Intrygująca opowieść z pogranicza jawy i snu. Nowa książka Natalii Klewicz, kontynuacja bestsellerowego „Czy to sen?”.


Po próbie samobójczej Łucja budzi się w świecie, który śniła.

Wszystko zmierza ku dobremu, gdy odkrywa, że ukochany ze snów istniał naprawdę. Że w jej snach zamieszkał przyjaciel z czasów przedszkola, któremu przydarzył się tragiczny wypadek…

W szpitalu, wokół łóżka Łucji gromadzi się rodzina, która z nadzieją czeka na to, aż dziewczyna się obudzi, co po jakimś czasie faktycznie się dzieje. Łucja zaczyna terapię i odkrywa, że znienawidzony przez nią psychiatra wcale nie chce jej zaszkodzić, a problemy, z którymi się borykała, da się rozwiązać…

Natalia Klewicz (ur. 28.11.2000 r. w Gdańsku) – polska wokalistka, autorka tekstów i muzyki, obecnie działająca w muzycznym duecie Twenty, studentka dziennikarstwa i miłośniczka teatru. Mając 16 lat rozpoczęła swoją przygodę z mediami w projekcie muzyczno-telewizyjnym My3, podczas którego wydała cztery płyty oraz prowadziła program telewizyjny na antenie telewizji Polsat. „Czy to sen?” to jej debiutancka powieść, “To nie był sen” zaś to kontynuacja opowieści.

Natalia Klewicz
To nie był sen
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 27 września 2023
 
 

Prolog

– Chodź! – Chwyciła rękoma zardzewiałe słupki bramki z widocznie zeskrobaną już niebieską farbą i wybiegła roześmiana. Drobne płatki zaschniętej farby pozostały jej na dłoniach. – No chodź!
Z zewnątrz przedszkole nie wyglądało przyjaźnie. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec niedbale przystrzyżony trawnik i surowe betonowe ściany. Kilka krzewów porozsadzanych przy płocie i nierówno położoną kostkę pomazaną na wpół domytą już kredą. Przestrzeń rozjaśniało jedynie graffiti na bocznej ścianie. Uśmiechnięty Kubuś Puchatek z nieproporcjonalnie wielką w stosunku do reszty ciała głową miał zapewne ubarwiać szare mury. Od strony ulicy właśnie tak to wyglądało. Mimo to raczej mało który przechodzień się domyślał, że za murami kryje się tętniące życiem, pełne radosnych okrzyków rozbawionych maluchów przedszkole.
Deptak biegł po drugiej stronie budynku. Za ogrodzeniem rozpościerał się zaś wielki las, który odciągał uwagę dzieci od jeżdżących na okrągło aut i ciężarówek. Były też piaskownica, trzepak i stary plac zabaw, który od dawna domagał się renowacji. W tym miejscu wiele rzeczy potrzebowałoby zmiany, ale było to jedyne przedszkole w całym miasteczku. Widziane oczami dzieci i tak było znacznie lepsze i bardziej kolorowe niż w ocenie dorosłych.
Dzień zapowiadał się wyjątkowo dobrze. Było słonecznie, więc przedszkolaki każdą przerwę w zajęciach mogły spędzać na podwórku. Znad budynku przebijały promienie słońca, nadające wszystkiemu dookoła pogodny wyraz. W powietrzu unosił się zapach porannej rosy, a z lasu nieopodal dochodził śpiew ptaków.
– No dawaj! Chodź! – Chwyciła przyjaciela za rękę. Była jak kot, zawsze chodziła własnymi drogami. Nie interesowała jej sala zabaw, foremki w piaskownicy czy huśtawka.
– Nie, pani będzie zła – odpowiedział jej i jedną nogę zostawił za bramką, która nie wiadomo dlaczego tego dnia nie była zamknięta.
– No weź, zaraz wrócimy. Widziałam tam kota. – Wskazała na niewielki pomost, który znajdował się po drugiej stronie. – Chooodź! – dodała i pociągnęła go za rękaw.

Część pierwsza

Szpitalne lampy rozświetlały niewielką salę, na której leżałam. Z początku nieprzyjemny, przerywany dźwięk tych starych neonówek w końcu stał się jedynym, co odciągało mnie od myślenia: jak właściwie się tu znalazłam? Skupiłam na nim całą uwagę, a on zdołał w końcu zagłuszyć wszystkie myśli.
Głowę rozsadzał potworny ból i to przez niego byłam najbardziej rozkojarzona. Sprawiał, że wszystkie bodźce docierały do mnie z opóźnieniem. Przyćmienie łączyło się z dziwną apatią. Okropne. Z jednej strony z każdą chwilą narastał we mnie stres, przez co jakaś część mnie chciała wykrzyczeć całą frustrację. Z drugiej strony właśnie teraz wszystkie emocje były we mnie całkowicie zablokowane. Cokolwiek przychodziło mi na myśl, po chwili bezpowrotnie znikało.
Może dostałam jakieś dragi na uspokojenie? Albo… sama nie wiem. Naprawdę nie wiem, co się stało.
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale ostatecznie nie znalazły drogi ujścia. Byłam bezsilna, a za wszelką cenę chciałam przestać się tak czuć.
Leżałam tak przez dłuższy czas, rozglądając się po sali. Byłam zdezorientowana i starałam się poukładać w głowie fakty, ale każda taka próba kończyła się niepowodzeniem.
Łucja, uspokój się. Ogarnij się.
Jestem w szpitalu, a to znaczy, że… przeżyłam, tak? Ale… co się wydarzyło? Są tu gdzieś moi rodzice? Ktoś przecież musiał mnie znaleźć. Ktoś musiał zapobiec temu, co próbowałam zrobić. Cholera.
W głowie miałam wielką czarną dziurę. Nie mogłam nic sobie przypomnieć. Ostatni obraz, który miałam przed oczami, to białe tabletki rozsypane na mojej dłoni. Potem… obudziłam się tutaj. Na myśl o rodzicach, którzy musieli znaleźć mnie nieprzytomną w pokoju, przeszedł mnie dreszcz. Jezu. Gdzie oni teraz są? Nie tak miało być. Nie tak miało się to skończyć.
Moje serce zaczęło w końcu bić jak oszalałe, a oczy z niepokojem wodziły po szpitalnej sali. Za oknem było już ciemno. Szukałam zegara, jednak żadnego nie było. Gdzie telefon? Cholera, też go nie było. Nie wiedziałam, jaki jest dzień, która godzina. Ponownie wyjrzałam za okno. Tego wieczoru ulica była dość tłoczna. Niewielkie postaci przemykały szybkim krokiem przez pasy. Ich życie toczyło się dalej, a tymczasem moje prawie się zatrzymało. W oddali zauważyłam budynek uczelni. Bezczynnie przypatrywałam się grupie studentów stojących na parkingu.
Chwila… To niemożliwe…
Mój oddech przyspieszył. Przetarłam zmęczone oczy i przyjrzałam się dokładniej jeszcze raz.
Ta uczelnia za oknem i okolica, którą już wcześniej widziałam. To nie wygląda jak moje miasto.
Przecież tutaj mieszka Nikodem.
To inny szpital.
Nie jestem u siebie.
Czułam, że tracę zmysły. Wszystko mnie przerastało. Obudziłam się w tym cholernym szpitalu, pewna, że zaraz pojawią się tu moi rodzice, którzy musieli znaleźć mnie nieprzytomną i w porę wezwać karetkę. Teraz okazuje się, że… ja jednak…
Za dużo emocji. Za dużo pytań. Za dużo naraz. Okropny lęk przeszywał całe moje ciało, a fizyczny ból nie pozwalał mi się skupić. Chwyciłam butelkę wody, która leżała obok mnie na stoliku. Wylałam trochę na ręce i schłodziłam skronie. Chciałam za wszelką cenę się dowiedzieć, co się stało, a najgorsze było to, że w sali nadal byłam sama. Dlaczego nikogo przy mnie nie ma? Przecież Nikodem musi tu gdzieś być. Gdzie on jest? Wsparłam się na łokciach, wyglądając przez przezroczyste zasuwane drzwi wejściowe. Może rozmawia z lekarzem. Pewnie zaraz tu przyjdzie. Musi się pojawić.
Każda chwila czekania stawała się męczarnią. Zamknęłam oczy, żeby choć trochę uśmierzyć ból migrenowy. Nie wiem, ile tak leżałam. Wreszcie odpłynęłam.
– Łucja? – Poczułam, jak ktoś delikatnie chwyta moją dłoń.
Obróciłam głowę i zobaczyłam jego twarz. Siedział przy mnie z załzawionymi oczami. Opuszkami palców głaskał moją skórę.
– Obudziłaś się. – Objął mnie ostrożnie, tak jakby moje filigranowe ciało zaraz miało się rozlecieć.
– Nikodem. Boże, tak się bałam.
– Już dobrze. Już wszystko dobrze, słyszysz? Jestem przy tobie.
Gdy to powiedział, łza poleciała mi po policzku. Przecież tylko tego chciałam. Żeby przy mnie był. Chciałam móc mieć go przy sobie już zawsze. I tak właśnie od teraz będzie.
– Będziesz ze mną? Nie znikniesz już? – zapytałam, ocierając łzy.
– Nigdzie się nie wybieram. Zaopiekuję się tobą. Będziesz szczęśliwa – zapewnił i pocałował moją dłoń. Wpatrywałam się w te piękne niebieskie oczy, czując, jak powoli wypełnia mnie spokój. To jego obecności najbardziej teraz potrzebowałam. Oznaczała, że będę szczęśliwa. Poukładam wszystko na nowo. Poradzę sobie. Najważniejsze, że Nikodem jest tu ze mną.
– Jak się czujesz? – zapytał po chwili.
– Sama nie wiem… dziwnie – odpowiedziałam. – Tyle się zdarzyło, że raczej nikt nie czułby się dobrze na moim miejscu. Ja… ogólnie mało w tym momencie rozumiem. Jestem strasznie zmęczona i okropnie boli mnie głowa, wiesz? – Podniosłam się lekko, tylko po to, by ponownie opaść na poduszkę.
– Odpoczywaj, kochanie – poprosił, nie puszczając mojej ręki. Jego twarz była pełna troski. – Też mam sporo pytań. Nie wiem, dlaczego próbowałaś to zrobić. Martwię się i będziemy musieli o tym wszystkim porozmawiać, ale nie chcę, żebyś teraz o tym myślała. Musisz się zregenerować.
– A co potem? – zapytałam.
– W jakim sensie?
– Nie chcę tu być.
– Poczujesz się lepiej i stąd wyjdziesz – zapewnił mnie i oparł się o krzesło. – Potem zabiorę cię do siebie, będzie tak, jak marzyłaś. – Gdy to powiedział, ponownie zaczęłam płakać. Ciągle targały mną przeróżne emocje. – Ej, Łucja! Nie płacz. Spójrz na mnie. Słyszysz? Będzie dobrze. – Nikodem usiadł obok mnie na szpitalnym łóżku i czule mnie objął, a ja położyłam głowę na jego torsie, wsłuchując się w bicie serca. – Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam. Nie pozwolę cię zranić. Bardzo cię kocham, Łucjo. Cokolwiek się wydarzyło i wydarzy, jesteśmy w tym razem. Nigdy więcej nie poczujesz się samotna. Zawsze będę cię wspierał.

***

– Gdzie popełniliśmy błąd? – szepnęła.
– Ania… nie wiem, nie mam pojęcia. – Tata Łucji pokręcił głową, opierając jedną rękę o czoło, a drugą głaszcząc plecy swojej żony. Siedzieli tak już przez dłuższy czas.
– Ja po prostu nie mogę uwierzyć, że chciała to zrobić. Dlaczego?! Dlaczego posunęła się tak daleko? – Matka niekontrolowanie podniosła głos. Mąż chwycił ją za ramię i wyprowadził ze szpitalnej sali. Oparła głowę na jego barku i zaczęła płakać, od przyjazdu karetki hamowała się z tym, ponieważ czuła, że nie ma czasu na łzy, krzyk, histerie. W głowie kołatała jej tylko jedna myśl: ona przeżyje, nic jej nie będzie.
– Nie rozmawiajmy o tym przy niej, nie wiemy, kiedy się obudzi. Będziemy musieli… Sam nie wiem.
– Ja… Piotr… ja nie mam pojęcia co robić, nie wiem, co mam o tym myśleć. Jak mamy się zachowywać? Co możemy zrobić?
– Też nie wiem… myślę, że… że musimy dowiedzieć się, jak o tym rozmawiać – dodał po chwili namysłu. Starał się być silny, chociaż w środku czuł się tak samo jak Anna, był całkowicie pogubiony, a jego dusza przypominała roztrzaskane na miliony najdrobniejszych fragmentów lustro. Mimo wszystko wiedział, że musi być twardy. Dla Łucji i dla żony. Zazwyczaj to ona pełniła funkcję przywódczyni w domu, jemu pozostawiając do odegrania rolę „fajnego taty”. Teraz jednak widział, że w Annie coś pękło i nie ma siły ponownie stać się fundamentem rodziny. Zastanawiał się, czy jako matka odczuwa ból z powodu tej tragedii jeszcze mocniej niż on. Pewnie tak. Sam nigdy wcześniej nie zaznał takiego strachu, takiej bezsilności. Tym bardziej przyświecał mu jeden cel: stanąć na wysokości zadania, odsunąć od siebie wszystkie emocje i być wsparciem dla rodziny. Mieć twardą skórę i narzucić sobie tryb działania najsilniejszej jednostki. Myśleć racjonalnie i wyprowadzić ich razem na prostą.
– Musimy mieć nadzieję… Łucja nas potrzebuje. – Przytulił żonę jeszcze mocniej, a ona schowała się w jego ramionach jak małe dziecko. – Wyjdziemy z tego. Będzie dobrze.
– Skąd wiesz? Przez tyle czasu nie zauważyliśmy, że Łucja jest w tak beznadziejnym stanie, że może sobie coś zrobić. Jacy z nas rodzice?
– Posłuchaj mnie. – Odsunął ją od siebie i chwycił dłońmi jej twarz. – Ona jest teraz bezpieczna.
– Ale co, jeżeli będzie chciała to powtórzyć? – spytała Anna. Jak zwykle przewidywała jedynie najgorsze scenariusze. Nad jej głową wisiały ciemne chmury. Nie umiała skupić się na działaniu. Jej myśli powracały do punktu wyjścia: jak do tego doszło? – Cholera – zaczęła znowu. – Co przeoczyliśmy?! Piotr! To nasza wina, nie widzisz tego?
– Stop! Nie możemy teraz tak o tym myśleć. Skoncentrujmy się na Łucji. Dostała szansę, tak? Jest tu dalej z nami. Musimy… nie wiem. Jakoś przetrawić to, co się wydarzyło, zasięgnąć pomocy psychologów…
– Pieprzyć psychologów! – wrzasnęła Anna. – Czy którykolwiek z nich pomógł Łucji?
– Wiesz, że tak nie myślisz. Teraz Łucja będzie ich potrzebowała bardziej niż kiedykolwiek. Zresztą my również.
– Po prostu czuję się okropnie zagubiona.
Opadła na krzesło stojące obok.
– Wiem, kochanie, naprawdę wiem. Ale… poradzimy sobie, tak?
Nie odpowiedziała. Po tylu latach terapii i ciągłych próbach udzielenia pomocy córce czuła bezwład. Całe życie myślała tylko o tym, jak sprawić, by Łucja była szczęśliwa. Ona była dla niej najważniejsza. Mogłaby oddać za nią życie i zrobić wszystko, byleby Łucja była bezpieczna. Teraz jednak Anna miała poczucie, że poniosła porażkę jako matka. Przypomniała sobie wszystkie kłótnie z córką. Dystans, który z roku na rok tylko się powiększał. Jej starania, które jeszcze bardziej odsuwały je od siebie. Gdzie tkwił jej błąd? Czego nie zauważyła?
– Przyniosę ci herbatę – zaproponował Piotr, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę i podał żonie. Odszedł kilka kroków i jeszcze raz na nią spojrzał. Jego dłonie były wilgotne ze stresu.
Idąc w stronę automatu, minął oddział onkologii dziecięcej. Kątem oka zauważył rodziców, którzy trzymali mocno za rękę synka, prawdopodobnie mającego za sobą serię chemioterapii. Część z obecnych na tym oddziale usłyszała od lekarzy najgorsze. Pomyślał wtedy, jak wielkie szczęście ma jako ojciec, że jego dziecko nadal może żyć – normalnie żyć. On dalej może pomóc Łucji. Jego córka nadal tu jest. Trzeba działać.
– Jest pan! Dzwoniłam, ale nikt nie odbierał! – wykrzyknęła Alex, która podbiegła do Piotra razem z Kubą.
Piotr wyjął z kieszeni telefon. Faktycznie, miał kilkanaście nieodebranych połączeń.
– Przepraszam, jesteśmy trochę…
– Spokojnie, rozumiem. Obudziła się? – zapytała zatroskana Alex. Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie chciała płakać przy ojcu Łucji. Chyba nikt nie wiedział, jak się zachować w tej sytuacji.
– Jeszcze nie. Ale lekarze mówią, że jest dobrze. Monitorują wszystko na bieżąco, wyjdzie z tego. Prawdopodobnie niedługo się przebudzi – mówił, starając się kontrolować drżący głos. – Będzie dobrze, prawda?
Nie wiedział, czemu zadał im to pytanie.
Alex przytuliła go mocno. Potrzebował tego. Ona też.
– Będzie. Najważniejsze, że Łucja jest tu z nami.
Gorzkie łzy spłynęły jej po policzku. Nie potrafiła blokować emocji.
– Moja mama pytała, czy coś państwu przywieźć. Może czegoś potrzebujecie? – zapytał Kuba.
– Chyba nie, ale zapytam Anię. Dziękuję wam.
– Możemy do niej pójść?
Gdy Kuba się dowiedział, co się wydarzyło, Łucja była już w szpitalu. Alex zadzwoniła do niego zaraz po tym, jak karetka zabrała jej przyjaciółkę. Bez słowa wyleciał z sali lekcyjnej, nie spoglądając nawet na nauczyciela matematyki. Szpital był blisko. Nigdy wcześniej nie biegł tak szybko jak wtedy. Dopiero gdy dotarł na oddział, zrozumiał, że nie ma pozwolenia, by zobaczyć Łucję, bo nie jest członkiem rodziny. Sfrustrowany uderzył mocno pięścią o ścianę, po czym nerwowo chodził w jedną i w drugą stronę, starając się uspokoić. W końcu opadł na krzesło i zaczął płakać. Nie wiedział, czy Łucja przeżyje. Nie mógł uwierzyć, że tego dnia naprawdę może ją stracić.
Po kilku minutach w poczekalni pojawiła się Alex. W oczekiwaniu na wieści od rodziców Łucji spędzili kilka godzin. W międzyczasie przyszedł do nich lekarz. Dostrzegł przerażenie znajomych dziewczyny, którą przywiozła karetka, więc rzucił tylko:
– Już jest dobrze, wasza przyjaciółka jest bezpieczna.
Te słowa były dla nich najważniejsze.
Choć bezczynne siedzenie było dla nich trudne, tak samo jak ruszenie się z miejsca, postanowili do czegokolwiek się przydać. Rodzice Łucji zostawili otwarty dom, pewnie potrzebne im też będą jakieś koce, bluzy. Nie wiadomo, ile czasu spędzą na oddziale. W milczeniu wyszli ze szpitala, mając nadzieję, że już niedługo będą mogli zobaczyć Łucję. Nie docierało do nich to, co się wydarzyło, a oczekiwanie na spotkanie z nią stało się najgorszą torturą. Wierzyli lekarzowi, że wszystko jest dobrze, ale oboje mieli silną potrzebę zobaczenia Łucji na własne oczy. Utwierdzenia się w tym, że wizja z najgorszego koszmaru jednak się nie spełniła.
– Idę podpisać zgodę na wasze wizyty. Poczekajcie – poprosił ich ojciec Łucji i poszedł w stronę recepcji.
– Tobie też przelatuje tyle myśli przez głowę, a jakoś nie jesteś w stanie ich wypowiedzieć na głos? – zapytał Kuba. – Mam tak od kilku godzin. Nie wiem, co ze sobą zrobić.
Alex pokiwała głową. Do niej dopiero wszystko powoli docierało. Jako jedyna wiedziała najwięcej.
– Nie chcę myśleć, co czują teraz jej rodzice – dodał Kuba.
– I co Łucja poczuje, gdy się obudzi…
– Gdy tylko sobie wyobrażam, jak to się mogło skończyć. Nie mogę w to uwierzyć. – Kuba ponownie schował twarz w dłonie. Przetarł przekrwione od płaczu oczy.
– Żyje. Na tym się skupmy – powiedziała Alex poważnie. – Każde z nas i tak będzie musiało to jakoś poukładać, ale póki co nie mam nawet siły o tym myśleć. Chcę ją tylko zobaczyć… Boisz się trochę? – zapytała po chwili.
– O co pytasz?
– Czy martwisz się tym, co jej powiedzieć…? O czym rozmawiać, gdy się obudzi?
– Też o tym myślałem. Cholernie się boję.
– Teraz najbardziej pragnę ją przytulić i usłyszeć – westchnęła Alex. – Ale nie mam pojęcia, jak się zachować.
– Musimy być dla niej wsparciem, to najważniejsze – wtrącił się Piotr, który usłyszał końcówkę ich rozmowy. – Tego najbardziej będzie teraz potrzebowała.
Cała trójka podeszła pod salę, gdzie leżała Łucja. Drzwi były częściowo przeszklone, dzięki czemu Alex i Kuba mogli zobaczyć przyjaciółkę. Przez ciało Alex przeszła fala gorąca, a Kuba poczuł, jak zaciska mu się gardło. Ich wzrok przeniósł się na mamę Łucji, która z tuszem rozmazanym po właściwie całej twarzy, siedziała na krześle. Alex i Kuba podeszli, obsiedli ją z dwóch stron i mocno przytulili.
– Bądźcie dla niej wsparciem, proszę. Ona ma tylko was – powiedziała Anna, chowając twarz w bluzę Kuby.
Nigdy wcześniej nie widzieli mamy Łucji w takim stanie. Potrzebowała tej rozpaczy, pewnie miała gdzieś, co o niej pomyślą inni albo co powinna, a czego nie powinna robić. Czuła, że traci nad sobą kontrolę. Ale czy w takiej sytuacji jakiekolwiek reakcje są odpowiednie? Była matką, która prawie straciła dziecko. Wiedziała, że to zdarzenie na zawsze odmieni jej życie.
– Kuba znalazł w pokoju Łucji list. Nie czytaliśmy go oczywiście i poważnie się zastanawialiśmy, czy to odpowiedni moment, by wam go przekazać, ale to chyba nie powinna być nasza decyzja – powiedziała Alex, wyjmując z kieszeni bluzy złożoną na pół karteczkę.
– Woleliśmy zapytać – dorzucił Kuba. – Zaadresowany jest do was, więc…
Mama Łucji zerwała się z miejsca i chwyciła list.
– Jesteś pewna, kochanie, że chcesz go teraz przeczytać? – spytał Piotr zaniepokojony.
– Muszę – odparła Anna.

Mamo, Tato,
kiedy czytacie ten list, ja pewnie śpię. Nie wiem, ile czasu to potrwa. Wiem jedynie, że jestem szczęśliwsza. Myśleliście, że nie macie wyjścia, że szpital psychiatryczny to jedyna możliwość, aby mi pomóc. Wiem, że chcieliście dla mnie jak najlepiej. Nie mam Wam niczego za złe. Nie mogłabym jednak tak żyć. Szczególnie gdy wiem, że przez cały czas mówiłam prawdę. Pozwólcie mi być szczęśliwą. Sen to moja jedyna szansa. Chciałam nam wszystkim ulżyć. Sobie i Wam. Nie mogłam dłużej w tym trwać. Byłam po prostu zmęczona. Terapią, atakami, kłamstwami, samotnością. Nie potrafiliście mi uwierzyć. I chociaż mnie to nie dziwi i na Waszym miejscu pewnie zrobiłabym to samo, to…
Ja go kocham. Naprawdę kocham.
Nie wiem, jak to wszystko się zakończy, więc chcę, żebyście wiedzieli parę rzeczy.
Mamo, przepraszam, że tak często byłam dla ciebie niemiła. Wiem, że Twoja troska i częsta nadopiekuńczość to były jedynie przejawy miłości do mnie. Ja też Cię kocham, naprawdę. Dziękuję, że robiłaś wszystko, by mi pomóc.
Tato, zawsze mnie rozumiałeś. Dzięki Tobie nadal czułam się normalną dziewczyną. Sprawiałeś, że zapominałam o moich „problemach”. Dałeś mi to, czego potrzebowałam. Bardzo Cię kocham.
Proszę, przekażcie Alex i Kubie, że są dla mnie bardzo ważni. Przeproście za wszystkie moje kłamstwa. Chciałam jedynie, żeby nie patrzyli na mnie inaczej. Przy nich zapominałam o wszystkim, mogłam być zwyczajną Łucją.
Jestem teraz szczęśliwa.

 
Wesprzyj nas