Te historie wydarzyły się naprawdę. Dawid Karpiuk w swym debiucie literackim opowiada o dzieciakach, które próbują radzić sobie z brakiem miłości, depresją, zaburzeniami psychicznymi, nałogami i jednocześnie żyć na własnych zasadach.


Opowieść o młodych ludziach walczących o życie w świecie, w którym wszystko zawiodło.

Zanim rozsypią się na kawałki, szukają ucieczki.

W alkoholu, lekach, narkotykach, seksie, przemocy, autoagresji.

Żyją i czekają, aż w końcu serca im pękną. Aż się nie obudzą.

Dzieciaki – nastolatki i dwudziestolatki – balansują na granicy. Próbują radzić sobie z brakiem miłości, depresją, zaburzeniami psychicznymi, nałogami i jednocześnie żyć na własnych zasadach. Im głębiej sięgamy do ich historii, tym jaśniejsze się staje, skąd ich urazy, traumy, dlaczego uciekają i co próbują zapomnieć.

Dawid Karpiuk opowiada to wszystko ich realnymi głosami, których refrenem jest hiphopowy soundtrack. Narracja wymyka się schematom i choć płynie się przez nią jak w transie, to nie jest fikcja.

Te historie wydarzyły się naprawdę.

***

Ta książka to emocjonalny nokaut. Dopuszcza ona Czytelniczki i Czytelników do świata prawd emocjonalnych, które stoją za postawami i symptomami nie ludzi obcych, innych, ale naszych sąsiadów, znajomych, rodziny. Ten świat nie jest czarno-biały, zerojedynkowy, odegrany jak w teatrze. Jest daleki od Świętej Rodziny, o której słyszymy w Boże Narodzenie. W tych historiach powala siła prawdy, pozbawiona dulszczyzny; właśnie tak jak bohaterki i bohaterowie myśli i żyje znaczna część młodych ludzi. Jeśli ktoś jest zdziwiony, rozumiem to, bo zdolność nastolatków do zakładania masek jest ponadprzeciętna. Dziękuję autorowi za prawdę, którą nie tyle głosi, co brutalnie obnaża.
Tomasz Bilicki, psychoterapeuta, interwent kryzysowy

Dawid Karpiuk – wokalista i gitarzysta Dziwnej Wiosny, autor piosenek i dziennikarz „Newsweeka”. Przyjaciel amstaffa Antka. Dzieciaki to jego literacki debiut.

Dawid Karpiuk
Dzieciaki
Wydawnictwo Agora
Premiera: 12 kwietnia 2023
 
 


Przedstawione w książce objawy zaburzeń psychicznych oraz m.in. przemoc, samouszkodzenia, myśli i próby samobójcze mogą wywołać silną reakcję emocjonalną oraz sprowokować trudne, niepożądane zachowania. Przeczytanie tej książki nie zastąpi leczenia, w szczególności psychoterapii. Przedstawione treści nie dotyczą wszystkich dzieci i młodzieży. Jeśli książka wywołała niepokojące objawy, warto skontaktować się ze specjalistą (interwentem kryzysowym, psychologiem, psychoterapeutą). Więcej informacji na końcu książki.
 

Wydarzyło się naprawdę, głównie w latach 2019–2022. Imiona i nazwy niektórych miejsc zostały zmienione.

Rozdział 1. Takie ćmy jak my

EM

– Opowiesz mi? O sobie?
– Boję się tej rozmowy. Ludzie mnie nie pytają o rzeczy. Wiesz, o ważne. A ja bym chciała. Ostatnio powiedziałam wszystkim w knajpie, że mam urodziny, chociaż nie miałam. Ale jak powiesz, że masz urodziny, to każdy się robi miły, a ja jestem trochę atencjuszką. Czasem piszę na Insta, że chcę się zabić, tylko po to, żeby ktoś się zainteresował.
– A chcesz?
– Obiecałam sobie, że zrobię to w dzień moich osiemnastych urodzin, ale mi się nie udało. Zerwałam się ze sznurka. Takiego do BDSM. Możesz tego nie pisać? Bo się wstydzę. No więc się zerwałam, a potem już byłam za bardzo przestraszona, żeby spróbować drugi raz. Nawet to, kurwa. Nawet to mi nie wyszło. Więc póki co żyję i czekam, aż mi w końcu pęknie serce i się któregoś dnia nie obudzę.

„Póki nie poznałem miasta, traktowałem życie jak gówniarz. W końcu mówię: Basta! Zdzisiek, nakurwiasz” – nawija Oskar z PRO8L3M-u. Em łyka połówkę klonazepamu i zapala papierosa. Przygląda się swoim drżącym dłoniom. Za chwilę powinny się uspokoić. Piętnaście minut. Piętnaście minut i…
– Co ty masz z tymi rapsami? – pyta obrażony telewizor. „Jesteś psem?” – pyta wszystkich Suchy. On też ma psychozę. I to taką, co wraca. Wystarczy, że wciągnie o jedną kreskę albo wypije o jedno piwo za dużo i od razu wszystko w życiu Suchego zaczyna się łączyć ze wszystkim. „Jesteś psem? Jesteś z CIA? Rzeczywistość jest taka popierdolona i ty też jesteś popierdolona, ale to dobrze” – powiedział do Em tamtego dnia, kiedy przemycił jej do szpitala wódkę w strzykawce.
– Co ty masz z tymi rapsami?
Pokój jest duży, pusty i cały w pastelach. „Pastele na ścianach uspokajają i tworzą przyjemną atmosferę dla ciebie i twojej rodziny” – pisali w jakimś magazynie wnętrzarskim, który mama musiała zostawić, kiedy się wyprowadzała.
– Słuchasz chujowej muzyki, Emilka – mówi telewizor.
– Brrrrr – burczy bluza. Emilka debilka – śpiewały dzieci w podstawówce. Puściła się razy kilka. Razy kilka.
Poza Em w mieszkaniu nie ma nikogo. Ojciec gdzieś poszedł. Jest emerytowanym policjantem. Byłym psem. Psy wysyła się na emeryturę wcześniej, żeby siedzieli, śmierdzieli i się zapili. Byłe psy włóczą się bez celu, byłym psom odebrano węch.
– Włóczą się bez celu – potakuje telewizor. Bez celu.
„Spakowałem majdan. Stary mi nie dawał tygodnia. Ucałowała matka i po trzech przesiadkach: Warszawa Wschodnia” – nawija Oskar z PRO8L3M-u.
– Wyłącz to gówno – warczy telewizor.
– To nie jest gówno, tylko zajebiste rapsy, a ty się nie znasz, bo jesteś, kurwa, telewizorem. – Em wybucha śmiechem, a potem idzie na balkon zapalić. Po drodze zdejmuje bluzę i rzuca ją na fotel. Jak bardzo musi być źle, że gadam z telewizorem – wzdycha w myślach. Z balkonu widać nowe osiedla na warszawskich Kabatach.
– Bardzo źle – odpowiada jej na głos bluza.
– Bardzo – przedrzeźnia telewizor.
Jest tak jak wtedy na cmentarzu bródnowskim, kiedy grób świecił, aż w oczy raziło. Świecił tak bardzo, że wydawało się, że Filip z niego wstaje. Filip, co mu serce wysiadło.
– Co mu serce wysiadło – przekrzykują się bluza z telewizorem.
Co mu serce wysiadło, bo dawał po kablach. Wszystko dawał: heroinę, amfetaminę, mefedron. Nawet benzo, czyli pigułki, które lekarze przepisują jak witaminę C. Na życiowe kryzysy i tarapaty, na starość, nieudane małżeństwa, depresje, lęki, rozstania, na sen, na drgawki, na padaczkę, na lęk przed lataniem, na lęk przed rozmową o pracę, na dojrzewanie i zapomnienie. „Xanax wycina z życia wszystko, co chujowe” – powiedział kiedyś jeden pan w gazecie. Czy jakoś tak powiedział. Nic dziwnego, że benzo uzależniają prawie tak silnie jak heroina. Filip ubijał je na proszek, mieszał z kwaskiem cytrynowym, wrzucał na łyżeczkę, dodawał wody i podgrzewał, a potem odpływał. W końcu odpłynął na dobre. Dostał ataku serca i umarł. Em chciała go odwiedzić, wspięła się na mur, zeskoczyła między nagrobki i poszła do Filipa. I wtedy się zaczęło. Jakby drzewa głośniej szumiały, jakby gwiazdy jaśniej świeciły, jakby w głowie był chór głosów, które chcą powiedzieć coś bardzo ważnego, a może chuj, może właśnie zupełnie bez sensu. A grób Filipa cały świecił, jakby Filip miał z niego wstać. Aż w oczy raziło.
– Aż w oczy raziło – mówią bluza z telewizorem unisono. – Jesteś w dupie, Emilka. W dupie.
Em wraca z balkonu i nalewa sobie kubek różowego carlo rossi z Żabki. Przez chwilę przygląda się sobie w lustrze oklejonym wlepkami zespołów, których kiedyś słuchała. Spod makijażu ledwo widać drobną, dziewczęcą twarz. Wielkie, wiecznie smutne oczy podmalowane czarną kreską, długie, sztuczne rzęsy, blond włosy do ramion. Ładny uśmiech. Taki, co mówi: „Uśmiecham się dla niepoznaki. Tak naprawdę jestem strasznie nieszczęśliwa. Jak pies, który macha ogonem na wszelki wypadek. Jestem dobrym psem, mówi. Nie rób mi krzywdy”. Niedbałe tatuaże i duże blizny na ramionach i nogach. Gdyby to wszystko zdjąć, Em wyglądałaby jak gimnazjalistka. Niedawno skończyła osiemnaście lat. A obiecywała sobie, że nigdy nie dorośnie. Teraz niby jest formalnie dorosła, ale czuje się kompletną gówniarą. A z drugiej strony: czuje, jakby przeżyła już ze dwa życia. Długie i niefajne. Diagnoza: osobowość typu borderline. Schizofrenia paranoidalna. Lekomania. Narkomania. Chujwiecomania. W połowie gimnazjum zaczęła się rozsypywać emocjonalnie. „Coś jest ze mną nie tak. Coś się dzieje z moją głową” – napisała któregoś dnia w notatniku. Ktoś jej kiedyś powiedział, że dziewczyny z taką wrażliwością muszą być silne. To jest.
Karta informacyjna z SOR-u. Listopad 2019. Rozpoznanie: stan po samookaleczeniach. „Siedemnastoletnia pacjentka z samookaleczeniami podudzia lewego. Konsultowana psychiatrycznie. Powinna zostać niezwłocznie skierowana do szpitala psychiatrycznego celem podjęcia leczenia (…). Zawiadomiono policję (…). Tuż przed godziną szóstą dziewczyna ponownie przywieziona pogotowiem do SOR. Opatrzono”.
Konsultacja psychiatryczna: „Pacjentka wielokrotnie hospitalizowana psychiatrycznie. Drażliwa, niechętnie opowiadająca o przebiegu dotychczasowego leczenia. Nie podjęła terapii odwykowej. Mówi, że nie czuje się uzależniona. Rozpoznanie: F29, F19.2”.
To symbole oznaczające choroby i zaburzenia psychiczne. F19: uzależnienie od więcej niż jednej substancji psychoaktywnej. F29 – zaburzenia schizotypowe i urojeniowe.
„W obrazie klinicznym cechy nieprawidłowo kształtującej się osobowości. Z uwagi na poważny charakter samookaleczenia, psychozę ponarkotykową i uzależnienie uważam, że konieczna jest hospitalizacja psychiatryczna”.
Lekarka z SOR-u sugeruje szpital psychiatryczny w Józefowie.
Kolejne papiery szpitalne: „Dziewczynka z padaczką i zaburzeniami schizoafektywnymi. Hospitalizowana. Po próbach »S«”. „Liczne tatuaże, kolczyki i blizny po samookaleczeniach”. „Lekarz z SOR wezwał policję”. „Próba »S« przez zażycie leków”. „W dniu wczorajszym pocięła się żyletką, w celach redukcji napięcia. Mówi, że miała gorszy dzień”. „Inne objawy: wahania nastroju, zaburzenia koncentracji, koszmary senne, trudności z zaśnięciem, omamy hipnagogiczne. Uzależnienie mieszane”.
„Rozpoznanie: padaczka”. „Rozpoznanie: od dwóch, trzech lat pod opieką psychiatryczną z uwagi na depresję i zaburzenia typu schizofrenii. Przyjmuje zolafren i seronil”. „Napad padaczkowy powikłany urazem głowy”. „Przyjmuje pregabalinę i lorafen”. „Ponowna utrata przytomności”. „Brak kontaktu”. „Włączono lewetyracetam”. „Rozpoznanie: zaburzenia rytmu serca”. „Dziewczynka i jej mama nie wyraziły zgody na hospitalizację, z tego powodu oddaliła się z SOR do domu”.
– Taka ładna dziewczynka – mówi pielęgniarka w psychiatryku. – Taka biedna, ładna dziewczynka.
Jeden pacjent na oddziale bez przerwy się onanizuje. Krzyczy. Drugi rozsmarowuje swoją kupę na ścianach i drzwiach. Trzeci podkrada ludziom jedzenie, a potem wymiotuje.
„Byłem pośród rozbitych szyb i klatek zatęchłych, małolatek walniętych, ich matek namiętnych, atmosfer napiętych, ruchów szaleńczych, lokali zastępczych, zrzutów pamiętnych, klinów zbawiennych, wyrzutów wzajemnych, ekip szlachetnych, długów zaległych, środków nasennych, klubów tandetnych, mord zapadniętych, strupów zakrzepłych” – nawija PRO8L3M.
– Podrzucić cię? – stary, pięćdziesięcioletni gość wychyla się z okna samochodu na Żurawiej.
– Nie. – Em przyspiesza kroku. Melanż w klubie. Było OK, ale dopadło ją zmęczenie. Wciągnęła parę kresek, popiła piwem. Połknęła klony.
– No co ty. Podrzucę cię.
– OK.
W samochodzie uderza ją pięścią w twarz. Przygniata do siedzenia. „Przestań, kurwa!” – krzyczy Em i rzeczywistość jej trochę ucieka. Próbuje wyjrzeć przez okno. Gdzie się podziała Żurawia, gdzie jest klub, gdzie… Ten gość jest obleśny. Sapie. Śmierdzi.
– Błagam cię, kurwa, nie rób tego.
Ale robi.
– Albo chociaż załóż gumkę. Proszę cię, załóż gumkę. Ja mam. Dam ci.
„Boże, co jeśli zajdę w ciążę? Co jeśli on mnie czymś zarazi? Stary, śmierdzący, pięćdziesięcioletni chuj, ze starym, śmierdzącym, pięćdziesięcioletnim penisem”.
– Nie gwałć mnie, kurwa! Mogłabym być twoją córką.
Po wszystkim proponuje Em, że odwiezie ją do domu. „Nie przesadzaj, sama chciałaś. Oboje chcieliśmy”. Wysiadła. Odjechał. W metrze wciska się w fotel i liczy stacje. Czasem, jak się liczy stacje, to wszystkie inne myśli gdzieś uciekają. Nie ma nic, tylko: Centrum… Politechnika… Pole Mokotowskie… Ursynów… Kabaty.
– Byłaś na policji? – pyta telewizor.
– Byłam w szpitalu. Nie chciałam tam jechać, ale Synek i jeszcze jeden ziomek mnie zmusili. Pielęgniarki miały na mnie wyjebane. Patrzyły na mnie, jakbym była wariatką. A Synek i ten drugi takie wujki dwa. Jak starsi bracia.
– Jesteś pewna, że to się wydarzyło? – Bluza wybucha śmiechem.
– Niczego nie jestem pewna. Może po prostu jestem zjebana.
Em kładzie się na łóżku i przytula do swojego psa. Wielka, futrzasta Nelly. Husky. Jedno oko brązowe, a jedno niebieskie. „Będziesz moja?” – spytała ją, kiedy Nelly była tylko kilkutygodniową kulką futra. „Będę” – odpowiedziała. „I zawsze będziesz mnie kochać?”. „Zawsze. I już nigdy nie będziesz sama”.
Psy mają wielkie serca. Kochają naprawdę i cię nie zostawią. Nawet jeśli jesteś podły, co w wypadku ludzi zdarza się wyjątkowo często. Podobno jeden gość kiedyś miał psa, który codziennie rano odprowadzał go na stację kolejową, kiedy on jechał do pracy. Kawał drogi z nim szedł, a potem sam wracał do domu. A po południu, gdy jego człowiek wracał z roboty, pies już na niego czekał. Psy żyją krótko, a ludzie niestety długo. Więc kiedy ten pies się zestarzał, wykręciło mu stawy i mógł już tylko kuśtykać, człowiek postanowił go zabić. Uderzył go w głowę łopatą, zostawił w rowie przy drodze i poszedł na pociąg. Ale pies żył. Po południu przyczołgał się na stację i poczekał na swojego pana, a kiedy on wysiadł z pociągu, przywitał go machnięciem ogona i umarł. Ludzie nie powinni żyć dłużej od psów, bo na to, kurwa, nie zasługują.
 
 

PAUKA

– Jesteś jebanym Jezusem – mówi pielęgniarz. Młody, może dwudziestodwuletni gość o miłym uśmiechu. Pauka nie rozumie. Ledwo widzi, ledwo słyszy i ledwo czuje pasy, którymi przypięto ją do szpitalnego łóżka. W dłoń ma wbity zaklejony plastrem wenflon, przez który sączy się kroplówka. Krop, krop, krop, kropelki lecą, jedna za drugą, godzina za godziną.
– Nieźle mnie wyćpaliście – chce powiedzieć Pauka, ale nie potrafi. Oczy jej się zamykają. Pielęgniarz znika. Wszystko znika. Robi się ciemno.
– Ma pani jeszcze jakieś dzieci? – pytają w szpitalu matkę Pauki. Odpowiada spojrzeniem. Na toksykologii znają te spojrzenia. Mówią: „Dlaczego pani pyta?”, ale tak naprawdę dobrze wiedzą dlaczego. Nie chcą odpowiedzi. To spojrzenia, które proszą o łagodny wyrok. Które mówią: tak się starałam, ale nie dałam rady. A może nie starałam się wcale. Tak, ma inne dzieci. Ale co to znaczy?
– To znaczy, że córka raczej nie przeżyje – mówi lekarka, ale po lekarsku. Czyli że „bardzo poważne uszkodzenia organów”, „jest pod dobrą opieką”, „trudno w tej chwili o precyzyjne rokowania, ale wiadomo, że one nie będą za dobre”. „Jak się pani upiera przy precyzyjnych rokowaniach, to proszę bardzo: trup. I po co się było upierać?”. Bardzo poważne uszkodzenia neurologiczne. Wątroba w zasadzie do przeszczepu. Raczej bez szans na wybudzenie. A nawet jak się córka wybudzi, to nie będzie z nią kontaktu.
– Będzie warzywem? Dlaczego pani nic nie mówi?
– Nie używamy takich…
Po chuj ćpała, po chuj piła, sama tego chciała, mówi spojrzenie Biednej Matki, która na tej samej toksykologii czeka zapłakana, aż wybudzą jej córeczkę, która miała depresję, niczym niezawinioną depresję, niczego nie zrobiła, a pewnie się nie obudzi, a twoja córka, pijaczka, narkomanka pierdolona, sama tego chciała, sama się o to…
– Będzie warzywem?
– Najprawdopodobniej.
A nawet jeśli nie będzie, nawet jeśli jej się bardzo pofarci, będzie całkowicie niesamodzielna. Nie będzie potrafiła mówić. Kto wie, czego jeszcze nie będzie potrafiła robić. Będzie bardzo, ale to bardzo niepełnosprawna. Będzie potrzebowała poważnej rehabilitacji. Ale rehabilitacja nie postawi jej na nogi. Być może pozwoli jej formułować proste komunikaty. Nie możemy niczego obiecać. Taka ładna dziewczyna, taka ładna, młoda dziewczyna.
– Jesteś jebanym Jezusem – mówi pielęgniarz, a potem znika. Wszystko znika.

– Albo pijesz, albo spierdalasz. Już mnie wkurwia to picie na pół gwizdka. Pijesz na pół gwizdka i tak samo ruchasz. Jak pizda.
Pauka ma osiemnaście lat, wiele tysięcy followersów na Instagramie i robi dobre pieniądze na Onlyfans. Kochają ją. Ślinią się jak psy. Wiadomo, czego chcą.
Ale teraz Pauka robi awanturę, bo choćby cię tysiące kochały, to to jest zawsze za mało, zawsze wychodzi, że to jest za mało. Jest w dołku od kilku miesięcy. Ostatni tydzień pije na smutno. Jedni ludzie wchodzą, inni wychodzą, mało kto wytrzymuje to tempo. A ona pije. Można dołączyć, ale trzeba uważać, żeby jej nie wkurwić. Ostatnie trzy dni są trochę lepsze, nastrój lekko w górę, a potem nagle zjazd. Nastroje zmieniają się Pauce o sto osiemdziesiąt stopni. Wraca do domu i wpada w szał. Bo trzeba wiedzieć, że Pauka to bomba. Jak się szykuje do wybuchu, to ratuj się kto może. Kłóci się z ostatnią osobą, która jeszcze przy niej została. Koleżanką, która też ma zaburzenia emocjonalne. Wszyscy mają zaburzenia emocjonalne. I się nawzajem przyciągają. Tylko że ta koleżanka jest w klimacie: „Zauważ mnie, proszę”, podczas gdy Pauka jest bardziej w stylu: „Jestem zajebista, a jak ci się nie podoba, to wypierdalaj”.
Pije wódkę i zarzuca co popadnie: antydepresanty, leki na dwubiegunówkę, stabilizatory nastroju, leki nasenne i xanaxy. W którymś momencie jakiś ostatni trzeźwo myślący kawałeczek mózgu Pauki bierze na siebie odpowiedzialność za przetrwanie i wysyła SMS-a do psychiatry z prośbą o skierowanie do szpitala psychiatrycznego, na już. Bez odpowiedzi. Tymczasem przez M3 na warszawskich Bielanach, a w nim mały pokój Pauki, przetacza się tornado. Pauka krzyczy, rzuca się po ścianach, pije, bierze wszystko, co ma pod ręką.
Współlokatorka, ta, co by chciała tylko, żeby ją ktoś zauważył, a może – strach się przyznać – nawet kiedyś pokochał, zaczyna się bać. Jest inaczej niż zwykle. Albo nie. Jest tak samo, tylko dłużej, bardziej, mocniej, więcej. Dzwoni po karetkę. Pauka idzie po flaszkę. Wódka nie łagodzi furii, Pauka to wie. To jest furia nie do załagodzenia. Taką furię można tylko podlewać, rozniecać i czekać, aż świat tego nie wytrzyma i się rozpadnie na kawałki.
Wraca do pokoju i podcina sobie żyły.
Najpierw przyjeżdżają dwa psy. Paukę to wkurwia. Rzuca się na nich z butelką wódki, przez chwilę się szamoczą, jeden z nich próbuje ją obezwładnić, drugi uciska ramię. „Wykrwawi się tu, kurwa!”. „Pierdol się, pierdol się, pierdol się!”. Gdzieś w tym chaosie do Pauki docierają pojedyncze myśli: „Nie dam rady. To jest ten moment. Szczęśliwego zakończenia nie widać. Albo to jest właśnie szczęśliwe zakończenie, o Boże, nareszcie szczęśliwe zakończenie”. Jest miło, ciemno. „Wszystko się zwaliło na głowę: długi, kłótnie, toksyczne relacje, narkotyki, mefedron, kokaina, benzodiazepiny, z tego się tak łatwo nie wychodzi, z tego się wcale nie wychodzi. Kurwa, chyba mam psychozę”. Widzieliście tego śmiesznego dresika w internecie? Pada pytanie, jak w Milionerach. „Co to jest żółte i kopie?”. „Mordo” – zawstydza się dresik przyjaźnie. „Mefedron z Targówka”. A miało być, że koparka.
Pauce zaczyna gasnąć światło. Wynoszą ją na noszach do karetki. W karetce mówią: stan krytyczny. Wiozą na OIOM w Szpitalu Bielańskim, ale w Bielańskim nie wiedzą, co z nią robić. „Umrze tu”. Wiozą dalej. Na toksykologię do Praskiego. „Uszkodzony mózg, wątroba do wyrzucenia”. Pauka śpi. Osiem długich, ciemnych, pustych dni. Jesteś jebanym Jezusem, mówi pielęgniarz.
„Nie tracę życia, kiedy śpię, sen to mała śmierć” – nawija Sokół. „Więc mój świadomy jest, a w nim ponownie śnię. Jak ciemna sieć, ukryte drzwi, schowane w cień. Wracamy nad ranem gdzieś, po tym potłuczonym szkle. Uratowany dzień z nijakości, popatrz, tylko głupi nie ma wątpliwości”.

Dawno temu, pierwszego września 2009 roku, Pauka zaczyna drugą klasę. Na pierwszy dzień szkoły wszyscy przychodzą z rodzicami. Mama ubiera ją ładnie, a tata odprowadza do szkoły. Wychodzą z ciemnej, chłodnej klatki schodowej na podwórko. Jest pogodny dzień.
Policjanci musieli czekać dłuższą chwilę. Podjeżdżają, wysiadają z radiowozu, podchodzą, ojciec puszcza dłoń Pauki. Skuwają go, wsadzają do samochodu i odjeżdżają. Pauka patrzy za nimi i milczy.
Ojciec często wpada w kłopoty. Kilka razy próbował popełnić samobójstwo. Matka też. Nie znoszą się. Kłócą się i biją. Pauce też się czasem obrywa, i to tak naprawdę, a nie że klaps. W domu wszyscy są pierdolnięci, w związku z czym każdy musi sobie radzić sam, nie za bardzo jest miejsce na dzieciństwo. To jest wyścig, każdy biegnie sam i każdy ma własną metę.
„Pojedziesz do dziadków” – mówi matka i wysyła ją sześćset kilometrów od domu. W szkole kręcą głowami, dziecko powinno się uczyć. Pauka tęskni, ale się cieszy. Dziadek jest jej najulubieńszym człowiekiem w rodzinie. Przytula, słucha. Babcia na odwrót: odległa, jakby się zamknęła przed światem i przed wnuczką też. Tylko dziadek jest OK.
Czasem śpią w jednym łóżku. Którejś nocy Pauka się budzi i słyszy sapanie dziadka. Czuje, jak kołdra rusza się od rytmicznych ruchów ręką. Nie bardzo rozumie. Ale nigdy więcej nie chce się do niego przytulać.
Jesteś jebanym Jezusem, mówi pielęgniarz.
Bo przeżyła.

Kiedyś tym ulubieńszym rodzicem był ojciec, ale on z roku na rok staje się coraz trudniejszy. Kiedyś miał wszystko w dupie. Teraz wszystko go wkurwia. Pauka uznaje, że to niewydarzone dzieciństwo trzeba jak najszybciej przerwać.
Kiedy ma czternaście lat, przestaje wracać do domu. Wychodzi w piątek, wraca w poniedziałek. Ojciec udaje, że nie widzi, że jest naćpana, pijana albo na lekach. Matka widzi. Zaczyna zamykać Paukę w domu. Ale zamknięty dom to niebezpieczna sprawa. W środku są kłótnie, rzucanie talerzami, rzucanie wszystkim. Krew. Pauka reaguje agresją. Szuka sposobu, żeby w jakikolwiek sposób się nawalić. Tramadol, klonazepam, fentanyl, mefedron, alkohol.
Ratuje ją wygląd. „Masz ładną buzię i super ciało, możesz coś ze sobą zrobić, tylko musisz wyjechać z tej dziury” – mówią jej. „Do Wrocławia. A jeszcze lepiej do Warszawy”.
Wyjeżdża. Zostaje pierwszą wicemiss nastolatek w dużym mieście. Kolesie patrzą na nią inaczej niż na pozostałe misski. Bo tamte takie dzieciary z twarzy. A Pauka ma w oczach takie coś.
– Ty masz w oczach takie coś – potwierdza stary, czterdziestoletni typ i przełyka ślinę. Stara się ukryć, że jest tak Pauką zajarany, że najchętniej by poszedł do kibla i zwalił konia. – No bomba, bomba.
Na zdjęciach z pozostałymi misskami Pauka wygląda, jakby była od nich starsza. Jako jedyna nie ma w twarzy tej dziecięcej naiwności, nadziei, że o Jezu, Jezu, jeśli się ładnie uśmiechnę, to może zostanę księżniczką z filmu. Tylko jakiś smutek.
Zaczyna jeździć do Warszawy, poznawać nowych ludzi, takich, którzy dotąd byli poza zasięgiem, poza światem małomiasteczkowej patologii. Celebrytów, muzyków, aktorów. Poznaje chłopaka z branży muzycznej i się trochę zakochuje. Ten gość jest taki imponujący. W sumie to dotąd była jego fanką, a teraz – o Jezu! – on jest taki dostępny. Cały jej. Zaczynają pomieszkiwać razem. Któregoś razu przychodzi kolega z kokainą. „Nie ma opcji, od kilku miesięcy jestem czysta” – mówi Pauka na wstępie. A poza tym następnego dnia ma ogólnopolskie finały miss nastolatek. Trzeba wstać o siódmej rano, jechać tam i cały dzień być w dobrej formie.
Bierze tylko pół kreski. Potem jeszcze pół, a potem robi się siódma rano, a oni dalej siedzą we trójkę nad towarem. Pauka nie przesypia ani minuty. Jedzie na finały i ledwo trzyma się na nogach. Przed którąś eliminacją po prostu zabiera rzeczy i wraca do mieszkania. Po drodze kupuje flaszkę. Więcej już nie próbuje zostać miss.
Ale coś jej to może da? Może mogłaby jakoś tym swoim wyglądem zarobić na życie, jakoś się w tej Warszawie przewijać, zostać tu na dobre. Ale nie w konkursach piękności, w których liczy się wszystko poza osobowością. Osobowość trzeba mieć plastyczną, żeby się dać wykreować na kogo aktualnie jest zapotrzebowanie. Miła dziewczyna, laleczka bez skaz, dobra katoliczka o wspaniałych cyckach.
– Ja nie jestem bez skaz – mówi koleżance. – Na zewnątrz mogę udawać laleczkę, ale w środku jestem totalnie zniszczona.
– Nie możesz – wybucha śmiechem koleżanka i wciąga kreskę – udawać laleczki.
– No – przyznaje Pauka, też wybucha śmiechem i też wciąga. – Nie mogę.
W Warszawie oferty pracy pojawiają się szybko. Długie, całodzienne i całonocne sesje zdjęciowe. Pauka wraca padnięta. Pomieszkuje u tego chłopaka. Jest dziesięć lat starszy i sprawia wrażenie, jakby wszystko miał pod kontrolą.
Nieprawda. Tak naprawdę wszystko wymyka mu się z rąk. Za dużo ćpa. Za dużo pije. Ktoś musi zaciągnąć hamulec, może ty? – myśli Pauka, kiedy już wiadomo, że żadnego hamowania nie będzie.
– Jesteś dziwką, szmatą, jesteś zerem.
Coraz częściej ją tak obraża.
– Masz farta, że w ogóle cię chcę. Nikt inny by cię nie chciał, powinnaś być wdzięczna.
– Wiesz? Mój ojciec tak do mnie mówił – odpowiada mu Pauka. – Jestem przyzwyczajona.
– Jesteś zjebana.
– Może tak. Ale to ty jesteś dziesięć lat starszym, zjebanym przemocowcem.
„Wiem, jak kończą tacy smutni chłopcy” – mówi w myślach druga Pauka. Ta, która mieszka w głowie, która jest żywiołem. Patrzy na niego przez błyszczące oczy Pauki jak drapieżnik. Widzi jego narcystyczne zjebanie, jego maskę, widzi, co się pod nią kryje, pod tą starannie skonstruowaną fasadą mister Co To Kurwa Nie Ja. „Świat został wybudowany z myślą o takich właśnie chłopcach” – szepcze druga Pauka, ona wszystko wie. Wyczuwa słabość jak pies, jak wilk. „Żeby wkładali maski zdobywców, zwycięzców, wojowników. Żeby wracali do domów i mieszali swoje dziewczyny z błotem. Żeby pokazywali im, gdzie ich miejsce. Żeby robili z nimi wszystko, na co mają ochotę”.
– Masz farta, że w ogóle cię chcę.
„Chłopczyku, chłopczyku” – mówi druga Pauka. „Nie masz pojęcia, w co się za chwilę wpierdolisz”. Ten chaos, ta ciągła zmienność to jest porządek świata, w którym Pauka wyrosła. „Jestem mistrzynią poruszania się w tym gównie, jestem sto razy lepsza od ciebie, krótki penisku”.
Potem zaczął ją bić. A potem obwiniać za to, że go do tego zmusiła.
– Jesteś śmieciem.
„Jestem śmieciem”.
– Nie zasługujesz na to, żeby ktoś był dla ciebie dobry.
„Nie zasługuję”.
Pauka znów próbuje się zabić. Łatwiej się zabić niż odejść. Druga Pauka czuwa. Patrzy przez jej oczy, czuje przez jej skórę. „Nie masz szans, chłopczyku”. W końcu z nim zrywa. Jakimś cudem kończy szkołę, a potem na stałe przenosi się do Warszawy. Wynajmuje mieszkanie, zbiera zlecenia. Idzie jej tak dobrze, że w tydzień potrafi zarobić trzy tysiące. Po paru miesiącach dochodzi do wniosku, że potrzebuje odrobiny wakacji. W kilka dni wydaje kilka tysięcy złotych na narkotyki. Na planach zdjęciowych trzeba poznawać ludzi, rozmawiać z nimi, nawiązywać relacje. A Pauka by się najchętniej schowała i napierdoliła.

Najgorsi są kolesie, którzy przychodzą do strip klubu, zamawiają taniec, a potem zamiast po prostu oglądać dziewczynę albo z nią gadać przy szampanie, chcą ją ratować. „Nie pasujesz do tego miejsca, jesteś piękna, inteligentna, skończyłaś szkołę, powinnaś pójść na studia” – mówią, ale tak naprawdę to się ślinią, tylko akurat mają klimat, że aktualnie mają lepszy kontakt z wewnętrznym rycerzykiem niż z wewnętrznym oblechem. „Przyjmę cię do pracy w mojej firmie” – obiecują. I będę się na ciebie gapił, będę się ślinił, będę sobie wyobrażał, a może – kto wie – któregoś dnia po prostu ściągnę portki, wyciągnę tę swoją pięćdziesięcioletnią krewetkę i cię wyrucham, ale dlatego, że sama mnie o to poprosisz, a nawet jeśli nie poprosisz, to będziesz mi za to dziękować, o Boże, tatusiu, mój ty ratowniku nieustraszony, ty to dopiero potrafisz dogodzić dziewczynie.
Dziewczyny z dłuższym stażem mówią, że tacy goście to klasyka. Chuj wie, czemu to robią, może i mają dobre intencje, ale tak naprawdę tylko dojeżdżają dziewczyny psychicznie.
Pauka zaczyna robotę o dwudziestej pierwszej. Kończy o piątej rano. Na początku jest OK, potrafi zarobić nawet dziewięćset złotych w jedną noc. Klienci nie są tacy najgorsi. Poza tymi, co chcą ratować, zdarzają się też przyjemni, kulturalni. Nie robią z ciebie przedmiotu. Jest też wielu oblechów, którzy próbują sobie pozwalać na zbyt wiele, ale ochrona się nie pierdoli.
Niestety, obowiązkowo jest wódka na poprawę humoru i żeby w ogóle być w stanie rozmawiać z ludźmi. No i narkotyki, żeby ustać do rana. Pauka ma stałe zlecenie u dilera. Gość wie, gdzie ma podjechać i o której. Daje promocję. Po jakimś czasie Pauka, zamiast z pieniędzmi w kieszeni, kończy noc pracy w długach. Zaczyna funkcjonować jak zombi. Organizm się przestawia, cały dzień przesypia, próbuje odespać kaca i zjazd po narkotykach, a potem idzie do pracy. Nie widuje się ze znajomymi, nie wychodzi nigdzie. Po przepracowanym weekendzie organizm jest całkiem rozstrojony. Trzeba dojść do siebie. Morze wódy i stosy toreb.
Jesteś jebanym Jezusem.

 
Wesprzyj nas