Greta Thunberg, ikona ruchu na rzecz ochrony klimatu, we współpracy z ponad setką ekspertów, dzieli się niezbędną wiedzą o kryzysie ekologicznym. „Książka o klimacie” wyjaśnia zagrożenia i przekonuje, że tylko wspólnie możemy ten kryzys pokonać.


Wystąpienia Grety Thunberg wstrząsają światem. Jej „Książka o klimacie” daje niezbędne narzędzia wszystkim, którzy chcą go ratować.

Utrzymanie ciągłości życia na Ziemi wydaje się zadaniem niewykonalnym. Konieczne działania muszą zostać podjęte na skalę i w tempie, jakich do tej pory świat nie doświadczył. Trzeba się zmierzyć nie tylko z wpływami przemysłu wydobywczego i polityką rządów, ale też ze zmieniającymi się warunkami klimatycznymi.

Geofizycy, matematycy, oceanografowie, meteorolodzy, inżynierowie, ekonomiści, psychologowie i filozofowie z całego świata próbują dogłębnie zrozumieć kryzys, z którym mamy do czynienia. We współpracy z ponad setką ekspertów Greta Thunberg stworzyła „Książkę o klimacie”, aby przybliżyć niezbędną wiedzę czytelniczkom i czytelnikom.

Greta dzieli się historiami o tym, jak sama gromadziła informacje, nabywała doświadczenia w aktywizmie, odkrywała funkcjonowanie tzw. greenwashingu. Wylicza, od jak dawna jesteśmy trzymani w nieświadomości zagrożenia. To jeden z naszych największych problemów, ale równocześnie źródło nadziei. Gdy otworzymy oczy i dostrzeżemy pełen obraz, będziemy mogli działać. Skoro już sam strajk uczniów mógł wywołać globalny protest, do czego moglibyśmy doprowadzić wspólnie, gdybyśmy tylko spróbowali?

„Książka o klimacie” dowodzi, że wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to, by przetrwać w decydującym momencie w dziejach ludzkości. Razem możemy dokonać pozornie niemożliwego. Ale musimy zrobić to teraz.

Greta Thunberg – urodzona w 2003 roku, stała się ikoną ruchu klimatycznego. Jej szkolny strajk klimatyczny w sierpniu 2018 roku przed parlamentem Szwecji zainspirował młodzież na całym świecie. Jest liderką Fridays for Future. Przemawiała między innymi na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, amerykańskim Kongresie i forum ONZ, wzywając do działań na rzecz ochrony klimatu.

Greta Thunberg
Książka o klimacie
Przekład: Michał Rogalski
Wydawnictwo Agora
Premiera: 25 października 2023
 
 

Spis treści

***

CZĘŚĆ PIERWSZA. Jak działa klimat. „Słuchajmy nauki. Zanim będzie za późno”

1.1. Jeśli chcemy rozwiązać problem, musimy go zrozumieć. Greta Thunberg
1.2. Długa historia dwutlenku węgla. Peter Brannen
1.3. Nasz wpływ na ewolucję. Beth Shapiro
1.4. Cywilizacja a wymieranie. Elizabeth Kolbert
1.5. Nauka jest tak pewna, jak to tylko możliwe. Greta Thunberg
1.6. Jak odkryto zmiany klimatu. Michael Oppenheimer
1.7. Dlaczego nic nie zrobili? Naomi Oreskes
1.8. Punkty krytyczne i sprzężenia zwrotne. Johan Rockström
1.9. Najważniejsza historia na świecie. Greta Thunberg

CZĘŚĆ DRUGA. Jak zmienia się nasza planeta. „Nauka nie kłamie”

2.1. Pogoda na sterydach. Greta Thunberg
2.2. Ciepło i upały. Katharine Hayhoe
2.3. Metan i inne gazy. Zeke Hausfather
2.4. Zanieczyszczenie powietrza i aerozole. Bjørn H. Samset
2.5. Chmury. Paulo Ceppi
2.6. Ocieplanie się Arktyki a prąd strumieniowy. Jennifer Francis
2.7. Niebezpieczna pogoda. Friederike Otto
2.8. Lawina już ruszyła. Greta Thunberg
2.9. Susze i powodzie. Kate Marvel
2.10. Lądolody i lodowce. Ricarda Winkelmann
2.11. Cieplejsze oceany i przybierające morza. Stefan Rahmstorf
2.12. Zakwaszanie a morskie ekosystemy. Hans-Otto Pörtner
2.13. Mikroplastiki. Karin Kvale
2.14. Słodka woda. Peter H. Gleick
2.15. Dużo bliżej domu, niż myślimy. Greta Thunberg
2.16. Pożary. Joëlle Gergis
2.17. Amazonia. Carlos A. Nobre, Julia Arieira, Nathália Nascimento
2.18. Tajga i lasy strefy umiarkowanej. Beverly E. Law
2.19. Bioróżnorodność na lądzie. Adriana De Palma, Andy Purvis
2.20. Owady. Dave Goulson
2.21. Kalendarz przyrody. Keith W. Larson
2.22. Gleba. Jennifer L. Soong
2.23. Wieczna zmarzlina. Örjan Gustafsson
2.24. Co się stanie przy ociepleniu o 1,5°C, 2°C i 4°C? Tamsin Edwards

CZĘŚĆ TRZECIA. Jak to wpłynie na nas. „Nie radzimy sobie z łączeniem faktów”

3.1. Świat gorączkuje. Greta Thunberg
3.2. Klimat a zdrowie. Tedros Adhanom Ghebreyesus
3.3. Upał a choroby. Ana Maria Vicedo-Cabrera
3.4. Zanieczyszczenie powietrza. Drew Shindell
3.5. Choroby wektorowe. Felipe J. Colón-González
3.6. Oporność na antybiotyki. John Brownstein, Derek MacFadden, Sarah McGough, Mauricio Santillana
3.7. Żywność i żywienie. Samuel S. Myers
3.8. Nie wszyscy płyniemy na tej samej łodzi. Greta Thunberg
3.9. Życie przy 1,1°C. Saleemul Huq
3.10. Rasizm środowiskowy. Jacqueline Patterson
3.11. Uchodźcy klimatyczni. Abrahm Lustgarten
3.12. Wzrost poziomu mórz a małe wyspy. Michael Taylor
3.13. Deszcz w Sahelu. Hindou Oumarou Ibrahim
3.14. Zima w Sápmi. Elin Anna Labba
3.15. Walka o las. Sonia Guajajara
3.16. Czekają nas gigantyczne wyzwania. Greta Thunberg
3.17. Ocieplenia a nierówności. Solomon Hsiang
3.18. Niedobory wody. Taikan Oki
3.19. Konflikty klimatyczne. Marshall Burke
3.20. Prawdziwa cena zmian klimatu. Eugene Linden

CZĘŚĆ CZWARTA. Co z tym zrobiliśmy. „Mówimy innym językiem niż planeta”

4.1. Jak mamy naprawić błędy, skoro nie potrafimy przyznać, że zawiedliśmy? Greta Thunberg
4.2. Nowy negacjonizm. Kevin Anderson
4.3. Prawda o rządowych celach klimatycznych. Alexandra Urisman Otto
4.4. Nie zmierzamy w dobrą stronę. Greta Thunberg
4.5. Nieustępliwość paliw kopalnych. Bill McKibben
4.6. Nadejście odnawialnego. Glen Peters
4.7. Jak lasy mogą nam pomóc? Karl-Heinz Erb, Simone Gingrich
4.8. A co z geoinżynierią? Niclas Hällström, Jennie C. Stephens, Isak Stoddard
4.9. Technologie ujmowania. Rob Jackson
4.10. Zupełnie nowy sposób myślenia. Greta Thunberg
4.11. Nasz ślad w ziemi. Alexander Popp
4.12. Problem kalorii. Michael Clark
4.13. Tworzenie nowego systemu żywnościowego. Sonja Vermeulen
4.14. Mapowanie emisji przemysłowych. John Barrett, Alice Garvey
4.15. Trudności techniczne. Ketan Joshi
4.16. Wyzwania transportowe. Alice Larkin
4.17. Czy przyszłość będzie elektryczna? Jillian Anable, Christian Brand
4.18. Mówią jedno, robią drugie. Greta Thunberg
4.19. Cena konsumpcjonizmu. Annie Lowrey
4.20. Jak (nie) kupować. Mike Berners-Lee
4.21. Odpady na świecie. Silpa Kaza
4.22. Mit recyklingu. Nina Schrank
4.23. Czas na grubą kreskę. Greta Thunberg
4.24. Emisje a wzrost ekonomiczny. Nicholas Stern
4.25. Sprawiedliwość. Sunita Narain
4.26. Postwzrost. Jason Hickel
4.27. Luka poznawcza. Amitav Ghosh

CZĘŚĆ PIĄTA. Co musimy zrobić teraz. „Możemy wybrać inną drogę”

5.1. Najlepszym sposobem na posprzątanie tego syfu jest samokształcenie. Greta Thunberg
5.2. Działania jednostek a przemiana społeczna. Stuart Capstick, Lorraine Whitmarsh
5.3. Półtorastopniowy styl życia. Kate Raworth
5.4. Przezwyciężyć apatię klimatyczną. Per Espen Stoknes
5.5. Zmienić dietę. Gidon Eshel
5.6. Pamiętać o oceanie. Ayana Elizabeth Johnson
5.7. Zdziczać. George Monbiot, Rebecca Wrigley
5.8. Musimy dziś dokonać niemal niemożliwego. Greta Thunberg
5.9. Użyteczne utopie. Margaret Atwood
5.10. Ludzie mają siłę. Erica Chenoweth
5.11. Zmienić narrację w mediach. George Monbiot
5.12. Odeprzeć nowy negacjonizm. Michael E. Mann
5.13. Jak powinna wyglądać reakcja na kryzys. Seth Klein
5.14. Wnioski z pandemii. David Wallace-Wells
5.15. Szczerość, uczciwość, solidarność i sprawiedliwość klimatyczna. Greta Thunberg
5.16. Sprawiedliwa transformacja. Naomi Klein
5.17. Czym jest dla ciebie sprawiedliwość? Nicki Becker, Disha A. Ravi, Hilda Flavia Nakabuye, Laura Verónica Muñoz, Ina Maria Shikongo, Ayisha Siddiqa, Mitzi Jonelle Tan
5.18. Kobiety a kryzys klimatyczny. Wanjira Mathai
5.19. Dekarbonizacja wymaga redystrybucji. Lucas Chancel, Thomas Piketty
5.20. Reparacje klimatyczne. Olúfémi O. Táíwò
5.21. Uleczyć naszą relację z Ziemią. Robin Wall Kimmerer
5.22. Na nadzieję trzeba zasłużyć. Greta Thunberg

Co dalej?
Co należałoby zrobić
Co możemy zrobić wspólnie
Co ty możesz zrobić
Kto może zrobić więcej niż inni
O okładce
Źródła ilustracji
Indeks
Współautorzy
Przypisy
 
Autorzy i autorki rozdziałów Książki o klimacie skorzystali w swoich tekstach z tysięcy odniesień i cytatów. Jest ich zbyt dużo, aby umieścić je w drukowanej wersji książki, można je jednak znaleźć na stronie theclimatebook.org.

Średnie temperatury na świecie wzrosły o mniej więcej 1,2°C od początku rewolucji przemysłowej.

[Niekiedy w wypowiedziach eksperckich padają różne liczby z zakresu od 1°C do 1,3°C określające globalny wzrost temperatur. Wynika to z tego, że naukowcy uznają różne daty za początek epoki industrialnej oraz że część z nich oblicza ostateczną wartość za pomocą średniej temperatury z ostatniej dekady, a także z tego, że w stosunku rok do roku zachodzą niewielkie fluktuacje temperatur.]

W raporcie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) z 2021 roku 234 najlepszych ludzi nauki z 66 krajów doszło do następującego wniosku: „To bezdyskusyjne, że działalność człowieka ogrzała atmosferę, oceany i lądy. Wystąpiły powszechne i szybkie zmiany w atmosferze, oceanie, kriosferze i biosferze”.

Emisje gazów cieplarnianych – dwutlenku węgla, metanu, podtlenku azotu i fluorowanych gazów cieplarnianych – związane z działaniami człowieka doprowadziły do takich stężeń tych substancji w atmosferze, które po raz ostatni występowały przed milionami lat, kiedy biegun południowy porastały drzewa, a poziom mórz był wyższy o 20 metrów.

Mimo poważnych ostrzeżeń z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku od 1991 roku wyemitowaliśmy więcej CO2 niż przez całą wcześniejszą historię ludzkości.

Wedle szacunków IPCC na początku 2020 roku w budżecie węglowym dającym 67 procent szans na ograniczenie ocieplenia do 1,5°C pozostawało nam 400 gigaton dwutlenku węgla. Przy obecnym tempie emisji wyczerpiemy go przed 2030 rokiem.

[Budżet węglowy to maksymalna ilość dwutlenku węgla, który ludzkość może wyemitować, aby zachować szansę na utrzymanie ocieplenia poniżej progu 1,5°C lub 2°C.]

Niektóre kraje ponoszą dużo większą historyczną odpowiedzialność za emisje niż inne. Najwięksi emitenci między 1850 a 2021 rokiem wypuścili do atmosfery setki miliardów ton CO2.

W 2015 roku niemal wszystkie kraje świata – w sumie 195 państw – podpisały porozumienie paryskie. Celem tego porozumienia jest zatrzymanie globalnego ocieplenia znacznie poniżej 2°C, a najlepiej poniżej 1,5°C wzrostu w stosunku do średnich preindustrialnych.

 
Podążając obecną drogą, świat nie osiągnie tego celu. Istnieje gigantyczna przepaść między złożonymi obietnicami a działaniami realnie podejmowanymi przez rządy. Dodatkowo wiele emisji – z międzynarodowego lotnictwa i żeglugi oraz duża część emisji związanych z wojskiem – nie jest mierzonych albo nie uwzględnia się ich w planie.

IPCC szacuje, że jeżeli obecne praktyki zostaną utrzymane, globalne ocieplenie sięgnie 3,2°C w 2100 roku.

 
 
Greta Thunberg urodziła się w 2003 roku. W sierpniu 2018 roku rozpoczęła szkolny strajk klimatyczny przed budynkiem szwedzkiego parlamentu, a za jej przykładem poszły zastępy młodych osób na całym świecie. Jest aktywistką ruchu Fridays for Future, przemawiała na wiecach klimatycznych na kilku kontynentach. Występowała również na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, przed amerykańskim Kongresem i na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych.
 

CZĘŚĆ PIERWSZA. Jak działa klimat.
„Słuchajmy nauki. Zanim będzie za późno”

1.1
Jeśli chcemy rozwiązać problem, musimy go zrozumieć

Greta Thunberg

Kryzys klimatyczny i ekologiczny to największe niebezpieczeństwo w historii ludzkości. Nie mam wątpliwości, że właśnie on zdecyduje o przyszłości wszystkich ludzi i o tym, jak będzie wyglądać ich codzienne życie. Dziś to już boleśnie oczywiste. W ciągu ostatnich kilku lat zaczęliśmy postrzegać ten kryzys inaczej. Inaczej też o nim mówimy, ale ponieważ zmarnowaliśmy parę dekad na ignorowanie i bagatelizowanie rosnącego zagrożenia, wciąż trwamy w społecznym stanie wyparcia. Trudno się temu dziwić. Żyjemy w epoce komunikacji. Nasze słowa potrafią bez trudu przysłonić nasze czyny. Właśnie dlatego wiele krajów produkujących ogromne ilości paliw kopalnych – i mających równie ogromne emisje – samozwańczo mianuje się liderami klimatycznymi, choć nie wdrażają żadnych wiarygodnych strategii na rzecz ochrony klimatu. Żyjemy w epoce nieustannego greenwashingu – taśmowej produkcji ekościemy.
„W życiu nie ma sytuacji czarno-białych, nie ma jednoznacznych odpowiedzi, wszystko jest przedmiotem nieustannej debaty i kompromisu” – tak brzmi jedna z fundamentalnych zasad, którymi kierujemy się w życiu społecznym. Równocześnie nasze społeczeństwo ma wiele na sumieniu w sprawie zrównoważonego rozwoju. Dlaczego? Ponieważ powyższa zasada jest błędna. Pewne sprawy są czarno-białe. Istnieją społeczne i planetarne granice, których przekraczać nie wolno. Naprawdę. Zobaczmy to na przykładzie. Zwykliśmy sądzić, że nasze społeczeństwa mogą rozwijać się w „trochę bardziej” lub „trochę mniej” zrównoważony sposób. Ale przecież w dłuższej perspektywie równowaga zwyczajnie jest albo jej nie ma. Jak wtedy, kiedy poruszasz się po cienkim lodzie – albo wytrzyma twój ciężar, albo się załamie. Albo uda ci się dotrzeć do brzegu, albo wpadniesz do ciemnej, zimnej, głębokiej wody. A jeśli nam wszystkim przydarzy się to drugie, to w pobliżu nie ma żadnej innej planety, z której mógłby nadejść ratunek. Możemy liczyć tylko na siebie.
Jestem głęboko przekonana, że jedyną szansą na uniknięcie najgorszych skutków narastającego kryzysu egzystencjalnego jest osiągnięcie masy krytycznej osób, które będą domagały się koniecznych zmian. Aby do tego doprowadzić, musimy w szybkim tempie zwiększać świadomość społeczną problemu. Opinii publicznej wciąż brakuje podstawowej wiedzy, która pozwala zrozumieć, w jak groźnej sytuacji się znaleźliśmy. Chcę dołożyć swoją cegiełkę do tej zmiany.
Zdecydowałam się wykorzystać siłę mojego głosu, aby stworzyć książkę przekazującą najlepszą dostępną wiedzę o kryzysie – książkę, która traktuje kryzys holistycznie i bierze pod uwagę jego klimatyczny, ekologiczny oraz rozwojowy aspekt. Kryzys klimatyczny jest bowiem jedynie objawem dużo poważniejszego kryzysu niezrównoważonego rozwoju. Mam nadzieję, że ta książka będzie poręcznym punktem odniesienia, który ułatwi zrozumienie wszystkich ściśle połączonych kryzysów.
W 2021 roku zaprosiłam do współpracy wielu czołowych naukowców i wiele czołowych naukowczyń, ekspertów i ekspertek, aktywistów i aktywistek, autorów i autorek, opowiadaczy i opowiadaczek. Poprosiłam, aby każde z nich podzieliło się własnym doświadczeniem i wiedzą. Ta książka jest efektem ich pracy. Stanowi obszerny zbiór faktów, opowieści, wykresów i zdjęć ukazujących rozmaite odsłony kryzysu niezrównoważonego rozwoju ze szczególnym naciskiem na kwestie klimatu i ekologii.
Książka opowiada o wszystkim: od topniejących lodowców po gospodarkę, od szybkiej mody po wymieranie gatunków, od pandemii po znikające wyspy, od wylesiania po zanik żyznych gleb, od niedoborów wody po suwerenność rdzennych narodów, od przyszłości przemysłu spożywczego po budżety węglowe. Obnażamy tu sposoby działania osób u władzy i przemilczenia tych, którzy powinni informować obywateli i obywatelki świata o zagrożeniu.
Wciąż mamy czas, aby uniknąć najgorszych scenariuszy. Wciąż istnieje nadzieja – ale zgaśnie, jeśli wszystko zostanie jak dotąd. Jeśli chcemy rozwiązać nasz problem, musimy przede wszystkim go zrozumieć i zdać sobie sprawę, że tak naprawdę to zbiór wielu powiązanych ze sobą kłopotów i wyzwań. Musimy przyjrzeć się faktom i usłyszeć, jak sytuacja wygląda naprawdę. Nauka jest naszym narzędziem. Musimy nauczyć się z niego korzystać.
Musimy także odpowiedzieć sobie na kilka fundamentalnych pytań. Na przykład: jaki problem tak naprawdę chcemy rozwiązać? Co jest naszym celem? Czy jest nim obniżenie emisji, czy utrzymanie stylu życia, który teraz prowadzimy? Czy chcemy zapewnić warunki umożliwiające przeżycie dziś i na przyszłość, czy też zależy nam na zachowaniu naszej konsumpcji na wysokim poziomie? Czy zielony wzrost w ogóle istnieje? I czy można utrzymać nieskończony wzrost ekonomiczny na skończonej planecie?
Dziś wielu z nas bardzo potrzebuje nadziei. Ale czym jest nadzieja? I kto ją ma mieć? Czy ci, którzy stworzyli obecny problem, czy też ci, którzy już dziś cierpią z powodu jego skutków? I czy nasze pragnienie nadziei może się stać przeszkodą w działaniu i uczynić więcej szkody niż pożytku?
Jeden procent najbogatszych ludzi na świecie odpowiada za ponaddwukrotnie więcej emisji niż cała biedniejsza połowa ludzkości.
Być może, jeśli należysz do grona 19 milionów najbogatszych obywateli Stanów Zjednoczonych lub znajdujesz się wśród 4 milionów mieszkańców Chin, którzy wchodzą w skład wspomnianego jednego procentu – razem ze wszystkimi osobami, których majątek netto przekracza 1 055 337 dolarów – nadzieja nie jest tym, czego potrzebujesz najbardziej. A przynajmniej nie z obiektywnego punktu widzenia.
Pewnie, mówi się nam, że dokonaliśmy jakiegoś wielkiego kroku naprzód. Niektóre kraje i regiony meldują imponujące redukcje w emisjach CO2 – a przynajmniej zaczęły tak robić po pierwszych światowych negocjacjach na temat tego, co ujmujemy w statystykach. Ale co zostanie z tych spadków, jeśli uwzględnimy nasze całkowite emisje, a nie zatrzymamy się na starannie opracowywanych statystykach terytorialnych? Innymi słowy, jeśli policzymy naprawdę wszystkie emisje, które z takim sukcesem w negocjacjach usunęliśmy ze swoich tabelek. Spróbujmy na przykład dodać do nich emisje z outsourcingowanych fabryk, które poumieszczaliśmy w odległych częściach świata, i emisje z międzynarodowego lotnictwa i żeglugi, które zgodnie z międzynarodowymi umowami wyrzucono poza tabele. Te emisje oznaczają, że wykorzystujemy innych ludzi – używamy taniej siły roboczej, żeby wyprodukować towary dla samych siebie, a do idących za tym skutków dla planety się nie przyznajemy, a one cały czas rosną. Czy to jest krok naprzód? Tak ma wyglądać postęp?
Wypełnienie międzynarodowych celów klimatycznych wymaga, abyśmy obniżyli emisje do blisko 1 tony dwutlenku węgla na osobę rocznie. W Szwecji, jeśli uwzględni się konsumpcję importowanych dóbr, ten wskaźnik wynosi dziś około 9 ton na osobę. W Stanach Zjednoczonych sięga 17,1 tony na osobę, w Kanadzie – 15,4 tony, w Australii – 14,9 tony, a w Chinach – 6,6 tony. Jeśli zaś dodać do tych wielkości emisje biogeniczne – czyli te z pożarów i wegetacji roślin – to w wielu wypadkach jeszcze wzrosną. W przypadku krajów leśnych, takich jak Szwecja i Kanada, wzrosną znacząco.
Utrzymanie emisji poniżej 1 tony na osobę nie sprawi problemu większości światowej populacji, ponieważ wymaga od niej jedynie niewielkich ograniczeń (jeśli w ogóle ich wymaga) w imię życia zgodnego z planetarnymi granicami. W wielu miejscach na świecie ludzie mogliby nawet znacząco zwiększyć ilość emitowanego CO2.
Przekonanie, że kraje w rodzaju Niemiec, Włoch, Szwajcarii, Nowej Zelandii czy Norwegii będą w stanie osiągnąć gigantyczne redukcje w ciągu kilku dziesięcioleci bez wielkiej systemowej transformacji, jest naiwne. A jednak właśnie to nieustannie proponują liderzy tak zwanej globalnej Północy. W czwartej części książki przyjrzymy się bliżej, jak wygląda tego typu „postęp”.
 
Niektórzy myślą, że gdyby teraz dołączyli do ruchu na rzecz klimatu, byliby jednymi z ostatnich. Nic podobnego. Tak naprawdę, jeśli postanowisz działać dziś, wciąż będziesz wśród pionierek i pionierów. Ostatnia część książki koncentruje się na rzeczach, które możemy zrobić, i rozwiązaniach, które doprowadzą do prawdziwych zmian – opowiadamy o działaniach w różnej skali, od drobnych i indywidualnych po przemianę całego planetarnego systemu.
Chcieliśmy, aby ta książka była demokratyczna, ponieważ demokracja jest najlepszym narzędziem do rozwiązania obecnego kryzysu. Swoje doświadczenia opisują tu ludzie z pierwszej linii klimatycznego frontu, którzy mogą się między sobą subtelnie różnić w poglądach. Każda osoba współpisząca tę książkę mówi z własnego punktu widzenia, co może prowadzić do różnych wniosków. Potrzebujemy jednak zbiorowej mądrości wszystkich tych ludzi, aby wytworzyć dostateczną presję publiczną na zmianę. Nie chciałam, aby ktokolwiek wyciągał z tej książki wnioski za czytających, niezależnie, czy miałby to być ekspert lub ekspertka „od komunikacji”, czy pojedynczy naukowiec lub pojedyncza naukowczyni. Pomysł był taki, aby zebrana w jednym miejscu wiedza i pochodzące z różnych obszarów doświadczenie wielu osób pozwoliły ci samodzielnie wyrobić sobie zdanie. Chciałabym, żeby tak było, bo wierzę, że najważniejsze wnioski dopiero się pojawią. Mam nadzieję, że wyciągniesz je właśnie ty. /

 

1.2
Długa historia dwutlenku węgla

Peter Brannen

Życie zostało wyczarowane z CO2. Dwutlenek węgla stanowi pierwszą magiczną sztuczkę, która pozwala stworzyć życie na naszej planecie. Ów gaz potrzebuje wyłącznie obecności światła i wody na powierzchni Ziemi, aby dzięki fotosyntezie zamienić się w żywą materię i jeszcze zostawić po sobie tlen. Węgiel zgromadzony w roślinach trafia do ciał zwierząt, wędruje przez ekosystemy, aby znów powrócić do oceanu i atmosfery w postaci CO2. Pewna ilość węgla wymyka się jednak z powierzchni planety i trafia w głąb Ziemi – albo jako wapień, albo bogaty w węgiel osad, który ukryty głęboko w skorupie ziemskiej drzemie przez miliony lat. Jeśli węgiel nie zostanie pogrzebany i uchowa się na powierzchni Ziemi, to raz-dwa spali się w płomieniach metabolizmu zwierząt, grzybów i bakterii. Te procesy zużywają także 99,99 procent tlenu powstającego w fotosyntezie – a gdyby nie dochodziło do niemal niezauważalnie drobnej ucieczki materii roślinnej w głąb Ziemi, tlen spalałby się cały. Właśnie dzięki ubytkowi węgla nasza planeta została obdarowana osobliwym, nadmiarowym tlenem. Innymi słowy, ziemską atmosferę, w której możemy swobodnie oddychać, zawdzięczamy nie lasom i koloniom planktonu, ale dwutlenkowi węgla wychwyconemu przez wszystkie formy życia w ziemskiej historii i skierowanemu w głąb skorupy ziemskiej w postaci paliw kopalnych.
Historia dwutlenku węgla byłaby porywająco ciekawa, nawet gdyby kończyła się już w tym miejscu, a gaz stanowiłby „jedynie” podstawowy substrat wszelkiego życia na Ziemi i niebezpośrednie źródło zapasów życiodajnego tlenu. Zdarzyło się jednak tak, że ta sama niepozorna cząsteczka odpowiada za sterowanie temperaturą całej planety i procesami chemicznymi przeogromnych oceanów. Kiedy planetarna chemia węgla zostaje zniekształcona, świat się wykoślawia, termostat się psuje, oceany kwaśnieją i wszystko zaczyna umierać. Dwutlenek węgla ma zdumiewający wpływ na każdy składnik ekosystemu Ziemi i właśnie dlatego nie da się go uznać za kolejne uciążliwe zanieczyszczenie przemysłowe, które należy uregulować, jak wcześniej postąpiono z freonami czy ołowiem. Stanowi raczej – jak opisywał go w 1985 roku oceanograf Roger Revelle – „najważniejszy związek w całej biosferze”.
Do najważniejszej substancji w biosferze nie powinno się zaś podchodzić nonszalancko. Właśnie wędrówka CO2 sprawia, że Ziemia jest Ziemią. Podróż dwutlenku węgla zaczyna się, gdy gaz wydostaje się z głębi wulkanów, potem miesza się z powietrzem i oceaniczną wodą, włącza się w cykle życia, żeby wreszcie na powrót przesiąknąć w skały. Nazywamy to obiegiem węgla w przyrodzie, a wszelkie życie na naszej planecie zależy od zachowania delikatnej, a zarazem dynamicznej, równowagi tego globalnego procesu. Choć CO2 nieustannie ulatuje z wulkanów (w ilości stanowiącej jedną setną ludzkich emisji), a żywe organizmy na powierzchni Ziemi oddają się wymianie węgla w niekończącym się dzikim szale, to równocześnie planeta dba o regularne usuwanie tego pierwiastka z systemu, zapobiegając w ten sposób klimatycznej katastrofie. Na Ziemi zachodzą procesy wiązania węgla – od erozji całych łańcuchów górskich po opadanie na oceaniczne dno wielkich kłębów wysokowęglowego planktonu – pozwalające utrzymać stan planetarnej równowagi (przynajmniej przez większość czasu). Tak działa cudowny, zaskakujący świat, w którym żyjemy i który tak lekkomyślnie uznajemy za pewnik.
Ślady geologiczne pokazują jednak, że niekiedy planeta zostaje wypchnięta ze stanu równowagi. Globalny system potrafi się naginać, ale może też się załamać. Od czasu do czasu – w trakcie niezwykle rzadkich i skrajnie katastrofalnych momentów, które da się odkopać z głębi ziemskiej historii – obieg węgla w przyrodzie ulegał zupełnemu zaburzeniu, psuł się i wymykał spod kontroli. A nieodłącznym skutkiem takiej sytuacji było zawsze masowe wymieranie gatunków.
Do czego mogłoby dojść, gdyby na przykład wulkany rozciągające się na obszarze porównywalnym do kontynentu zaczęły spalać podziemne skarbce pełne bogatego w węgiel wapienia i trawić ogniem planetarne piwnice pełne węgla kamiennego oraz gazu ziemnego, a tym samym uwolniłyby do atmosfery tysiące gigaton dwutlenku węgla parującego znad rozżarzonej bazaltowej lawy i wytryskującego wraz z nią z głębi kraterów? Doświadczyły tego nieszczęsne stworzenia zamieszkujące Ziemię 251,9 miliona lat temu, które niedługo później zginęły podczas największego masowego wymierania w historii planety. Pod koniec okresu permu 90 procent wszystkich żywych organizmów doświadczyło fatalnych skutków sytuacji, w której obieg węgla w przyrodzie wykoleja się z powodu zbyt dużej ilości dwutlenku węgla.
Podczas późnopermskiego masowego wymierania dwutlenek węgla przez tysiące lat wydobywał się z syberyjskich wulkanów i doprowadził niemal do końca projekt różnorodnego życia na Ziemi. W tamtym momencie zawiodły wszystkie zwyczajowe bezpieczniki chroniące obieg węgla. Była to najgorsza chwila w geologicznej historii. Temperatury wzrosły o 10°C, a planeta zwijała się w konwulsjach oblewana przez śmiertelnie gorące, coraz bardziej zakwaszone oceany, które zakwitły ponuro i zamuliły się od alg. Algi obrabowały pradawne wody z tlenu, a beztlenowe oceany zaczął wypełniać trujący siarkowodór. Nad wodami z nieziemską intensywnością szalały huragany. Po katastrofie, kiedy planetarna gorączka wreszcie spadła, na całej planecie nie sposób było uświadczyć ani jednego drzewa, a pozbawione raf koralowych wody spowijał gruby kożuch bakterii. W pokładach z tego okresu nie ma śladu po skamieniałościach. Planeta potrzebowała niemal 10 milionów lat, aby dojść po tym do siebie. A wszystko – głównie – przez płonące paliwa kopalne.
Z każdym masowym wymieraniem w historii Ziemi współwystępują potężne zaburzenia w globalnym obiegu węgla, których ślady geochemicy odnajdują w skałach. Skoro wiemy już o zasadniczym znaczeniu dwutlenku węgla dla biosfery, nie powinno nas chyba dziwić, że zbyt mocne wypchnięcie systemu ze stanu równowagi niezawodnie skutkuje dewastacją całej planety.
A co by było, gdyby jedna z linii gatunku Homo zdecydowała się zrobić dokładnie to samo co starożytne wulkany przed milionami lat? Co, gdyby ta jedna odnoga naczelnych postanowiła wypalić porównywalnie potężne zasoby podziemnego węgla – grzebanego przez fotosyntetyzujące życie na przestrzeni całej ziemskiej historii – ale nie na drodze bezmyślnych eksplozji wydobywających je z głębin, jak zrobiły to superwulkany, ale w dużo bardziej elegancki sposób: wydobywając je z wnętrza Ziemi i spalając na powierzchni w szeregu rozproszonych erupcji zachodzących w silnikach i kuźniach nowoczesności?… I to w tempie dziesięciokrotnie szybszym niż to, które poprzedziło dawne masowe wymierania? Próbujemy właśnie zmusić planetę, żeby odpowiedziała nam na to absurdalne pytanie.
Klimat nic sobie nie robi z politycznych sloganów i „nie wiążą mu rąk” modele ekonomiczne. Jedyne, co ma dla niego znaczenie, to prawa fizyki. Klimat nie ma pojęcia, czy nadmiarowe CO2 w atmosferze pochodzi ze zdarzającej się raz na 100 milionów lat wyjątkowej aktywności wulkanicznej, czy jego źródłem jest pojawiająca się raz na całą historię życia na planecie cywilizacja przemysłowa. Nic go to nie obchodzi. Zareaguje w taki sam sposób. Ze skał możemy zaś wyczytać jednoznaczne ostrzeżenie – zapis kopalny pełen grobowców po starożytnych apokalipsach. Dobra wiadomość jest taka, że wciąż daleko nam do makabrycznego punktu, w którym zaczynały się dawne kataklizmy. Być może jest nawet tak, że nasza planeta jest dziś dużo odporniejsza na zaburzenia cyklu węglowego, niż była w starych złych czasach. Nie ma żadnego powodu, abyśmy musieli własnoręcznie podpisywać się pod kolejnym wydarzeniem na haniebnej liście najgorszych momentów w historii Ziemi. Jeśli jednak skały mogą nas czegoś nauczyć, to tego, że pociągamy właśnie za najpotężniejsze dźwignie w planetarnym systemie. I szarpiemy je na własną zgubę. /
Tak właśnie działa cudowny, zaskakujący świat, w którym żyjemy i który tak lekkomyślnie uznajemy za pewnik.
 

1.3
Nasz wpływ na ewolucję

Beth Shapiro

Pierwsze dowody wpływu naszego gatunku na ewolucję skrywają się w skamieniałościach odnajdywanych tam, gdzie człowiek pojawił się najwcześniej. Kiedy ponad 50 tysięcy lat temu ludzie wyruszyli poza Afrykę, zasiedlając wyspy i kontynenty, nowe społeczności zainicjowały zmianę. Rozpoczęło się wymieranie kolejnych gatunków zwierząt, zwłaszcza przedstawicieli megafauny: gigantycznych wombatów, nosorożców włochatych i megateriów. Nasi przodkowie byli skutecznymi drapieżnikami uzbrojonymi w unikalnie ludzkie technologie. Mieli narzędzia, które zwiększały szansę na udane polowanie, potrafili komunikować się między sobą i umieli szybko doskonalić wykorzystywane przedmioty. W świadectwach geologicznych moment, w którym wymiera megafauna, zbiega się z chwilą pierwszego pojawienia się ludzi. Dzieje się tak na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Afryki. Jednak zbieżność nie musi oznaczać związku przyczynowego. Oba wydarzenia – przybycie ludzi na dany kontynent, do Europy, Azji i obu Ameryk, oraz równoczesne wyginięcie miejscowej megafauny – następowały w okresach gwałtownych zmian klimatycznych, co wywołało trwające kilkadziesiąt lat dyskusje naukowe dotyczące tego, czy to człowiek, czy klimat ponosi względną odpowiedzialność za zanik megafauny. Niezbite dowody naszej winy odnaleziono dopiero w Australii, gdzie odkryto ślady pierwszych gatunków, które wymarły przez człowieka, oraz na kilku wyspach, gdzie ludzkość ostatnio wytrzebiła dwa gatunki – ptaki moa w Aotearoi (Nowej Zelandii) i dodo na Mauritiusie. Oba wymarły w ciągu ostatnich kilkuset lat. Zarówno australijskie, jak i wyspiarskie wymierania nastąpiły poza okresami gwałtownych zmian klimatu, różnią się więc od wymierań wiązanych z dawniejszymi przewrotami klimatycznymi. Stanowią – podobnie jak wydarzenia zachodzące na innych kontynentach – konsekwencję zmian, które do lokalnego środowiska przyniosło pojawienie się ludzi. Już w trakcie naszych pierwszych interakcji z przyrodą zaczęliśmy przesądzać o ewolucyjnym losie innych gatunków.
Natomiast przed 15 tysiącami lat ludzkość weszła w kolejną fazę współistnienia z innymi gatunkami. Wilki szare, które pojawiały się w okolicach ludzkich siedlisk w nadziei na pożywienie, przekształciły się w udomowione psy i oba gatunki – zarówno psy, jak i ludzie – zyskały dzięki tej coraz bliższej relacji. Kiedy skończyła się ostatnia epoka lodowcowa i klimat złagodniał, rozrastające się ludzkie siedliska potrzebowały stabilnych źródeł pożywienia, a także odzieży i schronienia. Mniej więcej 10 tysięcy lat temu ludzie zaczęli stosować takie strategie łowieckie, które miały podtrzymywać populację ofiar, zamiast prowadzić do ich wyginięcia. Niektórzy myśliwi polowali wyłącznie na samce lub bezpłodne samice, a później zaczęli zaganiać gatunki, którymi się żywili, i utrzymywać je w pobliżu swoich siedzib. Wkrótce potem ludzie zaczęli decydować, które ze zwierząt dadzą początek kolejnemu pokoleniu, a stworzenia niedające się oswoić przeznaczali do zjedzenia. Ludzkie eksperymenty nie ograniczały się do zwierząt. Nasz gatunek zaczął wysiewać nasiona, wybierając te, które dawały większe plony lub dojrzewały w tym samym czasie co inne. Człowiek rozpoczął tworzenie systemów nawadniających i uczył zwierzęta, aby umiały oczyścić ziemię pod uprawy. Kiedy nasi przodkowie zmienili się z myśliwych w hodowców i ze zbieraczy w rolników, przekształcili ziemię, na której żyli, i gatunki, na których coraz mocniej polegali.
Na przełomie XIX i XX wieku sukces naszych przodków w hodowli i uprawie zaczął zagrażać stabilności społeczeństw, które stworzyli. Dzikie krajobrazy zostały zastąpione przez pola uprawne i pastwiska, a ziemia uległa degradacji na skutek nieprzerwanego wykorzystywania. Jakość powietrza i wody zaczęła spadać. Wskaźniki wymieralności znów zaczęły rosnąć. Jednak tym razem zniszczenia były dużo lepiej widoczne, ludzie bogatsi, a ich technologia – dużo bardziej rozwinięta. Kiedy powszechne niegdyś stworzenia stały się rzadkie, w ludziach pojawiło się pragnienie ochrony dzikich gatunków i ich naturalnych siedlisk. Nasi przodkowie wkroczyli w kolejną fazę współistnienia z innymi. Stali się obrońcami strzegącymi zagrożonych gatunków i środowisk zarówno przed naturalnymi zagrożeniami, jak i niebezpieczeństwem, jakie stwarza dla nich coraz bardziej ludzki świat. Na skutek tej zmiany ludzie przeistoczyli się w siłę ewolucyjną, która odtąd będzie decydować o losie każdego gatunku i każdego naturalnego siedliska. /
Jesteśmy siłą ewolucyjną, która decyduje o losie każdego gatunku i każdego naturalnego siedliska.
 
 

1.4
Cywilizacja a wymieranie

Elizabeth Kolbert

Początek tej historii spowija tajemnica.
Mniej więcej 200 tysięcy lat temu w Afryce z plemienia hominini wyewoluował nowy gatunek. Nikt dokładnie nie wie, gdzie i z jakich bezpośrednich przodków. Przedstawicieli tego gatunku, który dziś nazywamy „człowiekiem anatomicznie współczesnym” albo Homo sapiens, albo po prostu „naszym” gatunkiem, wyróżniały okrągłe czaszki i spiczaste podbródki. Byli lżejszej budowy niż ich krewniacy i mieli mniejsze zęby. Choć nie wyglądali specjalnie ujmująco, okazali się nadzwyczaj bystrzy. Wytwarzali początkowo proste, a z czasem coraz bardziej wyrafinowane narzędzia. Potrafili się ze sobą komunikować, pokonując nie tylko ograniczenia przestrzeni, ale i czasu. Byli w stanie przeżyć w bardzo różnym klimacie i – co zapewne równie ważne – przystosować się do różnych rodzajów diety. W miejscach obfitujących w zwierzynę polowali na nią. Jeśli mieli dostęp do owoców morza, spożywali właśnie je.
Historia, którą chcę opowiedzieć, zaczyna się w plejstocenie, epoce powracających zlodowaceń, kiedy większość świata pokrywała gruba warstwa lodu. To wtedy, jakieś 120 tysięcy lat temu (a może nieco wcześniej), nasz gatunek, już nie tak młody, zaczął przeć na północ. 100 tysięcy lat temu ludzie dotarli na Bliski Wschód, 60 tysięcy lat temu – do Australii, 40 tysięcy lat temu – do Europy, a 20 tysięcy lat temu – do Ameryk. Gdzieś po drodze, zapewne na Bliskim Wschodzie, przedstawiciele Homo sapiens natrafili na swoich krępych kuzynów z gatunku Homo neanderthalensis, nazywanych najczęściej neandertalczykami. Ludzie i neandertalczycy uprawiali ze sobą seks – czy za obopólną zgodą, czy z przymusu, nie sposób stwierdzić – i dochowywali się dzieci. Przynajmniej część z nich musiała przeżyć na tyle długo, aby doczekać się własnego potomstwa. Był to początek wielu kolejnych pokoleń, a większość ludzi żyjących dziś na Ziemi posiada domieszkę neandertalskich genów. Jednak w pewnej chwili sami neandertalczycy zniknęli. Coś się wydarzyło. Być może ludzie się ich pozbyli, a może okazali się bezkonkurencyjni. Mogło być też tak, jak zasugerowali niedawno badacze z Uniwersytetu Stanforda, że ludzie przynieśli ze sobą choroby tropikalne, z którymi zaadaptowani do chłodu kuzyni nie byli w stanie wygrać. W każdym razie mamy niemal pewność, że w owo „coś” byli zamieszani ludzie. Jak ujął to w rozmowie ze mną Svante Pääbo, szwedzki badacz, który szefował zespołowi odpowiedzialnemu za odszyfrowanie neandertalskiego genomu: „Mieli pecha… czyli nas”.
Jak się później okazało, wyginięcie neandertalczyków nie było czymś wyjątkowym. Kiedy ludzie przybyli do Australii, kontynent zamieszkiwała cała paleta nadzwyczajnie wielkich zwierząt. Były wśród nich: lew workowaty, dysponujący najpotężniejszym ugryzieniem ze wszystkich znanych nam ssaków; megalania, największa jaszczurka z rodzaju Varanus; oraz diprotodon, wielki jak nosorożce krewny wombata. W ciągu kilku następnych tysiącleci te gigantyczne stworzenia wyginęły. Wszystkie. Kiedy ludzie pojawili się w Ameryce Północnej, również zastali tam menażerię zwierząt w rozmiarze XXL – choćby mastodonty, mamuty i bobry dorastające niemal do 2,5 metra długości i 90 kilogramów wagi. One też wymarły. To samo spotkało gigantów Ameryki Południowej – olbrzymie leniwce, pokaźne pancernikopodobne glyptodony i wielkie jak nosorożce roślinożerne toxodony. Utrata tak wielu gigantycznych gatunków w tak krótkim (z geologicznego punktu widzenia) czasie jest wydarzeniem na tyle dramatycznym, że odnotowano ją już w epoce Darwina. „Żyjemy w świecie zubożałym zoologicznie, z którego ostatnio zniknęły największe, najdziksze i najdziwniejsze gatunki zwierząt”, zauważył w 1876 roku konkurent Darwina, Alfred Russel Wallace.
Od tamtego czasu naukowcy nieustannie debatują nad przyczyną tak zwanego wyginięcia megafauny. Dzisiaj już wiemy, że wymieranie następowało w różnych momentach na różnych kontynentach i że kolejność, w jakiej wyginęły poszczególne gatunki, odpowiada czasowi, kiedy w danym miejscu pojawiali się ludzcy osadnicy. Innymi słowy, gigantyczne zwierzęta „miały pecha… czyli nas”. Badacze i badaczki, którzy modelowali relacje ludzi z megafauną, odkryli, że nawet gdyby grupy łowczych upolowywały mamuta albo wielkiego leniwca jedynie raz na rok, już to wystarczyłoby, aby w ciągu kilku stuleci doprowadzić te powoli rozmnażające się gatunki na skraj zagłady. John Alroy, profesor biologii na australijskim Macquarie University, określił wyginięcie megafauny jako „katastrofę ekologiczną, natychmiastową z geologicznego punktu widzenia, ale zbyt stopniową, aby rozpętujący ją ludzie mogli to dostrzec”.
Tymczasem ludzie docierali coraz dalej. Ostatnim z większych zasiedlonych lądów była Nowa Zelandia. Polinezyjczycy dotarli tam około 1300 roku n.e., prawdopodobnie z Wysp Towarzystwa. W tamtym czasie północną i południową wyspę Nowej Zelandii zamieszkiwało dziewięć gatunków moa – przypominających strusie ptaków, które dorastały do rozmiarów żyrafy. W ciągu kilku stuleci nie było śladu po moa. W tym wypadku przyczyna ptasiej śmierci jest jasna. Zostały wyrżnięte. Maoryskie powiedzenie Kua ngaro I te ngaro o te moa tłumaczy się jako „stracone tak jak stracono moa”.
Kiedy pod koniec XV stulecia Europejczycy zaczęli kolonizować świat, tempo wymierania wzrosło. Istnienie ptaków dodo, rodzimego gatunku wyspy Mauritius, zostało po raz pierwszy odnotowane przez holenderskich żeglarzy w 1598 roku. Do 1670 roku nie dożyło ani jedno zwierzę. Po części odpowiada za to wybijanie ich przez ludzi, a po części pojawienie się introdukowanych gatunków. Dokądkolwiek zawędrowali Europejczycy, przywozili ze sobą szczury, a dokładniej – szczury śniade. Ponadto przybysze z Europy introdukowali, często specjalnie, także inne drapieżniki – na przykład koty czy lisy, polujące na wiele gatunków niezagrożonych przez szczury. Od czasu przybycia europejskich kolonistów do Australii w 1788 roku introdukowani drapieżcy wytrzebili dziesiątki miejscowych gatunków, wśród nich skakuszkę wielkouchą (zdziesiątkowaną przez koty) oraz filandra zajęczego (zapewne także kocią ofiarę). Mniej więcej od 1800 roku, kiedy Brytyjczycy zaczęli osiedlać się w Nowej Zelandii, wymarło tam dwadzieścia gatunków ptaków, wśród nich pingwin czubaty z Wysp Chatham, wodnik chathamski oraz łazik południowy. Jedno z najnowszych badań opublikowanych w czasopiśmie „Current Biology” szacuje, że potrzeba by 50 milionów lat ewolucji, aby ptasia społeczność Nowej Zelandii stała się równie różnorodna, jak była przed pojawieniem się ludzkiego osadnictwa.
Wszystkie opisywane straty zostały wyrządzone za pomocą stosunkowo prostych narzędzi – kijów, żaglowców i zwykłych strzelb – a także kilku wyjątkowo płodnych gatunków introdukowanych. Później nastąpił okres zmechanizowanego zabijania. Pod koniec XIX wieku myśliwym wyposażonym w ogromne strzelby punt gun, które mogły wypalać niemal pół kilo śrutu na raz, udało się „załatwić” gołębia wędrownego, ptaka z Ameryki Północnej, którego populację liczono niegdyś w miliardach. Mniej więcej w tym samym okresie myśliwi strzelający z pociągów zdołali niemal wytępić bizona amerykańskiego, gatunek dawniej tak liczny, że jego stada opisywano jako „gęstsze niż… gwiazdy na firmamencie”.
Naszą najgroźniejszą bronią okazała się jednak nowoczesność i jej wierny towarzysz, późny kapitalizm. W XX wieku wpływ człowieka na planetę zaczął rosnąć już nie liniowo, ale wykładniczo. W kolejnych dekadach po drugiej wojnie światowej nastąpił niespotykany wzrost z jednej strony liczebności ludzkiej populacji, a z drugiej konsumpcji. Między 1945 a 2000 rokiem liczba ludzi na świecie potroiła się. W tym samym okresie zużycie wody wzrosło czterokrotnie, połowy morskie – siedmiokrotnie, a zużycie nawozów – dziesięciokrotnie. Większość przyrostu populacji wydarzyła się na globalnym Południu. Ale wzrost konsumpcji był napędzany przeważnie przez Stany Zjednoczone i Europę. Wielkie przyspieszenie, jak często nazywa się to zjawisko, gruntownie przekształciło planetę. Jak zauważył historyk środowiskowy J.R. McNeill, nie chodzi o to, że ludzie zaczęli robić coś nowego, po prostu robili dużo więcej tego co zwykle. „Czasami różnica w ilości staje się różnicą jakościową – pisze McNeill. – Tak stało się w przypadku zmian środowiskowych w dwudziestym wieku”. Na początku poprzedniego stulecia na potrzeby rolnictwa wykorzystywano 8 milionów kilometrów kwadratowych terenu na całym świecie. Ludzie uprawiali ziemię już od jakichś 10 tysięcy lat. Większość europejskich lasów została już dawno wykarczowana, podobnie zniknęła duża część lasów i prerii w Stanach Zjednoczonych. Pod koniec tamtego stulecia ludzie wykorzystywali rolniczo już ponad 15 milionów kilometrów kwadratowych ziemi, co oznacza, że w ciągu zaledwie dziesięciu dekad ludzkość zaorała niemal tyle samo terenu, ile wygospodarowała w przeciągu dziesięciu wcześniejszych tysiącleci. Ekspansja wiązała się z wycięciem ogromnych połaci lasów deszczowych w Amazonii i Indonezji – obszarów znajdujących się na szczycie listy tak zwanych gorących miejsc bioróżnorodności. Nie wiadomo, jak wiele gatunków padło ofiarą tego procesu. Zapewne wiele zniknęło, jeszcze zanim ktoś zdołał jej zidentyfikować. Jeśli chodzi o te, o których wyginięciu wiemy, to wśród zwierząt były to już wymarły tygrys jawajski i wymarła na wolności ara modra.
Ludzie zaczęli używać paliw kopalnych znacznie wcześniej niż w XX wieku – Chińczycy spalali węgiel już w epoce brązu – ale dopiero w ubiegłym stuleciu doprowadziliśmy tą drogą do niebezpiecznych zmian klimatycznych. Do 1900 roku całkowite historyczne emisje dwutlenku węgla wynosiły w sumie około 45 miliardów ton (czyli 45 gigaton). Do 2000 roku ta liczba wzrosła do 1000 gigaton, a od tamtej pory – co zatrważające – dobiła w sumie do 1700 gigaton. Jak duży odsetek flory i fauny będzie w stanie przetrwać w gwałtownie ocieplającym się świecie? To jedno z najważniejszych pytań naszych czasów. Być może jest to nawet to jedno jedyne najważniejsze pytanie.
Większość istniejących obecnie gatunków przetrwała kilka epok lodowcowych, co oznacza, że są w stanie przeżyć spadki globalnych temperatur. Nie jest jednak jasne, czy tak samo poradzą sobie z ich wzrostem. Świat od milionów lat nie był dużo cieplejszy, niż jest dzisiaj. W plejstocenie nawet bardzo małe stworzenia w rodzaju żuków przemieszczały się setki mil w ślad za zmieniającym się klimatem. Dziś niezliczone gatunki znów ruszyły w podróż, ale w przeciwieństwie do epok lodowcowych na ich drodze stoją zwykle miasta, autostrady i plantacje soi. „Nasza wiedza o dawnych zachowaniach gatunków będzie miała niewątpliwie niewielką wartość przy przewidywaniu ich przyszłych zachowań, ponieważ nałożyliśmy zupełnie nowe ograniczenia na mobilność – napisał brytyjski paleoklimatolog Russell Coope. – Zmieniliśmy na niekorzyść wielkość bramek i wprowadziliśmy całkowicie nowe reguły gry”.
Rzecz jasna, istnieje też wiele gatunków, które nie mogą się przemieszczać. W 2014 roku australijski zespół naukowy przeprowadził szczegółowe badania na obszarze Bramble Cay, niewielkiego atolu w Cieśninie Torresa. Tę wyspę koralową zamieszkiwał szczególny gatunek gryzonia, szczurzynek koralowy, który był jedynym znanym nam ssakiem endemicznym w obszarze Wielkiej Rafy Koralowej. Z powodu rosnącego poziomu mórz wyspa malała, więc zespół chciał sprawdzić, czy szczurzynek wciąż tam jest. Nie było go. W 2019 roku australijski rząd uznał zwierzę za wymarłe. Było to pierwsze oficjalne wyginięcie z powodu zmian klimatycznych, choć niemal na pewno poprzedzało je wiele wyginięć nieudokumentowanych.
Same rafy koralowe są niezwykle wrażliwe na zmieniający się klimat. Budujące rafę korale to niewielkie galaretowate stworzenia, które zawdzięczają swoje kolory jeszcze mniejszym istotom, algom żyjącym symbiotycznie we wnętrzu koralowych komórek. Kiedy wzrasta temperatura wody, rozpada się symbioza alg i korali. Koralowce wyrzucają algi na zewnątrz i bieleją. Ten proces nazywamy blaknięciem koralowców. Pozbawione symbiontów koralowce głodują. Jeśli ta sytuacja nie utrzymuje się zbyt długo, są w stanie odżyć, ale temperatury oceanów wzrastają szybko i epizody blaknięcia stają się coraz dłuższe i coraz częstsze. Przeprowadzone przez australijski zespół naukowy badanie z 2020 roku pokazało, że wielkość pokrywy koralowej na Wielkiej Rafie Koralowej od 1995 roku zmniejszyła się o połowę. Inna praca z 2020 roku, stworzona przez amerykańską grupę badawczą, dowodzi, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat większość karaibskich raf koralowych zamieniła się w siedliska, w których dominują algi i gąbki. Artykuł naukowy z 2021 roku ostrzega, że rafy zachodniego Oceanu Indyjskiego są „ekosystemem narażonym na całkowite załamanie”. Szacuje się, że zanikanie raf koralowych może pociągnąć za sobą śmierć milionów gatunków.
Koniec tej historii pozostaje, rzecz jasna, niewiadomą. Na przestrzeni ostatnich 500 milionów lat na naszej planecie doszło do pięciu masowych wymierań, a każde z nich zmiotło z powierzchni Ziemi około trzech czwartych wszystkich gatunków. Naukowcy i naukowczynie ostrzegają, że zmierzamy w kierunku kolejnego, szóstego wymierania. Wydarzenie miałoby tę wyjątkową cechę, że byłoby pierwszym wywołanym przez żywy organizm – przez nas. Czy zdołamy w porę zareagować i temu zapobiec? /
Większość istniejących obecnie gatunków przetrwała kilka epok lodowcowych, co oznacza, że są w stanie przeżyć spadki globalnych temperatur. Nie jest jednak jasne, czy tak samo poradzą sobie z ich wzrostem.

 
Wesprzyj nas