Sylwester 1999 roku. Ludzie spodziewają się, że tej nocy nastąpi koniec świata: z nieba zaczną spadać samoloty, na giełdach wybuchnie panika, dojdzie do masowej awarii komputerów…


Nic takiego się nie stało, ale w wypożyczalni kaset video w stanie New Jersey zaatakowano cztery nastolatki. Tylko jedna dziewczyna przeżyła.

Policja szybko wytypowała podejrzanego – chłopaka jednej z ofiar. Niestety sprawcy nie udało się ująć…

Piętnaście lat później kolejne dziewczyny zostają napadnięte w tym samym mieście i znowu tylko jedna uchodzi z życiem.

Agentka FBI Sarah Keller musi zagłębić się w tajemnice obu nocy, aby odkryć prawdę o morderstwach na nocnej zmianie…

Alex Finlay to wybitny prawnik piszący pod pseudonimem. Autor nagrodzonego thrillera W otchłani strachu, przetłumaczonego na kilkanaście języków. W młodości dużo podróżował: mieszkał na tropikalnej wyspie na Pacyfiku, w małej wiosce w Wielkiej Brytanii i w odległym zakątku Dalekiego Wschodu.

Alex Finlay
The Night Shift
Przekład: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 31 maja 2023
 
 


PROLOG

SYL­WE­STER 1999

Spo­dzie­wano się, że tej nocy nastąpi koniec świata.
Samo­loty spa­da­jące z nieba. Ury­wa­jące się windy. Krach gieł­dowy.
Cyfrowa apo­ka­lipsa.
Ale w wypo­ży­czalni fil­mów sieci Block­bu­ster w Lin­den, w sta­nie New Jer­sey począ­tek dru­giego tysiąc­le­cia był nor­mal­nym piąt­kiem. Steve pra­co­wał jako kie­row­nik od pół roku, oczy­wi­sty awans w porów­na­niu z poprzed­nią pracą w barze sieci Taco Bell. W restau­ra­cji jego ubra­nie prze­sią­kało zapa­chem goto­wa­nego mięsa i tłusz­czu; około jede­na­stej wie­czór poja­wiały się grupki pija­nych, gło­śnych nasto­lat­ków, któ­rych wyrzu­cał o dru­giej w nocy.
Wypo­ży­czal­nia fil­mów funk­cjo­no­wała ina­czej. Zamy­kał ją punk­tu­al­nie o dwu­dzie­stej dru­giej. Klienci byli uprzejmi. Tego wie­czoru obsłu­gi­wał głów­nie pary szu­ka­jące roman­tycz­nych kome­dii albo „cze­goś prze­ra­ża­ją­cego”.
Klienci nie wyśmie­wali Steve’a z powodu trą­dziku ani stroju, nie zosta­wiali na pod­ło­dze roz­gnie­cio­nych resz­tek enchi­la­das. Per­so­nel rów­nież był mil­szy. Na noc­nej zmia­nie pra­co­wały cztery ładne, choć zło­śliwe nasto­latki. Uczen­nice młod­szych albo star­szych klas, sza­le­jące w barach sieci Taco Bell. Do licha, Ste­vie był zale­d­wie kilka lat star­szy, ale trak­to­wały go jak ojca. Po kilku mie­sią­cach pracy współ­czuł ich rodzi­com.
– Mogę iść na prze­rwę? – spy­tała Mandy, wkła­da­jąc kasetę VHS do odtwa­rza­cza. Było to prze­kleń­stwo ich pracy, bo nikt nie zwra­cał uwagi na nalepki z napi­sem: PRO­SIMY O PRZE­WI­NIĘ­CIE FILMU PRZED ZWRO­TEM KASETY.
Steve popa­trzył na długą kolejkę klien­tów chcą­cych wypo­ży­czyć filmy. Nowa dziew­czyna, Ella, zaj­mo­wała się kasą sto­jącą obok.
– Zamy­kamy za pół godziny – odparł z iry­ta­cją. – Nie możesz zacze­kać? Chcę, żebyś się zajęła trze­cią kasą.
– Ste­eevie, mam okres… – Mandy zni­żyła głos do szeptu.
Steve wes­tchnął. To chyba nie­moż­liwe, żeby dziew­czyna miała okres co tydzień, ale co może zro­bić?
– Zastą­pię ją – powie­działa Katie. Wró­ciła do wypo­ży­czalni z płat­kami śniegu na wło­sach, trzy­ma­jąc w ręku stos kaset wyję­tych z meta­lo­wego pojem­nika na zwroty sto­ją­cego na par­kingu. Była naj­bar­dziej odpo­wie­dzialną z dziew­cząt, cho­dziła do kato­lic­kiej szkoły, prze­strze­gała zasad. Ale nawet ona spra­wiała kło­poty. Pół godziny wcze­śniej musiał jej przy­po­mnieć, że dziew­czyny nie powinny same wycho­dzić na par­king. Taki jest regu­la­min: czy tak trudno to zro­zu­mieć?
– Pośpiesz się – powie­dział Steve do Mandy. – A gdzie się podziała Candy?
Candy O’Shau­gh­nessy trzy­mała sztamę z Mandy i nie­ustan­nie naru­szała zasady regu­la­minu firmy Block­bu­ster, Inc. Wypo­ży­czal­nia miała powierzch­nię trzy­stu sie­dem­dzie­się­ciu metrów kwa­dra­to­wych, ale Candy zawsze uda­wało się znik­nąć. Odno­siła się do niego nie­grzecz­nie, a raz prze­my­ciła wino do pokoju socjal­nego. Ste­vie był prze­ko­nany, że to ona wło­żyła Pią­tek trzy­na­stego do pudełka na 101 dal­ma­tyń­czy­ków. Rodzice zro­bili mu awan­turę. Powie­dzieli, że chło­pak będzie potrze­bo­wał pomocy psy­cho­loga.
„Witaj w klu­bie!”
– Chyba była w dziale dzie­cię­cym – powie­działa z krzy­wym uśmie­chem Mandy i nie­śpiesz­nie ruszyła w stronę pokoju socjal­nego.
Steve pokrę­cił głową, pod­szedł do bra­mek zabez­pie­cza­ją­cych wypo­ży­czal­nię przed kra­dzieżą i podał klien­towi sto­ją­cemu przy drzwiach nie­wielką pla­sti­kową torbę z fil­mami.
Candy i Mandy nie poja­wiły się do zamknię­cia. Zwróci im uwagę, na pewno. Pozwa­lają sobie na zbyt wiele.
Pole­cił Elli sta­nąć przy wej­ściu, otwie­rać i zamy­kać drzwi na zasuwę, by klienci wycho­dzili, ale nie wcho­dzili. Pomy­ślał, że da sobie z tym radę. Kazał Katie zamknąć kasy. Powi­nien poszu­kać Candy i Mandy. Zawsze jakieś kło­poty. Miał ochotę wresz­cie skoń­czyć pracę, wpaść na pab­sta do ojca, by wypić toast za nowy rok, nim sta­ru­szek zaśnie. Póź­niej może łyk­nie jesz­cze kilka piw w barze U Corky’ego, obej­rzy mecz koszy­kówki w tele­wi­zo­rze sto­ją­cym za barem, zoba­czy, czy naprawdę poja­wią się kło­poty z kom­pu­te­rami, o któ­rych bez prze­rwy trą­bią media. Nie będzie to wspa­niałe przy­ję­cie z oka­zji nowego tysiąc­le­cia – wiele razy słu­chał pio­senki Prince’a Party Like It’s 1999 – ale to i tak lep­sze niż samotne spę­dza­nie syl­we­stra w ponu­rym miesz­ka­niu.
Prze­szedł mię­dzy pół­kami, minął nową sek­cję płyt DVD i dotarł do pokoju socjal­nego. W środku pano­wał cho­lerny ziąb.
– Do licha, dziew­czyny… – ode­zwał się, zauwa­ża­jąc, że tylne drzwi są otwarte. Na zewnątrz wył wiatr. Jeśli paliły w pokoju socjal­nym, przy­sięga, że… Mówił im milion razy, że nie wolno otwie­rać tyl­nych drzwi ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa. Mógłby mieć wiel­kie kło­poty, gdyby ktoś z firmy…
Znie­ru­cho­miał, zauwa­żyw­szy na pod­ło­dze cztery nogi wysta­jące spod stołu.
Ogar­nął go strach i nagle poczuł, że ktoś chwyta go za włosy i szar­pie do tyłu. Poczuł dziwny chłód na szyi.
Leżał na pod­ło­dze, z jego gar­dła wydo­by­wał się ohydny char­kot. Patrzył, jak ciemna postać wyłą­cza świa­tła w pokoju socjal­nym. Wyda­wało się, że minęła wiecz­ność, nim drzwi się otwo­rzyły i do pokoju wpadł snop świa­tła. Głosy papla­ją­cych nasto­la­tek nagle uci­chły.
Steve chciał zawo­łać, ostrzec je, ale poczuł ogar­nia­jące go kon­wul­sje i zapa­dła ciem­ność.
Na końcu usły­szał krzyki.

DZIEŃ PIERWSZY

PIĘT­NA­ŚCIE LAT PÓŹ­NIEJ

Rozdział 1
ELLA

KWIE­CIEŃ 2015

Ella łyka tabletkę alpra­zo­lamu, cze­ka­jąc, aż pra­cow­nik hotelu weź­mie klu­czyki. Wizyty na Man­hat­ta­nie zawsze ją stre­sują. Tak­sów­ka­rze jeż­dżą jak wariaci, widać samo­chody poli­cyjne pędzące na sygnale, piesi wybie­gają na jezd­nie, jakby chcieli, żeby ich prze­je­chać.
Co ona tu wła­ści­wie robi, do cho­lery?
Przy oknie samo­chodu stoi młody męż­czy­zna w kostiu­mie boya hote­lo­wego. Katie opusz­cza szybę.
– Wpro­wa­dza się pani? – pyta chło­pak. Ma dwa­dzie­ścia kilka lat i ogląda ją od stóp do głów.
– Nie, przy­je­cha­łam na spo­tka­nie z przy­ja­cie­lem.
Boy kiwa głową z lek­kim roz­ba­wie­niem. Jasne, z przy­ja­cie­lem, w tym stroju.
Ella wycho­dzi z samo­chodu i daje chło­pa­kowi pię­cio­do­la­rówkę. Boy spo­gląda na bank­not, który nie robi na nim więk­szego wra­że­nia.
Spo­koj­nie, na litość boską. Jest tera­peutką zara­bia­jącą trzy­dzie­ści tysięcy dola­rów rocz­nie, a nie biz­nes­menką z nie­ogra­ni­czo­nym fun­du­szem repre­zen­ta­cyj­nym.
W mar­mu­ro­wym westy­bulu hotelu Car­lyle idzie pro­sto do baru. Wbrew wska­za­niom medycz­nym – miała w Wel­le­sley Col­lege zaję­cia z far­ma­ko­lo­gii – zażywa kolejną maleńką nie­bie­ską tabletkę.
Po wej­ściu do sali wyło­żo­nej maho­niem czuje na sobie spoj­rze­nia gości. Wystrój niczym w eks­klu­zyw­nym lon­dyń­skim klu­bie i muzyka Ferenca Liszta grana na pia­ni­nie przez siwo­wło­sego star­szego pana, który pró­buje uda­wać, że nie jest przy­gnę­biony takim zakoń­cze­niem swo­jej kariery arty­stycz­nej.
Ella jest psy­cho­te­ra­peutką. Z tru­dem zara­bia na swoją połowę czyn­szu, stara się nie natknąć w mie­ście na przy­ja­ciół narze­czo­nego. Albo na pacjen­tów z racz­ku­ją­cej prak­tyki. Myśli o szes­na­sto­let­niej Layli, z którą miała rano sesję. Dziew­czyna znowu się tnie. Layla nie musi niczego tłu­ma­czyć, Ella dosko­nale ją rozu­mie.
Roz­gląda się po barze i zauważa męż­czy­znę w dro­gim gar­ni­tu­rze trzy­ma­ją­cego szkla­neczkę szkoc­kiej. Tacy faceci zawsze piją szkocką. I uwiel­biają o tym gadać. Spe­cjalne beczki, wyjąt­kowy region. Godzi­nami glę­dzą o whi­sky; więk­szość ma blady ślad po obrączce na lewej ręce. Ella nie zawraca sobie głowy zdej­mo­wa­niem pier­ścionka zarę­czy­no­wego. Miło­śnicy szkoc­kiej nie zwra­cają na niego uwagi.
Męż­czy­zna uśmie­cha się do niej.
Może być.
Ella zawsze jest zasko­czona, jakie to łatwe. W tej czar­nej sukience nie potrze­buje por­talu rand­ko­wego Tin­der.
Idzie nawią­zać zna­jo­mość z nowym przy­ja­cie­lem.
Po kilku godzi­nach dzwoni tele­fon. Jest teraz w pokoju hote­lo­wym, jedyne świa­tło widać w szpa­rze pod drzwiami. W cza­sie tych figli zawsze nasta­wia budzik na piątą rano. Pozwala to unik­nąć nie­zręcz­nych poran­nych roz­mów.
Ale to nie dźwięk budzika. Ktoś dzwoni. Zrzuca z sie­bie wło­chate ramię Ricka. Zasta­na­wia się, czy to praw­dziwe imię. Pasuje do niego. Praw­do­po­dob­nie myślał, że do niej pasuje imię Candy. Coś słod­kiego, ale nie­zdro­wego. Jak jedna ze sta­rych zna­jo­mych, któ­rej imię wyko­rzy­stała. Zawsze posłu­guje się ich imio­nami. Candy, Mandy, Katie. Nie ma poję­cia dla­czego.
– Cześć! – szepce do tele­fonu. Cicho wymyka się do łazienki i pod­nosi z pod­łogi czarną sukienkę. Czuje pod sto­pami chłodny mar­mur.
– Ella, prze­pra­szam, że dzwo­nię tak późno. To ja, Dale.
– Pan Ste­ad­man? – Nawet po wielu latach nie jest w sta­nie mówić do niego po imie­niu. Dla nauczy­cieli jeste­śmy przez całe życie dziećmi. Nie roz­ma­wiała z nim od roku, odkąd dawny wycho­wawca, a obec­nie dyrek­tor szkoły śred­niej spo­tkał się z uczniami po zawo­dach strze­lec­kich w sąsied­nim mia­steczku. – Wszystko w porządku? – Mocno bije jej serce. „Dla­czego dzwoni o tej porze? Czy to moż­liwe? W końcu go zła­pali? Poranne tele­fony rzadko zwia­stują dobre wia­do­mo­ści”.
– Stało się coś strasz­nego. Wiem, że to wielka prośba, ale czy mogła­byś przy­je­chać do szpi­tala uni­wer­sy­tec­kiego Roberta Wooda John­sona?
„Przy­je­chać do szpi­tala? Teraz?”
– Doszło do… Jedna z moich uczen­nic potrze­buje pomocy – mówi Ste­ad­man, nim Ella zdąży zadać pyta­nie.
Chce zapro­te­sto­wać. Zna­leźć jakąś wymówkę. Ale nie może. Nie po tym wszyst­kim, co zro­bił dla niej Dale Ste­ad­man.
– Jasne, oczy­wi­ście – mówi. – Mia­łam dziś odwie­dzić przy­ja­ciółkę w mie­ście. Mogę przy­je­chać za godzinę.
– Nie pro­sił­bym cię o to, gdy­bym nie uwa­żał, że ktoś inny mógłby… – Ste­ad­man milk­nie.
Elli kręci się w gło­wie. Jest zmę­czona, cią­gle na lek­kim rau­szu. W końcu się uspo­kaja.
– Może mi pan powie­dzieć, o co cho­dzi?
Ste­ad­man lekko się jąka.
– W lodziarni w Lin­den zaata­ko­wano cztery dziew­czyny. Prze­żyła tylko jedna. Potrze­buje kogoś, kto ją zro­zu­mie, kto potrafi…
– Już jadę – odpo­wiada Ella i koń­czy roz­mowę. Wie, że ma wyjąt­kowe kwa­li­fi­ka­cje, by pomóc tej dziew­czy­nie.
Wie, jak to jest, gdy jest się jedyną osobą, która prze­żyła.

Rozdział 2

Na par­kingu szpi­tala uni­wer­sy­tec­kiego imie­nia Roberta Wooda John­sona snuje się wio­senna mgła. Jest pra­wie pusty, pomi­ja­jąc kilka samo­cho­dów poli­cyj­nych. Przed fron­to­wymi drzwiami spa­ce­ruje kobieta w far­tu­chu lekar­skim, roz­ma­wia­jąc przez komórkę.
Ella chwyta kie­row­nicę samo­chodu i patrzy na swoje gołe, blade nogi. Zasta­na­wia się, czy nie wró­cić do domu i nie prze­brać się w przy­zwo­it­szy strój. Ale dyrek­tor Ste­ad­man wyda­wał się dziw­nie zde­ner­wo­wany. Zwy­kle zacho­wuje olim­pij­ski spo­kój.
Ella spo­gląda na sie­bie w lusterku wstecz­nym i dotyka roz­ma­za­nego maki­jażu. Po wyj­ściu z auta docho­dzi do wnio­sku, że wyso­kie szpilki to jed­nak prze­sada. Sięga po torbę spor­tową i wyj­muje adi­dasy.
Kobieta w far­tu­chu cią­gle cho­dzi przed wej­ściem. Ella widzi, że dys­kret­nie pod­nosi pięść do ust, wciąga głę­boki oddech i wydy­cha chmurę pary.
Wszy­scy mamy jakieś sekrety.
Recep­cjo­nistka sie­dząca w budynku ledwo na nią zerka. Kobieta praw­do­po­dob­nie widziała wiele szo­ku­ją­cych scen pod­czas noc­nej pracy na oddziale ratun­ko­wym. Ella uma­wiała się kie­dyś na randki ze stu­den­tem medy­cyny, który miał staż w szpi­talu. Opo­wia­dał o face­cie, któ­remu wsa­dzono do tyłka lalkę Bar­bie, i nar­ko­ma­nie, który zjadł dwa swoje palce po fen­cy­kli­dy­nie. A także o robot­niku budow­la­nym z gwoź­dziem w mózgu; był przy­tomny i roz­ma­wiał. Pani psy­cho­log ubrana jak strip­ti­zerka z klubu noc­nego nie jest chyba naj­dziw­niej­szym wido­kiem.
Recep­cjo­nistka mówi coś do tele­fonu, po czym kiwa dło­nią w stronę Elli, by weszła do sali zabie­go­wej. Drzwi gło­śno brzę­czą, po czym Ella wkra­cza do dużej sali ską­pa­nej w bla­sku świe­tló­wek. Sły­chać piski i głosy docho­dzące zza nie­bie­skich para­wa­nów odgra­dza­ją­cych łóżka. Widzi na końcu pomiesz­cze­nia Dale’a Ste­ad­mana roz­ma­wia­ją­cego z grupką męż­czyzn. Trzema umun­du­ro­wa­nymi poli­cjan­tami i wąsa­tym face­tem o suro­wych rysach, ubra­nym w koszulkę polo wło­żoną w dżinsy. Wydaje się, że spiera się o coś ze Ste­ad­ma­nem.
Przez uła­mek sekundy Ella ma ochotę uciec. Przy­po­mina sobie kawal­kadę poli­cjan­tów, leka­rzy i pra­cow­ni­ków socjal­nych zada­ją­cych cią­gle te same pyta­nia: „Czy go widzia­łaś?”, „Co pamię­tasz?”, „Czy cię doty­kał?”. Spo­gląda przez chwilę na pod­łogę, usi­łu­jąc się uspo­koić, po czym znowu zauważa gołe uda dziew­czyny i przy­po­mina sobie salę zabie­gową, w któ­rej leżała z nogami w strze­mio­nach.
Po ataku Ella nie chciała roz­ma­wiać. Zespół psy­cho­lo­gów szpi­tala nie zdo­łał nawią­zać z nią kon­taktu; rodzice Elli nie wie­dzieli, co o tym sądzić. Szkoła przy­słała Ste­ad­mana. Nie miał facho­wego przy­go­to­wa­nia do radze­nia sobie z ofia­rami traumy i zastę­po­wał po pro­stu panią peda­gog będącą na urlo­pie macie­rzyń­skim. Lubiany nauczy­ciel, młody, przy­stojny. Matki za nim prze­pa­dały. Poza tym kom­pe­tentny, roz­sądny, dosko­nały orga­ni­za­tor, więc pew­nie dla­tego został dyrek­to­rem szkoły.
Widzi Ellę i macha do niej ręką. Nie reaguje na przy­tłu­mione krzyki docho­dzące zza para­wanu sto­ją­cego w pobliżu stło­czo­nych męż­czyzn. Wycho­dzi zza niego lekarz, krzywi się. Mówi coś do funk­cjo­na­riu­szy znaj­du­ją­cych się obok Ste­ad­mana i kręci głową. Ste­ad­man uspo­ka­ja­jąco kła­dzie mu dłoń na ramie­niu, po czym pod­cho­dzi do Elli.
– Dzię­kuję, że przy­szłaś. Prze­pra­szam, że zepsu­łem ci wie­czór – mówi Ste­ad­man. To jedyna oznaka, że zauważa jej strój.
Stresz­cza Elli fakty. Po pół­nocy nasto­latki pra­cu­jące w lodziarni zostały zna­le­zione mar­twe na zaple­czu. Matka dwóch dziew­cząt, sióstr, zanie­po­ko­iła się, gdy nie wró­ciły ze zmiany i nie odpo­wia­dały na ese­mesy. Matce podano środki uspo­ka­ja­jące.
– Ktoś prze­żył? – Ella zna odpo­wiedź na to pyta­nie. Wła­śnie dla­tego tu przy­je­chała.
Ste­ad­man kiwa głową.
– Uczen­nica mojej szkoły. Nie pra­co­wała w lodziarni. Przy­pusz­czamy, że była klientką. Może zasko­czyła sprawcę… – Ste­ad­man oddy­cha głę­boko. – Mia­łem nadzieję, że możesz z nią poroz­ma­wiać. Leka­rze i detek­tywi niczego nie osią­gnęli. Jest… cóż, sama zoba­czysz. Zadzwo­nił do mnie pro­ku­ra­tor okręgu Union, ponie­waż…
Nie musi koń­czyć zda­nia, przy­czyna jest jasna: ponie­waż pomo­gło to Elli po napa­dzie na wypo­ży­czal­nię fil­mów.
– Nie chce roz­ma­wiać ze mną ani nikim innym. Nie pozwala leka­rzom się zba­dać. Pomy­śla­łem, że możesz spró­bo­wać, nim będą musieli ją uśpić.
– Nie jestem pewna, czy powin­nam…
– Tylko ty masz jakieś szanse. Nie zdo­łam ich długo powstrzy­mać. – Ste­ad­man spo­gląda na męż­czy­znę w koszulce polo i dżin­sach, zapewne detek­tywa, który koniecz­nie chce prze­słu­chać dziew­czynę. Mor­derca jest cią­gle na wol­no­ści.
– Jak się nazywa?
– Jes­sica Duvall, ale wszy­scy mówią na nią Jesse.
– Gdzie są jej rodzice? Nie chce z nimi roz­ma­wiać?
– Została adop­to­wana. Nie jestem pewien dla­czego. Nie­dawno poja­wiła się w szkole i nie podają nam szcze­gó­ło­wych infor­ma­cji.
Głosy zgro­ma­dzo­nych poli­cjan­tów stają się dono­śniej­sze. Funk­cjo­na­riu­sze patrzą na Ellę.
Bie­rze głę­boki oddech i wcho­dzi do sepa­ratki.

Rozdział 3
KEL­LER

Sarah Kel­ler sięga po komórkę pisz­czącą na noc­nym sto­liku. Trzy ese­mesy o pią­tej trzy­dzie­ści rano. Nie śpi już od godziny. Czuje w brzu­chu stópki dwojga dzieci, które dziko wierz­gają – sku­tek taj­skich potraw zje­dzo­nych poprzed­niego wie­czoru. Przez godzinę słu­chała chra­pa­nia Boba i mar­twiła się, co będzie z pracą i pie­niędzmi, gdy uro­dzą się bliź­nięta. W ciągu pię­ciu lat mał­żeń­stwa ni­gdy nie widziała, by Bob nie mógł zasnąć ze zmar­twie­nia. Przyj­mo­wał życie spo­koj­nie.
Czyta ese­mesy od szefa:

Lokalna poli­cja potrze­buje pomocy.
Okręg Union.

To nie­ty­powe. FBI zwy­kle nie pomaga miej­sco­wej poli­cji, chyba że cho­dzi o coś naprawdę poważ­nego, na przy­kład ter­ro­ryzm albo wzię­cie zakład­ni­ków. Poza tym Kel­ler w dal­szym ciągu jest młodą agentką.
Przy­cho­dzi kolejny ese­mes. Link do rela­cji w mediach. Kel­ler czuje trze­pot w piersi, czy­ta­jąc rela­cję o tym, co się wyda­rzyło. W dal­szym ciągu brak szcze­gó­łów. Zabój­stwo kilku osób w lodziarni w Lin­den, trzy ofiary nie żyją. Ktoś mógł oca­leć.
Wystu­kuje odpo­wiedź:

Jasne. Mam tam natych­miast poje­chać?

Długa pauza, widać pul­su­jące kropki. Stan Webb praw­do­po­dob­nie napi­sał gniewną odpo­wiedź – „oczy­wi­ście, że natych­miast” – a potem ją ska­so­wał. Dobry szef kasuje gniewne ese­mesy przed ich wysła­niem. Stan wygląda jak szwaj­car­ski ban­kier, ale jest dobrym sze­fem.
Kel­ler ma wielki brzuch, jest w ciąży od ośmiu mie­sięcy i dwóch tygo­dni. Z tru­dem wstaje z łóżka, gdy poja­wia się wia­do­mość:

Tak.

Stan zawsze jest oszczędny w sło­wach. Zadzwoni do niego z samo­chodu.
Bie­rze prysz­nic – ostroż­nie wcho­dzi do wanny, pró­bu­jąc nie upaść na pod­łogę – a póź­niej wkłada sukienkę cią­żową, jedną z dwóch, które cią­gle pasują. Czuje zapach dola­tu­jący z kuchni. Nie wie­rzy w bajeczki na temat ciąży, ale ma naprawdę wyostrzone zmy­sły.
Bob wstał z łóżka i zmywa patel­nię w zle­wie. Na nie­wiel­kim stole kuchen­nym stoi talerz z jajecz­nicą i sma­żo­nymi pomi­do­rami uło­żo­nymi na baj­glu. Od mie­siąca przy­go­to­wuje spe­cjalne potrawy, korzy­sta­jąc z prze­pi­sów na stro­nie poświę­co­nej die­cie dla kobiet w bło­go­sła­wio­nym sta­nie.
– Nie musia­łeś wsta­wać – mówi Kel­ler.
– Kiedy Cla­rice Star­ling dostaje ese­mesa o pią­tej rano, wiem, że powi­nie­nem coś upich­cić, bo ina­czej moje dzieci będą musiały się żywić bato­nami ener­ge­tycz­nymi. – Wysuwa krze­sło, by Kel­ler usia­dła.
– Muszę jechać. Stan chce, żebym…
– Ach, gdy Stan będzie miał w brzu­chu bliź­nięta, może kazać ci się pośpie­szyć. – Bob sie­dzi naprze­ciwko Kel­ler. Ma worki pod oczami, wydaje się zmę­czony.
– Kiedy wró­ci­łeś wczo­raj do domu? – pyta Kel­ler. Bob jest dźwię­kow­cem w stu­dio nagrań, jego godziny pracy zależą od kaprysu arty­stów.
– Około trze­ciej – odpo­wiada. – Hała­śliwy zespół fol­kowy – dodaje, jakby to tłu­ma­czyło późny powrót do domu. Kel­ler nie wie, czy mąż żar­tuje. Cza­sami trudno się zorien­to­wać.
– Nie powi­nie­neś wsta­wać, mogłam sama przy­go­to­wać…
– O mało nie zapo­mnia­łem, coś zro­bi­łem. – Bob zrywa się z krze­sła i bie­rze z lady ter­mos.
– Bła­gam, tylko nie ta breja dla kobiet w ciąży, o któ­rej mówi­łeś…
Bob poru­sza brwiami. Kiedy Kel­ler koń­czy jeść baj­gla, pomaga jej wstać z krze­sła.
– Jestem w ciąży, ale nie jestem inwa­lidką.
Bob nie odpo­wiada. Klęka naprze­ciwko jej brzu­cha. Kel­ler patrzy na jego łysą głowę oto­czoną wia­nusz­kiem wło­sów – wygląda jak mnich – i czuje przy­pływ czu­ło­ści.
– Opie­kuj­cie się mamą, mali agenci FBI.
Kel­ler ni­gdy nie strze­lała na służ­bie, lecz mąż trak­tuje ją jak tro­pi­cielkę seryj­nych mor­der­ców.

Rozdział 4
ELLA

Ura­to­wana dziew­czyna, Jesse Duvall, sie­dzi w rogu na pod­ło­dze. Obej­muje rękami kolana, spu­ściła głowę.
Pokój jest nie­przy­jem­nie jasny, papier pokry­wa­jący leżankę do badań lekar­skich jest pognie­ciony i podarty.
– Mówi­łam wam już, dupki, że nie chcę być badana – odzywa się nasto­latka, nie pod­no­sząc wzroku. – Zostaw­cie mnie, kurwa, w spo­koju!
Nie krzy­czy. Wydaje się zmę­czona. Mówi bez­na­mięt­nym tonem.
– Nikt cię nie dotknie bez two­jej zgody – odpo­wiada Ella.
Jesse szybko unosi głowę. Ma ładną buzię i duże oczy w kształ­cie mig­da­łów. Na jej twa­rzy poja­wia się zacie­ka­wie­nie.
– Kim pani jest?
– Nazy­wam się Ella. Udzie­lam pomocy psy­cho­lo­gicz­nej.
Jesse wydaje się roz­ba­wiona.
– Komu? Strip­ti­zer­kom?
Humor – nawet czarny – to dobry znak. Instynkt pod­po­wiada Elli, że dziew­czyna jest silna.
– Wiem, że w tej chwili chcesz być sama – mówi, igno­ru­jąc zło­śliwą uwagę. – Wola­ła­byś wró­cić do domu i poło­żyć się do wła­snego łóżka.
– Domu… – Jesse wypo­wiada to słowo szy­der­czym tonem.
Ella rozu­mie, że popeł­niła pierw­szy błąd. Ste­ad­man wspo­mniał, że Jesse wycho­wy­wała się w rodzi­nach zastęp­czych.
– Pro­blem polega na tym, że kto­kol­wiek skrzyw­dził cie­bie i twoje przy­ja­ciółki, cią­gle jest na wol­no­ści. Mogłaś zauwa­żyć coś, co pomoże poli­cji schwy­tać…
Jesse coś mru­czy; znowu opiera głowę na kola­nach.
– Co takiego?
Jesse mil­czy.
– Rozu­miem, że to trudne i…
Jesse gwał­tow­nie unosi głowę.
– Skąd może pani wie­dzieć? Bo prze­czy­tała to pani w jakiejś książce? Bo gada pani z gospo­dy­niami domo­wymi o ich trud­nych prze­ży­ciach emo­cjo­nal­nych? Albo z boga­tymi dzie­cia­kami, które czują lęk, czy dostaną się do dobrego col­lege’u? Roz­ma­wia­łam z dzie­siąt­kami tera­peu­tek takich jak pani i jedyna róż­nica pole­gała na tym, że nie były ubrane jak dziwki!
– Ale ja cię rozu­miem, Jesse, naprawdę rozu­miem.
Dziew­czyna słu­cha wyja­śnień Elli. W syl­we­stra 1999 roku weszła do pokoju socjal­nego wypo­ży­czalni fil­mów. Ktoś zadał jej potworny cios w głowę. Stra­ciła przy­tom­ność, a następ­nie się ock­nęła, wybie­gła na dwór i zna­le­ziono ją w kałuży krwi. Usi­łuje mówić spo­koj­nie, lecz czuje, że jej oczy wypeł­niają się łzami. Nie wspo­mina o tym, że zoba­czyła na kola­nach pra­wie odciętą głowę Katie, gdy przy­ja­ciółka pod­czoł­gała się do niej, by popro­sić o pomoc, po czym zmarła. Nie wspo­mina o kosz­mar­nym widoku, który stale poja­wia się w snach: ktoś pochyla się nad nią, wbija w nią nóż i szepce: „Dobra­noc, ładna dziew­czynko”.
– To nie były moje przy­ja­ciółki – mówi Jesse, gdy Ella koń­czy. – Pra­wie ich nie zna­łam. – Po raz pierw­szy łamie jej się głos.
– Chcia­łaś kupić lody?
Jesse kręci głową.
– Musia­łam sko­rzy­stać z toa­lety. Kiedy wyszłam…
– Czy widzia­łaś…
– Nie. Ude­rzył mnie. Mia­łam wra­że­nie, że dosta­łam w głowę kijem bejs­bo­lo­wym, i stra­ci­łam przy­tom­ność.
Ella usi­łuje nie reago­wać. To takie zna­jome, takie straszne… „Prze­stań”.
– Kiedy weszłaś do lodziarni, byli w niej klienci?
– Nie, już zamy­kali.
Ella czuje ści­ska­nie w gar­dle.
– Widzia­łaś kogoś przed skle­pem? Zauwa­ży­łaś coś podej­rza­nego?
Jesse znowu kręci głową.
– Doty­kał cię? – Ella nie może się zmu­sić, by powie­dzieć coś wię­cej. Splata dło­nie za ple­cami, by ukryć ich drże­nie.
– Nie – odpo­wiada z prze­ko­na­niem Jesse.
– Stra­ci­łaś przy­tom­ność. Jesteś pewna? Prze­cież…
– Od czter­na­stego roku życia miesz­ka­łam w domach dziecka. Wiem, jak to jest, gdy ktoś pró­buje mnie doty­kać we śnie.
Ella kiwa głową i znowu prze­łyka ślinę.
O szó­stej trzy­dzie­ści rano Jesse zgo­dziła się oddać poli­cji ubra­nie w celu ana­lizy DNA i wyko­na­nia badań labo­ra­to­ryj­nych. Zgo­dziła się także poroz­ma­wiać z lekarką. I zostać na obser­wa­cji z powodu wstrzą­śnie­nia mózgu.
– Wrócę póź­niej i spraw­dzę, jak się czu­jesz – mówi Ella.
Jesse kiwa głową. Ella zasta­na­wia się, czy jej nie przy­tu­lić. Nie dotknąć dło­nią, lecz posta­na­wia tego nie robić. Jesse Duvall nie jest tak kru­cha jak Ella. Jest w szoku, prze­żyła traumę, ale prze­czu­cie Elli się potwier­dziło: to silna dziew­czyna. Ella z jakie­goś powodu czuje się zawsty­dzona.
Kiedy Ella dociera do drzwi, Jesse mówi coś wstrzą­sa­ją­cego.
– Pamię­tam jedną rzecz.
– Co takiego?
– Nie widzia­łam napast­nika, ale mam mgli­ste wspo­mnie­nie, że pochy­lił się nade mną męż­czy­zna i szep­nął mi coś do ucha. – Ella czuje, że robi jej się gorąco. Świat się koły­sze. – Powie­dział: „Dobra­noc, ładna dziew­czynko”.

Rozdział 5
CHRIS

Chris obser­wuje męż­czy­znę sie­dzą­cego naprze­ciwko niego w brud­nej sali widzeń wię­zie­nia okręgu Union. Wygląda jak ork o ostrych zębach i dra­pie się po kro­stach na bla­dych ramio­nach. Typowy klient Chrisa jako obrońcy z urzędu.
Więk­szość tra­fiła za kratki za nar­ko­tyki. Budzą naj­więk­sze współ­czu­cie. W naj­gor­szej sytu­acji są dzie­ciaki z ubo­gich rodzin, zgar­niane w ogrom­nych ilo­ściach. Ale widział rów­nież wiele boga­tych, nasto­let­nich pięk­no­ści zmie­nio­nych w łysie­jące potwory pokryte wrzo­dami. Stu­den­tów napa­da­ją­cych na apteki sieci CVS, by strze­lić sobie w kanał. „To ludzie z zupeł­nie innego świata”. Nie wiemy tego, dopóki nie poczu­jemy smaku kry­sta­licz­nej metam­fe­ta­miny. Albo eufo­rii wywo­ła­nej przez leki prze­ciw­bó­lowe skra­dzione z apteczki matki.
Rodziny zwy­kle obwi­niają dile­rów, ale Chris ma inne zda­nie. Nikt nie obwi­nia eks­pe­dientki sklepu z alko­ho­lem o to, że ciotka cho­dzi na spo­tka­nia ano­ni­mo­wych alko­ho­li­ków. Brat Chrisa zaj­mo­wał się doryw­czo dilerką. Nie dla­tego, że był zły; po pro­stu musiał zdo­być tro­chę pie­nię­dzy na jedze­nie.
– Jeśli wyra­zisz zgodę na odwyk, może uda mi się prze­ko­nać sąd do wyda­nia wyroku z zawie­sze­niem – mówi Chris.
Ten kre­tyn usi­ło­wał zasta­wić w lom­bar­dzie torebkę Louisa Vuit­tona. Cią­gle były w niej doku­menty kobiety, któ­rej ją wyrwał. Nawet wła­ści­ciel podej­rza­nego lom­bardu nie mógł tego zigno­ro­wać.
– Kto za to zapłaci?
– Spró­buję zała­twić tera­pię na koszt stanu.
Klient się zasta­na­wia. Czy lepiej żyć bez nar­ko­ty­ków, czy spę­dzić krótki czas w wię­zie­niu, gdzie nar­ko­tyki łatwiej zdo­być niż papier toa­le­towy?
– Chcę mieć dobrego adwo­kata, a nie obrońcę z urzędu, który tylko się zgrywa.
Chris nie obraża się już, sły­sząc takie uwagi. Wszy­scy uwa­żają, że praw­nik na tyle głupi, by pra­co­wać za marną pen­syjkę na mało pre­sti­żo­wej posa­dzie pań­stwo­wej, na pewno nie jest kimś w rodzaju mece­nasa Cla­rence’a Dar­rowa. Może to prawda. Ale Chris zdał egza­min adwo­kacki zale­d­wie przed dwoma laty i uczest­ni­czył już jako główny obrońca w więk­szej licz­bie pro­ce­sów sądo­wych przed ławą przy­się­głych niż więk­szość adwo­ka­tów w trak­cie całej swo­jej kariery zawo­do­wej. Obrońcy z urzędu są świetni, gdy należy wyne­go­cjo­wać ugodę z pro­ku­ra­turą w bez­na­dziej­nych przy­pad­kach takich jak ten. Dosko­nale potra­fią oce­niać psy­chikę pro­ku­ra­to­rów. Są wśród nich twar­dziele, któ­rych należy uni­kać. Inni to mię­czaki, można im wci­skać łzawe histo­ryjki. Zda­rzają się rów­nież lenie popeł­nia­jący błędy.
– Jeśli masz pie­nią­dze, możesz wyna­jąć pry­wat­nego adwo­kata – mówi Chris. – Ale jeśli nie masz, pozo­staję ja.
Klient ma roz­sze­rzone źre­nice po nocy spę­dzo­nej w aresz­cie. Patrzy na Chrisa.
– Niech pan zała­twi układ – mówi.
Straż­nik wypro­wa­dza zde­ner­wo­wa­nego męż­czy­znę, a Chris spraw­dza w komórce, jaką następną smutną sprawą ma się zająć.
Zauważa wia­do­mość, od któ­rej mocno bije mu serce: TRZY NASTO­LATKI ZAMOR­DO­WANE W LODZIARNI W LIN­DEN. JEDNA OFIARA PRZE­ŻYŁA.
Czuje gęsią skórkę, kręci mu się w gło­wie, jakby on też łyk­nął metam­fe­ta­miny. Czyta począ­tek arty­kułu:
„Wczo­raj wie­czo­rem bru­tal­nie zamor­do­wano trzy eks­pe­dientki lodziarni w Lin­den, co wstrzą­snęło spo­łecz­no­ścią mia­sta. Jak poin­for­mo­wała poli­cja, zwłoki kie­row­niczki noc­nej zmiany Beth Ann Hughes, 18 lat, oraz dwóch innych pra­cow­nic, nie­peł­no­let­nich dziew­cząt, zna­le­ziono po pół­nocy w skle­pie przy Eli­za­beth Ave­nue 500. Czwarta ofiara, klientka, prze­żyła; prze­bywa w szpi­talu i jej życiu nie zagraża nie­bez­pie­czeń­stwo. Napad na lodziar­nię przy­po­mina atak na wypo­ży­czal­nię fil­mów sieci Block­bu­ster, do któ­rego doszło przed pięt­na­stu laty w syl­we­stra”.
Chris patrzy z roz­tar­gnie­niem na odra­pany stół i przy­po­mina sobie tamtą noc. Sie­dział w domu przy rów­nie znisz­czo­nym stole kuchen­nym i patrzył, jak jego brat Vince pośpiesz­nie przy­go­to­wuje tan­detne danie do odgrza­nia na kuchence. Ham­bur­ger Hel­per.
– Gdzie byłeś? – pyta star­szego brata. Vince przed chwilą wpadł do kuchni. Prze­sta­wia z brzę­kiem patel­nie. Na jed­nej z nich skwier­czy ohydna masa.
Vince się odwraca i unosi brew.
– Dziew­czyna? – Dwu­na­sto­letni Chris jest zafa­scy­no­wany płcią piękną, choć tro­chę się jej boi.
Vince wrzuca klu­ski na patel­nię.
– I to fan­ta­styczna!
– Gorąca?
Vince się odwraca i patrzy ze zło­ścią na młod­szego brata.
– Mówi­łem ci, żebyś mówił o dziew­czy­nach z sza­cun­kiem, prawda? Chcesz być taki jak on? – Czę­sto to powta­rza. Stale przy­po­mina, że żaden z nich nie chce być podobny do ojca, który bez lito­ści ich katuje i spra­wił, że matka ucie­kła.
Chris marsz­czy brwi. Nie chce roz­cza­ro­wać Vince’a. Brat sprze­daje pro­chy na boku, ale jest mądry.
– Ona… nie potra­fię tego wytłu­ma­czyć – mówi Vince. – Wiesz, że powin­ni­śmy się wyrwać z tego gów­nia­nego życia?
Chris kiwa głową. Vince nazywa to nir­waną. Brzmi to jak nazwa zespołu muzycz­nego. Wła­śnie dla­tego brat dba, by Chris miał w szkole dobre oceny.
– Dosta­łeś już sto­pień z pre­zen­ta­cji? – pyta Vince, mru­żąc oczy.
– Jesz­cze nie. Dopiero po feriach – odpo­wiada Chris.
– Musisz wal­czyć o nowe życie, bo jesteś bystry. Ta dziew­czyna pach­nie nowym życiem.
– Pach­nie? – pyta Chris, krzy­wiąc się lekko.
– To po pro­stu…
Nagle otwie­rają się drzwi fron­towe i Vince pośpiesz­nie nakłada na talerz brą­zową breję. Z holu dobiega odór alko­holu i twarz ojca ciem­nieje, gdy widzi, że kola­cja nie stoi jesz­cze na stole. Pra­cuje w Union Self-Sto­rage, fir­mie maga­zy­nu­ją­cej uży­wane rze­czy w pobliżu wysy­pi­ska śmieci w Lin­den. Od ósmej rano do ósmej wie­czo­rem, po czym pije w barze, aż poczuje głód. Spo­dziewa się zastać na stole gorącą kola­cję, bo ina­czej ktoś dosta­nie pasem. Syl­we­ster nie jest wyjąt­kiem.
Ojciec siada. Nogi krze­sła pisz­czą na popę­ka­nym lino­leum. Vince sta­wia przed nim talerz. Idzie do zlewu, by napeł­nić szklankę wodą, gdy nagle ojciec rzuca w niego tale­rzem, który tra­fia w cel. Ude­rza w głowę brata i roz­trza­skuje się na pod­ło­dze. Woło­wina w kle­istym sosie zachla­puje star­szego brata i ściany kuchni.
Vince się odwraca. Patrzy dzi­kim wzro­kiem, ale nie jest poważ­nie ranny.
– Dla­czego…
Ojciec zrywa się z miej­sca i ude­rza Vince’a pię­ścią w brzuch.
– Za dużo soli, kurwa!
Chris chce wstać z krze­sła, by bro­nić brata, a przy­naj­mniej spraw­dzić, czy nic mu nie jest. Vince zgiął się wpół, ale zerka na Chrisa i lekko kręci głową. „Nie rób tego”.
Ojciec wycho­dzi do sypialni, zata­cza­jąc się. Chris pod­biega do star­szego brata.
– Wszystko w porządku?
Vince pro­stuje plecy, dotyka tyłu głowy, a póź­niej patrzy na czer­wo­no­brą­zowy sos na pal­cach. Uśmie­cha się melan­cho­lij­nie do Chrisa.
– Myśla­łem, że sól zama­skuje smak plwo­ciny.
Chris się uśmie­cha.
– Przy­rzek­nij, że będziesz miał dobre stop­nie, wyje­dziesz stąd i ni­gdy nie wró­cisz – mówi Vince, patrząc Chri­sowi w oczy. – Gdy­byś to zro­bił, smród ojca przy­cze­piłby się do cie­bie na zawsze. Obie­caj, że tak się nie sta­nie.
– Obie­cuję – mówi Chris. – Nir­wana. O tym marzymy.
Budzi się w nocy, sły­sząc skrzy­pie­nie drew­nia­nych desek, krzyki, cięż­kie kroki wielu ludzi. Myśli, że ktoś się wła­mał do domu.
Wybiega z sypialni, zagląda do pokoju Vince’a, ale brata tam nie ma. W salo­nie krzy­czy ojciec.
– Wie­dzia­łem, że jesteś nic­po­niem! Żałuję, że się uro­dzi­łeś, przy­się­gam!
Chris zbiera się na odwagę i wcho­dzi do salonu. Jest wypeł­niony męż­czy­znami w mun­du­rach. Dwóch stoi naprze­ciwko ojca, który sie­dzi na kana­pie i cią­gle wrzesz­czy. Vince leży na brzu­chu na pod­ło­dze, poli­cjant wbija mu kolano w plecy i bru­tal­nie skuwa go kaj­dan­kami.
Funk­cjo­na­riu­sze sta­wiają Vince’a na nogi. Ma pod­bite oko i zakrwa­wione usta. Chris jest prze­ra­żony, zdez­o­rien­to­wany. To wszystko za sprze­daż trawki?
Poli­cjanci wypro­wa­dzają Vince’a przez wyła­mane drzwi. Ojciec, wście­kły z powodu znisz­czeń, będzie się teraz wyży­wał na Chri­sie.
Wraca do teraź­niej­szo­ści, sły­sząc dzwo­nek tele­fonu.
To pani May, jego przy­brana matka. W dal­szym ciągu nie nazywa jej matką, ale ona się tym nie przej­muje. Zasta­na­wia się, czy nie prze­kie­ro­wać tele­fonu na pocztę gło­sową, lecz pani May rzadko dzwoni do niego do pracy. Może cho­dzić o Clinta, ojczyma, mają­cego pro­blemy ze zdro­wiem.
– Chris, jak się mie­wasz, kochany?
– Świet­nie, pani May. Jestem w wię­zie­niu, pra­cuję. Wszystko w porządku?
– Tak, piekę szar­lotkę. Wiem, że ją uwiel­biasz, więc posta­no­wi­łam do cie­bie zadzwo­nić.
Chris szybko koja­rzy fakty i domy­śla się, dla­czego pani May dzwoni. Na pewno nie z powodu szar­lotki.
– Nie jestem pewna, czy widzia­łeś wia­do­mo­ści – cią­gnie pani May, potwier­dza­jąc jego podej­rze­nia. – Doszło do ataku…
– Na lodziar­nię – prze­rywa Chris. – Tak, widzia­łem. Okropne.
– Och, widzia­łeś. Pomy­śla­łam, że mogłeś oglą­dać tele­wi­zję, i chcia­łam spraw­dzić, czy wszystko w porządku. Mogło to wywo­łać przy­kre…
– Nic mi nie jest.
Pani May to dobra, łagodna kobieta. Po aresz­to­wa­niu Vince’a Chrisa prze­słu­chał jeden z pro­ku­ra­to­rów kie­ru­ją­cych śledz­twem, obec­nie szef pro­ku­ra­tury okręgu Union. Wyda­wał się bar­dziej zain­te­re­so­wany sinia­kami Chrisa i jego pęk­niętą wargą niż miej­scem pobytu zbie­głego star­szego brata. Wkrótce potem Chris zna­lazł się w rodzi­nie zastęp­czej u pani May i Clinta. Clint nie jest praw­dzi­wym imie­niem przy­bra­nego ojca; pani May i Chris nazy­wają go w ten spo­sób, odkąd Chris porów­nał go do zwa­rio­wa­nego boha­tera gra­nego przez Clinta Eastwo­oda w fil­mie, który razem oglą­dali.
– Naprawdę, nic mi nie jest, ale dzięki, że się o mnie trosz­czysz. Jak się miewa Clint? Dobrze się czuje?
– Wiesz, jaki jest. Lekarz kazał mu się nie prze­mę­czać, więc buduje szopę w ogro­dzie.
Chris się uśmie­cha.
– Ty mu powiedz, żeby się nie prze­mę­czał.
– Pró­buję, kochany – odpo­wiada pani May. – Wiem, że pra­cu­jesz, więc dam ci spo­kój. – Milk­nie na chwilę. – Jesteś pewien, że wszystko w porządku?
– Jestem w świet­nej for­mie. Spo­tkamy się jutro wie­czo­rem na kola­cji. – Zmie­nili jego życie, adop­to­wali go, dali mu nowe nazwi­sko, wysłali do szkoły, stał się innym czło­wie­kiem. Jest teraz Chri­sem For­dem. Ma wspie­ra­ją­cych go rodzi­ców, piękną narze­czoną, skoń­czył prawo na Uni­wer­sy­te­cie Colum­bia. Przy­naj­mniej raz w tygo­dniu je z nimi kola­cję: to wszystko, co może zro­bić. Pani May ni­gdy nie pro­siła o nic wię­cej.
– Będę cze­kać – mówi pani May. Roz­łą­cza się.
Chris roz­gląda się po ponu­rej sali kon­fe­ren­cyj­nej.
„Jesteś pewien, że wszystko w porządku?”
Wcale nie jest pewien.

 
Wesprzyj nas