Autorka “Kto wypuścił bogów?” i “Po prostu misja” znowu rozśmieszy was i wyciśnie łzy wzruszenia. Po brawurowej opowieści o tym, jak olimpijscy bogowie, gwiezdna konstelacja i pewien demon namieszali w życiu nastolatka z południowej Anglii, czas na intrygę szpiegowską!
Rozwód rodziców jest trudny dla każdego dziecka, ale jedenastoletnia Vi ma wyjątkowo pod górkę. Bo kiedy twoja mama jest emerytowaną agentką tajnego wywiadu, a tata byłym złoczyńcą, przysięga „dopóki śmierć nas nie rozłączy” nabiera zupełnie nowego znaczenia…
Ale ustalmy fakty. Rodzice Valentine Day z wiadomych względów skupiają się obecnie wyłącznie na sobie nawzajem. Zło jednak nie śpi i ma się wyjątkowo dobrze. Prawdziwi superzłoczyńcy właśnie ruszyli w teren, więc dziewczyna nie ma wyjścia – musi zostać szpiegiem!
Czy Vi ocali rodzinę i świat przed niechybną zagładą?
Łatwo nie będzie, bo…
Szpiedzy są fatalni w dochowywaniu tajemnic. Nie tych wielkich z rodzaju: „to kwestia bezpieczeństwa narodowego”. Na te, z oczywistych względów, muszą bardzo uważać — w końcu trudno by było uznać za asa wywiadu kogoś, kto strzela sobie selfika, skacząc ze spadochronem do tajnej bazy wroga (#Szukajcie PodWulkanem).
Nie, wielkie tajemnice są u nich bezpieczne (…). Natomiast te mniejsze tajemnice — no wiecie, drobne osobiste sekrety — nie mają szans.
(fragment książki)
Vi, dziewczynka szpieg. Licencja na luz
Przekład: Łukasz Małecki
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 31 maja 2023
Rozdział 1
Szpiedzy są fatalni w dochowywaniu tajemnic. Nie tych wielkich z rodzaju: „to kwestia bezpieczeństwa narodowego”. Na te, z oczywistych względów, muszą bardzo uważać – w końcu trudno by było uznać za asa wywiadu kogoś, kto strzela sobie selfika, skacząc ze spadochronem do tajnej bazy wroga (#SzukajciePodWulkanem).
Nie, wielkie tajemnice są u nich bezpieczne. Chcecie ochronić kod do sejfu z zapasem czekolady głowy państwa? Przekażcie go szpiegowi. Musicie dobrze schować prototyp międzykontynentalnego pistoletu na wodę nakierowywanego laserem? Szpieg z pewnością zna doskonałe kryjówki. Odkryliście, że przybysze z obcej planety, którzy mają w zwyczaju wysysać mózgi, planują inwazję na Surbiton? Szpieg zabierze tę informację do grobu (i – przy odrobinie szczęścia – do Surbiton).
Natomiast te mniejsze tajemnice – no wiecie, drobne osobiste sekrety – nie mają szans. Jeżeli zamierzacie zorganizować przyjęcie niespodziankę, absolutnie nie wspominajcie o tym szpiegowi, bo we wtorek do waszych drzwi zapukają małpy nieznanego gatunku z serca Amazonii, dzierżące w dłoniach kiełbaski nabite na patyki. Za nic w świecie nie dzielcie się ze szpiegiem podejrzeniami na temat sprzedawczyni ze sklepu na rogu ulicy, bo zanim zdążycie powiedzieć: „zrośnięta brew”, na jej stoisko z przekąskami przypuści szturm oddział antyterrorystów. No i nigdy, ale to p r z e n i g d y nie proście szpiega, by zachował dla siebie pewien zabawny szczegół z życia waszej mamy – chyba że chcecie zobaczyć jej minę, kiedy w wiadomościach o osiemnastej zaprezentują należące do niej różowe majtki w panterkę.
Szpiedzy nie potrafią dochowywać tajemnic, to niezaprzeczalny fakt. Nikt nie rozumiał tego lepiej niż Valentine Day.
Mama Valentine była szpiegiem, a Valentine wiedziała o tym, ponieważ, jak każdy szpieg, jej kochana rodzicielka nie radziła sobie z ukrywaniem swojego zawodu przed światem. Przykładowo podczas jednego z wieczorków hazardowych, organizowanych przez szkolny komitet rodzicielski, doprowadziła do aresztowania taty Arthura Tilsleya, przekonana, że ukrył w koszu na śmieci dynamit (w rzeczywistości były to obrzydliwe paszteciki upieczone przez jego żonę). Szkoliła też psa sąsiadów do tropienia ładunków wybuchowych, co skończyło się pogryzieniem listonosza Freda, kiedy nieszczęśnik próbował dostarczyć pod numer 12 fajerwerki na ognisko, a raz zjechała na linie z dachu wielopiętrowego supermarketu, bo inaczej nie zdążyłaby wysłać listu przed ostatnim opróżnieniem skrzynki (co akurat było niesamowite). Tak, Valentine nie miała wątpliwości, że jej mama jest szpiegiem – i w pewien zupełnie zwyczajny piątek, w swoim zupełnie zwyczajnym domu, znajdującym się w całkiem zwyczajnym miasteczku, postanowiła to udowodnić.
– Chyba czeka nas poważna rozmowa – oznajmiła z żałosnym westchnieniem mama, kiedy Valentine weszła do kuchni, żeby sprawdzić, co będzie na obiad. – Czytam ocenę semestralną pana Sprouta i nie wierzę własnym oczom! Co ci strzeliło do głowy, żeby mu podkradać marker do tablicy?
– Mamo, wyluzuj, niczego nie podkradałam. Wręcz przeciwnie, ja p o d z w r a c a ł a m.
– Co robiłaś…?
– Podzwracałam. To odwrotność podkradania. Nie wyjęłam mu tego markera z kieszeni, tylko go tam chyłkiem włożyłam. – Valentine korzystała z każdej sposobności, żeby doskonalić tę umiejętność. Bo czy miała coś ciekawszego do roboty w Norton-on-Sea (czy też Nudnorton-on-Sea, jak sama nazywała tę nieciekawą mieścinę, słynącą wyłącznie z elektrowni, którą zamknięto przed trzydziestoma laty)? – Ja tylko, no wiesz… Przemieściłam ten marker z miejsca na miejsce. A poza tym mam do ciebie pytanie.
– Nie zmieniaj tematu! – ostrzegła ją mama, z nieziemską precyzją rzucając na deskę do krojenia składniki przygotowywanego dania. Była zwolenniczką kuchni fusion, oddającej hołd ich złożonym korzeniom: po części senegalskim, angielskim, jamajskim i afroamerykańskim. Dzisiaj szykowała na obiad żabnicę po jamajsku z bananowymi frytkami i purée z groszku. Valentine zadowoliłaby się pizzą.
– Skoro masz na imię Susan – ciągnęła niezrażona dziewczyna, z premedytacją zmieniając temat – to dlaczego w twoim akcie urodzenia jest napisane „Easter”?
Mama – Susan bądź Easter, co wciąż wymagało doprecyzowania – zastygła z bananem w dłoni. Tak, to była naprawdę skuteczna zmiana tematu.
– Skąd wytrzasnęłaś mój akt urodzenia? – zapytała i przez nieuwagę upuściła owoc. Podbiła go jednak stopą, nim spadł na podłogę, i zwinnie złapała.
– No więc… Natknęłam się na niego, zupełnie przypadkiem, gdy tak sobie leżał… – wyjaśniła Vi, która „natknęła się” na ów dokument w walizce zamkniętej na kłódkę, ukrytej pod podłogą w sypialni mamy. Potrzebowała prawie godziny, żeby – oczywiście całkiem niechcący – otworzyć kłódkę wytrychem.
– Z-zmieniłam je – zająknęła się mama – bo mi się nie podobało.
– A mnie się podobało – wtrąciła się babcia Vi, mieszkająca razem z córką i wnuczką pod jednym dachem. – Nasza rodzina ma długą historię wyjątkowych imion. Twoja praprababka nazywała się Mother Day, po Dniu Matki, prababka: Christmas Day, po Bożym Narodzeniu, a ja dałam twojej mamie na imię Easter, po Wielkanocy. Długo musiałam walczyć, żebyś ty miała imię Valentine, oczywiście po Walentynkach, bo twój ojciec uparł się, żeby nazwać cię Doreen. Ale co się dziwić, ten mężczyzna był skończonym idiotą…
Babcia pokręciła głową i cmoknęła z dezaprobatą, tak jak za każdym razem, gdy wspominała o tacie Vi, który zmarł, kiedy Vi była maleńka. Valentine wiedziała o nim tylko trzy rzeczy: że nazywał się Robert Ford (co wyczytała z aktu ślubu „poniewierającego się” po domu), że miał białą skórę (co logicznie wynikało z jej jasnobrązowej karnacji) i że był skończonym idiotą (o czym świadczyły słowa babki). Valentine wstydziła się trochę swojego pełnego imienia, choć musiała przyznać, że pasowało jej dużo bardziej niż Doreen. Na szczęście większość ludzi mówiła na nią po prostu Vi.
– A twoje imię? Dostałaś je w taki sam sposób? – zapytała.
– Independence? No jasne – przytaknęła babka. – Po Dniu Niepodległości. Dla przyjaciół Indy. Jestem z niego bardzo dumna i uważam, że twoja mama powinna być dumna ze swojego.
– I jestem – odparowała mama, wymachując groźnie bananem. – Susan, po Dniu Susan.
– Jesteś Easter i nic tego nie zmieni – burknęła babka. – Kiedyś sama to zrozumiesz.
– Valentine – podjęła groźnie Easter (Vi uznała, że Easter to dla niej odpowiedniejsze imię niż Susan). – Pan Sprout napisał tu też, że ściągałaś na klasówce z ortografii. Czy to prawda?
– Mamo, wyluzuj! – zbyła ją po raz drugi Vi. – Wcale nie ściągałam, tylko czerpałam wiadomości z odbicia w szybie. To się nazywa zaradność. A tak w ogóle, to czy ty się przypadkiem nie umawiasz z panem Sproutem?
– Słu… słucham? Vi, co to w ogóle za pomysły! – parsknęła Easter, mrugając nerwowo. Mama mrugała za każdym razem, kiedy mijała się z prawdą, i był to wyjątkowo przydatny tik.
– Bo ostatnio spędzacie ze sobą mnóstwo czasu.
– Cóż, owszem… Bo musimy przedyskutować kwestie twojej edukacji…
– Przy kolacji?
– George, to znaczy p a n S p r o u t, w godzinach szkolnych jest bardzo zajęty.
– Aha, jasne. I stąd te wasze weekendowe pikniki?
– George… P a n S p r o u t ma też mnóstwo obowiązków pozalekcyjnych…
– No tak. To by tłumaczyło wasz wspólny wyjazd do Paryża w zeszłym miesiącu.
– Skąd o nim wiesz?! – wykrzyknęła Easter.
Vi zerknęła kątem oka na kuchenny kalendarz, gdzie na niewyrwanej kartce z zeszłego miesiąca widniało drukowanymi czerwonymi literami: „Paryż z George’em/panem Sproutem”, po czym przeniosła wzrok z powrotem na skołowaną matkę.
– Tak jakoś zgadłam – rzuciła.
– Posłuchaj – odpowiedziała Easter, mrugając coraz bardziej nerwowo. – Tak się składa, że lubię towarzystwo George’a…
– P a n a S p r o u t a – poprawiła ją córka.
– Ale nie łączy nas nic poza koleżeństwem! Jesteśmy dobrymi znajomymi, kropka.
Vi patrzyła, jak jej mama trzepocze powiekami, prawie upuszczając banana po raz drugi. Taaak, ta sprawa zdecydowanie wymagała dogłębnego zbadania – ale teraz należało się skupić na kwestii szpiegowania. Czas na małe przesłuchanko…
– Mamo – zagaiła, gdy Easter podrzuciła owoc, by poszatkować go w powietrzu serią szybkich cięć. – Czy mogłabym mieć własny telefon?
– Jasne – odparła Easter, nadziewając ostatnią frytkę na koniuszek noża.
– Naprawdę?! – Vi o niczym nie marzyła tak bardzo, jak o posiadaniu telefonu; może wtedy coś by ją wreszcie połączyło z pozostałymi dzieciakami ze szkoły. Nic innego nie przychodziło jej do głowy, a nadopiekuńcza matka, zabraniająca Vi „dla jej dobra” nocowania u kolegów oraz udziału w imprezach, wcale nie pomagała.
– Aha, jasne. Gdy wigilia wypadnie w maju – doprecyzowała termin Easter. – Dobrze wiesz, co myślę o telefonach. Zbyt łatwo je wykorzystać do naruszenia prywatności. Czytałam niedawno artykuł naukowy o technologiach hakowania i…
Świetnie, matka rozkojarzona – plan działał jak złoto. Pora uderzyć.
– Mamo – Vi przerwała Easter, w chwili gdy kobieta rzuciła frytkami przez pół kuchni do frytkownicy, po czym odruchowo zanurkowała za stolik śniadaniowy z palcami wetkniętymi w uszy – czy ty jesteś szpiegiem?
– Tak – odparła bez zastanowienia kobieta i dopiero gdy nadziała żabnicę na nóż, uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała. – To znaczy: nie! To znaczy: kiedyś byłam, ale…
Vi podeszła do niej i delikatnie wyjęła jej z ręki ostre narzędzie.
– Miałaś rację. Wygląda na to, że czeka nas poważna rozmowa – stwierdziła i poprowadziła mamę do stołu.
– A myślałam, że nigdy nie doczekam tego dnia – mruknęła babcia zza krzyżówki.
Tym sposobem Valentine dowiedziała się, że Easter, a przed nią Independence, były w przeszłości tajnymi agentkami PAIONK-a (Podziemnej Agencji Inwigilacji, Obrony i Nadzoru Kraju), ale zrezygnowały tuż po śmierci ojca dziewczyny.
– Czyli że… Mój tato też był szpiegiem? – upewniła się Vi.
– Aha – przytaknęła mama, a gdy tylko się odwróciła, babcia parsknęła w krzyżówkę. – Robert zginął, przekierowując w kosmos pocisk jądrowy, na sekundę przed jego eksplozją w ziemskiej atmosferze. Na pewno przyklasnąłby mojej decyzji.
Easter spojrzała na babcię, która parskała teraz tak donośnie, jakby była koniem cierpiącym na wyjątkowo dokuczliwy katar sienny.
– A dlaczego się wycofałaś? – dopytywała Vi.
Easter westchnęła i objęła córkę.
– Bo po odejściu twojego ojca potrzebowałaś rodzica, który da ci poczucie stabilizacji, który będzie przy tobie non stop, żeby cię chronić, obserwować każdy twój ruch… Takiego, który nie zginie w zbiorniku pełnym zmutowanych piranii. Więc postanowiłam przejść na emeryturę i przenieść się do tego ślicznego, spokojnego miasteczka, gdzie trudno nas będzie znaleźć.
– Kto by w ogóle szukał w Nudnorton-on-Sea? – zakpiła Vi. A więc miała rację: jej mama naprawdę była szpiegiem. To by tłumaczyło, skąd Vi miała taki talent do… przypadkowego odnajdywania rzeczy, które poniewierały się po domu to tu, to tam. Ciekawe, jakie umiejętności odziedziczyła po tacie.
– No cóż, tylko się cieszyć, że prawda wreszcie wyszła na jaw. Dzięki temu Valentine będzie mogła pójść do Rimmington Hall – oznajmiła babcia.
– A co to takiego? – zapytała dziewczyna.
– Akademia Szpiegowska Rimmington Hall – wytłumaczyła staruszka z błyskiem w oku. – Szkoła dla szpiegów. Ale żeby się tam dostać, musiałabyś ukończyć misję. Kiedy Easter była w twoim wieku, uratowała siedmiu zakładników z napadu na bank, posługując się wyłącznie katapultą i lalką Barbie. Wszystkie wielkie talenty trafiają do Rimmington Hall.
– Szkoła dla szpiegów? Brzmi niesamowicie! – Vi czuła, jak narasta w niej entuzjazm. – A jak się dostaje misję?
– Trzeba ją sobie znaleźć – zaćwierkała radośnie babcia.
– Wykluczone! – ucięła krótko Easter. – Vi będzie się uczyć w liceum Świętego Michała, a nie w… w t a m t y m miejscu.
– Cóż za niedorzeczność – skarciła ją Indy. – Valentine wywodzi się z długiej linii wspaniałych szpiegów, która swój początek miała w dziewiętnastowiecznej Kolei Podziemnej w Stanach Zjednoczonych. Sunday szpiegowała pod przykrywką jako pielęgniarka na frontach pierwszej wojny światowej, a moja mama, Christmas, wykorzystywała karierę śpiewaczki, żeby zdobywać poufne informacje podczas drugiej wojny światowej. Ja byłam pierwszą czarnoskórą kobietą, którą zwerbowano do PAIONK-a, a ty, moja droga, najmłodszą. Szpiegowanie mamy we krwi, pomimo nieustających wysiłków niektórych z nas, żeby temu zaprzeczać. Choć…
– Nie! – przerwała jej Easter. – Nie zamierzam tłumaczyć ci tego po raz kolejny, mam już tego po dziurki w nosie! Tamto życie dobiegło końca, rozumiesz?
– Nie moja sprawa – rzuciła babcia beztrosko, po czym wbiła wzrok w krzyżówkę. – Ale pozwól, że się grzecznie nie zgodzę.
– Powtarzam: to koniec! – upierała się Easter.
– Wyparcie…
– To nie jest żadne wyparcie!
– Ależ oczywiście, że jest. – Znów ten sam błysk w oku. – „Niedopuszczanie do świadomości pewnych myśli lub uczuć”, na osiem liter poziomo.
Babcia była jedyną osobą, która miała odwagę rozmawiać w ten sposób z mamą Vi – a Vi uwielbiała słuchać ich sprzeczek.
– „Prawo lub zdolność do podejmowania samodzielnych decyzji”, na siedem liter pionowo – ciągnęła staruszka, skupiona na krzyżówce. – Wolność?
– Ja tylko staram się zapewnić ci bezpieczeństwo – tym razem Easter zwróciła się do córki, chwytając ją za rękę. – Jesteś dla mnie wszystkim. Któregoś dnia to zrozumiesz…
– Niemożliwość! – wykrzyknęła babcia. – Dwanaście liter, „rzecz niewykonalna, nie do zrobienia”.
– A nauka w Rimmington Hall pchnęłaby cię na ścieżkę, której wolisz uniknąć.
– „Nieuniknioność wydarzeń w przyszłości” – mamrotała babcia z kamienną twarzą – na trzynaście liter pionowo… Hmm, przeznaczenie?
– Nie, za nic w świecie – oznajmiła twardo Easter. – Vi nie będzie szpiegiem.
– Idiotka.
– Czy możesz to w końcu odłożyć?! – Easter wyrwała matce krzyżówkę.
– To akurat nie było żadne z haseł. – Indy puściła oko do Valentine.
– Próbuję uratować jej życie – wyszeptała Easter.
– To może najpierw pozwól jej jakieś mieć, żeby było co ratować?
Zapadła nerwowa cisza. Vi zaczęła dochodzić do wniosku, że najwyższa pora wziąć się do odrabiania lekcji. Aby się dostać do Rimmington Hall, musiała bowiem ciężko pracować – a że się tam wybierała, było przecież jasne jak słońce.
– Nie brakuje ci tego? – zapytała mamę i podniosła szkolny plecak, z którego wysypała się cała zawartość. No tak, popsuty zamek. – Wiesz, bycia szpiegiem. Założę się, że to było superekscytujące.
Vi podskoczyła przestraszona, gdy na podłogę upadł z brzękiem nóż. Jej mama podeszła bliżej. Ponieważ regularnie ćwiczyła, miała imponującą sylwetkę. Była szczupła, ale silna; jej kości policzkowe mogłyby szatkować cykorię, a krótko przycięte czarne włosy zdawały się stawać dęba, gdy brały nad nią górę emocje. Ta kombinacja cech sprawiała, że Easter: a) była naprawdę niesamowita; b) czasami wyglądała przerażająco.
– Wysłuchaj mnie teraz uważnie, Valentine Day! – zaczęła drżącym głosem. – W byciu szpiegiem nie ma niczego super. To niebezpieczny zawód pełen tajnych misji, wybuchów i broni i nie chcę, żebyś miała z nim cokolwiek wspólnego. Wszystko, co robię i co kiedykolwiek robiłam, miało na celu zapewnienie ci bezpieczeństwa. Dlatego musisz przysiąc, że będziesz o siebie dbała. Kocham cię nad życie i wesprę cię we wszystkim, czego tylko zapragniesz – oprócz tej jednej rzeczy. Żadnego szpiegowania. Przenigdy. Obiecujesz?
– Jasne, mamo. Wyluzuj… – zaczęła Vi.
– Nie! – Easter niecierpliwie weszła jej w słowo. – Nie mam zamiaru wyluzowywać, kiedy w grę wchodzi twoje dobro. A teraz obiecaj!
– Och, dobra! Idę odrabiać zadania – odpowiedziała Vi, celowo nie składając żadnych deklaracji. Bo i jak miałaby to zrobić, skoro jedno było dla niej jasne: że niczego nie pragnęła tak bardzo jak tego, by zostać szpiegiem?
– Och, i jeszcze jedno, Vi – rzuciła za nią mama, zerkając znacząco na babcię. – Musisz zachować to w tajemnicy. Nikt nie może się dowiedzieć, że w przeszłości zajmowałam się szpiegostwem.
– Wiadomka – odparła śmiertelnie poważnie dziewczyna. W przeciwieństwie do swojej mamy ona doskonale radziła sobie z dochowywaniem tajemnic. Czy nie świadczyła o tym dobitnie wielka plama po czekoladzie na oparciu fotela babci?
– Cieszę się, że mnie rozumiesz – powiedziała Easter. – Tylko w ten sposób zagwarantuję ci bezpieczeństwo. No, a poza tym jakoś tak… Nie udało mi się jeszcze poruszyć tej kwestii z George’em i…
– Aha! Czyli jednak umawiasz się z panem Sproutem! – wykrzyknęła Vi, przyłapawszy mamę na nieostrożności.
– Och… – Easter długo marszczyła czoło, próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie, aż w końcu musiała skapitulować. – No dobrze, umawiam się. Czy nie masz nic przeciwko?
Vi zrobiła niezadowoloną minę. Pan Sprout był przecież jej nauczycielem – oczywiście, że miała coś przeciwko! Na samą myśl przechodziły ją ciarki.
– George to uprzejmy, słodki i kochający mężczyzna – wyliczała Easter rozmarzonym głosem. – Potrafi mnie rozśmieszyć, a ja znów czuję się przy nim młoda. Kiedy mnie całuje, to…
– Okej, wystarczy! – przerwała mamie Vi, bo zbierało jej się na wymioty. – Skoro koniecznie musisz, to się z nim umawiaj. Tylko o tym nie gadaj.
– I to samo tyczy się mojej przeszłości – odparła Easter poważnie. – George nic o tym nie wie i koniecznie musi tak pozostać. Przynajmniej na razie.
– Wobec tego lepiej wynieś tę wyrzutnię rakiet z łazienki dla gości.
– Proszę cię, Vi – powiedziała Easter łagodnie. – Możesz to dla mnie zrobić? Dla nas wszystkich. Zależy mi jedynie na normalnym życiu. Cichym i spokojnym.
Na widok błagalnej miny mamy Vi zmiękła odrobinę.
– Jasne – powiedziała, tym razem zupełnie poważnie. Pragnęła szczęścia swojej mamy, a pan Sprout był akurat całkiem miłym nauczycielem. Jak na nauczyciela. – Ale ty też musisz mi coś obiecać.
– Oczywiście – odparła z uśmiechem Easter.
– Obiecaj mi, że nigdy nie weźmiecie ślubu. Bo nie zamierzam mieszkać z moim nauczycielem i jego dziwnym synalkiem.
– Russell jest uroczy!
– Russell Sprout? Na pewno mówimy o tej samej osobie?
– Valentine, bądź miłą dziewczyną…
– To co? Obiecujesz czy nie? – nalegała całkiem poważnie Vi. – Za nic w świecie nie mogę się nazywać Valentine Sprout.
Rozległ się dzwonek u drzwi.
– Ale z ciebie głuptas. – Easter zachichotała i ruszyła do przedpokoju, przez co Vi nie widziała, czy jej mama mruga nerwowo. – Valentine Sprout… Dobre sobie! Nie, kochanie, nigdy więcej nie wyjdę za mąż. Przeprzeprzenigdy.
Gdy tylko Easter uchyliła drzwi wejściowe, do domu wtargnęła ckliwa muzyka. Russell Sprout stał z ponurą miną na trawniku i kierował robotem, który wygrywał romantyczne przeboje, machając ogromnym pękiem balonów w kształcie róż, a przed nim na kolanie klęczał pan Sprout.
– Susan! – odezwał się nauczyciel, unosząc pierścionek z diamentem w stronę swojej wybranki. – Odmieniłaś moje życie. Kocham cię bardziej niż płetwal błękitny kryl, czyli bardzo, wziąwszy pod uwagę, że pojedynczy osobnik połyka cztery tony kryla dziennie. Jesteś blaskiem mego życia, całym moim światem! Wyjdziesz za mnie?
– Och, George! – pisnęła Easter z oczami pełnymi łez. – Oczywiście, że tak!
– Jak cudownie! – zawołała za ich plecami babcia, kiedy pan Sprout pochwycił lubą w ramiona, a Vi i Russell wymienili sceptyczne spojrzenia. – Gratulacje!
Podczas gdy dorośli tańczyli i robili plany weselne, do Valentine Day docierało, że jej życie wkrótce zmieni się na zawsze – dziewczyna nie zdawała sobie tylko sprawy, jak bardzo.
Bo szpiedzy może i nie potrafią dochowywać tajemnic.
Za to o wiele lepiej radzą sobie z kłamaniem.