Kompletna biografia Elżbiety II, napisana przez najbardziej znanego na świecie królewskiego biografa. Andrew Morton dogłębnie przygląda się życiu najdłużej panującej brytyjskiej monarchini i bada wpływ, jaki miała na Wielką Brytanię i resztę świata.


„Królowa” to historia kobiety o niesłabnącej samodyscyplinie, która pozostanie w pamięci Wielkiej Brytanii jako jedna z największych władczyni nowożytności.

Po śmierci królowej we wrześniu 2022 roku tłumy Brytyjczyków wyszły na ulice, by oddać cześć panującej przez siedem dekad matce narodu. Ten wylew uczuć był równie wzruszający co niezwykły.

Przez całe swoje życie, odkąd została następczynią tronu, Elżbieta dbała o zachowanie kulturowego, społecznego i politycznego znaczenia monarchii. Największe wyzwania, przed którymi stanęła, miały swoje źródło w jej własnej rodzinie: plotki o niewierności męża, rozpad małżeństwa siostry, tragiczna śmierć księżnej Diany, odejście księcia Harry’ego i księżnej Meghan z dworu.

Andrew Morton przedstawia losy Elżbiety: od jej wstąpienia na tron w wieku dwudziestu pięciu lat, przez lata odbudowy kraju po drugiej wojnie światowej, rządy, w czasie których współpracowała z piętnastoma premierami, zawirowania życiowe i tragedie rodzinne, pandemię koronawirusa, podczas której stała się symbolem nadziei i optymizmu, aż po uroczystości platynowego jubileuszu.

***

Najwłaściwszy hołd dla długiego panowania monarchini.
„Kirkus Reviews”

To książka, która spodoba się historykom i najbardziej zagorzałym anglofilom.
„Naples Daily News”

„Andrew Morton to najsławniejszy i piszący najbardziej przystępnie biograf brytyjskiej rodziny królewskiej”.
„New York Times”

Andrew Morton jest jednym z najbardziej znanych biografów na świecie, zajmującym się życiorysami współczesnych celebrytów i rodzin królewskich. Jego przełomowa biografia Diany, księżnej Walii – napisana przy jej pełnej, choć wówczas tajnej współpracy – zmieniła sposób, w jaki świat postrzegał brytyjską rodzinę królewską. Od tego czasu napisał bestsellerowe książki o Monice Lewinsky, Madonnie, Davidzie i Victorii Beckhamach, Tomie Cruisie, Angelinie Jolie oraz księciu i księżnej Cambridge. Nakładem Wydawnictwa Marginesy ukazała się jego książka Elżbieta i Małgorzata. Prywatny świat sióstr Windsor (2022). Morton jest laureatem wielu nagród, dzieli swój czas między Londyn i Los Angeles.

Andrew Morton
Królowa
Przekład: Piotr Chojnacki, Katarzyna Bażyńska-Chojnacka
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 23 sierpnia 2023
 
 


WPRO­WA­DZE­NIE

Sur­fu­jąc z Jej Wy­so­ko­ścią

Każdy z nas pa­mięta, kiedy pierw­szy raz zo­ba­czył kró­lową.
Wy­ru­szy­łem jako ko­re­spon­dent bry­tyj­skiej ga­zety, by pierw­szy raz ob­ser­wo­wać kró­lew­ską po­dróż, i z za­chwy­tem pa­trzy­łem, jak kró­lew­ski jacht „Bri­tan­nia”, nie­ska­zi­telny i błysz­czący w bla­sku słońca, po­woli wpływa do za­toki San Diego. Był luty 1983 roku, a tych kilka dni w to­wa­rzy­stwie kró­lo­wej i księ­cia Edyn­burga zmie­niło moje ży­cie.
Kró­lew­ski jacht ota­czała ha­ła­śliwa ar­mada po­wi­talna zło­żona z mo­to­ró­wek, jach­tów, ka­ta­ma­ra­nów, ski­fów i ka­ja­ków. W so­botni po­ra­nek „Bri­tan­nia” za­cu­mo­wała i całe to­wa­rzy­stwo ze­szło na ląd. Dzie­wię­cio­dniowa po­dróż kró­lo­wej po Ka­li­for­nii – kra­inie sur­fo­wa­nia, słońca i nie­re­al­nych ma­rzeń – miała być sta­ran­nie przy­go­to­wa­nym prze­glą­dem naj­więk­szych atrak­cji Zło­tego Stanu, od de­ko­ra­cji Hol­ly­wo­odu po na­tu­ralne piękno Parku Na­ro­do­wego Yose­mite. Gdyby jed­nak ta wi­zyta była broad­way­ow­ską sztuką, no­si­łaby ty­tuł Po­dróż, która po­szła nie tak.
W tam­tych od­le­głych cza­sach, kiedy ro­dzina kró­lew­ska przy­jeż­dżała do no­wego kraju, zwy­kle, choć dość nie­chęt­nie, wy­da­wała kok­tajl dla dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy śle­dzili każdy jej ruch. Tak więc, ele­gancko ubrany, po­ka­za­łem swoje ocie­ka­jące zło­tem za­pro­sze­nie ofi­ce­rowi ma­ry­narki i przy­ją­łem za­pro­po­no­wany mi dżin z to­ni­kiem – hoj­nie od­mie­rzony – na ru­fo­wym po­kła­dzie kró­lew­skiego jachtu.
Cof­ną­łem się do mgli­stego dnia w paź­dzier­niku 1965 roku. Mia­łem wtedy je­de­na­ście lat i dum­nie no­si­łem świeżo wy­pra­so­wany mun­du­rek skauta. Zaj­mo­wa­łem miej­sce w szpa­le­rze przy ulicy na przed­mie­ściach Le­eds, by zo­ba­czyć kró­lową i księ­cia Fi­lipa w dro­dze na otwar­cie no­wiut­kiego bru­ta­li­stycz­nego Se­acroft Ci­vic Cen­tre.
Gdy para kró­lew­ska prze­jeż­dżała, wil­gotne pa­sma mgły, wy­wo­łu­jące klau­stro­fo­biczne od­czu­cia, zmie­szały się z ja­snym świa­tłem we wnę­trzu prze­szklo­nego rolls-royce’a, co tylko spo­tę­go­wało wra­że­nie, że mam przed sobą dwie eg­zo­tyczne po­sta­cie z ko­smosu, obce istoty, które przy­były, żeby przyj­rzeć się przy­ziem­nemu miej­skiemu ży­ciu. Był to je­dy­nie prze­lotny rzut oka na kró­lową i jej mał­żonka, ale utkwił mi w pa­mięci.
Kró­lowa od za­wsze sta­no­wiła część mo­jego ży­cia. Gdy do­ra­sta­łem, ona i jej ro­dzina byli ni­czym białe klify w Do­ver – nie­zmienne, nie­wzru­szone i za­wsze na miej­scu. Stały ele­ment, jak od­dy­cha­nie.
Oczy­wi­ście jej wi­ze­ru­nek po­ja­wiał się na znacz­kach pocz­to­wych i mo­ne­tach, kró­lowa spo­glą­dała z dez­apro­batą ze zdję­cia zza biurka dy­rek­tora tuż przed wy­mie­rze­niem kary. W ki­nie Re­gal w Cross Ga­tes re­gu­lar­nie nu­ci­li­śmy God Save the Qu­een, hymn na­ro­dowy, po obej­rze­niu ak­tu­al­nego pro­gramu dla dzieci – ulu­bio­nym fil­mem był Sum­mer Ho­li­day [Let­nie wa­ka­cje] z Clif­fem Ri­char­dem z 1963 roku o gru­pie przy­ja­ciół, któ­rzy śpie­wali i tań­czyli pod­czas po­dróży pię­tro­wym lon­dyń­skim au­to­bu­sem przez Eu­ropę. W mo­ich dzie­cię­cych oczach kró­lowa nie była praw­dziwą istotą ludzką, lecz bar­dzo od­le­głym sym­bo­lem, z rzadka uśmiech­niętą osobą, która prze­ma­wiała le­dwo zro­zu­miałą an­gielsz­czy­zną, kiedy o trze­ciej po po­łu­dniu zbie­ra­li­śmy się wo­kół te­le­wi­zora, by oglą­dać bo­żo­na­ro­dze­niowe wy­stą­pie­nie.
Je­dy­nym jej ludz­kim wy­mia­rem po­zo­sta­wało dla mnie to, że miała kilka mie­sięcy mniej niż moja matka i że obie słu­żyły pod­czas II wojny świa­to­wej – moja matka Ka­th­leen w si­łach lą­do­wych, a księż­niczka Elż­bieta w Po­moc­ni­czej Służ­bie Te­ry­to­rial­nej (Au­xi­liary Ter­ri­to­rial Se­rvice, ATS).
W tamtą so­botę w San Diego mu­sia­łem przy­znać, że moje pierw­sze spo­tka­nie z Jej Wy­so­ko­ścią trudno by­łoby uznać za nie­za­po­mniane. Ni­ska dama w efek­tow­nym błę­kitno-bia­łym stroju z ro­sną­cym roz­tar­gnie­niem słu­chała mo­ich uwag o im­po­nu­ją­cych roz­mia­rach ame­ry­kań­skiej floty za­cu­mo­wa­nej w za­toce. Przy­tak­nęła i szybko po­szła da­lej.
Ale na­stępne dni zdjęły z mo­nar­chini kilka ma­sek i od­sło­niły nieco inną po­stać niż ta ze sztyw­nego wi­ze­runku z mo­ich znacz­ków pocz­to­wych. Wi­zyta stała się prze­ci­wień­stwem kró­lew­skiej po­dróży, pod­czas któ­rej każdy ruch, każde spo­tka­nie i po­wi­ta­nie były wy­li­czone co do mi­nuty. Co jed­nak mo­gło pójść nie tak z po­wodu wi­chur, sztor­mów, wy­la­nych rzek, de­mon­stran­tów z IRA, pod­my­tych dróg czy pi­ja­nych ce­le­bry­tów?
Wy­da­wało się, że kró­lowa na­prawdę się ucie­szyła, kiedy sta­ran­nie opra­co­wany har­mo­no­gram wy­le­ciał w po­wie­trze. Wiele lat póź­niej jej wnuk, książę Wil­liam, za­uwa­żył to samo. „Uwiel­biają, kiedy sprawy źle idą”, po­wie­dział. „Ab­so­lut­nie to uwiel­biają, po­nie­waż ewi­dent­nie wszystko za­wsze musi być w po­rządku, ale kiedy do­koła nich coś idzie nie tak, pierwsi się z tego śmieją”[1].
Jako pierw­szy od­mó­wił po­słu­szeń­stwa jacht kró­lo­wej. Sztorm był tak silny, że kró­lew­ski or­szak opu­ścił „Bri­tan­nię”, prze­do­stał się przez wzbu­rzone mo­rze na brzeg i udał się do pre­zy­denta i pierw­szej damy na ich ran­czu, Ran­cho del Cielo (Ran­czo w Nie­bie), po­wy­żej Santa Bar­bara, gdzie cze­kały pik­nik z taco i konne prze­jażdżki. Za­nim do­tarli do celu, wy­trzę­sło ich przez nie­mal trzy­na­ście ki­lo­me­trów krę­tej drogi w che­vro­le­cie sub­ur­ba­nie z na­pę­dem na cztery koła, gdy po­ko­ny­wali tor prze­szkód zło­żony z wez­bra­nych stru­mieni, pod­my­tych na­wierzchni, spa­da­ją­cych ka­mieni i zwa­lo­nych ko­na­rów. To wszystko było „strasz­nie eks­cy­tu­jące”, jak po­wie­działa kró­lowa. Nie­stety upra­gnione konne prze­jażdżki zo­stały od­wo­łane, a taco zje­dzono w domu.
Po­tem tor­nado nad Los An­ge­les unie­moż­li­wiło kró­lew­skiemu jach­towi od­pły­nię­cie z Long Be­ach, a drogi w stoczni, gdzie go za­cu­mo­wano, zo­stały za­lane. Je­dy­nym środ­kiem trans­portu przez wzbu­rzoną wodę oka­zał się au­to­kar ma­ry­narki. Kró­lowa, która nie chciała za­wieść lu­dzi, wło­żyła ka­lo­sze i usia­dła na przed­nim sie­dze­niu. Agenci Se­cret Se­rvice ucie­szyli się, że nie za­jęła dal­szego miej­sca, po­nie­waż pod­czas po­bież­nego prze­glądu za­uwa­żyli z tyłu po­jazdu sporą liczbę ob­sce­nicz­nych ma­lun­ków.
Po tych przej­ściach Re­agan na­pi­sał póź­niej do kró­lo­wej z nie­jaką skru­chą: „Wiem, że wi­zyta Wa­szej Wy­so­ko­ści na na­szym Za­chod­nim Wy­brzeżu oka­zała się nieco burz­liwa, ale nie­wzru­szony do­bry hu­mor i ła­ska­wość Wa­szej Wy­so­ko­ści pod­biły serca na­szych oby­wa­teli”[2].
Je­śli się weź­mie pod uwagę or­ga­ni­za­cyjne fia­sko, nie­trudno bę­dzie zro­zu­mieć wi­doczną ner­wo­wość Nancy Re­agan, która była go­spo­dy­nią wie­czoru z hol­ly­wo­odz­kimi gwiaz­dami na pla­nie se­rialu M*A*S*H w stu­diach Twen­tieth Cen­tury Fox w Be­verly Hills. Cho­ciaż Frank Si­na­tra i Perry Como za­śpie­wali o je­den duet za dużo, wy­da­wało się, że kró­lowa do­brze się bawi na przed­sta­wie­niu z udzia­łem Dionne War­wick oraz ko­mika Geo­rge’a Burnsa i cie­szy z po­zna­nia ta­kich gwiazd jak Fred Asta­ire i Jimmy Ste­wart.
To ko­lejna wska­zówka, co kryło się za ma­ską tej ko­biety. Jej gust mu­zyczny i ar­ty­styczny nie był eli­tarny. Znała więk­szość słów z mu­si­cali Rod­gersa i Ham­mer­ste­ina. W prze­ci­wień­stwie do sio­stry, księż­niczki Mał­go­rzaty, nie prze­pa­dała za operą ani ba­le­tem. Cho­ciaż była ob­da­rzona do­brym słu­chem, spo­ra­dycz­nie cho­dziła na kon­certy.
Tam­tego wie­czoru Bry­tyj­czy­ków re­pre­zen­to­wała silna grupa, zło­żona mię­dzy in­nymi z Mi­cha­ela Ca­ine’a, Ro­gera Mo­ore’a, Jane Sey­mour i El­tona Johna.
Na bar­dziej ka­me­ral­nej ko­la­cji dla trzy­dziestki go­ści na po­kła­dzie „Bri­tan­nii” w za­toce San Fran­ci­sco kró­lowa i książę Fi­lip go­ścili pre­zy­denta i pierw­szą damę, któ­rzy ob­cho­dzili trzy­dzie­stą pierw­szą rocz­nicę ślubu. Or­kie­stra Kró­lew­skiej Pie­choty Mor­skiej (Royal Ma­ri­nes) grała na na­brzeżu An­ni­ver­sary Waltz, a Mi­chael De­aver, póź­niej­szy za­stępca szefa per­so­nelu Bia­łego Domu, przy­gry­wał go­ściom na for­te­pia­nie i śpie­wał mał­żon­kom True Love. Re­agan po­wie­dział ze­bra­nym, że kiedy po­ślu­biał Nancy, obie­cał jej „wiele rze­czy, ale nie to”[3]. W tej ko­la­cji uczest­ni­czył, na spe­cjalne za­pro­sze­nie kró­lo­wej, ka­zno­dzieja Billy Gra­ham z żoną. To daje nam ko­lejny wgląd w oso­bo­wość Elż­biety II, głę­boką wiarę, która po­zwo­liła na­wią­zać wie­lo­let­nią przy­jaźń z cha­ry­zma­tycz­nym ame­ry­kań­skim pa­sto­rem.
Na­stęp­nego dnia kró­lew­ska para po­je­chała do Parku Na­ro­do­wego Yose­mite, gdzie za­trzy­mała się w ele­ganc­kim ho­telu Ah­wah­nee, z ma­low­ni­czymi wi­do­kami z pra­wie czte­ry­stu­me­tro­wej skal­nej for­ma­cji zwa­nej Kró­lew­skimi Łu­kami.
Kiedy mał­żon­ko­wie wy­szli na prze­chadzkę, w za­kło­po­ta­nie wpra­wili ich po­dą­ża­jący za nimi krok w krok agenci ame­ry­kań­skich taj­nych służb. Na­wet kiedy przy­spie­szyli, agenci trzy­mali się tuż za ich ple­cami. Nie przy­po­mi­nało to bry­tyj­skich oby­cza­jów, we­dług któ­rych ochrona miała za­cho­wać od­po­wiedni dy­stans.
Po­cząt­kowo kró­lew­ska para się zi­ry­to­wała. Po­tem po­sta­no­wiła się za­ba­wić: kró­lowa i książę Fi­lip szli ty­łem, tak że agenci mu­sieli ich na­śla­do­wać. Cho­dzili do przodu i do tyłu, aż wresz­cie wszy­scy się ro­ze­śmiali. Dość nie­ocze­ki­wane za­cho­wa­nie głowy pań­stwa, ale po­ka­zuje ko­lejną ce­chę cha­rak­teru Elż­biety II – ko­biety do­ce­nia­ją­cej ab­surd.
Oto była po­stać, któ­rej całe ży­cie sta­no­wiło zbiór su­per­la­ty­wów: naj­dłuż­sze pa­no­wa­nie, naj­wię­cej po­dróży i – jak na nie­śmiałą osobę – naj­bar­dziej to­wa­rzy­skie, z więk­szą liczbą oso­bi­stych spo­tkań, niż od­był ja­ki­kol­wiek su­we­ren w dzie­jach. Kiedy pew­nego razu fran­cu­ski pre­zy­dent spy­tał, czy kie­dy­kol­wiek się nu­dziła, od­parła szcze­rze: „Tak, ale o tym nie mó­wię”[4]. W epoce ce­le­bry­tów i sztucz­no­ści kró­lowa od za­wsze za­do­wa­lała się przy­ziem­no­ścią i pro­sto­li­nij­no­ścią.
Re­gu­lar­nie po­ja­wiała się na li­ście naj­bo­gat­szych „Sun­day Ti­mesa”, ale lu­biła wkła­dać gu­mowe rę­ka­wiczki, żeby po­sprzą­tać po bar­be­cue w szkoc­kiej po­sia­dło­ści kró­lew­skiej w Bal­mo­ral. Padł po­mysł, żeby w jej ulu­bio­nej drew­nia­nej cha­cie za­wie­sić ta­bliczkę: TU ZA­MIA­TAŁA KRÓ­LOWA ELŻ­BIETA[5]. Cho­ciaż miesz­kała w pa­ła­cach i zam­kach, czer­pała przy­jem­ność ze zwy­klej­szego ży­cia. Była młodą ko­bietą ob­sa­dzoną w nad­zwy­czaj­nej roli. Na­wet jako dziecko na­le­żała do naj­po­pu­lar­niej­szych lu­dzi na ziemi.
A pierw­sze wska­zówki co do tego, kim była i kim się stała, po­cho­dzą sprzed stu lat, z naj­wyż­szego pię­tra miej­skiego domu w cen­trum Lon­dynu.

1

SHIR­LEY TEM­PLE 2.0

Mała dziew­czyna ze zmarsz­czo­nymi brwiami i sku­pie­niem na twa­rzy po­chy­lała się nad książką. Uważ­nie prze­wra­cała strony, a po­tem – kiedy zna­la­zła to, czego szu­kała – chwy­ciła pióro i z wście­kło­ścią kre­śliła i za­ma­zy­wała ob­raź­liwe słowa.
„Dok­tor Simp­son”. Skre­ślić. „Dok­tor Simp­son”. Za­ma­zać. To, że był on tylko bo­ha­te­rem jed­nej z ksią­że­czek w jej dzie­cię­cym po­koju, nie miało zna­cze­nia dla roz­gnie­wa­nej dzie­się­cio­latki.
Gdy księż­niczka Elż­bieta re­ali­zo­wała swoje po­ważne nisz­czy­ciel­skie za­da­nie, jej młod­sza sio­stra Mał­go­rzata ba­wiła się uzdami, ogło­wiem i sio­dłami drew­nia­nych koni, które wy­peł­niały po­kój. Sku­piała się na świe­cie wła­snej wy­obraźni, nie­za­in­te­re­so­wana mil­czą­cym gnie­wem sio­stry na nie­jaką pa­nią Simp­son, która – nie­pro­szona – zmie­niła te­raz ich ży­cie. Mał­go­rzaty nie in­te­re­so­wały też ro­snące tłumy, które prze­py­chały się i gnio­tły w zi­mo­wym mroku, by ob­ser­wo­wać ruch przy Pic­ca­dilly 145, lon­dyń­skim domu ro­dzi­ców tych dwóch dziew­czy­nek, księ­cia i księż­nej Yorku.
W końcu spę­dzały wiele czasu na wy­glą­da­niu ze swo­jej sy­pialni na naj­wyż­szym pię­trze, żeby po­pa­trzeć na ga­pią­cych się lu­dzi. Obie strony za­sta­na­wiały się, co ro­bią ci dru­dzy. Ta gra miała trwać do końca ich ży­cia.
Tym ra­zem jed­nak tłumy były więk­sze, a at­mos­fera w domu z ka­mienną fa­sadą – na­pięta i pełna po­śpie­chu. Dzwo­nek do fron­to­wych drzwi, opa­trzo­nych ta­bliczką GO­ŚCIE I DO­MOW­NICY, od­zy­wał się czę­ściej, a gdy ciżba cie­kaw­skich i prze­ję­tych ro­sła, we­zwano po­li­cję.
Na­zwi­sko Simp­son naj­pierw wy­ma­wiano szep­tem, a po­tem pa­dało raz po raz w peł­nych dez­apro­baty roz­mo­wach, które ury­wały się gwał­tow­nie, gdy dziew­czynki po­ja­wiały się w za­sięgu wzroku. Cho­ciaż ro­dzice pró­bo­wali chro­nić Li­li­bet – to ro­dzinne prze­zwi­sko księż­niczki Elż­biety – i jej sio­strę, ona sama z dużą wraż­li­wo­ścią re­ago­wała na na­stroje i zmiany ru­tyny. Bez­błęd­nie wy­chwy­ty­wała sens roz­mów, szcze­gól­nie dla­tego, że od dzie­sią­tych uro­dzin miała przy­wi­lej ja­da­nia śnia­dań z ro­dzi­cami i nie­kiedy z babką, kró­lową Ma­rią. Mo­gła gro­ma­dzić okru­chy in­for­ma­cji nie­do­stępne młod­szej sio­strze. Cho­ciaż Elż­bieta i tak była za mała, żeby zro­zu­mieć, co się na­prawdę szy­kuje.
Wie­działa tylko, że w cen­trum za­gadki tkwi ta ko­bieta: Simp­son. Do­wody znaj­do­wały się do­koła. Oj­ciec wy­glą­dał na wy­raź­nie cho­rego; babka, kró­lowa Ma­ria, zwy­kle sztywna jak kij i roz­ka­zu­jąca, wy­da­wała się star­sza i ja­kaś chud­sza; matkę opu­ścił ty­powy dla niej bez­tro­ski spo­sób by­cia. Nie po­mo­gło i to, że na po­czątku grud­nia 1936 roku księżna za­pa­dła na po­ważną grypę i mu­siała le­żeć w łóżku.
Kiedy Elż­bieta py­tała trzy ko­biety obecne w jej ży­ciu – gu­wer­nantkę Ma­rion Craw­ford, po­ko­jówkę Bobo Mac­Do­nald i nia­nię Clarę Kni­ght, znaną jako Alah – o to, co się dzieje, pa­dały wy­mi­ja­jące i lek­ce­wa­żące od­po­wie­dzi. Craw­fie czę­sto za­bie­rała dziew­czynki na lek­cje pły­wa­nia do Bath Clubu, żeby za­pew­nić im nie­zbędną od­mianę. Ten roz­sądny trium­wi­rat słu­żył ma­łym księż­nicz­kom jako okno na świat, dys­tyn­go­wane uwagi i pru­de­ryjne uprze­dze­nia tego tria kształ­to­wały wła­sne po­glądy Li­li­bet i Mał­go­rzaty. W przy­padku księż­ni­czek po­stać Wal­lis Simp­son była tabu w sie­dzi­bie Yor­ków. Tak więc Elż­bieta wer­to­wała swoje książki, by wy­ma­zać i wy­kre­ślić – w da­rem­nej pró­bie usu­nię­cia go ze swego świata – na­zwi­sko ko­biety, która miała zmie­nić ży­cie dziew­czynki oraz ży­cie jej ro­dzi­ców. Na za­wsze.
Elż­bieta prze­lot­nie spo­tkała Wal­lis Simp­son wio­sną 1936 roku, po swo­ich dzie­sią­tych uro­dzi­nach. Nie żeby ta osoba zro­biła na księż­niczce ja­kie­kol­wiek wra­że­nie. Sim­son przy­szła z Da­wi­dem, stry­jem Elż­biety, czyli no­wym kró­lem Edwar­dem VIII, na spo­tka­nie z jej ro­dzi­cami w Royal Lodge, ich week­en­do­wym domu wśród wy­pie­lę­gno­wa­nej zie­leni Wiel­kiego Parku Wind­sor­skiego. Stryj przy­był, żeby po­chwa­lić się dwiema no­wymi ame­ry­kań­skimi fa­scy­na­cjami – cał­kiem no­wym spor­to­wym bu­ic­kiem oraz dwu­krot­nie za­mężną damą z Bal­ti­more, Wal­lis Simp­son. Kiedy oboje wy­szli, Elż­bieta spy­tała Craw­fie, kim jest ta ko­bieta. Czy to z jej po­wodu stryj Da­wid tak rzadko u nich ostat­nio by­wał? Ze wszyst­kich braci i sióstr ojca to on do­tąd naj­czę­ściej go­ścił na Pic­ca­dilly 145, a po her­ba­cie grał z dziew­czyn­kami w karty: w wojnę i inne gry. Za­wsze się z nim do­brze ba­wiły, Elż­bieta wspo­mi­nała, jak za­brał księżną i dziew­czynki do ogrodu w Bal­mo­ral i uczył je na­zi­stow­skiego sa­lutu – ku ogól­nej we­so­ło­ści.
Cho­ciaż od­po­wiedź Craw­fie na py­ta­nia Elż­biety o szy­kowną Ame­ry­kankę była zdaw­kowa, szkocka gu­wer­nantka ra­czej po­lu­biła Wal­lis Simp­son, którą póź­niej opi­sała jako „in­te­li­gentną, atrak­cyjną ko­bietę z ty­po­wym u Ame­ry­ka­nek przy­ja­znym na­sta­wie­niem”[1]. Chle­bo­dawcy Craw­fie mieli inne zda­nie. Po przy­jem­nej go­dzi­nie roz­mów o ogrod­nic­twie i po wy­pi­ciu her­baty z no­wym kró­lem i jego wy­branką Wal­lis od­nio­sła nie­ja­sne wra­że­nie, że „pod­czas gdy książę Yorku uwie­rzył w za­lety no­wo­cze­snego czte­ro­drzwio­wego sa­mo­chodu, ksią­żęca mał­żonka nie po­tra­fiła się prze­ko­nać do dru­giego ame­ry­kań­skiego od­kry­cia króla”[2].
Wów­czas to obec­ność có­re­czek Yor­ków – a nie ame­ry­kań­ska re­pre­zen­ta­cja – do­star­czyła głów­nego te­matu do roz­mowy. „Obie były tak ja­sno­włose, tak wspa­niale wy­cho­wane, tak sta­ran­nie wy­szo­ro­wane, jakby wy­szły pro­sto ze stron ksią­żeczki dla dzieci”, wspo­mi­nała Wal­lis w pa­mięt­niku The He­art Has Its Re­asons [Serce ma swoje mo­tywy][3]. Elż­bieta i Mał­go­rzata były, jak to czę­sto dzieci, wy­ko­rzy­sty­wane jako ludzki od­po­wied­nik al­bu­mów roz­kła­da­nych na sto­liku do kawy, obec­ność księż­ni­czek dyk­to­wała neu­tralne te­maty roz­mowy, co po­zwa­lało uni­kać skom­pli­ko­wa­nych spraw do­ro­słych. Za­nim dziew­czynki pierw­szy raz uj­rzały Wal­lis Simp­son, zdą­żyły już przy­wyk­nąć do by­cia wy­ko­rzy­sty­wa­nymi w cha­rak­te­rze nie­na­gan­nie wy­cho­wa­nych dzieci, przed­sta­wia­nych do­ro­słym go­ściom dla prze­ła­ma­nia kon­wer­sa­cyj­nych lo­dów.
Tak samo było pod­czas po­dróży do Szko­cji tam­tego brze­mien­nego w skutki lata. Za­trzy­mali się w skrom­nym domu z epoki Stu­ar­tów zwa­nym Bir­khall Lodge, koło Bal­mo­ral, po­sia­dło­ści za­ku­pio­nej przez kró­lową Wik­to­rię i na­wet dziś mocno sta­ro­świec­kiej. Naj­waż­niej­szym go­ściem Yor­ków był Co­smo Lang, ar­cy­bi­skup Can­ter­bury, który przy­jął ich za­pro­sze­nie, gdy król, tra­dy­cyj­nie gosz­czący naj­wyż­szego an­gli­kań­skiego pra­łata w Bal­mo­ral, wy­sta­wił go do wia­tru. Za­miast niego Edward i Wal­lis przyj­mo­wali we­sołą gro­madę ary­sto­kra­tów, Ame­ry­ka­nów i kró­lew­skich krew­nych, włącz­nie z ku­zy­nem Lo­uisem Mo­unt­bat­te­nem i młod­szym bra­tem, księ­ciem Je­rzym z żoną, księżną Ma­riną.
Dru­giego dnia wi­zyty ar­cy­bi­skupa, po her­ba­cie, Elż­bieta, Mał­go­rzata i ich ku­zynka Mar­ga­ret Rho­des „wdzięcz­nie” śpie­wały pio­senki.
Ar­cy­bi­skup za­no­to­wał: „Dziw­nie było my­śleć o prze­zna­cze­niu, które mo­gło cze­kać małą Elż­bietę, wów­czas drugą w ko­lejce do tronu. Ona i jej pełna ży­cia młod­sza sio­stra z pew­no­ścią są naj­bar­dziej cza­ru­ją­cymi z dzieci”[4].
Król był mniej za­chwy­cony. Kiedy usły­szał, że eku­me­niczna głowa Ko­ścioła an­gli­kań­skiego za­trzy­mała się u Yor­ków, po­dej­rze­wał brata o próbę za­ło­że­nia kon­ku­ren­cyj­nego dworu. Na­si­la­jący się kon­flikt braci sku­pił się na kró­lew­skim pra­gnie­niu po­ślu­bie­nia Wal­lis za­raz po jej roz­wo­dzie z mę­żem, przed­się­biorcą Er­ne­stem Simp­so­nem. W tam­tych cza­sach roz­wód nie był po pro­stu źle wi­dziany – ozna­czał ko­ścielną ana­temę. Jako świecka głowa Ko­ścioła an­gli­kań­skiego król nie miał żad­nego in­te­resu w po­ślu­bie­niu roz­wódki, nie wspo­mi­na­jąc o dwu­krot­nie roz­wie­dzio­nej Ame­ry­kance bez żad­nej po­zy­cji czy sta­tusu. Ze swo­jej strony władca za­gro­ził, że zrzek­nie się tronu, je­śli nie do­sta­nie po­zwo­le­nia na oże­nek z ko­bietą, która skra­dła jego serce.
Cho­ciaż bry­tyj­skie me­dia ukry­wały kwit­nący ro­mans – zdję­cia króla i Wal­lis pod­czas let­niego rejsu na po­kła­dzie pa­ro­wego jachtu „Na­hlin” po­ja­wiły się wszę­dzie poza An­glią – osta­tecz­nie w grud­niu ujaw­niono za­gro­że­nie po­ten­cjal­nym kry­zy­sem kon­sty­tu­cyj­nym. Uru­cho­miło to se­rię ka­ta­stro­fal­nych wy­da­rzeń, któ­rych splot spo­wo­do­wał, że księż­niczka Elż­bieta zna­la­zła się w cen­trum dra­matu.
Do tego czasu Wal­lis za­pew­niła już so­bie nie­pra­wo­mocny wy­rok roz­wo­dowy, ale mu­siała po­cze­kać ko­lej­nych sześć mie­sięcy na jego upra­wo­moc­nie­nie, co po­zwo­li­łoby jej po­ślu­bić Edwarda VIII i zo­stać kró­lew­ską mał­żonką. Mimo zło­wiesz­czego ostrze­że­nia ze strony głów­nego oso­bi­stego se­kre­ta­rza Aleca Har­dinge’a – wspie­ra­nego przez pre­miera Stan­leya Bal­dwina – że władca wy­rzą­dzi mo­nar­chii nie­od­wra­calne szkody i praw­do­po­dob­nie do­pro­wa­dzi do wy­bo­rów po­wszech­nych, je­śli bę­dzie po­dą­żał tą drogą, król pod­jął de­cy­zję. Na ner­wo­wym spo­tka­niu, które od­było się 16 li­sto­pada, oznaj­mił pre­mie­rowi, że za­mie­rza po­ślu­bić pa­nią Simp­son, gdy tylko nie bę­dzie już prze­szkód praw­nych. Je­śli rząd się sprze­ciwi, to król ab­dy­kuje. Póź­niej po­wia­do­mił o swoim wy­bo­rze matkę i ro­dzeń­stwo, któ­rymi to do­głęb­nie wstrzą­snęło – kró­lowa Ma­ria udała się na­wet po po­radę do te­ra­peuty, żeby zwe­ry­fi­ko­wać swój wnio­sek, iż zmyślna cza­ro­dziejka rzu­ciła urok na naj­star­szego syna mo­nar­chini. Pre­mier za­cho­wał więk­szy opty­mizm, gdy po­in­for­mo­wał ga­bi­net, że wy­nie­sie­nie Yor­ków na tron mo­głoby się oka­zać naj­lep­szym roz­wią­za­niem, gdyż książę Yorku mocno przy­po­mina po­wszech­nie ko­cha­nego króla Je­rzego V.
Nie żeby książę Al­bert, zwany Ber­tiem, się z tym zga­dzał. A jed­nak po­woli, acz nie­uchron­nie był wcią­gany w kon­sty­tu­cyjną sieć, która nie zo­sta­wiała mu szansy ucieczki. Przy­po­mi­nało to kosz­mar. Cho­ciaż roz­ma­wiano o tym, że książę Kentu, naj­młod­szy z braci, mógłby prze­jąć tron, gdyż już miał syna, ka­pry­śny pa­lec losu wska­zał na dru­giego w ko­lej­no­ści – nie­szczę­snego Ber­tiego. Ten za­wsze przy­pusz­czał, że star­szy brat pew­nego dnia się ożeni i spło­dzi dzie­dzica, który zo­sta­nie mo­nar­chą.
Gdy książę – nie­śmiały, nie­pewny sie­bie i ją­ka­jący się od dziecka – nie­chęt­nie oglą­dał karty, które miał w ręce, jego my­śli mo­men­tal­nie po­bie­gły ku star­szej córce, któ­rej po­zy­cja miała się zmie­nić: z dru­giej w ko­lejce do tronu na do­mnie­maną na­stęp­czy­nię, przy­szłą kró­lową ska­zaną na do­ży­wot­nie obo­wiązki i pu­bliczną sa­mot­ność.
Cho­ciaż ży­wił po­ważne wąt­pli­wo­ści wzglę­dem sie­bie i wła­snych kom­pe­ten­cji do ob­ję­cia tak waż­nej po­zy­cji w pań­stwie, po ci­chu po­dzi­wiał swoją star­szą córkę. Miała ona cha­rak­ter, bez­sporne za­lety, które – jak po­wie­dział po­ecie Osber­towi Si­twel­lowi – przy­po­mi­nały Ber­tiemu kró­lową Wik­to­rię. To nie­zwy­kła po­chwała, na­wet jak na ko­cha­ją­cego ro­dzica, który był – jak za­uwa­żył Der­mot Mor­rah, kró­lew­ski hi­sto­ryk i przy­ja­ciel no­wego króla – „nie­chętny ska­zy­wa­niu swo­ich có­rek na do­ży­wot­nią nie­usta­jącą służbę, bez na­dziei na eme­ry­turę, na­wet w póź­nej sta­ro­ści, co nie­od­łącz­nie wiąże się z tą naj­wyż­szą po­zy­cją ze wszyst­kich”[5].
Jego córka pod­cho­dziła do sprawy bar­dziej rze­czowo i prag­ma­tycz­nie. Kiedy stało się oczy­wi­ste, że książę Yorku wstąpi na tron, a jej uko­chany stryj Edward VIII uda się za gra­nicę, księż­niczka Mał­go­rzata spy­tała: „Czy to zna­czy, że zo­sta­niesz kró­lową?”. Jej star­sza sio­stra od­parła: „Tak, tak przy­pusz­czam”[6]. Po­tem wspo­mniała o tym tylko raz, kiedy oj­ciec przy­pad­kiem na­po­mknął, że bę­dzie się mu­siała na­uczyć jeź­dzić konno w dam­skim sio­dle, na wy­pa­dek gdyby – oby w da­le­kiej przy­szło­ści – mu­siała się po­ka­zać na ko­niu pod­czas do­rocz­nej Tro­oping the Co­lour, swo­jej ce­re­mo­nii uro­dzi­no­wej, na lon­dyń­skim placu de­fi­lad Horse Gu­ards Pa­rade.
Cho­ciaż nie­chęt­nie po­go­dziła się z tym, że zo­sta­nie kró­lową, to – zda­niem jej ku­zynki Mar­ga­ret Rho­des – są­dziła, że ten mo­ment jest jesz­cze „bar­dzo od­le­gły”[7]. Dla za­bez­pie­cze­nia do­dała do wie­czor­nego pa­cie­rza żar­liwe ży­cze­nie, że do­czeka się bra­ciszka, który z ra­cji płci prze­sko­czy Li­li­bet w ko­lejce do tronu i zo­sta­nie jego dzie­dzi­cem.
Mimo iż księż­niczka Elż­bieta za­sad­ni­czo z fleg­ma­tyczną obo­jęt­no­ścią mło­do­ści za­ak­cep­to­wała nowy sta­tus, jej oj­ciec za­re­ago­wał od­mien­nie. „Za­ła­mał się i roz­pła­kał jak dziecko”, kiedy jemu, kró­lo­wej Ma­rii i kró­lew­skiemu praw­ni­kowi Wal­te­rowi Monck­to­nowi przed­sta­wiono szkic aktu ab­dy­ka­cji[8]. W pią­tek 11 grud­nia 1936 roku – w roku trzech kró­lów – ogło­szono zrze­cze­nie się tronu przez mo­nar­chę, a były już władca po­je­chał do Wind­soru, żeby wy­gło­sić hi­sto­ryczne orę­dzie ra­diowe za­wie­ra­jące pa­miętne słowa: „Uzna­łem za nie­moż­liwe dźwi­ga­nie cięż­kiego brze­mie­nia od­po­wie­dzial­no­ści i wy­peł­nia­nie mo­ich kró­lew­skich obo­wiąz­ków tak, jak bym pra­gnął, bez po­mocy i wspar­cia ko­biety, którą ko­cham”. Po wy­chwa­le­niu wielu przy­wód­czych za­let nie­złom­nego młod­szego brata pod­kre­ślił, że „otrzy­mał on naj­wspa­nial­sze bło­go­sła­wień­stwo, któ­rym cie­szy się tak wielu z was, a które nie przy­pa­dło mnie w udziale – szczę­śliwy dom z żoną i dziećmi”[9].
Rze­czona ro­dzina była mniej szczę­śliwa. Nie­gdy­siej­szy książę Yorku, a obec­nie nowy król, opi­sy­wał ten dzie­jowy wy­pa­dek jako „ów strasz­liwy dzień”; jego żona, nowa kró­lowa, le­żała w łóżku, zmo­żona okrop­nym ata­kiem grypy. Mimo to na­stęp­nego dnia do­tąd igno­ro­wane, a te­raz klu­czowe po­sta­cie roz­gry­wa­ją­cego się dra­matu po­wi­tały swoją nową ży­ciową po­zy­cję z eks­cy­ta­cją po­mie­szaną z nie­chętną ak­cep­ta­cją. Wi­dok ko­perty za­adre­so­wa­nej do kró­lo­wej wzbu­rzył na­wet nie­zmą­cony zwy­kle spo­kój księż­niczki Elż­biety. „To te­raz ma­mu­sia, prawda?”, sko­men­to­wała, pod­czas gdy jej młod­sza sio­stra ubo­le­wała nad tym, że mu­szą się prze­pro­wa­dzić do pa­łacu Buc­kin­gham. „To już na za­wsze?”, py­tała. „Bo le­dwo na­uczy­łam się pi­sać «York»”[10].
W dniu pro­kla­ma­cji – 12 grud­nia 1936 roku – obie dziew­czynki uści­skały ojca, za­nim nowy król, w mun­du­rze ad­mi­rała, wy­ru­szył na ce­re­mo­nię. Gdy wy­szedł, Craw­fie wy­ja­śniła, że po po­wro­cie bę­dzie kró­lem Je­rzym VI i od tej pory dziew­czynki będą mu­siały dy­gać przed ro­dzi­cami – no­wym kró­lem i nową kró­lową. Za­wsze dy­gały przed swo­imi dziad­kami, kró­lem Je­rzym V i kró­lową Ma­rią, więc nie była to ja­kaś wielka zmiana.
O pierw­szej, kiedy oj­ciec wró­cił, obie dziew­czynki zło­żyły mu piękne ukłony, a za­cho­wa­nie có­rek uświa­do­miło mu jego nową po­zy­cję.
Craw­fie wspo­mi­nała: „Stał przez chwilę, po­ru­szony i za­sko­czony. Po­tem schy­lił się i cie­pło obie uca­ło­wał. Po tym zje­dli­śmy obiad i było bar­dzo we­soło”[11].
Tak jak oj­ciec, Elż­bieta zmie­niła się wtedy w żywy sym­bol mo­nar­chii – imię księż­niczki wspo­mi­nano w mo­dli­twach, jej za­ję­cia i psy stały się co­dzienną po­żywką dla bru­ko­wych ga­zet, a ży­cie prze­szło na wła­sność na­rodu. Stała się, tak jak Shir­ley Tem­ple, hol­ly­wo­odzka dzie­cięca gwiazda, naj­słyn­niej­szą twa­rzą świata, obiek­tem po­dziwu i ad­o­ra­cji.
Ży­cie baj­ko­wej księż­niczki w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak mniej przy­po­mi­nało opo­wieść ro­dem z Di­sneya, a bar­dziej tę au­tor­stwa braci Grimm. Nowe ży­cie sióstr w pa­łacu Buc­kin­gham – roz­le­głym bu­dynku wy­peł­nio­nym echem, ze zło­wiesz­czymi cie­niami, bu­szu­ją­cymi my­szami, po­nu­rymi kom­na­tami i por­tre­tami, któ­rych oczy śle­dziły dzieci prze­my­ka­jące na pa­lusz­kach – było mie­sza­niną eks­cy­ta­cji, nudy i sa­mot­no­ści. W tym miej­scu urze­czy­wist­niały się dzie­cięce kosz­mary, tu pod­czas co­dzien­nych ob­cho­dów kró­lew­ski szczu­ro­łap i jego przy­bory sym­bo­li­zo­wały ma­ka­bryczną rze­czy­wi­stość ukrytą za po­zo­rami kró­lew­skiej świet­no­ści. Cho­ciaż Elż­bieta zo­stała wrzu­cona w cia­sny krąg zło­żony z sio­stry, gu­wer­nantki, po­ko­jówki i niani, z udrę­czo­nymi ro­dzi­cami gdzieś na dru­gim pla­nie, stała się obiek­tem fa­scy­na­cji mi­lio­nów.

 
Wesprzyj nas