Brutalnie szczery reportaż o narodowym samouwielbieniu, fobiach i uprzedzeniach. O tym, jak podżega się dziś do przemocy i w kim widzi się wroga.
Książka „Narodowcy” nie powstała po to, by wywołać skandal. To reporterski barometr, który bada polskie emocje i niezabliźnione rany. To opowieść o nienawiści, która wymyka się spod kontroli, i w każdej chwili może doprowadzić do kolejnej katastrofy.
Robert ciągnie kasę z ministerstwa i robi biznes z „Boga, honoru i ojczyzny”.
Kandydat na prezydenta Krzysztof zostaje uznany przez sąd za faszystę, ale nie przeszkadza mu to pozostać w parlamencie.
Jacek latami głosi narodową nowinę z ambony.
Grzegorz nie ma nic przeciwko kobietom, a Aleksander przeciw gejom, ale…
• Dlaczego ruchy narodowe w Polsce rosną w siłę?
• Czym urzekają kolejne pokolenia i jakie sztuczki stosują, by nimi sterować?
• Kto dolewa im politycznego paliwa? I jak to w ogóle możliwe, że prawicowi ekstremiści dochodzą do władzy?
Mariusz Sepioło, dziennikarz śledczy, autor bestsellerów non-fiction, rusza tropem polskich nacjonalistów, demaskując ich hipokryzję i metody kamuflażu. Nie działa z bezpiecznej odległości – idzie z nimi w marszach, rekrutuje się do ich obozu, ujawnia ich tajemnice.
Skorumpowani aktywiści, polityczni karierowicze, ślepi przedstawiciele Kościoła, szeregowi fanatycy „białej rasy” – oto wizja Polski za rogiem.
Narodowcy. Z ulic na szczyty władzy
Wydawnictwo Znak
Premiera: 6 września 2023
Michał, narodowiec:
– Robiłem kiedyś zbiórkę na leczenie chorego dziecka. Udała się, ale rodzice tego dziecka oskarżyli mnie o to, że część pieniędzy sobie przywłaszczyłem. Nikt nie chciał wiedzieć, jaka była prawda. W oczach ludzi stałem się przestępcą, złodziejem, popadłem w długi, w alkohol, w narkotyki. Zostałem sam.
Z łóżka nie wstawałem, tak byłem zniszczony.
Nie mogłem zrozumieć, za jakie grzechy cierpię, co w życiu zrobiłem źle. Działałem przecież, pomagałem, oddawałem się innym, a tu ludzie w sklepie wyzywają mnie od złodziei.
Było źle, tak źle, że dzisiaj moglibyśmy nie rozmawiać.
Zwisałem już prawie. Sznur miałem na głowie, stopy na krześle. Dzisiaj już wiem, że samobójcy to nie są słabi ludzie. Przeciwnie. Żeby zawiązać sznur na szyi i stanąć na krześle, trzeba mieć w sobie bardzo dużo siły.
Straciłem równowagę, zamiast do przodu poleciałem do tyłu, wyślizgnąłem się ze sznura, tylko w głowę się walnąłem, ale niezbyt mocno. Kiedy otrzeźwiałem, wziąłem telefon i wybrałem numer do kolegi z ONR-u.
Powiedział: „Pakuj się, jutro masz samolot do Londynu”.
Ludzie z ONR-u pomogli mi jeszcze raz, kiedy w Anglii znowu wpadłem w dołek, znowu byłem w ciężkiej depresji. Odszedłem dla dziewczyny, a oni przyjęli mnie z powrotem. Powiedzieli: „Jesteś, Michał, jednym z nas, musimy się wspierać”.
Dlatego ONR to nie jest dla mnie tylko organizacja, narodowcy to nie są tylko moi koledzy. To moja rodzina.
Nigdy jej nie zdradzę.
Łukasz, narodowiec:
– Kiedyś po zakrapianej imprezie napisałem na Facebooku: „Żydzi do gazu”. Ale gdyby nie alkohol, tobym tak nie napisał.
– Bo?
– Bo tak nie myślę.
Partia, z której startował do rady powiatu, skreśliła go wtedy z listy.
– Dobrze zrobiła – mówi dzisiaj Łukasz, korepetytor. – Bo w polityce takich rzeczy nie można mówić.
– A w życiu?
– Powiem inaczej: nie powinno się takich rzeczy mówić. Ja się z tymi słowami dzisiaj nie identyfikuję, żałuję ich… Nie jestem antysemitą… Ale…
– To jest jakieś „ale”?
– Mamy chyba wolność słowa?
Miłosz, narodowiec:
– Nie będę przepraszał za swoje poglądy. Nie będę się tłumaczył. Wiem, że faszyzm nie był jakimś bardzo zbrodniczym systemem…
– Nie był?!
– Nie, to był włoski autorytaryzm. Śmieszy mnie, że na polskiej prawicy są ludzie, którzy uważają się za piłsudczyków, a bardzo boją się łatki faszysty. A niby dlaczego się tego boją, skoro sanacja i faszyzm były do siebie bardzo podobne? Cenzura, bojówki, uliczne walki polityczne… To wszystko było też u nas.
– Nazizm też tu był.
– Nigdy nie miałem ciepłego stosunku do wąsacza. Bo po pierwsze, jestem Polakiem, a po drugie, facet pogrzebał Europę pod swoimi pangermańskimi mrzonkami, które nie miały prawa się ziścić, bo Niemcy byli za słabi. To pokutuje do dzisiaj. Wszystkie ruchy konserwatywne od razu kojarzą się z Hitlerem. Ale jeśli ktoś nazwie mnie nazistą, to też wzruszam ramionami.
– Nie protestujesz?
– Nie. Ktoś chce mnie nazwać nazistą? Niech nazywa. I co z tego?
BÓJCIE SIĘ
PIĘŚCI I GŁOWY
W namiocie cyrku Intersalto przy ulicy Targowej w Warszawie dudnią bębny i gitary. Na scenie zespoły: Armia, Karcer, Dezerter, Immanuel. Za kulisami Sławomir Rogowski i Robert Brylewski, organizatorzy piątej edycji kultowego dziś festiwalu Róbrege.
Tego dnia na Targowej jest ktoś jeszcze. Gdzieś za winklem, w zaułku między kamienicami, stoi kilkunastu skinów. Pod kurtkami trzymają kije, metalowe rurki i noże. Głęboko oddychają, zaciskają usta i pięści, aż bieleją im knykcie. Jeszcze chwila, wdech i wydech, bij brudasa, dawaj, kurwa, idziemy.
Wpadają do namiotu i okładają zdezorientowanych uczestników imprezy tym, co przynieśli ze sobą. W ruch idą też gołe pięści i czaszki. Bitwa trwa dłuższą chwilę, w końcu skini się wycofują. Są ranni, na szczęście nikt poważnie.
To pierwszy znany powszechnie, odnotowany przez Marcina Kornaka – założyciela Stowarzyszenia „Nigdy Więcej” i pierwszego twórcę Brunatnej księgi – przypadek fizycznego ataku skrajnych nacjonalistów na ideologicznych przeciwników.
Kornak mieszka w Bydgoszczy, pisze wiersze i teksty piosenek, między innymi dla zespołu Schizma. Fascynuje go kultura alternatywna, niepokoją coraz bardziej widoczne na ulicach agresja i nienawiść na tle rasistowskim i ksenofobicznym. Na murach kamienic widzi swastyki i gwiazdy Dawida na szubienicy. Słyszy o kolejnych przypadkach napaści, na przykład szturmie neonazistów na akademiki Akademii Muzycznej w jego rodzinnej Bydgoszczy i próbie podpalenia budynku, w którym mieszkają studenci obcokrajowcy.
Kornak, od piętnastego roku życia sparaliżowany, daje początek ruchowi społecznemu, którego nie ogranicza ani próg domu, ani bydgoskie rogatki. W 1992 roku zakłada Grupę Anty-Nazistowską (GAN) – sieć działaczy monitorujących odradzanie się radykalnej prawicowej ideologii w całej Polsce – a cztery lata później działające do dziś Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”. Zostaje redaktorem naczelnym magazynu o tej samej nazwie (pierwszy numer ukazuje się w 1994 roku) i razem z rozsianymi po Polsce działaczami stowarzyszenia zbiera oraz dokumentuje wszelkie przypadki agresji na tle rasistowskim i ksenofobicznym. Tworzy Brunatną księgę, największą i najbardziej kompleksową kronikę rozwoju prawicowych ruchów ekstremistycznych w Polsce. Wkrótce odnotowanych w niej ataków będą setki.
W nowych czasach prawicowy radykalizm się rozrasta. W latach dziewięćdziesiątych kategoria „narodowca” nie jest popularna, dominuje raczej styl uliczno-stadionowy. Skin ze swastyką na plecach idzie w jednym marszu z oczytanym wielbicielem myśli Dmowskiego. Dziś wielu tych, którzy nazywają się narodowcami, wywodzi się z czasów łysych głów, glanów i kijów bejsbolowych.
Subkultura skinheadów powstaje w latach sześćdziesiątych w Wielkiej Brytanii wśród kontestujących rzeczywistość dzieci klasy robotniczej. W kolejnej dekadzie w odpowiedzi na coraz popularniejszą wśród młodych subkulturę punka, kwestionującą autorytety, głoszącą anarchię, rodzi się druga fala ruchu skinheadów. Skini w przeciwieństwie do punkowców wielbią porządek i ład, a jednocześnie nie podobają im się imigranci o innym niż biały kolorze skóry. Trzecia fala ruchu to już lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte, kiedy po jednej stronie pojawiają się skini utożsamiający się z kulturą punka i muzyką ska, odwołujący się do proletariackich wartości, a z drugiej – zafascynowani ideologią neonazistowską i Adolfem Hitlerem.
W Polsce są obecni podobno już we wczesnych latach osiemdziesiątych, ale największa ich aktywność to przełom dziesięcioleci. Wysyp rasistowskich i ksenofobicznych ataków pod koniec dekady wskazuje, że polscy skini już wtedy muszą się czuć bardzo mocni.
Polacy pracują za grosze, żyją od pierwszego do pierwszego, chleb podrożał, benzyny brakuje – to są wtedy sprawy fundamentalne. Wchodzi w życie pakiet reform Balcerowicza, państwowe zakłady upadają albo zostają sprywatyzowane i zaczynają masowo zwalniać. Tylko w ciągu trzech lat, od 1990 do 1993 roku, bezrobocie wzrasta do ponad 16 procent. Kryzys spowodowany transformacją staje się jedną z przyczyn, dla których wielu młodych, sfrustrowanych beznadzieją życia i bezradnością pokolenia rodziców, przylgnie do grupy o jasno sprecyzowanym światopoglądzie.
Polskie elity polityczne żyją czym innym: upadającymi rządami, „nocnymi zmianami”, listami ubeckich agentów, lustracją, łapówkami dla prezydenckich ministrów, kłótniami dawnych elit Solidarności i powrotami postkomunistów do politycznego życia. Politycy i przedstawiciele służb przymykają oko na pozornie nieznaczące zjawisko: budzącą się brunatną nienawiść.
IDEOLOGIA
Po 1989 roku wraca demokracja i przestaje działać cenzura. Wtedy odradzają się nacjonalistyczne organizacje.
Student prawa Roman Giertych reaktywuje Młodzież Wszechpolską, odwołując się do tradycji przedwojennej endecji. Socjolog Bolesław Tejkowski, w czasach PRL współpracownik Służby Bezpieczeństwa, w 1990 roku zakłada głoszącą panslawizm partię o nazwie Polska Wspólnota Narodowa. Jan Ostoja Matłachowski powołuje Stronnictwo Narodowe (nie dożyje jego pierwszego zjazdu). To ostatnie – dla odróżnienia od formacji przedwojennej nazywane niekiedy senioralnym – inspiruje się protoplastami: stawia na edukację i budowanie świadomości. Przyjmuje przedwojenne symbole narodowe: hymn Obozu Wielkiej Polski i mieczyk Chrobrego.
Organizacja Giertycha nawiązuje do przedwojennego Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska, który powstał w 1922 roku. Na jego honorowego prezesa studenci nacjonaliści wybrali Romana Dmowskiego, przed pierwszą wojną światową lidera Ligi Narodowej, a potem twórcę Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego (endecji) i jednego z architektów polskiej niepodległości. Przedwojenni wszechpolacy opowiadali się za ekonomiczną dyskryminacją Żydów i popierali wprowadzenie na uczelniach gett ławkowych dla żydowskich studentów. Jak pisze profesor Ireneusz Krzemiński, Dmowski był jednym z czołowych głosicieli „ideologii antyżydowskiej”, a za jedną z najważniejszych wartości uważał „interes narodowy”, z którym kolidował interes społeczności żydowskiej, przeważającej liczebnie i kulturowo w wielu polskich miastach. W rywalizacji tych dwóch interesów – uważał lider endecji – można opowiedzieć się tylko po jednej stronie. „Trzeba zmiany myślenia o wartościach tego świata – streszcza ideologię Dmowskiego profesor Krzemiński – moralnym obowiązkiem jest realizować interes narodowy, a więc walczyć o przywrócenie narodowego państwa, i jest to możliwe tylko pod warunkiem, że historię będzie się traktować nie moralistycznie, ale jako arenę walki o przetrwanie i egoistycznego dążenia do zapewnienia sobie własnego miejsca w świecie. Polityka jest po prostu bezwzględną areną walki o władzę nad innymi i o wpływy wśród innych, korzystne dla własnego narodu”1. Po 1989 roku nowi narodowcy mają więc na czym budować.
Po latach niebytu do politycznego dyskursu wracają postaci w PRL pozostające poza panteonem bohaterów narodowych. To nie tylko Roman Dmowski, związany z Obozem Wielkiej Polski nacjonalistyczny filozof Jan Mosdorf czy Bolesław Piasecki – po wojnie przywódca uznawanego przez komunistów PAX-u, przed wojną jeden z założycieli Obozu Narodowo-Radykalnego, a po rozłamie w 1935 roku przywódca Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”. To także na przykład ukrywający się za komuny pod innym nazwiskiem ksiądz Władysław Matus, który teraz, kiedy wieje wiatr politycznych zmian, liczy sobie ponad sto lat i z okien sanktuarium maryjnego w Ostrowąsie na Kujawach widzi jezioro o wodach błękitnych jak samo niebo.
Narodowcy w pośpiechu szukają autorytetów. Organizują się, spotykają, piszą statuty, zawiązują stowarzyszenia i nieformalne grupy. Jednym z pierwszych członków nowego Stronnictwa Narodowego zostaje właśnie staruszek ksiądz Matus – przedwojenny endek, najstarszy narodowiec w Polsce.
Jednak to nie seniorów, Młodzież Wszechpolską czy partie Tejkowskiego i Matłachowskiego współcześni narodowcy uważają za prawowitych spadkobierców przedwojennej endecji, ale powstające w 1989 roku Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Do ZChN-u Wiesława Chrzanowskiego wchodzą młode wilki, jak Artur Zawisza, późniejszy współtwórca Ruchu Narodowego. W szeregach partii znajdą się też między innymi ludzie związani wcześniej z radykalnym antysemickim Narodowym Odrodzeniem Polski, jak Michał Kamiński, dziś senator z ramienia Unii Europejskich Demokratów.
Na początku lat dziewięćdziesiątych świat partyjnych zebrań miesza się ze światem ulic i stadionów. Politycy i działacze skrajnie nacjonalistycznych organizacji nie mają oporów przed tym, by sięgać po podlaną adrenaliną dziką siłę „łysogłowych”. Mikstura ideologii i pięści gęstnieje. Liderzy Stronnictwa Narodowego czy Narodowego Odrodzenia Polski niespecjalnie szanują swoich młodszych, bardziej umięśnionych, lecz gorzej wykształconych kolegów, z rozmysłem używają ich jako mięsa armatniego. Tam gdzie pojawia się stary mędrzec Tejkowski, tam kroczy za nim obstawa osiłków w glanach i flyersach. Tam gdzie Gmurczyk woli walczyć długopisem, tam chętnie rzucają się z kijami i koktajlami Mołotowa jego podopieczni z ulicznej bojówki.
Narodowe Odrodzenie Polski zdobywa w tej dyscyplinie prawdziwe mistrzostwo.
KIJ
Spotykają się w kilku, na nogach glany, na kurtkach naszywki: „Krew i Honor”, „White Power”. W żyłach adrenalina. Atmosfera jest gęsta – ktoś zgwałcił dziewczynę jednego z nich. Sprawca ma ksywę Kefir i mieszka w Pabianicach. Tyle wiedzą. Tyle im wystarczy. Jest początek kwietnia 1996 roku.
Kumple oznajmiają: pojedziemy do Pabianic i znajdziemy go. Zemścimy się. Kefir nawet nie wie, z kim właśnie zadarł.
Wsiadają do poloneza: Piotr W., Robert S., Robert M., Damian O. Krążą po mieście, rozpytują. Zaczepiają tych, którzy ich zdaniem „wyglądają na anarchistów”. Czyli jak? Z pewnością inaczej niż oni.
Jednak nikt Kefira nie zna albo jeśli zna, boi się do tego przyznać. Bo każdy, kogo wtedy zaczepiają, widzi przed sobą dobrze zbudowanych i krótko ostrzyżonych chłopaków w kurtkach bomberkach, wąskich dżinsach i butach z grubą podeszwą. Robert S. ma ze sobą kij bejsbolowy, a Damian O. nóż, który trzyma pod kurtką.
Podjeżdżają na ulicę Mariańską. W oddali widzą szyld klubu bilardowego. Jest już ciemno, świecą się tylko uliczne latarnie. Pasażerowie samochodu dostrzegają dwóch idących żwawym krokiem chłopaków, którzy z jakiegoś powodu od razu zwracają ich uwagę. Damian O., Robert S. i Piotr W. wysiadają z poloneza. Robert M. odjeżdża, by za chwilę odebrać kumpli w umówionym miejscu.
Mariańską idą Wojtek i Piotrek, piętnastoletni chłopcy. Wojtek przyjechał odwiedzić kumpla, wyszli na miasto, żeby się zabawić. Z domniemanym gwałtem ani z polityką nie mają nic wspólnego, znaleźli się tu zupełnie przypadkowo. W pewnym momencie widzą zmierzających w ich kierunku trzech postawnych mężczyzn. Jeden z nich wyciąga kij bejsbolowy. Wojtek i Piotrek rzucają się do ucieczki.
To błąd. Robert S., Damian O. i Piotr W. uznają to za potwierdzenie, że wśród tych dwóch musi być Kefir. Albo przynajmniej ktoś, kto go zna i dlatego przed nimi ucieka.
Robert S. jest wysportowany. Biegnie szybko z ciężkim kijem w ręku. Uderza Wojtka w głowę, ten upada na chodnik. Podbiega do nich Damian O., pochyla się nad Wojtkiem i pyta:
– Znasz Kefira?
Wojtek nie zna. Damian uderza go pięścią w twarz, potem wyjmuje nóż i dźga w brzuch, klatkę piersiową oraz pośladki.
Piotrkowi uda się uciec. Goniący go Robert S. w końcu zawróci.
Wojtek podnosi się i idzie przed siebie mimo szoku, bólu i lejącej się z niego krwi. W pewnym momencie mija go wracający z pościgu Robert S. Przez zaciśnięte zęby rzuca:
– Bójcie się.
OBOWIĄZEK
Za usiłowanie zabójstwa Damian O. dostaje osiem lat, Robert S. – rok i sześć miesięcy. Damian O. wychodzi chwilę przed terminem, z dozorem kuratorskim.
Zebrane w aktach informacje na jego temat tworzą obraz skina niemal „klasycznego”. Jest pochodzenie z niezamożnej rodziny gnieżdżącej się w ciasnym mieszkaniu w odrapanej kamienicy na łódzkich Bałutach. Jest wychowanie w podłych i szarych latach osiemdziesiątych, w dobie upadającego przemysłu dziewiarskiego. Są kłopoty na podwórku i w szkole, z czasem coraz częstsze konflikty z prawem. Dzielnicowy z Bałut notuje, że Damian O. często gości na tamtejszym posterunku, widywany jest w środowisku kiboli i drobnych dzielnicowych rzezimieszków, nierzadko zamroczony alkoholem. Zdemoralizowany, nie przestrzega podstawowych norm życia społecznego.
W więzieniu sprawia kłopoty, chce dominować nad innymi, wdaje się w bójki. Przez to zostaje zdegradowany: z odsiadki w warunkach zakładu półotwartego, gdzie za dnia mógł opuszczać celę i spotykać się z innymi więźniami, do zakładu zamkniętego. Kiedy dostaje dozór, nie stawia się na spotkania (właśnie jest na lokalnej siłowni). Dopiero po odsiadce i latach rozmów z kuratorem zapewnia, że się zmienił, wszedł na lepszą drogę życia. Poznaje dziewczynę, robi prawo jazdy, szuka pracy. W końcu przysyła zaświadczenie, że stara się o posadę kierowcy w Wielkiej Brytanii. Tu jego historia się ucina.
Wydarzenia z Pabianic przechodzą do historii polskiego radykalizmu, bo oprawcy z Łodzi nie są przypadkowymi bandytami. Wszyscy należą do jednej z najbardziej brutalnych organizacji tamtych czasów, działającej nieprzerwanie do dziś: Narodowego Odrodzenia Polski.
Na stronie internetowej NOP-u czytamy, że jest „najdłużej istniejącą i działającą formacją narodową okresu powojennego”. Powstaje – jak głosi jej własna legenda – przed wprowadzeniem stanu wojennego, a jedenaście lat później zostaje zarejestrowana jako partia. Jej założycielem i prezesem jest Adam Gmurczyk, autor tekstów zatytułowanych Obowiązek antysemityzmu i Antysemityzm – fundament Cywilizacji.
Gmurczyk publicznie pochwala akty przemocy. Po ataku narodowców na squat we Wrocławiu w 2012 roku na Facebooku napisze: „Jako człowiek – dziękuję im za to. Nie ustawajcie!”. Kilka lat wcześniej działacze NOP-u niosą kukłę czarnoskórego człowieka i transparent: „Europa dla białych, Afryka dla HIV”. Gmurczyk reklamuje swoją partię hasłem: „Faszyzm? My jesteśmy gorsi!”. Po aresztowaniu Damiana O. i Roberta S. podpisuje się pod apelem do sądu o „zaprzestanie represji wobec członków Narodowego Odrodzenia Polski”. „Żądamy uwolnienia Roberta S. i Damiana O., przetrzymywanych w więzieniu bez żadnych dowodów winy, oraz ukarania inicjatorów wymierzonej w Narodowe Odrodzenie Polski prowokacji pabianickiej” – czytam w apelu dołączonym do akt sprawy.
Kiedy Damian O. zostanie wypuszczony na wolność po siedmiu i pół roku więzienia, NOP wita go jak bohatera: „Damian, witaj w domu, przyjacielu!”.
PATRIOCI
Narodowe Odrodzenie Polski można uznać za element łączący dwie epoki: tę dawną, subkulturowo-uliczną, i współczesną, marszowo-partyjną. Pomost między czasami, kiedy jedyną aktywnością radykałów było ganianie „brudasów” po osiedlach, a epoką zorganizowanych marszów narodowców goszczących w sejmie i milionów kasowanych z państwowych grantów.
W latach dziewięćdziesiątych NOP był najlepiej zorganizowaną nacjonalistyczną organizacją w Polsce. Jego działacze pojawiali się zawsze tam, gdzie można było zaznaczyć swoją obecność. Obok ludzi Tejkowskiego, neopogan i wszechpolaków to właśnie NOP-owcy stanowili o sile i tożsamości ruchu nacjonalistów. To wreszcie NOP organizował lub współorganizował jedne z pierwszych marszów 11 listopada, w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości (przed nim robiły to Polska Wspólnota Narodowa i Narodowy Front Polski). Najpierw były to marsze lokalne, między innymi we Wrocławiu, potem przeniosły się do Warszawy, gdzie na placu Trzech Krzyży działacze palili flagi Unii Europejskiej. Przeciwko integracji z UE NOP-owcy protestowali zresztą już w 1997 roku, i robili to bardzo po swojemu, skandując: „Nasza święta rzecz, Żydzi z Polski precz!”.
Z dzisiejszymi narodowcami łączy ich potrzeba przynależności, bycia w grupie, poczucia siły kolektywu. Lata po tym jak Damian O., Robert S., Piotr W. i Robert M. pojechali polonezem do Pabianic bić domniemanego anarchistę, ich koledzy również całą bandą napadać będą na mieszkańców squatów we Wrocławiu.
Nawet jeśli z czasem organizacja straciła na znaczeniu, a jej lider Adam Gmurczyk stał się bohaterem internetowych memów, to właśnie NOP zapoczątkował proces, który kończy się dziś dziesiątkami tysięcy nacjonalistów na ulicach Warszawy każdego 11 listopada. Można powiedzieć, że choć ogień do podpalenia drzemiącego pod powierzchnią ziemi ładunku współcześni narodowcy wzięli od Krzysztofa Bosaka, Roberta Winnickiego i Roberta Bąkiewicza, to Gmurczyk go pod Polską podłożył.
W NOP-ie i innych radykalnych organizacjach tamtego czasu jest jeszcze coś, co łączy je ze współczesnymi. Czytając akta spraw – protokoły zeznań oskarżonych i świadków, pisane odręcznie listy do sądu, wywiady środowiskowe – ma się wrażenie, jakby podobne frazy, zdania i argumenty gdzieś się już słyszało. Owszem, słyszało się i wciąż słyszy. Dziś, ponad dwie dekady od wydarzeń w Pabianicach, w opowieściach działaczy Ruchu Narodowego, Obozu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej.
Narodowcy od Gmurczyka przedstawiają się jako „młodzi patrioci”. Niczemu niewinni sumienni działacze walczący o słuszną sprawę, o naród! Pilni uczniowie, zdolni studenci, kochający synowie.
Kierownik klubu karate, który w sprawie jednego z oskarżonych przysłał do sądu pisemną opinię, twierdzi, że oskarżony „godnie reprezentuje” barwy klubu, jest „zdyscyplinowany” i „pracowity”. A że czci Hitlera, a Żydów chciałby pogonić z Polski? Przecież „człowiek to zagadka” – jak z empatią stwierdza wykładowczyni z Uniwersytetu Łódzkiego, która także przysyła sądowi długą opinię o skinie z Pabianic, niegdysiejszym studencie historii. Oskarżony, jak się dowiadujemy, wiedzę miał ponadprzeciętną, czym panią doktor wprawił w niekłamany podziw podczas jednego z egzaminów. No i pomógł przy organizacji studenckiej imprezy. Uprzejmy, pomocny, dusza człowiek. Widocznie prócz bejsbola miał także serce na dłoni.
Dziś narodowcy na wybryki ludzi ze swojego środowiska również patrzą przez palce. Bicie i opluwanie uczestników Marszu Równości? To tylko „margines”. Napadanie na działaczy lewicowych organizacji w biały dzień? To wyjątek od reguły. Oni są przecież normalnymi „młodymi patriotami”. Lubią powtarzać, że z kolegami od glanów i bejsboli nie mają nic wspólnego. Jakby lata dziewięćdziesiąte i wczesne dwutysięczne były wynaturzeniem, a napadający na ludzi z nożami skini – nowotworem na zdrowej tkance.
SZUBIENICA
„Najpierw wyczyścimy gówno, to, co zaśmieca nasz kraj” – mówi reporterce „Gazety Wyborczej” Irenie Morawskiej Maciek, osiemnastolatek z Narodowego Odrodzenia Polski. Co zaśmieca? Gmurczyk tłumaczy, że „zdrajcy”, a dla takich – dodaje – „jest tylko jedno: szubienica”. Bojowe nastroje dopisują też partyjnym dołom. Początkujący narodowiec Maciek twierdzi, że ma zadatki na „politycznego żołnierza”2. „Akcje to treść życia – mówi Morawskiej. – Czyścimy ulice”3.
O kształtowaniu się radykalnej osobowości w latach dziewięćdziesiątych opowie Rafałowi Pankowskiemu w rozmowie dla magazynu „Nigdy Więcej” Paweł, mieszkaniec Dusznik na Dolnym Śląsku, były działacz NOP-u. Któregoś dnia znajduje pismo „Szczerbiec” – ot tak, w kiosku Ruchu, obok „Wyborczej” i „Życia”. Czyta i czuje, że autorzy opisują jego świat, jego codzienność. A życie Pawłowi daje w kość: bezrobocie, szarzyzna, zero perspektyw. „I w tym momencie słyszysz o rewolucji narodowej. To pociąga” – opowiada Paweł.
Rano idzie do liceum, po szkole organizuje spotkania, pogadanki, wypady na piwo. Czasem wyjazdy: do Warszawy, Krakowa, może dalej. Skinów w NOP-ie widzi wielu, ale z czasem ruch się zmienia. Dołączają ludzie oczytani, stroniący od bijatyki i bejsbola. Takich Adam Gmurczyk podobno ceni bardziej niż „łysych”.
Ostatecznie jednak strój i muskulatura nie mają znaczenia – wszyscy chcą „białej Europy” i „Polski dla Polaków”. Dogadują się z ekstremistami z zagranicy i do Dusznik-Zdroju na Dolnym Śląsku przyjeżdżają neonaziści z niemieckiej partii NPD (Nationaldemokratische Partei Deutschlands). NOP-owcy lubią się też z wygolonymi na zero Czechami, Słowakami, Anglikami, Rumunami. Paweł: „Z tego co pamiętam, jakieś tam utarczki były drobne, ale chodziło o to, że chłopaki pili piwo za Dmowskiego, a tamci za Hessa”4.
PORTRET
Skąd się biorą? Opowiada mi o tym pewien były skin, który po latach przeszedł polityczną przemianę.
Młody chłopak z porządnej rodziny – nazwijmy go Jankiem5 – na początku lat dziewięćdziesiątych mieszka w średniej wielkości mieście na zachodzie Polski. Kończy podstawówkę i idzie do liceum. Tam poznaje skina Marka. Starszy, pewny siebie chłopak nieśmiałemu koledze imponuje odwagą, luzem, bezczelnością. Niczego się nie boi, nikomu się nie kłania. Marek to skin wielbiący Trzecią Rzeszę i tępiący wszelką inność. Inność, której w Gorzowie prawie wtedy nie ma. Marek jest fajny. Z Markiem nigdy nie można się nudzić. Marek to chodzący bunt: wobec dorosłych, szkoły, mediów, polityki. Marek potrafi się bić i uciekać przed „psami”. Marek potrafi żyć.
Kiedy Janek przekracza próg gorzowskiego liceum, staje się uczniem klasy pierwszej i uczniem Marka skina. To on uczy Janka nienawiści do świata, tak jak na polskim uczy się Bogurodzicy.
Marek na walkmanie nie słucha Pearl Jamu, tylko Honoru i Konkwisty 88. Zespołów, których muzyką nakręcają się skini w całej Polsce. Podrzuca Jankowi nagrania. Janek zamyka się w pokoju, wkłada do walkmana kasetę, wciska play i kiwa głową do słów:
Rośnie w siłę Biały Front, duma całej Europy
Zbliża się ostatni sąd, białej rasy wielki triumf
Ziemia drży donośnym tonem, w oczach nienawiści błysk
To zły czas dla komunizmu, do zwycięstwa tylko dni6.
Ciarki chodzą mu po plecach, nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszał.
Marek podpowiada, co przeczytać, jak się ubrać. W końcu Janek ma już wszystko: bluzę z naszywkami, wojskowe spodnie, ciężkie buty. I zestaw czasopism dla młodych nazioli. Odpowiednio ubrany i nasiąknięty gniewem jak gąbka wychodzi na ulicę – nowy człowiek. Prostuje plecy, wyżej podnosi głowę, zuchwalej zagląda ludziom w oczy.
Widzi w nich strach.
– Nie szedłem do szkoły, tylko wychodziłem z domu i szukałem okazji, żeby się napić i narozrabiać – mówi Janek. – Siedzieliśmy w parkach, przed blokami, na stadionie. Pobicia, rozboje, niszczenie mienia. Głównie za to ganiała mnie policja.
W tym samym bloku, piętro wyżej, mieszka inny chłopak. Jest punkiem, dlatego Janek bardzo go nie lubi. Chłopak do domu nieraz wraca obity – przez Janka albo jego kumpli. Wkrótce nie wytrzyma, wyjedzie z rodzinnego miasta i już nigdy nie wróci.
Na obrzeżach miasta, w niepozornym budyneczku, działa popularny wśród skinów bar M. Pije się tu wszystko, w ilościach takich, że niejednego zwala z nóg. Janek też w nim bywa i uczestniczy w specyficznych imprezach: pod wiszącym na ścianie portretem Adolfa Hitlera. Dla gości baru ten portret to nie zgrywa, nie żart.
Adolf – myślą chłopaki – to był spoko gość, bo zniszczone wojną państwo podniósł z gruzów, a ludziom dał godność, nadzieję, trochę chleba z masłem. Powiedział: nie musicie przepraszać za wojnę, bądźcie dumni z Niemiec, głoście wielkość Rzeszy. Prawie jakby mówił: bądźcie dumni z Polski, moi drodzy polscy skini.
Nie mają oporów, żeby się dogadywać z członkami neonazistowskiej międzynarodówki Krew i Honor (Blood and Honour), neonazistami z Niemiec. Ci przyjeżdżają na organizowane przez Polaków koncerty, razem z nimi hajlują pod sceną. A że obozy, komory gazowe, Warszawa zrównana z ziemią? O tym przy piwie głośno się nie mówi. Liczy się potęga Rzeszy, siła munduru, czołgu i karabinu.
MAGAZYN
Rafał Pankowski jest w tych czasach uczniem liceum na warszawskim Mariensztacie. Ma kolczyk w uchu, skórzaną kurtkę i spodnie w kratkę. W niektórych miejscach w centrum Warszawy nie czuje się najbezpieczniej. Nie zapuszcza się zbyt często na Starówkę, bo w bramach, przy kolumnie Zygmunta albo przy Barbakanie siedzą skini i szukają okazji do pobicia takich jak on. Któregoś dnia idzie z kolegami ulicą Chmielną. Nagle jak spod ziemi wyrasta wokół nich kilku łysych. Grożą, że żyletkami wytną im na skórze krzyże celtyckie, rasistowskie symbole noszone przez nacjonalistów w całej Europie. Na szczęście obok przypadkowo przechodzi policyjny patrol, skini się płoszą, znikają za rogiem.
Pankowski widzi rosnącą nienawiść. Pisze list do Marcina Kornaka. Ten odpisuje – posługując się jedynie długopisem trzymanym w ustach. Tak nawiązują kontakt. W 1993 roku uznają, że magazyn, w którym chcą pisać o coraz częstszych w Polsce przejawach rasizmu, ksenofobii i antysemityzmu, musi się nazywać „Nigdy Więcej”. Ma być nie tylko kroniką, ale też wyrzutem sumienia, tkwiącą pod skórą opinii publicznej zadrą, przypominającą, że do Holokaustu nie doszło przypadkowo, że to szaleństwo było zwieńczeniem pewnego procesu. I że nie może do niego znów dojść, nigdy więcej.
Żeby pismo docierało do szerszego grona odbiorców, muszą założyć stowarzyszenie. Inspirują się między innymi szwedzkim „Expo”, założonym przez Stiega Larssona, zmarłego w 2004 roku dziennikarza śledczego, później znanego jako autor bestsellerowych kryminałów.
W 1993 roku Pankowski wydaje przełomową dla zrozumienia ewolucji polskiego nacjonalizmu książkę Gdzie kończy się patriotyzm. Z dziejów polskich grup faszyzujących 1922–1992. Będzie pierwszym polskim stypendystą prestiżowej Eton College, jednej z najstarszych szkół w Wielkiej Brytanii, której absolwentami byli między innymi pisarze Ian Flemming i George Orwell. W 1996 roku zostanie zastępcą redaktora naczelnego magazynu „Nigdy Więcej”, a po śmierci Marcina Kornaka stanie na czele stowarzyszenia. Rasizmem i skrajną prawicą zajmuje się naukowo w Collegium Civitas. Razem z Kornakiem będą przez lata symbolami walki z rasizmem, ksenofobią i antysemityzmem. A dla skrajnych nacjonalistów – wrogami numer jeden.
ARTYKUŁ
Dzień po ataku NOP-owców w Pabianicach do roboty biorą się też skini spod znaku Polskiej Wspólnoty Narodowej Bolesława Tejkowskiego. Zjeżdżają do Oświęcimia i idą prosto do Muzeum Auschwitz-Birkenau, by razem ze swoim liderem wyrazić poparcie dla budowy supermarketu w tak zwanej strefie ochronnej obozu, czyli na jego dawnych terenach. Przeciwko budowie protestowały wcześniej środowiska żydowskie. Obecni na miejscu dziennikarze wyciągają mikrofony i słuchają, jak Tejkowski peroruje: „W Auschwitz na pewno zginęło więcej prawdziwych Polaków. To Żydzi starają się sfałszować historię, to oni ratowani przez naszych patriotów wstępowali potem do UB i tam ich mordowali”.
W 1996 roku wychodzi trzeci, ponury w wydźwięku numer „Nigdy Więcej”. Na okładce dwóch skinów: jeden ze strzelbą i w mundurze SS, drugi w tradycyjnym białym T-shircie, szelkach i wysoko podciągniętych spodniach. Łysy, wytatuowany, straszny, bo prawdziwy. We wstępie Marcin Kornak pisze o „chorym sabacie” urządzonym przez Bolesława Tejkowskiego w Muzeum Auschwitz-Birkenau, o liście napisanym w proteście wobec działań Tejkowskiego do ówczesnego premiera Włodzimierza Cimoszewicza i o braku odpowiedzi. Pisze także o powstającej konstytucji i o tym, że musi się w niej znaleźć zakaz podżegania do nienawiści i dyskryminacji na tle narodowościowym i rasowym. O reportażu Ireny Morawskiej w „Gazecie Wyborczej”, który zwrócił uwagę Jacka Kuronia na działalność „Nigdy Więcej”, o Brunatnej księdze i swojej misji: „Naszym zadaniem jest wywieranie skutecznej presji na organa ścigania i wymiar sprawiedliwości, by robiły z nazistowskimi bandytami wreszcie to, co nakazuje im prawo – po to w końcu są powołani i za to im płacimy”7.
W numerze tym znajduje się też tekst Mariusza Ślubowskiego o neofaszystach na Uniwersytecie Warszawskim, którym marzy się zorganizowanie spotkania z francuskim nacjonalistą Le Penem – odważny i demaskatorski, wskazuje negatywnych bohaterów tej opowieści z imienia nazwiska. Ślubowski pisze, że na uniwersytecie powstaje faszyzujące pismo „Auditorium”, a w nim znaleźć można tekst o Ianie Stuarcie Donaldsonie, zmarłym w 1993 roku założycielu zespołu Skrewdriver, znanym neonaziście i twórcy międzynarodowej, uznawanej za terrorystyczną organizacji Krew i Honor. Autor – również student Uniwersytetu Warszawskiego – pisze, że „pragnie przybliżyć jego postać oraz w rocznicę śmierci oddać mu hołd”8.
Po publikacji numeru „Nigdy Więcej” opisani narodowcy grożą, że jeśli numer trafi do dystrybucji, to z jego redakcją „będzie źle”. Ta jednak nie daje się zastraszyć. Chce być niezależna, także od gróźb.
Politycy nie doceniają działalności „Nigdy Więcej”. Wyjątkiem jest Jacek Kuroń, wówczas przewodniczący sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Legenda opozycji w PRL, niepodważalny autorytet, naprawdę przejmuje się problemem rosnącej radykalizacji. Nawiązuje kontakt z działaczami, zaprasza na posiedzenie komisji poświęcone problemowi neofaszyzmu.
Z magazynem „Nigdy Więcej” współpracuje też Adam Bodnar, późniejszy rzecznik praw obywatelskich, wówczas student prawa. Wykazuje, że w nowo tworzonych konstytucjach europejskich państw zwykle znajduje się przepis, który zabrania działalności rasistowskiej i faszystowskiej. W przygotowywanym projekcie polskiej konstytucji takiego zapisu nie ma.
Kornak, Pankowski i Bodnar przekonują Kuronia, że warto o tym pomyśleć. Dogadują się z Polską Unią Studentów Żydowskich i razem rozkręcają kampanię na rzecz wpisania do tekstu konstytucji zakazu działalności organizacji promujących szkodliwe ideologie. Na ostatniej prostej udaje im się dopiąć swego – Jacek Kuroń doprowadza do spotkania z cieszącym się dużym autorytetem Tadeuszem Mazowieckim, pierwszym premierem Trzeciej Rzeczypospolitej, współprzewodniczącym Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego. Mariusz Ślubowski, Adam Bodnar i Rafał Pankowski przekonują Mazowieckiego, że taki przepis w konstytucji jest potrzebny.
W przyjętej w 1997 roku Konstytucji RP umieszczony zostaje artykuł 13: „Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”. Zapis jednak w praktyce niewiele jeszcze zmienia. Systemy polityczny i prawny są niewydolne, a politycy uważają, że prawicowy radykalizm nie jest problemem znaczącym społecznie.
Działacze „Nigdy Więcej” prowadzą w tej sprawie wiele rozmów, podczas których słyszą, że chodzi „tylko o subkultury”, co tak naprawdę „nikogo nie interesuje”. Teraz najważniejsze jest „doganianie Zachodu” – odnalezienie się w kapitalizmie, wzrost gospodarczy i indywidualny sukces. Skupiamy się na ekonomii, zapominamy o kulturze, a przede wszystkim edukacji. Tymczasem „Nigdy Więcej” konsekwentnie przestrzega: jeśli teraz zaniedbamy pewne zagrożenia, później możemy nie mieć sił, żeby sobie z nimi poradzić.
Przepowiednia się spełnia: naszywki z logo neonazistowskiego zespołu Skrewdriver widzę na kurtkach uczestników Marszu Niepodległości w roku 2021. Dwadzieścia cztery lata po wpisaniu artykułu 13 do konstytucji.
PARTIA
W latach dziewięćdziesiątych Polska funkcjonuje jeszcze mimo wszystko jako przykład kraju, w którym nie ma znaczących, oficjalnych ruchów radykalnie prawicowych czy nacjonalistycznych. Zmienia się to, kiedy do polskiej polityki wchodzi Liga Polskich Rodzin Romana Giertycha. To właśnie ona staje się kolebką generacji, która dzisiaj stoi na czele Konfederacji i Ruchu Narodowego.
Latem 2001 roku z drukarni do sztabu wyborczego LPR jadą samochody wyładowane plakatami. Na nich główne hasło: „Żeby Polska Polską była”. Do struktur partii Giertycha wchodzą działacze organizacji, którą odnowił – Młodzieży Wszechpolskiej. W wyborach parlamentarnych LPR dostaje ponad milion głosów, co daje wynik 7,87 procent poparcia, trzydzieści sześć mandatów poselskich i dwa senatorskie.
W wyborach startuje też Radosław Parda, rocznik 1979, czołowy działacz Młodzieży Wszechpolskiej z Dolnego Śląska. Spotykam się z nim w centrum Warszawy, w kawiarni sąsiadującej z budynkiem, do którego należy fragment muru pamiętającego czasy warszawskiego getta – jedyny zachowany do dzisiaj.
Młodzież Wszechpolska, do której Parda wstępuje w czasach polskiej transformacji, chce wychować młodych na narodowców i stąd cały system endeckiej edukacji: obowiązkowe lektury, testy wiedzy, kolejne etapy rozwoju. Te założenia nie zmienią się do dziś, podobnie jak ściśle określona pionowa hierarchia. Parda do Młodzieży Wszechpolskiej trafia jako nastolatek i dobry uczeń z patriotycznej rodziny.
– Był to patriotyzm pod pewnymi względami podobny do amerykańskiego. W domu ważne były symbole, hymn. Jak gra reprezentacja i śpiewa hymn, to się wstaje i śpiewa razem z nią. Dla mnie to oczywiste do dziś – opowiada.
Należał wówczas do harcerstwa, gdzie też pielęgnowało się patriotyczne wartości. Kiedy publicznie grano Rotę, stawał na baczność i śpiewał.
W kształtowaniu się jego poglądów ważny jest wkład dziadka.
– Wtedy wielu nastolatków czerpało poglądy od swoich dziadków. Tak też było ze mną – mówi. – A światopogląd tamtego pokolenia był dość klarowny. Dlaczego? To naturalne: bo byli to ludzie, którzy pamiętali wojnę. Wróg był dla nich jeden: Niemcy. Dziadek opowiadał mi, jak jego brata Niemcy rozstrzelali. Dla niego Niemcy to było zło. Po prostu. Nieważne, czy ze swastyką na ramieniu, czy bez.
Radosław chce wiedzieć więcej o historii i polityce. We Wrocławiu zagląda do antykwariatu, który prowadzi syn przedwojennego narodowca. Antykwariusz podsuwa lektury, podpowiada, na co zwrócić uwagę. Od książki do książki, od rozmowy do rozmowy – tak Parda trafia na kogoś z reaktywowanej po komunie Młodzieży Wszechpolskiej. Ten proponuje: przyjdź na konferencję, posłuchaj. Parda przychodzi. Referaty wygłaszają doktorzy i profesorowie. Poważne tematy, poważne środowisko, które mówi o obozie narodowym – na młodym chłopaku robi to wrażenie.
– Potem poszedłem na spotkanie Młodzieży Wszechpolskiej, bo ona tę konferencję organizowała. I wsiąkłem – mówi.
Nad politycznymi przeciwnikami czuje „intelektualną przewagę”.
– Dla nas partnerem do rozmowy mógł być, przykładowo, Bogdan Zdrojewski, prezydent Wrocławia. Ale kolega z lewicowej młodzieżówki? No, nie. My byliśmy lepiej przygotowani.
Ma dwadzieścia trzy lata, kiedy zostaje radnym sejmiku wojewódzkiego. Twierdzi jednak, że nie o karierę chodziło, a Młodzież Wszechpolska nie była partyjną młodzieżówką.
– Do młodzieżówek ludzie przychodzili robić kariery, nosić teczkę za posłem. Myśmy byli nakierowani na wychowywanie. A partia, z którą na pewnym etapie współpracowali nasi liderzy? Ona była dla nas trzeciorzędna.
Dlaczego właśnie Młodzież Wszechpolska, a nie prężny we Wrocławiu NOP?
– Do NOP-u nigdy nie było mi blisko. Powiedzmy, że inaczej postrzegałem kwestię stosunków międzynarodowych – mówi Parda. – Radykalizm może się wydawać nęcący, ale później staje się ślepą uliczką, do niczego nie prowadzi. W polityce międzynarodowej chodzi o to, żeby nasz kraj był silny, żeby Polska była silna. A czy dojdziemy do tego radykalizmem, takim, jaki głosi NOP? Nie sądzę.
Fakt, że w NOP-ie odnajdują się skinheadzi i kibole, młodemu wszechpolakowi nie przeszkadza?
– Wtedy tak wyglądała Polska – stwierdza po latach. – Było też wiele lewackich radykalnych organizacji. Kibole? Oni zawsze byli, są i będą. Pod tym względem Polska nie różniła się od reszty świata.
Szybko pnie się w organizacyjnej hierarchii. Najpierw zostaje liderem w regionie, wkrótce potem prezesem centrali.
Właśnie idą nowe czasy. Skompromitowana prawica przegrywa wybory, do władzy dochodzą socjaldemokraci, którzy chcą wprowadzić Polskę do Unii Europejskiej. Wszechpolacy mają cel: przekonać głosujących, by w referendum akcesyjnym postawili krzyżyk przy słowie „nie”. Ruszają w Polskę.
GÓRA
W Białymstoku krzyczą: „Ani Moskwa, ani Zachód, tylko Polska dla Polaków!”. W Stalowej Woli podczas festynu popierającego integrację ustawiają własne stoisko z antyunijnymi materiałami. Wywieszają też transparenty z krzyżem celtyckim. We Wrocławiu palą publicznie unijną flagę. Nie działają samotnie – wstąpienie Polski do UE jest paliwem napędzającym wszystkie nacjonalistyczne organizacje.
Członkowie NOP-u w kilkuset miejscach publicznych w Łodzi umieszczają napisy „UE – NIE”. Antyunijne pikiety organizuje Polska Wspólnota Narodowa Bolesława Tejkowskiego, ale też nieznane szerzej stowarzyszenie Narodowy Ruch Antyunijny. Działacze Ligi Polskich Rodzin w całej Polsce zakłócają spotkania z urzędnikami państwowymi odpowiedzialnymi za integrację z UE. Działacze Stowarzyszenia Narodowego podczas manifestacji w Rzeszowie wykrzykują: „Żydzi, Żydzi, Żydzi, cała Polska was się wstydzi!”. W Opolu działacze Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u krzyczą do premiera Leszka Millera: „Miller won z polskich stron!”, plują na unijną flagę i wycierają w nią buty.
Przypisy
1 Ireneusz Krzemiński, Dmowski i antysemityzm narodowo-katolicki, magazyn „Nigdy Więcej” 2016, nr 22.
2 Odwołanie do koncepcji „nowego człowieka”, występującej w ideologii „trzeciej drogi” i w ruchu brytyjskich neofaszystów.
3 Irena Morawska, Kiedyś odrosną nam włosy, „Gazeta Wyborcza”, 12 sierpnia 1995.
4 Rafał Pankowski, Myślałem wtedy: Dawniej Polacy walczyli w zbrojach, dzisiaj walczą w glanach, magazyn „Nigdy Więcej” 2009, nr 17.
5 Imię i nazwisko znane wydawcy.
6 Honor, Biały Front, 1991.
7 Marcin Kornak, Drodzy czytelnicy, magazyn „Nigdy Więcej” 1996, nr 3.
8 Mariusz Ślubowski, Wielbiciele nazizmu na Uniwersytecie Warszawskim, magazyn „Nigdy Więcej” 1996, nr 3.