Książka “Wszystko o Dyńku” to trzecia część serii Pamiętników Bluebell Gadsby autorstwa Natashy Farrant. To pełen humoru i dramatów cykl o wyjątkowej rodzince…


Trwają wakacje. Rodzinka Gadsbych powiększyła się o nowego członka – maleńkiego Dyńka.

Aby zapewnić mamie chwile spokoju z noworodkiem, Flora wyjeżdża z tatą na egzotyczny plan jego nowego filmu, a Bluebell, Twig i Jas zostają wysłani do babci na wieś.

Ta, jak zawsze, robi, co może, by wnuczęta jak najczęściej przebywały na łonie przyrody. Przy tak dużej swobodzie trudno im jednak powstrzymać się przed wpadnięciem w kłopoty…

Trzeci tom pełnego humoru i dramatów cyklu o wyjątkowej rodzince, budowaniu poczucia własnej wartości i rodzinnych więzi, momentach radości i chwilach trudnych, dojrzewaniu i roziwjaniu relacji między rodzeństwem.

 
Natasha Farrant
Wszystko o Dyńku. Pamiętniki Bluebell Gadsby tom 3
Przekład: Monika Wiśniewska
Wydawnictwo Dwukropek
Premiera: 28 czerwca 2023
 
 


Ta opowieść zaczyna się u schyłku lata i jest
połączeniem typowych wpisów z pamiętnika oraz
transkrypcji krótkich filmików kręconych przez
autorkę kamerą otrzymaną w prezencie z okazji
trzynastych urodzin.

FILMOWY PAMIĘTNIK
BLUEBELL GADSBY

Scena pierwsza (transkrypcja)
Przyjazd

Stacja kolejowa w Plumpton. Jedne tory, stary kamienny peron, ławka, niski biały budynek z kasą biletową (pustą), toaletami (zamkniętymi), kawiarnią / kioskiem z gazetami / sklepikiem ze słodyczami (także zamkniętym). Od strony torów przerośnięty żywopłot z trybulami, leśnymi jeżynami. Od strony Plumpton droga, która biegnie do miasteczka i w stronę terenów wiejskich hrabstwa Devon. Parking, na którym są głównie w yboje, jest pusty. Całą tę scenę opromienia popołudniowe słońce.

W cieniu dworcowego budynku siedzi dwoje dzieci.

JASMINE (dziesięć lat, długie, potargane czarne włosy, brokatowe japonki, niezbyt czysta sukienka) siedzi na walizce, je czekoladowe herbatniki i krzywi się. TWIG (dwanaście lat, chudy, brązowe wpadające do oczu włosy) siedzi na ziemi i czyta powieść Victora Hugo zatytułowaną Nędznicy (tysiąc trzysta siedemdziesiąt sześć stron).
Ich siostra BLUEBELL (vel KAMERZYSTKA, czternaście lat) trzyma kamerę, za pomocą której nagrywa swoją rodzinę. Ma na sobie dżinsowe szorty, fioletowy T-shirt, wyblakłe zielone trampki i okulary w szylkretowych oprawkach. Długie brązowe włosy opadają jej na ramiona w dwóch schludnych warkoczach.
Czekają na babcię.

JASMINE, do KAMERZYSTKI
Zadzwoń do niej jeszcze raz.

KAMERZYSTKA (BLUEBELL)
Mówiłam ci, nie ma zasięgu. Tutaj zawsze jest z nim problem. Pewnie utknęła w korku.

TWIG
Jest spóźniona już ponad godzinę.

JASMINE
A jeśli w ogóle tu nie dojedzie? A jeśli miała wypadek i nie żyje?

TWIG
Wrócimy następnym pociągiem do domu.

JASMINE
(ignoruje go)
Co by się z nami stało, gdybyśmy nie mieli telefonu? Utknęlibyśmy tutaj na zawsze!

KAMERZYSTKA
(z lekką dezaprobatą)
Gdyby babcia zginęła, byłoby to także bardzo, bardzo smutne.

TWIG
I byłaby to trochę nasza wina, bo przecież jechała tutaj po nas.

JASMINE
Ale ja wcale nie chcę tu być!

Marudzenie Jasmine przerywa dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Kamera odwraca się w stronę wjazdu na parking. Land rover (taki naprawdę stary, jakie czasem widuje się w filmach) podskakuje na wybojach, po czym się zatrzymuje. Babcia macha wesoło przez okno.

Sobota, 19 lipca

Mieliśmy przyjechać do Devon samochodem razem z mamą, ale Twig upuścił niemowlę na główkę.
Próbował jedynie wyjąć płaczącego Dyńka z łóżeczka, ale Dyniek strasznie się wierci. To nie był jakiś poważny upadek. Mały odbił się tylko trochę na materacu, ale wył potem całe wieki, a dochodziła dopiero piąta rano, i mama była zmęczona jeszcze bardziej niż zazwyczaj, bo Zoran i Gloria przyszli do nas na kolację przed jego wyjazdem do Bośni, gdzie miał odwiedzić siostrę, i strasznie długo siedzieli.
‒ Ja tylko próbowałem pomóc – wyjaśnił Twig, kiedy mama weszła chwiejnym krokiem do pokoju Dyńka, aby sprawdzić, co to za krzyki. Od razu kazała mu wracać do łóżka.
‒ Miałam potworną noc – powiedziała rano przez telefon do babci. – Jestem koszmarnie wykończona i nie powinnam siadać za kierownicą. Obawiam się, że uda nam się wyjechać dopiero, kiedy się prześpię.
Babcia, która często bywa nietaktowna, a do telefonu krzyczy tak głośno, że wszyscy ją słyszą, zawołała:
‒ NAPRAWDĘ, CASSIE? URODZIŁAŚ SZEŚCIORO DZIECI I SĄDZIŁAM, ŻE UMIESZ SOBIE RADZIĆ!
Wtedy mama się rozłączyła i zadzwoniła do taty na plan jego filmu w Nowej Zelandii.
‒ Zaraz zaczynamy zdjęcia – rzucił do niej.
‒ Mam to gdzieś – odparła.
Gestem wyrzuciła nas z pokoju. Próbowaliśmy słuchać pod drzwiami, ale udało nam się usłyszeć tylko:
‒ A myślisz, że dlaczego jestem zmęczona, Davidzie? Opiekuję się sama czwórką dzieci; jedno nie sypia dłużej niż dwie godziny z rzędu, a pozostałe próbują je zabić!
Jas i ja spojrzałyśmy na Twiga.
‒ Próbowałem pomóc – powtórzył.
‒ Nie obchodzi mnie, czy to dla twojej mamy za dużo, odkąd się przewróciła – wrzeszczała mama. – Jeśli nie da sobie beze mnie rady z trójką odpowiedzialnych dzieci, mogą zostać w domu. Nie poradzę sobie z opieką nad staruszką, trójką dzieci i niemowlęciem.
‒ Ta staruszka to babcia? – szepnął Twig.
‒ Na to wygląda – odparłam.
‒ A my to te odpowiedzialne dzieci?
‒ Ty nie – powiedziała Jas. – Ty upuszczasz niemowlęta.
‒ Ćśś – szepnęłam. – Mama chyba płacze.
A potem, kiedy wyszła z pokoju, wszyscy odskoczyliśmy od drzwi i udawaliśmy, że jesteśmy czymś bardzo zajęci na korytarzu. Pociągając nosem, oświadczyła, że jeśli się pospieszymy, to zdążymy na pociąg o 10.46 z dworca Paddington.
‒ Myślałem, że jedziemy samochodem – powiedział Twig.
‒ Ja nie jadę do Devon. – Mama nie patrzyła na nas, kiedy wypowiadała te słowa, ale widziałam, że oczy ma czerwone. – Przykro mi. To tylko na trochę.
‒ A co z Dyńkiem? – zawołała Jas.
‒ Zostaje ze mną w Londynie. – Mama uśmiechnęła się tak jak ludzie, którzy mają szczerą nadzieję, że nie będziecie się awanturować.
‒ Na długo? – zapytał Twig.
‒ Dwa tygodnie. – Nadal na nas nie patrzyła. – Może trzy? Przykro mi, moje skarby. Po prostu traktujcie to jak coroczną wyprawę. Zawsze jeździcie same do babci.
‒ To moje pierwsze wakacje z małym braciszkiem – oświadczyła Jas. – Skoro Dyniek zostaje, to ja też.
Mama zamknęła oczy i bardzo spokojnie powiedziała:
‒ Wszyscy jedziecie do Devon.
Jas marudziła przez całą drogę do Paddington, ale to nic nie zmieniło, nawet kiedy się rozpłakała.
‒ Bądźcie grzeczni dla babci – rzekła mama. – I do zobaczenia niedługo.
To nieprawda, że zawsze jeździmy sami do Devon. Zanim umarła Iris, mama i tata także nam towarzyszyli. To miał być ten rok, kiedy mama w końcu z nami pojedzie. Zamierzała tam spędzić całe lato, bo aż do września jest na urlopie macierzyńskim.
Kiedy pociąg odjeżdżał ze stacji, na jej twarzy malowała się ulga. Drzwi się zamknęły, a ona uniosła Dyńka i pomachała do nas jego małą rączką, a potem cała się odprężyła i skryła twarz w jego szyi.
‒ Przez ciebie – warknęła Jas na Twiga.
‒ TO BYŁ WYPADEK! – ryknął.
‒ Zamknijcie się, proszę – rzuciłam.
‒ Nie wolno ci mówić tak do nas – poinformowała mnie Jas.
‒ Wolno, bo jestem najstarsza.
‒ Nie jesteś najstarsza – zauważył Twig.
‒ Dopóki Flora przebywa z tatą w Nowej Zelandii, to jestem – oświadczyłam, a oni się nadąsali.

Land rover babci ma z przodu miejsce dla trzech osób, a z tyłu znajdują się dwie ustawione naprzeciwko siebie ławki. Kiedyś był niebieski, ale przez lata wyblakł do takiej… ciemnej szarości. Silnik wydaje dzwoniący odgłos, jakby się psuł, nie da się zablokować drzwi, a w dachu jest dziura, ale babcia kocha to auto. Wiele lat temu, kiedy ona i dziadek mieli jeszcze psy i czasami owce, umieścili w nim kratkę oddzielającą przód od tyłu i nigdy jej nie zdjęli. W efekcie każdy, kto siada z tyłu, ma uczucie, że jest zwierzęciem, zwłaszcza że babcia nigdy tam porządnie nie posprzątała. Na podłodze nadal leżą psie koce, stalowa miska na wodę, co najmniej cztery smycze i całkiem sporo słomy. Kiedy byliśmy mali, kładliśmy się na podłodze i udawaliśmy, że jesteśmy szczeniakami.
‒ Wsiadajcie, wsiadajcie! – zawołała babcia. – Słońce świeci, ogród czeka!
‒ Spóźniłaś się – poinformowała ją Jas, sadowiąc się z tyłu.
‒ Tylko kilka minut! – zaświergotała radośnie.
‒ Ponad godzinę.
‒ Pojedziemy na przełaj?
Nie czekając na odpowiedź, babcia skręciła nagle z szosy na drogę gruntową.
Gdy tak gnaliśmy przez wiejski teren z żywopłotami całymi w kwiatach, błękitnym niebem nad nami i wiatrem mierzwiącym mi włosy, prawie zapomniałam o Dyńku, Iris i o tym, że mama nie przyjedzie. Droga się skończyła i wjechaliśmy na jednopasmówkę prowadzącą przez wrzosowisko. Ciągnęło się ono po obu stronach szosy, jak okiem sięgnął, i pomimo wszystko poczułam ekscytację, że tu jestem. Zerknęłam przez kratkę do tyłu. Jas nadal się dąsała. Twig trzymał się uchwytu pod sufitem i z zamkniętymi oczami wystawiał twarz do wiatru.
‒ Hau – rzuciłam.
Twig otworzył oczy i się uśmiechnął.
‒ Hau, hau – odparł.
A potem dotarliśmy na prywatną drogę prowadzącą do Horsehill. Gdy zjechaliśmy z wrzosowiska, drzewa stały się gęstsze, a asfalt przeszedł w trawiastą ścieżkę. Przez starą białą bramę wjechaliśmy na wysypane szutrem podwórze. Naszym oczom ukazał się babciny dom z szarego kamienia i z wielkimi oknami. Byliśmy na miejscu.
‒ Dom!
Babci znowu zgasł silnik i pociągnęła za hamulec ręczny. Wygramoliła się z land rovera i sięgnęła pod fotel po laskę.
‒ Od kiedy jej używasz? – zapytałam.
‒ Zanieście do domu te wasze bagaże – odparła tylko i, kuśtykając, oddaliła się od samochodu.
‒ Dlaczego ona tak chodzi? – zapytała Jas.
‒ Przecież się przewróciła. – Ściągnęłam brwi, przypominając sobie to zdarzenie. – Było to zaraz po narodzinach Dyńka.
Padał deszcz i babcia się poślizgnęła. Mama denerwowała się, bo tata przez całe ferie wielkanocne kursował między Londynem a Devon.
‒ Ale to było tak dawno temu – stwierdziła Jas.
‒ Wydaje się, że jest już dobrze – dodał Twig.
Babcia stała w drzwiach i machała na nas laską.
‒ UPIEKŁAM CIASTO CZEKOLADOWE! – ryknęła. – I samo się nie zje!
Mama mawiała kiedyś, że Iris najbardziej była sobą właśnie tutaj, bo mogła robić wszystko, co najbardziej kochała: wspinać się, eksplorować i biegać. Pierwszej nocy każdych wakacji leżała obok mnie w łóżku i planowała nasz pobyt. Nawet po jej śmierci kontynuowałam tę tradycję. Myślałam o tym wszystkim, co będę robić, o tym, co robiłam razem z Iris, wspominałam ulubione spacery, jedzenie malin prosto z krzaka i leżenie w strumieniu z głowami pod wodą. Tak już jest, kiedy ma się siostrę bliźniaczkę. Minęły już cztery lata, odkąd wpadła pod samochód, ale w moich myślach jest zawsze ze mną.
W tym roku nie planowałam tu przyjeżdżać. Dodi zaprosiła mnie do Hiszpanii, do willi swoich rodziców, gdzie jeżdżą w każde wakacje. „Całe dnie będziemy spędzać na plaży” – tak powiedziała. „A ty się opalisz, załatwimy ci nową fryzurę i fajne ciuchy, i znajdziemy ci chłopaka. Teraz, kiedy ja chodzę z Jakiem, ty też musisz kogoś mieć”.
Choć z milion razy mówiłam jej, że naprawdę się cieszę i że wciąż jest moją najlepszą przyjaciółką, Dodi nadal czuje się niezręcznie z tym, że chodzi z Jakiem, bo to ja spotykałam się z nim pierwsza. I nie słucha mnie, kiedy jej mówię, że w ogóle nie chcę mieć chłopaka. Ale ja naprawdę nie chcę, a na pewno nie takiego jak Jake, który jest uroczy, ale trochę beznadziejny. Pewnego dnia pragnę się zakochać tak, jak Flora w Zachu – totalnie, kompletnie, absolutnie. Chcę bratniej duszy – jak Iris, tyle że oczywiście innej. W przeciwnym razie naprawdę nie jestem zainteresowana.
Do Hiszpanii chciałam jednak jechać, ponieważ uznałam, że wakacje w miejscu bez smutnych wspomnień mogą być całkiem przyjemne, a poza tym fajnie będzie spędzać czas z Dodi, pływać w Morzu Śródziemnym i odkryć siebie. Może z nową opalenizną stałabym się olśniewająca i nieco bardziej wyrafinowana? Niestety tata się nie zgodził. Powiedział, że babcia będzie rozczarowana.
‒ Babcia by to zrozumiała – argumentowałam. – Ona kocha podróże. Ciągle jeździ po świecie i robi ekscytujące rzeczy.
‒ Byłaby rozczarowana – powtórzył. – A poza tym…
‒ Poza tym co?
Nie chciał powiedzieć.
Więc leżę teraz w łóżku, próbując przywołać podekscytowanie, jakie czułam w samochodzie. Noc jest ciepła, okno otwarte na całą szerokość, a z dworu dobiegają wszystkie nocne dźwięki wsi – polujące zwierzęta, warkot samochodu gdzieś w oddali, szum strumienia pod mostem. Horsehill jest dokładnie takie, jak w każde lato. Wielki i przyjazny dom pachnie dymem z drewna i gotowaniem babci. Na drzewach zaczynają dojrzewać jabłka i śliwki, ogród pełen jest marchwi, sałaty i pomidorów. Na padoku drzemią Marigold i Hester, stare i grube kuce, po murach wspinają się róże, a kilka łąk dalej czeka na nas zielono-fioletowe wrzosowisko. Przed pójściem do łóżka pożegnałam się z Jas i Twigiem w pokoju, w którym zawsze śpią z zapaloną nocną lampką, bo Twig nie lubi ciemności. Ja mam tę samą białą narzutę na tej samej zielono-różowej pościeli w kwiatki.
Gdyby Zoran nadal był naszym opiekunem, a nie aspirującym muzykiem spotykającym się z olśniewającą instruktorką konnej jazdy, może mama nie byłaby taka zmęczona. Może byłby tu teraz z nami i ona także by przyjechała z Dyńkiem.
A gdyby była tutaj Flora, w tym pokoju panowałby totalny bałagan. Na podłodze leżałyby ciuchy, a na stole walałyby się puste kubki, szklanki i papierki po czekoladzie. Siedziałaby w łóżku, słuchała muzyki i marudziła, że nie ma wi-fi ani zasięgu i że nie wie, jak wytrzyma bez wiadomości od Zacha wysyłanych co pięć minut, oraz że nikt nie rozumie, jak to jest być zakochanym.
Ale Flory tu nie ma. Jest w Nowej Zelandii razem z tatą. Gra epizodyczną rolę w filmie o królu Arturze, a my po raz pierwszy przyjechaliśmy do babci bez niej. Zoran jest w Sarajewie, babcia chodzi o lasce, a mama została w Londynie z naszym czteromiesięcznym bratem.
W tym roku wszystko wydaje się inne.

 
Wesprzyj nas