Nadzieja jest podróżą. Inspirująca powieść poruszająca najczulsze struny. Nominowana do Man Booker Prize.


List, który zmienił wszystko, przyszedł we wtorek. Zamiast wysłać krótką odpowiedź, Harold Fry postanawia ruszyć na drugi koniec kraju. Wierzy, że dzięki temu Queenie będzie żyć.

„Proszę jej powiedzieć, że Harold Fry jest w drodze. Wystarczy, że będzie czekać. Ponieważ mam zamiar ją uratować, rozumie pani. Ja będę maszerował, a ona musi żyć”.

Harold nigdy nie robił niespodzianek, ostatnio nawet nie wychodził z domu. Teraz idzie bez mapy ani telefonu, w coraz bardziej znoszonych żeglarskich butach – do kobiety, która kiedyś go uratowała. Samotna wędrówka staje się okazją do poznania wielu ludzi – ich radosnych wspomnień i nieszczęśliwych historii – a przede wszystkim zrozumienia i uratowania siebie.

***

Prawie 4 miliony sprzedanych egzemplarzy na całym świecie.
Ekranizacja powieści już w kinach. W rolach głównych Jim Broadbent i Penelope Wilton

Rachel Joyce jest brytyjską pisarką, autorką bestsellerowych, wielokrotnie wyróżnianych historii. Wszystkie jej książki sprzedały się w nakładzie ponad 5 milionów egzemplarzy i zostały przetłumaczone na 36 języków. „Marzeniem panny Benson” podbiła serca polskich czytelniczek.

Rachel Joyce
Niezwykła wędrówka Harolda Fry
Przekład: Tomasz Macios
wydanie 2, filmowe
Wydawnictwo Znak
Premiera w tej edycji: 14 czerwca 2023
 
 


1
Harold i list


List, który wszystko zmienił, przyszedł we wtorek. Był zwykły kwietniowy poranek pachnący świeżym praniem i ściętą trawą. Harold Fry siedział przy kuchennym stole, świeżo ogolony, w czystej koszuli, w krawacie, z nietkniętym tostem w dłoni. Spoglądał przez okno na przystrzyżony trawnik, zamknięty z trzech stron przez płoty sąsiadów i przedzielony na pół rozciągniętym przez Maureen sznurem do bielizny.
– Harold! – zawołała Maureen, przekrzykując odkurzacz. – Poczta!
Pomyślał, że może warto by wyjść, ale jedyną rzeczą do zrobienia było skoszenie trawnika, a to załatwił już wczoraj. Odkurzacz ucichł i pojawiła się żona Harolda z listem w dłoni. Spojrzała na niego z ukosa i usiadła naprzeciw.
Maureen była drobną, poruszającą się z werwą kobietą o siwych włosach. Kiedy się poznali, największą frajdę sprawiało mu rozśmieszanie jej. Obserwowanie, jak jej elegancka sylwetka trzęsie się z radości.
– To do ciebie – powiedziała.
Nie rozumiał, o czym mówi, dopóki nie przesunęła koperty po stole, zatrzymując ją tuż przy jego łokciu. Oboje spojrzeli na nią, jakby nigdy wcześniej niczego takiego nie widzieli. Była różowa.
– Na pieczątce jest napisane Berwick-upon-Tweed – powiedziała Maureen.
Nie znał nikogo w Berwick, w ogóle nie miał zbyt wielu znajomych. 
– Może to pomyłka?
– Nie sądzę. Pieczątka pocztowa nie jest czymś, co można pomylić.
Wzięła tost ze stojaka. Lubiła zimne i chrupiące.
Harold badawczo przyglądał się kopercie. Nie był to róż łazienkowy – nie przypominał różu ręczników ani włochatego pokrowca na klapę od sedesu. Był to żywy kolor, który sprawił, że Harold poczuł się nieswojo. Ale był też delikatny. Róż tureckiego rachatłukum. Nazwisko i adres nabazgrano długopisem, koślawe litery wchodziły na siebie, jakby nagryzmoliło je w pośpiechu dziecko: „Mr H. Fry, 13 Fossebridge Road, Kingsbridge, South Hams”. Nie znał tego pisma.
– I co? – spytała Maureen, podając mu nóż.
Harold wsunął czubek do koperty i przeciągnął nożem przez krawędź.
– Uważaj.
Poczuł jej wzrok na sobie, kiedy wyjął list i włożył na nos okulary do czytania. List był napisany na maszynie. W górnym rogu kartki znajdował się adres, którego nie znał: Hospicjum świętego Bernarda.

Drogi Haroldzie,
to może być dla Ciebie niespodzianka…

Powędrował wzrokiem na koniec strony.
– I co? – ponownie spytała Maureen.
– O Boże. To od Queenie Hennessy.
Maureen nabrała nożem trochę masła i rozsmarowała je na toście. 
– Jakiej Queenie?
– Pracowała w browarze, wieki temu. Nie pamiętasz?
Wzruszyła ramionami. 
– Niby z jakiej racji. Nie wiem, dlaczego miałabym pamiętać kogoś sprzed wielu lat. Mógłbyś mi podać dżem?
– Pracowała w księgowości. Była bardzo dobra.
– To marmolada, Haroldzie. Dżem jest czerwony. Byłoby łatwiej, gdybyś patrzył, co bierzesz do ręki.
Harold podał jej właściwy słoik i wrócił do listu. Starannie napisany, oczywiście. W niczym nie przypominał bazgrołów na kopercie. Uśmiechnął się, gdy sobie przypomniał, że Queenie zawsze taka była. Dokładna jak nikt.
– Ona cię pamięta i pozdrawia.
Maureen ściągnęła usta w ciup.
– Facet w radiu mówił, że Francuzi chcą naszego chleba. We Francji nie mogą dostać krojonego. Przyjeżdżają tutaj i wszystko wykupują. Ponoć do lata może go zabraknąć. – Urwała. – Harold, czy to coś ważnego?
Patrzyła na jego rozchylone usta i bladą twarz. Nie odpowiedział, wstał od stołu, a kiedy w końcu się odezwał, jego głos był słaby i ledwie słyszalny.
– Queenie ma raka. Napisała, bo chciała się pożegnać. – Usiłował coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wydmuchał nos. – O Boże. – Łzy napłynęły mu do oczu.
Minęło kilka chwil, może minut. Maureen głośno przełknęła, przerywając ciszę.
– Przykro mi – powiedziała.
Kiwnął głową. Chciał na nią spojrzeć, ale nie mógł.
– Jaki piękny poranek – zaczęła znowu Maureen. – Może wyniósłbyś na zewnątrz ogrodowe krzesła?
Ale on siedział w milczeniu i nie ruszył się, nawet gdy zabrała brudne talerze. Kilka chwil później w korytarzu zaszumiał odkurzacz.

Harold poczuł, że brak mu tchu. Bał się, że najmniejszy ruch może wywołać falę uczuć, które ze wszystkich sił starał się powstrzymać. Jak to się stało, że minęło dwadzieścia lat, a on nawet nie próbował odszukać Queenie Hennessy? Przypomniał sobie niską, ciemnowłosą kobietę, z którą pracował wieki temu, i wydało mu się niepojęte, że miała ona – ile? – sześćdziesiąt lat i umierała na raka w Berwick. Pomyślał, że żadne z miejsc, które odwiedził, nie było tak daleko wysunięte na północ. Spojrzał na ogród i zobaczył strzęp folii zaplątany w żywopłot – poruszał się w górę i dół, ale nie mógł się uwolnić. Włożył list od Queenie do kieszeni, dla pewności poklepał ją dwa razy i wstał.
Na górze Maureen cicho zamknęła za sobą drzwi pokoju Davida i stała przez chwilę, wdychając panujący w nim zapach. Rozsunęła niebieskie zasłony, które co wieczór zaciągała, sprawdziła, czy w miejscu, gdzie obszycie firanek dotyka parapetu, nie ma kurzu. Przetarła srebrną ramę jego portretu z Cambridge i czarno-białe zdjęcia z lat dziecinnych. Sprzątała pokój w oczekiwaniu na powrót syna, nie wiedząc, kiedy to nastąpi. Jakaś jej część zawsze czekała. Mężczyźni nie wiedzą, jak to jest być matką. Nie znają bólu miłości do dziecka, nawet kiedy odeszło. Pomyślała o Haroldzie, który siedział na dole z różowym listem, i żałowała, że nie może porozmawiać z synem. Maureen wyszła z pokoju tak cicho, jak się w nim pojawiła, i poszła zmienić pościel.
Harold Fry wziął z komody kilka kartek papieru Basildon Bond i jedno z piór kulkowych Maureen. Co można powiedzieć kobiecie umierającej na raka? Chciał, by wiedziała, jak mu przykro, ale słowa: „Z wyrazami współczucia”, byłyby niewłaściwe, ponieważ widniały zazwyczaj na pocztówkach z kondolencjami. Poza tym brzmiało to oficjalnie, jakby tak naprawdę wcale się nie przejmował. Spróbował: „Droga Panno Hennessy, żywię szczerą nadzieję, że Pani stan się poprawia”, ale kiedy odjął pióro od kartki, by sprawdzić, co napisał, wydało się mu to sztywne i nieszczere. Zmiął kartkę i wziął następną. Wyrażanie uczuć nigdy nie przychodziło mu łatwo. To, co czuł, było tak mocne, że nie mógł znaleźć słów, a nawet jeśli przychodziły mu do głowy, nie były odpowiednie dla kogoś, z kim od dwudziestu lat nie miał kontaktu. Gdyby to Queenie była na jego miejscu, wiedziałaby, co robić.
– Harold?
Głos Maureen go zaskoczył. Myślał, że jest na górze i sprząta lub rozmawia z Davidem.
Na rękach miała gumowe rękawiczki.
– Piszę kilka słów do Queenie.
– Kilka słów? 
Często powtarzała to, co powiedział.
– Tak. Chciałabyś się podpisać?
– Raczej nie. Podpisywanie się pod listem do kogoś nieznajomego byłoby nie na miejscu.
To nie pora, by się głowić nad znalezieniem pięknych słów. Po prostu musiał ułożyć kilka zdań w głowie:

Droga Queenie, dziękuję za list. Bardzo mi przykro. Twój Wszystkiego najlepszego, Harold (Fry)

Trochę niezdarne, ale lepsze to niż nic. Włożył list do koperty, nakleił znaczek i przepisał adres Hospicjum świętego Bernarda.
– Pędzę do skrzynki.
Było po jedenastej. Zdjął swoją kurtkę ortalionową z kołka, na którym Maureen lubiła, by ją wieszał. W drzwiach uderzył go zapach ciepłego i słonego powietrza, ale zanim zdążył postawić lewą stopę za progiem, pojawiła się jego żona.
– Dużo czasu ci to zajmie?
– Idę tylko na koniec ulicy.
Przyglądała mu się uważnie. Widział jej ciemnozielone oczy i delikatne policzki, chciał coś powiedzieć, ale nie znajdował słów, a przynajmniej nie takie, które naprawdę coś by zmieniły. Wyciągnął rękę, by jej dotknąć, jak za dawnych lat, by położyć głowę na jej ramieniu i odpocząć. 
– Pa, Maureen. 
Cicho zamknął za sobą drzwi.

Zbudowane na wzgórzu górującym nad Kingsbridge domy na Fossebridge Road były, jak mawiają agenci nieruchomości, usytuowane na wzniesieniu, z rozległym widokiem na miasteczko i wsie. Przydomowe ogródki opadały jednak pod niebezpiecznym kątem ku leżącym niżej chodnikom, a rośliny oplatały się wokół bambusowych palików, jakby walczyły o życie. Harold zszedł stromą betonową ścieżką trochę szybciej, niżby sobie życzył, i zauważył pięć nowych mleczy. Może tego popołudnia wyciągnie Roundup. To byłoby coś.
Na jego widok sąsiad z domu obok podszedł do płotu. Rex był niskim mężczyzną o dużych stopach, małej głowie i bardzo zaokrąglonym ciele. Harold czasem się bał, że gdyby Rex się przewrócił, nie dałoby się go zatrzymać i sturlałby się na dół jak beczka. Owdowiał pół roku temu, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Harold przeszedł na emeryturę. Od śmierci Elizabeth lubił narzekać, jakie życie jest ciężkie. Ciągłe gadanie o tym najwyraźniej sprawiało mu przyjemność.
– Słuchanie nie wymaga wiele wysiłku – powiedziała Maureen, jednak Harold nie wiedział, czy ma na myśli jego, czy też mówi bardziej ogólnie.
– Na spacer? – spytał Rex.
Harold spróbował przyjąć żartobliwy ton, w nadziei, iż w ten sposób da sąsiadowi do zrozumienia, że to niezbyt dobry moment na zatrzymywanie go. 
– Masz coś do wysłania, stary?
– Nikt do mnie nie pisze. Odkąd Elizabeth odeszła, dostaję tylko ulotki reklamowe.
Rex popatrzył przed siebie i Harold od razu wiedział, w jakim kierunku zmierza ich rozmowa. Spojrzał w niebo. Białe chmury wyglądały jak wycięte z bibuły.
– Ładny, przyjemny dzień – zauważył sąsiad i westchnął. – Elizabeth lubiła słońce.
– Dobry dzień na koszenie – odezwał się wreszcie Harold.
– Bardzo dobry. Kompostujesz ściętą trawę czy zostawiasz na trawniku jako nawóz?
– Nie, pocięte źdźbła tylko przyklejają mi się do butów. Maureen nie lubi, kiedy przynoszę coś takiego do domu. – Harold spojrzał na swoje żeglarskie buty i zaczął się zastanawiać, dlaczego noszą je ludzie, którzy nie mają zamiaru żeglować. – Dobra. Muszę iść, żeby zdążyć na najbliższą wysyłkę.
Wymachując kopertą, Harold skręcił na chodnik.
Po raz pierwszy w życiu rozczarowało go to, że skrzynka pojawiła się szybciej, niż się spodziewał. Próbował iść naokoło, żeby zyskać nieco czasu, ale była tam, czekała na niego na rogu Fossebridge Road. Podniósł list do Queenie, jednak zanim go wrzucił, popatrzył za siebie, na niewielką odległość, jaką właśnie przebył.
Wolno stojące domy były pokryte żółtym, łososiowym i niebieskim tynkiem. Niektóre ciągle jeszcze miały strome dachy z lat pięćdziesiątych, z dekoracyjnymi motywami w kształcie połówek słońca, na innych wzniesiono nadbudówki pokryte płytką łupkową, a jeden został całkowicie przebudowany w szwajcarskim stylu. Harold i Maureen wprowadzili się tutaj czterdzieści pięć lat temu, zaraz po ślubie. Zadatek pochłonął wszystkie oszczędności i nie zostało im nic na zasłony ani meble. Trzymali się na uboczu, sąsiedzi wprowadzali się i wyprowadzali, aż w końcu z dawnych mieszkańców pozostali tylko Harold i Maureen. W swoim ogrodzie mieli kiedyś grządki z warzywami i oczko wodne. Ona każdego lata robiła czatneje, a David hodował złotą rybkę. Za domem stała pachnąca nawozem szopa, z wysoko przybitymi hakami do wieszania narzędzi i zwojów lin. Ale tego wszystkiego już nie było. Zburzona została nawet szkoła, do której chodził ich syn, rzut kamieniem od okien jego sypialni, a na jej miejscu postawiono pięćdziesiąt tanich domków w soczystych kolorach i uliczne oświetlenie stylizowane na lampy gazowe.
Harold myślał o słowach, które napisał do Queenie, i ich nieodpowiedniość zawstydziła go. Wyobraził sobie, że wraca do domu, Maureen dzwoni do Davida, a w jego życiu nic się nie zmienia, tylko Queenie umiera w Berwick. Przytłoczyło go to. List miał zaraz spocząć w ciemnym wnętrzu skrzynki pocztowej. Nie mógł na to pozwolić.
– W końcu – powiedział na głos, chociaż w pobliżu nikogo nie było – to ładny dzień.
Nie miał nic innego do roboty. Równie dobrze mógł się przejść do następnej skrzynki. Skręcił za róg Fossebridge Road, zanim zdążył się rozmyślić.
Podejmowanie nagłych decyzji nie było w jego stylu. Zdawał sobie z tego sprawę. Odkąd przeszedł na emeryturę, dzień za dniem mijał bez żadnych zmian, poza tym, że zeszczuplał i wypadło mu więcej włosów. W nocy spał źle, a czasem wcale. Jednak kiedy znów stanął przy skrzynce, szybciej, niż się spodziewał, znowu się zatrzymał. Coś zaczął, nie wiedział co, ale nie był jeszcze gotowy, by skończyć. Krople potu wystąpiły mu na czoło, krew niecierpliwie pulsowała. Gdyby wysłał list z poczty na Fore Street, miałby pewność, że dojdzie na drugi dzień.
Słońce mocno grzało go w potylicę i ramiona, gdy szedł aleją wśród nowych domów. Harold zaglądał do okien – czasem były puste, czasem ludzie patrzyli prosto na niego, jakby popychali go do przodu. Niekiedy jednak był tam jakiś przedmiot, którego się nie spodziewał: porcelanowa figurka lub waza, a nawet tuba. Wrażliwe cząstki samych siebie, które ludzie postawili na straży granic ze światem zewnętrznym. Spróbował sobie wyobrazić, czego przechodzień dowiedziałby się o nim samym i o Maureen z okna domu numer 13 przy Fossebridge Road, gdy uświadomił sobie, że byłoby tego raczej niewiele ze względu na firanki. Podszedł do nabrzeża, zmagając się ze skurczem mięśni w udach.
Odpływ właśnie się skończył, ukazując księżycowy krajobraz z wymagającymi malowania żaglówkami, które tkwiły w czarnym błocie. Harold dokuśtykał do pustej ławki i otworzył list od Queenie.
Pamiętała. Po tych wszystkich latach. A on pędził swój zwyczajny żywot, jak gdyby to, co zrobiła, nic nie znaczyło. Nie próbował jej zatrzymać. Nie poszedł za nią. Nawet się z nią nie pożegnał. Niebo i chodnik zlały się w jedno, gdy świeże łzy napłynęły mu do oczu. Nagle dostrzegł niewyraźne sylwetki młodej matki i dziecka. Wyglądało na to, że trzymali rożki lodów, niosąc je jak pochodnie. Matka podniosła chłopca i posadziła na drugim końcu ławki.
– Piękny dzień – powiedział Harold, starając się, by nie zabrzmiało to jak słowa starego mężczyzny, który przed chwilą płakał.
Ona ani nie spojrzała w górę, ani nie przytaknęła. Pochylając się nad dłonią dziecka, zlizała ściekającą strużkę lodów. Chłopiec patrzył na matkę tak spokojnie, jakby jego twarz była częścią jej twarzy.
Harold zastanawiał się, czy kiedykolwiek siedział z Davidem na nabrzeżu, jedząc lody. Był pewien, że tak, jednak próbując przywołać takie wspomnienie, odkrył, że trudno mu znaleźć choćby jedno. Musiał ruszać w drogę. Wysłać list.
Urzędnicy śmiali się, jedząc lunch ze szklanką piwa w ogródku pubu Old Creek, ale Harold nie zwrócił na nich uwagi. Kiedy rozpoczął wspinaczkę po stromej Fore Street, myślał o młodej matce, która była tak zaabsorbowana swoim synem, że nikogo poza nim nie zauważała. Przyszło mu do głowy, że Maureen rozmawiała z Davidem i opowiedziała mu nowinę. To ona zawsze podpisywała się za niego („Tata”) na listach i kartkach. A nawet znalazła dom opieki dla ojca Harolda. Tak więc jeśli to Maureen była Haroldem, musiał sobie zadać pytanie, naciskając guzik na światłach przy przejściu dla pieszych: „Kim w takim razie jestem ja?”, i przeszedł koło poczty, nawet się nie zatrzymując.

2
Harold, dziewczyna ze stacji benzynowej i kwestia wiary


Harold był niemal na końcu Fore Street. Minął zamknięty sklep Woolworths, złego rzeźnika („On bije żonę”, twierdziła Maureen), dobrego rzeźnika („Żona go zostawiła”), wieżę zegarową, podcienia Shambles oraz biuro „South Hams Gazette” i teraz znalazł się przy ostatnim sklepie.
Przy każdym kroku czuł rwący ból w łydkach. Ujście rzeki za nim lśniło w słońcu jak arkusz blachy, statki skurczyły się do rozmiarów białych plamek. Zatrzymał się przed biurem podróży, by chwilę odpocząć, ale tak, by nikt tego nie zauważył, i udawał, że czyta reklamy tanich wakacji w witrynie. Bali, Neapol, Istambuł, Dubaj. Przypomniał sobie, jak matka mówiła rozmarzonym głosem o ucieczce do krajów, w których mieszkały kobiety z kwiatami we włosach i rosły tropikalne drzewa, jednak jako chłopiec instynktownie nie ufał światu, którego nie znał.
Nie zmieniło się to zbytnio po ślubie z Maureen i przyjściu na świat Davida. Co roku spędzali dwa tygodnie w tym samym ośrodku wczasowym w Eastbourne. Harold wziął kilka głębokich, miarowych oddechów i podjął marsz na północ.
Sklepy ustąpiły miejsca domom. Niektóre z nich były zbudowane z różowoszarego kamienia z Devon, inne były pomalowane, jeszcze inne wyłożone flizami. Za nimi znajdowały się ślepe uliczki z nową zabudową. Kwitły magnolie – białe kwiaty lśniły na bezlistnych gałęziach jak gwiazdy. Była już pierwsza. Harold nie zdążył na południową wysyłkę. Postanowił, że coś przekąsi, by się wzmocnić, a potem poszuka następnej skrzynki pocztowej. Kiedy samochody przejechały, przeszedł na drugą stronę i ruszył ku stacji benzynowej, za którą zaczynały się pola.
Młoda dziewczyna przy kasie ziewała. Miała czerwony fartuch z plakietką „Chętnie pomogę”, spod którego było widać T-shirt i dżinsy. Jej włosy opadały w tłustych strąkach z jednej strony głowy, odsłaniając ucho. Miała krostowatą cerę, bladą, jakby długo przebywała w zamknięciu. Nie zrozumiała, gdy poprosił o małe co nieco. Znieruchomiała nagle i stała z otwartymi ustami jak sparaliżowana, a Harold przestraszył się, że dziewczyna już na zawsze pozostanie w tej pozie. 
– Przekąskę – powiedział. – Coś, co doda mi sił, by iść dalej.
Mrugnęła oczami. 
– Ach, ma pan na myśli hamburgery. 
Podeszła do lodówki, a potem pokazała mu, jak podgrzać grillowanego cheeseburgera z frytkami w mikrofalówce.
– O Boże – powiedział Harold, obserwując burgera obracającego się w przeszklonej skrzynce. – Nie miałem pojęcia, że można dostać pełny posiłek na stacji benzynowej.
Dziewczyna wyciągnęła danie z mikrofalówki i podała saszetki z keczupem i brązowym sosem. 
– Czy płaci pan za paliwo? – spytała, powoli wycierając dłonie, małe jak u dziecka.
– Nie. Tylko przechodzę, a właściwie spaceruję.
– Aha.
– Chcę wysłać list do osoby, którą kiedyś znałem. Obawiam się, że ma raka.
Ku swemu przerażeniu uświadomił sobie, że zrobił przerwę przed powiedzeniem tego słowa i zniżył głos. Zorientował się również, że mimowolnie skrzyżował palce.
Dziewczyna kiwnęła głową. 
– Moja ciotka miała raka. To znaczy, chciałam powiedzieć, że to może być wszędzie. – Spojrzała na półki od dołu do góry, jakby sugerując, że można to znaleźć nawet między mapami drogowymi i pastą Turtle Wax. – Musi pan myśleć pozytywnie.
Harold przerwał jedzenie i otarł usta serwetką. 
– Pozytywnie?
– Musi pan wierzyć. Tak właśnie myślę. Tu nie chodzi o lekarstwa i wszystkie te rzeczy. Musi pan wierzyć, że tej osobie może się poprawić. Jest tak wiele rzeczy w ludzkim umyśle, których nie rozumiemy. Ale wie pan, jeżeli ma pan wiarę, może pan zrobić wszystko.
Harold spojrzał na dziewczynę z szacunkiem. Nie wiedział, jak to się stało, ale wydawało mu się, że jest skąpana w świetle, a jej włosy i skóra lśnią, jakby słońce znalazło się na podłodze. Być może gapił się na nią zbyt intensywnie, ponieważ wzruszyła ramionami, przygryzając dolną wargę. 
– Czy gadam bzdury?
– Ależ skąd. To bardzo interesujące. Obawiam się jednak, że religia nie należy do rzeczy, które kiedykolwiek były mi bliskie.
– Nie mam na myśli niczego religijnego. Myślę o ufności w coś, czego się nie zna, i o dążeniu do tego. O wierze, że można coś zmienić.
Owinęła kosmyk włosów dookoła palca.
Harold poczuł, że nigdy nie zetknął się z taką prostą pewnością, w dodatku u tak młodej osoby. W jej ustach zabrzmiało to jak coś oczywistego.
– I twojej cioci się poprawiło, tak? Bo wierzyłaś, że to możliwe?
Obracała kosmyk włosów wokół palca tak szybko, że Harold przestraszył się, że nie może go uwolnić. 
– Mówiła, że to dało jej nadzieję, kiedy nie mogła już liczyć na nic innego.
– Czy ktoś tutaj pracuje?! – zawołał mężczyzna w prążkowanym garniturze, stojący przy ladzie. Stukał kluczykami o blat, jakby chciał podkreślić, że traci czas.
Dziewczyna poszła do kasy, a facet w garniturze demonstracyjnie patrzył na zegarek. Trzymał nadgarstek wysoko w powietrzu, wskazując na cyferblat. 
– Za pół godziny powinienem być w Exeter.
– Paliwo? – spytała dziewczyna, wracając na swoje miejsce przed papierosami i losami.
Harold starał się pochwycić jej wzrok, ale ona patrzyła w inną stronę. Znowu stała się zwyczajną, nieciekawą dziewczyną, jakby ich rozmowa o ciotce nigdy nie miała miejsca.
Harold zostawił pieniądze za hamburgera na ladzie i podszedł do drzwi. Wiara? Czy to nie tego słowa użyła? Niezbyt często je słyszał i dziwnie zabrzmiało. I nawet jeśli nie był pewien, co ona przez nie rozumiała ani nawet co zostało z tego, w co on sam wierzył, dziewczyna miała rację. Słowo uparcie powracało echem i wprawiało go w zakłopotanie. Miał sześćdziesiąt pięć lat i zaczęły się pojawiać problemy. Usztywnienie stawów, głuche dzwonienie w uchu, oczy, które łzawiły przy najmniejszym podmuchu wiatru, i kłucie w piersiach, które zapowiadało coś znacznie gorszego. Ale czym była ta nagła fala emocji, która napełniła jego ciało czystą energią? Skręcił w kierunku A381 i obiecał sobie, że zatrzyma się przy następnej skrzynce pocztowej.
Opuszczał Kingsbridge. Droga zwęziła się do jednego pasa, a chodnik całkiem zniknął. Obsypane spiczastymi świeżymi pączkami i kwiatami gałęzie łączyły się nad nim, tworząc tunel. Kilka razy musiał odskoczyć na pobocze, wpadając w głóg, by uniknąć przejeżdżających samochodów. Siedzieli w nich tylko kierowcy i Harold przypuszczał, że to urzędnicy, ponieważ ich twarze wydawały się nieruchome, całkiem pozbawione radości. Widział też kobiety wiozące dzieci i one także wyglądały na zmęczone. Nawet starsze małżeństwa, takie jak on i Maureen, są dla nich surowe. Naszła go ochota, by pomachać przejeżdżającym, ale tego nie zrobił. Oddech miał świszczący z wysiłku, jakiego wymagało chodzenie, i nie chciał zwracać na siebie uwagi.
Za nim rozpościerało się morze, przed sobą miał pasmo wzgórz i błękitny zarys Dartmoor. A jeszcze dalej? Blackdown Hills, Mendips, Malverns, Pennines, Yorkshire Dales, Cheviots i Berwick-upon-Tweed.
Ale tu, dokładnie po drugiej stronie ulicy, stała skrzynka pocztowa, a kawałek za nią budka telefoniczna. Podróż Harolda dobiegła kresu.
Ledwie powłóczył nogami. Widział już tak dużo skrzynek, że stracił rachubę, a także dwa vany Royal Mail i kuriera na motorze. Pomyślał o wszystkich rzeczach w swym życiu, koło których przeszedł obojętnie. Uśmiechy, zaproszenia na piwo. Ludzie, których codziennie mijał na parkingu przed browarem lub na ulicy, nie podnosząc głowy. Sąsiedzi, których nowych adresów on i Maureen nigdy nie zatrzymywali. I jeszcze gorzej: syn, który z nim nie rozmawiał, i żona, którą zdradził. Przypomniał sobie ojca w domu opieki i walizkę matki przy drzwiach. A teraz dała o sobie znać kobieta, która dwadzieścia lat temu dowiodła swej przyjaźni. Czy tak miało być? Właśnie teraz, kiedy chciał coś zrobić, było już za późno? Czy w końcu musi się poddać, rezygnując ze wszystkiego, co w jego życiu było ważne? Świadomość własnej bezradności przytłoczyła go. List to za mało. Musi być jakiś sposób, aby coś zmienić. Sięgnął po komórkę i zorientował się, że zostawił ją w domu. Chwiejnym krokiem wszedł na jezdnię. Grymas bólu wykrzywił mu twarz.
Van zatrzymał się z piskiem opon. 
– Ty pojebie! – krzyknął kierowca.
Harold ledwie go słyszał. Nie zwrócił też uwagi na skrzynkę pocztową. Wyjął list od Queenie, zanim zamknął drzwi budki telefonicznej.
Odszukał adres i numer telefonu, ale ręce tak mu się trzęsły, że ledwie mógł wystukać swój numer pin. Usłyszał sygnał i wstrzymał oddech. Strużka potu spłynęła mu między łopatkami.
Po dziesięciu sygnałach wreszcie ktoś podniósł słuchawkę i usłyszał starannie wymawiający każde słowo głos:
– Dzień dobry. Hospicjum świętego Bernarda.
– Chciałbym rozmawiać z pacjentką. Nazywa się Queenie Hennessy.
Nastąpiła chwila ciszy.
– To bardzo pilne – dodał. – Muszę wiedzieć, jak się czuje.
Kobieta po drugiej stronie westchnęła głęboko. Ciarki przeszły mu po plecach. Queenie umarła, spóźnił się. Przycisnął pięść do ust.
– Obawiam się, że pani Hennessy śpi. Czy chce pan zostawić wiadomość?
Po ziemi sunęły cienie rzucane przez obłoki. W oddali nad wzgórzami widać było przyćmione światło przypominające o pogrążonej w ciemności przestrzeni, którą miał przed sobą. Haroldowi stanęła przed oczami półprzytomna Queenie na jednym końcu Anglii i on w budce telefonicznej na drugim, i te wszystkie rzeczy pomiędzy nimi, których nie znał i które jedynie mógł sobie wyobrażać: drogi, pola, rzeki, lasy, bagna, góry i doliny, i całe mnóstwo ludzi, których minąłby, idąc. Nie było żadnego roztrząsania, zastanawiania. Podjął decyzję, gdy tylko przyszło mu to do głowy. To było takie proste, że aż się roześmiał.
– Proszę jej powiedzieć, że Harold Fry jest w drodze. Wystarczy, że będzie czekać. Ponieważ mam zamiar ją uratować, rozumie pani. Ja będę maszerował, a ona musi żyć. Przekaże jej to pani?
Kobieta potwierdziła. Spytała, czy jeszcze coś chciałby wiedzieć, czy zna godziny odwiedzin i ograniczenia dotyczące parkowania.
– Nie jadę samochodem – powtórzył. – Chcę, by żyła.
– Przepraszam, czy mówił pan coś na temat samochodu?
– Idę pieszo z South Devon aż do Berwick-upon-Tweed.
Usłyszał, jak zniecierpliwiona kobieta po drugiej stronie westchnęła. 
– Okropne zakłócenia na linii. Co pan ma zamiar zrobić?
– Idę! – krzyknął.
– Rozumiem – powiedziała kobieta powoli, jakby sięgała po kartkę i długopis, aby to zapisać. – Pieszo. Powiem jej. Czy mam jeszcze coś dodać?
– Wyruszam w tej chwili. Tak długo, jak będę szedł, ona musi żyć. Proszę jej powiedzieć, że tym razem jej nie zawiodę.
Kiedy Harold odwiesił słuchawkę i wyszedł z budki, jego serce waliło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Drżącymi palcami otworzył kopertę i wyciągnął list do Queenie. Przyciskając kartkę do szyby, nabazgrał:

PS Czekaj na mnie. H.

Harold wrzucił list do skrzynki, niemal tego nie zauważając.
Patrzył na wstęgę szosy wijącą się przed nim i groźnie wyglądające kształty Dartmoor, a potem na swoje żeglarskie buty. 
– Na litość boską, co ja narobiłem! 
Ponad nim mewa zaśmiała się, łopocąc skrzydłami.

3
Maureen i rozmowa telefoniczna


Słoneczne dni mają tę zaletę, że podczas nich łatwiej dostrzec kurz, a pranie schnie szybciej niż w suszarce. Maureen spryskała i wypolerowała kuchenne blaty, zabijając każdy żywy organizm, który mógł się na nich znaleźć. Wyprała i wysuszyła prześcieradła, wyprasowała je i zmieniła pościel w swoim łóżku i w łóżku Harolda. Dzięki temu, że wyszedł, mogła przez chwilę odetchnąć. Od czasu kiedy pół roku temu przeszedł na emeryturę, prawie wcale nie ruszał się z domu. Jednak teraz, gdy nie miała już nic do zrobienia, nagle ogarnął ją niepokój i zniecierpliwienie. Zadzwoniła na komórkę Harolda, ale usłyszała jedynie dźwięk marimby dochodzący z góry. Słuchała komunikatu z jego poczty głosowej: „Tu Harold Fry. Bardzo mi przykro, ale teraz nie mogę rozmawiać”. Długa chwila ciszy między tymi dwoma zdaniami nasuwała myśl, że naprawdę poszedł siebie szukać.
Było po piątej. On nigdy nie robił niespodzianek. Nawet zwykłe dźwięki – tykanie zegara w korytarzu, szum lodówki – wydawały się głośniejsze niż zwykle. Gdzie on się podział?
Maureen próbowała się rozerwać, rozwiązując krzyżówkę z „Telegraphu”, ale szybko zauważyła, że wpisała wszystkie najłatwiejsze hasła. Straszna myśl przyszła jej do głowy. Wyobraziła sobie Harolda leżącego na drodze z otwartymi ustami. To się zdarza. Ludzie dostają zawału serca i ktoś odnajduje ich dopiero po wielu dniach. A może potwierdziły się jej ukryte obawy. Ma alzheimera, jak jego ojciec, który zmarł przed sześćdziesiątką. Maureen pobiegła po kluczyki do samochodu i buty, w których prowadziła.
I wtedy przyszło jej do głowy, że prawdopodobnie jest u Rexa. Rozmawiają pewnie o koszeniu trawników i pogodzie. Śmieszny z niego człowiek. Postawiła buty przy drzwiach wejściowych i powiesiła kluczyki na kółku.
Zakradła się do pokoju, który od dawna nazywali „najlepszym”. Zawsze kiedy tu wchodziła, czuła, że musi włożyć sweter. Kiedyś stał tu mahoniowy stół i cztery krzesła z oparciami, na których co wieczór zasiadali do kolacji z lampką wina. Ale to było dwadzieścia lat temu. Teraz już nie było tu stołu, a na półkach leżały wypełnione zdjęciami albumy, do których nikt nie zaglądał.
– Gdzie jesteś? – spytała.
Firanki oddzielały ją od świata zewnętrznego i była z tego zadowolona. Słońce już zachodziło. Wkrótce zapalą się uliczne latarnie.
Kiedy zadzwonił telefon, Maureen wybiegła na korytarz i złapała za słuchawkę. 
– Harold?
Głucha cisza. 
– Maureen, tu Rex, z przeciwka.
Rozejrzała się bezradnie. Biegnąc do telefonu, nastąpiła na coś kanciastego, co Harold musiał zostawić na podłodze. 
– Wszystko w porządku, Rex? Czy znowu zabrakło ci mleka?
– Czy Harold jest w domu?
– Harold? – Maureen poczuła, że jej głos gwałtownie się podniósł. Jeśli Harolda nie było u Rexa, to gdzie się podział? – Tak, oczywiście, jest w domu – powiedziała obcym, sztucznym tonem. Jej głos był jednocześnie wyniosły i zdławiony. Taki, jakim mówiła jej matka.
– Martwiłem się, czy coś się nie stało. Nie widziałem, by wracał ze spaceru. Chciał wysłać list.
Przerażające obrazy pojawiły się w jej głowie – policyjne radiowozy i karetki pogotowia, i ona trzymająca bezwładną rękę Harolda. Nie wiedziała, co o tym myśleć, ale wyglądało to tak, jakby w myślach robiła próbę przed najgorszym możliwym wydarzeniem, aby przygotować się na szok. Powtórzyła, że mąż jest w domu, a potem nim Rex zdążył o cokolwiek zapytać, odłożyła słuchawkę. Od razu poczuła się fatalnie. Sąsiad miał siedemdziesiąt cztery lata i był samotnym człowiekiem, który po prostu chciał pomóc. Już miała wybrać jego numer, ale on ją uprzedził i telefon zaczął dzwonić w jej rękach. Maureen pozbierała się i przemówiła opanowanym głosem:
– Dobry wieczór, Rex.
– To ja.
Opanowany głos Maureen wystrzelił pod niebiosa. 
– Harold? Gdzie jesteś?
– Jestem na B3196. Przed pubem w Loddiswell. 
Sądząc po głosie, był zadowolony.
Ich dom dzieliło od Loddiswell prawie pięć mil. Nie dostał zawału. Nie przewrócił się na ulicy ani nie zapomniał, kim jest. Czuła raczej oburzenie niż ulgę. Nagle ogarnęła ją kolejna przerażająca myśl. 
– Piłeś?
– Wypiłem lemoniadę, ale czuję się świetnie. Lepiej niż kiedykolwiek. Spotkałem miłego faceta, który sprzedaje anteny satelitarne… – Urwał, jakby właśnie miał przekazać nadzwyczajną nowinę. – Maureen, obiecałem, że będę szedł. Całą drogę aż do Berwick.
Chyba się przesłyszała. 
– Iść? Do Berwick-upon-Tweed? Ty?
Miała wrażenie, że dla niego było to bardzo zabawne. 
– Tak! Tak! – wybełkotał.
Maureen przełknęła ślinę. Czuła, że nogi i głos ją zawodzą.
– Wyjaśnij mi to. Idziesz zobaczyć się z Queenie Hennessy?
– Ja będę szedł, a ona będzie żyła. Uratuję ją.
Kolana się pod nią ugięły. Oparła się ręką o ścianę, żeby utrzymać równowagę.
– Nie sądzę. Haroldzie, nie możesz ratować ludzi chorych na raka, chyba że jesteś chirurgiem. A ty nie potrafisz nawet ukroić kromki chleba, by nie narobić bałaganu. To śmieszne.
Harold znowu się zaśmiał, jakby chodziło o kogoś obcego, a nie o niego. 
– Rozmawiałem z dziewczyną ze stacji benzynowej i ona podsunęła mi ten pomysł. Wyleczyła swą ciotkę z raka, ponieważ wierzyła, że to możliwe. Pokazała mi też, jak podgrzać hamburgera. Miała nawet korniszony.
Był taki pewny siebie. To całkowicie zbiło ją z tropu. Poczuła, że traci panowanie nad sobą. 
– Harold, masz sześćdziesiąt pięć lat. Chodzisz jedynie do samochodu. A poza tym, jakbyś nie zauważył, zostawiłeś w domu komórkę. – Próbował coś powiedzieć, ale mu przerwała. – I gdzie masz zamiar nocować?
– Nie wiem. – Przestał się śmiać, a jego głos zabrzmiał głucho. – List to za mało. Muszę to zrobić. Maureen…
Dziecinny sposób, w jaki się do niej zwrócił, dodając na końcu jej imię, jakby wybór należał do niej, podczas gdy decyzja już została podjęta, wywołał jej wściekłość. 
– Dobra, idź do Berwick, jeśli tego chcesz – powiedziała. – Ciekawe, czy ci się uda dojść do Dartmoor. – W słuchawce zatrzeszczało i kurczowo zacisnęła na niej dłoń, jakby to była ręka Harolda, której się trzymała. – Harold? Jesteś jeszcze w pubie?
– Nie, w budce na zewnątrz. Strasznie tu śmierdzi. Myślę, że ktoś tu chyba… – Jego głos się urwał.
Maureen ciężko opadła na krzesło w korytarzu. Cisza była głośniejsza niż przed jego telefonem. Zdawała się pochłaniać wszystko wokół. Nie było tykania zegara w korytarzu, szumu lodówki, śpiewu ptaków w ogrodzie. Słowa „Harold”, „hamburger”, „iść” krążyły jej po głowie, a między nimi jeszcze dwa: Queenie Hennessy. Po tylu latach. Wspomnienie czegoś ukrytego przebudziło się głęboko w niej.
Zapadał zmrok, światła neonów zniknęły ponad wzgórzami, purpurowe łuny rozpuściły się w ciemności nocy, a osamotniona Maureen nadal siedziała na korytarzu.

 
Wesprzyj nas