“Córki Jałty” to zajmująca opowieść o kulisach jednej z najważniejszych konferencji, w której udział wzięły trzy lojalne wobec ojców, ale niepozbawione własnego zdania, kobiety.
W lutym 1945 roku koniec wojny był już w zasięgu ręki, jednak napięcia podczas konferencji w Jałcie groziły zerwaniem kruchego porozumienia między Rooseveltem, Churchillem i Stalinem.
Trzy młode, wyjątkowe i błyskotliwe kobiety zostały zaproszone przez swoich sławnych ojców, by służyć im wsparciem i pomocą w czasie trudnych obrad.
Kathleen Harriman, córka Averella Harrimana, ambasadora USA w Związku Radzieckim, pracowała jako korespondentka wojenna. Sarah Churchill, aktorka, która została oficerem RAF-u, była podporą dla ojca, polegającego na jej bystrym politycznym umyśle. Córka Roosevelta, Anna, przybyła na Krym w roli asystentki prezydenta i strażniczki jego tajemnic.
Zmysł polityczny tych kobiet oraz ich dyskretny udział w obradach Wielkiej Trójki okazały się znaczące w kluczowych dla losów powojennego świata dniach.
Gdy w lutym 1945 roku przywódcy mocarstw Zachodu w trakcie rozmów prowadzonych ze Stalinem w Jałcie starali się kreślić kształt powojennego świata, u ich boku znajdowały się córki. Podczas obrad pozostawały zwykle na drugim planie – choć bywały też w centrum wydarzeń. Zapomniane, odzyskują głos w opowieści o konferencji widzianej i komentowanej z ich własnej, niezwykle interesującej perspektywy. Fascynująca lektura!
Dr hab. Wojciech Mazur, historyk, Uniwersytet Jagielloński
Pasjonująca opowieść, odsłaniająca dyplomatyczne meandry konferencji w Jałcie. Warto spojrzeć na tamte dramatyczne dla naszej historii zimowe dni na Krymie z perspektywy trzech nieprzeciętnych kobiet, wówczas znajdujących się w cieniu, dziś – dzięki książce – inspirujących swoją odwagą, inteligencją i zaangażowaniem.
Iwona Sadecka, b. doradczyni ds. mediów i kultury w Konsulacie USA w Krakowie
Córki Jałty to wyjątkowa książka, która ujawnia ludzki wymiar konferencji jałtańskiej, ukazując związane z nią tragedie, miłości, zdrady, ale też humor.
Julian Fellowes, pisarz, aktor, reżyser i twórca scenariusza serialu Downton Abbey
Catherine Grace Katz skrupulatnie porządkuje pamiętniki, listy, opowieści i wspomnienia, udowadniając, że wojenna presja wypaczyła więzi rodzinne. Relacje zachodnich przywódców z córkami bardziej przypominały stosunki między partnerami biznesowymi niż między rodzicem a dzieckiem. Przede wszystkim ceniono lojalność i dyskrecję.
„New York Times Book Review”
Katherine Grace Katz ukazuje nieznaną dotąd mikrohistorię na tle wielkiej historii.
Amy Pascal, producentka, Little Women (2019)
Catherine Grace Katz jest pisarką z Chicago. Ukończyła studia historyczne w Harvard University i University of Cambridge oraz w Harvard Law School. Prowadziła badania dotyczące początków nowoczesnych technik kontrwywiadowczych. Córki Jałty to jej debiut literacki.
Córki Jałty. Sarah Churchill, Anna Roosevelt, Kathleen Harriman i kulisy wielkiej polityki
Przekład: Barbara Gutowska-Nowak
Seria: Historiai
Wydawnictwo Bo.wiem
Premiera: 13 marca 2023
Rozdział 1.
1 lutego 1945 roku.
Zimą 1945 roku pałac Liwadia, którego niegdyś śnieżnobiałą fasadę pokrywała gruba warstwa brudu, stał pusty i samotny na swoim wzgórzu nad Morzem Czarnym. Po meblach i bezcennych dziełach sztuki nie pozostał nawet ślad1. Umywalki, toalety i lampy zostały powyrywane z obudów i ścian. Naziści ukradli wszystko, nawet mosiężne klamki.
Pałac, położony na południowym krańcu Półwyspu Krymskiego, w odległości niespełna 5 kilometrów od nadmorskiego kurortu Jałty, był niegdyś letnią rezydencją cara Mikołaja II i carycy Aleksandry. Władcy kazali zburzyć stary pałac Liwadia, w którym zmarł car Aleksander III, i zastąpić go nową, 116-pokojową imperialną rezydencją, znacznie lepiej przystosowaną do potrzeb rodziny2. Śródziemnomorski klimat i kamieniste plaże usiane czarnymi otoczakami zapewniały carowi, carycy i ich pięciorgu dzieciom wytchnienie od wilgoci i blichtru Sankt Petersburga. We wspaniałych ogrodach, które otaczały neorenesansowy pałac zbudowany w stylu włoskim z białego krymskiego kamienia, rosło mnóstwo palm i cyprysów. Car i jego dzieci kąpali się w morzu, grali w tenisa i odbywali konne przejażdżki szlakami pośród skał, podczas gdy caryca zbierała fundusze na utrzymanie miejscowego szpitala, sprzedając swoje hafty na bazarze3. Wiedli owo proste życie, nie stroniąc jednak od przepychu. W białej sali balowej, której przeszklone drzwi wychodziły na dziedziniec, odbył się wystawny bal z okazji szesnastych urodzin najstarszej córki cara, wielkiej księżnej Olgi4. Młodziutka księżna, która pierwszy raz w życiu pokazała się z wysoko upiętymi włosami, przetańczyła cały wieczór w różowej sukni, a jej pierwszy klejnot – naszyjnik z trzydziestu dwóch diamentów i pereł – skrzył się w blasku kandelabrów.
Car i jego rodzina odwiedzili Liwadię tylko cztery razy przed swoją śmiercią. Zostali zamordowani w 1918 roku w piwnicy pewnego domu niedaleko Jekaterynburga. Ten brutalny mord oznaczał koniec dynastii Romanowów i carskiej Rosji. Bolszewicy wkrótce przekształcili pałac w sanatorium dla zasłużonych radzieckich robotników, którzy leczyli się tu na gruźlicę i wypoczywali. Towarzysze wysterylizowali olśniewający biały pałac i usunęli albo starannie ukryli wszelkie ślady rodu Romanowów, tak samo jak zniszczyli pomniki władców w całej Rosji, zastępując je pomnikami ku czci samych siebie. A potem wybuchła wojna, druga w ciągu ćwierćwiecza. Naziści zerwali zawarty z Rosjanami pakt o nieagresji i, przystąpiwszy do realizacji przerażającego – zakończonego zresztą niepowodzeniem – planu Barbarossa, wtargnęli na terytorium Związku Radzieckiego i parli przez stepy na wschód. W 1942 roku zajęli Krym po wielomiesięcznym oblężeniu Sewastopola. Zarekwirowali Liwadię, ponieważ tylko carski pałac był godzien zostać ich krymską kwaterą główną. Wiosną 1944 roku Rosjanie zdołali wreszcie wyprzeć nazistów z Krymu. W trakcie odwrotu wróg splądrował pałac, zabierając ze sobą wszystko, co zdołał unieść.
Właśnie tutaj, w tym spustoszonym pałacu, stała teraz, w lutym 1945 roku, Kathleen Harriman, dwudziestosiedmioletnia, olśniewająca córka czwartego najbogatszego człowieka w Ameryce. W pałacu i ogrodzie uwijały się tysiące robotników, którzy piłowali, wbijali gwoździe, malowali, odkażali, polerowali, sadzili rośliny oraz zakładali bardzo potrzebną instalację kanalizacyjną. Choć dla robotników przymusowych i rumuńskich jeńców wojennych, sprowadzonych tu przez Rosjan, by uporządkowali teren i naprawili zniszczenia wojenne, rozstawiono łóżka polowe, wciąż brakowało miejsca do spania dla wszystkich, którzy tłoczyli się na terenie dawnej carskiej posiadłości5.
Kathy i jej ojciec W. Averell Harriman, ambasador USA w Związku Radzieckim, przyjechali kilka dni wcześniej z Moskwy, gdzie mieszkali przez ostatnie piętnaście miesięcy. Zamierzali przylecieć samolotem, ponieważ mieli niewiele ponad dziesięć dni na dopilnowanie ostatnich przygotowań do jednej z najważniejszych wojennych konferencji, ale zła pogoda uniemożliwiła im wylot6. Pokonanie pociągiem 800 kilometrów, które dzieliły Moskwę od Jałty, zabrało im prawie trzy doby7. Za oknami toczącego się powoli pociągu rozciągał się krajobraz, do którego Kathy zdążyła przywyknąć w ciągu minionych miesięcy – zbombardowane wioski oraz spalone i zryte gąsienicami czołgów pola i lasy. Każda stacja, na której się zatrzymywali, leżała w gruzach8. „Niepotrzebne zniszczenie to coś potwornego”, pisała do swojej przyjaciółki i dawnej guwernantki Elsie Marshall, nazywanej „Mouche”, która mieszkała w Nowym Jorku9. (Decyzja, czy ta uwaga dotrze do adresatki, czy też nie, należała do cenzora). Do swojej starszej siostry napisała: „Mój Boże, samo posprzątanie tego kraju to kupa roboty (…)
Liwadia była wprawdzie carską rezydencją, ale była mniejsza od posiadłości w dolinie rzeki Hudson, gdzie wychowała się Kathy Harriman. Była także za mała, by pomieścić wszystkie trzy delegacje, których liczebność rosła z dnia na dzień. Stalin, wcieliwszy się w rolę wielkodusznego gospodarza, zaoferował Liwadię, największy spośród pałaców w tamtej okolicy, prezydentowi Rooseveltowi. Tamtejsza sala balowa nadawała się idealnie na miejsce oficjalnych spotkań Wielkiej Trójki i jej licznych doradców, a ponadto Stalin uznał, że ponieważ Roosevelt jest sparaliżowany od pasa w dół i przykuty do wózka inwalidzkiego, nie powinien być zmuszony do codziennych wyjazdów na posiedzenia konferencji. Churchill i jego ludzie mieli zostać zakwaterowani w pałacu Woroncowa, kolejnej arystokratycznej rezydencji znacjonalizowanej przez Rosjan, oddalonej o pół godziny jazdy samochodem od pałacu Liwadia. Stalin wybrał dla siebie pobliską, nieco mniejszą posiadłość, nazywaną pałacem Jusupowa albo willą w Koreizie, która była dogodnie usytuowana między rezydencjami Amerykanów i Brytyjczyków. Pałac Woroncowa i willa w Koreizie były w znacznie lepszym stanie niż Liwadia, ale lokum Stalina nie cieszyło się najlepszą sławą. Willa należała kiedyś do człowieka, który, jak głosiła plotka, zamordował Rasputina, mistyka (albo szarlatana, zależnie od punktu widzenia) i doradcę carycy Aleksandry16. Zły wpływ, jaki Rasputin wywierał na Romanowów, przyspieszył ponoć ich upadek. Nie sposób rozstrzygnąć, czy nieodgadniony Stalin, wybierając akurat tę willę, kierował się swoistym poczuciem humoru albo pragnieniem onieśmielenia partnerów, czy też po prostu uznał, że jest najwygodniejsza.
Kiedy uzgodniono, że trzej przywódcy spotkają się w Jałcie, Rosjanie mieli tylko trzy tygodnie na to, by przekształcić splądrowane rezydencje w scenerię jednej z największych i najważniejszych konferencji na szczycie w historii. Przygotowaniami kierował Ławrientij Beria, odpychający szef Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych(NKWD) – budzącej grozę radzieckiej tajnej policji – i zaufany człowiek Stalina, gotów wykonać każde jego polecenie, nawet najbardziej nieprzyjemne17. Obowiązki Berii obejmowały nadzór nad wszystkimi aspektami przygotowań, od remontów i napraw przez dostawy zaopatrzenia aż po usuwanie wszelkich „niepożądanych elementów” z najbliższej okolicy – w tym 835 domniemanych wrogów Związku Radzieckiego, których wykryto w trakcie 74 tysięcy kontroli bezpieczeństwa, przeprowadzonych przez NKWD w promieniu 20 kilometrów od Jałty18. Ambasador Harriman miał przybyć na miejsce mniej więcej 10 dni przed konferencją, by sprawdzić, czy standard kwater odpowiada wymaganiom Amerykanów, oraz zadbać o kwestie logistyczne i protokolarne, tak by nawet najdrobniejszy problem nie zakłócił przebiegu rokowań.
Tym razem było podobnie. Trzy dni po przyjeździe na Krym Averell zostawił Kathy w Jałcie, sam zaś poleciał na Maltę, by spotkać się z Churchillem i Rooseveltem, pragnął bowiem mieć swój udział w ważnych wydarzeniach poprzedzających konferencję19. Tymczasem Kathy miała tydzień, by dopilnować reszty przygotowań, zanim delegaci przybędą do Liwadii. Wbrew pozorom pozostawienie Kathy na posterunku było dobrym posunięciem, ponieważ w przeciwieństwie do Averella mówiła po rosyjsku. Zdawała sobie sprawę, że ojciec nie znajdzie czasu na to, by opanować język, pełniąc równocześnie obowiązki ambasadora, postanowiła więc nauczyć się rosyjskiego za nich oboje. Kiedy tylko przybyli do Moskwy, gdzie miała zarządzać rezydencją ambasadora, która mieściła się w pałacu Wtorowa (nazwanym przez Amerykanów Spaso House), zatrudniła prywatnego nauczyciela. Nieliczni nauczyciele rosyjskiego, którzy znali także angielski, byli już zajęci, musiała więc skorzystać z usług nauczyciela znającego francuski i tłumaczyć z rosyjskiego na francuski, a następnie na angielski20. Kathy korzystała z każdej okazji, by ćwiczyć rosyjski – wsłuchiwała się uważnie w teksty sztuk wystawianych w słynnym teatrze Bolszoj i w Teatrze Małym, a nawet mamrotała pod nosem rosyjskie zwroty, kiedy szła ulicą. Czasami miejscowi gapili się na nią, ale, jak powiedziała swojej siostrze Mary, i tak się za nią oglądali, ponieważ nosiła futro i jedwabne pończochy, luksusową odzież, na którą mogły sobie pozwolić tylko nieliczne moskwianki. Jej rosyjski był daleki od doskonałości, ale posługiwała się nim wystarczająco dobrze, by móc pełnić funkcję tłumaczki ojca na spotkaniach towarzyskich21. Teraz spoczywał na niej obowiązek porozumiewania się z rosyjskimi wartownikami, urzędnikami i robotnikami pośród rozgardiaszu, jaki panował w Liwadii. Od czasu do czasu popełniała błędy, ale miała nadzieję, że Rosjanie jej wybaczą, tak jak ona im wybaczała, kiedy nie radzili sobie z prawidłową wymową jej nazwiska. Rosyjskim odpowiednikiem angielskiego słowa „mister” (pan) jest „gospodin”, Rosjanie zwracali się więc do niej „gospodina Harriman”22. Wielu z nich nie umiało jednak wymówić „H”, mówili więc „gaspadina Garriman”. Kojarzyło się to Kathy z odgłosami „odchrząkiwania, które stary człowiek wydaje wczesnym rankiem”.