą i godziną.
– Pobrała pani ten diagram z internetu – powtórzyła Maritza. – Czy nie byłoby prościej zrobić zdjęcia?
– Jak w przypadku każdego pracownika służby zdrowia, gromadzone przeze mnie informacje podlegają ustawie o ochronie danych osobowych, która jest prawem federalnym regulującym przechowywanie i rozpowszechnianie wrażliwych informacji dotyczących między innymi opieki zdrowotnej. Mój telefon wydany przez szpital Grady’ego nie był wyposażony w aparat, a ja nie mogłam zagwarantować bezpieczeństwa danych na moim prywatnym telefonie.
– Rozumiem, dziękuję. – Maritza wskazała na ekran. – Co oznaczają te iksy na żebrach?
– Są to złamania kości, które przyczyniły się do powstania tak zwanej wiotkiej klatki piersiowej.
– Wyjaśniała nam pani to pojęcie dziś rano, lecz zapytam dla porządku, czy w przypadku Dani pas bezpieczeństwa mógł być odpowiedzialny za powstanie wiotkiej klatki piersiowej?
– Moim zdaniem nie. Samochód nie jechał na tyle szybko, by doszło do takich uszkodzeń.
– Co spowodowało te uszkodzenia?
Fanning znów się poruszył. Dawał jasno do zrozumienia, że Sara zwróciła teraz jego uwagę. Zrobił długopisem zamaszystą kreskę w notatniku. Wydał jakiś dźwięk, jakby chciał wnieść sprzeciw, lecz Maritza go uprzedziła.
– Przeformułuję pytanie. – Nie spuszczała wzroku z Sary. – Z pani doświadczenia jako lekarza sądowego, jakie rodzaje urazów mogą doprowadzić do powstania wiotkiej klatki piersiowej?
– Miałam do czynienia z przypadkiem, w którym denat spadł z dachu piętrowego biurowca. Innym razem chodziło o kierowcę ciężarówki, która uderzyła w betonowy ogranicznik na autostradzie z prędkością ponad stu czterdziestu kilometrów na godzinę. Widziałam też dziecko z taką klatką piersiową, pobite na śmierć przez opiekuna.
Przez salę sądową przeszedł dreszcz.
Maritza ciągnęła:
– Nie mówimy więc o jeździe z prędkością trzydziestu siedmiu kilometrów na godzinę i uderzeniu w bok zaparkowanej karetki?
– Moim zdaniem nie.
Fanning postawił kolejną kreskę.
– Jeden z poprzednich biegłych powiedział nam, że poduszka powietrzna w mercedesie pół roku przed wypadkiem została wymieniona. Uruchomiła się, lecz nie wiemy, czy wypełniła się prawidłowo. Czy to wpływa na pani ocenę?
– Nie. Moim zdaniem… – Sara zauważyła, że Fanning robi w notesie kolejny zamaszysty znak. – Nawet w przypadku braku poduszki powietrznej uderzenie klatki piersiowej w kierownicę przy takiej prędkości nie spowodowałoby tak ciężkich obrażeń, jakie odnotowałam u Dani.
– Czy w przypadku Dani doszło do ciężkich krwawień z powodu wiotkiej klatki piersiowej?
– Tak, lecz wewnętrznych, w środku ciała. Widoczna na zewnątrz krew pochodziła wyłącznie z rany powierzchownej.
– Dani miała zapadnięte płuco. Czy to mogło utrudniać jej mówienie?
– Tak, miała ograniczony dopływ powietrza. Mogła mówić jedynie szeptem.
– Biorąc pod uwagę tragiczny stan Dani, czy jako lekarz przywiązuje pani większą wagę do jej wyznania, że została odurzona narkotykami i zgwałcona?
– Tak – odparła Sara. – Pacjenci pod wpływem silnego szoku na ogół skupiają się na wyjściu z niego. Dani skupiła się na przekazaniu mi tego, co się z nią stało.
Maritza wróciła do diagramu ciała na ekranie.
– Co oznacza znak iks z tyłu głowy Dani?
– Wskazuje uraz głowy tępym narzędziem.
– Proszę wytłumaczyć ławie przysięgłych, co rozumie pani przez uraz głowy tępym narzędziem.
Sara miała zacząć mówić, lecz nagle ogarnął ją niepokój. Fanning z długopisem w dłoni otwarcie się w nią wpatrywał, a jego ciemne paciorkowate oczy rejestrowały każdy szczegół. Bała się jego przesłuchania prawie tak mocno, jak on – co było po nim widać – rozkoszował się tą perspektywą.
Maritza ledwie dostrzegalnie skinęła jej głową. Obie wiedziały, o co toczy się gra. Chodziło o Dani. O dotrzymanie przez Sarę obietnicy.
Sara zwróciła się do ławy przysięgłych spokojnym głosem:
– Uraz głowy tępym narzędziem odnosi się do uderzenia w głowę, które nie prowadzi do penetracji czaszki, lecz powoduje wstrząśnienie mózgu, stłuczenie lub jedno i drugie.
– Co zaszło u Dani Cooper? – zapytała Maritza.
– Wstrząśnienie mózgu trzeciego stopnia.
– Jak doszła pani do tego wniosku?
– Między innymi stwierdziłam pośmiertnie obrzęk z tyłu głowy.
– Na czym polega taki obrzęk?
– Jest to nagromadzenie płynu w tkankach lub jamach ciała – wyjaśniła Sara ławie przysięgłych. – Rodzaj opuchnięcia. Przypuśćmy, że robisz sobie krzywdę, na przykład uderzasz kolanem o biurko. Ciało wysyła płyn w zranione miejsce, mówiąc w ten sposób: „Spróbuję naprawić twoje kolano, a ty w tym czasie na nie uważaj”.
– Wróćmy do trzeciego stopnia. – Maritza podjęła próbę przywrócenia Sary na właściwe tory. – Proszę o wyjaśnienie.
– Wyróżnia się pięć stopni wstrząśnienia mózgu, różniących się nasileniem objawów. Stopień trzeci cechuje się utratą przytomności na krócej niż minutę. Uwzględniane są też inne czynniki, takie jak reakcja źrenic, tętno, ciśnienie krwi, oddech, sposób mówienia i odpowiadania na pytania oraz oczywiście obrzęk.
– Czy zagłówek w fotelu kierowcy mógł być przyczyną wstrząśnienia mózgu trzeciego stopnia u Dani?
– Moim zdaniem nie. – Sara dostrzegła kątem oka, jak długopis Fanninga ponownie biegnie w poprzek kartki, i zwróciła się w stronę ławy przysięgłych. – Zwykle traktujemy zagłówek jako coś, co służy wygodzie podczas jazdy, lecz w rzeczywistości jest zaprojektowany z myślą o bezpieczeństwie. W przypadku kolizji czołowej lub tylnej głowa gwałtownie pochyla się i cofa. Zagłówek chroni przed poważnym urazem części szyjnej kręgosłupa, uszkodzeniem kręgosłupa, a nawet śmiercią. Biorąc pod uwagę prędkość, z jaką jechał mercedes, ochronna konstrukcja zagłówka nie spowodowałaby takiego urazu.
– Czy miała pani możliwość zajrzeć do wnętrza mercedesa, zanim został odholowany?
– Tak.
– Jakie odniosła pani pierwsze wrażenie?
– Na poduszce powietrznej nie było krwi.
– Dlaczego to takie istotne?
– Jak już wspomniałam, Dani miała powierzchowną ranę szarpaną na lewym boku, która krwawiła przez koszulę. Jeśli do tego urazu doszłoby podczas wypadku, spodziewałabym się ujrzeć krew na poduszce powietrznej.
Maritza przerwała przed przejściem do następnego elementu układanki. Przysięgli byli teraz wyraźnie zaaferowani, większość zaczęła sporządzać zapiski w spiralnych notatnikach.
– Skupmy się na określeniu „rana szarpana”. Ma konkretne znaczenie medyczne, prawda, doktor Linton?
Fanning odchylił się na krześle. Jego okulary do czytania zsunęły się całkiem, lecz długopis trzymał w pogotowiu. Pamiętał, że wcześniej udało mu się zirytować Sarę, i próbował zrobić to ponownie.
Dlatego gdy zaczęła wyjaśniać, starała się skupić na ławie przysięgłych:
– Ranę klasyfikujemy jako szarpaną, gdy mięsień, tkanka lub skóra zostaną rozerwane lub rozcięte. Z punktu widzenia medycyny sądowej możemy mówić o rozszczepieniu, rozciągnięciu, ściśnięciu, rozdarciu lub rozerwaniu.
– Jakiego rodzaju ranę szarpaną stwierdziła pani u Dani Cooper?
– Rozszczepienie, co oznacza, że skóra została uszkodzona pod wpływem odpowiednio mocnego ciosu tępym narzędziem.
– A co oznacza powierzchowna?
– Co oczywiste, powierzchowność rany oznacza, że nie jest ona głęboka – odparła Sara. – Mamy do czynienia z krwawieniem, lecz uraz nie wymaga zakładania szwów. Krew w końcu zakrzepnie, a rana zagoi się sama.
– Czy w mercedesie znajdowało się coś, co mogło spowodować taką ranę?
– Nie widziałam w nim niczego takiego.
– Przeszukała pani pojazd?
– Tak – potwierdziła Sara. – Obrażenia Dani wydały mi się nielogiczne, więc szukałam jakiegoś wytłumaczenia.
– Ile czasu przeznaczyła pani na oględziny auta?
– Miałam mniej więcej dziesięć minut, zanim przyjechała laweta.
– Dokładnie dwanaście minut, zgodnie z nagraniem z monitoringu – skorygowała ją Maritza. – Z pani doświadczenia jako specjalistki i lekarza sądowego, jakie mogą być przyczyny powstania tego rodzaju ran szarpanych w wypadku samochodowym?
– Rozbite szkło, ale wszystkie szyby w mercedesie były nienaruszone. Także wspomniane pasy bezpieczeństwa, lecz uraz Dani znajdował się po lewej stronie, a tymczasem u kierowcy powstałby po stronie prawej. – Sara musiała na chwilę przerwać. Zaschło jej w ustach. Pula pytań Maritzy z wolna się wyczerpywała. – Niektóre przedmioty znajdujące się wewnątrz pojazdu w chwili zderzenia mogą zachować się jak pociski. Miałam do czynienia z ranami zadanymi przez laptopy, plastikowe zabawki, iPady i telefony. Zasadniczo dowolny przedmiot o twardej krawędzi może spowodować tego rodzaju uraz, jeśli wskutek uderzenia zacznie przemieszczać się z dużą prędkością.
– Czy widziała pani coś takiego w samochodzie?
– Nie. W trakcie oględzin znalazłam tylko but, czarny wsuwany sandał, który utkwił pod przednim siedzeniem. Poza tym we wnętrzu auta nie znajdowało się nic.
– Wcześniej słyszeliśmy, że samochód został odholowany w stronę krawężnika, aby oczyścić podjazd dla karetek. Czy wie pani, jak długo auto stało bez nadzoru?
– Nie wiem dokładnie, lecz Dani była operowana przez mniej więcej trzy godziny.
– W porządku. Wróćmy do diagramu. – Maritza ponownie wskazała na ekran. – Są tu okrągłe czerwone znaki umieszczone na tylnych częściach ciała Dani. Czy może pani wytłumaczyć ich znaczenie?
– Moim zdaniem… – Sara zauważyła, że Fanning znów odhacza coś w notesie. – Są to ślady po palcach wbitych w skórę. Ich układ sugeruje, że ktoś mocno schwycił ją za tylną część uda i pośladek.
– Czy widziała pani, by ktokolwiek na oddziale urazowym lub na sali operacyjnej chwytał ją w tych miejscach?
– Nic takiego nie widziałam.
– A ratownicy, którzy wyciągali ją z samochodu? – Maritza postanowiła doprecyzować pytanie. – Wiem, że nie było pani na zewnątrz, gdy wyciągano Dani, lecz czy sanitariusze mogli pozostawić takie ślady?
– Ślady, które widziałam na ciele Dani, nie były świeże. Sądząc po ich kolorze, pochodziły sprzed kilku godzin.
– Na czym opiera pani te ramy czasowe?
– Siniak pojawia się, gdy uraz powoduje wyciek krwi do skóry lub tkanki podskórnej. Z biegiem czasu wyciekająca krew traci tlen i zaczyna zmieniać kolor. Ten proces może potrwać kilka godzin lub kilka dni. Ślad zaczyna wtedy robić się niebieski, fioletowy, a nawet czarny. Moim zdaniem… – Sara ponownie przyłapała długopis Fanninga na ruchu – …ich kolor wskazywał, że miały co najmniej godzinę. Być może więcej.
– Opiera to pani na swoim doświadczeniu jako lekarza?
– Jako pediatry – uściśliła Sara. – Dzieci bardzo często robią sobie guzy i siniaki. I na ogół nie są najbardziej wiarygodnymi sprawozdawcami swoich przygód.
Jedna z przysięgłych ze zrozumieniem pokiwała głową. Wyglądała na osobę tuż po trzydziestce i Sara przypuszczała, że ma małe dziecko. Zwróciła na nią uwagę już na samym początku. W myślach nazwała ją Kronikarką, bo sporządzała najwięcej notatek spośród wszystkich przysięgłych.
– Doktor Linton. – Maritza splotła dłonie i oparła się o barierkę podestu. – Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pozwolę sobie zrelacjonować przebieg wydarzeń. Powiedziano pani, że samochód prowadziła Dani Cooper?
– Tak.
– Ale rana szarpana na jej boku nie mogła powstać wskutek zderzenia tego samochodu z karetką?
– Moim zdaniem nie.
Fanning postawił haczyk przy kolejnym punkcie.
– Wiotka klatka piersiowa również nie była skutkiem uderzenia auta w karetkę?
– Moim zdaniem nie.
Haczyk.
– Uraz głowy tępym narzędziem nie został spowodowany uderzeniem samochodu w karetkę?
– Moim zdaniem nie.
Haczyk.
– Ślady palców na lewym udzie i pośladku Dani Cooper w pani opinii nie powstały ani wskutek wypadku, ani w wyniku obchodzenia się z nią w szpitalu?
– Moim zdaniem nie.
Haczyk.
– Wobec tego jako lekarka sądowa, która widziała ofiary setek kolizji pojazdów, lekarka, która zajmowała się setkami pacjentów uczestniczących w takich kolizjach, a także jako lekarka Dani Cooper, która widziała materiał wideo z zarejestrowaną chwilą wypadku, jak mogłaby pani pogodzić wszystkie te sprzeczne ustalenia?
– Nie da się ich pogodzić – odparła Sara. – Wypadek samochodowy nie był przyczyną urazów ciała Dani Cooper.
Maritza dała ławie przysięgłych kolejną długą chwilę na przetrawienie informacji.
– Doktor Linton, czy zmierza pani zatem do tego, że ktoś mógł wyrządzić Dani Cooper krzywdę, zanim usiadła za kierownicą tego samochodu?
– Z mojej perspektywy jako specjalistki, Dani została dotkliwie pobita tępym narzędziem. Jakimś cudem udało się jej wsiąść do mercedesa i zdołała dotrzeć do szpitala, lecz straciła przytomność, gdy samochód skręcił w kierunku parkingu oddziału ratunkowego. Jej ciało się rozluźniło. Ręce osunęły się z kierownicy. Stopa zwolniła pedał. Samochód wjechał w karetkę. – Sara spojrzała w stronę ławy przysięgłych. – Dani zdawała sobie sprawę, że odniesione obrażenia zagrażają jej życiu. W ostatnich słowach błagała mnie, abym powstrzymała mężczyznę, który ją skrzywdził.
Na sali sądowej zapadła absolutna cisza.
Przysięgli wpatrywali się w Sarę. Kronikarka oparła brodę na dłoni w zamyśleniu, najwyraźniej rozważając otrzymane informacje.
Jedynie ciche „tyk” wiszącego na ścianie zegara obwieściło nadejście kolejnej godziny.
Ciszę przerwało ciężkie westchnienie Douglasa Fanninga. Sięgnął po okulary, po czym przez chwilę hałaśliwie przerzucał kartki notatnika. Podczas zeznań Sary miał niejedną okazję do wniesienia sprzeciwu, lecz postanowił milczeć. Sara nie miała złudzeń, że do milczenia skłoniło go mistrzowskie opanowanie przez nią tematu. Fanning był przekonany, że brutalność jego przesłuchania skłoni przysięgłych do powątpiewania w każde słowo, jakie padło z jej ust.
– Dziękuję, doktor Linton. – Maritza spojrzała na sędzinę. – Wysoki Sądzie, w tej chwili nie mam więcej pytań.
Tedeschi zerknęła na zegar. Sara była rozdarta – z jednej strony chciała mieć następną część procesu już za sobą, z drugiej zaś przełożyć ją na następny dzień, lecz sędzina nie sięgnęła po młotek.
– Panie Fanning – odezwała się Tedeschi. – Według harmonogramu została nam mniej więcej godzina. Woli pan skończyć na dziś i wznowić pracę jutro rano?
Douglas Fanning wstał i wygładził krawat na okrągłym brzuchu.
– Nie, dziękuję, Wysoki Sądzie. To nie potrwa długo.
Sara powoli wypuściła powietrze, gdy Fanning zbierał swoje rzeczy. Serce waliło jej w piersiach. Poczuła, jak pocą się jej dłonie. Jako lekarz nauczyła się zamiatać emocje pod dywan, bo pod wpływem paniki lub smutku nie da się pomóc pacjentowi. Teraz, stojąc w obliczu mężczyzny, którego jedynym zadaniem było poniżenie i zawstydzenie jej, musiała wykrzesać z siebie całą stanowczość, na jaką ją było stać.
Fanning przeciągał tę chwilę. Wziął długi łyk wody ze szklanki. Znów próbował zdenerwować Sarę. Była bardzo dobrym świadkiem, filarem sprawy Cooperów. Podczas sesji, na których omawiali strategię postępowania, konsultant, człowiek od PR-u, a przede wszystkim rodzice Tommy’ego, wyznaczyli Fanningowi cel w postaci rozbicia wiarygodności Sary w pył.
Zwłaszcza Britt McAllister była w stanie dostarczyć mu do tego amunicji.
– Doktor Linton. – Fanning schwycił barierkę podium z widocznym entuzjazmem. – Jak pani sądzi, ile razy w ciągu ostatnich pięciu minut wypowiedziała pani frazę „moim zdaniem”?
Sara kiwnęła głową, ponieważ śledziła stawiane przez niego w notesie znaczki.
– Sądzę, że dziesięć razy.
Fanning wbił język w policzek, lecz w jego oczach dostrzegła błysk. Nie był zirytowany. Był zachwycony. Rekin poczuł krew w wodzie.
– Zgadza się – przytaknął. – Dziesięć razy powiedziała pani „moim zdaniem”. Stało się tak dlatego, że to, co właśnie od pani usłyszeliśmy, a mianowicie wszystkie te przypuszczenia o pobiciu Dani, zanim wsiadła do samochodu, są jedynie pani zdaniem, zgadza się?
Sara wiedziała, że lepiej nie wykręcać się od odpowiedzi.
– Owszem.
– Znaleźliśmy się na tej sali sądowej z powodu pani zdania?
Splotła dłonie na kolanach.
– Mogę mówić jedynie za siebie. Znalazłam się tu, ponieważ poproszono mnie o złożenie zeznań.
– Jeśli chodzi o okoliczności tragicznej śmierci Dani… powiedziała pani, że bazując na swoich opiniach, wydawały się niespójne. – Spojrzał na nią znad okularów. – Tak?
– Tak.
– Przekonała pani lekarza sądowego hrabstwa Fulton do przeprowadzenia sekcji zwłok Dani Cooper, tak?
– O tok myślenia doktora Malawakiego należałoby zapytać go osobiście.
– Ale przekazała mu pani swoje zdanie?
– Tak.
– A sierżant Shanda London, śledcza do spraw wypadków samochodowych w departamencie policji w Atlancie… jej też przekazała pani swoje zdanie?
– Tak.
Fanning wrócił do notatnika. Przeciągnął palcem po jego krawędzi, jakby chciał się upewnić, że zgromadził wszystkie istotne fakty, lecz był to zaledwie wstęp.
– W którym momencie dowiedziała się pani, że mercedes należał do Tommy’ego McAllistera?
– Powiedziała mi o tym sierżant London.
– Sierżant London zeznała, że odpowiedziała pani, cytuję: „Cholera, chodziłam do szkoły z jego ojcem”. Czy to prawda?
– Tak. – Sara lekko rozchyliła usta, by zaczerpnąć odrobinę powietrza, przygotowując się na to, co miało nadejść. – Mac i ja razem studiowaliśmy w akademii medycznej na Uniwersytecie Emory’ego, a potem oboje odbywaliśmy staż i rezydenturę w szpitalu Grady’ego.
– W owym czasie matka Tommy’ego, doktor Britt McAllister, również pracowała w Gradym, prawda?
– Tak. – Sara czuła, jak zaciska się na niej pętla napięcia. – Britt jest starsza. Wydaje mi się, że wyprzedzała nas o pięć albo sześć lat.
Nie uszło uwagi Sary, że Britt zesztywniała. Zawsze była wrażliwa na punkcie różnicy wieku. I na punkcie faktu, że przyblokowała Maca na studiach, zachodząc w ciążę.
– Jesteście bliskimi znajomymi? – zapytał Fanning. – Pani i państwo McAllisterowie? Spotyka się pani z nimi?
– Nie widziałam żadnego z nich od piętnastu lat.
– Ponieważ opuściła pani Grady po rezydenturze?
– Tak. – Sara przerwała, by przełknąć ślinę. Krążył coraz bliżej celu. – Przeprowadziłam się z powrotem do domu z powodów rodzinnych.
– Wrócimy do tego. – Fanning przyjrzał się jej uważnie, aby się przekonać, jak zareaguje na ostrzeżenie. – Proszę się nie obawiać.
Sara zachowała kamienny wyraz twarzy. Czekała na kolejne pytanie.
– Z punktu widzenia edukacji medycznej, czym jest stypendium?
– Po ukończeniu rezydentury można rozpocząć praktykę lekarską lub kontynuować naukę w wybranej dziedzinie. W tym drugim przypadku można otrzymać tak zwane stypendium, w ramach którego przechodzi się praktyczne, zaawansowane szkolenie w określonej specjalizacji.
– Jedną ze specjalizacji jest na przykład kardiochirurgia dziecięca?
– Tak.
– Ojciec Tommy’ego, Mac, był pani największym rywalem podczas pani rezydentury, mam rację?
– Rezydenci są nieustannie oceniani i porównywani. Wszyscy ze sobą rywalizowaliśmy.
– Niemniej jednak pani i pan McAllister rywalizowaliście o bardzo prestiżowe stypendium w dziedzinie kardiochirurgii dziecięcej, prawda? Chodzi o stypendium doktor Nygaard.
Zwalczyła w sobie chęć odkaszlnięcia.
– O kandydatury należałoby zapytać bezpośrednio doktor Nygaard.
– Lecz pan McAllister otrzymał stypendium, a pani, jak sama pani wspomniała, wróciła do domu? Do południowej Georgii, gdzie podjęła pani pracę w gabinecie pediatrycznym. Tak?
Sara przełknęła tę część swojego ego, która chciała mu powiedzieć, że z czasem wykupiła ten gabinet na własność.
– Tak, to prawda.
– Co… oczywiście pani zdaniem… jako lekarzowi, lekarzowi sądowemu, wydaje się bardziej prestiżowe: praca jako kardiochirurg dziecięcy w Atlancie czy praca dla kogoś innego w klinice pediatrycznej w południowej Georgii?
Chciał zmusić ją do defensywy, lecz nie zamierzała mu na to pozwolić.
– W hierarchii medycznej Mac jest zdecydowanie nade mną. Jest jednym z najlepszych chirurgów w Atlancie.
Brwi Fanninga powędrowały w górę. Nie chodziło tylko o Atlantę. Mac regularnie trafiał do pierwszej piątki każdego ogólnokrajowego rankingu.
– Tak czy inaczej, wygląda mi to na poważne rozczarowanie. Jednego dnia człowiek jest u szczytu możliwości w swoim zawodzie, a następnego ma do czynienia z katarami i bolącymi uszami.
Sędzina poruszyła się, najwyraźniej spodziewając się sprzeciwu, lecz Maritza powiedziała jej, że nie będzie go wnosić, dopóki Sara nie spojrzy na nią z prośbą o pomoc.

 
Wesprzyj nas