Mała wyspa i wielka polityka. Pandemia i propaganda. Miłość i śmierć. Kronika czasu zarazy? Epopeja w stylu Tołstoja, przewrotna dystopia czy zabawa w Sherlocka Holmesa? A może bardzo współczesna powieść o nas samych?


W 1901 roku imperium osmańskie jest nazywane „chorym człowiekiem Europy”. Rządzi nim Abdülhamid II – paranoik, zapalony czytelnik modnych kryminałów, pasjonat biologii i medycyny, który do władzy doszedł dzięki przewrotom pałacowym oraz truciznom. Jego poddani się buntują, a mocarstwa kolonialne ingerują co rusz w sprawy niewydolnego państwa. Gdy wiosną na wyspie Minger – gdzieś między Kretą a Rodos – wybucha dżuma, sułtan ma poważny problem. Zachód wykorzystuje epidemię jako pretekst do kolejnych nacisków.

Liczba ofiar szybko rośnie. Ale zaraza nie jest jedynym zabójcą. Zamordowany zostaje główny inspektor sanitarny, Bonkowski Pasza, a wkrótce potem dochodzi do otrucia jego asystenta.

Czy te zbrodnie mają coś wspólnego z epidemią?

Wyspa staje się beczką prochu. Kwarantanna i izolacja zyskują coraz liczniejszych przeciwników, którzy wierzą bardziej w moc magicznych amuletów, miejskie legendy i teorie spiskowe. Grecy i Turcy, chrześcijanie i muzułmanie obwiniają się nawzajem o sprowadzenie zarazy. Gdy międzynarodowa blokada odcina Minger od reszty świata, jego mieszkańcy są zdani już tylko na siebie. Wystarczy iskra.

Te wydarzenia śledzi i opisuje w listach do Konstantynopola księżniczka Pakize, córka obalonego sułtana. Jej mąż, doktor Nuri Bej ma rozwiązać zagadkę epidemii oraz morderstwa głównego inspektora sanitarnego, Bonkowskiego Paszy. Metodą dedukcji – jak detektyw.

W burzliwych losach fikcyjnej wyspy Orhan Pamuk, laureat Literackiej Nagrody Nobla odmalował świat przemawiający z niezwykłą mocą do naszej teraźniejszości.

Orhan Pamuk
Noce zarazy
Przekład: PIotr Kawulok
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 17 maja 2023
 
 

PRZED­MOWA

Ni­niej­sza książka to za­równo po­wieść hi­sto­ryczna, jak i hi­sto­ria na­pi­sana w for­mie po­wie­ści. Do tej nar­ra­cji o sze­ściu naj­gwał­tow­niej­szych i naj­bar­dziej wstrzą­sa­ją­cych mie­sią­cach z ży­cia wy­spy Min­ger, perły Le­wantu, włą­czy­łam też ele­menty dzie­jów kraju, który tak bar­dzo ko­cham.

W trak­cie ba­dań do­ty­czą­cych wy­da­rzeń, które ro­ze­grały się na wy­spie pod­czas epi­de­mii dżumy w 1901 roku, po­czu­łam, że hi­sto­rio­gra­fia nie wy­star­czy, aby zro­zu­mieć su­biek­tywne de­cy­zje po­dej­mo­wane przez bo­ha­te­rów owego krót­kiego, lecz dra­ma­tycz­nego okresu, i że ła­twiej bę­dzie je po­jąć, je­śli przed­sta­wię je za po­mocą sztuki po­wie­ścio­wej; dla­tego sta­ra­łam się po­łą­czyć tu jedno z dru­gim.

Pro­szę jed­nak mo­ich czy­tel­ni­ków, by nie my­śleli, że punk­tem wyj­ścia były dla mnie te skom­pli­ko­wane pro­blemy li­te­rac­kie. Wszystko za­częło się od tego, że uzy­ska­łam do­stęp do pew­nej ko­re­spon­den­cji, któ­rej bo­gac­two sta­ra­łam się w pełni prze­ka­zać w tej książce. Po­pro­szono mnie mia­no­wi­cie o opa­trze­nie przy­pi­sami i przy­go­to­wa­nie do druku stu trzy­na­stu li­stów, które suł­tanka Pa­kize, trze­cia córka trzy­dzie­stego trze­ciego suł­tana osmań­skiego Mu­rada V, pi­sała do swo­jej star­szej sio­stry suł­tanki Ha­ti­dże w la­tach 1901–1913. Ni­niej­sza książka za­częła swoje ży­cie jako wstęp od re­dak­cji przy­go­to­wany do wy­da­nia tych li­stów, który dzięki dal­szym ba­da­niom co­raz bar­dziej się wy­dłu­żał.

Mu­szę wy­znać, że ocza­ro­wały mnie przede wszyst­kim styl i in­te­li­gen­cja uj­mu­ją­cej, nie­zwy­kle wraż­li­wej suł­tanki Pa­kize. Ce­cho­wały ją głód opo­wia­da­nia, pie­tyzm w przed­sta­wia­niu szcze­gó­łów i umie­jęt­ność opisu, które cha­rak­te­ry­zują bar­dzo nie­licz­nych hi­sto­ry­ków i po­wie­ścio­pi­sa­rzy. Wiele lat spę­dzi­łam w an­giel­skich i fran­cu­skich ar­chi­wach na czy­ta­niu de­pesz dy­plo­ma­tycz­nych z miast por­to­wych im­pe­rium osmań­skiego, a na­stęp­nie na­pi­sa­łam na ich pod­sta­wie dok­to­rat i opu­bli­ko­wa­łam kilka mo­no­gra­fii. Ża­den dy­plo­mata nie opo­wia­dał o tych wy­da­rze­niach, o cho­le­rze i dżu­mie, z taką głę­bią i tak pięk­nie jak ona i w żad­nej de­pe­szy nie da się tak jak w jej li­stach od­czuć at­mos­fery osmań­skich por­tów, zo­ba­czyć barw ulic i ba­zaru ani usły­szeć krzyku mew czy stu­kotu kół wo­zów kon­nych. Po­mysł prze­kształ­ce­nia wstępu od re­dak­cji w po­wieść mógł więc do mnie przyjść od suł­tanki Pa­kize, która w swej nar­ra­cji, tak peł­nej ży­cia, pod­cho­dziła do lu­dzi, rze­czy i fak­tów z głę­boką wraż­li­wo­ścią.

Czy­ta­jąc jej li­sty, za­da­wa­łam so­bie na­stę­pu­jące py­ta­nie: czy suł­tanka Pa­kize po­tra­fiła o tyle barw­niej i bar­dziej szcze­gó­łowo niż hi­sto­rycy i kon­sule opo­wia­dać o tych sa­mych wy­da­rze­niach, dla­tego że była ko­bietą? Nie za­po­mi­najmy, że au­torka tych li­stów pod­czas epi­de­mii dżumy pra­wie nie opusz­czała po­ko­jów go­ścin­nych w re­zy­den­cji gu­ber­na­tora, a o tym, co działo się w mie­ście, do­wia­dy­wała się wy­łącz­nie z re­la­cji męża, który był le­ka­rzem! Mimo to w swo­jej ko­re­spon­den­cji udało jej się nie tylko opi­sać mę­ski świat po­li­ty­ków, urzęd­ni­ków i le­ka­rzy, lecz także utoż­sa­mić się z tymi męż­czy­znami. Ja rów­nież sta­ra­łam się – na tyle, na ile umia­łam – oży­wić ów świat w swo­jej po­wie­ści-hi­sto­rii. Rzecz ja­sna trudno być tak przy­stępną, bły­sko­tliwą i spra­gnioną ży­cia jak suł­tanka Pa­kize.

Oczy­wi­ście te wspa­niałe li­sty, które zajmą przy­naj­mniej sześć­set stron, gdy zo­staną opu­bli­ko­wane, eks­cy­to­wały mnie tak bar­dzo, dla­tego że sama je­stem córą Min­geru. W dzie­ciń­stwie sty­ka­łam się z suł­tanką Pa­kize w szkol­nych pod­ręcz­ni­kach, w fe­lie­to­nach pra­so­wych, a naj­czę­ściej w na­ro­do­wych ty­go­dni­kach dla dzieci (w „Lek­cjach o Wy­spie” i „Uczymy się Hi­sto­rii”), na któ­rych ła­mach uka­zy­wały się ko­miksy i opo­wie­ści o bo­ha­te­rach hi­sto­rycz­nych. Za­wsze czu­łam z suł­tanką szcze­gólną więź. Po­dob­nie jak inni wi­dzą w Min­ge­rze ba­śniowe miej­sce wy­jęte wprost z le­gend, ja po­strze­gam Pa­kize jako bo­ha­terkę ba­śni. To, że na­gle dzięki li­stom, które tra­fiły w moje ręce, mo­głam po­znać co­dzienne roz­terki suł­tanki, jej praw­dziwe uczu­cia, a co naj­waż­niej­sze – jej silną oso­bo­wość i szcze­rość, było dla mnie fa­scy­nu­ją­cym do­świad­cze­niem. Cier­pliwi czy­tel­nicy prze­ko­nają się pod ko­niec książki, że po­zna­łam ją rów­nież oso­bi­ście.

Ba­da­nia w stam­bul­skich, min­ger­skich, an­giel­skich i fran­cu­skich ar­chi­wach oraz stu­dia nad do­ku­men­tami i wspo­mnie­niami z epoki upew­niły mnie, że świat przed­sta­wiony w li­stach jest praw­dziwy. Lecz gdy pi­sa­łam po­wieść, utoż­sa­mia­łam się z suł­tanką Pa­kize i nie mo­głam się po­zbyć uczu­cia, że opo­wia­dam swoją wła­sną hi­sto­rię.

Sztuka po­wie­ściowa opiera się na umie­jęt­no­ści snu­cia oso­bi­stych hi­sto­rii, tak jakby przy­tra­fiły się komu in­nemu, i spi­sy­wa­nia hi­sto­rii in­nych lu­dzi, tak jakby były na­szymi wła­snymi. Dla­tego głę­boko wie­rzę, że gdy czu­łam się jak córka pa­dy­sza­cha, jak suł­tanka, po­stę­po­wa­łam tak, jak po­winna po­stę­po­wać po­wie­ścio­pi­sarka. Naj­więk­szą trud­no­ścią było dla mnie na­to­miast wni­ka­nie w umy­sły męż­czyzn dzier­żą­cych wła­dzę, pa­szów i le­ka­rzy, któ­rzy za­rzą­dzali kwa­ran­tanną i wal­czyli z epi­de­mią dżumy.

Aby po­wieść w du­chu i for­mie przy­po­mi­nała nie tyle in­dy­wi­du­alną bio­gra­fię, ile hi­sto­rię obej­mu­jącą ży­cie wszyst­kich lu­dzi, naj­le­piej pro­wa­dzić nar­ra­cję z wielu per­spek­tyw. Co prawda, zga­dzam się z naj­bar­dziej ko­bie­cym z pi­sa­rzy męż­czyzn, wiel­kim Hen­rym Ja­me­sem, który twier­dził, że po­wieść może być prze­ko­nu­jąca je­dy­nie wtedy, gdy wszel­kie szcze­góły i wy­da­rze­nia przed­sta­wiane są w niej z punktu wi­dze­nia jed­nej po­staci, jed­nakże moja po­wieść miała być rów­no­cze­śnie książką hi­sto­ryczną, dla­tego wie­lo­krot­nie dy­stan­so­wa­łam się od za­sady „jed­nost­ko­wego punktu wi­dze­nia”, a na­wet ją ła­ma­łam. Prze­ry­wa­łam naj­bar­dziej po­ru­sza­jące sceny, by przed­sta­wić czy­tel­ni­kowi in­for­ma­cje i dane licz­bowe czy przy­bli­żyć hi­sto­rię in­sty­tu­cji. Re­la­cjo­nu­jąc naj­skryt­sze emo­cje jed­nej po­staci, prze­cho­dzi­łam szybko i bez­ce­re­mo­nial­nie do my­śli dru­giej, o któ­rej ta pierw­sza nie mo­gła mieć po­ję­cia. Albo też, choć je­stem cał­ko­wi­cie pewna, że suł­tan Ab­düla­ziz zo­stał po de­tro­ni­za­cji za­mor­do­wany, na­pi­sa­łam, że we­dług nie­któ­rych po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Tak więc sta­ra­łam się zo­ba­czyć to ko­lo­rowe uni­wer­sum, które w swo­ich li­stach opi­sała suł­tanka Pa­kize, rów­nież z per­spek­tywy in­nych jego uczest­ni­ków, tak by moja książka była nieco bliż­sza opra­co­wa­nia hi­sto­rio­gra­ficz­nego.

Lu­dzie od lat py­tają mnie, jak tra­fi­łam na te li­sty, jak po­waż­nie trak­tuję za­warty w nich wą­tek kry­mi­nalny i dla­czego nie opu­bli­ko­wa­łam ich wcze­śniej, lecz tu­taj od­po­wiem tylko na dru­gie z tych py­tań. Po­mysł na­pi­sa­nia po­wie­ści po­pie­rali moi przy­ja­ciele na­ukowcy, któ­rym opo­wia­da­łam o zbrod­niach przed­sta­wio­nych w li­stach i o gu­ście li­te­rac­kim suł­tana Ab­dül­ha­mida. Do­dat­kową za­chętę sta­no­wiło to, że tak pre­sti­żowe wy­daw­nic­two jak Cam­bridge Uni­ver­sity Press za­in­te­re­so­wało się wąt­kiem kry­mi­nal­nym i hi­sto­rią ma­lut­kiej wy­spy Min­ger. Rzecz ja­sna ta­jem­nice tego cu­dow­nego świata, który opi­suję od wielu lat z wciąż nie­słab­ną­cym en­tu­zja­zmem, da­leko wy­kra­czają poza py­ta­nie, kto za­bił. Toż­sa­mość mor­dercy może być naj­wy­żej jed­nym zna­kiem, lecz za­mi­ło­wa­nie do kry­mi­na­łów prze­kształci tę książkę – po­czy­na­jąc od słów naj­więk­szego po­wie­ścio­pi­sa­rza hi­sto­rycz­nego Toł­stoja i od ni­niej­szego wstępu – w istne mo­rze zna­ków.

By­wam kry­ty­ko­wana za to, że po­le­mi­zuję z po­pu­lar­nymi hi­sto­ry­kami (choć ni­gdy nie po­daję ich na­zwisk). Być może jest w tym tro­chę ra­cji. Ro­bię to jed­nak dla­tego, że trak­tuję po­waż­nie po­pu­larne książki hi­sto­ryczne.

Przed­mowa do każ­dej pu­bli­ka­cji po­świę­co­nej hi­sto­rii Orientu i Le­wantu czy też Wschodu i wschod­niej czę­ści ba­senu Mo­rza Śród­ziem­nego za­wiera ustęp o pro­ble­mach trans­li­te­ra­cji i ob­ja­śnia, ja­kimi li­te­rami al­fa­betu ła­ciń­skiego za­stą­piono stare miej­scowe pi­smo. Cie­szę się, że nie na­pi­sa­łam ko­lej­nej ta­kiej nud­nej książki. Zresztą al­fa­betu i ję­zyka min­ger­skiego nie spo­sób ni­czym za­stą­pić! Miej­scowe na­zwy za­pi­sy­wa­łam cza­sami tak, jak na­leży, a cza­sami tak, jak się je wy­ma­wia. To przy­pa­dek, że w Gru­zji znaj­duje się mia­sto, któ­rego na­zwę pi­sze się po­dob­nie. Jed­nak w pełni za­mie­rzone jest to, że wiele in­nych rze­czy w mo­jej książce czy­tel­nicy mogą roz­po­zna­wać jako zna­jome, ni­czym od­le­głe, wy­bla­kłe wspo­mnie­nia.
Mîna Min­gerli,
Stam­buł 2017

1

Pa­ro­wiec, który w 1901 roku wy­ru­szyłby z Kon­stan­ty­no­pola, uwal­nia­jąc z ko­mina ciemny wę­glowy dym, i pły­nąłby przez cztery dni na po­łu­dnie, a na­stęp­nie, mi­nąw­szy Ro­dos, po­dą­żałby jesz­cze pół dnia w stronę Alek­san­drii po nie­bez­piecz­nych wzbu­rzo­nych wo­dach, do­tarłby w końcu do miej­sca, z któ­rego pa­sa­że­ro­wie mo­gliby zo­ba­czyć smu­kłe baszty Zamku Ar­ka­skiego na wy­spie Min­ger. Jako że wy­spa znaj­do­wała się na tra­sie rejsu z Kon­stan­ty­no­pola do Alek­san­drii, pa­sa­że­ro­wie wielu stat­ków po­dzi­wiali z od­da­le­nia ta­jem­ni­czy cień i syl­wetkę twier­dzy. Gdy tylko ten wspa­niały wi­dok za­ma­ja­czył na ho­ry­zon­cie, nie­któ­rzy ka­pi­ta­no­wie o wraż­li­wej du­szy za­pra­szali po­dróż­nych na po­kład, by ci mo­gli na­cie­szyć oczy pa­no­ramą Min­geru, a ar­ty­ści uda­jący się na wschód w unie­sie­niu ma­lo­wali ów ro­man­tyczny pej­zaż, do­da­jąc do niego ciemne bu­rzowe chmury.

Nie­wiele z tych rej­sów miało jed­nak przy­sta­nek na Min­ge­rze, gdyż w owych cza­sach były tylko trzy statki re­gu­lar­nie, co ty­dzień, pły­wa­jące na wy­spę: „Sa­gha­lien”, któ­rego pi­skliwy gwiz­dek roz­po­zna­wał każdy miesz­ka­niec Ar­kazu, „Equ­ateur” ze swoim ni­sko brzmią­cym bucz­kiem – oba na­le­żące do przed­się­bior­stwa Mes­sa­ge­ries Ma­ri­ti­mes – oraz de­li­katny „Zeus” z kre­teń­skiej kom­pa­nii Pan­ta­leon, któ­rego gwiz­dek od­zy­wał się z rzadka i za­wsze brzmiał bar­dzo krótko. To, że na dwie go­dziny przed pół­nocą w dniu, w któ­rym za­czyna się na­sza opo­wieść – dwu­dzie­stego dru­giego kwiet­nia 1901 roku – w stronę Min­geru pły­nął nie­za­po­wie­dziany sta­tek, było więc zna­kiem, że dzieje się coś nad­zwy­czaj­nego.

Owym pa­row­cem, który zbli­żał się do wy­spy ci­cho ni­czym okręt szpie­gow­ski ze swoim cien­kim bia­łym ko­mi­nem i ostrym dzio­bem, była pły­wa­jąca pod osmań­ską ban­derą „Azi­zije”. Sta­tek na roz­kaz suł­tana Ab­dül­ha­mida II wiózł dys­tyn­go­waną osmań­ską de­le­ga­cję ze spe­cjalną mi­sją do Chin. Władca w ostat­niej chwili zde­cy­do­wał, że do de­le­ga­cji, skła­da­ją­cej się z sie­dem­na­stu człon­ków w fe­zach, tur­ba­nach i ka­pe­lu­szach – du­chow­nych, ofi­ce­rów, tłu­ma­czy i urzęd­ni­ków – do­łą­czy także suł­tanka Pa­kize, jego bra­ta­nica, którą nie­dawno wy­dał za mąż, wraz z mał­żon­kiem, dok­to­rem Nu­rim Pa­szą. Szczę­śliwi, pod­eks­cy­to­wani i nieco za­gu­bieni no­wo­żeńcy nie bar­dzo ro­zu­mieli, dla­czego wy­słano ich z mi­sją do Chin, i czę­sto dys­ku­to­wali mię­dzy sobą na ten te­mat.

Pa­kize, która tak jak jej star­sze sio­stry nie prze­pa­dała za stry­jem, była pewna, że Ab­dül­ha­mid włą­czył ją i jej męża do de­le­ga­cji tylko po to, by w ja­kiś spo­sób im za­szko­dzić, choć nie wie­działa jesz­cze do­kład­nie dla­czego. Nie­które plotki krą­żące wów­czas na osmań­skim dwo­rze su­ge­ro­wały, że suł­tan chciał wy­da­lić no­wo­żeń­ców z Kon­stan­ty­no­pola i po­zo­sta­wić ich na śmierć od żół­tej fe­bry gdzieś w Azji lub od cho­lery na arab­skich pu­sty­niach; osoby wy­gła­sza­jące ta­kie opi­nie były jed­nak mi­ty­go­wane przez inne, które przy­po­mi­nały, że in­ten­cje Ab­dül­ha­mida bę­dzie można zro­zu­mieć do­piero wtedy, kiedy za po­mocą in­tryg osią­gnie swój cel. Książę mał­żo­nek dok­tor Nuri Pa­sza wy­ka­zy­wał więk­szy opty­mizm. Ten pra­co­wity trzy­dzie­sto­ośmio­letni le­karz kwa­ran­tanny, cie­szący się za­słu­żo­nym uzna­niem, wie­lo­krot­nie re­pre­zen­to­wał im­pe­rium osmań­skie na mię­dzy­na­ro­do­wych kon­fe­ren­cjach me­dycz­nych. Jego suk­cesy zwró­ciły uwagę Ab­dül­ha­mida, a gdy młody męż­czy­zna po­znał suł­tana, prze­ko­nał się o tym, co do­sko­nale wie­działo już wielu in­nych le­ka­rzy kwa­ran­tanny: że władcę żywo in­te­re­sują nie tylko kry­mi­nały, lecz także osią­gnię­cia eu­ro­pej­skiej me­dy­cyny. Pa­dy­szach śle­dził po­stępy w mi­kro­bio­lo­gii i wak­cy­no­lo­gii, a także w dzie­dzi­nie ba­dań la­bo­ra­to­ryj­nych i chciał im­por­to­wać naj­now­sze od­kry­cia me­dyczne do Kon­stan­ty­no­pola i ca­łego im­pe­rium. Dok­tor Nuri Pa­sza wie­dział też, że suł­tan ma świa­do­mość, iż z Chin i in­nych czę­ści Azji tra­fiają do Eu­ropy nowe cho­roby za­kaźne, i że jest tym fak­tem za­nie­po­ko­jony.

Nad wo­dami wschod­niej czę­ści Mo­rza Śród­ziem­nego nie było wia­tru i na­le­żący do suł­tana sta­tek wy­ciecz­kowy „Azi­zije” pły­nął szyb­ciej, niż się spo­dzie­wano. Za­wi­nął wcze­śniej do portu w Smyr­nie, choć nie było go w ofi­cjal­nym pla­nie rejsu. Gdy sta­tek zbli­żał się do spo­wi­tego mgłą smyr­neń­skiego na­brzeża, człon­ko­wie de­le­ga­cji je­den za dru­gim wspi­nali się po wą­skich schod­kach na mo­stek, żą­da­jąc wy­ja­śnień; do­wie­dzieli się wów­czas, że na po­kład wej­dzie tu ta­jem­ni­czy pa­sa­żer. Ro­syj­ski ka­pi­tan za­pew­niał, że na­wet on nie zna jego toż­sa­mo­ści.

Owym ta­jem­ni­czym pa­sa­że­rem „Azi­zije” oka­zał się główny in­spek­tor sa­ni­tarny im­pe­rium osmań­skiego Bon­kow­ski Pa­sza, słynny che­mik i far­ma­ceuta. Ten ener­giczny, choć wy­raź­nie zmę­czony sześć­dzie­się­cio­la­tek był na­dwor­nym che­mi­kiem suł­tana i twórcą no­wo­cze­snej osmań­skiej far­ma­cji. Miał rów­nież za sobą na wpół udane przed­się­wzię­cia biz­ne­sowe jako dawny wła­ści­ciel kilku firm wy­twa­rza­ją­cych wodę ró­żaną i per­fumy, bu­tel­ku­ją­cych wodę mi­ne­ralną i zaj­mu­ją­cych się pro­duk­cją le­ków. Jed­nak w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat pra­co­wał wy­łącz­nie jako główny in­spek­tor sa­ni­tarny, to pi­sząc dla suł­tana ra­porty na te­mat cho­lery i dżumy, to znów go­niąc od jed­nego ogni­ska epi­de­mii do dru­giego, od portu do portu, od mia­sta do mia­sta, by we wszyst­kich tych miej­scach kon­tro­lo­wać w imie­niu Ab­dül­ha­mida or­ga­ni­za­cję kwa­ran­tanny i środki za­po­bie­gaw­cze.

Che­mik i far­ma­ceuta Bon­kow­ski Pa­sza wiele razy re­pre­zen­to­wał też im­pe­rium osmań­skie na mię­dzy­na­ro­do­wych kon­gre­sach po­świę­co­nych kwa­ran­tan­nie. Cztery lata wcze­śniej wy­sto­so­wał do suł­tana Ab­dül­ha­mida notę, w któ­rej na­pi­sał, w jaki spo­sób pań­stwo osmań­skie po­winno przy­go­to­wać się na dżumę, nad­cho­dzącą ze wschodu. W Smyr­nie zna­lazł się ze spe­cjalną mi­sją za­trzy­ma­nia za­razy, która roz­prze­strze­niała się w grec­kich dziel­ni­cach mia­sta. Po licz­nych epi­de­miach cho­lery do im­pe­rium osmań­skiego tra­fił więc ze wschodu nowy bak­cyl dżumy, któ­rego zja­dli­wość – jak spe­cja­li­ści na­zy­wali zdol­ność mi­kroba do wy­wo­ła­nia cho­roby – to ro­sła, to znów ma­lała.

Bon­kow­ski Pa­sza w ciągu sze­ściu ty­go­dni za­trzy­mał epi­de­mię dżumy w Smyr­nie, naj­więk­szym osmań­skim por­cie w Le­wan­cie. Udało się to dla­tego, że miesz­kańcy mia­sta po­słusz­nie sie­dzieli w do­mach, prze­strze­gali gra­nic kor­donu sa­ni­tar­nego, chęt­nie sto­so­wali się do ob­ostrzeń i po­ma­gali służ­bom miej­skim i po­li­cji tę­pić szczury. Ekipy de­zyn­fek­cyjne, skła­da­jące się w więk­szo­ści ze stra­ża­ków, zra­szały ulice spe­cjal­nym środ­kiem, któ­rego smród wy­peł­nił całe mia­sto. O suk­ce­sach Osmań­skiego Urzędu Sa­ni­tar­nego roz­pi­sy­wały się sze­roko nie tylko smyr­neń­skie ga­zety, ta­kie jak „Ahenk” czy „Amal­tia”, i kon­stan­ty­no­po­li­tań­skie dzien­niki, jak choćby „Ter­cüman-ı Ha­ki­kat” czy „İkdam”, lecz także fran­cu­ska i an­giel­ska prasa, które port po por­cie śle­dziły nad­cho­dzącą ze wschodu dżumę, więc dla Eu­ro­pej­czy­ków uro­dzony w Kon­stan­ty­no­polu che­mik pol­skiego po­cho­dze­nia Bon­kow­ski Pa­sza był znaną i sza­no­waną po­sta­cią. Ogni­sko dżumy w Smyr­nie sku­tecz­nie wy­ga­szono przy licz­bie ofiar wy­no­szą­cej je­dy­nie sie­dem­na­ście osób; port, doki, urzędy celne, sklepy i ba­zary, a także szkoły znów za­częły dzia­łać.

Dys­tyn­go­wani pa­sa­że­ro­wie „Azi­zije”, któ­rzy z bu­la­jów swo­ich ka­jut i z po­kładu ob­ser­wo­wali, jak pa­sza wraz ze swoim asy­sten­tem wcho­dzą na po­kład, wie­dzieli i o kwa­ran­tan­nie, i o suk­ce­sach osmań­skiej po­li­tyki zdro­wot­nej. Ty­tuł pa­szy Ab­dül­ha­mid nadał ów­cze­snemu na­dwor­nemu che­mi­kowi pięć lat wcze­śniej. Sta­ni­sław Bon­kow­ski miał na so­bie desz­czo­wiec, któ­rego barwy nie dało się roz­po­znać w ciem­no­ści, i ma­ry­narkę, eks­po­nu­jącą jego wy­soki wzrost i lekki garb, w ręku zaś trzy­mał torbę w oło­wia­nym ko­lo­rze, znaną jego uczniom od trzy­dzie­stu lat, gdyż ni­gdy się z nią nie roz­sta­wał. Jego asy­stent, dok­tor Ili­jas, dźwi­gał prze­no­śne la­bo­ra­to­rium, dzięki któ­remu pa­sza mógł wszę­dzie, gdzie się po­ja­wił, iden­ty­fi­ko­wać bak­cyle cho­lery albo dżumy oraz od­róż­niać wodę za­nie­czysz­czoną od pit­nej, a przy oka­zji kosz­to­wać i ana­li­zo­wać wodę we wszyst­kich za­kąt­kach im­pe­rium. Obaj męż­czyźni udali się do swo­jej ka­juty, nie przy­wi­taw­szy się z cie­kaw­skimi pa­sa­że­rami „Azi­zije”.

Mil­cze­nie i re­zerwa dwóch no­wych po­dróż­nych je­dy­nie wzmo­gły cie­ka­wość de­le­ga­tów ko­mi­tetu do­rad­czego. Co mo­gło być po­wo­dem ta­kiej taj­no­ści? Dla­czego jego wy­so­kość wy­słał do Chin jed­nym stat­kiem dwóch naj­więk­szych osmań­skich spe­cja­li­stów od dżumy i cho­rób za­kaź­nych (dru­gim był książę mał­żo­nek dok­tor Nuri Pa­sza)? Wkrótce jed­nak de­le­gaci się do­wie­dzieli, że Bon­kow­ski Pa­sza wraz z asy­sten­tem płyną nie do Chin, lecz na wy­spę Min­ger, która znaj­duje się na tra­sie do Alek­san­drii, i za­jęli się wła­snymi spra­wami. Mieli trzy ty­go­dnie na to, by prze­dys­ku­to­wać, jak będą opo­wia­dać chiń­skim mu­zuł­ma­nom o is­la­mie.

Drugi spe­cja­li­sta od cho­rób za­kaź­nych na po­kła­dzie „Azi­zije”, dok­tor Nuri Pa­sza, o tym, że Bon­kow­ski Pa­sza wszedł na sta­tek w Smyr­nie i zej­dzie na ląd na Min­ge­rze, do­wie­dział się od żony. No­wo­żeńcy bar­dzo się cie­szyli, że oboje nie­za­leż­nie od sie­bie po­znali pa­szę i da­rzą go jed­na­kową sym­pa­tią. Książę mał­żo­nek oraz po­nad dwa­dzie­ścia lat od niego star­szy che­mik brali nie­dawno udział w Mię­dzy­na­ro­do­wej Kon­fe­ren­cji Sa­ni­tar­nej w We­ne­cji. Poza tym Bon­kow­ski Pa­sza uczył che­mii mło­dego Nu­riego, gdy ten był stu­den­tem w szkole me­dycz­nej i uczęsz­czał na wy­kłady w ko­sza­rach De­mir­kapı w Sir­keci. Po­dob­nie jak wielu jego ko­le­gów młody Nuri był za­chwy­cony za­ję­ciami z che­mii sto­so­wa­nej, które wy­kształ­cony w Pa­ryżu Bon­kow­ski Bej pro­wa­dził w la­bo­ra­to­rium, oraz jego póź­niej­szymi wy­kła­dami z che­mii or­ga­nicz­nej i nie­orga­nicz­nej. Na wszyst­kich stu­den­tach me­dy­cyny ogromne wra­że­nie wy­wie­rały dow­cipy pro­fe­sora, jego za­in­te­re­so­wa­nia, godne czło­wieka re­ne­sansu, oraz to, że po­toczną tu­rec­czy­zną i trzema ję­zy­kami eu­ro­pej­skimi po­słu­gi­wał się tak swo­bod­nie jak mową oj­czy­stą. Sta­ni­sław Bon­kow­ski był uro­dzo­nym w Kon­stan­ty­no­polu sy­nem jed­nego z wielu pol­skich ofi­ce­rów, któ­rzy po­nió­sł­szy klę­skę w po­wsta­niu prze­ciw Ro­sji, zo­stali wy­gnani i wstą­pili do ar­mii osmań­skiej.

Żona dok­tora Nu­riego, suł­tanka Pa­kize, z uśmie­chem przy­wo­łała w pa­mięci wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa i mło­do­ści. Gdy pew­nego lata, je­de­na­ście lat wcze­śniej, pa­łac, gdzie była uwię­ziona jej ro­dzina, ogar­nęła straszna cho­roba, która wy­wo­łała go­rączkę u jej matki i in­nych ko­biet z ha­remu, suł­tan za­wy­ro­ko­wał, że przy­czyną za­razy jest bak­te­ria, i wy­słał swo­jego na­dwor­nego che­mika, by po­brał próbki. In­nego razu stryj Ab­dül­ha­mid zle­cił Bon­kow­skiemu Pa­szy ana­lizę wody, którą Pa­kize i jej ro­dzina pili każ­dego dnia w pa­łacu Çıra­ğan. Ab­dül­ha­mid może i wy­ka­zy­wał się okru­cień­stwem, wię­żąc swo­jego star­szego brata, by­łego suł­tana Mu­rada V, w pa­łacu Çıra­ğan i bacz­nie ob­ser­wu­jąc każdy jego ruch, lecz gdy tylko po­ja­wiały się u niego pro­blemy zdro­wotne, na­tych­miast wy­sy­łał doń naj­lep­szych le­ka­rzy. W dzie­ciń­stwie Pa­kize czę­sto wi­dy­wała w pa­łacu czy w kom­na­tach ha­remu rów­nież czar­no­bro­dego grec­kiego le­ka­rza Marko Pa­szę, na­dwor­nego me­dyka jej stry­jecz­nego dziada, za­mor­do­wa­nego suł­tana Ab­düla­ziza, oraz Maw­ro­je­nisa Pa­szę, oso­bi­stego le­ka­rza Ab­dül­ha­mida.

– Po la­tach spo­tka­łam jesz­cze Bon­kow­skiego Pa­szę w pa­łacu Yıl­dız – oznaj­miła suł­tanka Pa­kize. – Znów ba­dał pa­ła­cową wodę i pi­sał ko­lejne spra­woz­da­nie. Nie­stety tylko uśmiech­nął się z da­leka do mnie i do mo­ich sióstr i nie opo­wia­dał nam dow­ci­pów ani aneg­do­tek, jak zwykł to ro­bić, gdy by­ły­śmy małe.

Wspo­mnie­nia księ­cia mał­żonka o Bon­kow­skim Pa­szy miały o wiele bar­dziej ofi­cjalny cha­rak­ter. Pra­co­wi­tość i do­świad­cze­nie, ja­kimi książę wy­ka­zał się na we­nec­kiej kon­fe­ren­cji, gdzie wspól­nie re­pre­zen­to­wali im­pe­rium osmań­skie, zdo­były mu sza­cu­nek che­mika. Nuri z prze­ję­ciem zdra­dził Pa­kize, że przy­pusz­cza, iż jed­nym z pierw­szych lu­dzi, któ­rzy po­le­cili go Ab­dül­ha­mi­dowi jako le­ka­rza kwa­ran­tanny, mógł być sam Bon­kow­ski Pa­sza, gdyż – jak przy­po­mniał nowo po­ślu­bio­nej żo­nie – ich drogi prze­ci­nały się nie tylko w szkole me­dycz­nej, ale też póź­niej, gdy Nuri pra­co­wał już jako me­dyk. Pew­nego razu na po­le­ce­nie bur­mi­strza Pery, Bla­cque’a Beja, ba­dali ra­zem stan sa­ni­tarny rzeźni, które pro­wa­dziły ubój na środku ulicy. In­nym ra­zem, gdy Bon­kow­ski Pa­sza przy­go­to­wy­wał ra­port za­wie­ra­jący cha­rak­te­ry­stykę to­po­gra­ficzną i geo­lo­giczną je­ziora Ter­kos, a także re­zul­taty mi­kro­sko­po­wej ana­lizy wody w tym zbior­niku, Nuri po­ma­gał mu wraz z kil­koma stu­den­tami i in­nymi le­ka­rzami i znów za­chwy­cał się jego in­te­li­gen­cją, pra­co­wi­to­ścią i zdy­scy­pli­no­wa­niem. Po­ru­szeni tymi mi­łymi wspo­mnie­niami, no­wo­żeńcy za­pra­gnęli raz jesz­cze zo­ba­czyć się z Bon­kow­skim Pa­szą.

 
Wesprzyj nas