“W cieniu imperium” to kronika trwającej od pokoleń ukraińsko-rosyjskiej wojny kulturowej. Jak pokazuje to Wira Ahejewa – historia ukraińskiej kultury to w rzeczywistości historia oporu przeciwko imperium.


Ukraińska walka o niezależność od rosyjskiego imperium trwa od setek lat. Jeśli nie na arenie politycznej czy militarnej, to na gruncie literatury i kultury.

Bo cel Rosji – nieważne czy carskiej, sowieckiej czy putinowskiej – pozostaje niezmienny: zmiażdżyć odrębność Ukrainy, zawłaszczyć jej dokonania i sfałszować historię.

To dlatego historia ukraińskiej kultury to w rzeczywistości – jak ukazuje Wira Ahejewa, krytyczka literacka i filolożka – historia oporu przeciwko imperium. Ukraińscy twórcy toczyli bój o wszystko: język (zwany pogardliwie „małoruskim”), folklor, a nawet pamięć.

Walka nigdy nie odbywała się na równych zasadach, bo imperium raz po raz sięgało po realne i zabójcze środki nacisku. Zasięg rosyjskiej machiny kolonialnej jest tak olbrzymi, że w ukraińskim sprzeciwie z łatwością można dostrzec echa również polskich zmagań.

***

Wira Ahejewa bada tę wojnę taką, jaka była: z natarciami i odwrotami, z planowanymi kampaniami i nieświadomie spontaniczną partyzantką, ze zdrajcami, bardziej podobnymi do więźniów, jak Mykoła/Nikołaj Hohol, i oczywiście z rabusiami, jak Michaił Bułhakow.
Oksana Zabużko

Wira Ahejewa
W cieniu imperium
Kulisy ukraińsko-rosyjskiej wojny kulturowej
Przekład: Iwona Boruszkowska
Wydawnictwo Znak Horyzont
Premiera: 10 kwietnia 2023
 
 


Oksana Zabużko

Notatki do historii niezakończonej wojny


Zbiór szkiców literackich Wiry Ahejewej W cieniu imperium ukazał się w Ukrainie pod koniec 2021 roku, a w ciągu roku sprzedało się łącznie ponad 12 000 egzemplarzy. Nieczęsto się to zdarza w przypadku postkolonialnej krytyki literackiej (bo o nią chodzi – nie bez powodu w tytule zaszyto, jako wskazówkę dla czytelnika, aluzję do Trubadurów imperium Ewy M. Thompson). Nawet na bogatszym rynku książki (a ukraiński rynek książki, który do 2014 roku ledwie tlił się pod ekspansją rosyjskiego rynku, bynajmniej nie należy do zamożnych!) dla takiej publikacji byłyby to przyzwoite cyfry. A należy pamiętać, że był to wojenny rok: z kilkumiesięcznym paraliżem całego rynku wydawniczego, zakłóconą logistyką i utratą milionów czytelników, dla których ukraińska książka znalazła się poza zasięgiem, podobnie jak państwo. (Nowym i coraz bardziej bolesnym doświadczeniem dla mnie jako pisarki jest podpisywanie po europejskich spotkaniach moich ukraińskich książek Ukraińcom, którzy uciekając przed wojną, zabierali je ze sobą z domu, bo wiedzieli, że bez względu na to, dokąd pojadą w Europie, tam ich nie znajdą; ukraińskie książki nie mają międzynarodowej dystrybucji i nie ma mowy o dostępie do nich na terenach okupowanych przez Rosję – tam, jak w XIX wieku w czasach ukazu emskiego, daj Boże nie zostać „wyczyszczonym” razem z książką…). Tak więc W cieniu imperium śmiało można uznać za bestseller. I śmiem twierdzić, że nie tylko nazwisko autorki – nawet jeśli należy do niekwestionowanych autorytetów w swojej dziedzinie i jest kultową postacią wśród filologów z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej (z moich obserwacji wynika, że kimś podobnym w Polsce pokolenie wcześniej była Maria Janion) – było przyczyną tak niezwykłego sukcesu czytelniczego. Zakulisy imperium czytają niefilolodzy i ci, dla których Mohylanka to „uniwersytet snobów” dla „lewaków i feministek”, oraz zupełni profani: narzekający na Goodreadsie na „akademicki styl” (całkiem niesłusznie!) i niezrozumiałe słowo „konotacja” – a jednak z westchnieniem dający „pięć gwiazdek” i określający „must readem”. To właśnie ta książka ostatecznie uczyniła Wirę Ahejewę publiczną intelektualistką, pociągnęła ją za sobą „do ludzi” – na ekrany telewizyjne i do audycji radiowych, do sieci społecznościowych i na wideo­blogi, gdzie teraz z prawdziwie akademicką cierpliwością odpowiada na ignoranckie pytania nie tylko studentów pierwszego roku, ale całej Ukrainy. Krótko mówiąc, niezależnie od jej woli książka wyprowadziła ją z akademickiej bańki, w której profesorka filologii, wykładowczyni Akademii Kijowsko-Mohylańskiej i autorka ponad dwudziestu książek o historii literatury ukraińskiej od XIX do XXI wieku spędziła ponad trzydzieści lat i gdzie czuła się zupełnie komfortowo.
A zatem kilka słów o tej bańce. Wira Ahejewa rozpoczęła karierę naukową w Instytucie Literatury Ukraińskiej Akademii Nauk, gdzie w latach dziewięćdziesiątych, na fali intelektualnej emancypacji początków niepodleg­łości, współtworzyła seminarium feministyczne Sołomii Pawłyczko, które najbardziej przyczyniło się do „zrewolucjonizowania” ukraińskiej krytyki literackiej, zdrętwiałej w sowieckiej stagnacji. Później zaczęła prowadzić swój pionierski kurs literatury kobiecej XIX i XX wieku na najbardziej postępowej (i podobnie jak czterysta lat temu najsilniejszej humanistycznie) uczelni kraju – Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, a po tragicznej śmierci Sołomii Pawłyczko została jednogłośnie uznana przez filologiczny cech za niepodzielną „matriarchinię” ukraińskiego feministycznego literaturoznawstwa. Przynajmniej dwie z jej feministycznych prac cieszą się powszechnym uznaniem – czytaj: są „klasyką gatunku”, obowiązkową do cytowania nie tylko w dysertacjach.
Pierwsza to monografia z 1999 roku Poetka przełomu wieków [Poetesa złamu stolit’] – o Łesi Ukraince, ponieważ cały ukraiński feminizm lat dziewięćdziesiątych rozpoczął się zaraz po ukraińskim wydaniu Drugiej płci Simone de Beauvoir (1993), z „ponownym odkryciem” Łesi Ukrainki. (Nawiasem mówiąc, to właśnie Ahejewa kierowała także pracami naukowymi nad pierwszym kompletnym, czternastotomowym, naukowym wydaniem utworów Ukrainki, które szczęśliwie zdążyło się ukazać przed wojną, w 2021 roku, i tym samym zaskakująco symbolicznie wyznaczyło kolejny „przełom wieków” – koniec nowej belle époque, którą już, zdaje się, można datować na lata 1989–2022…). Nieprzypadkowo esej poświęcony Łesi Ukraince w książce W cieniu imperium jest najbardziej „zwięzło-konspektowym” ze wszystkich: w końcu najtrudniejszym zadaniem dla każdego badacza jest zreferowanie na około dwudziestu stronach tego, co napisało się na kilkuset, a o czym wie się więcej, niż będzie można napisać przez całe życie. Jednak sama obecność w zbiorze takiego „autoreferatu”, wstawionego jako niezbędny element układanki, pokazuje, że nie są to rozproszone eseje (autorka nieco kokietuje czytelników oryginalnym podtytułem) – ale „puzzle”, kompletna książka ze swoją wewnętrzną logiką, przejrzystą chronologiczną i semantyczną strukturą. I tę integralność z pewnością odczuli ci, którym obce jest słowo „konotacja”, czytelnicy, którzy na portalach społecznościowych określili W cieniu imperium „podręcznikiem dla dorosłych” (a żaden jakkolwiek specjalistyczny „podręcznik” literatury ukraińskiej oczywiście nie może się obejść bez Łesi Ukrainki!).
Jeśli jednak mówimy o krytyce feministycznej, głównym osiągnięciem Ahejewej w tej dziedzinie jest fundamentalna praca z 2002 roku Przestrzeń kobiet: dyskurs feministyczny w literaturze ukraińskiej [Żinoczij prostir: feministycznyj dyskurs ukrajinśkoji literatury] – książka, która od dawna jest podręcznikiem na wydziałach filologicznych, która miała kilka dodruków i nawet została przetłumaczona w Rosji – w tych pozornie jeszcze „wegetariańskich” (w rzeczywistości oczywiście nie) latach, kiedy zwolenników zachodnich naukowych teorii nie uznawano jeszcze za „zagranicznych agentów”, a Ukraińców, którzy nie chcieli się rusyfikować, za „nazistów”. Był taki okres, kiedy wydawało się nawet, że możliwy jest normalny dialog kulturowy między Rosją a Ukrainą (nie żebyś­my nie widzieli, że przez cały ten czas trwała druga wojna czeczeńska, a jakieś dziwne skrajne ugrupowania, jak Partia Polityczna Putina i innego rodzaju rosyjskie agentury, rejestrowano w Ukrainie i otrzymywały one finansowanie nie wiadomo skąd, ale wciąż wydawało się – jak nadal z oddali wydaje się wielu Europejczykom – że to „nie cała Rosja” i że poza instytucjami władzy możliwe było istnienie przestrzeni swobodnego myślenia i wymiany idei).
Autorce należy przyznać, że do perspektywy współpracy ukraińsko-rosyjskiej była zawsze nastawiona cum grano salis. Jako feministka przez lata ostrzegała, że nie warto przeceniać międzynarodowej kobiecej solidarności, ponieważ kobiety, nawet w organizacjach kobiecych, działają pod presją „narodowego” epistemicznego pola, a rosyjskie feministki w sytuacji wyboru między dwiema lojalnościami, rosyjską i feministyczną, zawsze wybiorą tę pierwszą, staną po stronie „swojego” patriarchatu przeciwko ukraińskim „siostrom” (jak okazało się w 2014 roku po aneksji Krymu!). Myślę, że znajomość historii literatury ukraińskiej uchroniła Ahejewę przed wieloma złudzeniami właściwymi dla naszych intelektualistów przed 2014 rokiem. W latach jej studiów literatura ta była na wpół zakazana, a na wpół falsyfikowana (dosłownie, bo nawet Szewczenkę w ZSRR drukowano ocenzurowanego!), zatem dla poważnego ukrainisty rozumienie socjotechnik politycznych, za pomocą których imperium ucisza swoich „subalternów” (Ahejewa preferuje ukraiński odpowiednik tego terminu: „podporządkowany”), jest integralną częścią zawodu i osiąga się niezależnie od znajomości utworów Edwarda Saida czy Gayatri Chakravorty Spivak. Można by tu ponarzekać na pewną, że tak powiem, „metodologiczną samotność” studiów ukrainistyczych, ponieważ klasyczne studia postkolonialne, jak wiadomo, konsekwentnie przez dziesięciolecia wykreślały z pola widzenia Imperium Rosyjskie jako „atypowe”, niespełniające wymogów „właściwego” imperium. Jak podkreślał Said w Orientalizmie, spójność jego koncepcji najbardziej utrudniało nawet nie to, że w Imperium Rosyjskim kolonizatorzy i skolonizowani mogli należeć do tej samej rasy białej (Szewczenko w 1847 roku w poemacie Kaukaz – być może pierwszym antykolonialnym utworze literatury światowej – pisze sarkastycznie o rosyjskim niewolnictwie: „Sprzedajemy / Albo w karty przegrywamy / Ludzi… nie murzynów… a takich / co ochrzczeni”), to by się jeszcze nadawało do postkolonialnej interpretacji, przecież Wielka Brytania też miała swoich Irlandczyków, ale Rosja, w przeciwieństwie do imperiów Zachodu, skolonizowała kraje bardziej rozwinięte gospodarczo i kulturowo od niej samej – ten fakt naprawdę wywraca „postkolonialny umysł” do góry nogami. Łatwiej było poświęcić w badaniach jedną Rosję, niż rewidować całą bazę metodologiczną (dokładnie za Heglem: kiedy fakt nie zgadza się z teorią, tym gorzej dla faktu!).
A ponieważ Ukraina, wzięta pod protektorat korony moskiewskiej w statusie państwa hetmańskiego i „przetrawiana” przez tę koronę przez cały XVIII wiek do całkowitej likwidacji jej autonomii politycznej i militarnej, należała właśnie do takich „ekonomicznie i kulturowo wyższych”, to w żaden sposób nie dawało się metodą „projekcji bezpośredniej” – przenosząc na grunt ukraiński wypracowane na Zachodzie schematy teoretyczne – rozwijać w Ukrainie studiów postkolonialnych, w odróżnieniu od feministycznych czy genderowych. (Wśród historyków wciąż toczą się debaty, na ile słuszne jest uważanie Ukrainy za rosyjską kolonię XVIII–XX wieku, a jeśli tak, to od jakiego czasu i w jakich ramach chronologicznych). „Atypowe” imperium, „atypowa” kolonia… Aby zdekonstruować język ukraińskiego „podporządkowanego”, humanistyka musiała szukać innych dróg.
Jedną z nich wyartykułowała Ahejewa. W teorii feministycznej odnalazła – podobnie jak wcześniej Spivak, do której często się odwołuje – najdokładniej zbadane uniwersalne modele systemowego podporządkowania dużych grup ludzkich pozbawionych władzy. Miała na czym się oprzeć, kiedy przeszła od analizy manipulacji wizerunkiem i spuścizną Łesi Ukrainki przez władze radzieckie do studiowania innych pierwszorzędnych ukraińskich pisarzy, nie mniej niż Łesia Ukrainka „cierpiących” w ideologicznym paradygmacie ZSRR. To nic, że byli mężczyznami, a nawet że każdy na swój sposób współpracował z kolonialną administracją. (To ostatnie było zupełnie nie do pomyślenia w etosie Łesi Ukrainki, której dramat Orgia z 1913 roku, wspomniany w książce, jest właśnie kategorycznym „protoegzystencjalnym” testamentem dla artystów zniewolonej przez „Rzym” „Grecji”, mówiącym o wyższości samobójstwa nad kolaboracją. W 1933 roku ów wybór śpiewaka Anteja demonstracyjnie powtórzył „pisarz nr 1” naszego „Czerwonego Odrodzenia”, Mykoła Chwylowy – pakując sobie kulkę w czoło w naumyślnie podobnym anturażu „domowej orgii”, jakby kontynuując w ten sposób ostatni wers Łesi Ukrainki: „Towarzysze, daję wam dobry przykład”. Także fala samospaleń, jaka przetoczyła się przez kraje Europy Środkowej i Wschodniej, „nowo skolonizowane” przez Moskwę w latach 1968–1980 – od Ryszarda Siwca i Wasyla Makucha do Ołeksy Hirnyka i Walentego Badylaka to co najmniej piętnaście samobójstw! – wygląda na dosłowną implementację „testamentu Anteja” i to mimo że „pokolenie Jana Palacha”, którego przedstawiciele stanowili większość ówczesnych „żywych pochodni”, na pewno nie u Łesi Ukrainki czytało o owym „ostatnim akcie oporu” dostępnym dla podporządkowanych!).
W literaturze ukraińskiej okresu sowieckiego nigdy nie brakowało ani dobrowolnego męczeństwa (najsłynniejszym przykładem jest czołowy poeta swojego pokolenia Wasyl Stus, który zginął w sowieckim obozie koncentracyjnym w 1985 roku), ani samobójstw w typie Anteja, zmetaforyzowanego przez Łesię Ukrainkę (w tym samym pokoleniu „szestydesiatnyków” tak wymownie, z programowymi, jak te Chwylowego, zapiskami, targnęli się na swoje życie najwybitniejsi powieściopisarze – Hryhorij Tiutiunnyk i Wasyl Zemlak). Polskiemu czytelnikowi nie trzeba opowiadać długiej historii o kulcie ofiarniczym i romantyzacji poświęcenia, wystarczy zaznaczyć „dla pamięci”, że Ukraińcy też tego dobra mieli pod dostatkiem. Ahejewą interesuje jednak w historii literatury ukraińskiej coś zupełnie innego – strategie przetrwania kultury „podporządkowanej” w warunkach kolonialnej „czystki”, przez co „kolaboranci” zajmują ją znacznie bardziej niż „męczennicy”. I jest to naprawdę fascynująca i niepojęta historia, która dopiero teraz – kiedy Ukraina stawia niespodziewany dla całego Zachodu opór – zaczyna naprawdę zaprzątać umysły slawistycznych wydziałów zachodnich uniwersytetów: jak to w ogóle mogło się wydarzyć, że czegoś już od dawna miało nie być („nie było, nie ma i być nie może!” – zarzekał się w histerii carski minister Wałujew 160 lat przed Putinem; klasyczny etap neurotycznego zaprzeczenia podczas sprawdzania faktów!) – a to do cholery istnieje? Dlaczego jest? Kosztem czego…? Oczywiście, jest to pytanie ważne nie tylko dla Ukraińców. Przypomnę, że w tym samym XX wieku w tej samej części Europy kultura górnołużycka zniknęła z listy kultur słowiańskich po czystkach Hitlera i Stalina, a na listę „zagrożonych” języków UNESCO wpisano białoruski. W obu tych językach w ciągu kilku stuleci istniała bogata literatura i wybitni pisarze, których dziś albo nikt nie potrafi czytać w oryginale, jak w Lipsku, albo których czytelników, jak w Białorusi, pozostało niewielu. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności naszej historii najnowszej, wydawałoby się logiczne, gdyby do tej listy dołączyła literatura ukraińska. W mojej młodości w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oficjalnie głoszone „zbliżenie” kultur szybko nabierało wówczas rozpędu, to w rzeczywistości oznaczało konsekwentne wchłanianie przez, za Puszkinem, „morze rosyjskie” wszystkich „strumieni słowiańskich”, które jednocześnie z przerażeniem zdiagnozował w Polsce Tadeusz Konwicki (we Wschodach i zachodach księżyca znajduje się wspaniały opis tego, jak Moskwa czynnie zawłaszczała „polskość”!), a w Czechach przebywający już wówczas na wygnaniu Milan Kundera. Ten ostatni w 1984 roku w rozmowie z Philipem Rothem wprost stwierdził, że w dającej się przewidzieć przyszłości Czesi mogą zniknąć jako naród, a świat nawet tego nie zauważy, „jak to już miało miejsce z czterdziestoma milionami Ukraińców” (sic!). To nie pierwszy raz w ciągu ostatnich dwustu lat, kiedy zostaliśmy zaliczeni w poczet umarłych, ale wyrył się on w mojej pamięci przez to, że nie znalazłam wtedy niczego, czym mogłabym zaprzeczyć: żadnego widocznego zasobu, na którym można by się oprzeć, by odnaleźć dla Ukrainy podmiotowość historyczną (podobną do tej, jaką była np. „wieś” dla romantyków czy galicyjski „Piemont” dla elit modernizmu), do tego czasu nic nie ocalało, wszystko zostało „wyczyszczone”. Jedynie diaspora ukraińska, podobnie jak diaspora kurdyjska (sic!), wciąż przypominała światu o naszym istnieniu, uparcie pokazując się na wszelkich międzynarodowych imprezach i domagając się uwolnienia ukraińskich więźniów politycznych, co psuło nastrój podczas zagranicznych tournée Marinie Vlady z Władimirem Wysockim (skarżyła się Władi we wspomnieniach)… To właśnie ta epoka ukształtowała podpułkownika KGB Putina i jego świtę oraz ich starania o ponowne zepchnięcie Ukrainy (a w dalszej perspektywie reszty zdekolonizowanej Europy!) z powrotem w niebyt, który uznawali za normę, można nawet częściowo zrozumieć – w latach po rozpadzie ZSRR stary dyskurs „sowietologiczny” niewiele zmienił się czy to w światowej polityce i środkach masowego przekazu, czy w programach zachodnich uniwersytetów, nie dostrzegli więc dla siebie ze strony Zachodu żadnych zmian ani zagrożeń. Ani slawistyka, ani politologia nie porzuciły rusocentryzmu zapożyczonego jeszcze z carskich narracji i nie zainteresowały się, tak naprawdę, skąd „nieistniejąca” Ukraina się wzięła i jaką „drogą kropelkową” się roznosiła, że głosowaliśmy (90 proc. społeczeństwa!) za nią w ogólnoukraińskim referendum 1 grudnia 1991 roku, choć wcześniej ani jej nie było widać, ani nie było słychać…?1
Poszukując odpowiedzi na to pytanie, Ahejewa spędziła prawie dwadzieścia lat, książka po książce, badając najwybitniejszych ukraińskich pisarzy „kolaborantów” – tych, którzy nie wyemigrowali, nie zginęli w łagrach czy podziemiu, ale posłusznie zmarli w Ukraińskiej SRR we własnym łóżku i wyprawiono im pogrzeb na koszt państwa. Jeden z jej ulubionych bohaterów, błyskotliwy myśliciel i niezwykle interesujący powieściopisarz Wiktor Domontowycz (Petrow), bez którego nie byłaby kompletna historia europejskiej powieści intelektualnej, został zwerbowany przez NKWD w latach trzydziestych i podczas wojny pracował dla sowieckiego wywiadu. Został porwany i wywieziony w 1949 roku z Monachium do Moskwy, prawdopodobnie pod zarzutem podwójnego szpiegostwa, i od tego czasu aż do końca ZSRR był wykreślany ze spisu literatów, pozwolono mu jednak zajmować się archeologią, a jego szpiegowskich akt rosyjski wywiad mimo wielu prób od lat dziewięćdziesiątych niepodległej Ukrainie nie wydał. Wpisani w sowiecki kanon literacki, a naprawdę wybitni poeci, Maksym Rylski i Mykoła Bażan, byli laureatami Nagrody Stalina, przez dziesięciolecia posłusznie wykonywali wszystkie polecenia sowieckiej cenzury – w tym pisali obowiązkowe ody na cześć Stalina – a jednak dali radę nie tylko pozostać pierwszorzędnymi poetami, ale także wykorzystać swoją pozycję społeczną, jeśli to było możliwe, do przeciwdziałania kolonialnym praktykom w strefie polityki kulturowej2. Ukraińska nauka wciąż nie ma pomysłu na to, co zrobić z tym „dziedzictwem ocalałych”. Pytanie, jak w takich przypadkach odróżnić kolaborację od Realpolitik i jak w ogóle stosować pojęcie „kolaboracja” odnośnie do zagrożonego podporządkowanego podmiotu w terrorystycznym państwie (czy można uznać za „kolaboranta” zakładnika terrorysty?), w studiach postkolonialnych również należy do dyskusyjnych. Teoria wyróżnia trzy paradygmaty współistnienia „podporządkowanego” z kolonizatorem: opór, kolaborację i nie-kolaborację, ale w przypadku imperializmu rosyjskiego, w szczególności sowieckiego totalitaryzmu, który interpretował nie-kolaborację na równi z oporem (za Stalina prowadzono całe kampanie przeciwko tzw. „milczuchom”, a we współczesnej Rosji obowiązkiem niektórych zawodów staje się publiczne demonstrowanie poparcia dla rządu pod groźbą śmierci cywilnej!), trzeba oczywiście mówić o „hybrydowym współistnieniu” – kiedy wszystkie trzy paradygmaty przeplatają się w jednym dniu jednego człowieka.
A zatem W cieniu imperium, z hołdem złożonym Ewie Thompson w tytule (Thompson bada tych, którzy „trubadurzą” na głównej scenie, czyli literaturę kolonizatora, Ahejewa włącza głos Innego „zza kulis” – literaturę podporządkowanego), jest też dość nowatorską dla studiów postkolonialnych próbą prześledzenia historycznej logiki owej „hybrydyzacji” w ciągu dwustu lat: od lojalnego „małoruskiego szlachcica” Hryhorija Kwitki-Osnowjanenki aż po ojca i córkę Andruchowyczów, którzy już w niepodległej Ukrainie kończą dialog z imperium. To oczywiście nie jest jeszcze „podręcznik” – jak mniemał ukraiński czytelnik, wygłodniały w środku koszmaru nowej wojny kolonialnej – o wszystkim, co anty- i postkolonialne, ale to już poważna do niego przymiarka, szkic, a dokładniej mierzenie do celu… Terminologia wojskowa narzuca się tu sama, bo to książka o wojnie, ale daleko wykraczającej poza rosyjskie inwazje XXI wieku. W 1954 roku, z okazji obchodzonej w ZSRR 300. rocznicy tzw. ponownego zjednoczenia Ukrainy z Rosją, Jurij Szewelow (kolejny czołowy autor ukraiński XX wieku, którego koniecznie trzeba przetłumaczyć!), opublikował na emigracji niewielki popularny artykuł Moskwa, Marosiejka – o znaczeniu dla slawistyki porównywalnym ze znaczeniem O elektrodynamice ciał w ruchu Einsteina dla fizyki. To stąd pochodzi cytat o „niezakończonej wojnie”, który Ahejewa podaje skrótowo we wstępie, odkrywając w ten sposób dla wtajemniczonych (jak w przypadku ukłonu w stronę Thompson) rąbek swego metodologicznego laboratorium. A ponieważ czytelnik „spoza cechu” może nie zauważyć tych wszystkich ukrytych odniesień, warto przywołać ten cytat w całości, podając pełen akapit:
Moskwa kładzie nacisk na rosyjsko-ukraińskie więzi kulturowe. Nie będziemy im zaprzeczać. Były i są. Czy żołnierze po obu stronach linii frontu nie są ze sobą związani? Są związani śmiercią i życiem. Historia więzi kulturowych między Ukrainą a Rosją to historia wielkiej i jeszcze niezakończonej wojny. Jak każda wojna zna natarcia i odwroty, zna zdrajców i jeńców. Trzeba studiować historię tej wojny. Dlaczego nie opublikować solidnego zbioru prac o ukraińsko-rosyjskich związkach kulturowych, jakimi były, a nie takimi, jak preparuje je Moskwa czy nasz własny prowincjonalizm?
Ahejewa bada tę wojnę według testamentu Szewelowa – taką, jaka była: z natarciami i odwrotami, z planowanymi kampaniami i nieświadomie spontaniczną partyzantką, ze zdrajcami, bardziej podobnymi do więźniów, jak Mykoła/Nikołaj Hohol (jest to jeden z najciekawszych esejów w książce, który ostatecznie przekonał mnie, że mimo wyboru języka literackiego Hohol nadal pozostaje ukraińskim pisarzem i powinien pozostać w ukraińskim kanonie literackim), i oczywiście z rabusiami (nie można się obyć bez nich!), jak Michaił Bułhakow (który pół wieku później powtórzył sukces Sienkiewicza w gatunku quasi-historycznej powieści kolonialnej, z tą różnicą, że Sienkiewicz jednak nie uznał ukraińskich stepów za ziemie pierwotnie polskie, jak Bułhakow Kijów za „rosyjskie miasto”, no i nie miał wśród patronów „swojego Stalina”, nie pisał z pozycji „zwycięzcy o pokonanych”…). Wyprawa na teren rusycystyki jest w takim opracowaniu nieunikniona. Na tle gwałtownie przyspieszonych przez wojnę procesów dekolonizacyjnych, które w Ukrainie zachodzą raczej na zasadzie emotio niż ratio (np. w postaci mało przemyślanego, ale gwałtownie zmienianego nazewnictwa ulic!), zakładam, że te ćwiczenia z krytyki rosyjskiego „imperializmu literackiego”, narzuconego kilku pokoleniom Ukraińców jako norma (Biała Gwardia Bułhakowa była jedynym tekstem o Kijowie w okresie walk wyzwoleńczych okresu 1918–1920 dostępnym dla mojego pokolenia w latach szkolnych!), w największym stopniu przyczyniły się do komercyjnego sukcesu książki. Cóż, w czasach kryzysu naukowiec, chcąc nie chcąc, pełni funkcję edukatora – nadrabiając to, czego szkoła i środki masowego przekazu nie zrobiły dla społeczeństwa w danym czasie… Ale myślę, że i polskiemu czytelnikowi przydadzą się te historie, sądząc po niejednoznacznej reakcji (i dyskusji!) polskich intelektualistów, jaką wywołał mój esej dla ­„Times Literary Supplement” na temat: „jak czytać literaturę rosyjską po Buczy”. Sama wojna eksterminacyjna, nawet przy dziesiątkach tysięcy zarejestrowanych zbrodni wojennych, to za mało, aby wszyscy zrozumieli chorobę imperializmu. Potrzebne do tego są i książki.
Dyskusję tę zresztą na swój sposób wyczerpująco podsumowały okupacyjne władze Mariupola. Pod koniec 2022 roku zasłoniły ruiny zbombardowanego teatru w Mariupolu, z setkami ciał kobiet i dzieci niewyciągniętych spod gruzów, parawanem, na którym mieniły się jak w sowieckiej szkolnej sali literatury rosyjskiej z lat siedemdziesiątych gigantyczne portrety Tołstoja, Dostojewskiego, Gogola i innych rosyjskich klasyków… Zdjęcie trafiło do sieci, kijowska dziennikarka Myrosława Barczuk natychmiast skomentowała: „Nie sądziłam, że może istnieć tak prosta ilustracja metafory Oksany Zabużko o rosyjskiej kulturze, która tkała sieci kamuflażowe dla rosyjskich czołgów”. Wydaje mi się jednak, że w tym obrazie ukryto o wiele więcej znaczeń – właśnie tych, z którymi pracuje Ahejewa, i gdybym mogła, umieściłabym na okładce wszystkich wydań jej esejów to właśnie zdjęcie „przykrytego rosyjskimi klasykami” mariupolskiego teatru-mogiły. Tu bowiem najlepiej, z olśniewającą wprost jasnością, widać, co w tym „atypowym” imperium dzieje się na scenie, co za kulisami, a najważniejsze, że wiemy wreszcie, z jakiej perspektywy da się zobaczyć symultanicznie jedno i drugie: z takiej, z której zrobiono zdjęcie – „z lotu ptaka”. Najprawdopodobniej z drona.
I oto ona – jedyna korzystna pozycja: „nad przestrzenią i czasem”, która jest w stanie zapewnić badaczowi tematu maksymalny dostępny dla człowieka obiektywizm naukowy.

ZAMIAST POSTSCRIPTUM

Od 24 lutego 2022 roku w biografii naukowej profesor Ahejewej, po wszystkich tytułach i odznaczeniach, pojawił się kolejny wers, który radykalnie zmienił jej życie. Teraz czasami przedstawia się jako „matka sierżanta Sił Zbrojnych Ukrainy”. Ahejew junior, religioznawca i stypendysta Fulbrighta, w pierwszych dniach inwazji poszedł na front jako ochotnik. Można by tu dużo powiedzieć o bezsilności słów i bezradności kultury (literatury, nauki, oświaty – niepotrzebne skreślić) wobec czołgów i pocisków. Ale książka, którą czytelnik trzyma w dłoni, dowodzi, że wszystko jest na odwrót – tak naprawdę to właśnie rosyjskie czołgi i rakiety przegrywają z dwoma wiekami kolonizowanej literatury, która okazała się żywotniejsza niż trawa na pogorzelisku.

1 Zamiłowanie Kremla do przeprowadzania fałszywych „referendów” na terenach okupowanych prawdopodobnie tłumaczy właśnie trauma owego ukraińskiego „1 grudnia”, który spadł na Moskwę jak grom z jasnego nieba: jest to próba „zamknięcia gestaltu” poprzez przywłaszczenie sobie zasobów wroga i wykorzystanie ich przeciwko niemu; dawna imperialna socjotechnika polityczna, za pomocą której Rosja precyzyjnie niwelowała przepaść z tymi koloniami, które przeważały nad nią gospodarczo i kulturowo.

2 Maksym Rylski to nawet część polskiej historii, potomek polskiej szlachty Prawobrzeża, która w XIX wieku „ukrainizowała się” z wyboru i której ukraiński ruch narodowy zawdzięcza kilka ważnych postaci, a nawet jednego z „ojców założycieli” – historyka Wołodymyra Antonowycza, ojca chrzestnego Rylskiego (to Antonowycz zaraz po publikacji Ogniem i mieczem Sienkiewicza napisał ponownie aktualny w ówczesnym kontekście artykuł o zagrożeniach resentymentem imperialnym: Stosunki polsko-ruskie w XVII wieku w pryzmacie polskiej nowoczesności, a jego chrześniak Rylski, który pół życia poświęcił tłumaczeniom literatury polskiej, przez lata wykorzystywał wszystkie swoje wpływy, by uniemożliwić publikację powieści Sienkiewicza w ZSRR). Aby kiedyś w przyszłości zrozumieć cały szaleńczy dramat stosunków polsko-ukraińskich ostatnich dwóch stuleci, postać ta, według opisu jego przyjaciela z dzieciństwa Jarosława Iwaszkiewicza, „świetnego człowieka i wielkiego poety”, jest dosłownie do tego podstawowa: daje klucz do wielu zamkniętych drzwi naszego niegdyś wspólnego domu, więc książka Ahejewej z 2012 roku Sztuka równowagi: Maksym Rylski na tle epoki [Mystectwo riwnowahy: Maksym Rylśkyj na tli epochy] jest zdecydowanie warta przetłumaczenia na język polski.

Przedmowa


Bywają takie brzemienne w skutki godziny, które zmieniają poczucie czasu i determinacja przyszłości przez przeszłość staje się oczywista. Uchwalenie Deklaracji niepodległości Ukrainy 24 sierpnia 1991 roku wydawało się wielu zewnętrznym obserwatorom wynikiem przypadkowego zbiegu okoliczności, ubocznym skutkiem jakiejś globalnej geopolitycznej gry. Wnioski takie okazały się możliwe tylko dlatego, że brutalni zwycięzcy przez długi czas starali się opowiadać historię podbitego narodu, pozbawiając pokonanych prawa do dawania świadectw o sobie. Zamiast tego wszyscy ci, którzy pisali wiekopomną deklarację, którzy głosowali w parlamencie, którzy znaleźli się we wzburzonym morzu ludzi w centrum Kijowa, aby zapobiec kolejnej imperialnej zemście, mieli pewność, że wielka, długa i ofiarna walka ostatecznie została uwieńczona sukcesem. I w ich pokoleniu przetrwała o niej żywa pamięć. Łewko Łukjanienko, więzień polityczny, który spędził ćwierć wieku w więzieniach i obozach, odczytał Akt Niepodległości przez mikrofon. Jako dziecko słyszał zakazany hymn Jeszcze nie umarła Ukraina*. Dla wielu lwowskich posłów wspomnienia z walk UPA były częścią ich osobistych lub rodzinnych historii. Szesnastoletni Dmytro Pawłyczko został uwięziony za członkostwo w UPA. Roman Iwaniczuk uznał spotkanie ze swoim zbuntowanym starszym bratem, którego odwiedził w obozie, za punkt zwrotny i decydujący dla własnego światopoglądu i poczucia wartości. Kijowianin Jurij Szczerbak, który musiał przeczytać Akt Niepodległości przed deputowanymi Parlamentu RFSRR w Moskwie, po tym, jak jego starszy brat został skazany za działalność w antysowieckiej organizacji młodzieżowej, obiecał matce nie angażować się w politykę. Ostatecznie nawet ówczesny przewodniczący Rady Najwyższej i przyszły prezydent Ukrainy, czołowy ideolog komunistyczny Łeonid Krawczuk, nie wiedział o ukraińskim oporze z doniesień prasowych. Urodzony w międzywojennej Polsce, traumatyczne przeżycia wołyńskich rodaków chłonął już w dzieciństwie. W 2021 roku opublikowano znalezione w archiwum sprawozdanie o pogromie dokonanym 10 stycznia 1946 roku przez żołnierzy Armii Czerwonej w rodzinnej wsi Krawczuka, Żytyniu Wielkim w obwodzie rówieńskim. Gwałcili, zabijali, palili ludzi w ich domach. Było to dokładnie w dniu urodzin przyszłego prezydenta Ukrainy. Żył z tymi okropnymi wspomnieniami przez wiele dziesięcioleci3. Sowietyzm rozpadł się tak szybko, ponieważ wielu ludzi nigdy nie wierzyło w tę ideologię, a ich tożsamość opierała się na zgoła innych wartościach.
Zwycięstwo afirmacji tożsamości ukraińskiej miało oczywiście korzenie nie tylko w pamięci prywatnej, rodzinnej, ale także zbiorowej. Mimo wszystkich czystek pamięć kulturowa nie została utracona, a antyimperialna kultura oporu nigdy się nie skończyła. Nawet bezstronni badacze nie uważali za możliwe uznanie Rosji za klasyczne imperium. Rosja wzięła w posiadanie nie odległe terytoria zamorskie, ale sąsiednie ziemie. A poza tym na Zachodzie narody kulturowo wyższe od Moskwy były jej militarnie podporządkowane, więc zwycięzcy musieli długo zwalczać własne zacofanie przy pomocy pokonanych. Rosja dość bezceremonialnie wzbogaciła i uszlachetniła swoją historię i kulturę o zagraniczne osiągnięcia i sukcesy, pozbawiając Ukraińców ich przeszłości. Badania dokumentów historycznych na początku XIX wieku były inspirowane nie tylko potrzebą udowodnienia praw arystokratycznych rosyjskiej szlachty, lecz także jednoczesnym wzrostem zainteresowania przeszłością w celu utożsamienia się z własną teraźniejszością. Był to jeden ze sposobów na refleksję nad sytuacją podporządkowania, a co za tym idzie na budowanie strategii jej przezwyciężania. Dochodzenie praw Ukrainy do pewnego momentu odbywało się w ramach uznania podwójnej lojalności. Ale upokorzenie związane z pozbawieniem pamięci i tożsamości narodowej wymusiło refleksję historyczną i poszukiwanie podstaw kulturowej odrębności i afirmacji.
Edward Said, rozważając wzajemne relacje między kulturą a imperializmem, używa sformułowania „nieminione przeszłości”, podkreślając, że

[…] jednym z najczęstszych sposobów interpretowania teraźniejszości jest odwołanie się do czasów minionych. Do takich odwołań skłania nas nie tylko różnica zdań w kwestii tego, co się naprawdę zdarzyło i jaka ta przeszłość była, ale również brak pewności, czy przeszłość istotnie jest przeszłością, czy może trwa nadal, w zmienionych formach. Jest to problem leżący u podstaw wielu dyskusji na temat wpływów, na temat winy i sądu, na temat sytuacji bieżącej i przyszłych priorytetów4.

Ugoda perejasławska* miała inną strukturę w Ukrainie, a inną w Rosji. Postulowana równość suwerennych państw od początku nie była uznawana i Moskwa ją naruszała. Kiedy kijowska elita intelektualna, powołana do budowy rosyjskiej Cerkwi, instytucji edukacyjnych i naukowych, liczyła na postęp kulturowy i afirmację wyznawanych przez nią wartości, twórcy imperium postrzegali Ukrainę jedynie jako zdominowaną kolonię, źródło środków dla wzbogacenia centrum.
Słowami najwybitniejszego poety, Aleksandra Puszkina, metropolia głosiła, że „Mała Rosja” nie ma przyszłości, że outsider szybko popadnie w zapomnienie, a zwycięzca bitwy pod Połtawą Piotr Wielki zbudował niezniszczalny pomnik wielkości swojego państwa. Kiedy autor wiersza Połtawa arogancko podkreślał, że nikt poza ślepymi kobziarzami na wiejskich drogach nie pamięta „zdrajcy” Mazepy, nie docenił znaczenia takich pieśni w dobie romantyzmu i nacjonalizmu. Etnografia i folklor okazały się w XIX wieku naukami politycznymi, a nowa literatura ukraińska stała się tubą kulturowego oporu. Największy narodowy poeta-prorok utożsamiał się właśnie z kobziarzem jako nosicielem pamięci zbiorowej. Od Kotlarewskiego, Kwitki-Osnowjanenki, charkowskich romantyków do epoki modernizmu i powstania państwa widać, jak różne modele tożsamości proponowano, jak toczono walkę o zachowanie pamięci zbiorowej, podważano roszczenia imperialne i własne, a wreszcie ogłoszono kulturową samowystarczalność. Dla ukształtowania tożsamości obraz innego, obcego jest absolutnie niezbędny, a dla literatury ukraińskiej XIX wieku innym była właśnie „Moskwa”, uosobienie zagrożenia i dewastacji, dla społeczeństwa ukraińskiego ucieleśnienie niszczących sił.
Zasadniczy spór interpretacyjny o przeszłość dotyczył pozornie niewinnego przedrostka słowa „zjednoczenie”: imperialni ideolodzy, hucznie celebrujący trzechsetną rocznicę ugody perejasławskiej, domagali się „zjednoczenia”, a niektórzy ukraińscy historycy – uznania tego, że była ona „jednoczona” na siłę. W końcu nie da się połączyć czegoś, co nigdy nie było zjednoczone, nie było całością. Za tym wszystkim kryła się inna wizja kilkusetletniej drogi historycznej. Kolonizatorom zależało na trwałości nieprzerwanej rosyjskiej tożsamości od czasów książęcych. W drugiej połowie XIX wieku wokół teorii moskiewskiego historyka Michaiła Pogodi­na toczyła się zażarta dyskusja. Według jego wizji Naddnieprze było kiedyś podobno zamieszkane przez Rosjan i to oni spisywali starożytne kroniki kijowskie. Dopiero po najeździe mongolskim ludność masowo przenios­ła się na północ, a na wyludnione ziemie wokół Kijowa pod koniec XIV wieku napłynęli Ukraińcy z regionu karpackiego. I choć hipoteza o Rusi Kijowskiej jako „kolebce trzech braterskich narodów” nie znajduje potwierdzenia w żadnych znaleziskach archeologicznych, choć została ona obalona przez wielu badaczy o uznanym naukowym autorytecie, jej ideologiczna siła w walce o tożsamość i trwałą tradycję powoduje niekończące się powielanie. W kontekście wyobrażeń o państwie książęcym jako kolebce wszystkich Słowian wschodnich, historii Rosji niesłusznie przypisuje się wielki i chwalebny okres. W rezultacie Perejasław stał się sprawiedliwym „zjednoczeniem” podzielonych przemocą, naprawieniem niefortunnego i bolesnego przemieszczenia cywilizacji. A „złączenie” oznacza, że chodzi o pojedyncze narody, które nigdy wcześniej nie były zjednoczone.
Nawet po Perejasławiu i klęsce pod Połtawą wciąż żywiono wielkie nadzieje, że w sferze kultury Ukraina, mająca niezerwane jeszcze organiczne więzy z Zachodem, może wiele zaoferować imperium, które dopiero co zaczęło się gwałtownie rozwijać, otwierać na Europę, żeby choć trochę rozproszyć otaczającą ciemność/ignorancję. Żywiono nadzieję, że będzie można nie tylko zachować suwerenność, ale także w dzisiejszych warunkach wygrać wojnę „hybrydową”, czyli zreformować rosyjską rzeczywistość zgodnie z ukraińskim modelem – zaszczepić wartości i ideały. Od połowy XVII wieku książki, idee i projekty transportowane były z Kijowa do Moskwy i Petersburga; Ukraińcy zakładali tam klasztory, piastowali urzędy i zajmowali stanowiska. W północnej stolicy pojawiły się hetmańskie i małoruskie „podwórka”, swego rodzaju przedstawicielstwa dyplomatyczne, mające na celu nawiązanie coraz bliższych kontaktów. Metropolita Petro Mohyła wysłał swojego przedstawiciela z propozycją utworzenia pierwszej instytucji edukacyjnej w stolicy Rosji z pomocą ukraińskich naukowców. Później pojawiła się tam Akademia Słowiańsko-Grecko-Łacińska i oczywiście przeszła pod ukraińskie kierownictwo. Większość profesorów stanowili absolwenci Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, a szesnastu jej rektorów w XVIII wieku było kijowianami. Najzdolniejszych absolwentów tej uczelni wysyłano na studia do Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, gdzie poziom nauczania był nieporównywalnie wyższy. Było też w Moskwie kilka klasztorów wyłącznie z ukraińskimi mnichami.
Należy pamiętać, że nie jechali oni do sąsiadów zbyt chętnie i często przyjmowali gości z wrogością. Nasi rodacy byli uważani za niepożądanych cudzoziemców, nawet heretyków, wyznawców nieakceptowanych zachodnioeuropejskich wartości. Ich „uczoność” wydawała się tam nieco podejrzana. Wszak w całej Rosji było tylko kilka osób, które znały łacinę, ówczesny język komunikacji międzynarodowej. Zdarzały się nawet przypadki przymusowego ponownego chrztu przybywających tam księży zgodnie z właściwym, jak mawiano, a nie heretyckim zachodnim rytem. A dzieła teologiczne albo w ogóle nie były drukowane, albo po przejęciu były niszczone jako heretyckie. Spalono na przykład Ewangelie dydaktyczne [Uczytelne jewangelije] naszego wybitnego naukowca i pisarza Kyryła Stawrowieckiego. Rosja, którą Piotr I chciał pilnie zmodernizować i przekształcić w potężne imperium, nie dysponowała wówczas własną inteligencją. A po klęsce militarnej kijowscy intelektualiści nie mieli wyboru. Mogli tylko żywić nadzieję na dalszy opór kulturowy i zwiększoną kulturową ekspansję. W Petersburgu rozpoczęli pracę również nasi artyści i popularni pisarze. Motyw ukraiński stał się modny w rosyjskim romantyzmie.
Przypadki, kiedy takie lub inne państwo, które zwyciężyło militarnie, okazało się pokonane kulturowo, zdarzały się w historii niejednokrotnie. Ukraińcy zwykle przywoływali model stosunków między Atenami a Rzymem. Po podbiciu Grecji Rzymianie przyjęli jej religię i kulturę, dzięki czemu zachowana została ciągłość cywilizacji w starożytności. W epoce baroku Kijów był często nazywany nowymi Atenami, a Moskwa rozwinęła mit „Trzeciego Rzymu”. Nasi rodacy w XVII wieku udali się na królewską służbę nie tylko dla własnych korzyści. Pojechali jako misjonarze, jako przedstawiciele kultury wyższej, którzy marzyli o niesieniu sąsiadom edukacji, literatury, rozwijaniu wartości duchowych i artystycznych. Inna sprawa, że szlachetne intencje okazały się niemożliwe do realizacji, gdyż nie doceniono brutalności zdobywców. Ta retoryka była tak silna i odegrała tak wielką rolę w ukraińskiej samoświadomości, że jeszcze na początku XX wieku Lesia Ukrainka w dramacie Orgia nie bez arystokratycznej pogardy przypominała, iż „Rzym chodzi się uczyć do Grecji” i że należy przynajmniej szanować tych, których skarby zostały wykorzystane w trudnych czasach. Nawiązanie do stosunków rosyjsko-ukraińskich było tu bardziej niż oczywiste.
Integralność narodowa zależy nie tylko od powiązań kulturowych i obecności wspólnych wspomnień i wyobrażeń o przeszłości. Benedict Anderson mówi o zdolności przezwyciężania zapomnienia jako o jednej z podstawowych cech narodu. Według Anthony’ego Smitha naród to grupa,

[…] której członkowie kultywują wspólne mity, wspomnienia, symbole, warunki i tradycje, mieszkają w historycznej ojczyźnie, z którą się identyfikują, tworzą i dystrybuują wyróżniającą ich kulturę życia publicznego oraz przestrzegają wspólnych zwyczajów i powszechnie akceptowanych praw5.

Ukraińcy i Rosjanie nigdy nie byli w stanie wypraco­wać powszechnie akceptowanych symboli i wartości oraz pogodzić swoich wspomnień. Polacy, którzy kiedyś musieli uczestniczyć w rozwoju imperium rosyjskiego, również odmówili unii politycznej i wraz z początkiem kampanii napoleońskiej chętnie dołączyli do armii francuskiej, która szła na Moskwę. A powstanie listopadowe 1830 roku stało się manifestacją godności narodowej i odrzuceniem rosyjskiego modelu politycznego i kulturalnego (wydarzenie to miało wielkie znaczenie dla rozwoju ruchu ukraińskiego).
Ostatecznie okazało się, że wyobrażenia o wspólnocie sąsiedzkiej były iluzoryczne. Ukraina i Rosja oddzieliły się w zakresie przyciągania różnych kultur i tradycji politycznych; postmongolska Rosja północno-wschodnia nie tolerowała i nie akceptowała wartości wnoszonych przez skrybów Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, nie chciała też uznać i potwierdzić szlacheckich praw i wolności, o które zabiegali Ukraińcy6.
Mykoła Hohol z Połtawy okazał się ostatnim z wielu godnych uwagi podróżników na drodze z Kijowa do Petersburga. Sporo napisano o dwóch duszach Hohola/Gogola. Jego przypadek jest klasyczny dla zrozumienia problemu rozdwojenia tożsamości człowieka, który musi wybierać między zniewoloną ojczyzną a imperium, między kulturą narodową a obcą.

*

Taras Szewczenko, pięć lat młodszy od Hohola, odmówił podążania tą ścieżką. Wezwał rosyjskiego demokratycznego i rzekomo prozachodniego krytyka Wissariona Bielińskiego (który po raz kolejny wykazał, że najbardziej konsekwentna rosyjska demokracja zawsze kończy się na kwestii ukraińskiej!), by nie marnował swojego talentu i przestał pisać w „nieobiecującym” języku, nazwał go przebiegłym i z dumą zapewniał: „Będą ze mnie tak długo, jak żyję, i martwe słowa”. W dobie formowania się narodów politycznych Szewczenko rewiduje najważniejsze elementy tożsamości ukraińskiej. Wszelkie próby przedstawienia go jako ludowego czy raczej chłopskiego poety, śpiewaka „młodszych braci”, były skazane na niepowodzenie, ponieważ niesprawiedliwość społeczna jest w jego twórczości nieodłączna od narodowych krzywd, a ponowna ocena ukraińskiej przeszłości niezmiennie wiąże się z przezwyciężeniem aberracji spowodowanych przez kolonizatorów, z poszukiwaniem lekarstwa na groźną amnezję historyczną. Dlaczego Ukraina straciła szansę stania się jednym z historycznych państwowych narodów? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać, przyglądając się jak najdokładniej punktom zwrotnym w jej narodowej przeszłości. W wierszu Wielki Loch takimi wydarzeniami są likwidacja Siczy Zaporoskiej, klęska Połtawy oraz zniszczenie stolic hetmanatu Baturyna i Perejasławia. Wina Bohdana Chmielnickiego, choć mimowolna, „niewinna”, jest dla Szewczenki niewybaczalna z perspektywy XIX wieku. Wśród innych alternatywnych projektów historycznych (takich jak „Gdyby nie byli tak pokorni / Ci schylający się niewolni, / To tych haniebnych ponad wodą / Newy nie byłoby pałaców! / I byłby brat i siostra droga!”*) możliwość uniknięcia błędu Perejasławia jest rozważana niejednokrotnie. „Jeśli” odnosi się tu do „nierozsądnego”, według Szewczenki, hetmana: „gdybyś, Bohdanie, był pijany”, „gdybyś nie przyszedł na świat / lub się upił w kołysce”, to może ukraiński los potoczyłby się pomyślnie i szczęśliwie.
Trzy etapy rozwoju ruchu narodowego wskazane przez Myroslava Groha w przypadku Ukrainy nakładały się i występowały w podobnym czasie. Od połowy XIX wieku krajowi budowniczowie z powodzeniem zrealizowali kilka ambitnych projektów. Ponieważ po powstaniu w Polsce ruch ukrainofilski jawił się władzom cesarskim jako mniejsze zło, studia historyczne na Uniwersytecie Kijowskim były nie tylko tolerowane, lecz nawet często popierane. Nie doceniono wówczas zagrożenia: petersburscy dygnitarze mieli nadzieję, że znaleziska archiwalne pomogą podważyć polską tożsamość i ustalić tożsamość rosyjską, ale w wyniku poszukiwań pojawił się nowy model tożsamości – ukraińskiej. Faza akademicka i kulturalna odbywały się w dużej mierze dzięki wysiłkom tych samych entuzjastów. Profesor uniwersytetu Wołodymyr Antonowicz stał się nie tylko wybitnym historykiem, ale był także jednym z założycieli czasopisma „Kijewskaja Starina” i Starej Hromady, które wykonywały ogromną pracę organizacyjną, opiekując się szkółkami niedzielnymi, bibliotekami, księgarniami i prowadząc publiczne wykłady oraz grupy teatralne. Aktywizm obywateli wystraszył władze, więc nasilały się zakazy i naciski. Ukrainofile mogli wówczas przenieść działalność wydawniczą do subaustriackiej Galicji, gdzie cenzura była nieporównywalnie bardziej liberalna. Wreszcie, od lat dziewięćdziesiątych XIX wieku, możemy mówić o początkach sceny politycznej i powstawaniu partii politycznych. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to właśnie w środowisku wspólnotowym kształtowała się elita krajowa, która kierowała procesami tworzenia państwa w czasach Ukraińskiej Republiki Ludowej.
Siła rewolucji narodowej z 1917 roku nie wystarczyła, by obronić istniejące państwo, ale pozwoliła rozwinąć suwerenność kulturową do tego stopnia, że liczne próby jej wyeliminowania i włączenia Ukraińców – do czego dążyli ideolodzy komunistyczni – do „nowej wspólnoty historycznej”, „ludu sowieckiego”, zawiodły. Przez cały XX wiek rodzimi intelektualiści opracowali wiele mniej lub bardziej udanych strategii współistnienia ze zwycięzcami i oporu wobec ich kulturowej ekspansji. Instytucje kulturalne i akademickie, edukacja i środki masowego przekazu w języku ojczystym stały się osiągnięciem Wennera, które na kilkadziesiąt lat zdeterminowało rozwój narodu. Polityka ukrainizacji działała na rzecz wzmocnienia tożsamości. W licznych dyskusjach z lat dwudziestych o nieszczęsnej „walce dwóch kultur” rzecznicy hegemonii imperialnej nieuchronnie przegrywali. Pierwsze dziesięciolecia XX wieku były okresem naszego narodowego wzrostu, a władze Moskwy musiały uciekać się do niespotykanie okrutnych środków, aby zmienić sytuację na swoją korzyść. Polemiki intelektualne kończyły się w sądach i celach więziennych. Lata trzydzieste XX wieku, rok namierzonego przez enkawudzistów ZWU*, zapoczątkowały oczyszczanie terenu z ruchu oporu.
Po zniszczeniu starszego pokolenia inteligencji rozpoczęły się aresztowania setek i tysięcy artystów, pisarzy, naukowców i pedagogów. Sztucznie wywołany głód w 1933 roku stał się narzędziem ujarzmienia nieustępliwych mas chłopstwa, które nie akceptowało gwałtownej kolektywizacji i nowej konsolidacji. Za symbol zerwanej tradycji można uznać „rocznicową” strzelaninę na przełomie października i listopada 1937 roku w Karelii w Sandarmochu, kiedy to zginęli słynni twórcy ówczesnego odrodzenia narodowego. Pełna rusyfikacja, nieustanna walka z „ukraińskim burżuazyjnym nacjonalizmem”, wychowanie „nowego człowieka”, pozbawionego jakiejkolwiek pamięci historycznej – wszystko to zapewniło powodzenie imperialnej zemsty. W latach trzydziestych retorykę internacjonalizmu i eksportu światowej rewolucji proletariackiej zastąpiono dyskursem o zjednoczeniu „Wielkiej Rosji”, o czym wyraźnie świadczył nowy sowiecki hymn.
Jednak, jak się niejednokrotnie okaże w kolejnych latach, najmniejsze osłabienie terroru, a nawet zmiana orientacji politycznej natychmiast przyczyniały się do wzmocnienia ukraińskiego oporu. Tak się stało podczas II wojny światowej, kiedy konieczność użycia ukraińskiego patriotyzmu w wojnie z nazistami zmusiła Stalina do lekkiego rozluźnienia uścisku. Natychmiast pojawiły się teksty patriotyczne i proza historyczna, sumienna praca zaczęła przywracać odebraną pamięć narodową. Dlatego po wojnie trzeba było postawić nieposłusznych na ich miejsce: rozprawa z Dowżenkowską Ukrainą w ogniu, liczne uchwały o zaostrzeniu walki z separatyzmem, pogromowe plena związków twórczych. Przez chwilę ruch pod prąd wydawał się słabnąć, a od brzegów Dniepru rozbrzmiewały głośniejsze i bardziej spójne pochwały „Naszej rodzimej Moskwy, naszej chwalebnej Moskwy”.
W latach 1917–1991 tożsamości sowiecka i ukraińska były łączone na różne sposoby w różnych środowiskach. Pokolenie artystyczne, któremu udało się dołączyć do odrodzenia lat dwudziestych, nigdy tak naprawdę nie stało się sowieckie. Wykazało ono polityczną lojalność, ale w większości nie akceptowało ani imperialnej, ani rosyjskiej tożsamości kulturowej. Dopiero gwałtowne oczyszczenie przestrzeni pamięci zbiorowej umożliwiło wpajanie nowego systemu wartości tym, których nazywa się rówieśnikami rewolucji, czyli urodzonym gdzieś na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX wieku. A ponieważ powszechny terror uniemożliwiał nawet przekazywanie wspomnień rodzinnych, bardzo mało wiedzieli oni o własnej przeszłości, a jeszcze mniej o historii wspólnoty.
Bardziej radykalna próba zreformowania reżimu, odwilż Chruszczowa, ostatecznie zmieniła krajobraz kulturowy. Sześćdziesiątnicy (urodzeni w latach sześćdziesiątych) czytają teksty niedostępne w poprzednich dekadach. Owszem, procesy te były niespójne, z licznymi odchyleniami, ale prawda o „naruszeniu socjalistycznej praworządności” przez Stalina pomogła przemyśleć wartości. Same frazy „ukraińska kultura radziecka”, „ukraińska powieść radziecka” itp. wymagają starannej dekonstrukcji. Polityczna lojalność wobec sowieckiego reżimu (a przynajmniej nieuczestniczenie w ruchu) była często łączona z ukraińską tożsamością kulturową i próbami realizacji projektów literackich oraz artystycznych i balansowała na granicy tego, co było dozwolone. Lata sześćdziesiąte były ważne dla przywrócenia pamięci zbiorowej. Aktywizacja ukraińskiej powieści historycznej przypada właśnie na ostatnie dziesięciolecia sowieckie.
Nadzieje na koniec historii po triumfie wartości liberalnych okazały się daremne. Imperium sowieckie rozpadło się w wyniku potężnych ruchów odśrodkowych, a właśnie wycofanie się Ukrainy oznaczało koniec istnienia mocarstwa. Ale nie koniec rosyjskiego projektu imperialnego. Obecna zaciekła wojna wspomnień wyraźnie pokazuje trwałość przeszłości. Tożsamości polityczne i kulturowe są reformatowane, obrazy siebie są rekonstruowane, a obrazy Innych, bez których nie można zdefiniować tożsamości, zmieniają się. Rosja i Związek Radziecki, brutalnie jednocząc i rozmywając podbite narody w żelaznych ramionach imperialnych, niestrudzenie przypominały o zagrożeniach ze strony wrogiego Zachodu. Jednak dla ukraińskich intelektualistów północny sąsiad nigdy nie przestał być personifikacją wrogiego innego.
Wiele napisano o stosunkach ukraińsko-rosyjskich z perspektywy imperialnej Rosji oraz w kontekście rosyjskich interesów i priorytetów. Radzieckie studia rosyjskie zawsze bezinteresownie wypełniały zadania ideologiczne. Tylko nieliczni slawiści zachodni zwracali uwagę na potrzebę udziału Ukraińców w omawianiu problemów całego regionu. Już w 1948 roku Jurij Szewelow pisał w emigracyjnych „Ukrajinśki wisti” o zadaniach ukraińskiej rusycystyki:
Obecna sytuacja, gdy nauka rosyjska interpretowała całą przestrzeń obecnego ZSRR jako własną, a nauka ukraińska nieśmiało unikała wychodzenia poza jej terytoria etnograficzne, musi zostać zmieniona. Nie ma na świecie takiego narodu, który nie sięgałby poza swoje granice, a wagę narodów w dziejach ludzkości ocenia się przede wszystkim siłą tego zasięgu, a nie siłą izolacji. A kiedy w ten sposób postawimy problem, będziemy mogli upewnić się, że waga Ukrainy w przestrzeni Europy Wschodniej nie będzie mniejsza, a może pod wieloma względami nawet większa niż waga Rosji. Do tej pory koncepcje zagospodarowania tej przestrzeni tworzone w Rosji starannie ignorowały lub przynajmniej bagatelizowały rolę i znaczenie Ukrainy i jej wkładu, a nasza nauka, eufemistycznie rzecz biorąc, nie przeszkodziła temu7.

3 Б. Бабін, Несвяткова різдвяна історія: новорічні гвалтівники та перший президент України, https://censor.net/ua/b3239228 [dostęp: 14.02.2023].

4 E. Said, Kultura i imperializm, tłum. M. Wyrwas-Wiśniewska, Kraków: WUJ, 2009, s. 2.

* Porozumienie zawarte 18 stycznia 1654 roku w Perejasławiu między Bohdanem Chmielnickim i Hetmanatem a pełnomocnikiem rosyjskiego cara Aleksego I Wasylem Buturlinem; na jej mocy Ukraina została poddana władzy rosyjskiego cara.

5 Anthony D. Smith, Kulturowe podstawy narodów: Hierarchia, przymierze i republika, przekł. W. Usakiewicz, Kraków 2009, s. 19.

6 Różne projekty tworzenia tożsamości rosyjskiej i ukraińskiej, zderzenie różnych projektów narodowych, są bardzo ciekawie analizowane w książce, ktorą napisał Serhii Plokhy – Pochodzenie narodów słowiańskich. Tożsamości przednowoczesne w Ukrainie, Rosji i Białorusi [Pochodżennja słowjańskych nacij. Domoderni identycznosti v Ukrajini, Rosiji ta Biłorusi] (Kijów: Krytyka, 2015). Badacz podkreśla, że elity hetmańskie położyły już „podwaliny współczesnej tożsamości ukraińskiej i wyposażyły ją w legendy, mity i symbole, które staną się niezbędnymi narzędziami architektów narodu w XIX wieku” (s. 394). I przekonująco udowadnia, że „nie tylko niektóre osiągnięcia, ale i niepowodzenia nowoczesnego projektu budowania narodu wśród Słowian Wschodnich mają swoje korzenie w czasach przednowoczesnych. W naszych czasach duchy przeszłości nadal unoszą się nad wszystkimi trzema wschodniosłowiańskimi narodami, często kierując je w określoną stronę” (s. 396).

7 С. Юрський [Юрій Шевельов], Головна небезпека і завдання української науки, «Українські вістї» 58 (210) 17.07.1948, http://dias­poriana.org.ua/wp-content/uploads/books/12391/file.pdf [dostęp: 15.02.2023].

* W tłumaczeniu przyjęłam zasadę podawania wszystkich tytułów po polsku. Jeśli któreś z dzieł nie zostało przetłumaczone, w nawiasie kwadratowym podaję transliterację tytułu oryginalnego. Cytaty – o ile nie podano inaczej – przytaczam w przekładzie własnym. Wszystkie przypisy do polskiego wydania (czy to odsyłające do innych tłumaczeń, czy objaśniające) oznaczone są gwiazdką [przyp. tłum.].

* T. Szewczenko, *** [Szedłem raz ponad Newy wodą], tłum. M. Piechal, [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. M. Jakóbiec, Wrocław 1974, s. 331. Wiersze autora, jeśli nie zaznaczono inaczej, podawane są za tym wydaniem.

* ZWU – Związek Wyzwolenia Ukrainy.

 
Wesprzyj nas