“Dziedzictwo Chandlera” to przejmująca, świetnie napisana powieść o odnajdywaniu przyjaciół i poznawaniu samego siebie.


Beth nie wspomina dobrze pierwszego roku w elitarnej szkole z internatem. Nie pasuje do tego całego towarzystwa i nie może się odnaleźć.

Ale zrządzeniem losu trafia na upragnione, zamknięte zajęcia z kreatywnego pisania, w której nawiązuje świeże znajomości.

Wraz z nowymi przyjaciółmi odkrywa, że w prestiżowej szkole wiele problemów zamiatanych jest pod dywan, szafy pełne są trupów, a najbardziej uwielbiani nauczyciele wcale nie są bez skazy.

***

Abdi Nazemian jest prawdziwym artystą, piszącym o pięknie, nadziei, odwadze i najbardziej wrażliwych aspektach człowieczeństwa. Ale w twórczości Abdiego najbardziej podoba mi się to, że opowiada historie, które wydają się nam wszystkim rozpaczliwie potrzebne.
Taylor Jenkins Reid, pisarka, autorka m.in. “Daisy Jones & the six”, “Siedmiu mężów Evelyn Hugo” i “Malibu płonie”

Abdi Nazemian to irańsko-amerykański pisarz, scenarzysta i producent, którego debiutancka powieść The Walk-In Closet zdobyła nagrodę Lambda Literary Award za debiut fabularny w 2015 roku.

Abdi Nazemian
Dziedzictwo Chandlera
Przekład: Michał Zacharzewski
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 27 września 2023
 
 


Ta książka zawiera opisy przemocy fizycznej i seksualnej, przykłady homofobii i przypadków znęcania się nad ludźmi. Starałem się przedstawić te kwestie z wyczuciem, mimo to proszę o ostrożną i rozważną lekturę. Mam nadzieję, że ta historia pomoże poczuć się nieco mniej samotnie wszystkim tym, którzy mierzyli się z równie traumatycznymi przeżyciami. Jeśli potrzebujecie pomocy, z tyłu książki znajdziecie listę przydatnych kontaktów.

Prolog
Styczeń 2008

Co byś zrobił, gdybyś musiał wybrać pomiędzy wyjawieniem prawdy i w konsekwencji zranieniem ukochanej osoby a zachowaniem męczącej tajemnicy? Podejrzewam, że większość ludzi zdecydowałaby się na drugie rozwiązanie. Jednak my nie byliśmy większością ludzi. Odkryliśmy to w ostatnich miesiącach XX wieku. Miesiącach, które na zawsze nas zmieniły.
Osiem lat temu, a więc na przełomie wieków, przyjechałem na kampus przede wszystkim po to, aby skonfrontować się z profesorką Douglas. Podczas ferii spadł śnieg i szkoła – pozbawiona uczniów przemierzających jej teren w modnych wówczas timberlandach – przypominała puszystą chmurkę. Wszystko, co w niej imponujące i groźne, wydawało się niewinne i świeże. Jakby nagle Chandler stała się początkiem, choć wiedziałem przecież, że nie zasługuje na to miano. Nasza szkoła była i jest miejscem obciążonym historią.
Śniegu było tak dużo, że przykrył motto szkoły widoczne na wszystkich ławkach i budynkach kampusu.
Veritas vos liberabit1.
Zupełnie jakby natura wiedziała, że prawda wcale nas nie wyzwoli. A przynajmniej nie wszystkich. Do wyzwolenia potrzeba czegoś więcej niż prawdy, potrzeba również działania.
Pamiętam, że pukałem do drzwi Douglas pięć razy, zanim w końcu zdecydowała się je otworzyć. Jej charakterystyczne kasztanowe włosy sterczały bardziej niż kiedykolwiek. Wyciągnąłem prace spod poły płaszcza i podałem jej. Nie sięgnęła po nie od razu.
Z duszą na ramieniu podążyłem za nią, ściągając po drodze wypchany plecak. Musiała wyczuć, że coś jest nie tak, bo nagle spojrzała na kartki, które trzymała w dłoni, jakby były tykającą bombą.
– O czym napisałeś? – zapytała.
– Cóż, o sprawach osobistych – odpowiedziałem. Czekała, aż wyjaśnię. – Opowiadam o pięciu uczniach, którzy zostali wybrani na warsztaty pisarskie u pewnej genialnej profesorki, a ona…
Nigdy nie dokończyłem tego zdania. Nie byłbym w stanie zmieścić całej naszej historii w zaledwie jednej myśli. Nadal tego nie potrafię. Może dlatego wszystko spisaliśmy.
Ponieważ czasami historie są jedynym sposobem na wyjaśnienie skomplikowanych emocji.

Beth Kramer

Jadąc autostradą międzystanową z Nowego Jorku do Connecticut, trudno nie zauważyć śmieci, które walają się po naszych drogach – butelek po napojach gazowanych, paczek po papierosach, opakowań po gumach do żucia. Widać też czerwień drzew jesienią oraz ich zieleń wiosną. Jeśli jesteś bardzo spostrzegawczy, prawdopodobnie zauważysz sprytnie ukryte samochody policyjne, z reguły zaparkowane w pobliżu zjazdów. Czekają na rozpędzone luksusowe limuzyny, którym chcą dać nauczkę – Connecticut jest stolicą wykroczeń drogowych.
– Mamo, tam jest nasz zjazd – mówi Beth Kramer do swojej matki Elizabeth, wskazując nieoznakowaną drogę.
Beth i jej matka noszą to samo imię, obie są rude i piegowate, ale tak naprawdę niewiele je łączy.
– Bez sensu – stwierdza kobieta. – Nie mogą po prostu postawić wielkiego, tradycyjnego znaku jak normalni ludzie?
– Nie, bo to nie jest miejsce dla normalnych ludzi.
Sprawa wygląda tak. W 1958 roku, kiedy powstała autostrada międzystanowa, dyrektor Chandler Academy i dyrektorka Plum School (wtedy były to oddzielne instytucje) złożyli petycję do stanu o własny zjazd. Zjazd numer 75. Haczyk polegał na tym, że nie chcieli, aby go oznakowano. Beth nie wspomina o tym mamie, która nienawidzi wszystkiego, co związane z Chandler, i nie uznałaby ukrytego zjazdu za sensowne rozwiązanie. Najpewniej doszłaby do wniosku, podobnie zresztą jak Beth, że tak naprawdę chodziło o zmylenie wieśniaków takich jak oni.
Beth należy do wieśniaków, mimo że uczy się tu już drugi rok. Tym samym to jej druga szansa na przekonanie szkoły, a także siebie samej, że to miejsce dla niej.
Jej mama skręca w nieoznakowany zjazd i przebija się przez prawie kilometr nowoangielskich liści, które oddzielają autostradę od szkoły. Nie znajduje miejsca, by się zatrzymać, dopóki nie dociera do kampusu. Beth myśli o wszystkich tajemnicach skrywanych przez te lasy. Drzewa z wyrytymi inicjałami zakochanych par. Niedopałki papierosów zakopane w ciągu dziesiątek lat pod liśćmi i ziemią, ponieważ to, co się tutaj dzieje, zwykle pozostaje zakopane, ukryte…
Ale wszystko można też odkopać. Odsłonić.
Gdy tylko mama wjeżdża na kampus, Beth sięga po ogromny plecak leżący na tylnym siedzeniu.
– Okej, dzięki, mamo – mówi.
– Mogłabym pomóc ci się zaaklimatyzować… – proponuje mama.
– Nie jestem już trzecioklasistką – stwierdza Beth. – A czwartoklasistka spaliłaby się ze wstydu, gdyby mama pomagała jej w ścieleniu łóżka.
– To na którym roku właściwie byłaś, córciu? Trzecim? – pyta mama.
– Na pierwszym. Ale uczę się tu już drugi rok, więc jestem czwartoklasistką – odpowiada.
Kobieta kręci głową.
– Nie mam pojęcia, dlaczego w tej szkole nie mogą używać normalnej numeracji. Takiej jak wszędzie indziej.
Beth mogłaby odpowiedzieć, że po prostu nie jest to normalne miejsce, ale się nie odzywa.
– Widzę, że inne matki pomagają swoim dzieciom.
– To nianie – stwierdza Beth, uśmiechając się półgębkiem.
– No dobrze – mówi jej mama i smutno wzrusza ramionami. – Na pewno lepiej ode mnie znasz obowiązujące tu zasady.
Dziewczyna upuszcza plecak na ziemię. Pochyla się i wsuwa głowę do samochodu. Wyciąga się, aż jest w stanie pocałować mamę w policzek.
– Kocham cię, mamo.
– Wszystko będzie dobrze, prawda? – pyta kobieta.
To skomplikowane pytanie.
Beth kiwa głową, zamiast odpowiedzieć. Wie, że jeśli pociągnie tę rozmowę dalej, mama wykorzysta okazję, żeby po raz kolejny zasugerować jej terapię. Okej, Beth czasami bywa niespokojna. Ale nie w stopniu wymagającym kozetki.
– Czy znajdziesz drogę powrotną do miasta? – pyta.
– Chyba tak. Zapewne zadbali, żeby wydostanie się stąd było o wiele łatwiejsze niż dostanie się tutaj.
Beth zatrzaskuje drzwi samochodu. Macha, dopóki mama nie zniknie jej z oczu. Volvo wśród wszystkich tych luksusowych limuzyn wygląda jak odchodzący paznokieć. Dziewczyna wyobraża sobie, jak jej mama wraca na autostradę. Potem dochodzi do wniosku, że sama przypomina ten ukryty zjazd. Nikt jej nie zauważa.
Bo niby dlaczego ludzie mieliby ją widzieć? Wystarczy spojrzeć na te dzieciaki wlewające się na kampus. Modne fryzury. Świeżo wyprasowane letnie sukienki, do niedawna wiszące w eleganckich nowojorskich butikach. Jasne, wybielone uśmiechy. Opowieści o wakacjach na południu Francji, stażach w bankach, czasopismach i studiach filmowych. Wszystkie wyznaczniki statusu, którego Beth wciąż nie osiągnęła, ponieważ, cóż, nie może sobie na to pozwolić.
Uśmiecha się do ludzi, których pamięta z zeszłego roku. Amanda de Ravin. Sarah Sumner. Rachel Katz. Wszyscy patrzą na nią, jakby była z celofanu.
Gdy Beth rozgląda się po kampusie, ku swojemu zaskoczeniu zauważa, że wie o nim naprawdę wiele. Stała się żywą encyklopedią Chandler. Jej odwieczna obsesja na punkcie kampusu zaowocowała morzem bezużytecznych informacji wypełniających teraz jej mózg. Prawdopodobnie zajmują miejsce, które mogłyby zająć przydatniejsze dane. Mogła zgłosić się na ochotnika i zostać przewodnikiem młodszych roczników, ale za bardzo bała się tej roli. Za bardzo starała się pozostać niewidzialna.
W oddali widzi Sarah Brunson, prowadzącą nowego ucznia przez kampus. Jej kręcące się brązowe włosy i wymuszony uśmiech przypominają Beth o ubiegłym roku. Tym, który przemieszkały razem. Brunson ma na sobie rdzawo-złotą koszulkę z napisem „CZY MOGĘ JAKOŚ POMÓC?”, którą obciągnęła na obcisłe dżinsy. Oczywiście, że jest przewodnikiem. Jej nie brakuje pewności siebie.
Beth zastanawia się, czy Brunson również tak dobrze zna historię kampusu. Czy na przykład wie, że nowy budynek wydziału matematyki podarował szkole Moses Briggs, menedżer funduszu inwestycyjnego z rocznika ‘64, który oszukał mnóstwo ludzi, pozbawiając ich oszczędności życia? Budynek pierwotnie miał się nazywać Briggs Building. Nazwę co prawda zmieniono, ale szkoła i tak wzięła te pieniądze. A czy Brunson wie, że główny trawnik nie jest prawdziwy, ponieważ szkoła zainwestowała w bardzo drogą sztuczną trawę, która wygląda jak prawdziwa i może wytrzymać rozgrywki w frisbee czy zośkę, którymi pasjonują się uczniowie?
– Beth!
Dziewczyna unosi wzrok i ze zdziwieniem zauważa, że ktoś do niej macha. I to nie byle kto. Amanda Priya Spencer. Spence.
– Hej, Beth! Jak wakacje? – pyta Spence, która wynurza się właśnie z tylnego siedzenia mercedesa.
Jej opiekunka jeździ dużym, rodzinnym samochodem i – jak zauważa Beth – ma na sobie sukienkę od Prady, w której Spence była na zeszłorocznym balu.
Beth zastyga w bezruchu, a w jej głowie zaczyna roić się od pytań. Skąd Spence ją zna? Rzeczywiście jest zainteresowana jej wakacjami czy po prostu chce być uprzejma? Czy Beth powinna się ulotnić? A może wymyślić jakąś ciekawą historię?
Nie robi żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego wpatruje się w Spence przez niewiarygodnie długą chwilę. Spence prawdopodobnie jest przyzwyczajona do takich reakcji. Jej uroda zatrzymuje ludzi w miejscu.
– Beth! – woła ponownie, wiążąc lśniące czarne włosy w charakterystyczny kucyk. Tę fryzurę powielają dziewczyny w całym kampusie, ale żadna nie wygląda tak dobrze jak Spence. – Cześć!
Brzmi tak, jakby po każdym wypowiedzianym zdaniu stawiała wykrzyknik. Cała ona. Pewna siebie. Optymistyczna. Wybrana.
Beth przygląda się Spence tak, jak przyglądała się każdej beztroskiej dziewczynie z Chandler, którą jako dziecko widywała w rodzinnym miasteczku. Jak choćby wtedy w Toppings, kiedy trzy panny w najkrótszych szortach na świecie zamówiły jedną gałkę lodów miętowo-czekoladowych do podziału, a następnie pozwoliły jej się roztopić, gdy rozmawiały o tyłku jakiegoś Tuckera podczas rozgrywek w lacrosse’a. Albo wtedy, kiedy poszła z mamą po pizzę do Mamma Mia i zobaczyła samotną dziewczynę palącą przy stoliku papierosa i z irytacją podkreślającą coś w Wielkich nadziejach.
– No tak, w porządku, przepraszam – mówi. – Nie wiedziałam, że mnie kojarzysz – dodaje.
Spence się śmieje.
– Oczywiście, że cię kojarzę. W zeszłym roku robiłaś światła do Chóru, prawda?
– Rzeczywiście, to byłam ja.
Oczywiście Beth nie ukrywała się przez cały pierwszy rok. Po prostu wybrała te zajęcia dodatkowe, które pozwalały jej pozostawać w cieniu, takie jak rola oświetleniowca w szkolnym musicalu.
– Cóż, dzięki tobie naprawdę dobrze wyglądałam na scenie – mówi Spence z promiennym uśmiechem. Jakby potrzebowała oświetlenia, żeby dobrze wyglądać. Litości! – No więc – jak twoje wakacje?
– Dziękuję, w porządku. – Dlaczego odpowiedź na tak proste pytanie wymaga tyle wysiłku? Zapewne dlatego, że w przeciwieństwie do reszty dzieciaków ze szkoły Beth została w domu i przez całe lato pracowała w Toppings. – Jestem pewna, że twoje były znacznie bardziej udane – kontynuuje, jąkając się nerwowo. – Gdzie byłaś? St. Tropez? Biarritz? Gstaad? – Wymawia każdą z tych nazw z marnym akcentem środkowoatlantyckim, który sprawia, że cała jej wypowiedź brzmi jak skecz z Saturday Night Live poświęcony dzieciakom z Chandler.
W zeszłym roku obserwowała koleżanki z klasy i zauważyła kilka ciekawostek, a wśród nich to, że bezlitośnie wyśmiewają się z samych siebie. Aby należeć do Chandies, musisz mieć dystans do tego miejsca.
I Spence się śmieje.
– Jesteś przezabawna, Beth!
Okej, bywa różna, ale na pewno nie przezabawna. Choć pochlebstwo zawsze miło usłyszeć.
Gdy Spence odchodzi, Beth zaczyna się zastanawiać, jak wiele o niej wie. Tak naprawdę prawie ze sobą nie rozmawiały. Słyszała jednak, że dziadek Spence ze strony ojca chodził do tej samej szkoły i należał do kółka teatralnego, a babcia uczyła się w Plum i zagrała główną rolę w Antygonie. Rodzice matki, oboje lekarze, pod koniec lat 60. – zaraz po uchwaleniu nowej ustawy imigracyjnej – przeprowadzili się z Indii do Nowego Jorku. Ojciec, absolwent Chandler z siedemdziesiątego ósmego, został szychą w branży filmowej, matka zaś – supermodelką i aktywistką. Choć jest już po pięćdziesiątce, nadal pracuje w zawodzie.
Takie właśnie geny odziedziczyła Spence. Tymczasem mama Beth od dekady nosiła te same dżinsy z elastycznym paskiem, a tata był regularnie brany za dziadka, ponieważ życie mocno go przeczołgało.
Dziewczyna rusza w kierunku Carlton House, internatu dla czwartej klasy. Stara się nie pozwolić, by olśniewające merce, bmw i maserati zepsuły jej humor.
Gdzieś za plecami słyszy, jak Spence wita się z Henny Dover.
– Hej, Henny! Jak wakacje?
Serce Beth drga i nagle czuje się nieco mniej wyjątkowa.
Sięga dłonią do skóry głowy, ale się powstrzymuje. Przyrzekła sobie, że nie będzie wyrywać włosów publicznie. Zaczyna biec w stronę internatu i nagle upada na chodnik, podpierając się rękami.
Rozgląda się i modli w duchu, żeby nikt tego nie zauważył. Ale wszyscy widzieli. Oczywiście, że widzieli. Cóż, niech się śmieją. Przez chwilę czuje ból, który przypomina jej, że wciąż żyje.
– Wszystko w porządku? – pyta Henny.
Na szczęście Spence odchodzi. Może nie widziała, co się stało.
– Tak, nic mi nie jest – odpowiada.
– Jesteś nowa? – dodaje dziewczyna. – Jestem Henny Dover. Mogę odprowadzić cię do internatu, jeśli…
– Uczę się tu już od roku – wyjaśnia Beth. – Znamy się.
– No tak – stwierdza Henny, mrużąc oczy.
Dzięki temu, że tamta jej nie kojarzy, Beth czuje się do pewnego stopnia swobodniej niż przy Spence. Przy okazji raz jeszcze utwierdza się w przekonaniu, że jest nieistotna. Niewidzialna.
Odchodzi, żując włosy. Jej pieprzone włosy. Gdyby mogła zmienić coś w swoim życiu, z pewnością pozbyłaby się godzin spędzonych na myśleniu o swoich włosach.
Po drodze do Carlton House podziwia kampus w całej okazałości. Przez długie lata widywała go tylko w broszurach, choć przecież rozciąga się zaledwie trzy kilometry od jej miasteczka. Niestety, broszury nie do końca oddają prawdę. To samo strona internetowa. Zdjęcia w niskiej rozdzielczości odbierają temu miejscu magię. Przecież nie ma tu niczego w niskiej rozdzielczości.
Beth zna z zeszłego roku większość dziewczyn mieszkających w internacie. Ale żadna z nich nie jest jej kumpelą. Może i przez rok była Chandie, ale nie znalazła tu żadnych przyjaciół.
Teraz przynajmniej będzie mieszkać w jedynce. Jej współlokatorka, Brunson, unikała jej przez większość czasu. A dlaczego miałaby jej nie unikać? Brunson jest na tyle ładna i pewna siebie, że pasuje do reszty towarzystwa. Szybko znalazła sobie własną paczkę. Zapełniła swój grafik zajęciami pozalekcyjnymi i planami towarzyskimi, ani razu nie zapraszając Beth na imprezę. A kiedy wraz z przyjaciółkami zasiadała w ich pokoju, by jeść twizzlersy i wspólnie odrabiać lekcje, Beth po prostu zakładała słuchawki na uszy i zagłuszała ich rozmowy. Lepiej ignorować niż być ignorowaną. Nie było to idealne życie, ale jakoś dało się egzystować.
A potem Brunson zrujnowała wszystko, skarżąc się opiekunowi internatu, że rude włosy Beth walają się po całym pokoju. Jej samej powiedziała, że głęboko współczuje wypadania włosów, co już samo w sobie zabrzmiało niezręcznie, a potem dodała, że zrobiło jej się niedobrze, kiedy znalazła je w garnku. Podczas spotkania z udziałem opiekuna zasugerowała, żeby Beth nosiła w pokoju siatkę na włosy, a ten bądź co bądź dorosły człowiek stwierdził, że byłoby to kompromisowe rozwiązanie.
Siatkę na włosy, rozumiecie?
SIATKĘ. NA. WŁOSY.
Beth nic nie powiedziała. Po prostu się uśmiechnęła. A potem, zgodnie z sugestią, założyła siatkę na włosy. Ale nie tylko w pokoju. Nosiła ją wszędzie: na zajęciach, na próbach technicznych do Chóru, w kaplicy, na szkolnych apelach. Kiedy ludzie pytali ją, dlaczego nosi coś takiego, po prostu wzruszała ramionami. Nie czuła potrzeby informowania kogokolwiek o czymkolwiek. Dość, że Brunson wiedziała. Chciała wykrzyczeć jej w twarz to małostkowe okrucieństwo.
Na korytarzu nowego internatu Beth wpada na Jane King, która latem zapuściła dłuższe włosy i teraz nosi je spięte w kucyk w stylu Spence.
– Cześć – mówi Jane. – Co ty tu robisz?
– Jak to? – pyta Beth. – Mieszkam tutaj.
– Myślałam, że tylko się u nas uczysz – mówi Jane.
Beth wzdycha. Tak bardzo chce zostać jedną z tych dziewczyn. Może nawet zacząć umawiać się z jedną z nich. Sęk w tym, że one zawsze będą postrzegać ją jako dowożoną uczennicę. Wszystko dlatego, że jest z miasteczka. One to wyczuwają.
– Nie tylko – wyjaśnia. – Co prawda moi rodzice mieszkają niedaleko, ale wybrałam kampus.
– Mój błąd – stwierdza Jane.
Beth udaje się do swojego pokoju. Po drodze słyszy, jak niedawna uczennica czwartej klasy, Paulina Lutz, szepcze do nowej:
– Poczekaj, aż zobaczysz Freddy’ego Bello. W ciągu wakacji zrobiło się z niego jeszcze większe ciacho. Frede-rico Suave!
Beth przewraca oczami i zamyka drzwi swojej jedynki. Wreszcie ma własny pokój i może się poczuć swobodnie. Żadnej siatki na włosy. Kosmyki, które sobie wyrwie, pofruną tam, gdzie będą chciały.
Ulgę czuje, dopiero gdy wbija prawą dłoń w koronę skóry głowy, a jej chude palce zaczynają szukać idealnego włosa do wyrwania.
Szarp.
Wpatruje się w długi rudy włos na swojej dłoni. Następnie zdmuchuje go na stary, wiekowy dywan. Ponownie sięga ręką do głowy. Podziwia to, że każde pasmo włosów wydaje się mieć własną fakturę. Niektóre są gładkie. Inne szorstkie. Znajduje najbardziej szorstki włos i…
Szarp.
Dmuch.
Szarp.
Dmuch.
Podczas tego rytuału myśli o nadchodzącym roku. Wreszcie musi się dostać. Złożyła podanie rok temu, ale nawet nie została zaproszona na rozmowę z profesorką Douglas. A przecież musi jeszcze przekonać ją, że jest wyjątkowa, że potrafi pisać, że ma do powiedzenia coś ciekawego, czego nie zdoła powiedzieć nikt inny. Jeśli nauczycielka dopuści ją do Kręgu, inni uczniowie przekonają się, że jest kimś więcej niż tylko kolejnym wieśniakiem. Zrozumieją, że dostała stypendium dlatego, że jest o wiele mądrzejsza od nich. Zasłużyła sobie na to.
W końcu wyrywa dostatecznie dużo włosów, by się odprężyć. Przez chwilę maca miękką skórę głowy. Uwielbia to uczucie świeżości. Mieszki włosowe czekające na wypuszczenie nowych włosów. Regeneracja. Podobnie jak szkoła, która zawsze przyjmuje nowych uczniów, jej głowa zawsze porasta nowymi włosami.
Beth sięga do plecaka i wyciąga ulubioną książkę. Dodatkowe fakty autorstwa Hattie Douglas. To jedyna powieść nauczycielki, która została opublikowana (dwadzieścia lat temu, dlatego trudno ją dostać, a nauczycielka zakazała bibliotece Chandler udostępniać ją uczniom). Beth ma do niej wiele pytań, przede wszystkim o treść (czy jest autobiograficzna?), ale także o samą publikację (czy trudno było wydać powieść lesbijską w 1979 roku?).
W eseju zgłoszeniowym do tegorocznego Kręgu Beth zachwyca się tą książką. Porównuje siebie do głównej bohaterki, kobiety ukrywającej przed mężem sekretne lesbijskie życie we wczesnych latach siedemdziesiątych. Nie jest tajemnicą, że Douglas jest lesbijką i że kiedyś była mężatką (jej były mąż nadal publikuje, dorobił się już trzynastej powieści, a także czwartej żony). Pozostaje jedynym otwarcie homoseksualnym nauczycielem w szkole. Niektórzy zaliczają do tego grona również ojca Close’a, szkolnego duchownego, który cytuje Karen Carpenter w każdym kazaniu, ale on jest, no cóż, księdzem. Spisana przez Beth analiza powieści profesorki Douglas wydaje się przenikliwa, ponieważ dziewczyna widzi w niej tak wiele z siebie.
I ten tytuł, Dodatkowe fakty. Uwielbia go. Myśli o wszystkich faktach na swój temat, których jeszcze nikomu nie ujawniła, i umieszcza je w eseju. Wspomina na przykład o tym, jak to jest być jedyną mieszkanką pobliskiego miasteczka, która nalegała na zamieszkanie w internacie. Pisze również o uczuciach, które w niej buzują, gdy obserwuje inne Chandies pędzące przez życie.
Przed włożeniem eseju do szarej koperty i wrzuceniem go do skrzynki pocztowej zagłębia się w skórę głowy i wyrywa najgładszy włos, jaki udaje jej się znaleźć. Zamyka oczy i dmuchnięciem posyła go przed siebie. To jej ofiara złożona na rzecz kaprysów wszechświata.
Obsesyjnie sprawdza wnętrze koperty, upewniając się, że esej jest na swoim miejscu, zupełnie jakby mógł rozpłynąć się w powietrzu.
Następnie zakleja kopertę.

 
Wesprzyj nas