Epistolarna opowieść SF o sile uczucia, które przekracza granice czasu i przestrzeni.


Red i Blue – przedstawiciele wrogich sobie imperiów – zmieniają dzieje wszechświatów na zlecenie swoich mocodawców.

W ramach rywalizacji zostawiają sobie pełne szyderstw wiadomości. Z biegiem czasu ich korespondencja nabiera jednak zupełnie innego charakteru.

Gdy więź łącząca tajnych agentów wychodzi na jaw, zapada okrutny wyrok. Red decyduje się na jeszcze jedną desperacką podróż, ale tym razem wbrew swojemu imperium…

Red i Blue podróżują tam i z powrotem w czasie, zmieniając historię wielu wszechświatów w imieniu swoich, walczących ze sobą, imperiów. Wiedząc o sobie nawzajem, zostawiają sobie tajne wiadomości – początkowo szydercze, ale stopniowo rozwijające się we flirt, a następnie w miłość. Kiedy dowódca Red wykrywa interakcję między Red i Blue, zmusza Red do wysłania Blue wiadomości, która ją zabije.

Po śmierci Blue Red podróżuje w czasie do dzieciństwa Blue, aby zapewnić jej odporność na zatrutą wiadomość i pozwolić jej przeżyć.

Amal El-Mohtar, Max Gladstone
Tak właśnie przegrywasz Wojnę Czasu
Przekład: Anna Warso
Wydawnictwo Uroboros
Premiera: 17 maja 2023
 
 

Kiedy Red zwycięża, jest zupełnie sama…

Kiedy Red zwycięża, jest zupełnie sama. Włosy ma posklejane od krwi. Jej oddech przemienia się w parę i płynie w ostatnią noc umierającego świata.
Fajnie poszło, przez głowę przebiega jej myśl, która natychmiast tężeje. W każdym razie sprawnie. Wspinaczka w przeszłość, w górę pasm czasu, żeby nikt nie przeżył tej bitwy i nie zmącił przyszłości rozpisanych przez Agencję – przyszłości, w których to Agencja zwycięża i w których istnieje Red. Jest tutaj, żeby zawiązać nitkę historii i przypalić węzeł, na fest.
W rękach trzyma trupa, jeszcze niedawno człowieka. Dłonie Red tkwią w jego wnętrznościach, a palce są zaciśnięte na aliażowym kręgosłupie. Rozluźnia chwyt i egzoszkielet z gruchotem uderza o skałę. Prymitywna technologia, prastara. Brąz w starciu ze zubożonym uranem. Nie miał najmniejszej szansy. Właśnie po to stworzono Red.
Po misji zapada wielka i ostateczna cisza. Zbroja i broń składają się w głąb jej ciała jak płatki róży o zmierzchu. Gdy fałdy syntetycznej skóry kończą się goić i wracają na swoje miejsce, a kombinezon z inteligentnego materiału na powrót zszywa się w całość, Red znowu wygląda właściwie jak kobieta.
Szybkim krokiem przemierza pole bitwy, rozgląda się i upewnia.
Wygrała. Wygrała. Przecież nic nie wskazuje, żeby było inaczej.
Obie armie zniszczone. Dwa wielkie imperia roztrzaskały się tu o siebie nawzajem, każde jak rafa dla kadłuba drugiego. Na tym polegało zadanie: z ich popiołów powstaną inne, bliższe celom Agencji. Ale jest coś, co nie daje Red spokoju.
Na polu bitwy był ktoś jeszcze – ktoś z zewnątrz, inny od zakotwiczonych w czasie zwłok piętrzących się wzdłuż ścieżki, prawdziwy gracz. Ktoś z tamtej strony.
Tę przeciwną obecność umiałoby wyczuć najwyżej kilka osób w Agencji. Red potrafi to zrobić tylko dlatego, że jest cierpliwa, uważna i działa w pojedynkę. Przygotowywała się do tego zadania, modelowała jego przebieg w myślach w przód i wstecz. Więc kiedy okręty pojawiły się nie tam, gdzie trzeba, kiedy kapsuły ratunkowe nie zostały wystrzelone, a kilka salw padło pół minuty po czasie, nie umknęło to jej uwadze.
Dwa takie zdarzenia to zbieg okoliczności, trzy – to działanie nieprzyjaciela.
Co chcieli osiągnąć? Red wykonała misję, tak przynajmniej sądzi. Ale każda wojna jest plątaniną skutków i przyczyn, kalkulacji i dziwnych atraktorów, a co dopiero wojna w czasie. Dla drugiej strony jedno życie może znaczyć więcej niż morze krwi, jakie tu dziś przelała. Taka uciekinierka zostanie potem królową, uczoną albo gorzej, poetką. Albo jej dziecko, albo przemytniczka, z którą zamieni się na kurtki w jakimś odległym porcie kosmicznym. I na nic cała ta rzeź.
Samo zabijanie z odpowiednią praktyką staje się prostsze, od strony technicznej i mechanicznej. Nie staje się przez to lżejsze, a w każdym razie nie dla Red. Jeśli ktoś jeszcze w Agencji myśli podobnie, to dobrze się z tym kryje.
Dziwi ją obecność Ogrodu na polu bitwy w tym samym miejscu i czasie. Zwykle działają z ukrycia, unikają ryzyka. Z jednym wyjątkiem. Red zna ją, chociaż nigdy się nie spotkały. Każdy gracz zostawia po sobie jakiś podpis – Red widziała już tę mieszankę odwagi i brawury.
Oczywiście może się mylić. Nie zdarza się to często.
Jej przeciwniczka przoduje właśnie w takich fortelach: obrócić na swoją korzyść całe to wielkie dzieło zniszczenia. Ale przeczucie to za mało, Red potrzebuje dowodu.
Wędruje więc przez spowite śmiercią pole zwycięstwa w poszukiwaniu zalążka swojej porażki.
Podłoże drży – nie, nie nazywaj go ziemią. Planeta umiera. Słychać cykanie świerszczy. Świerszcze przeżyły najdłużej na spękanej równinie wśród rozbitych statków i potrzaskanych ciał. Srebrzysty mech zaczyna trawić stal, fioletowe kwiaty dławią wystygłą broń. Gdyby ten świat przetrwał jeszcze trochę, na łodyżkach wypełzających z ust trupów wyrosłyby jagody.
Nie przetrwa i nie wyrosną.
W leju po wybuchu Red znajduje list.
Nie pasuje tutaj. Między skorupami, które kiedyś żeglowały wśród gwiazd, powinny leżeć ciała. Powinny tu być tylko śmierć i brud, i krew po udanej misji. Rozłupany księżyc na niebie i płonące wraki na orbicie.
Nie powinno tu być kartki papieru w odcieniu kremowej bieli, pustej, poza jedną starannie wykaligrafowaną linijką: „Spalić przed czytaniem”.
Red lubi emocje. To jej fetysz. W tej chwili odczuwa strach i podekscytowanie.
Więc nie myliła się.
Sprawdza cienie w poszukiwaniu łowcy, swojej zwierzyny. Bada ultradźwięki, poddźwięki. Pragnie tej konfrontacji, nowej, prawdziwej walki, ale dookoła leżą tylko ciała, odłamki i list pozostawiony przez nieprzyjaciela.
To oczywiście pułapka.
Pnącza wysuwają się z oczodołów i oplątują popękane iluminatory. Płatki rdzy szybują jak śnieg, metal trzeszczy pod ciśnieniem i rozpada się na kawałki.
Pułapka. Trucizna byłaby zbyt prymitywna, zresztą Red niczego takiego nie wyczuwa. Może więc nowowirus w samej wiadomości, pozostawiony, żeby zmącić jej myśli, odpalić jakąś reakcję albo po prostu skazić Red podejrzeniami w oczach Dowództwa. Mogą nagrać, jak czyta ten list, mogą ją zdemaskować, żeby potem szantażem zmusić do współpracy. Wróg jest podstępny. Nawet jeśli to tylko początek większej operacji, już samo przeczytanie listu naraża Red na gniew Dowództwa i oskarżenia o zdradę, nieważne, jak bardzo była, czy jak bardzo będzie, lojalna.
Rozsądek i rozum nakazywałyby go zignorować. Ale ten list jest jak rzucona rękawica, a Red po prostu musi wiedzieć.
W kieszeni jakiegoś martwego żołnierza znajduje zapalniczkę. Płomień migocze i tańczy w jej oczach. Tryskają iskry, sypie się popiół, na powierzchni kartki wyrastają litery skreślone starannie tą samą ręką.
Red wykrzywia usta: grymas, maska, uśmiech drapieżnika.
Kiedy u dołu kartki pojawia się podpis, list parzy ją w palce. Wypuszcza z dłoni dogasające resztki.
Potem odchodzi, w poczuciu zwycięstwa i klęski, w dół, z biegiem pasm czasu, w stronę domu, splecionej przyszłości, strzeżonej i kształtowanej przez Agencję. Nie pozostaje po niej żaden ślad, tylko pogorzelisko, zniszczenie i miliony ciał.
Planeta czeka na swój koniec. Pnącza jeszcze żyją, i świerszcze, choć nikt oprócz szkieletów już tego nie widzi.
Ciemne chmury gęstnieją. Błyskawica przecina niebo i pole bitwy na moment traci cały kolor. Rozlega się grzmot. Dziś w nocy spadnie deszcz i zeszklony piach zalśni w strugach wody, o ile planeta wytrzyma tak długo.
Resztki listu gasną.
Ciemność pod burtą roztrzaskanej korwety zaczyna falować. Wypełnia się czymś nowym.
Z cienia statku wychodzi szperaczka, z innym cieniem u stóp.
W milczeniu patrzy na pokłosie bitwy. Nie płacze, a w każdym razie nie ma na to świadków. Pewnym krokiem przechodzi pomiędzy wrakami i nad ciałami. Porusza się śladem spirali, jak nakazują lata praktyki, pozwalające wierzyć, że nikt za nią nie szedł cichymi ścieżkami, którymi tu przybyła.
Powierzchnia planety dygocze i rozszczepia się.
Sięga po resztki listu. Klęka i przegrzebuje popiół, dłonią chwyta pojedynczą wirującą iskrę.
Z pojemnika przy pasie wyjmuje cienką białą płytkę i wsuwa ją w spopielony papier, rozsmarowując szary pył po powierzchni. Zdejmuje rękawicę i rozcina skórę na palcu. Opalizująca krew nabrzmiewa powoli w ciężką kroplę, która spada i rozpryskuje się w szarości.
Urabia krew i popiół na ciasto, ugniata je i rozpłaszcza. Wokół trwa rozpad. Wraki zmieniają się w sterty mchu. Wielkie działa kruszeją.
Szperaczka nakłada lśniące światła i niezwykłe dźwięki. Tworzy zmarszczkę w czasie.
Świat pęka na dwoje.
Popiół przemienia się w kartkę papieru, a szafirowy atrament układa w staranne akapity.
Ten list miał zostać przeczytany raz i potem zniszczony.
Na chwilę zanim świat rozpadnie się na cząstki, czyta go ponownie.

(Blue) Patrzcie na moje dzieła…

Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą gińcie z rozpaczy!
Taki żart. Bardzo się starałam uwzględnić wszystkie zmienne ironii, chociaż jeśli nie znasz sławetnych dzieł z początków dziewiętnastego wieku w Wiązce Szóstej, zabawne będzie raczej to moje staranie.
Liczyłam, że się zjawisz.
Pewnie jesteś ciekawa, co to wszystko znaczy, może niekoniecznie, kto za tym stoi. Ale chyba wiesz dobrze – tak jak i ja to wiem, od kiedy wpadłyśmy na siebie w ramach tamtego bałaganu na Abrogast-882 – że do załatwienia mamy pewną sprawę.
Już na wstępie przyznam, że ostatnio trochę straciłam zapał. Nudzi mnie ta wojna, nudzą szybkie rajdy Agencji wzdłuż i wstecz pasm, nudzi mnie cierpliwość Ogrodu, sadzenie i przycinanie wiązek, dłubanie w splotach czasu. Jesteście jak niedająca się zatrzymać siła, a my jak obiekt, którego nic nie poruszy; nasze starcia są bardziej jak kółko i krzyżyk niż pojedynek w Go, z wynikiem przewidywalnym od pierwszego ruchu, powtarzalne do bólu, aż do rozwidlenia, w którym otwiera się niestabilna i chaotyczna przestrzeń możliwości – przyszłość, którą próbujemy zabezpieczyć sobie kosztem drugiej strony.
I nagle zjawiasz się Ty.
Nagle znika gdzieś mój margines błędu. Każdy rutynowy ruch muszę wykonywać z pełnym zaangażowaniem. Nadajesz jakiejś głębi tym ślizgom Agencji, jakiejś determinacji, a ja znów pracuję na pełnych obrotach. Tchnęłaś życie w działania wojenne swojej Zmiany, a przez to tchnęłaś życie i we mnie.
Przyjmij więc, proszę, wyrazy mojej wdzięczności, pozostawione dla Ciebie wszędzie wokół.
Powinnaś wiedzieć, że czuję ogromną przyjemność na myśl, że czytasz te słowa w świetle płomieni, a Twój wzrok nie wróci do wcześniejszych linijek i nie zatrzyma liter na kartce, i będziesz musiała je wchłonąć, powierzyć pamięci. A żeby je sobie przypomnieć, przywołasz też mnie, spowitą Twoimi myślami jak woda w promieniach słońca. I raportując ten list swoim przełożonym, będziesz musiała przyznać, że mnie wpuściłaś do środka i że też jesteś jedną z ofiar tego nieszczęsnego dnia.
Właśnie w ten sposób wygramy.
Nie chcę się przechwalać. Szczerze podziwiam Twoje operacje. Jest w nich kunszt, który sprawia, że ta wojna wydaje się być mniejszym marnotrawstwem. A przy okazji, hydraulika w tamtym manewrze z oskrzydleniem sferycznym – coś pięknego. Być może pocieszeniem będzie dla Ciebie świadomość, że nasze kombajny przetrawią go dokładnie i że kolejne zwycięstwo Ogrodu będzie w sobie miało małą cząstkę Ciebie.
Powodzenia następnym razem.

Pozdrowienia,
Blue

 
Wesprzyj nas