Dwaj królowie Macedonii, ojciec i syn, przeobrazili słabe państewko na północy Grecji w imperium na skalę światową i tym samym zmienili bieg historii.


W swym krótkim życiu Aleksander Wielki rozgromił i usunął w cień potęgę Persji, przekroczył Hindukusz i zapanował nad ziemiami należącymi dzisiaj do Pakistanu.

Stworzył w ten sposób gigantyczne królestwo rozciągające się od Adriatyku po subkontynent indyjski. Ogromny sukces zawdzięczał jednak nie tylko własnemu geniuszowi i niespożytej energii. Jego fundamentem były dokonania ojca.

Historia namalowała Filipa II jako starca, którego śmierć z rąk zamachowca umożliwiła Aleksandrowi przejęcie władzy – był on jednak postacią o wiele bardziej znaczącą. Przez dziesiątki lat twardej wojaczki i przebiegłej dyplomacji zjednoczył swój kraj i podbił całą Grecję. Jego syn odziedziczył to wszystko w najdogodniejszym momencie i wieku, by okryć się jeszcze większą chwałą.

We dwóch odegrali wielką rolę w krzewieniu greckiej mowy i kultury na olbrzymim obszarze, czego konsekwencje były liczne i doniosłe. To dzięki temu Nowy Testament spisany jest w grece, a greckojęzyczne cesarstwo „rzymskie” – Bizancjum – przetrwało w Lewancie tysiąc lat od upadku ostatniego cesarza rządzącego w Italii.

Autorytatywna, a przy tym przystępnie napisana książka “Filip i Aleksander” to najnowsza z cyklu cieszących się uznaniem prac Adriana Goldsworthy’ego o tematyce starożytnej – mistrzowskie dzieło znawcy historii.

***

Ekscytująca lektura, tak udana pod względem realizowania ambicji jak panowanie Filipa i z horyzontem tak rozległym jak podboje Aleksandra.
Tom Holland, autor książki Perski ogień: Pierwsze starcie Wschodu z Zachodem

“Filip i Aleksander” to historyczna literatura w najlepszym wydaniu. W jednym woluminie Adrian Goldsworthy zmieścił opowieść o najbardziej chyba skutecznym dwupokoleniowym tandemie zdobywców w dziejach świata, uwypuklającą i dramatyczność ich wojennych sukcesów, i konsekwencje tychże odczuwane jeszcze przez stulecia. W efekcie mamy dzieło kompetentne, z płynną i żywą narracją.
Barry Strauss, autor Ten Caesars: Roman Emperors from Augustus to Constantine

“Filip i Aleksander” to kolejny wspaniały wytwór historycznego kunsztu Adriana Goldsworthy’ego, łączący nieskazitelną rzetelność akademicką z narratorską swadą, wnikliwością analizy i bezstronnością oceny. Autor po mistrzowsku rozpatruje złożone stosunki między ojcem i synem, niezdolność greckich miast-państw do powstrzymania macedońskiej ekspansji i epicką skalę niemal globalnych podbojów Aleksandra.
Victor Davis Hanson, autor A War Like No Other: How the Athenians and Spartans Fought the Peloponnesian War

Adrian Goldsworthy uzyskał doktorat na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jego pierwsza książka, “Armia rzymska na wojnie”, została uznana przez Johna Keegana za „imponujące dzieło, oryginalne w podejściu do tematu i znakomite pod względem stylu”. Siedem kolejnych sprzedało się w ponad ćwierci miliona egzemplarzy; przetłumaczono je na kilkanaście języków. Po polsku ukazały się biografia Cezara, “W imię Rzymu” oraz “Pax Romana” (REBIS 2018). Goldworthy jest także autorem poczytnych serii powieści historycznych rozgrywających się w Brytanii pod rzymskim panowaniem oraz z czasów napoleońskich. Obecnie całkowicie poświęcił się pisaniu, regularnie współpracuje też przy tworzeniu dokumentalnych programów telewizyjnych dotyczących starożytności.

Adrian Goldsworthy
Filip i Aleksander. Królowie i zdobywcy
Przekład: Janusz Szczepański
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 21 marca 2023
 
 


WSTĘP
„PARĘ SŁÓW O ALEKSANDRZE”

Nie­które jed­nostki odci­skają widoczne piętno na histo­rii. Być może wszy­scy to robimy, przy­naj­mniej w mikro­skali, jed­nak nie­któ­rzy przy­wódcy wywie­rają prze­możny wpływ na kształ­to­wa­nie nie tylko ich świata, lecz i tego, co po nim nastę­puje. Stwier­dze­nie to w żad­nej mie­rze nie depre­cjo­nuje czyn­ni­ków ogól­niej­szych. Tło i kon­tekst roz­kwitu i upadku ludów sta­no­wią sto­sunki spo­łeczne, gospo­darka, trendy demo­gra­ficzne i tech­no­lo­gia danej epoki. Cha­rak­ter i czyny ludz­kie mają jed­nak w tym istotny udział, naj­więk­szy zaś natu­ral­nie przy­pada lide­rom. Weźmy oczy­wi­sty przy­kład: do powsta­nia dyk­ta­tury w Niem­czech po I woj­nie świa­to­wej przy­czy­niło się wiele rze­czy, lecz to oso­bo­wość Hitlera decy­du­jąco wpły­nęła na tra­gizm wyni­kłych z tego wyda­rzeń. Gdyby Roose­velt i Chur­chill zmarli w nie­mow­lęc­twie, Stany Zjed­no­czone i Wielka Bry­ta­nia mia­łyby w tym samym cza­sie innych przy­wód­ców, ale bez decy­zji, jakie podej­mo­wali ci dwaj poli­tycy, prze­bieg II wojny świa­to­wej byłby zupeł­nie inny. Przy­wódcy się liczą – na dobre lub złe – w każ­dej epoce i wie­le­kroć w dzie­jach się zda­rzało, że poczy­na­nia garstki ludzi pocią­gały za sobą donio­słe skutki. Nawet jeśli w licz­nych przy­pad­kach efekt był nie­za­mie­rzony.
Takimi przy­wód­cami byli Filip II i jego syn Alek­san­der. We dwójkę zmie­nili bieg histo­rii, i to z zadzi­wia­jącą szyb­ko­ścią. W nie­całe czter­dzie­ści lat podzie­lone pro­win­cjo­nalne kró­le­stwo mace­doń­skie zdo­było hege­mo­nię w Gre­cji, a następ­nie porwało się na naj­więk­szą potęgę ówcze­snego świata – i zwy­cię­żyło. Dwaj władcy stwo­rzyli i popro­wa­dzili naj­lep­szą siłę bojową, jaką do ich cza­sów widziano. Ich armia rzu­ciła na kolana Ateny i Spartę, znisz­czyła Teby, spa­liła pałac per­skiego króla i zapu­ściła się aż za Hin­du­kusz, na zie­mie dzi­siej­szego Paki­stanu. Nie były to zwy­kłe najazdy; oby­dwaj wodzo­wie zało­żyli wiele miast, osie­dla­jąc swych żoł­nie­rzy na pod­bi­tych tery­to­riach, by trzy­mali je pod kon­trolą. Impe­rium stwo­rzone przez Filipa i Alek­san­dra nie prze­trwało ich wpraw­dzie jako byt poli­tyczny, ode­grało jed­nak wielką rolę jako nośnik grec­kiej mowy i kul­tury na ogrom­nym obsza­rze – i to kul­tury innego rodzaju, już nie tej zdo­mi­no­wa­nej przez wio­dące mia­sta-pań­stwa. Kon­se­kwen­cje były liczne i dale­ko­siężne: to wła­śnie spra­wiło, że Nowy Testa­ment został spi­sany w języku Ary­sto­te­lesa, a grec­ko­ję­zyczne wschod­nie cesar­stwo „rzym­skie” ist­niało jesz­cze tysiąc lat po upadku ostat­niego cesa­rza rzą­dzą­cego z Ita­lii.
Alek­san­der nazwany Wiel­kim należy do grona nie­licz­nych postaci, z któ­rymi ten przy­miot­nik zrósł się na stałe. Dziś już mało kto pamięta, że taki przy­do­mek nosił Rzy­mia­nin Pom­pe­jusz, zostali nam więc tylko Alfred w Anglii, Karol w pań­stwie Fran­ków, Kazi­mierz w Pol­sce, dużo póź­niejsi Piotr i Kata­rzyna w Rosji oraz pru­ski Fry­de­ryk – ostat­nia trójka dzia­łała w tym samym, sto­sun­kowo krót­kim okre­sie. Zwy­cię­stwa i zna­cze­nie Alek­san­dra przy­ćmie­wają doko­na­nia pozo­sta­łych Wiel­kich – tym bar­dziej że ni­gdy nie poniósł kata­stro­fal­nej klę­ski w boju, jak choćby Napo­leon – po czę­ści dzięki uśmie­chom losu i wła­snemu talen­towi, ale też dla­tego, że nie dożył trzy­dzie­stych trze­cich uro­dzin.
Jego histo­ria w znacz­nej mie­rze ukształ­to­wała zachodni wzo­rzec mło­dzień­czego boha­tera; ten nie­wy­soki, chło­pię­cej urody blon­dyn o jasnych oczach kipiał pew­no­ścią sie­bie, dzia­łał nie­kon­wen­cjo­nal­nie i poryw­czo, a ile­kroć sprze­ci­wił się mądro­ści star­szy­zny, bieg wyda­rzeń przy­zna­wał mu słusz­ność. Bił się w spo­sób tyleż zaja­dły, ile sprytny. Dowo­dząc w pierw­szej linii, odniósł wię­cej wik­to­rii niż któ­ry­kol­wiek fik­cyjny heros. Mknąc ścieżką kariery typu „żyj szybko, umrzyj młodo”, na krótko stał się panem więk­szo­ści zna­nego wów­czas świata. Tak naprawdę nie zapła­kał nad tym, że nie zostało już wię­cej krain do pod­bi­cia, ani nie scho­wał mie­cza do pochwy z braku argu­men­tów, ale to w żad­nym razie nie umniej­sza ogromu jego czy­nów doko­na­nych w tak krót­kim cza­sie. Dopiero we współ­cze­snej epoce mecha­ni­za­cji kilku armiom udało się dotrzeć tak daleko i wojo­wać tak długo, jak wia­ru­som Alek­san­dra1.
Filip, nie­okrzyk­nięty „Wiel­kim” (jak zresztą i Alek­san­der do cza­sów rzym­skich), zna­lazł się w cie­niu swo­jej lato­ro­śli. Jeżeli się o nim wspo­mina, to naj­czę­ściej jest to ele­ment histo­rii Alek­san­dra: pamięta się go jako starca zbyt pija­nego, by przejść przez kom­natę, gdy roz­ju­szyło go synow­skie zacho­wa­nie. Jed­no­oki i kule­jący od licz­nych ran, może spra­wiać wra­że­nie czło­wieka znisz­czo­nego, zwy­kłej prze­szkody na dro­dze olśnie­wa­jąco uta­len­to­wa­nego potomka, któ­remu żadna z odnie­sio­nych kon­tu­zji nie znie­kształ­ciła trwale ciała i któ­remu nie było dane się zesta­rzeć. Wieki póź­niej cesarz August nie pozwa­lał, by jaka­kol­wiek rzeźba, obraz czy moneta przed­sta­wiały go star­szego niż dwu­dzie­sto­kil­ku­latka, ale był to wynik ści­słej kon­troli wize­runku publicz­nego, a nie praw­dziwe odbi­cie męż­czy­zny, który dożył sie­dem­dzie­siątki i miał zepsute uzę­bie­nie. Mace­doń­czyk także sta­ran­nie pil­no­wał tej kwe­stii, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do ojca i rzym­skiego władcy zmarł, nim wiek mógł stać się pro­ble­mem.
Bez Filipa nie byłoby jed­nak Alek­san­dra, on bowiem prze­kształ­cił Mace­do­nię, uczy­nił ją więk­szą, sil­niej­szą i bar­dziej zjed­no­czoną, od zera zbu­do­wał też armię i nawet stwo­rzył plan ataku na Per­sję. Syn odzie­dzi­czył po nim to wszystko w ide­al­nym wieku i momen­cie, by spró­bo­wać wła­snego szczę­ścia i zdo­być o wiele więk­szą chwałę. Filip zmarł w czter­dzie­stym szó­stym roku życia i łatwo zapo­mnieć, że wstę­pu­jąc na tron, mógł mieć naj­wy­żej dwa­dzie­ścia trzy lata. Był wtedy mło­dym, przy­stoj­nym, cha­ry­zma­tycz­nym władcą nie­na­zna­czo­nym bli­znami, skromny doro­bek mili­tarny zaś kom­pen­so­wał wystar­cza­jącą pew­no­ścią sie­bie i ener­gią, by oca­lić kró­le­stwo balan­su­jące na kra­wę­dzi roz­padu i obró­cić je w woj­skową i gospo­dar­czą potęgę. Jak tego doko­nał, to temat godny osob­nej opo­wie­ści – nie tylko tło nie­zbędne do zro­zu­mie­nia osią­gnięć jego syna.
Nie zmie­nia to faktu, że Alek­san­der wysoko wyra­sta ponad prze­cięt­ność i nie­ła­two innym mło­dym boha­te­rom – nie mówiąc o jego ojcu – dorów­nać takiemu wize­run­kowi. Tak samo Cezar zawsze będzie tylko pod­sta­rza­łym kochan­kiem Kle­opa­try, pod­czas gdy w Marku Anto­niu­szu widzi się dziar­skiego kawa­lera, cho­ciaż w chwili samo­bój­stwa był on dobrze po pięć­dzie­siątce – naj­wy­żej parę lat młod­szy niż Cezar w idy mar­cowe. Rzy­mia­nom zresztą poświęca się znacz­nie wię­cej uwagi w lite­ra­tu­rze, kine­ma­to­gra­fii, a nawet w doku­men­ta­li­styce. Odkry­cie w latach osiem­dzie­sią­tych XX wieku gro­bów kró­lew­skich w Wergi­nie (pół­nocna Gre­cja) i praw­do­po­dobna iden­ty­fi­ka­cja zawar­to­ści jed­nego z nich jako szcząt­ków Filipa II na krótko wzbu­dziły falę zain­te­re­so­wa­nia, lecz nawet motyw Alek­san­dra tylko od czasu do czasu poja­wia się w tele­wi­zji, zazwy­czaj w kon­tek­ście jego bitew. Jego histo­rię pró­bo­wały opo­wie­dzieć dwie hol­ly­wo­odz­kie mega­pro­duk­cje, z Richar­dem Bur­to­nem (1956) i Coli­nem Far­rel­lem (2004) w roli tytu­ło­wej, oba filmy jed­nak z tru­dem ogar­niały temat, zbyt sze­roki, by dać się łatwo upchnąć w paru godzi­nach pro­jek­cji. W jed­nym i dru­gim mamy Filipa jako starca, któ­rego czas mniej wię­cej się skoń­czył; akcja rusza żwa­wiej dopiero, gdy po jego nie­spo­dzie­wa­nym zabój­stwie wła­dzę obej­muje syn.
Moje zami­ło­wa­nie do świata sta­ro­żyt­nego także zaczęło się od Rzy­mian, a ści­ślej mówiąc, od ich armii i obec­no­ści w Bry­ta­nii, ale w miarę rosną­cego zain­te­re­so­wa­nia zda­łem sobie sprawę, jak wszy­scy, że Rzym można zro­zu­mieć tylko w kon­tek­ście Gre­cji kla­sycz­nej i hel­le­ni­stycz­nej. W dzie­ciń­stwie Alek­san­der był dla mnie w zasa­dzie jedy­nie imie­niem. Uwiel­bia­łem natu­ral­nie fil­mowe eposy i z zapar­tym tchem oglą­da­łem w tele­wi­zji ten z Bur­to­nem, nie­wiele jed­nak zostało mi w pamięci poza potknię­ciem Filipa, gdy usi­ło­wał ude­rzyć syna, oraz przed­bi­tewną ora­cją Alek­san­dra zakoń­czoną wezwa­niem, by „zabić Dariu­sza! Zabić Dariu­sza! Zabić Dariu­sza!”. Dopiero jako sie­dem­na­sto­la­tek pierw­szy raz zają­łem się nieco pogłę­bio­nymi stu­diami nad tą posta­cią, na Filipa zaś natkną­łem się poważ­nie jesz­cze póź­niej, zwłasz­cza gdy jako młody wykła­dowca otrzy­ma­łem zada­nie popro­wa­dze­nia semi­na­riów o ojcu i synu.
Grecka histo­ria i kul­tura potrafi ocza­ro­wać, o czym dobrze wie­dzieli już Rzy­mia­nie. Jest coś nie­sa­mo­wi­tego w tej erup­cji kre­atyw­no­ści u ludu zamiesz­ku­ją­cego nie­wielką kra­inę, który w tak krót­kim cza­sie wymy­ślił demo­kra­cję (i debaty poli­tyczne), roz­wi­nął tyle idei filo­zo­ficz­nych i dał pod­wa­liny myśli nauko­wej, a przy tym two­rzył dzieła dra­ma­tur­giczne i lite­rac­kie, które po dziś dzień potra­fią poru­szyć i dać do myśle­nia. Grecy umieli też por­tre­to­wać czło­wieka w sztu­kach pla­stycz­nych tak, że powsta­jące wize­runki były bar­dziej natu­ralne niż kie­dy­kol­wiek przed­tem i zara­zem wyide­ali­zo­wane. Gre­cja kla­syczna jest przede wszyst­kim mikro­ko­smo­sem ludz­ko­ści – oprócz całego tego piękna i geniu­szu były w niej też dzi­kość i okru­cień­stwo, samo­lub­stwo i uprze­dze­nia, pogarda a priori dla reszty świata jako bar­ba­rzyń­ców tudzież trak­to­wa­nie nie­wol­nic­twa jak coś naj­nor­mal­niej­szego pod słoń­cem. Hel­le­no­wie byli zara­zem wielcy i straszni i – jak wszyst­kie ludy w histo­rii – oka­zy­wali się zdolni do naj­wyż­szego dobra i zła. Pod wie­loma wzglę­dami Filip i Alek­san­der byli uoso­bie­niem tego para­doksu jako burzy­ciele i budow­ni­czo­wie kie­ru­jący się w dzia­ła­niu jakże grec­kim dąże­niem do dosko­na­ło­ści dla niej samej (ale oczy­wi­ście rów­nież korzy­ściami oso­bi­stymi).
Moim celem jest przed­sta­wie­nie każ­dego z nich moż­li­wie naj­rze­tel­niej i szcze­gó­łowo, ponie­waż do tej pory żadna publi­ka­cja popu­lar­no­nau­kowa tego nie zro­biła. O Alek­san­drze napi­sano całą biblio­tekę; każ­dego roku poja­wia się co naj­mniej jedna nowa bio­gra­fia lub stu­dium jakie­goś aspektu jego kam­pa­nii; nie­które z nich są bar­dzo dobre i nie jest moim zamia­rem doło­że­nie kolej­nej pozy­cji na tę stertę. Nato­miast Filip to postać zanie­dby­wana: nie­zwy­kle rzadko pisze się o nim samym, a jeśli już, to naj­czę­ściej jest to coś w rodzaju pro­logu do histo­rii jego sław­nego syna. To nie tylko nie­spra­wie­dliwe w oce­nie jego zna­cze­nia, ale także nie pozwala nam w pełni zro­zu­mieć postę­po­wa­nia Alek­san­dra, gdyż podo­bień­stwa w ich spo­so­bach wojo­wa­nia i pro­wa­dze­nia poli­tyki są naprawdę wymowne. Spoj­rze­nie na nich obu pozwala na znacz­nie lep­sze umiej­sco­wie­nie ich w kon­tek­ście, to zaś z kolei tylko jesz­cze bar­dziej uwy­pu­kli ich osią­gnię­cia.
Już sama skala doko­nań ojca i syna może oszo­ła­miać. Nie zna­czy to, że były czymś dobrym dla świata, daleki też jestem od suge­stii, jakoby moty­wa­cja ich obu miała cokol­wiek wspól­nego z altru­izmem. Zada­niem histo­ryka jest odkry­wać i zro­zu­mieć prze­szłość, a rzecz to nie­ła­twa, zwłasz­cza w odnie­sie­niu do sta­ro­żyt­no­ści. W tej pracy nie chcę oce­niać Filipa ani Alek­san­dra, ani też ich współ­cze­snych w kate­go­riach moral­no­ści; pró­buję jedy­nie usta­lić, co się wyda­rzyło, jak do tego doszło i – tam, gdzie to moż­liwe – dla­czego. Wyło­że­nie czy­tel­ni­kowi, co dziś wiemy o tam­tej epoce, jest rów­nie ważne jak uświa­do­mie­nie mu, czego nie wiemy, oraz jasne stwier­dze­nie, że domy­sły i spe­ku­la­cje są tylko tym, czym są – nie zaś fak­tami. Alek­san­dra przed­sta­wiano w dzie­jach na wiele spo­so­bów, od świę­tego do potwora, od geniu­sza mili­tar­nego do spraw­nego zbója, a cał­kiem nie­dawno także jako ikonę homo- lub bisek­su­al­no­ści. Kto patrzy na prze­szłość, by szu­kać uspra­wie­dli­wie­nia swo­ich poglą­dów na teraź­niej­szość, zoba­czy w nim to, co chce ujrzeć, ale takie podej­ście to nie jest dobra histo­ria, gdyż nie przy­bliża nas do zro­zu­mie­nia ani tego, co naprawdę zaszło, ani ogól­niej świata tam­tych ludzi.
Praw­dzi­wej bio­gra­fii Filipa czy Alek­san­dra napi­sać się nie da – zbyt wiele jest w tych posta­ciach, zwłasz­cza gdy cho­dzi o ich myśli, emo­cje i poglądy, aspek­tów, któ­rych pozna­nie jest nie­moż­liwe. W prze­ci­wień­stwie do Cezara czy Augu­sta nie zacho­wało się pra­wie nic z ich wła­snych słów, a już zupeł­nie nic z ich oso­bi­stych prze­my­śleń (przy­naj­mniej takich, co do któ­rych można by mieć pew­ność, że są praw­dziwe). W tej książce sta­ram się opi­sać życie ich obu na tyle wyczer­pu­jąco, na ile pozwala dostęp­ność źró­deł. Trzeba pamię­tać, że i ci dwaj kró­lo­wie, i ich oto­cze­nie byli po pro­stu ludźmi jak my, choć przy tym wytwo­rami zupeł­nie innej kul­tury. Warto natu­ral­nie sta­wiać nie­które z typowo bio­gra­ficz­nych pytań, choć na więk­szość z nich nie ma rze­tel­nej odpo­wie­dzi. Nato­miast jed­nym z naj­więk­szych błę­dów, jakie można popeł­nić przy pisa­niu takiej pozy­cji, byłoby stwo­rze­nie wła­snych Filipa i Alek­san­dra, a następ­nie zale­pie­nie luk domy­słami, że wła­śnie tak czy owak by postą­pili w danych oko­licz­no­ściach. Rze­tel­ność jest istotna zawsze, lecz może szcze­gól­nie wtedy, gdy trzeba przy­znać, co jest nie­wia­dome.
Pod wie­loma wzglę­dami jest to histo­ria pisana po sta­remu, z naci­skiem na wojny i poli­tykę, gdyż takie było nasta­wie­nie źró­deł sta­ro­żyt­nych (jak zresztą samych Filipa i Alek­san­dra), przed­sta­wiona w spo­sób nar­ra­cyjny. Nie będę za to prze­pra­szał. W takim uję­ciu jest to spraw­dzian zro­zu­mie­nia dowol­nej epoki, albo­wiem naj­lep­sze nawet teo­rie histo­ryczne w aspek­cie socjo­lo­gii lub eko­no­mii zawo­dzą, jeżeli nie pasują – lub, w przy­padku ide­al­nym, nie poma­gają ich wyja­śnić – do szer­szej per­spek­tywy biegu wyda­rzeń. Za jeden z celów obra­łem usta­le­nie, gdzie i kiedy Filip i Alek­san­der prze­by­wali i co tam robili. To zna­czy, że wiele tu opi­sów kam­pa­nii, bitew i oblę­żeń, jako że oby­dwaj spę­dzili więk­szość doro­słego życia na wojaczce. Karty książki pełne są zabi­ja­nia, sztur­mów na mia­sta, masa­kry lub nie­wo­le­nia ich miesz­kań­ców; szcze­góły są tyleż ponure, ile powta­rzalne. Kor­ciło mnie, by wiele z tego pomi­nąć, i zda­rza się, że tygo­dnie i mie­siące dzia­łań stresz­czam w kilku rap­tem wier­szach, lecz ogól­nie sta­ra­łem się zwal­czać tę pokusę – ule­ga­nie jej gro­ziło bowiem zapo­mnie­niem, ile czasu obaj kró­lo­wie poświę­cili na drobne wojenki.
Filip i Alek­san­der dowo­dzili swo­imi armiami w stylu znacz­nie bar­dziej ryzy­kow­nym dla nich samych niż rzym­scy wodzo­wie, jak Juliusz Cezar, nie mówiąc już o gene­ra­łach z bliż­szych nam stu­leci. Obaj wie­lo­krot­nie byli ranni i obaj zna­leźli się naj­bli­żej śmierci pod­czas walk z ludami i spo­łecz­no­ściami mar­gi­nal­nie zna­nymi nawet w świe­cie sta­ro­żyt­nym. Zno­sili trudy mar­szów przez naj­róż­niej­sze tereny we wszel­kich warun­kach pogo­do­wych, cały czas w pierw­szej linii bądź w obo­zach wśród żoł­nie­rzy. Żaden z nich nie pozwo­lił sobie na luk­sus dłuż­szego wypo­czynku, kiedy to można roz­waż­nie i sta­ran­nie for­mu­ło­wać poli­tykę. Obcych posłów zdu­mie­wało ponoć, gdy tra­fiali przed obli­cze pogromcy Per­sji i zasta­wali go w zbroi, spo­co­nego i pokry­tego pyłem, nie zaś oto­czo­nego splen­do­rem i cere­mo­nia­łem, jakie się zwy­kle koja­rzy z monar­chami. Ow­szem, zda­rzały mu się chwile syba­ryc­kiego zbytku, znacz­nie czę­ściej miał jed­nak do czy­nie­nia z nie­bez­pie­czeń­stwem, nie­wy­go­dami i zmę­cze­niem2.
Nie da się powie­dzieć, co to wszystko zna­czyło dla któ­re­go­kol­wiek z nich ani jak te doświad­cze­nia mogły ich zmie­nić, ani jaki był dla nich koszt tych tru­dów i ran. Przez więk­szość czasu głów­nymi dorad­cami króla byli męż­czyźni dzie­lący z nim wojenne życie; był jak oni, z tą tylko róż­nicą, że nie dźwi­gali brze­mie­nia wła­dzy. Ileż tu rze­czy przed nami ukry­tych! Matka Alek­san­dra, Olim­pias, musiała mieć silną oso­bo­wość i dużo by nam dało, gdy­by­śmy wię­cej wie­dzieli o niej samej i o sto­sun­kach łączą­cych ją z mężem i synem – mate­ria­łów na ten temat jed­nak nie mamy. W więk­szo­ści histo­rii sta­ro­żyt­nej obec­ność kobiet jest tylko mgli­ście zazna­czona i choć wia­domo, że czę­sto cie­szyły się ogrom­nymi wpły­wami, to jed­nak ich wła­sne głosy się nie zacho­wały i widzimy je wyłącz­nie przez pry­zmat męż­czyzn. Można nad tym ubo­le­wać, ale sytu­acji to nie zmieni.
Kró­lo­wie mace­doń­scy tra­dy­cyj­nie upra­wiali wie­lo­żeń­stwo. Filip miał co naj­mniej sie­dem poło­wic i pię­cioro z jego dzieci dożyło wieku doro­słego. Jeśli wie­rzyć grec­kim dzie­jo­pi­som, pogar­dza­ją­cym nim za cha­rak­ter (choć raczej nie za doko­na­nia), nie stro­nił też od roman­sów i z kobie­tami, i z mło­dzień­cami. Alek­san­der w ostat­nich kilku latach życia żenił się trzy­krot­nie, lecz jego legenda jest zupeł­nie inna: podobno miło­ści fizycz­nej zaznał dopiero jako dwu­dzie­sto­trzy­la­tek, gdy wziął sobie pierw­szą kochankę. Domnie­mywa się, że utrzy­my­wał sto­sunki homo­sek­su­alne z Hefaj­stio­nem, przy­ja­cie­lem od wcze­snej mło­do­ści, a póź­niej także z eunu­chem Bago­asem i praw­do­po­dob­nie innymi, zawsze jed­nak pod­kre­śla się jego wstrze­mięź­li­wość i pano­wa­nie nad popę­dami, wyjąt­kowe jak na ówcze­sne normy, zwłasz­cza w porów­na­niu z roz­wią­złym życiem tatu­sia. Z dostęp­nych źró­deł wynika, że wielu mace­doń­skich wład­ców i ary­sto­kra­tów mie­wało kochan­ków obu płci, choć należy to trak­to­wać ostroż­nie – rela­cje te pisali w końcu ludzie z zewnątrz, ze skłon­no­ścią do malo­wa­nia tego ludu jako bar­ba­rzyń­skiego, a przy tym kie­ru­jący się głę­boko zako­rze­nioną opi­nią, że nad­mierna, czę­sto agre­sywna aktyw­ność sek­su­alna to znak fir­mowy kró­lów i tyra­nów. Tu każdy przy­pa­dek trzeba roz­pa­try­wać kolejno, nawet jeśli rzadko kiedy moż­liwe jest usta­le­nie prawdy. Bo prze­cież nie spo­sób nie zauwa­żyć, jak mało uwagi poświę­cają auto­rzy tek­stów źró­dło­wych życiu ero­tycz­nemu obu naszych boha­te­rów – i zresztą każ­dej wybit­nej postaci świata antycz­nego. Kiedy Grecy i Rzy­mia­nie sta­rali się zro­zu­mieć czyjś cha­rak­ter, sek­su­al­no­ścią nie­zbyt się przej­mo­wali; czy nie powinno to skło­nić nas do spoj­rze­nia na dzi­siej­sze obse­sje z szer­szej per­spek­tywy?
Mate­riały histo­ryczne (peł­niej­szą ich listę podaję w anek­sie 1) spra­wiają sporo pro­ble­mów nawet jak na aka­de­mic­kie normy w stu­diach nad rzym­ską i grecką histo­rią, i nie tylko dla­tego, że nie oma­wiają wielu rze­czy nas inte­re­su­ją­cych. O Fili­pie napi­sano nie­mało za jego życia i bez­po­śred­nio po śmierci, nie licząc jego wła­snych pism publicz­nych i dekre­tów, nic z tego jed­nak nie zacho­wało się w sta­nie nie­na­ru­szo­nym. Dostępne nam infor­ma­cje z jego cza­sów to zale­d­wie urywki takich prac cyto­wane przez auto­rów póź­niej­szych, nie­wielka liczba inskryp­cji oraz mowy ateń­skich ora­to­rów wygła­szane przed audy­to­riami znacz­nie lepiej rozu­mie­ją­cymi swoją epokę, niż nam może to być dane, na doda­tek w atmos­fe­rze poli­tycz­nej, w któ­rej prawda nie miała więk­szego zna­cze­nia. Jedyne oca­lałe histo­rie jego życia powstały dużo póź­niej. Naj­peł­niej­sze stwo­rzyli Dio­dor Sycy­lij­ski w Biblio­tece histo­rycz­nej z I wieku p.n.e. oraz Justyn w Zary­sie dzie­jów powszech­nych sta­ro­żyt­no­ści na pod­sta­wie Pom­pe­ju­sza Tro­gusa (mię­dzy II a IV wie­kiem n.e.). Dla obu auto­rów Filip nie był głów­nym tema­tem i jego kariera jest tylko bar­dzo krót­kim epi­zo­dem w ich ogól­niej­szych stu­diach nad prze­szło­ścią. Pod wzglę­dem rze­tel­no­ści histo­rycz­nej żadna z tych pozy­cji nie byłaby pierw­szym wybo­rem bada­cza, gdyby miał dostęp do cze­go­kol­wiek lep­szego.
Znacz­nie wię­cej źró­deł prze­trwało na temat Alek­san­dra, czę­sto przy tym tak sku­pio­nych na tej postaci, że brak im szer­szego kon­tek­stu histo­rycz­nego. Histo­rycy tra­dy­cyj­nie czer­pali gar­ściami z Arriana i Plu­tar­cha; oby­dwaj pisali jed­nak w II wieku n.e., ponad czte­ry­sta lat po śmierci Mace­doń­czyka, czyli z takiego dystansu chro­no­lo­gicz­nego, jak my patrzymy na czasy elż­bie­tań­skie i naj­wcze­śniej­sze dni kolo­nial­nej Ame­ryki. Grecy piszący w cesar­stwie rzym­skim – oby­dwaj mieli jego oby­wa­tel­stwo, Arrian był sza­no­wa­nym sena­to­rem – żyli w bar­dzo odmien­nym świe­cie i trudno oce­nić, czy i kiedy ich wer­sja jest inter­pre­ta­cją histo­rii według obo­wią­zu­ją­cych wów­czas norm. W jesz­cze więk­szym stop­niu doty­czy to Kur­cju­sza Rufusa, rzym­skiego sena­tora, pisa­rza i histo­ryka z I wieku n.e., któ­rego twór­czość była ewi­dent­nie uwa­run­ko­wana doświad­cze­niami życia pod ber­łem cesa­rzy. Dio­dor wię­cej uwagi poświęca Alek­san­drowi niż Fili­powi, lecz spore par­tie tek­stu zagi­nęły, podob­nie jak istotna część dzieła Kur­cju­sza opi­su­jąca wcze­sne lata króla i nie­które mie­siące u schyłku jego życia.
Auto­rzy wszyst­kich zacho­wa­nych źró­deł opie­rali się na wcze­śniej­szych, które nie prze­trwały, napi­sa­nych przez naocz­nych świad­ków lub ludzi żyją­cych znacz­nie bli­żej czasu wyda­rzeń. Arrian przy­znaje, że naj­bar­dziej pole­gał na Ary­sto­bulu z Kasan­drei, dwo­rza­ni­nie Alek­san­dra, oraz Pto­le­me­uszu, jed­nym z jego dowód­ców, który póź­niej wła­dał Egip­tem; ufał ich rela­cjom, ponie­waż z racji pia­sto­wa­nych funk­cji mogli znać prawdę, a poza tym – w dru­gim przy­padku – kró­lowi „wstyd byłoby” kła­mać. Uczeni nie szczę­dzili wysił­ków i inwen­cji przy prze­ko­py­wa­niu ist­nie­ją­cych mate­ria­łów w nadziei na dotar­cie do źró­deł pier­wot­nych i w opar­ciu o to oce­niali wia­ry­god­ność ich tre­ści. Rezul­tat? Domki z kart, chwie­jące się od nad­miaru domy­słów i przy­pusz­czeń. Czę­sto „ofi­cjal­nym” wer­sjom żywota Alek­san­dra, z reguły rze­czo­wym i raczej pochleb­nym, jak na przy­kład u Arriana, prze­ciw­sta­wia się „wul­gatę” Dio­dora i pracę Kur­cju­sza, nasta­wio­nego wrogo i skłon­nego do sen­sa­cji. Tym spo­so­bem, i w naj­lep­szych inten­cjach, pró­bo­wano wykre­ować pew­ność z zamie­sza­nia i sprzecz­no­ści w dowo­dach, nie zwa­ża­jąc na kru­chość przyj­mo­wa­nych zało­żeń i to, z jaką łatwo­ścią cała ta kon­struk­cja może runąć. Uczci­wiej i po pro­stu lepiej jest przy­znać, że posia­dane przez nas mate­riały histo­ryczne są znacz­nie póź­niejszej daty i że zwy­czaj­nie nie da się okre­ślić pre­cy­zyj­no­ści infor­ma­cji dostęp­nych dla ich auto­rów, ani też czy wła­ści­wie je wyko­rzy­stali. Mamy tylko takie, jakie się zacho­wały, i jedno, co nam pozo­staje, to wydo­być z nich moż­li­wie naj­wię­cej, każ­dego z pisa­rzy oce­nia­jąc z osobna według wad i zalet jego dzieł3.
Źró­dła narzu­cają limit tego, co możemy powie­dzieć o Fili­pie i Alek­san­drze, i mimo pracy poko­leń uczo­nych wciąż pozo­sta­jemy w sfe­rze licz­nych nie­po­ro­zu­mień i nie­pew­no­ści. I to jesz­cze jedna przy­czyna, dla któ­rej zde­cy­do­wa­łem się napi­sać tę książkę: chęć uka­za­nia czę­ści tego dorobku czy­tel­ni­kom spoza kręgu spe­cja­li­stów. Zacząć mi wypada od uzna­nia, jak wiele im zawdzię­czamy. Lite­ra­tura na temat obu Mace­doń­czy­ków jest nie­zwy­kle obszerna i wciąż się roz­ra­sta, sta­wiane są nowe pyta­nia, przyj­mo­wane są nowe formy ana­lizy. Obse­sja na punk­cie Alek­san­dra roz­wi­nęła się w ogól­niej­sze stu­dia nad histo­rią Mace­do­nii, obej­mu­jące szer­szy niż kie­dyś zakres zagad­nień. Zain­te­re­so­wany czy­tel­nik w przy­pi­sach i biblio­gra­fii znaj­dzie wstępne doj­ście do lite­ra­tury aka­de­mic­kiej; nie sta­ra­łem się jed­nak spo­rzą­dzać ich wyczer­pu­jąco, gdy­bym bowiem chciał przy­ta­czać każdą pracę na ten temat, roz­ro­słyby się grubo ponad tekst książki4.
Moja główna spe­cjal­ność to Rzym, jestem więc out­si­de­rem, jeśli cho­dzi o histo­rię IV wieku p.n.e., i nie twier­dzę, że potra­fię odpo­wie­dzieć na wszyst­kie pyta­nia, które do tej pory nie docze­kały się wyja­śnie­nia, ani też zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać naszą wie­dzę o tej epoce. Nato­miast mam nadzieję, że dzięki temu zyskuję szer­szą per­spek­tywę i moje podej­ście okaże się zara­zem świeże i uży­teczne. Jed­nym z naj­więk­szych pro­ble­mów każ­dego histo­ryka jest to, że patrzy na wyda­rze­nia post fac­tum; ich ogląd może mu też zabu­rzyć dłu­go­trwałe obco­wa­nie z tema­tem, zbyt wiele się wtedy bowiem przyj­muje jako oczy­wi­stość. Wzrost potęgi Mace­do­nii pod rzą­dami Filipa i Alek­san­dra był tyleż szybki, ile nie­ocze­ki­wany – i nader łatwo się o tym zapo­mina. Gdy umie­rał Alek­san­der, w jego oto­cze­niu pełno jesz­cze było ludzi pamię­ta­ją­cych cha­otyczne lata przed wstą­pie­niem na tron jego ojca. Ten czas doprawdy nie jest aż tak odle­gły, jed­nakże świa­do­mość, że reformy Filipa zasad­ni­czo zmie­niły cha­rak­ter pań­stwa, obra­ca­jąc je w groźną siłę, i że nie­długo potem jego syn miał poma­sze­ro­wać do samych Indii, zde­cy­do­wa­nie utrud­nia nam zro­zu­mie­nie, jak zaska­ku­jące i szo­ku­jące musiało to wszystko być dla im współ­cze­snych.
Filip zgi­nął z ręki mor­dercy w wieku czter­dzie­stu sze­ściu lat; Alek­san­der umarł krótko przed trzy­dzie­stymi trze­cimi uro­dzi­nami, nie pozo­sta­wia­jąc oczy­wi­stego następcy. Takie są fakty – i ważne jest, by pamię­tać, że nikt wtedy nie wie­dział, iż się wyda­rzą ani że dwaj władcy popro­wa­dzą Mace­doń­czy­ków do tylu zwy­cięstw nad tak roz­ma­itymi prze­ciw­ni­kami w tak odmien­nych warun­kach. Jed­nym z klu­czy do zro­zu­mie­nia tych ludzi jest wła­śnie uświa­da­mia­nie sobie, jak wiele i w jak krót­kim cza­sie doko­nali. W miarę moż­li­wo­ści pod­cho­dzę do tematu tak, jak gdyby zakoń­cze­nie nie było prze­wi­dy­walne, i choć jesz­cze raz pod­kre­ślam, ile zawdzię­czam ogro­mowi pracy, jaką moi poprzed­nicy wyko­nali, stu­diu­jąc obie postaci i ich epokę, to jed­nak wrócę do źró­deł z otwar­tym umy­słem i sam zoba­czę, jaką histo­rię opo­wia­dają.

CZĘŚĆ I
„TWOJE MYŚLI SIĘ­GAJĄ WYŻEJ NIŻ POWIE­TRZE”

FILIP II
359–336 P.N.E.

ROZDZIAŁ 1
POCZĄTEK


Na długo przed Fili­pem i Alek­san­drem była sobie Mace­do­nia, kró­le­stwo w pół­noc­nej Gre­cji rzą­dzone przez dyna­stię Arge­adów. Cha­rak­ter rodu ma istotne zna­cze­nie, albo­wiem jego wyłącz­nego prawa do tronu ni­gdy nie kwe­stio­no­wał nikt z ary­sto­kra­cji. Jed­nym z powo­dów tego stanu rze­czy była odręb­ność klanu wyni­ka­jąca z pier­wot­nej obco­ści w regio­nie. Arge­adzi mieli się wywo­dzić od nobila wygna­nego z Argos na Pelo­po­ne­zie, który w VII wieku p.n.e. prze­niósł się z rodziną i domow­ni­kami na pół­noc i pod­bił tam nowe kró­le­stwo. Jako ary­sto­kraci z Argos twier­dzili, że pocho­dzą od samego Hera­klesa, pół­bo­skiego syna Zeusa. Takich histo­rii nie bra­ko­wało w świe­cie sta­ro­żyt­nym; Rzy­mia­nie, jak wia­domo, utrzy­my­wali, że zało­ży­ciel ich mia­sta, Romu­lus, był synem Marsa, a za pra­przodka po kądzieli miał Ene­asza (który sam zro­dził się z Afro­dyty), przy­wódcę osia­dłej w Ita­lii grupy uchodź­ców ze zbu­rzo­nej Troi. W I wieku p.n.e. Edu­owie, duże ple­mię galij­skie, poda­wali się za potom­ków innych Tro­jan, a więc „braci” Rzy­mian, co uła­twiło im zawar­cie przy­mie­rza z repu­bliką5.
Sta­ro­żytne ludy lubiły tego rodzaju legendy, ocho­czo też je wymy­ślały, gdy im to paso­wało, toteż trudno okre­ślić, czy któ­ra­kol­wiek z nich zawie­rała choćby okru­szek prawdy. Moż­liwe, że Arge­adzi naprawdę pocho­dzili skąd­inąd – ot, watażka z dru­żyną zmu­szony do opusz­cze­nia ojczy­zny lub migranci szu­ka­jący nowych szans – ale tego usta­lić nie spo­sób. Jaka­kol­wiek była przy­czyna, tylko Arge­ada mógł być kró­lem Mace­do­nii i ta zasada pozo­stała nie­zła­mana aż do osta­tecz­nego wyga­śnię­cia linii po zamor­do­wa­niu Alek­san­dra IV, syna wiel­kiego zdo­bywcy, w 310 roku p.n.e. Coś w tej dyna­stii postrze­gano jako wyjąt­kowe i nawet święte (w końcu monar­cha miał wpi­sane w rolę bliż­sze powią­za­nia z bogami). Jak gło­sił prze­kaz, jeden z przod­ków Filipa, intro­ni­zo­wany po śmierci ojca, był jesz­cze nie­mow­lę­ciem, gdy nie­siony na rękach „dołą­czył” do armii mace­doń­skiej toczą­cej bitwę z Ili­rami i gro­żącą jej klę­skę zamie­nił w zwy­cię­stwo. W bar­dziej typo­wych przy­pad­kach doro­sły władca sam dowo­dził woj­skiem w każ­dej waż­niej­szej wypra­wie, cele­bro­wał ofi­cjalne święta, a każdy dzień zaczy­nał, wła­sno­ręcz­nie pod­ci­na­jąc gar­dło zwie­rzę­ciu ofiar­nemu6.
Wyjąt­kowy sta­tus Arge­adów nie zapew­niał jed­nak kró­le­stwu sta­bi­li­za­cji, skoro każdy czło­nek rodu mógł zasiąść na tro­nie, jeśli wystar­cza­jąco dużo pod­da­nych go poparło lub cho­ciaż akcep­to­wało. Z tego, co nam wia­domo, nie było usta­lo­nych reguł doty­czą­cych następ­stwa po zmar­łym królu. Jeżeli naj­star­szy z kró­le­wi­czów zdą­żył osią­gnąć wiek męski, to zapewne trzeba by waż­nych prze­sła­nek, by odrzu­cić jego kan­dy­da­turę, ale nie­wąt­pli­wie było to moż­liwe. Lud mógł pre­fe­ro­wać któ­re­goś z młod­szych braci lub członka innej gałęzi klanu. Intro­ni­za­cję nowego monar­chy sym­bo­licz­nie zatwier­dzało zgro­ma­dze­nie doro­słych wojow­ni­ków, lub przy­naj­mniej naj­waż­niej­szych z nich, przez rytu­alne ude­rza­nie bro­nią o tar­cze, nic jed­nak nie wska­zuje, aby odby­wało się to drogą elek­cji. Ktoś po pro­stu ogła­szał się kró­lem i spraw­dzał, czy znaj­dzie posłuch i czy w ogóle prze­żyje. Dostęp­nych opcji bywało wiele, Arge­adzi pło­dzili bowiem potom­stwo bez umiaru, w czym poma­gał zwy­czaj wie­lo­żeń­stwa. Z reguły byli też dłu­go­wieczni (przy­naj­mniej ci, któ­rych nie spo­tkała gwał­towna śmierć)7.
Znamy imiona kró­lów z naj­wcze­śniej­szych dni dyna­stii, w tym pierw­szego Filipa, poza tym nie­wiele jed­nak wia­domo na pewno. Ród zaczął figu­ro­wać w zapi­sa­nej histo­rii w dru­giej poło­wie VI wieku p.n.e., kiedy to rzą­dził Amyn­tas I, po któ­rym około 498 roku p.n.e. tron objął jego syn Alek­san­der I, a następ­nie w 454 roku p.n.e. wnuk Per­dik­kas II. Po tych trzech dłu­gich pano­wa­niach kró­le­stwo stra­ciło sta­bil­ność; wielu kolej­nych monar­chów ginęło z rąk ludzi z wła­snego oto­cze­nia. W 399 roku p.n.e. Arche­la­osa I zamor­do­wano pod­czas łowów. Spi­skow­com nie naj­zgrab­niej wyszła próba przed­sta­wie­nia tego jako wypadku. Ary­sto­te­les orzekł, że króla zgu­biła wła­sna sła­bostka – zabił go roz­cza­ro­wany młody kocha­nek – choć przy­znał, iż swoją rolę ode­grały też poli­tyka i oso­bi­ste urazy. Arche­laos rzą­dził, i to dość uda­nie, przez czter­na­ście lat i umoc­nił pań­stwo, sam jed­nak też doszedł do wła­dzy po tru­pach. Był synem Per­dik­kasa II, według Pla­tona jed­nak jego matka była tylko nie­wol­nicą jego stryja. Może to zwy­kła insy­nu­acja, przy­pa­dek nie­zro­zu­mie­nia monar­szej poli­ga­mii, ale nie­wy­klu­czone, że taka była prawda – to zaś dowo­dzi­łoby, że dziecko kon­ku­biny mogło być uznane za pra­wo­wi­tego potomka. Tak się składa, że po wstą­pie­niu na tron Arche­laos uśmier­cił i owego stryja, i jego syna, a także przy­rod­niego brata8.
Amyn­tas III został kró­lem w 393 roku p.n.e. – już pią­tym w sze­ściu latach od zabój­stwa Arche­la­osa. Jeden z czte­rech jego poprzed­ni­ków mógł umrzeć wsku­tek cho­roby, pozo­sta­łych jed­nak zamor­do­wano; okresy oraz szcze­góły ich pano­wa­nia pozo­stają trudne do usta­le­nia. Amyn­tas naj­praw­do­po­dob­niej zabił aktu­al­nie rzą­dzą­cego. Był pra­wnu­kiem Alek­san­dra I, który żył długo i spło­dził co naj­mniej sze­ścioro dzieci, w tym dziadka Amyn­tasa, ten jed­nak, podob­nie jak ojciec nowego władcy, sam korony ni­gdy nie wło­żył. Z nie­wia­do­mych powo­dów ich gałąź była pomi­jana – Amyn­tas był już doj­rza­łym męż­czy­zną, lecz naj­wy­raź­niej do tej chwili nie upa­try­wano w nim oczy­wi­stego kan­dy­data do tronu. Mimo dużej w ostat­nich latach śmier­tel­no­ści wśród Arge­adów rywali wciąż nie bra­ko­wało i wkrótce mieli wychy­nąć na powierzch­nię. Na doda­tek kró­le­stwo było oto­czone przez obcych nie­przy­ja­ciół9.
Pierwsi ruszyli do akcji Ili­ro­wie, odwieczni wro­go­wie Mace­doń­czy­ków z pół­noc­nego zachodu – lud liczny i wojow­ni­czy, podzie­lony na wiele ple­mion posłusz­nych róż­nym kró­lom i wodzom. Nazwę tę nadali im Grecy, swoim zwy­cza­jem chęt­nie wrzu­ca­jący różne grupy do jed­nego „bar­ba­rzyń­skiego” worka w rodzaju Cel­tów, Tra­ków czy Scy­tów, wyda­wały się im bowiem podobne, a łatwiej było posłu­gi­wać się takimi zbior­czymi ety­kiet­kami, niż sta­rać się zro­zu­mieć skom­pli­ko­waną rze­czy­wi­stość ple­mienno-kla­nową. Mało jest powo­dów, by podej­rze­wać Ili­rów o jakieś wyraź­niej­sze poczu­cie toż­sa­mo­ści zbio­ro­wej, a już z pew­no­ścią nie o wspól­notę typu naro­do­wego. Nie­mniej na początku IV wieku p.n.e. wodzowi o imie­niu Bar­dy­lis, naj­praw­do­po­dob­niej władcy ple­mie­nia Dar­da­nów, udało się zjed­no­czyć pod swym ber­łem nie tylko wła­sny lud, lecz i wiele sąsied­nich. To on mógł być moto­rem poważ­nej inwa­zji na Mace­do­nię zale­d­wie kilka mie­sięcy po intro­ni­za­cji Amyn­tasa III. Któ­ry­kol­wiek odłam Ili­rów odpo­wia­dał za najazd, świeżo upie­czony król zmu­szony był uciec i przy­pusz­czal­nie schro­nił się u połu­dnio­wych sąsia­dów, Tesal­czy­ków10.
Z ich pomocą Amyn­tas w końcu wró­cił na swoje; Ili­rom z reguły bar­dziej cho­dziło o to, by się obło­wić na gra­bieży i oku­pach, a nie o trwałe zaję­cie ziem prze­ciw­nika, nie musiał więc ich wyrzu­cać siłą. Moż­liwe, że nie­obec­ność króla wyko­rzy­stał nie­jaki Arga­jos, by samemu prze­jąć tron; według nie­któ­rych źró­deł Dio­dora czło­wiek ów rzą­dził dwa lata, jest to jed­nak mgli­sty epi­zod i trudno go dobrze zin­ter­pre­to­wać. Dzie­sięć lat póź­niej Ili­ro­wie zaata­ko­wali ponow­nie; tym razem wro­gie dzia­ła­nia pod­jęły też nie­które spo­łecz­no­ści grec­kie z trój­pal­cza­stego Pół­wy­spu Chal­ki­dyc­kiego na wscho­dzie, na czele z mia­stem Olint, które Amyn­tas wcze­śniej sta­rał się zjed­nać. I znów monar­cha musiał sal­wo­wać się ucieczką; wła­dzę odzy­skał w 382 roku p.n.e., gdy w sukurs przy­szli mu Spar­ta­nie11.
Trudno osza­co­wać, jak dużą czę­ścią kró­le­stwa real­nie wła­dał. Ser­cem pań­stwa była Dolna Mace­do­nia – żyzne rów­niny na pół­noc od Olimpu i wokół Zatoki Ter­maj­skiej na wybrzeżu egej­skim. To była dobra rol­ni­cza kra­ina, z bar­dziej osia­dłą popu­la­cją żyjącą w mia­stach i wsiach. Naj­waż­niej­szymi z nich były stary ośro­dek wła­dzy kró­lew­skiej w Ajgaj, „miej­scu kóz” (obec­nie Wergina), oraz więk­sza od niego Pella, która roz­ro­sła się i zdo­była zna­cze­nie za pano­wa­nia Arche­la­osa I.
Dolną Mace­do­nię ota­czają góry. Za nimi leży Górna Mace­do­nia, rów­nież wci­śnięta mię­dzy pasma gór­skie, z nie­licz­nymi tylko prze­łę­czami. Jej lud­ność, wciąż zaj­mu­jąca się głów­nie paster­stwem, była podzie­lona na kilka regio­nów o sil­nym poczu­ciu toż­sa­mo­ści, jak Lin­ke­stis i Eli­mio­tis, rzą­dzo­nych przez wła­sne dyna­stie. Ci lokalni kró­lo­wie ni­gdy nie pró­bo­wali rywa­li­zo­wać z Arge­adami o pano­wa­nie nad całą Mace­do­nią, sta­wiali jed­nak sta­now­czy opór prze­ciwko wła­dzy cen­tral­nej i byli gotowi bro­nić swej nie­za­leż­no­ści, nie stro­niąc od soju­szów z Ili­rami oraz innymi sąsia­dami, jak Molos­so­wie z Epiru. Sil­niejsi z Arge­adów potra­fili narzu­cić swą wolę więk­szo­ści lub nawet całej Gór­nej Mace­do­nii; słabsi w rodzaju Amyn­tasa musieli budo­wać pozy­cję ugo­do­wo­ścią i per­swa­zją12.
Amyn­tas III miał co naj­mniej dwie żony; o ile nam wia­domo, raczej w tym samym cza­sie, nie kolejno. Poli­ga­mia była obca i wstrętna Hel­le­nom – w każ­dym razie wykształ­co­nym Ateń­czy­kom, któ­rzy w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze kształ­to­wali to, co przy­wy­kli­śmy uwa­żać za grecką opi­nię powszechną. Wie­lo­żeń­stwo postrze­gano jako prze­jaw bar­ba­rzyń­stwa, jak zresztą samą insty­tu­cję monar­chii. W tym świe­cie sta­no­wiło ono cechę tyrana, który z defi­ni­cji miał być sek­su­al­nym dra­pież­ni­kiem i w ogóle typem amo­ral­nym i okrut­nym. (Wszystko to ateń­scy kry­tycy zarzu­cali póź­niej Fili­powi). Obcy kró­lo­wie, zwłasz­cza per­scy, na ogół mie­wali po kilka mał­żo­nek, co tylko umac­niało prze­ko­na­nie, że to zwy­czaj nie­na­tu­ralny i zły. Dla Ateń­czy­ków nie do przy­ję­cia było, aby kró­lowe posia­dały jakie­kol­wiek wpływy poli­tyczne – nic dziw­nego zatem, że gdy w grę wcho­dziło ich wię­cej niż jedna naraz, a każda żądna wła­dzy, rzecz wyda­wała się szcze­gól­nie godna potę­pie­nia13.
Dla nas naj­lep­szego dowodu na mace­doń­ską poli­ga­mię dostar­cza sam Filip, mąż sied­miu lub nawet ośmiu pań. Jego ojciec także miał dwie żony, zresztą sama liczeb­ność rodu świad­czy, że musiała to być usta­lona tra­dy­cja – w prze­ciw­nym razie nasze źró­dła z pew­no­ścią kry­ty­ko­wa­łyby Filipa za tak nie­smaczną inno­wa­cję. Nic nie świad­czy, aby wie­lo­żeń­stwo upra­wiał także szary Mace­doń­czyk, mogło to więc być zastrze­żone wyłącz­nie dla Arge­adów lub – co bar­dziej praw­do­po­dobne – takie prawo miał jedy­nie panu­jący monar­cha.
Miało to jedną zasad­ni­czą kon­se­kwen­cję: poten­cjal­nych kró­lów bywało sporo i tra­fiali się śmiał­ko­wie gotowi rzu­cić wyzwa­nie aktu­al­nie panu­ją­cemu. Jak wia­domo, więk­szość koro­no­wa­nych głów ginęła gwał­towną śmier­cią, nie­rzadko z ręki kogoś bli­skiego; nie ina­czej było z innymi Arge­adami, któ­rych mor­do­wano, bo się­gali – lub po pro­stu mogli zechcieć się­gnąć – po wła­dzę.
Jedna z żon Amyn­tasa III, Eury­dyka, powiła Filipa w 382 roku p.n.e. (moż­liwe, że rok wcze­śniej – jedno ze źró­deł podaje, że umarł w wieku czter­dzie­stu sze­ściu, inne, że czter­dzie­stu sied­miu lat). Ten roz­rzut mógł wyni­kać z róż­nych przy­czyn, jak choćby odmienne metody licze­nia czasu, bądź kwe­stia, czy czło­wieka uzna­wano za osobę już od momentu naro­dzin, czy póź­niej. W Gre­cji posłu­gi­wano się róż­nymi ukła­dami kalen­da­rzo­wymi, zazwy­czaj opar­tymi na mie­siącu księ­ży­co­wym, z któ­rych żaden nie kore­spon­duje z nowo­cze­snym sys­te­mem dwu­na­stu mie­sięcy sło­necz­nych, wywo­dzą­cym się z reformy wpro­wa­dzo­nej przez Juliu­sza Cezara w 46 roku p.n.e. To zaś ozna­cza, że jeśli nawet źró­dło wymie­nia kon­kretną datę jakie­goś zda­rze­nia, rów­nie dobrze mogło ono nastą­pić pod koniec roku – z naszej per­spek­tywy – poprzed­niego. Inna rzecz, że sta­ro­żytni kro­ni­ka­rze i bio­gra­fo­wie naj­czę­ściej nie przej­mo­wali się bliż­szymi oko­licz­no­ściami przyj­ścia kogoś na świat, chyba że kore­lo­wało to z waż­nym wyda­rze­niem lub cho­dziło o przy­ozdo­bie­nie czy­jejś histo­rii post fac­tum wróż­bami przy­szłej wiel­ko­ści dzie­cię­cia. Sku­tek jest taki, że nie mamy pew­no­ści, kiedy się uro­dzili Cezar, Kle­opa­tra czy Marek Anto­niusz, nie wspo­mi­na­jąc już o pomniej­szych posta­ciach antycz­nego świata – mate­riały lite­rac­kie po pro­stu o tym nie mówią14. Ina­czej było tylko w przy­padku nie­licz­nych jed­no­stek, jak Alek­san­der czy August, choć wiele tek­stów to póź­niej­sze wytwory o roman­tycz­nej gene­zie.
Tego rodzaju brak danych doty­czy też naro­dzin i wcze­snego dzie­ciń­stwa Filipa. Histo­rycy rzadko poświę­cali uwagę bio­gra­fiom kobiet i dzie­ciarni. Jeśli cho­dzi o Cezara i innych rzym­skich patry­cju­szy z jego cza­sów, mamy pewne infor­ma­cje co do rytu­ałów oko­ło­po­ro­do­wych przy­ję­tych w ich war­stwie i możemy sobie stwo­rzyć wizję, jak to ogól­nie wyglą­dało. Takich prze­ka­zów o prak­ty­kach mace­doń­skiej dyna­stii kró­lew­skiej w IV wieku p.n.e. naj­zwy­czaj­niej pod słoń­cem nie ma, a jeśli nawet, to nie przed­sta­wiają więk­szej war­to­ści histo­rycz­nej. Filip miał jakoby zdy­mi­sjo­no­wać jed­nego z dowód­ców za bra­nie gorą­cych kąpieli – na taki luk­sus Mace­doń­czycy nie pozwa­lali nawet rodzą­cym kobie­tom. Wia­domo też jed­nak, że w Dion (u stóp Olimpu) miała świą­ty­nię Ejlej­tyja, bogini porodu i połogu. Ponie­waż obrzę­dami i ofia­rami reli­gij­nymi prze­sy­cony był każdy aspekt życia sta­ro­żyt­nych, zwłasz­cza zaś wład­ców mace­doń­skich, możemy spo­koj­nie przy­jąć, że przyj­ście na świat syna Amyn­tasa III uczczono sto­sow­nymi uro­czy­sto­ściami przy­naj­mniej w samym pałacu. Na zewnątrz pew­nie mało kto odno­to­wał to wyda­rze­nie, kró­le­stwo leżało bowiem na rubie­żach – według nie­któ­rych nawet poza nimi – grec­kiego świata i nie było ani wielką potęgą, ani choćby waż­nym ośrod­kiem kul­tury15.
Poród był nie­bez­pieczny i dla matki, i dla dziecka. Rodzi­cielka Filipa wcze­śniej dała mężowi dwóch synów, Alek­san­dra i Per­dik­kasa. Para miała też córkę Eury­noe, nie wiemy jed­nak, które miej­sce zaj­mo­wała w rodzeń­stwie, choć naj­pew­niej była star­sza od Filipa. Bar­dzo moż­liwe, że były też inne dzieci, które zmarły przed­wcze­śnie. Poziom śmier­tel­no­ści nie­mow­ląt był wów­czas szo­ku­jąco wysoki, ryzyko zaś jesz­cze zwięk­szała – według nie­któ­rych bada­czy – plaga prze­no­szą­cych mala­rię koma­rów. W każ­dym razie wymie­niona czwórka i ich matka żyli dłu­żej niż głowa rodziny16.
Amyn­tas III był też żonaty z kobietą o imie­niu Gygea, z którą rów­nież miał trzech synów i wszy­scy oni osią­gnęli wiek męski. Pre­fe­ro­wa­nymi kan­dy­da­tami do tronu były jed­nak dzieci Eury­dyki, co może świad­czyć o ich star­szeń­stwie, jeżeli w grę nie wcho­dziły inne powody owego pomi­nię­cia. Nie­wy­klu­czone, że jakaś inna żona lub żony umknęły uwagi kro­ni­ka­rzy, gdyż u Dio­dora czy­tamy o jesz­cze jed­nym męskim potomku Amyn­tasa. Nie dzi­wi­łoby też spe­cjal­nie uzna­nie nie­ślub­nego syna za pra­wo­wi­tego dzie­dzica. Dla­tego Filip od chwili naro­dzin miał szanse zostać kró­lem, jed­nakże nie była to kan­dy­da­tura oczy­wi­sta, a już na pewno nie prze­szłaby bez rywa­li­za­cji; gdyby starsi bra­cia dłu­żej pożyli, może ni­gdy by nie zasiadł na tro­nie17.
Eury­dyka wywo­dziła się z jed­nej z gór­no­ma­ce­doń­skich dyna­stii; jej dziad­kiem po kądzieli był król Lin­ke­stis. Jej ojciec nosił jed­nak imię Sir­ras i mógł być Ili­rem. Kraj ten był naj­bar­dziej nara­żony na ili­ryj­skie najazdy i taki sojusz przez mał­żeń­stwo byłby sen­sow­nym posu­nię­ciem ze strony lokal­nego władcy. Z tego samego powodu Ili­ryjkę poślu­bił w swoim cza­sie Filip II, praw­do­po­do­bień­stwo zatem ist­nieje, choć część uczo­nych woli wer­sję, że Eury­dyka była czy­stej krwi Lin­ke­styjką. Plu­tarch jed­nak nazywa ją wprost Ili­ryjką, „zatem potrój­nie bar­ba­rzynką”, i twier­dzi, że była anal­fa­betką, dopóki w doj­rza­łym wieku wraz z dziećmi nie nauczyła się pisać i czy­tać po grecku. Bio­graf cytuje zagi­nioną dziś inskryp­cję, którą zade­dy­ko­wała muzom: „Kiedy w duszy odkryła pra­gnie­nie nauki, była już matką mło­dych, jur­nych synów i dzięki pil­no­ści swej poznała litery”18.
W Wergi­nie zacho­wały się dwie zamó­wione przez Eury­dykę inskryp­cje, obie poświę­cone bogini Euklei, uoso­bie­niu chwały i dobrej sławy. Jej świą­ty­nię w Ate­nach wznie­siono dla upa­mięt­nie­nia zwy­cię­stwa nad Per­sami pod Mara­to­nem, jed­nakże w innych mia­stach bóstwo nie miało widocz­nych kono­ta­cji mili­tar­nych. Koja­rzono ją raczej z Arte­midą (dzie­wi­czą łow­czy­nią, bliź­niaczką Apolla), cza­sem też uwa­żana była za córkę Hera­klesa. Przy­bytki Euklei, zwy­kle loko­wane w pobliżu agory, czę­sto odwie­dzały pary narze­czeń­skie, by przed ślu­bem zło­żyć jej ofiarę. Jaki­kol­wiek był cha­rak­ter lokal­nego kultu bogini w Wergi­nie, Eury­dyka była pierw­szą Mace­donką krwi kró­lew­skiej, która pozo­sta­wiła po sobie ślad obec­no­ści publicz­nej, choć mogło to nastą­pić dopiero po śmierci jej męża.
Część ili­ryj­skich kobiet, jak sądzono, odbie­rała wyszko­le­nie woj­skowe. Dało to asumpt do spe­ku­la­cji, jakoby żona Amyn­tasa miała sil­niej­szy cha­rak­ter niż więk­szość mace­doń­skich kró­lo­wych. Ponie­waż tak mało o niej wiemy, nie­mą­drze byłoby posu­nąć się w domy­słach dalej. Może Eury­dyka po pro­stu umiała posta­wić na swoim, a oko­licz­no­ści jej na to pozwo­liły. Wielu Gre­ków, zwłasz­cza Ateń­czy­ków, mier­ziła sama myśl o kobie­cie dzier­żą­cej wła­dzę, nie­przy­pad­kowo więc nie­które źró­dła przed­sta­wiają ją w wyjąt­kowo wrogi spo­sób jako osobę per­fidną i znie­wo­loną przez namięt­no­ści. Podobne motywy poja­wiają się także w wypadku innych wpły­wo­wych przed­sta­wi­cie­lek krwi kró­lew­skiej19.
Amyn­tas III zmarł w 370 roku p.n.e. Jak na ówcze­sne normy w rodzie Arge­adów, prze­trwał bar­dzo długo; prze­żył wiele zagro­żeń z naj­róż­niej­szych stron, choć czę­sto kosz­tem poważ­nych ustępstw na rzecz obcych potęg, przez co pozo­sta­wił kró­le­stwo bar­dzo osła­bione. Odszedł z tego świata śmier­cią natu­ralną, co też można uznać za ewe­ne­ment w krwa­wej poli­tyce wewnętrz­nej Mace­do­nii. Histo­ryk z III wieku Marek Justyn w Zary­sie dzie­jów powszech­nych… przy­ta­cza pogło­skę, jakoby Eury­dyka knuła zamor­do­wa­nie męża. Według tej wer­sji miała romans z zię­ciem, zamie­rzała go poślu­bić i uczy­nić kró­lem. Jaki los cze­kałby wtedy jej córkę, nie wia­domo; na szczę­ście dziew­czyna wykryła spi­sek i ostrze­gła ojca. Plan spa­lił na panewce, monar­cha jed­nak oszczę­dził żonę ze względu na dzieci. Żadne inne źró­dło nie wspo­mina o tej dzi­wacz­nej, nie­praw­do­po­dob­nej histo­rii, za to jest ona jedy­nym dowo­dem ist­nie­nia sio­stry Filipa, Eury­noe20.
Gdy Filip miał około dwu­na­stu lat, tron odzie­dzi­czył naj­star­szy syn Eury­dyki, Alek­san­der II. Musiał mieć co naj­mniej osiem­na­ście lat, gdyż w młod­szym wieku nie mógłby spra­wo­wać rzą­dów bez regenta. Z pew­no­ścią był śmiały i skory do dzia­ła­nia; wkrótce popro­wa­dził wyprawę, by inter­we­nio­wać w walce o wła­dzę w Tesa­lii. Mace­do­nia pozo­sta­wała jed­nak słaba i zewsząd zagro­żona. Ili­ro­wie znowu weszli na ścieżkę wojenną i moż­liwe, że Alek­san­der kupił sobie spo­kój za daninę – jak kró­lo­wie anglo­sa­scy pła­cili wikin­gom dane­geld, czy dzi­siejsi przed­się­biorcy haracz gang­ste­rom. Takie despe­rac­kie metody ni­gdy nie dają trwa­łego efektu, agre­sor wkrótce bowiem powraca. By przy­pie­czę­to­wać poro­zu­mie­nie, Filip mógł być oddany Ili­rom jako zakład­nik. W tym samym cza­sie w Tesa­lii pano­szyły się Teby, nowa potęga po dru­zgo­cą­cej roz­pra­wie ze Spartą pod Leuk­trami w 371 roku p.n.e. Mace­do­nia nie miała szans w rywa­li­za­cji z taką siłą. W 369 roku tebań­ski wódz Pelo­pi­das narzu­cił kró­le­stwu pokój; jed­nym z warun­ków było ode­sła­nie do Teb zakład­ników: wła­śnie Filipa oraz trzy­dzie­stu synów ary­sto­kra­cji21.
Filip spę­dził tam nie­mal trzy lata, z czego więk­szość w gości­nie w domu Pam­me­nesa, zamoż­nego i usto­sun­ko­wa­nego nobila. Nie mógł wpraw­dzie wyje­chać, był to jed­nak bar­dzo luźny i wygodny rodzaj uwię­zie­nia. Arge­adzi od poko­leń chło­nęli grecką, zwłasz­cza zaś ateń­ską kul­turę i chło­piec był już dobrze obe­znany z wiel­kimi dzie­łami lite­rac­kimi i dra­ma­tur­gicz­nymi. Od małego był też uczony jeź­dziec­twa i sztuki walki. Dodat­kowy tre­ning do wojaczki zapew­niało myśli­stwo, ulu­biony sport ary­sto­kra­cji. Dopóki Mace­doń­czyk nie ubił dzika bez uwi­kła­nia go w sieć, na uczcie musiał sie­dzieć, zamiast roz­pie­rać się wygod­nie na sofie. Bez wąt­pie­nia zwy­czaj ten doty­czył tylko nobi­lów i w prak­tyce mógł być mniej rygo­ry­stycz­nie egze­kwo­wany, niż sądzili obcy, na pewno jed­nak od arge­adz­kiego mło­dzieńca wyma­gano odwagi i spraw­no­ści żoł­nier­skiej22.
Miesz­kańcy grec­kich polis postrze­gali monar­chie w rodzaju Mace­do­nii jako sym­bol zaco­fa­nia, jed­nakże ich nobi­lom ten sta­ro­świecki styl był nieco bliż­szy. W Ate­nach i gdzie indziej tę war­stwę śred­nio­za­możną zwano hip­peis – jeźdź­cami. Oni mogli sobie pozwo­lić na utrzy­ma­nie koni dla przy­jem­no­ści, podróży i łowiec­kich pod­niet. Prócz tego mieli wolny czas na edu­ka­cję i dys­ku­sje, odda­wali się też namięt­nie ćwi­cze­niom fizycz­nym i współ­za­wod­nic­twu w gim­na­zjo­nach. Pelo­pi­das znany był z obse­syj­nego wręcz zami­ło­wa­nia do sportu i atle­tyki. Fili­powi, choć doświad­cze­nie miał inne, wszystko to nie było obce. W doro­słym życiu miał do Teb sto­su­nek prag­ma­tyczny, bez wiel­kiej sym­pa­tii, ale też szcze­gól­nej nie­na­wi­ści. Pam­me­nesa trak­to­wał jak przy­ja­ciela; wpraw­dzie miał w tym inte­res poli­tyczny, jed­nak wią­żące ich uczu­cie mogło być szczere. Gościna u ary­sto­kraty, czy to w ramach pry­wat­nej wizyty, czy repre­zen­to­wa­nia pań­stwa lub nawet w roli zakład­nika, sprzy­jała two­rze­niu się obo­pól­nej więzi, jaką znamy z poema­tów Homera. Według jed­nego ze źró­deł Filipa łączył z gospo­da­rzem nawet romans, lecz tego typu histo­rie czę­sto się poja­wiają, kiedy mło­dzie­niec wcho­dzi w rela­cję z męż­czy­zną sław­nym, i trudno orzec, czy aby jest w nich ziarno prawdy23.
Pam­me­nes był ważną per­soną, zdo­był już renomę wojow­nika i miał póź­niej dowo­dzić armiami tebań­skimi. Pozo­sta­wał w bar­dzo dobrych sto­sun­kach z Epa­mi­non­da­sem, który wraz z Pelo­pi­da­sem dopro­wa­dził do odro­dze­nia potęgi mia­sta, dowo­dził woj­skiem i bił się w pierw­szej linii pod Leuk­trami. Tym spo­so­bem, poprzez gospo­da­rza, Filip wszedł w kon­takt z naj­słyn­niej­szym wodzem tam­tych cza­sów. Epa­mi­non­das był czło­wie­kiem poważ­nym, wyznawcą filo­zo­fii pita­go­rej­skiej, co – prócz zain­te­re­so­wa­nia licz­bami i rów­na­niami – skło­niło go do rezy­gna­cji ze spo­ży­wa­nia mięsa i udziału w skła­da­niu ofiar ze zwie­rząt. Z uro­dze­nia ary­sto­krata, nie posia­dał jed­nak majątku i uwa­żano go za eks­cen­tryka, gdyż zda­wał się delek­to­wać pro­stym życiem w pra­wo­ści i aten­cji dla nauki. Jak pisze Plu­tarch, Fili­powi „impo­no­wała spraw­ność wojenna Epa­mi­non­dasa”, jed­nak ani z cha­rak­teru, ani z wyboru nie odpo­wia­dało mu naśla­dow­nic­two jego „powścią­gli­wo­ści, poczu­cia spra­wie­dli­wo­ści, wiel­ko­dusz­no­ści i łagod­no­ści, pod któ­rymi to wzglę­dami był on praw­dzi­wie wielki”24.
Część źró­deł sta­ro­żyt­nych podaje, że lata spę­dzone w Tebach wywarły istotny wpływ na Filipa, nie wdają się jed­nak w szcze­góły. Współ­cze­śni bada­cze czę­sto idą znacz­nie dalej i twier­dzą, że wła­śnie wtedy zazna­jo­mił się z woj­sko­wym sprzę­tem i szko­le­niem, tak­tyką, stra­te­gią, poli­tyką i dyplo­ma­cją. Z całą pew­no­ścią możemy powie­dzieć tylko, że przez kilka lat wiódł życie wśród elity waż­nego grec­kiego mia­sta-pań­stwa i miał oka­zję śle­dzić mean­dry poli­tyki zarówno lokal­nej, jak i w szer­szym kon­tek­ście, w tym cza­sie bowiem Teby cie­szyły się naj­więk­szym pre­sti­żem. Poli­tyka i wojna musiały zaj­mo­wać przy­naj­mniej tyle samo miej­sca w kon­wer­sa­cjach, ile idee i kul­tura. Jak dużo z tego zro­zu­miał i przy­swoił, możemy tylko snuć domy­sły25.
Pod koniec 368 lub na początku 367 roku p.n.e. – dokład­nie nie da się okre­ślić z uwagi na pro­blem z kalen­da­rzową róż­no­rod­no­ścią – Alek­san­der II Mace­doń­ski został zaszty­le­to­wany pod­czas rytu­al­nego tańca wojen­nego (tele­sias) odby­wa­nego w ramach święta. Była to jedna z sytu­acji, w któ­rych król z koniecz­no­ści prze­bywa w pobliżu grupy mło­dych uzbro­jo­nych męż­czyzn. Jed­nego z nich stra­cono za mor­der­stwo, w więk­szo­ści jed­nak uwa­żano, że spi­sek uknuł Pto­le­me­usz z Alo­ros, wymie­niony w inskryp­cji w Ate­nach jako pro­mi­nentny dwo­rza­nin Amyn­tasa III. Według Dio­dora był on synem Amyn­tasa – moż­liwe, że powi­tym przez jego trze­cią, skąd­inąd nie­znaną mał­żonkę – czyli bra­tem mło­dego króla. Rów­nie dobrze mógł być tylko człon­kiem innej gałęzi Arge­adów – jak zwy­kle, po pro­stu tego nie wiemy. Justyn oskarża nato­miast Eury­dykę o mord na wła­snym synu, nie­któ­rzy histo­rycy iden­ty­fi­kują zatem Pto­le­me­usza z nie­na­zwa­nym zię­ciem i kochan­kiem, z któ­rym kilka lat wcze­śniej jakoby spi­sko­wała26.
Per­dik­kas był jesz­cze za młody, by prze­jąć berło, Pto­le­me­usz rzą­dził więc w jego imie­niu jako regent lub opie­kun (epi­tro­pos). Nie bił monety ze swoim wize­run­kiem i zda­nia są podzie­lone, czy rze­czy­wi­ście ogło­sił się kró­lem, nie­wąt­pli­wie jed­nak pod każ­dym istot­nym wzglę­dem był władcą Mace­do­nii. Mógł poślu­bić Eury­dykę, która też w tym cza­sie zaczęła aktyw­niej­szą dzia­łal­ność publiczną. Z jed­nej strony potwier­dza­łoby to wer­sję Justyna o nie­do­zwo­lo­nej, zabój­czej namięt­no­ści, z dru­giej jed­nak kró­lowa mogła nie mieć w tej kwe­stii wyboru i zwy­czaj­nie zro­biła, co musiała, by chro­nić sie­bie i pozo­sta­łych synów. To, że poświę­ciła sta­tuę w przy­bytku bogini dobrego imie­nia – na co mamy dowody – mogło być dzia­ła­niem przy­pad­ko­wym, próbą uci­sze­nia kłam­li­wych plo­tek na swój temat lub nawet bez­czel­nym odwra­ca­niem kota ogo­nem27.
Pozy­cja Mace­do­nii się nie popra­wiała. Krótko po zabój­stwie Alek­san­dra ruszył z inter­wen­cją Pelo­pi­das, spu­ścił jed­nak z tonu i zawarł układ, kiedy Pto­le­me­uszowi udało się prze­ku­pić część jego wojsk zacięż­nych. Tebań­czy­kom prze­ka­zano kolej­nych pięć­dzie­się­ciu zakład­ni­ków, w tym syna Pto­le­me­usza, lecz on sam utrzy­mał wła­dzę. Bar­dziej bez­po­śred­nie zagro­że­nie poja­wiło się w 367 roku p.n.e., kiedy Pau­za­niasz, banita praw­do­po­dob­nie z innej linii Arge­adów, doko­nał inwa­zji z wła­sną armią najem­ni­ków. Uzur­pa­tor przy­go­to­wy­wał się do kam­pa­nii na Chal­ki­diki, gdzie zyskał – czy to dzięki wła­snej repu­ta­cji, czy po pro­stu z powodu nie­po­pu­lar­no­ści Pto­le­me­usza w regio­nie – duże popar­cie. Szybko zdo­był lub prze­cią­gnął na swoją stronę kilka mace­doń­skich miast. Pto­le­me­uszowi bra­ko­wało siły, by się z nim zmie­rzyć, postą­pił więc jak wielu mace­doń­skich wład­ców w prze­szło­ści: poszu­kał wspar­cia z zewnątrz28.
Ifi­kra­tes, słynny stra­teg ateń­ski, żonaty z tracką księż­niczką, wiele lat spę­dził na kam­pa­niach na pół­nocy tak pod sztan­da­rem swej polis, jak i w roli dowódcy najem­ni­ków. Swego czasu miał układ z Amyn­ta­sem III, który podobno go usy­no­wił. W tej chwili aku­rat dowo­dził eska­drą ateń­skich okrę­tów i krę­cił się u wybrzeży Chal­ki­diki w pobliżu Amfi­po­lis, pró­bu­jąc mimo wro­giego nasta­wie­nia tam­tej­szych miast odbu­do­wać obec­ność Aten na pół­wy­spie. Do niego wła­śnie zwró­cił się o pomoc Pto­le­me­usz, choć według naszych źró­deł było to posu­nię­cie Eury­dyki. Dzie­siątki lat póź­niej ateń­ski mówca Ajschi­nes prze­chwa­lał się, jak to wypo­mniał Fili­powi II tę dawną przy­sługę, mówiąc że jego matka „pchnęła twego brata w ramiona Ifi­kra­tesa, a cie­bie posa­dziła mu na kola­nach, bo byłeś led­wie chło­pię­ciem”. Jak twier­dził, Eury­dyka miała odwo­łać się do pamięci wodza o swym zmar­łym mężu Amyn­ta­sie, który „uczy­nił [go] synem i cie­szył się przy­jaź­nią Aten”. Bła­gała, by w imię tej prze­szłej więzi ochro­nił teraz jej synów i Mace­do­nię. Apel poskut­ko­wał, Ifi­kra­tes prze­pę­dził Pau­za­nia­sza z Mace­do­nii i „oca­lił waszą dyna­stię”29.
Ajschi­nes przy­to­czył tę histo­rię w ramach obrony przed zarzu­tem o szko­dliwe dzia­ła­nie pod­czas posło­wa­nia do Filipa, chciał bowiem wyka­zać, że przy­po­mniał kró­lowi, co zawdzię­cza Ate­nom on sam i jego rodzina. Ora­cje tego rodzaju, zwłasz­cza w gorą­cej atmos­fe­rze ateń­skiej poli­tyki, nie sły­nęły ze ści­słej zgod­no­ści z prawdą. Część tej prze­mowy jest wyraź­nie dziwna. Filip miał wtedy czter­na­ście lub pięt­na­ście lat, Per­dik­kas był star­szy odeń co naj­mniej o rok, nie byli więc malu­chami i wizja ich sie­dzą­cych na Ifi­kra­te­so­wych kola­nach nie wydaje się praw­do­po­dobna. Poza tym Filip był wtedy zakład­ni­kiem w Tebach i nie miał szans zna­leźć się na ojcow­skim dwo­rze. Z dru­giej strony tyrada miała na celu prze­ko­nać Ateń­czy­ków o oka­za­nej w prze­szło­ści dobrej woli Filipa; byłoby dziwne, a nawet nie­bez­pieczne dla Ajschi­nesa, gdyby wygło­sił to wszystko, nie mając pod­staw do twier­dze­nia, że Ateny wsparły rodzinę króla w sytu­acji kry­zy­so­wej. Należy przy­jąć, że mówca raczej upięk­szał, niż fał­szo­wał rze­czy­wi­stość. Nieco wcze­śniej powie­dział, że był to czas, kiedy obu synom Eury­dyki gro­ziło nie­bez­pie­czeń­stwo, ją zaś „zdra­dzili ci, któ­rzy poda­wali się za ich przy­ja­ciół”. Być może to alu­zja do zabój­stwa Alek­san­dra i prze­ję­cia ste­rów pań­stwa przez Pto­le­me­usza, z suge­stią, że kró­lowa była raczej pion­kiem uwi­kła­nym w walkę o wła­dzę niż spi­sku­jącą cudzo­łoż­nicą. Jedyna wzmianka Ajschi­nesa o Pto­le­me­uszu jest daleka od pozy­tyw­nej oceny, albo­wiem gdy tylko odparto Pau­za­nia­sza, regent wszedł w układ z Tebami i sprzy­mie­rzył się z Amfi­po­lis prze­ciwko Ate­nom. Mówca nazwał to postęp­kiem „nie­wdzięcz­nym i obu­rza­ją­cym”, choć takie rap­towne zmiany soju­szy były typowe także dla wcze­śniejszych wład­ców Mace­do­nii – jak zresztą i dla samych Aten30.
Pto­le­me­usza zamor­do­wał w 365 roku p.n.e. Per­dik­kas lub ktoś dzia­ła­jący z jego pole­ce­nia. Z tą chwilą drugi z braci Filipa został jedy­no­władcą, już nie­kon­tro­lo­wa­nym przez regenta. Być może po pro­stu osią­gnął już odpo­wiedni do tego wiek, albo też nie chciał się pod­po­rząd­ko­wać i wywo­łał spię­cie, które w kul­mi­na­cji dopro­wa­dziło do tej zbrodni. Przy­jęta prze­zeń poli­tyka nie róż­niła się od Pto­le­me­uszo­wej i na początku nie fawo­ry­zo­wała Aten. Per­dik­kas zaczął od odno­wie­nia przy­mie­rza z Tebami i w ramach tego poro­zu­mie­nia Filip mógł wró­cić do domu. Ni­gdy już nie miał zna­leźć się w rękach nie­przy­ja­ciół ani jakiej­kol­wiek obcej potęgi31.

 
Wesprzyj nas