“Dom Versace” to wciągająca opowieść o wybiciu się ponad przeciętność, bolesnym upadku, a ostatecznie – odkupieniu.


VERSACE. Już samo nazwisko przywołuje na myśl obrazy skandalicznego przepychu, nieskrępowanego erotyzmu, obfitości i brawury. Nie bez przyczyny.

Ale to niepełna prawda o słynnej rodzinie. Marka Versace to także dziedzictwo pochodzącego z biednego regionu na południu Włoch geniusza, który odmienił oblicze branży modowej dzięki niebywałej intuicji i głębokiemu zrozumieniu kobiet oraz zachodzących zmian kulturowych. Gianni Versace wraz z ekstrawagancką siostrą Donatellą stworzył kult celebrytów, który dziś uznajemy za coś oczywistego.

Deborah Ball, wieloletnia korespondentka „The Wall Street Journal”, przeprowadziła setki rozmów z członkami rodu Versace, kochankami Gianniego, jego rywalami w interesach, modelkami, którym pomógł osiągnąć międzynarodową sławę, a także ikonami świata mody, w tym z legendarną redaktorką „Vogue’a” Anną Wintour.

Autorka opisuje zakulisowe zmagania Donatelli, gdy przyszło jej wyjść z cienia i przejąć stery domu Versace po śmierci Gianniego, która nastąpiła w wyniku makabrycznej zbrodni. Przybliża wyzwania, przed jakimi stanęła Donatella, a także jej walkę z nałogiem narkotykowym, kłótnie z bratem Santem oraz zagadkę testamentu Gianniego.

***

Skrupulatnie prześledzona historia rodziny Versace. Dzięki tej książce poznajemy bardziej ludzką twarz członków legendarnego klanu.
„The Wall Street Journal”

Podczas lektury czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że przebijają się przez migotliwą zasłonę odgradzającą członków klanu Versace od świata; że wreszcie udało się rozwiać spowijającą ich aurę tajemniczości. Dom Versace to książka szczera i porywająca.
„The Associated Press”

Deborah Ball – urodziła się w Bostonie, przez ponad piętnaście lat pracowała jako dziennikarka biznesowa w Europie. Dwanaście lat spędziła jako korespondentka „The Wall Street Journal” w Mediolanie, Londynie i Zurychu, zajmując się szeroką gamą tematów biznesowych, finansowych i politycznych. W latach 1999–2002 pisała artykuły o europejskiej branży produktów luksusowych. Obecnie wraz z mężem Fabriziem dzieli czas między Włochy a Szwajcarię.

Deborah Ball
Dom Versace. Nieznana prawda o geniuszu, morderstwie i przetrwaniu
Przekład: Jerzy Wołk-Łaniewski
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 17 maja 2023
 
 


1
„Po­strze­lili Gian­niego”

Było wcze­sne po­po­łu­dnie 15 lipca 1997 roku, a Wieczne Mia­sto ogar­nął tak nie­zno­śny skwar, że ob­casy szpi­lek lekko za­pa­dały się w as­falt rzym­skich chod­ni­ków, po­zo­sta­wia­jąc na nich ślady przy­po­mi­na­jące dzioby po ospie. Na placu Hisz­pań­skim i słyn­nych, spły­wa­ją­cych nań po­dwójną falą scho­dach ro­iło się od lu­dzi. Tego ranka po­li­cjanci oczy­ścili wy­ko­nane z kre­mo­wego mar­muru stop­nie, prze­ga­nia­jąc z nich ulicz­nych pa­cy­ka­rzy tu­dzież uwo­dzą­cych atrak­cyjne tu­rystki chy­trych aman­tów, tak aby ekipy te­le­wi­zyjne mo­gły za­in­sta­lo­wać się z nie­po­ręcz­nymi ka­me­rami i ca­łym nie­zbęd­nym oświe­tle­niem na dwóch na­prędce wznie­sio­nych w tym celu wie­żach.
Ze­społy sta­cji te­le­wi­zyj­nych szy­ko­wały się na na­stępny wie­czór do trans­mi­sji pro­gramu Donna sotto le stelle [Ko­bieta pod gwiaz­dami]. Cho­dziło o spek­ta­ku­larne wi­do­wi­sko z ga­tunku tych, ja­kie w la­tach osiem­dzie­sią­tych zdo­mi­no­wały wło­ską te­le­wi­zję. Osiem­na­ście do­mów mody, w tym Va­len­tino oraz Fendi, miało za­pre­zen­to­wać swe naj­wspa­nial­sze kre­acje wie­czo­rowe na ską­pa­nych na tę oka­zję w świa­tłach ju­pi­te­rów Scho­dach Hisz­pań­skich, gdzie at­mos­ferę święta po­tę­go­wała przy­jemna o tej po­rze rzym­ska aura. Chcąc przy­dać wy­da­rze­niu nieco dra­ma­tur­gii, or­ga­ni­za­to­rzy za każ­dym ra­zem szcze­gól­nymi wzglę­dami ob­da­rzali jed­nego z pro­jek­tan­tów. W tym roku po­sta­no­wili uho­no­ro­wać Gian­niego Ver­sace.
Po­przed­niego wie­czoru sio­stra Gian­niego Do­na­tella zje­chała do miesz­czą­cego się w sie­dem­na­sto­wiecz­nej re­zy­den­cji u szczytu Scho­dów Hisz­pań­skich Ho­tel de la Ville. Jak zwy­kle za­trzy­mała się w naj­lep­szym po­koju – luk­su­so­wym apar­ta­men­cie na ostat­nim, ósmym pię­trze bu­dynku, gdzie bie­gnący do­okoła gma­chu ta­ras za­pew­niał pocz­tów­kową pa­no­ramę Wiecz­nego Mia­sta, od ko­puły ba­zy­liki Świę­tego Pio­tra w Wa­ty­ka­nie aż po Ko­lo­seum. Szcze­gólną chlubę lo­kum sta­no­wił biały for­te­pian ga­bi­ne­towy, po­da­ro­wany ho­te­lowi przez kom­po­zy­tora Le­onarda Bern­ste­ina, który swego czasu po­miesz­ki­wał tam przez pół roku. Santo Ver­sace, star­szy brat Gian­niego i Do­na­telli, nie zno­sił eks­tra­wa­ganc­kich apar­ta­men­tów, to­też sam za­kwa­te­ro­wał się w skrom­niej­szym po­koju tego sa­mego ho­telu.
Tego ranka każdy z uczest­ni­czą­cych w wy­da­rze­niu do­mów mody otrzy­mał go­dzinę na prze­pro­wa­dze­nie prób z mo­del­kami na słyn­nych scho­dach – wy­biegu nie­zwy­kle wy­ma­ga­ją­cym, bo skła­da­ją­cym się ze stu trzy­dzie­stu sied­miu mar­mu­ro­wych stopni, czę­sto do śli­sko­ści wy­dep­ta­nych przez prze­wa­la­jące się po nich od stu­leci tłumy tu­ry­stów. Dzie­siątki mo­de­lek ostroż­nie ćwi­czyły zej­ścia w szpil­kach, które za­mie­rzały wło­żyć na­stęp­nego dnia. Pierw­sze okienko na próbę na wy­biegu przy­pa­dło w udziale Do­na­telli. Re­ali­za­to­rzy pro­gramu zda­wali so­bie sprawę, że nie­koń­czący się ma­ra­ton pięk­nych mo­de­lek w pięk­nych kre­acjach prędko znu­dzi te­le­wi­dzów, a wy­niki oglą­dal­no­ści nie­ba­wem po roz­po­czę­ciu trans­mi­sji za­czną spa­dać, to­też w pierw­szej ko­lej­no­ści po­sta­no­wili za­pre­zen­to­wać naj­waż­niej­szych spo­śród pro­jek­tan­tów. W tym roku im­prezę otwie­rać miał dom mody Ver­sace. Wziąw­szy pod uwagę wielką liczbę uczest­ni­ków wy­da­rze­nia, or­ga­ni­za­to­rzy wy­zna­czyli li­mit, zgod­nie z któ­rym każdy pro­jek­tant mógł przed­sta­wić mak­sy­mal­nie pięt­na­ście stro­jów. Nie­wzru­szona ogra­ni­cze­niami Do­na­tella przy­wio­zła trzy­dzie­ści pięć kre­acji, pewna, że ty­powy dla ich marki blichtr kupi pro­du­cen­tów wi­do­wi­ska, a ci przy­mkną oko na zła­ma­nie za­sad.
Jakby tego było mało, Do­na­tella ścią­gnęła na im­prezę Na­omi Camp­bell, naj­więk­szą gwiazdę wśród su­per­mo­de­lek, sły­nącą z ide­al­nej fi­gury, gwiaz­dor­skich za­cho­wań oraz umie­jęt­no­ści za­pre­zen­to­wa­nia sukni z wdzię­kiem i wy­nio­słą ele­gan­cją. Udział w po­ran­nej pró­bie byłby po­ni­żej god­no­ści Na­omi, to­też zna­le­ziono dziew­czynę na jej za­stęp­stwo. Bry­tyj­ska pięk­ność przy­była do Ita­lii parę dni wcze­śniej i naj­pierw udała się na krótki urlop na wy­brzeże Amalfi, te­raz na­to­miast sa­mo­chód z szo­fe­rem wiózł ją do Rzymu na wie­czorną próbę ko­stiu­mową. Na­wet wśród licz­nych wszak w świe­cie mody nie­wy­obra­żal­nie roz­bu­cha­nych oso­bo­wo­ści Na­omi cie­szyła się sta­tu­sem diwy ab­so­lut­nej, który za­wdzię­czała w rów­nym stop­niu swej wy­smu­kłej syl­wetce, jak i tem­pe­ra­ment­nym wy­bry­kom. Dwu­dzie­sto­sied­mio­let­nia gwiazda wy­ka­zy­wała się nie­po­skro­mio­nym ape­ty­tem na przy­stoj­nych męż­czyzn, szyb­kie auta i ol­brzy­mie ilo­ści ko­ka­iny, co z ko­lei gwa­ran­to­wało nie­koń­czącą się po­żywkę re­dak­to­rom ru­bryk plot­kar­skich. Do le­gendy prze­szły jej na­pady fu­rii: gdy pew­nego razu w Lon­dy­nie zgu­biono jej ba­gaż, urzą­dziła taką scenę, że wierz­ga­jącą i roz­wrzesz­czaną mo­delkę z sa­mo­lotu mu­sieli usu­nąć funk­cjo­na­riu­sze po­li­cji. In­nym ra­zem ci­snęła w swoją po­ko­jówkę te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym. Ran­nej ko­bie­cie trzeba było za­ło­żyć szwy.
Tym­cza­sem w rę­kach Gian­niego Ver­sace Na­omi prze­ista­czała się w istotę zgoła od­mienną, nie­malże po­tulną. Już od dawna była jego ulu­bioną mo­delką – tą, o któ­rej czę­sto my­ślał, pro­jek­tu­jąc swoje suk­nie. Po­tra­fiła za­pre­zen­to­wać jego kre­acje w ich peł­nej wspa­nia­ło­ści, a jej ko­cie ru­chy per­fek­cyj­nie współ­grały ze zwiew­no­ścią pro­po­no­wa­nych przez Gian­niego sukni. To wła­śnie za jego sprawą Na­omi zy­skała sławę jed­nej z pierw­szych su­per­mo­de­lek z praw­dzi­wego zda­rze­nia, współ­two­rząc do­brane przez niego grono dziew­cząt nie­ziem­skiej urody. Peł­nił też wo­bec niej funk­cję opie­kuń­czego star­szego brata, ła­go­dząc wy­bu­chy Bry­tyjki o na­ro­wi­stym, ła­two­pal­nym tem­pe­ra­men­cie. Na­omi umoc­niła więź łą­czącą ją z kla­nem Ver­sace, bli­sko za­przy­jaź­nia­jąc się z Do­na­tellą, u któ­rej od­tąd czę­sto spę­dzała week­endy w ro­dzin­nej po­sia­dło­ści nad je­zio­rem Como.
Pod­czas gdy pod­sta­wiony sa­mo­chód wiózł Na­omi do Rzymu, w dwóch sa­lach kon­fe­ren­cyj­nych na pierw­szym pię­trze Ho­tel de la Ville, na­prędce prze­kształ­co­nych w za­ple­cze pełne cha­rak­te­ry­stycz­nych dla przy­go­to­wań do po­kazu mody gra­tów, wi­za­ży­ści, fry­zje­rzy i kraw­cowe nada­wali mo­del­kom na po­trzeby próby ge­ne­ral­nej su­per­sek­sowny Ver­sace look na wy­soki po­łysk. Ubrane w ob­ci­słe je­ansy i jesz­cze nie­uma­lo­wane dziew­częta w ocze­ki­wa­niu na swoją ko­lej plot­ko­wały i chi­cho­tały, po­pi­ja­jąc z pu­szek die­te­tyczną colę. Były wśród nich na­wet czter­na­sto­latki o wciąż nie­doj­rza­łej, nie­malże chło­pię­cej fi­gu­rze. W rze­czy­wi­sto­ści, je­żeli po­mi­niemy su­per­mo­delki, wiele mo­de­lek bez ma­ki­jażu wy­gląda za­ska­ku­jąco zwy­czaj­nie. Są ni­czym ka­me­le­ony, które pro­jek­tanci po­tra­fią prze­isto­czyć w aku­rat taki typ ko­biety, jaki wy­kon­cy­po­wali so­bie z my­ślą o da­nym se­zo­nie.
Wzdłuż jed­nej ze ścian stały rzę­dem to­a­letki, uzbro­jone w lampy da­jące ja­sne świa­tło i za­wa­lone bu­te­lecz­kami, tub­kami i tre­skami. Ma­ki­ja­ży­ści pew­nie wo­dzili dziew­częta za pod­bródki, od­wra­ca­jąc je to w lewo, to w prawo, aby do­brze przyj­rzeć się re­zul­ta­tom swych wy­sił­ków. W po­miesz­cze­niu gę­sto było od lep­kich opa­rów la­kieru do wło­sów, dymu z pa­pie­ro­sów, a także aro­matu espresso. Jako że cho­dziło o jed­no­ra­zowe wy­da­rze­nie, nie zaś część ma­ra­tonu mody, fa­chowcy od ko­afiur i wi­za­ży­ści mieli re­la­tyw­nie ła­twe za­da­nie. Pod­czas ty­go­dnia mody, kiedy mo­delki gnają z jed­nego po­kazu na drugi, ci sami spece mu­szą w te pędy uwal­niać je od sztucz­nych pa­znokci, skom­pli­ko­wa­nych fry­zur bądź po­kry­wa­ją­cego całe ciało żelu brą­zu­ją­cego, które na­rzu­cił im pro­jek­tant od­po­wie­dzialny za po­przedni wy­stęp. Po pię­cio­ty­go­dnio­wym se­zo­nie mo­delka, która zde­cy­do­wała się wziąć udział w ca­łym cy­klu po­ka­zów, w wy­niku nie­ustan­nych za­bie­gów i zmian ma wy­nisz­czoną skórę, włosy i pa­znok­cie.
Gdy etap ma­ki­jażu do­bie­gał końca, mo­delki z ob­na­żo­nymi pier­siami roz­bie­rały się da­lej, aż po­zo­sta­wały w sa­mych tylko ob­ca­sach i mi­kro­sko­pij­nych strin­gach, de­mon­stru­jąc wszem wo­bec pie­czo­ło­wi­cie wy­de­pi­lo­wane wo­skiem oko­lice bi­kini. Cze­kały, aż asy­stenci po­mogą im przy­odziać prze­wi­dziane stroje, tak aby same nie roz­ma­zały so­bie ma­ki­jażu ani też nie po­bru­dziły kre­acji tłu­stą oliwką, jaką na­kła­dały na nogi, aby przy­dać im bla­sku w świe­tle re­flek­to­rów. Przed waż­nymi po­ka­zami mo­delki czę­sto sto­so­wały dra­styczną dietę wy­szczu­pla­jącą bądź też ły­kały gar­ściami środki prze­czysz­cza­jące, tak więc po mat­czy­nemu uspo­so­bione kraw­cowe Gian­niego cze­kały w go­to­wo­ści ze szpil­kami w ustach, aby w ra­zie po­trzeby upiąć suk­nie tu i ów­dzie i do­pa­so­wać je do syl­wetki. Przy uży­ciu dwu­stron­nej ta­śmy kle­ją­cej fik­so­wano dziew­czy­nom biust, aby już na wy­biegu nie wy­sko­czył z cha­rak­te­ry­stycz­nego dla kre­acji Ver­sace prze­past­nego de­koltu. Tace z je­dze­niem stały nie­ru­szone, rów­nie do­brze mo­głoby ich nie być.
Na­stęp­nie współ­pra­cow­nicy Do­na­telli strze­lali każ­dej z dziew­czyn fotki po­la­ro­idem – w przy­pi­sa­nej do niej sukni wraz z wszel­kimi do­dat­kami w ro­dzaju bi­żu­te­rii czy to­rebki, z któ­rymi miała po­tem po­ka­zać się na wy­biegu. Zdję­cia mo­co­wano ta­śmą do wie­szaka z ca­łym ko­stiu­mem, aby mieć pew­ność, że mo­delka o ni­czym nie za­po­mni. Do­na­tella wła­śnie przy­pa­try­wała się, jak kraw­cowa ubiera jedną z dziew­czyn, za­sta­na­wia­jąc się przy tym nad ewen­tu­al­nymi zmia­nami na ostat­nią chwilę w prze­biegu pre­zen­ta­cji, gdy roz­dzwo­niła się jej ko­mórka. Był to rzecz ja­sna Gianni, który te­le­fo­no­wał z Miami Be­ach, by za­sy­pać sio­strę py­ta­niami.
Od lat sie­dem­dzie­sią­tych Gianni zdą­żył zor­ga­ni­zo­wać dzie­siątki po­ka­zów mody, do­pro­wa­dza­jąc przy tym do per­fek­cji me­tody za­rzą­dza­nia ru­chem na wy­biegu, które te­raz sta­rała się na­śla­do­wać Do­na­tella. Ver­sace zda­wał so­bie sprawę, że po­kaz mody, pod­czas któ­rego w ciągu za­le­d­wie kwa­dransa przed oczyma pu­blicz­no­ści miga nie­kiedy wręcz i sześć­dzie­siąt róż­nych stro­jów, musi być rów­nie do­pra­co­wany cho­re­ogra­ficz­nie jak przed­sta­wie­nie ba­le­towe, zaś samo tylko do­bra­nie naj­od­po­wied­niej­szego pod­kładu mu­zycz­nego, oświe­tle­nia, no i dziew­cząt, może się cią­gnąć ty­go­dniami. Mu­zyka ma wy­zna­czać ton po­kazu i nada­wać rytm, do któ­rego do­sto­sują się mo­delki. Pro­jek­tant musi zde­cy­do­wać, która mo­delka za­pre­zen­tuje okre­śloną suk­nię w naj­lep­szym świe­tle, na­to­miast ko­lej­ność przed­sta­wia­nia po­szcze­gól­nych kre­acji prze­są­dzi o osta­tecz­nym wy­dźwięku ca­łej ko­lek­cji, przy czym szcze­gól­nie istotne zna­cze­nie ma do­bór pierw­szego i ostat­niego stroju. Za­zwy­czaj mo­delka pre­zen­tuje pod­czas po­kazu co naj­mniej dwie kre­acje, a bywa, że na prze­bra­nie się otrzy­muje za­le­d­wie trzy­dzie­ści se­kund, przez co jesz­cze trud­niej jest wszystko uzgod­nić tak, aby wła­ściwa dziew­czyna we wła­ści­wym stroju po­ka­zała się we wła­ści­wej ko­lej­no­ści.
Gianni, aż na­zbyt świa­dom, że ja­ka­kol­wiek po­myłka przy usta­la­niu tych zmien­nych może prze­są­dzić o spek­ta­ku­lar­nej kla­pie do­brze wró­żą­cego po­kazu, nie­ustę­pli­wie wy­py­ty­wał sio­strę o suk­nie, które po­sta­no­wiła za­pre­zen­to­wać, a także o to, jak każda z nich leży na przy­pi­sa­nej do niej dziew­czy­nie. Rzym­skie show, bę­dące wi­do­wi­skiem na wskroś te­le­wi­zyj­nym, nie było aż tak bez­li­to­sne jak pre­zen­ta­cje na wy­bie­gach w Me­dio­la­nie czy w Pa­ryżu, nie zja­wiali się bo­wiem na nim na­bywcy ani naj­istot­niejsi re­dak­to­rzy świata mody. Nie­mniej Gianni bar­dzo się przej­mo­wał, pra­gnął, by wszystko udało się per­fek­cyj­nie, nie­po­koił się za­tem, czy Do­na­tella sta­nie na wy­so­ko­ści za­da­nia. Ogrom­nie ko­chał swoją sio­strę, nie zna­czyło to jed­nak, że do końca ufał jej osą­dowi.
Kiedy la­tem 1994 roku u Gian­niego zdia­gno­zo­wano rzadką od­mianę no­wo­tworu ucha we­wnętrz­nego, w związku z czym był zmu­szony pod­dać się che­mio­te­ra­pii, przy­szło mu sce­do­wać na sio­strę więk­szą od­po­wie­dzial­ność za co­dzienne funk­cjo­no­wa­nie firmy. Re­la­cje mię­dzy Gian­nim a Do­na­tellą ce­cho­wała głę­bia po­rów­ny­wana przez nie­któ­rych do więzi mię­dzy bliź­nię­tami. Sio­stra od dawna była dla brata po­wier­niczką i al­ter ego, two­rząc z nim je­den z naj­wspa­nial­szych ze­spo­łów w hi­sto­rii mody. Przed kil­koma laty Gianni zgo­dził się na to, by Do­na­tella za­pro­jek­to­wała nową li­nię ubrań pod na­zwą Ver­sus, mimo że nie mo­gła się po­chwa­lić wy­kształ­ce­niem kie­run­ko­wym, a wręcz nie po­tra­fiła szki­co­wać. Za­pro­po­no­wana przez nią ko­lek­cja – roc­kowe kre­acje bo­gate w skórę i ćwieki, od­zwier­cie­dla­jące tem­pe­ra­ment es­te­tyczny ich twór­czyni i wy­ce­nione czte­ro­krot­nie ni­żej ani­żeli fla­gowe pro­jekty Ver­sace – ze­brała sto­sun­kowo do­bre re­cen­zje. Lecz to wła­śnie przy oka­zji cho­roby Gian­niego czter­dzie­sto­dwu­let­nia Do­na­tella po raz pierw­szy na do­brą sprawę wy­szła z cie­nia dzie­więć lat star­szego brata. Wspa­niale się czuła w świe­tle ju­pi­te­rów, ocho­czo dy­ry­gu­jąc ze­spo­łem Gian­niego, któ­rego człon­ko­wie w więk­szo­ści współ­pra­co­wali z nim od chwili na­ro­dzin jego im­pe­rium. Udzie­lała wy­wia­dów pra­sie, która nie szczę­dziła jej przy­chyl­nych pu­bli­ka­cji, ta­kich jak dzie­się­cio­stro­ni­cowy ma­te­riał pod ty­tu­łem La Bella Do­na­tella [Piękna Do­na­tella], który uka­zał się na ła­mach „Va­nity Fair”. Lecz kiedy Gianni za­koń­czył re­kon­wa­le­scen­cję po walce z no­wo­two­rem, mię­dzy ro­dzeń­stwem za­częły się tar­cia. Gianni do­strze­gał, że jego lu­dzie wciąż kie­rują się su­ge­stiami Do­na­telli, co wcale mu się nie po­do­bało. Przez ko­lejne mie­siące do­cho­dziło mię­dzy nimi do spięć.
W 1997 roku w re­la­cjach mię­dzy bra­tem i sio­strą wciąż da­wało się wy­czuć na­pię­cie. Na ty­dzień przed rzym­skim wi­do­wi­skiem te­le­wi­zyj­nym Do­na­tella i Gianni przy­glą­dali się w Pa­ryżu po­ka­zowi ko­lek­cji Ver­sace, który kosz­tem kil­ku­dzie­się­ciu ty­sięcy fran­ków pro­jek­tant zor­ga­ni­zo­wał w zdob­nym we fre­ski ba­rze nad ba­se­nem eks­klu­zyw­nego ho­telu Ritz, wzno­szą­cego się przy placu Ven­dôme. Kiedy przed laty Ver­sace po­sta­no­wił urzą­dzić w Ritzu po­kaz mody, część fran­cu­skiej śmie­tanki to­wa­rzy­skiej krę­ciła no­sem. Dla pa­ry­żan Ritz to praw­dziwa in­sty­tu­cja, gdzie go­ściły ta­kie wspa­nia­ło­ści jak Er­nest He­min­gway, na cześć któ­rego na­zwano ho­te­lowy bar, a także Coco Cha­nel, która przez trzy­dzie­ści lat z okła­dem za­miesz­ki­wała tam w po­dwój­nym apar­ta­men­cie. Coco Cha­nel uosa­biała zaś in­sty­tu­cję fran­cu­skiej mody, którą te­raz my­ślał zde­tro­ni­zo­wać Ver­sace – bez­czelny par­we­niusz z po­łu­dnia Ita­lii.
W ra­mach lip­co­wego po­kazu w Ritzu w 1997 roku mo­delki miały we­dle po­my­słu Gian­niego zejść po po­dwój­nym ciągu scho­dów na wy­bieg ze szkła, który ka­zał zbu­do­wać po­nad tur­ku­so­wym ba­se­nem ho­telu. Do­na­tella na­ci­skała na brata, by jako ostat­nią mo­delkę, tę, która tra­dy­cyj­nie pre­zen­tuje naj­moc­niej­szy ele­ment ko­lek­cji, to jest suk­nię ślubną, po­słał Ka­ren El­son. El­son była ostat­nio na fali, a praw­dziwą sławę zy­skała wcze­śniej tego roku, kiedy to fo­to­graf Ste­ven Me­isel prze­ko­nał ją, by na po­trzeby pierw­szej w ka­rie­rze okładki wło­skiego „Vo­gue’a” dała so­bie zgo­lić brwi, a włosy prze­far­bo­wała na ja­sno­rude. Jed­nakże na dzień przed po­ka­zem Do­na­tella z pu­stego pierw­szego rzędu przy­glą­dała się, jak Gianni w zwy­czaj­nym pu­lo­we­rze i pli­so­wa­nych spodniach prze­mie­rza tam i z po­wro­tem prze­zro­czy­stą ta­flę z pla­stiku, którą uło­żono na szkla­nym wy­biegu, aby uchro­nić go przed ja­kim­kol­wiek za­bru­dze­niem. Ver­sace krzy­wił się na wi­dok El­son, która nie­pew­nie ze­szła po stop­niach i prze­spa­ce­ro­wała się po po­de­ście. Ani tro­chę nie od­po­wia­dał mu jej nie­chlujny, koń­ski chód, wście­kał się na Do­na­tellę, że mu ją w ogóle za­su­ge­ro­wała. Za­stą­pił więc El­son Na­omi, ta zaś przede­fi­lo­wała w jego sukni ślub­nej – a była to halka w stylu baby-doll z sek­sow­nej me­ta­lo­wej siatki, ozdo­biona ogrom­nymi krzy­żami ze sre­bra – tak, że pro­jek­tant nie po­sia­dał się z dumy. Ka­ren El­son wy­buch­nęła pła­czem, zaś ob­li­cze Do­na­telli ska­mie­niało. Gianni udo­wod­nił swą de­cy­zją, że w klu­czo­wych spra­wach nie ma do sio­stry cał­ko­wi­tego za­ufa­nia.
Po zgrzy­cie w Pa­ryżu Do­na­tella była zde­ter­mi­no­wana, by wy­wal­czyć so­bie pe­wien sto­pień au­to­no­mii. Ocho­czo za­tem przy­jęła re­zy­gna­cję Gian­niego z uczest­nic­twa w wi­do­wi­sku w Rzy­mie, które so­bie od­pu­ścił, chcąc wcze­śniej roz­po­cząć let­nie wa­ka­cje. Zresztą Gianni już dawno temu prze­stał brać udział w Donna sotto le stelle. Nie zno­sił kon­wen­cji pro­gramu, we­dle któ­rej wraz z ry­wa­li­zu­ją­cymi z nim pro­jek­tan­tami miał dzie­lić scenę ogłu­pia­ją­cego wi­do­wi­ska, co nie­uchron­nie koń­czyło się ak­tami ma­łost­ko­wej za­wi­ści. Gi­ganci świata mody zmu­szeni byli we­spół ko­rzy­stać z usług za­an­ga­żo­wa­nych do pro­gramu mo­de­lek, nie­któ­rzy usi­ło­wali za­tem za­pew­nić so­bie wy­łącz­ność naj­pięk­niej­szych z nich, świa­do­mie ocią­ga­jąc się z ich prze­bie­ra­niem. Zda­rzyło się wręcz, że Gior­gio Ar­mani i Va­len­tino wdali się w gło­śną awan­turę, gdy ten drugi prze­cią­gnął czas swo­jej próby z mo­del­kami[1]. Na do­miar złego sta­łym pro­ble­mem był nie­zno­śny upał. Pro­jek­tanci pre­zen­to­wali swe naj­now­sze ko­lek­cje, to jest pro­po­zy­cje stro­jów na je­sień i zimę, to­też dziew­częta go­to­wały się w cięż­kich suk­niach i fu­trza­nych płasz­czach, a przy­go­to­wy­wany tyle czasu ma­ki­jaż spły­wał im z twa­rzy. Przede wszyst­kim jed­nak Gianni od­pu­ścił so­bie Rzym, po­nie­waż czuł się wy­koń­czony. Na po­trzeby po­kazu w ho­telu Ritz Ver­sace przy­go­to­wał po­nad setkę ręcz­nie szy­tych sukni, co ozna­czało ty­dzień pracy po osiem­na­ście go­dzin dzien­nie. Ku uldze wielu uczest­ni­ków rzym­skiego przed­sta­wie­nia Gianni wraz z An­to­niem D’Amico, z któ­rym był od pięt­na­stu lat, po­le­cieli na kilka dni do trzy­dzie­sto­pię­cio­po­ko­jo­wej re­zy­den­cji pro­jek­tanta w Miami Be­ach na Flo­ry­dzie.
Skoro go­ściem spe­cjal­nym pro­gramu był dom mody Ver­sace, te­raz to Do­na­telli przy­cho­dziło za­mknąć całe wi­do­wi­sko. Na ko­niec po­kazu miała zejść po Scho­dach Hisz­pań­skich za rękę z Na­omi, co sta­no­wi­łoby chwilę try­umfu dla ko­biety, która do­tąd na­wet w cie­niu swego brata-men­tora roz­kwi­tała jako jego muza. Do­na­tella zda­wała so­bie sprawę z tego, że to Gianni sta­nowi naj­moc­niej­sze ogniwo ter­cetu Ver­sace i że to iskra jego ge­niu­szu za­pew­niła im po­wo­dze­nie wraz z wszel­kimi pły­ną­cymi zeń ko­rzy­ściami. Swoją osobą Gianni sta­bi­li­zo­wał ży­cie trójki ro­dzeń­stwa ni­czym do­brze roz­miesz­czony ba­last. Poza tym po­mimo nie­daw­nych kło­po­tów ze zdro­wiem wciąż za­równo pod wzglę­dem kre­atyw­nym, jak i ko­mer­cyj­nym znaj­do­wał się u szczytu swo­ich moż­li­wo­ści. Pod ko­niec lat dzie­więć­dzie­sią­tych Gianni uszla­chet­nił i udo­sko­na­lił swój styl, re­zy­gnu­jąc z cha­rak­te­ry­stycz­nej dla nie­któ­rych wcze­snych jego pro­jek­tów krzy­kli­wo­ści. Z cza­sem stał się de­fi­ni­cją obo­wią­zu­ją­cego w ostat­niej de­ka­dzie ty­siąc­le­cia etosu do­sko­na­ło­ści. Od­tąd za­li­czano go po­społu z Yves’em Sa­int Lau­ren­tem, Coco Cha­nel i Gior­giem Ar­ma­nim do grona naj­wy­bit­niej­szych pro­jek­tan­tów w dzie­jach mody.
W Rzy­mie za­le­d­wie mi­nęła pora obia­dowa – w Miami zaś do­piero świ­tało – kiedy Do­na­tella ode­brała pierw­szy tego dnia te­le­fon od brata. Nie da­wał jej spo­koju, do­py­tu­jąc o prze­bieg próby, ona zaś z każdą chwilą co­raz to bar­dziej się iry­to­wała. W końcu nie wy­trzy­mała:
– Gianni, stam­tąd, gdzie je­steś, mi nie po­mo­żesz – rzu­ciła i się roz­łą­czyła[2].
Kiedy pół go­dziny póź­niej za­dzwo­nił po­now­nie, zi­gno­ro­wała te­le­fon, za­jęta szy­ko­wa­niem mo­de­lek.
Za­raz po­tem ktoś za­dzwo­nił na nu­mer Santa, naj­star­szego i za­ra­zem naj­bar­dziej biz­ne­sowo uspo­so­bio­nego z trójki ro­dzeń­stwa Ver­sace. Ten uznał, że to pew­nie jego brat, tym­cza­sem w słu­chawce roz­legł się głos jed­nej z me­dio­lań­skich asy­sten­tek domu mody.
– Po­strze­lili Gian­niego – po­wie­działa. Na tę chwilę nie wie­działa nic poza tym.
W tej strasz­li­wej chwili Santo po­czuł, jak wzbiera w nim gwał­towna fala po­wo­do­wa­nego wzglę­dami prak­tycz­nymi gniewu. Po co jego brat w ogóle je­chał do Miami, mia­sta sły­ną­cego z pa­nu­ją­cej tam ogrom­nej prze­mocy? Ileż to razy Santo po­wta­rzał Gian­niemu, by ten na­jął so­bie ochro­nia­rzy? Wcho­dząc w na­tu­ralną dla sie­bie rolę tego, kto roz­wią­zy­wał ro­dzinne pro­blemy, Santo za­czął już się za­sta­na­wiać, jak ścią­gnąć Gian­niego z po­wro­tem do Włoch i umie­ścić go na czas re­kon­wa­le­scen­cji w szpi­talu.
Z po­nurą miną po­biegł szu­kać Do­na­telli i od­cią­gnął ją od mo­delki, któ­rej po­ma­gała aku­rat przy przy­miarce.
– Do­na­tella, vieni qua sub­ito! Chodź tu na­tych­miast! – za­wo­łał spa­ni­ko­wa­nym gło­sem, co spo­wo­do­wało, że mo­delki i współ­pra­cow­nicy, zna­jący go jako naj­spo­koj­niej­szego z trójki ro­dzeń­stwa, za­marli. Za­nie­po­ko­jona Do­na­tella po­dą­żyła za nim. Kiedy zna­leźli się na osob­no­ści, Santo prze­ka­zał jej wieść: – Ja­kiś sza­le­niec po­strze­lił Gian­niego. Ale nie martw się, jest już w dro­dze do szpi­tala, a tam się nim zajmą.
Do­na­tella nie uwie­rzyła bratu. Na­tych­miast po­częła te­le­fo­no­wać do Miami. Kiedy udało jej się do­dzwo­nić do ko­goś z firmy, kto miał kon­takt ze szpi­ta­lem, hi­ste­rycz­nie wrza­snęła, prze­czu­wa­jąc, że do­szło do naj­gor­szego.
– Tak, Do­na­tello – po­twier­dził gro­bowy głos w słu­chawce. – Gianni nie żyje.
Do­na­tella wy­dała z sie­bie krzyk, który usły­szały ćwi­czące jesz­cze na scho­dach mo­delki. Na­stęp­nie ze­mdlała. Sto­jący obok niej Santo po­bladł i za­czął dy­go­tać. Parę mi­nut póź­niej wraz z Ema­nu­elą Schme­idler, która od dawna od­po­wia­dała w fir­mie za PR, zdo­łał za­tar­gać Do­na­tellę do jej apar­ta­mentu.
Tam od­zy­skała przy­tom­ność i przy­sia­dła zgar­biona na łóżku, wraz z San­tem za­no­sząc się szlo­chem. Wnet jed­nak ze­rwała się na nogi, za­nie­po­ko­jona tym, że dzieci mogą do­wie­dzieć się o spra­wie z te­le­wi­zji. Ktoś z jej współ­pra­cow­ni­ków czym prę­dzej udał się do po­koju obok, gdzie dzieci Do­na­telli, je­de­na­sto­let­nia Al­le­gra i sze­ścio­letni Da­niel, oglą­dały do­tąd kre­skówki. Lecz było już za późno. Wło­skie sta­cje te­le­wi­zyjne nada­wały ko­mu­ni­katy o śmierci Gian­niego, a dzieci zdą­żyły je zo­ba­czyć. W prze­ra­że­niu pod­bie­gły do matki.
To, co po­tem na­stą­piło, za­równo Santo, jak i Do­na­tella za­pa­mię­tali jak przez mgłę. Oboje byli w szoku, po­grą­żeni w bólu i roz­pa­czy. Po­trze­bo­wali trzy­dzie­stu ochro­nia­rzy, by prze­bić się przez masę dzien­ni­ka­rzy ob­le­ga­ją­cych wej­ście do Ho­tel de la Ville. Je­den z fo­to­re­por­te­rów spró­bo­wał wręcz zejść po ścia­nie bu­dynku, aby tylko zdo­być zdję­cie ro­dzeń­stwa w apar­ta­men­cie. Inny pa­pa­razzo ustrze­lił fo­to­gra­fię sku­lo­nej na tyl­nym sie­dze­niu czar­nego mer­ce­desa Do­na­telli, z któ­rej twa­rzy, skry­tej za ogrom­nymi czar­nymi oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi, wy­zie­rało cier­pie­nie.
Brat i sio­stra udali się sa­mo­cho­dem na po­ło­żone na obrze­żach Wiecz­nego Mia­sta woj­skowe lot­ni­sko Ciam­pino. Si­lvio Ber­lu­sconi, naj­bo­gat­szy czło­wiek we Wło­szech, a w przy­szło­ści rów­nież szef wło­skiego rządu, za­pro­po­no­wał, że udo­stępni człon­kom ro­dziny za­mor­do­wa­nego pro­jek­tanta swój pry­watny od­rzu­to­wiec, aby mo­gli czym prę­dzej udać się do Miami, lecz pe­wien wło­ski ma­gnat branży bu­dow­la­nej oka­zał się jesz­cze szyb­szy i z miej­sca pod­sta­wił im swoją ma­szynę.
Do­na­tella i Santo wy­lą­do­wali na lot­ni­sku w Miami o wpół do czwar­tej nad ra­nem po dzie­się­cio­go­dzin­nym lo­cie i po­je­chali wprost do re­zy­den­cji Gian­niego przy bul­wa­rze Ocean Drive, w sa­mym środku dziel­nicy So­uth Be­ach, do któ­rej po­pu­lar­no­ści ogrom­nie przy­czy­nił się styl ży­cia Ver­sa­cego[3]. Ma­donna za­pro­po­no­wała, że je­żeli nie będą chcieli no­co­wać w domu Gian­niego, mogą za­trzy­mać się u niej, jed­nakże od­mó­wili. Na­stępne pół­to­rej doby spę­dzili w willi, w któ­rej re­no­wa­cję ich brat wło­żył mi­liony i którą tak bar­dzo uko­chał – a która te­raz prze­isto­czyła się w miej­sce zbrodni.
Dom ob­le­gali przed­sta­wi­ciele środ­ków ma­so­wego prze­kazu. Po nie­bie krą­żyły śmi­głowce sta­cji te­le­wi­zyj­nych, zaś dzie­siątki fo­to­re­por­te­rów i ka­me­rzy­stów ko­czo­wały na ulicy, ob­fo­to­gra­fo­wu­jąc za­im­pro­wi­zo­wany oł­ta­rzyk z kwia­tów i świe­czek, który wy­rósł na fron­to­wych stop­niach bu­dynku, skąd do­piero co zmyto plamę krwi Gian­niego. Kiedy ro­ze­szła się wia­do­mość, że na miej­sce przy­byli Do­na­tella i Santo, część me­dial­nego stada oto­czyła tylne wyj­ście w za­ułku za po­sia­dło­ścią. Póź­niej, kiedy ro­dzeń­stwo go­to­wało się, by prze­je­chać do za­kładu po­grze­bo­wego, ekipa Gian­niego za­dbała o to, by wy­pu­ścić w mia­sto jesz­cze kilka in­nych li­mu­zyn i tym sa­mym od­cią­gnąć od domu pa­pa­raz­zich, lecz plan się nie po­wiódł. Aby wy­do­stać się z re­zy­den­cji, mu­sieli więc skryć się za roz­ło­żo­nymi przez ochronę ogrom­nymi pa­ra­so­lami, a gdy po­grą­żeni w smutku prze­dzie­rali się do auta, nie obyło się bez prze­py­cha­nek.
O pią­tej po po­łu­dniu Santo, Do­na­tella oraz part­ner ży­ciowy Gian­niego An­to­nio sta­wili się w domu po­grze­bo­wym, który mie­ścił się w pod­upa­dłym bu­dynku na pa­skud­nych przed­mie­ściach Miami, aby po raz ostatni zo­ba­czyć Gian­niego. Po­mimo sta­rań pod­ję­tych przez pra­cow­nika za­kładu, który sta­rał się za­ma­sko­wać ob­ra­że­nia, twarz zmar­łego była czę­ściowo zde­for­mo­wana przez po­ci­ski[4]. Do­na­tella, nic so­bie nie ro­biąc z pro­te­stów Santa, uparła się, że sama ubie­rze Gian­niego do trumny. Pod osłoną tu­zina ochro­nia­rzy i funk­cjo­na­riu­szy po­li­cji, któ­rzy dy­żu­ro­wali na ze­wnątrz bu­dynku, ro­dzina od­pra­wiła skromną ce­re­mo­nię w ka­plicy domu po­grze­bo­wego, po czym szczątki Gian­niego zo­stały spo­pie­lone.
Tego sa­mego dnia wie­czo­rem ro­dzina za­sia­dła do wspól­nego po­siłku. Santo i Do­na­tella przez cały dzień po­wścią­gali emo­cje, non stop oto­czeni praw­ni­kami, spe­cami od wi­ze­runku i przy­ja­ciółmi, któ­rzy tłum­nie zja­wili się w re­zy­den­cji. Oso­bi­sty ku­charz Gian­niego przy­go­to­wał pro­ste da­nie z ma­ka­ro­nem. Na­stęp­nie po­dał wa­ni­liowe bu­dino – wło­ską wer­sję flanu, bę­dącą ulu­bio­nym de­se­rem zmar­łego. Gdy po­trawa zna­la­zła się na stole, Do­na­tella i Santo w końcu stra­cili pa­no­wa­nie nad sobą i za­lali się łzami[5]. Późną nocą, kiedy liczba dzien­ni­ka­rzy ob­le­ga­ją­cych dom nieco się zmniej­szyła, Do­na­tella wy­chy­nęła z willi, aby uca­ło­wać miej­sce, w któ­rym kule mor­dercy się­gnęły Gian­niego.
Na­stęp­nego dnia Do­na­tella, Santo i An­to­nio od­le­cieli z po­wro­tem do Me­dio­lanu. Santo na ko­la­nach prze­wo­ził wy­ko­naną z brązu urnę, w niej zaś pro­chy brata. Przez całą długą po­dróż do Włoch cała trójka prak­tycz­nie mil­czała. Tym­cza­sem w Miami wła­śnie ru­szała jedna z naj­więk­szych ob­ław w hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Nim Do­na­tella i Santo do­le­cieli do Me­dio­lanu, biuro PR domu mody Ver­sace pod­jęło się przy­go­to­wań do po­grzebu. Po­sta­no­wiono, że od­bę­dzie się on we wto­rek, 22 lipca 1997 roku, do­kład­nie w ty­dzień od chwili za­mor­do­wa­nia Gian­niego. Jesz­cze w Miami Do­na­tella, mio­ta­jąca się mię­dzy bez­brzeżną roz­pa­czą a gnie­wem wy­wo­ła­nym bru­tal­nym mor­der­stwem brata, po­sta­no­wiła, że wy­prawi mu po­grzeb, ja­kiego jesz­cze świat nie wi­dział.
– Za­bili Gian­niego jak ulicz­nego psa – rzu­ciła sze­fowi działu PR. – Te­raz chcę, by miał po­grzeb godny księ­cia.
Swoim lu­dziom ka­zała za­po­znać się z na­gra­niami z ce­re­mo­nii po­grze­bo­wych ko­ro­no­wa­nych głów i za­czerp­nąć z tych ma­te­ria­łów in­spi­ra­cję dla prze­biegu uro­czy­sto­ści. Do­szła do wnio­sku, że tylko jedno miej­sce bę­dzie od­po­wied­nie, by na­le­ży­cie uczcić pa­mięć jej uko­cha­nego brata: Il Du­omo, wspa­niała ka­te­dra w Me­dio­la­nie. Santo w pierw­szej chwili wy­da­wał się zszo­ko­wany pod­jętą przez sio­strę de­cy­zją, lecz osta­tecz­nie przy­chy­lił się do ży­cze­nia Do­na­telli.
Co prawda sie­dziba główna domu mody Ver­sace znaj­do­wała się wła­śnie w Me­dio­la­nie, lecz nikt z klanu nie da­rzył tego mia­sta szcze­gólną sym­pa­tią. Ro­dzina po­cho­dziła z da­le­kiego po­łu­dnia Włoch, z apa­tycz­nej, za­co­fa­nej i prze­żar­tej ukła­dami ma­fij­nymi pro­win­cji, sta­no­wią­cej jawne prze­ci­wień­stwo asce­tycz­nej i pra­co­wi­tej Pół­nocy, gdzie me­ri­dio­nali, to jest po­łu­dniowcy, spo­ty­kali się z uprze­dze­niami i po­dejrz­li­wo­ścią. Gianni za­wsze uwa­żał Me­dio­lan za smętne, bru­nat­no­szare mia­sto za­miesz­kałe przez spię­tych i kon­ser­wa­tyw­nych lu­dzi. Po­dob­nie jak wielu po­łu­dniow­ców, któ­rzy prze­nie­śli się na pół­noc Pół­wy­spu Ape­niń­skiego w po­szu­ki­wa­niu ży­cio­wej oka­zji, sza­no­wał obecny w mie­ście kal­wiń­ski etos pracy, nie­mniej w każdy czwar­tek wie­czo­rem wy­ry­wał się ze sto­licy Lom­bar­dii, by cały week­end spę­dzić nad brze­gami je­ziora Como. Z ko­lei no­sząca tle­nione blond włosy i krzy­kliwe kre­acje Do­na­tella była świa­doma, że sno­bi­stycz­nie uspo­so­bieni me­dio­lań­czycy od­no­szą się do niej ze wzgardą. Santo rów­nież do­ce­niał stwa­rzane przez to mia­sto moż­li­wo­ści, nie zno­sił jed­nak tak od­czu­wal­nych w mie­ście re­sen­ty­men­tów pod ad­re­sem przy­by­szów z Po­łu­dnia.
I rze­czy­wi­ście, stare miesz­czań­skie rody Me­dio­lanu ni­gdy do końca nie za­ak­cep­to­wały klanu Ver­sace, wy­róż­nia­ją­cego się swym nie­okrze­sa­niem, po­łu­dnio­wym ak­cen­tem i gło­śnym sty­lem by­cia. Od czasu po­wo­jen­nego bo­omu go­spo­dar­czego wielu me­dio­lań­czy­ków ży­wiło głę­boką an­ty­pa­tię wo­bec po­łu­dniow­ców ta­kich jak ro­dzeń­stwo Ver­sace, uzna­jąc ich za ze­psu­tych dar­mo­zja­dów, któ­rzy żyją na koszt przed­się­bior­czej Pół­nocy. Jesz­cze przed śmier­cią Gian­niego uczu­cia te zna­la­zły wy­ra­zi­ste uj­ście pod po­sta­cią Ligi Pół­noc­nej, no­wej par­tii po­li­tycz­nej wprost na­wo­łu­ją­cej do ode­rwa­nia pół­nocy kraju od reszty Włoch. Do­brze uro­dzo­nym me­dio­lań­czy­kom pro­jekty Gian­niego, tak po­pu­larne po­śród nu­wo­ry­szy, któ­rzy za­ist­nieli za sprawą bo­omów na miej­sco­wej gieł­dzie w la­tach osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych, wy­da­wały się wul­gar­nym do­wo­dem złego smaku. Już zde­cy­do­wa­nie ła­twiej przy­cho­dziło im za­ak­cep­to­wać Gior­gia Ar­ma­niego, który pro­po­no­wał spo­koj­niej­sze gar­ni­tury, sam po­cho­dził z Pół­nocy, a do tego nie epa­to­wał tak swoim ho­mo­sek­su­ali­zmem. Bar­dziej ce­niona była też Miuc­cia Prada, która wy­wo­dziła się z za­cnego me­dio­lań­skiego rodu, trud­nią­cego się wy­ro­bem skó­rza­nych ku­frów po­dróż­nych dla miej­sco­wego pa­try­cjatu jesz­cze od przed­woj­nia. Wyż­sze sfery bur­żu­azji, chlu­biące się po­dwój­nymi na­zwi­skami i za­mi­ło­wa­niem do po­wścią­gli­wej ele­gan­cji kra­wiec­twa fran­cu­skiego, nie były z ko­lei w sta­nie po­jąć po­pu­lar­no­ści stro­jów pro­jek­to­wa­nych przez Gian­niego. Kto by się od­wa­żył coś ta­kiego ku­pić? Jak szep­tano, tak wiel­kie do­chody jego firma mo­gła uzy­ski­wać wy­łącz­nie za sprawą ma­fii.
Kiedy za­tem Do­na­tella za­żą­dała, by po­grzeb Gian­niego zor­ga­ni­zo­wano w ka­te­drze, nie­któ­rzy me­dio­lań­czycy uznali ta­kie ocze­ki­wa­nia za po­wód do obu­rze­nia. W ostat­nich la­tach na­wet eli­tom miej­sco­wej spo­łecz­no­ści od­ma­wiano po­zwo­le­nia na na­bo­żeń­stwa po­grze­bowe w Du­omo. Zdolny po­mie­ścić po­nad cztery ty­siące wier­nych ko­ściół był po pro­stu zbyt wielki. Or­ga­ni­zo­wano w nim je­dy­nie po­grzeby pań­stwowe – jak w przy­padku uro­czy­sto­ści ża­łob­nych upa­mięt­nia­ją­cych ofiary za­ma­chu bom­bo­wego, jaki w 1993 roku prze­pro­wa­dziła w Me­dio­la­nie ma­fia.
Ka­te­dra w Me­dio­la­nie, trze­cia naj­więk­sza świą­ty­nia ka­to­licka na świe­cie, ma kształt ol­brzy­miego, cięż­ka­wego ostro­słupa, który zdaje się za­ta­piać w po­wierzchni placu. Wzno­szona przez sześć wie­ków, lecz do dzi­siaj nie­ukoń­czona, po­cząt­kowo miała na­wią­zy­wać do zwiew­nej gra­cji oka­zów fran­cu­skiego go­tyku ta­kich jak pa­ry­ska No­tre Dame. Tym­cza­sem jed­nak pod wpły­wem dzia­łań ko­lej­nych ar­chi­tek­tów, pra­gną­cych na­rzu­cić jej swoją wła­sną wi­zję, prze­mie­niła się w gma­twa­ninę roz­ma­itych sty­lów. Ko­ściół, choć im­po­nuje sa­mym swym roz­mia­rem, spra­wia za­ra­zem dość po­sępne wra­że­nie – jest tak ogromny, że na­wet naj­ja­śniej­sze pro­mie­nie sło­neczne nie są w sta­nie na tyle prze­bić się przez wi­traże w jego oknach, by roz­świe­tlić pa­nu­jący we­wnątrz pół­mrok. Przy­tła­cza­jące wra­że­nie do­dat­kowo po­tę­gują trzy rzędy wiel­kich ni­czym se­kwoje ko­lumn, wy­ko­na­nych z ró­żo­wego mar­muru z Can­do­glii, który pod wpły­wem czasu przy­brał od­cień żół­to­szary. Jed­nakże po­mimo ta­kiej po­sęp­no­ści Du­omo sta­nowi dla me­dio­lań­czy­ków no­stal­giczne serce ich mia­sta. Po­nad da­chem wznosi się Ma­don­nina, mie­rząca cztery me­try po­zła­cana fi­gura Matki Bo­skiej, bę­dąca sym­bo­lem Me­dio­lanu. W grun­cie rze­czy Do­na­tella do­po­mi­nała się za­tem dla brata o po­grzeb pań­stwowy – chciała uczcić tra­gicz­nie prze­rwane ży­cie sek­sow­nego, no­wo­cze­snego i wy­wro­to­wego iko­no­kla­sty w miej­scu szcze­gól­nie waż­nym dla wło­skiego es­ta­bli­sh­mentu.
Kiedy biuro PR domu mody Ver­sace zwró­ciło się do bur­mi­strza z prośbą o przed­sta­wie­nie ich ży­cze­nia me­dio­lań­skiemu me­tro­po­li­cie, wła­dze ko­ścielne wy­ra­ziły obawę, że msza ża­łobna prze­isto­czy się w wi­do­wi­sko łą­czące w so­bie po­kaz mody i ge­jow­ską pa­radę dla uczcze­nia czło­wieka, który za ży­cia pu­blicz­nie wy­ra­żał swoją wzgardę wo­bec Ko­ścioła. Osta­tecz­nie spra­wu­jący pie­czę nad ka­te­drą ksiądz An­gelo Majo ustą­pił, zda­jąc so­bie sprawę, że Il Du­omo jest je­dy­nym obiek­tem dość du­żym i wspa­nia­łym, by po­mie­ścić w swych pro­gach wszyst­kie spo­dzie­wane na po­grze­bie zna­ko­mi­to­ści.
Dom mody Ver­sace za­jął się przy­go­to­wa­niami do po­grzebu zu­peł­nie tak, jak gdyby cho­dziło o ostatni po­kaz mody jego za­ło­ży­ciela – bo tak też w isto­cie było. Pra­cow­nicy firmy po­roz­sy­łali za­pro­sze­nia do ulu­bio­nych gwiazd, któ­rym na­stęp­nie za­re­zer­wo­wano noc­legi w pię­cio­gwiazd­ko­wym ho­telu Four Se­asons nie­opo­dal kwa­tery głów­nej im­pe­rium Ver­sace w sa­mym sercu kwar­tału, któ­rego osią jest via Mon­te­na­po­le­one. W pra­cowni na ostat­nim pię­trze sie­dziby firmy kraw­cowe Gian­niego po­wy­do­by­wały za­pi­ski za­wie­ra­jące szcze­gó­łowe wy­miary ulu­bio­nych VIP-ów zmar­łego. Dzień i noc szy­ko­wały sto­no­wane ko­stiumy dla żeń­skiej czę­ści fa­mi­lii Ver­sace, jak rów­nież dla ta­kich po­staci jak księżna Diana czy Na­omi Camp­bell. Na­stęp­nie asy­stentki umie­ściły stroje w ho­te­lo­wych apar­ta­men­tach za­pro­szo­nych wraz z do­pa­so­wa­nymi do nich to­reb­kami, wo­al­kami z czar­nej ko­ronki oraz od­po­wied­nimi bu­tami. W miarę jak ko­lejni go­ście po­twier­dzali chęć przy­by­cia, na bie­żąco ak­tu­ali­zo­wano plan usa­dze­nia uczest­ni­ków ce­re­mo­nii.
Kiedy tylko don An­gelo Majo wy­ra­ził zgodę na or­ga­ni­za­cję mszy, biuro pra­sowe Ver­sace zdo­łało skło­nić ar­chi­die­ce­zję i miej­skich de­cy­den­tów do sze­regu ustępstw, które za­sko­czyły wielu miesz­kań­ców Me­dio­lanu. Udało się prze­ko­nać ma­gi­strat, by via dell’Ar­ci­ve­sco­vado, sze­roką ar­te­rię bie­gnącą wzdłuż po­łu­dnio­wej strony ka­te­dry, za­mknięto na ca­łej dłu­go­ści, co nie zda­rzyło się na­wet przy oka­zji wcze­śniej­szej o kilka lat wi­zyty, jaką zło­żył w mie­ście sam pa­pież Jan Pa­weł II. Wła­dze ko­ścielne od­wo­łały dwa z je­de­na­stu od­by­wa­ją­cych się co­dzien­nie na­bo­żeństw, jak rów­nież zo­bo­wią­zały się opróż­nić świą­ty­nię z tu­ry­stów na go­dzinę przed za­pla­no­waną na osiem­na­stą uro­czy­sto­ścią. Aby po­ra­dzić so­bie z tłu­mem i za­gwa­ran­to­wać bez­pie­czeń­stwo przy­by­łym zna­ko­mi­to­ściom, mia­sto skie­ro­wało w po­bliże ka­te­dry oraz przed sie­dzibę domu mody Ver­sace setki do­dat­ko­wych funk­cjo­na­riu­szy po­li­cji, któ­rzy wsparli tym sa­mym za­stępy wy­na­ję­tych przez ro­dzinę pra­cow­ni­ków pry­wat­nych firm ochro­niar­skich. Za­rządcy Du­omo zgo­dzili się od­gro­dzić za po­mocą drew­nia­nych ba­rie­rek około dwu­dzie­stu ław w środ­ko­wej na­wie świą­tyni, aby w ten spo­sób ogra­ni­czyć do­stęp do obec­nych na mszy VIP-ów. Za­raz też za­częły krą­żyć po­gło­ski, ja­koby Santo gwoli prze­ko­na­nia ko­ściel­nych do­stoj­ni­ków do ze­zwo­le­nia na uro­czy­stość prze­ka­zał im dys­kret­nie sumę pię­ciu­set ty­sięcy do­la­rów. Sam za­in­te­re­so­wany sta­now­czo za­prze­czył ta­kim po­mó­wie­niom, do­pre­cy­zo­wu­jąc, że do­ko­nał je­dy­nie zwy­cza­jo­wej skrom­nej wpłaty, jaką ro­dzina zwy­kła ro­bić w za­mian za wy­pra­wie­nie po­grzebu.
W dniu uro­czy­sto­ści po­grze­bo­wych me­dia ca­łego świata sku­piły uwagę na sto­licy Lom­bar­dii. Ame­ry­kań­skie sta­cje te­le­wi­zyjne przy­słały ekipy z No­wego Jorku i wy­ło­żyły ty­siące do­la­rów na za­pew­nie­nie so­bie do­stępu do łą­cza sa­te­li­tar­nego, aby za po­śred­nic­twem usta­wio­nych pod ka­te­drą wo­zów trans­mi­syj­nych re­la­cjo­no­wać wy­da­rze­nia w cza­sie rze­czy­wi­stym. Ze­społy BBC, CNN oraz sta­cji fran­cu­skich i ja­poń­skich po­zaj­mo­wały po­koje w ho­te­lach w po­bliżu świą­tyni. Pra­gnąc wpro­wa­dzić choć odro­binę skrom­no­ści w ten me­dialny cyrk, biuro pra­sowe ka­te­dry po­le­ciło sta­ra­ją­cym się o akre­dy­ta­cje spra­woz­daw­com do­brać sto­sowne do oka­zji stroje: re­por­te­rzy mieli się sta­wić w ciem­nych gar­ni­tu­rach, ich ko­le­żanki zaś – zre­zy­gno­wać z su­kie­nek od­sła­nia­ją­cych ra­miona bądź też na­zbyt krót­kich. We­wnątrz ko­ścioła pra­cow­nicy firmy Ver­sace wy­zna­czyli tuż obok wej­ścia dla VIP-ów strefę dla przed­sta­wi­cieli me­diów, aby uła­twić im jak naj­lep­sze uka­za­nie pierw­szych rzę­dów ław, w któ­rych miały za­siąść sławy. Kiedy w świą­tyni za­częli zja­wiać się pierwsi go­ście, dzien­ni­ka­rze mieli za sobą już wiele go­dzin prze­py­cha­nek o jak naj­do­god­niej­szą po­zy­cję star­tową.
La­tem me­dio­lań­ska ka­te­dra za­pew­nia wy­tchnie­nie od pa­nu­ją­cych w mie­ście upa­łów, to­też przy­by­wa­jący do Du­omo ża­łob­nicy z wdzięcz­no­ścią za­nu­rzali się w jej chłod­nym mroku. Miesz­kań­cy­mia­sta we­szli do ko­ścioła przez główne, brą­zowe wrota od strony piazza del Du­omo i szybko wy­peł­nili tylną po­łowę gma­chu. Nie­któ­rzy na długo przed roz­po­czę­ciem na­bo­żeń­stwa za­re­zer­wo­wali so­bie miej­sca przy uży­ciu re­kla­mó­wek i to­re­bek. Inni sta­wali na drew­nia­nych ba­rier­kach, aby uchwy­cić spoj­rze­niem wcho­dzące od przodu sławy.
Około wpół do szó­stej po po­łu­dniu przy wy­zna­czo­nym wej­ściu dla VIP-ów od strony via dell’Ar­ci­ve­sco­vado za­trzy­mała się ka­wal­kada czar­nych mer­ce­de­sów. Każdy z go­ści trzy­mał tło­czone białe za­pro­sze­nie. Po­dob­nie jak w przy­padku wy­da­rzeń roz­gry­wa­ją­cych się na czer­wo­nych dy­wa­nach – za ba­rier­kami obok wej­ścia tło­czyli się dzien­ni­ka­rze i fo­to­re­por­te­rzy. W bez­li­to­snych pro­mie­niach słońca wy­cze­ki­wały ogromne tłumy ga­piów. Nie­któ­rzy z nich po­gwiz­dy­wali na wi­dok co ślicz­niej­szych mo­de­lek, inni się­gali ku prze­cho­dzą­cym ce­le­bry­tom, li­cząc na otrzy­ma­nie au­to­grafu, co pra­wie ni­gdy nie na­stę­po­wało. Przy­stojni mło­dzi męż­czyźni w czar­nych gar­ni­tu­rach Ver­sace stali przy wej­ściu do ko­ścioła, go­towi po­pro­wa­dzić zja­wia­jące się zna­ko­mi­to­ści do od­po­wied­nich ław przed oł­ta­rzem. Aby do­stać się na miej­sca w sek­to­rze VIP, ża­łob­nicy mu­sieli przejść obok jed­nego z naj­oso­bliw­szych po­są­gów w ka­te­drze – przy­po­mi­na­ją­cej szkie­let fi­gury Świę­tego Bar­tło­mieja. Żyw­cem ob­darty ze skóry mę­czen­nik za­rzuca so­bie zwi­sa­jącą swo­bod­nie skórę na plecy, jakby to była pu­sta sa­kwa.
Biuro pra­sowe za­dbało o to, by usza­no­wano na­le­ga­nia władz ko­ściel­nych do­ty­czące sto­no­wa­nego cha­rak­teru ce­re­mo­nii. (Przy­ja­cio­łom zmar­łego po­le­cono, by za­miast przy­sy­łać kwiaty, po­czy­nili wpłaty na or­ga­ni­za­cję cha­ry­ta­tywną po­ma­ga­jącą wal­czyć z ra­kiem; Tom Cru­ise i Ni­cole Kid­man prze­ka­zali w ten spo­sób dwa­dzie­ścia pięć ty­sięcy do­la­rów). U pod­staw ko­lumn po obu stro­nach oł­ta­rza roz­sta­wiono parę pro­stych kom­po­zy­cji ob­fi­tu­ją­cych w białe róże, to jest je­den z ulu­bio­nych ele­men­tów de­ko­ra­cyj­nych Gian­niego, lecz poza tym ko­ściół po­zo­stał na do­brą sprawę nie­przy­oz­do­biony. Dla unik­nię­cia ja­kich­kol­wiek prze­ja­wów osten­ta­cji biuro pra­sowe po­sta­rało się, by człon­ko­wie ro­dziny nie­bosz­czyka oraz ich naj­bliżsi ubrali się na czarno, względ­nie w ciemne od­cie­nie gra­natu. Po­mimo pa­nu­ją­cego tego dnia upału Do­na­tella i Al­le­gra zde­cy­do­wały się na wo­alki z czar­nej ko­ronki oraz dłu­gie, czarne rę­ka­wiczki.
Sie­dząca w pierw­szym rzę­dzie ro­dzina była uoso­bie­niem bólu i roz­pa­czy. Wy­mę­czony i wy­mi­ze­ro­wany Santo miał na so­bie luźno skro­joną czarną ma­ry­narkę z ciem­nym gol­fem oraz pli­so­wane spodnie. Ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi ra­mio­nami i ka­mien­nym ob­li­czem bez więk­szego za­in­te­re­so­wa­nia śle­dził prze­bieg mszy, od czasu do czasu od­wra­ca­jąc się w stronę dru­giej ławki, by po­cie­szyć swoją wstrzą­śniętą naj­star­szą córkę Fran­ce­scę. Na prze­ciw­le­głym końcu ławki, zna­mien­nie od­da­lony od po­zo­sta­łych człon­ków ro­dziny o do­bry metr, sie­dział An­to­nio D’Amico, ubrany w ciemny gar­ni­tur z czar­nym kra­wa­tem do bia­łej ko­szuli, jaką we Wło­szech zwy­kło się no­sić przede wszyst­kim przy uro­czy­stych oka­zjach. Przez cały ty­dzień D’Amico był po­grą­żony w żalu i le­d­wie zdo­był się na to, by wziąć udział w na­bo­żeń­stwie. Jego re­la­cje z ro­dziną Gian­niego ukła­dały się nie naj­le­piej już od chwili, gdy przed pięt­na­stu laty po­znał go na ko­la­cji. Szcze­gól­nie trudno mu było do­ga­dać się z Do­na­tellą, która nie ak­cep­to­wała ni­kogo, kto mógłby kon­ku­ro­wać z nią o względy jej brata. Te­raz, gdy Gian­niego już nie było, ani Santo, ani Do­na­tella nie mieli naj­mniej­szych po­wo­dów, by pod­trzy­my­wać po­zory ko­mi­tywy z An­to­niem, tak więc re­la­cje mię­dzy nimi ule­gły szyb­kiemu po­gor­sze­niu. An­to­nio szkla­nym wzro­kiem wpa­try­wał się w po­sadzkę ka­te­dry, za­ci­ska­jąc trzy­mane przed sobą dło­nie.
Na lewo od Santa sie­działa Do­na­tella, tym ra­zem aku­rat bez ty­po­wej dla sie­bie ob­fi­to­ści bi­żu­te­rii, za to z roz­pusz­czo­nymi wło­sami przy­kry­tymi czarną man­tylką i je­dy­nie de­li­kat­nym ma­ki­ja­żem. W nie­utu­lo­nym żalu wpa­try­wała się w dal, prak­tycz­nie nie uczest­ni­cząc w na­bo­żeń­stwie. Obok niej zaj­mo­wała miej­sce Al­le­gra, która w pa­nu­ją­cym za­du­chu ewi­dent­nie go­to­wała się w czar­nej sukni w stylu em­pire. Córka Do­na­telli wkra­czała już w wiek na­sto­letni i co prawda na­dal miała pu­co­ło­wate po­liczki, wa­łeczki dzie­cię­cego tłusz­czyku oraz błysz­czącą cerę zdro­wego dziecka, ale w opa­no­wa­niu, z ja­kim się po­ru­szała, znać już było pierw­sze oznaki doj­rza­ło­ści. W trak­cie ce­re­mo­nii czę­sto po­pła­ki­wała w otrzy­maną od któ­re­goś z pra­cow­ni­ków firmy białą chu­s­teczkę, gniew­nie po­pa­tru­jąc na fo­to­re­por­te­rów, któ­rzy ro­bili jej zdję­cia. Od czasu do czasu, spra­gniona otu­chy, pod­no­siła spoj­rze­nie ku matce i prze­chy­lała głowę, by oprzeć się na jej ra­mie­niu, lecz Do­na­tella nie od­ry­wała nie­obec­nego wzroku od ka­te­dral­nej po­sadzki. Kiedy pod­czas czy­ta­nia Ewan­ge­lii Al­le­gra za­nio­sła się szlo­chem, matka po­ru­szyła się i ob­jęła ją ra­mie­niem, przy­cią­ga­jąc córkę bli­żej sie­bie.
Mąż Do­na­telli Paul Beck sie­dział w ławce za żoną i San­tem i trzy­mał na ko­la­nach wier­cą­cego się syna Da­niela, od czasu do czasu przy­tu­la­jąc chłopca w na­dziei, że ten się uspo­koi. Beck miał sta­ran­nie przy­strzy­żoną bródkę i roz­ja­śnione, ele­gancko za­cze­sane włosy. Gó­ro­wał nad ze­bra­nymi, pod wzglę­dem wzro­stu mo­gła się z nim rów­nać je­dy­nie sto­jąca obok Na­omi Camp­bell, która gdy była na ob­ca­sach, osią­gała do­bre metr osiem­dzie­siąt.
Su­per­mo­delka zwie­siła głowę, a czarna wo­alka spły­wała jej na ra­miona. Miała na so­bie pro­stą, czarną suk­nię, którą przy­go­to­wały dla niej kraw­cowe Ver­sace, a także po­zba­wiony klap ża­kiet z dłu­gimi rę­ka­wami oraz za­wie­szony na szyi duży srebrny krzyż. Dłu­gie włosy opa­dały jej aż do pasa, zaś na bo­sych no­gach miała po­zba­wione wszel­kich ozdób ni­skie, czarne pan­to­felki. Od śmierci Gian­niego nie po­tra­fiła się po­zbie­rać. Kiedy do­tarła do niej wia­do­mość o za­bój­stwie, jej agent le­d­wie zdo­łał prze­ko­nać mo­delkę, by zgod­nie z uprzed­nio po­czy­nio­nymi usta­le­niami udała się do RPA na spe­cjalną uro­czy­stość z udzia­łem Nel­sona Man­deli (który zresztą oso­bi­ście do niej za­dzwo­nił, by wy­per­swa­do­wać jej od­wo­ła­nie wi­zyty). Ran­kiem w dniu po­grzebu, prze­bi­ja­jąc się przez za­stępy dzien­ni­ka­rzy pod pa­ła­cem Ver­sace, wy­buch­nęła pła­czem, osła­nia­jąc się od bły­sku fle­szy to­rebką.
W chwili śmierci Gian­niego Na­omi i Do­na­tella były so­bie bli­skie ni­czym praw­dziwe sio­stry – pew­nego razu zda­rzyło się, że Do­na­tella ścią­gnęła ko­goś z No­wego Jorku, aby prze­dłu­żył obu pa­niom włosy, pod­czas gdy one pa­ła­szo­wały spa­ghetti w jej mar­mu­ro­wej ła­zience. Na­omi była też kimś w ro­dzaju nie­ty­po­wej ciotki dla Al­le­gry. Pod­czas na­bo­żeń­stwa, kiedy od­pra­wia­jący mszę don Majo za­pro­sił wier­nych, by prze­ka­zali so­bie znak po­koju, Al­le­gra w pierw­szej ko­lej­no­ści uści­skała matkę, a na­stęp­nie wspięła się na palce, aby ob­jąć cio­cię Na­omi.
Po prze­ciw­nej stro­nie przej­ścia, rów­nież w pierw­szym rzę­dzie, miej­sca za­jęło to­wa­rzy­stwo, ja­kiego mało kto spo­dzie­wałby się w ko­ściele. Na sa­mym środku za­siadł El­ton John, któ­rego przy­sa­dzi­stą syl­wetkę przy­oble­kała ciemna ma­ry­narka Ver­sace z wy­so­kim koł­nie­rzem w stylu chiń­skim. Za sprawą po­je­dyn­czego kol­czyka w uchu i fry­zury na pa­zia spra­wiał wra­że­nie ko­goś w ro­dzaju pod­sta­rza­łego uczniaka. Pio­sen­karz pry­wat­nym sa­mo­lo­tem przy­le­ciał tego ranka ze swoim part­ne­rem ży­cio­wym Da­vi­dem Fur­ni­shem z Sa­int-Tro­pez, gdzie nie tak dawno ku­pił so­bie po­sia­dłość. Da­vid wy­glą­dał świeżo, miał na so­bie białą ko­szulę z otwar­tym koł­nie­rzy­kiem i czarną ma­ry­narkę. Sie­dział obok El­tona i opie­kuń­czo po­kle­py­wał uko­cha­nego po ra­mie­niu.
El­ton John był jed­nym z naj­bliż­szych przy­ja­ciół Gian­niego, a za­ra­zem jego za­go­rza­łym wiel­bi­cie­lem. Pierw­szy raz ze­tknęli się ze sobą w po­ło­wie lat osiem­dzie­sią­tych, kiedy El­ton – już wów­czas ubie­ra­jący się w stroje stwo­rzone przez Gian­niego – ro­bił za­kupy we fla­go­wym bu­tiku Ver­sace przy me­dio­lań­skiej via Mon­te­na­po­le­one i po­pro­sił o moż­li­wość spo­tka­nia z twórcą marki. Z miej­sca coś mię­dzy nimi za­sko­czyło – oby­dwu ce­cho­wał ar­ty­styczny nie­po­kój, czę­sto też ra­zem wy­pra­wiali się do an­ty­kwa­ria­tów i na au­kcje. W man­hat­tań­skiej re­zy­den­cji Gian­niego El­ton miał do dys­po­zy­cji wła­sny apar­ta­ment z łóż­kiem, które go­spo­darz za­mó­wił spe­cjal­nie z my­ślą o rock­ma­nie u mod­nego no­wo­jor­skiego ar­ty­sty Ju­liana Schna­bla. Cie­szący się wie­lo­let­nią sławą mu­zyk ubie­rał się nie­mal wy­łącz­nie w stroje Ver­sace. „El­ton ma u sie­bie prak­tycz­nie mu­zeum mo­ich kre­acji – oce­nił kie­dyś Gianni. – W jego sza­fach jest wię­cej stro­jów niż w mo­ich ar­chi­wach”.
Obok El­tona sie­działa naj­słyn­niej­sza klientka Gian­niego Ver­sace, księżna Diana. Gwiaz­dor, za sprawą któ­rego Gianni na­wią­zał przy­jaźń z księżną, po­słał po nią na po­łu­dnie Fran­cji swój pry­watny sa­mo­lot. Diana przez ostatni ty­dzień sku­piała na so­bie uwagę i zy­ski­wała roz­głos, spę­dza­jąc pierw­sze wa­ka­cje w to­wa­rzy­stwie czter­dzie­sto­dwu­let­niego Do­diego al-Fay­eda, swego no­wego part­nera, a za­ra­zem syna mi­liar­dera Mo­ha­meda al-Fay­eda, do któ­rego na­le­żał dom to­wa­rowy Har­rods. Mniej wię­cej pięć lat wcze­śniej Diana stała się naj­praw­do­po­dob­niej naj­cen­niej­szym tro­feum Gian­niego. Za­raz po roz­wo­dzie z mę­żem – Ka­ro­lem, księ­ciem Wa­lii – przy­szła do pro­jek­tanta w po­szu­ki­wa­niu no­wego, wy­twor­nego stylu. Gianni za­pro­po­no­wał jej sze­reg kla­sycz­nych stro­jów, ce­chu­ją­cych się za­ra­zem pewną atrak­cyj­no­ścią. Były to kre­acje ści­śle do­pa­so­wane, smu­kłe suk­nie w od­waż­nych ko­lo­rach, a także gar­sonki mo­de­lu­jące syl­wetkę. Po roz­sta­niu Diany z przy­szłym mo­nar­chą El­ton za­czął za­pra­szać ją do swo­jej re­zy­den­cji w Wind­so­rze, gdzie też czę­sto miała oka­zję wi­dzieć się z Gian­nim. Pro­jek­tant za­wsze umiał za­trosz­czyć się o swą naj­wspa­nial­szą klien­telę, tak więc ocza­ro­wał Dianę, wręcz oso­bi­ście asy­stu­jąc przy nie­któ­rych jej przy­miar­kach. Na wieść o za­mor­do­wa­niu Gian­niego księżna nie­zwłocz­nie za­pew­niła, że przy­bę­dzie na jego po­grzeb. Co prawda nie łą­czyła ich szcze­gól­nie bli­ska przy­jaźń, lecz jego śmierć była dla niej au­ten­tycz­nym wstrzą­sem. Poza tym Diana nie mo­gła so­bie od­mó­wić udziału w po­grze­bie jak się pa­trzy – to­wa­rzy­szący ta­kim oka­zjom pa­tos pa­so­wał do kre­owa­nego przez nią wi­ze­runku po­cie­szy­cielki stra­pio­nych, zaś stroje w ele­ganc­kiej czerni za­spo­ka­jały jej łak­nie­nie dra­ma­ty­zmu. „Nie martw się – po­wie­działa Do­na­telli przed po­grze­bem. – Gianni jest już te­raz w lep­szym miej­scu”.
Diana, ma się ro­zu­mieć, miała na so­bie kre­ację domu mody Ver­sace, za­pro­jek­to­waną spe­cjal­nie z my­ślą o tej oka­zji. Kraw­cowe Gian­niego wy­fa­so­wały dla niej ciem­no­gra­na­tową suk­nię bez rę­ka­wów zwień­czoną ciem­nym ża­kie­tem. Sznur du­żych pe­reł uwy­dat­niał jej let­nią opa­le­ni­znę, ko­rzyst­nie współ­gra­jąc z po­waż­nym spoj­rze­niem sar­nich oczu oraz z błysz­czącą ró­żową szminką. Choć na dwo­rze pa­no­wał skwar, Diana po­sta­no­wiła wło­żyć na tę oka­zję czarne poń­czo­chy. W po­ło­wie mszy zrzu­ciła z ple­ców ża­kiet, nie zda­jąc so­bie sprawy z obo­wią­zu­ją­cego w ko­ściele za­kazu eks­po­no­wa­nia ciała. U stóp miała błysz­czącą to­rebkę z kro­ko­dy­lej skóry, którą zdo­biły duże po­zła­cane głowy Me­duzy – logo domu Ver­sace. Księżna nie była w sta­nie na­dą­żyć za od­pra­wia­nym po wło­sku na­bo­żeń­stwem, z cza­sem więc co­raz bar­dziej się roz­pra­szała, jej dło­nie zaś pusz­czały kre­mowe okładki ksią­żeczki do na­bo­żeń­stwa, by sku­pić się na za­ba­wie per­łami. Msza za Gian­niego miała się oka­zać jed­nym z ostat­nich pu­blicz­nych wy­stą­pień w ży­ciu Diany. Za­le­d­wie sześć ty­go­dni póź­niej spo­tka ją śmierć w strasz­li­wym wy­padku sa­mo­cho­do­wym w Pa­ryżu, a wielu VIP-ów że­gna­ją­cych te­raz Gian­niego zbie­rze się wów­czas po­now­nie, aby od­dać hołd pa­mięci mło­dej księż­nej.
Po dru­giej stro­nie Diany sie­dział Sting i jego żona Tru­die Sty­ler, osło­nięta ol­brzy­mią czarną wo­alką w stylu ru­sty­kal­nym, która owi­jała się wo­kół jej ra­mion. Za nimi po­usa­dzano moż­no­wład­ców świata mody. Anna Win­tour, po­tężna re­dak­torka na­czelna ame­ry­kań­skiej edy­cji „Vo­gue’a”, nic nie ro­biąc so­bie z pa­nu­ją­cego w ka­te­drze mroku, sie­działa w swo­ich cha­rak­te­ry­stycz­nych oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych. Obok niej zaj­mo­wał miej­sce wpły­wowy współ­pra­cow­nik pi­sma An­dré Leon Tal­ley, który przez cały czas trwa­nia na­bo­żeń­stwa z za­cie­ka­wie­niem po­pa­try­wał na Dianę. Z dru­giej strony sze­fo­wej ma­ga­zynu za­siadł Karl La­ger­feld, wład­czy dyk­ta­tor mody z domu Cha­nel i bli­ski przy­ja­ciel Gian­niego. Siwe włosy pro­jek­tanta zwią­zane były w z miej­sca roz­po­zna­walny ku­cyk. Nie­miec pa­trzył wprost przed sie­bie. Za nim z ko­lei usa­do­wiono przed­sta­wi­cieli wy­dań „Vo­gue’a” z Fran­cji, Wiel­kiej Bry­ta­nii oraz Włoch.
Za Dianą sie­dział rów­nież Gior­gio Ar­mani, ubrany w swój zwy­cza­jowy strój, skła­da­jący się z ciem­nego ela­stycz­nego swe­tra z dłu­gimi rę­ka­wami, ciem­nych spodni w kant oraz bia­łych te­ni­só­wek. Ar­mani i Ver­sace byli ni­czym yin i yang świata wło­skiej mody, wy­zna­czali dwa od­mienne wzory wi­ze­run­ków, które z cza­sem zde­fi­nio­wały prze­ciw­le­głe bie­guny stylu me­dio­lań­skiego. Przez dwa dzie­się­cio­le­cia z okła­dem da­wali wy­raz dwóm róż­nym kon­cep­cjom es­te­tyki – każdy z nich z rów­nym po­wo­dze­niem. Oby­dwaj nie­malże w tym sa­mym cza­sie, w po­ło­wie lat sie­dem­dzie­sią­tych, ode­rwali się od pe­le­tonu aspi­ru­ją­cych pro­jek­tan­tów mody. Udało im się – każ­demu na swój spo­sób – stwo­rzyć świeży styl ubie­ra­nia się, ad­re­so­wany do no­wego po­ko­le­nia nie­za­leż­nych, speł­nia­ją­cych się za­wo­dowo ko­biet, które nie za­mie­rzały dać się wci­snąć w nudne fran­cu­skie kre­acje ro­dem z szaf ich ma­tek. W póź­niej­szych la­tach, kiedy oby­dwaj osią­gnęli ogól­no­świa­tową sławę, zwy­kło się mó­wić, że Ar­mani ubiera żonę, Ver­sace na­to­miast ko­chankę.
Za­równo Ar­mani, jak i Ver­sace cha­rak­te­ry­zo­wali się nie­sa­mo­witą wprost etyką za­wo­dową i łak­nie­niem suk­cesu. Oby­dwaj za­miesz­ki­wali w apar­ta­men­tach nad pra­cow­niami, aby móc jak naj­wię­cej czasu po­świę­cać pracy. Poza tym jed­nak trudno by­łoby zna­leźć dwie bar­dziej od­mienne od sie­bie po­sta­cie. Je­żeli po­kazy mody domu Ver­sace można by uznać za prze­sadne, to te or­ga­ni­zo­wane przez Ar­ma­niego były osten­ta­cyj­nie sto­no­wane. Re­zy­den­cje Gian­niego Ver­sace przy­po­mi­nały ob­fite, ba­ro­kowe la­musy za­peł­nione wszel­kiego ro­dzaju dzie­łami sztuki, me­blami i rzeź­bami o cha­rak­te­rze ho­mo­ero­tycz­nym. Po­sia­dło­ści Ar­ma­niego tym­cza­sem były w swej ele­gan­cji oszczędne, na ścia­nach nie miały ob­ra­zów, z rzadka tylko wnę­trza zdo­biły or­chi­dee. Pod­czas gdy Gianni snuł roz­bu­do­wane opo­wie­ści o dzie­ciń­stwie, które spę­dził jako syn pro­win­cjo­nal­nej kraw­co­wej, Ar­mani kon­se­kwent­nie po­wstrzy­my­wał się przed upięk­sza­niem wła­snego skrom­nego po­cho­dze­nia.
Choć pod­czas mszy ża­łob­nej Ar­mani opła­ki­wał bru­talną śmierć swego ry­wala, nie można po­wie­dzieć, by byli oni przy­ja­ciółmi. Co prawda to wła­śnie dzięki nim obu Me­dio­lan stał się świa­tową sto­licą mody, nie­mniej pa­no­wie gar­dzili sobą na­wza­jem. Ar­mani był zda­nia, że Ver­sace swymi sa­do­ma­so­chi­stycz­nymi fa­na­be­riami, pun­ko­wymi ko­lek­cjami i ogólną krzy­kli­wo­ścią wzbu­dza wstręt i ob­raża ko­biety. Otwar­cie wy­ra­żał swe kry­tyczne zda­nie, we­dług któ­rego Ver­sace przed­sta­wiał ko­biety „ni­czym wa­bik dla męż­czyzn, ucie­le­śnie­nie wul­gar­nych fan­ta­zji sek­su­al­nych ro­dem z noc­nego klubu, gdzie ro­bią strip­tiz dla oko­licz­nych lum­pów”[6].
Z ko­lei Ver­sace uzna­wał stroje Ar­ma­niego za nudne i wy­zute z pa­sji. „Ko­bieta, którą ubie­ram, jest pięk­niej­sza i bar­dziej cza­rowna – oce­nił w wy­wia­dzie, ja­kiego na krótko przed śmier­cią udzie­lił «New Yor­ke­rowi». – U niego na­to­miast ko­bieta jest za­wsze nieco smętna, tro­chę przy­ga­szona. Po­dobno to jest wła­śnie ele­gan­cja. Ja w tym ni­gdy nie wi­dzia­łem ele­gan­cji, ale każdy ma prawo do wła­snego zda­nia”[7].
Kiedy ksiądz Majo za­brał się do czy­ta­nia ka­za­nia, ze­brani w ko­ściele za­sze­le­ścili roz­da­nymi im pro­gra­mami ce­re­mo­nii. „Dzi­siej­sze na­bo­żeń­stwo nie jest wy­ra­zem opor­tu­ni­zmu, ani też tym bar­dziej wi­do­wi­skiem – oznaj­mił, co jed­nak wię­cej niż z prawdą miało wspól­nego z nie­śmia­łym my­śle­niem ży­cze­nio­wym. – To świa­dec­two wiary, bo­gate w zna­cze­nie […]. Z dys­kre­cją i sza­cun­kiem łą­czymy się w bólu z Do­na­tellą i San­tem”.
Na­stęp­nie przy­szła pora na wy­stą­pie­nia, w tym mu­zyczne, osza­ła­mia­ją­cych przy­ja­ciół Gian­niego. Ktoś z ekipy domu mody Ver­sace dał znak, na co Sting i El­ton John wy­su­nęli się z ław. Prze­szli na­stęp­nie przed oł­ta­rzem, przy czym Sting po­spiesz­nie przy­klęk­nął, aby się prze­że­gnać, El­ton na­to­miast lekko się ukło­nił. Po­ko­nali trzy stop­nie i sta­nęli przy mi­kro­fo­nie. Ksiądz Majo za­wczasu za­strzegł, by pod­czas na­bo­żeń­stwa ogra­ni­czyć się do utwo­rów re­li­gij­nych, tak więc biuro pra­sowe Ver­sace zde­cy­do­wało się na pieśń Pan jest pa­ste­rzem moim. Po­mimo pro­stoty wy­bra­nego psalmu sie­dem­dzie­się­cio­ośmio­letni du­chowny za­wia­du­jący ka­te­dral­nym chó­rem za­żą­dał, by Sting i El­ton John przy­byli wpierw na prze­słu­cha­nie, za­nim ze­zwo­lił im na wy­stęp.
Ar­ty­ści sta­nęli z tek­stem w dło­niach i za­śpie­wali a cap­pella. W pew­nej chwili El­ton za­ciął się, na co Sting w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu. Do­na­tella wy­buch­nęła pła­czem. Także Santo, po raz pierw­szy od po­czątku na­bo­żeń­stwa, skrył twarz w dło­niach i za­łkał. Gdy wy­brzmie­wały jesz­cze ostat­nie dźwięki psalmu, chcący przy­jąć ko­mu­nię po­woli usta­wili się w ko­lejce, w któ­rej nie bra­kło też ga­piów ko­rzy­sta­ją­cych z oka­zji, by zbli­żyć się do oł­ta­rza i rzu­cić okiem na przy­byłe gwiazdy.
Po wie­lo­go­dzin­nym wa­ro­wa­niu za drew­nia­nymi ba­rier­kami przed­sta­wi­ciele prasy w końcu do­cze­kali się upra­gnio­nego ką­ska, pod­czas roz­da­wa­nia ko­mu­nii El­ton za­niósł się bo­wiem przej­mu­ją­cym szlo­chem. Diana czym prę­dzej ob­ró­ciła się, by go przy­tu­lić. W bły­sku fle­szy pa­pa­razzi ustrze­lili kadr, który na­za­jutrz miał ozdo­bić pierw­sze strony ga­zet na ca­łym świe­cie.
Kiedy chór mę­ski od­śpie­wał ostatni z psal­mów, ksiądz Majo pod­szedł do człon­ków ro­dziny Ver­sace. Do­na­tella oży­wiła się i ze zbo­la­łym spoj­rze­niem wy­mam­ro­tała słowa po­dzię­ko­wa­nia. Santo przy­klęk­nął na jedno ko­lano i uca­ło­wał dłoń sę­dzi­wego ka­płana. Al­le­gra po­now­nie się roz­pła­kała. Grupka pra­cow­ni­ków firmy rzu­ciła się do dzia­ła­nia, usta­wia­jąc ża­łob­ni­ków, z któ­rych wielu w tym mo­men­cie ro­niło łzy, w coś w ro­dzaju ko­lejki kon­do­len­cyj­nej do człon­ków ro­dziny. Li­czący pół tu­zina od­dzia­łek ochro­nia­rzy wy­stą­pił do przodu, aby osło­nić Dianę w dro­dze do wyj­ścia z ko­ścioła, co wy­wo­łało ko­lejną falę bły­sków fle­szy. W ślad za księżną po­dą­żyły po­mniej­sze zna­ko­mi­to­ści. Va­len­tino, któ­rego za­cze­sane w tył włosy two­rzyły wo­kół ogo­rza­łej od słońca twa­rzy nie­ru­chomą grzywę, wy­szedł w po­je­dynkę. Gło­śna gro­madka su­per­mo­de­lek, ślicz­nych w swo­jej skrom­no­ści, de­li­kat­nie uma­lo­wa­nych i z roz­pusz­czo­nymi wło­sami, za­trzy­mała się, aby za­mie­nić kilka słów z ro­dziną. Carla Bruni – z czer­wo­nymi otocz­kami wo­kół oczu, prze­dział­kiem na środku głowy i wło­sami opa­da­ją­cymi na ra­miona – przy­sta­nęła na mo­ment koło An­to­nia, który chcąc ja­koś za­pa­no­wać nad sobą, ści­skał so­bie ra­mio­nami tors. Ubrana w przy­le­ga­jący czarny ko­stium ze spodniami Ca­ro­lyn Bes­sette Ken­nedy, któ­rej dłu­gie blond włosy spły­wały na plecy, wmie­szała się w grupkę zło­żoną z Agi Chana, Ru­perta Eve­retta, Carli Fendi i Evy He­rzi­go­vej, tym­cza­sem fo­to­re­por­te­rzy prze­py­chali się, usi­łu­jąc zdo­być jak naj­lep­sze uję­cia opusz­cza­ją­cych świą­ty­nię VIP-ów.
Kiedy ce­le­bryci wy­szli już z ko­ścioła, zaś ekipy przy­słane przez me­dia za­brały się do pa­ko­wa­nia sprzętu, Do­na­tella i Santo, wsparci na so­bie na­wza­jem, ru­szyli do cze­ka­ją­cego na nich czar­nego sa­mo­chodu z kie­rowcą.

Przy każ­dej śmierci praw­dziwa chwila próby przy­cho­dzi już po po­grze­bie, kiedy ro­dzina musi zmie­rzyć się z pustką, jaka po­wstaje wraz z odej­ściem bli­skiej osoby, i za­brać się do bo­le­snego za­da­nia uło­że­nia so­bie ży­cia na nowo. Jed­nakże śmierć Gian­niego Ver­sace w ko­lej­nych mie­sią­cach i la­tach do­pro­wa­dzi jego ro­dzinę na skraj za­wo­do­wego i oso­bi­stego ka­ta­kli­zmu. Dla ca­łego klanu to Gianni sta­no­wił śro­dek świata, to jego ge­niusz był siłą spraw­czą za­pew­nia­jącą ich ży­ciu sta­bil­ność. Wsku­tek jego za­mor­do­wa­nia losy ro­dziny wy­pa­dły z to­rów, zaś skry­wana przez dwa dzie­się­cio­le­cia jej głę­boka dys­funk­cyj­ność prędko wy­pły­nęła na wierzch, gro­żąc za­gładą rodu.
Już wów­czas, opła­ku­jąc brata w ten skwarny, lip­cowy dzień w me­dio­lań­skiej ka­te­drze, Do­na­tella i Santo zda­wali so­bie sprawę, że cały świat pyta te­raz o to samo: czy stać ich na to, by pod­trzy­mać dzie­dzic­two Gian­niego? Pro­jek­tant zgi­nął, gdy znaj­do­wał się na sa­mym szczy­cie. Na­zwi­sko Ver­sace zy­skało sta­tus ikony, sta­jąc się sy­no­ni­mem ży­wio­ło­wego, prze­sy­co­nego ero­tyką stylu, który w znacz­nej mie­rze zde­fi­nio­wał lata dzie­więć­dzie­siąte XX wieku. Ża­den inny pro­jek­tant w ta­kim stop­niu jak Gianni nie za­spo­ka­jał pu­blicz­nego ape­tytu na seks, sławę i pie­nią­dze, jaki cha­rak­te­ry­zo­wał ową de­kadę pro­spe­rity.
Gianni, nie­spo­kojny syn kraw­co­wej z pro­win­cji, zdo­łał się prze­bić, łą­cząc dziką ener­gię ulicy z ele­gan­cją do­sko­nale skro­jo­nych kre­acji, na­tchnie­nie czer­piąc z ab­so­lut­nie wszyst­kiego: od pop-artu po sta­ro­żytną Gre­cję. Ubra­nia we­dług niego miały być cie­kawe, cu­downe i bły­ska­wiczne. Za swoją muzę ob­rał pro­sty­tutkę, wy­niósł wul­gar­ność do rangi sztuki. Zda­rzało się, że prze­kra­czał gra­nicę, a wów­czas kry­ty­kanci na­zy­wali jego wi­zję „haute co­uture dla dzi­wek”. Re­ak­cją na jego ubra­nia ni­gdy nie była obo­jęt­ność. Ko­lek­cja S&M, w któ­rej po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać skó­rzane psie ob­roże oraz na­bi­jane ćwie­kami gor­sety przy­po­mi­na­jące uprzęże, zdo­łała zbul­wer­so­wać na­wet naj­bar­dziej wy­ro­bio­nych od­bior­ców. A mimo to jego ubra­nia sprze­da­wały się i były no­szone. Pod ko­niec lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku Gianni Ver­sace od­mie­nił in­stru­men­ta­rium świata mody.
Gianni zdo­łał też utwo­rzyć po­most po­mię­dzy modą a świa­tem sław, po­łą­czyć dwa nurty kul­tury po­pu­lar­nej i ujarz­mić ro­snące w siłę me­dia. Jako mistrz kre­owa­nia wi­ze­runku po­tra­fił two­rzyć żywe, eks­tra­wa­ganc­kie ob­razy, które przy­cią­gały wzrok: Eli­za­beth Hur­ley w czar­nej sukni le­dwo co spię­tej zło­tymi agraf­kami; Ma­donna w stroju ką­pie­lo­wym Ver­sace, ma­lu­jąca pa­zurki pu­dlowi; Clau­dia Schif­fer naga, je­żeli nie li­czyć stra­te­gicz­nie umiesz­czo­nego ta­le­rza z za­stawy obia­do­wej Ver­sace. Uczy­nił z mo­de­lek gwiazdy z praw­dzi­wego zda­rze­nia. Jego stroje i sławni zna­jomi od­zwier­cie­dlali etos bez­tro­ski i de­ter­mi­na­cję, by chło­nąć wszystko to, co ży­cie ma do za­ofe­ro­wa­nia.
Pro­jekty Gian­niego, przy ca­łej swej sek­su­al­nej nie­zwy­kło­ści, bła­zeń­skim ze­sta­wia­niu naj­prze­róż­niej­szych wy­im­ków z hi­sto­rii i kul­tury, a także swej bez­czel­no­ści, od­wo­ły­wały się do czło­wie­czej po­trzeby wol­no­ści, się­ga­ją­cej głę­biej niż moda – do pra­gnie­nia wy­bi­cia się na po­wierzch­nię spo­łe­czeń­stwa w ro­ze­ro­ty­zo­wa­nej, zglo­ba­li­zo­wa­nej, po­stre­li­gij­nej koń­cówce XX wieku. Gianni „był wiel­kim pro­jek­tan­tem post­freu­dow­skim – czło­wie­kiem cał­ko­wi­cie wy­zu­tym z po­czu­cia winy”, jak to ujął Ri­chard Mar­tin, ku­ra­tor In­sty­tutu Ko­stiu­mo­lo­gii no­wo­jor­skiego Me­tro­po­li­tan Mu­seum of Art[8]. Dla Gian­niego seks był ce­le­bra­cją ży­cia sa­mego w so­bie, zaś w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych spoj­rze­nie to za­częło przyj­mo­wać spo­łe­czeń­stwo za­chod­nie. Pro­po­no­wana przez niego mie­szanka kul­tury wy­so­kiej i ni­skiej, jego za­cie­kły in­dy­wi­du­alizm, a także roz­draż­nie­nie de­co­rum i kla­so­wymi gor­se­tami prze­ma­wiało rów­nież do pęcz­nie­ją­cej klasy no­wo­bo­gac­kich miesz­kań­ców Miami, Rio de Ja­ne­iro czy Mo­skwy, któ­rzy uwiel­biali jego skłon­ność do „szo­ko­wa­nia miesz­czań­stwa”. Za­ra­zem jego pro­jekty przy­cią­gały uwagę có­rek po­ko­le­nia baby bo­omers, które wcho­dziły w do­ro­słość i jak ni­gdy wcze­śniej czuły, że mogą swo­bod­nie wy­ra­żać swoją sek­su­al­ność i nie­za­leż­ność bez obaw o utratę po­zy­cji.
Lecz śmierć Gian­niego na­stą­piła w chwili, gdy sam świat ule­gał zmia­nie. Pro­po­no­wane przez niego pro­jekty i ob­razy o tak sil­nym ła­dunku sek­su­al­nym, pier­wot­nie szo­ku­jące i no­wa­tor­skie, za­czy­nały się opa­try­wać i tra­cić świe­żość. W mo­dzie na­stę­po­wał zwrot ku bar­dziej sto­no­wa­nemu, świa­do­memu sty­lowi, a po­pu­lar­ność zy­ski­wali mi­ni­ma­li­styczni pro­jek­tanci w stylu Miucci Prady z jej sztyw­nymi kre­acjami re­tro i za­mi­ło­wa­niem do za­awan­so­wa­nych tech­no­lo­gicz­nie ma­te­ria­łów.
Jakby tego było mało, epo­kowe zmiany za­cho­dziły rów­nież w świa­to­wym prze­my­śle mo­do­wym, co mo­gło ozna­czać pro­blemy dla ro­dzin­nych przed­się­biorstw ta­kich jak dom mody Ver­sace. Glo­ba­li­za­cja, ty­powa dla lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wieku ła­twość za­ra­bia­nia pie­nię­dzy, co­raz to więk­sza ob­se­sja me­diów na punk­cie dyk­ta­to­rów mody i ich sław­nych klien­tów – czyli zmiany, które Ver­sace sam spro­wo­ko­wał lub z któ­rych przy­naj­mniej sam czer­pał ko­rzy­ści – na za­wsze od­mie­niły za­sady gry dla przed­się­biorstw zaj­mu­ją­cych się tą branżą. Marki luk­su­sowe pra­gnące osią­gnąć suk­ces po­trze­bo­wały glo­bal­nej sieci wy­staw­nych sa­lo­nów sprze­daży, nie­prze­rwa­nego stru­mie­nia no­wo­ści ryn­ko­wych, ty­sięcy stron ma­te­ria­łów re­kla­mo­wych rocz­nie, aby mieć w ogóle szanse w tej ry­wa­li­za­cji. Czo­łowe domy mody stały się te­raz wiel­kimi kor­po­ra­cjami z bu­dże­tem i struk­turą za­rzą­dza­nia umoż­li­wia­ją­cymi utrzy­my­wa­nie i za­opa­try­wa­nie roz­ra­sta­ją­cej się ma­chiny, to jest no­wej świa­to­wej branży zaj­mu­ją­cej się sprze­da­wa­niem stylu.
Gianni upasł i spu­ścił ze smy­czy be­stię, która te­raz gro­ziła po­żar­ciem jego ro­dzeń­stwa. Do­póki żył, Do­na­tella i Santo mo­gli li­czyć na to, że swym ta­len­tem zdoła przy­kryć rysy na błysz­czą­cej fa­sa­dzie ich przed­się­bior­stwa. Te­raz, gdy to Do­na­tella miała za­stą­pić go w roli dy­rek­tora kre­atyw­nego, Santo na­to­miast mu­siał sa­mo­dziel­nie mie­rzyć się z po­dej­mo­wa­niem klu­czo­wych de­cy­zji biz­ne­so­wych, odej­ście brata oka­zało się dla nich rów­no­znaczne z otwar­ciem puszki Pan­dory.
Tra­giczny zgon Gian­niego ozna­czał, że w bez­li­to­sne świa­tło ju­pi­te­rów do­stała się Do­na­tella, jego trzpio­to­wata młod­sza sio­stra, któ­rej wąt­pliwe ta­lenty i au­to­de­struk­cyjne ce­chy cha­rak­teru miały w ciągu nad­cho­dzą­cej de­kady nie­malże do­pro­wa­dzić do za­głady firmy, roz­padu ro­dziny i śmierci jej sa­mej. Santo, naj­star­szy i naj­bar­dziej pra­co­wity z ro­dzeń­stwa, z tru­dem bę­dzie sta­rał się utrzy­mać do­ro­bek dwóch de­kad cięż­kiej pracy. Naj­więk­sze jed­nak zmiany cze­kały Al­le­grę, de­li­katną je­de­na­sto­let­nią córkę Do­na­telli. Na le­d­wie parę mie­sięcy przed śmier­cią roz­gnie­wany i ura­żony Gianni pod­jął pewną po­chopną de­cy­zję, nie­świa­do­mie tym sa­mym ska­zu­jąc swoją uko­chaną sio­strze­nicę, którą na­zy­wał prin­ci­pessą, na wiele lat nie­szczęść. Klan Ver­sace szybko i gwał­tow­nie wy­bił się po­nad nę­dzę ska­li­stej Ka­la­brii, ru­sza­jąc na pod­bój ca­łej Ita­lii, a po­tem świata. Te­raz rów­nie szybko zna­lazł się na kra­wę­dzi upadku – a per­spek­tywy ra­tunku wy­da­wały się nie­pewne.

 
Wesprzyj nas