Miasto zmian szybszych niż techno. Poznaj Berlin poza utartymi szlakami. Książka o współczesnym Berlinie i jego aktualnych problemach.


„Taki jest Berlin” przedstawia metropolię, która mimo skomplikowanej historii jest dziś kosmopolitycznym i otwartym ośrodkiem ceniących wolność indywidualistów.

Znajdziemy w nim zestawienie wyjątkowych miejsc, które warto poznać, bo mogą niedługo odejść w zapomnienie. Justyna Burzynski podejmuje w swoim reportażu również próbę uchwycenia Zeitgeistu niemieckiej stolicy, w której króluje kult chwili obecnej, bez oglądania się za siebie i niepotrzebnego rozmyślania o przyszłości.

Wyjścia do klubów okupione wielogodzinnym czekaniem w kolejce i naznaczone widzimisię bezwzględnego bramkarza. Synergia squatów, street artu, sceny muzycznej i środowisk queerowych w kształtowaniu wizerunku miasta. Castingi, które czynią wynajęcie mieszkania niemal niemożliwym. Życie lokalne skupione w obrębie Kiezu, pod nadzorem sprzedawcy ze Spätiego. Nauka o multi-kulti zaczynająca się na placach zabawach. Gentryfikacja skutecznie zmieniająca miejską tkankę, spychająca artystów i ośrodki kultury poza ścisłe centrum.

• Czym jest to charakterystyczne berlińskie powietrze, Berliner Luft, którym tak wielu chce oddychać?
• W czym tkwi fenomen tego ekscentrycznego miasta i jego siła?
• Skąd pochodzi jego niesamowita energia i oryginalność?

Na te i inne pytania odpowiada w swoim reportażu Justyna Burzynski.

Justyna Burzynski
Taki jest Berlin
O mieście kontrastów i ciągłych zmian
Wydawnictwo Muza
Premiera: 10 maja 2023
 
 

Wstęp

W żadnym innym mieście nie poczujemy tak mocno obsesji na punkcie chwili obecnej. W Berlinie obowiązuje reżim „teraz”, bez specjalnego oglądania się za siebie i niepotrzebnego rozmyślania o przyszłości. Pod wpływem impulsu powstaje tu wiele rzeczy: krajobraz[1], architektura, sztuka, demonstracje, imprezy. Niemiecka stolica nieustannie przeobraża się na naszych oczach, kontynuując tradycję ciągłego tworzenia, demontowania i upiększania swojej historii. Jest tu więcej kultury niż biznesu, nadal jeszcze preferuje się „być” niż „mieć”. To, co najbardziej potrzebne (mieszkania, przedszkola, szkoły), zazwyczaj jest tu w deficycie, a to, co mniej konieczne (życie nocne) – w nadmiarze. Do Berlina wciąż przybywają poszukiwacze przygód i różnych form wolności. Jedyną stałą jest zmiana. Książka ta jest próbą uchwycenia stanu aktualnego, znalezienia cech wspólnych nowego Berlina.
Aby opisać to miasto, przewodniki stosują często okreś­lenia, takie jak „hipsterski”, „imprezowy”, „wyluzowany” czy „przepełniony kulturą”. Później serwują nam tour pomiędzy Alexanderplatzem a Kurfürstendammem, z którego o duchu niemieckiej stolicy dowiemy się niewiele, ale z pewnością odhaczymy najważniejsze atrakcje. Dlatego też ja wszystkie te oczywistości pominęłam i skupiłam się na sprawach trudniej uchwytnych, a widocznych dla osób, które spędziły tu już trochę czasu. Nie posiadam jednak tak szerokiej wiedzy o tym mieście, jak rodowity berlińczyk, bo nie dorastałam tutaj. Piszę z perspektywy imigrantki z Polski, która przybyła do miasta dobrowolnie, po studiach, kierowana raczej emocjami niż rzeczywistym planem na życie. Nie miałam żadnych oczekiwań, więc tym bardziej cieszyłam się, gdy stopniowo odkrywałam, że berlińska spontaniczność wyjątkowo mi odpowiada. Od początku uprawiałam intensywny flaneryzm i „raveryzm”, podczas których zebrałam sporo osobistych spostrzeżeń, którymi się tu dzielę. Żyję tu już ponad dziesięć lat i nadal lubię Berlin. Dostrzegam negatywy, ale wolę korzystać z pozytywnych aspektów tego miasta.
Książkę tę podzieliłam na dwie części. W pierwszej staram się wskazać najbardziej typowe współczesne zagadnienia związane z niemiecką stolicą. W drugiej, nieco bardziej osobistej, tworzę zestawienie wyjątkowych miejsc, które warto poznać, będąc w Berlinie. Skupiam się przy tym na tej mniej komercyjnej i turystycznej tkance metropolii. Akcenty rozkładam na kulturę (w tym scenę klubową), przestrzeń publiczną i zwykłe życie w mieście. Pomijam wielką politykę, a przyglądam się sprawom bardziej codziennym. Poszczególne rozdziały są osobnymi tematami i zasadniczo (z paroma wyjątkami) można je czytać bez powiązania z innymi, ale dopiero wszystkie razem tworzą w miarę kompletny obraz. Zachęcam przede wszystkim do budżetowego zwiedzania miasta, poza utartymi szlakami.

CZĘŚĆ I

1.1 Berliner Luft

Smakuje jak płyn do płukania ust. I zasadniczo można go w takim celu stosować. Popularny miętowy likier Berliner Luft pije się na imprezach, żeby odświeżyć oddech. Pochodzenie nazwy alkoholu nie jest jednoznaczne, ale prawdopodobnie nawiązuje do charakterystycznego berlińskiego powietrza (niem. Luft), które rzekomo wpływa na zachowanie ludzi. Kiedy zastanawiam się nad tym, co czyni to miasto tak wyjątkowym i dlaczego, mimo trudnej historii, wciąż jest domem dla tylu oryginałów, to najprostszą odpowiedzią, jaka mi się nasuwa, jest właśnie Berliner Luft. Co takiego szczególnego jest w niebie nad Berlinem? Jego barwę podziwiam przy każdej okazji, patrząc z mostów nad Landwehrkanal, w drodze do/z klubu, siedząc na byłym lotnisku Tempelhof, czy mknąc rowerem przez miejskie ulice. Wyjaśnienie zagadki podsuwa Dorota Danielewicz w książce Berlin. Przewodnik po duszy miasta[2]. Autorka twierdzi, że za tę specyficzną lokalną aurę odpowiada kwarc – różowy minerał będący składnikiem piasku, na którym wyrósł Berlin. Jego złożone właściwości oddziałują na mieszkańców, stymulując ich kreatywność i beztroskie podejście do życia. Efemeryczne fundamenty stojące u podstaw przekładają się na typową berlińską atmosferę ulotności i chwilowości. Wydaje się, że żadna siła nie jest w stanie odczarować Berlina, uczynić go w końcu przyzwoitym miastem, choć przecież wielokrotnie podejmowano takie próby.
Powietrze jest ponad wszystkim. Góruje nad budynkami i ulicami. Niestraszne mu wytworzone przez człowieka przeszkody. Na różnych etapach historii w Berlinie funkcjonowały mury o zmieniającym się przeznaczeniu. Pierwszym był mur obronny, zbudowany wokół ówczesnego podwójnego miasta Berlin–Kölln (również: Cölln). W konstrukcję fortyfikacji wchodziło sześć bram: Spandauer Tor, Oderberger Tor, Stralauer Tor, Köpenicker Tor, Gertrauden Tor, Neues Tor oraz Leipziger Tor. Z biegiem lat zaczął on uciskać jak za mały gorset. Jego granice zmieniały się, aż wreszcie został zastąpiony murem celno-akcyzowym (niem. Zoll- und Akzisemauer), z osiemnastoma bramami, z których do dziś zachowała się jedna – Brama Brandenburska[3] (niem. Brandenburger Tor), ale odbiegająca kształtem od oryginału. Fryderyk Wilhelm II zlecił jej przebudowę Carlowi Gotthardowi Langhansowi (więcej o nim w rozdziale 2.20). Kiedy w 1961 roku powstał zimnowojenny mur berliński, Brama Brandenburska została odcięta zarówno od jednej, jak i drugiej części miasta. Znalazła się po stronie wschodniej, ale nie było możliwe przyjrzeć się jej z bliska. To pod nią, od zachodniej strony, wykonano zdjęcia, które współcześnie symbolizują upadek muru berlińskiego.
Choć muru już nie ma, wciąż intuicyjnie można wyczuć jego dawną obecność. Rozglądając się, do pewnego stopnia orientujemy się, które tereny przecinał. Trudniej przychodzi wyobrażenie sobie, jak żyło się kiedyś w jego cieniu. Od początku mojej berlińskiej przygody mieszkałam w części należącej niegdyś do Berlina Zachodniego, blisko ówczesnej granicy przebiegającej wzdłuż Sonnenallee. Ta smutna i szara kiedyś ulica tętni dziś życiem, zdominowana przez arabskie sklepy, restauracje i niewielkie punkty usługowe. Jej okolica organicznie rozwinęła się do stanu obecnego. Przez lata łapczywi inwestorzy nie mieli tam szerokiego pola do popisu ze względu na niską atrakcyjność dzielnicy. Okazało się jednak, że i na Neuköllnie można zarobić. Czynsze szybują w górę, wywierając presję na dotychczasowych lokatorach. Znany berliński klub Griessmühle[4] zmuszony został szukać nowej lokalizacji dla swojej działalności, bo nie przedłużono mu umowy najmu. Właściciele działki, na której się znajdował (Sonnenallee 221), sprzedali ziemię pod realizację nowoczesnego kompleksu biurowo-usługowego o nazwie Sonneninsel.
Niemiecką stolicę postrzega się dziś jako miasto kosmopolityczne, otwarte. Berlin jest przystankiem dla artystów, lekkoduchów i osób niechętnych do podążania za utartymi schematami. Już przed wojną tętnił szaloną energią, a Berlin Zachodni kultywował te dekadenckie tradycje. Zaczęły tworzyć się subkultury, będące wyrazem sprzeciwu wobec norm. Po zachodniej stronie pojawiły się też poważne problemy – w latach siedemdziesiątych wyzwaniem okazała się fala narkomanii i prostytucji wśród młodzieży, opisana później w książce My, dzieci z Dworca Zoo na podstawie wspomnień Christiane F. z Gropiusstadt. W Berlinie Wschodnim życie toczyło się inaczej. Tamtejsze społeczeństwo dopiero po zjednoczeniu musiało zmierzyć się z wyzwaniami świata kapitalistycznego. Wcześniej mogło podsłuchiwać o nim dzięki radiu SFB (Sender Freies Berlin), które nadawało sygnał na obie strony. Medium to było pewnego rodzaju łącznikiem, dającym podwaliny dla dalszych relacji. Dzięki audycjom Moniki Dietel niektórzy pierwszy raz usłyszeli acid house[5] i techno. Prezenterka przygotowała muzycznie wielu przyszłych fanów tej muzyki ze wschodniej części miasta, powtarzając na antenie: Halt den Mund und tanz! (Zamknij się i tańcz!). Klimat Ost-Berlina i późniejszej transformacji (niem. Wende) doskonale oddają fotografie Heralda Hauswalda, Sibylle Bergemann czy Gerda Danigela.
W wyniku przegranej wojny Niemcy utraciły miasto stołeczne o randze międzynarodowej metropolii. Wszelkie ważne ośrodki polityczne, społeczne i kulturowe zostały zdecentralizowane i przeniesione gdzie indziej. W niektórych miejscach we Wschodnim Berlinie aż do zjednoczenia nie poradzono sobie ze zniszczeniami. Obie strony głęboko odczuwały to fiasko. Od 9 listopada 1989 roku Berlin mógł mówić już własnym językiem, ale wymagało to czasu, zanim zrobił się on skonsolidowany, spójny i wyrazisty. Po dwudziestu ośmiu latach izolacji na światło dzienne wyszły trudne do ukrycia blizny. Potrzeba było ogromu inwestycji, aby nadgonić różnice, przywrócić część dzielnic do świetności, odbudować kamienice, załatać luki, przygotować nowe plany przestrzenne. Berlin zamienił się w miasto w ciąg­łej budowie, które „wciąż się staje, ale nigdy nie jest”[6]. Rządząca po upadku muru anarchia zainicjowała procesy stanowiące o tym, jaki Berlin jest dzisiaj. Nagle wyparował gdzieś cały skomplikowany system państwowy w postaci urzędów, biur, wież obserwacyjnych, aparatu bezpieczeństwa państwowego, pasów śmierci (niem. Todesstreifen) uniemożliwiających obywatelom NRD przedostanie się do innego świata. Ta pustka pociągnęła za sobą otwieranie się na nowe. Berlin Zachodni przestał być interesujący, więc rozpoczęło się powolne przejmowanie dawnego Berlina Wschodniego przez mieszkańców obu stron, bez zastanawiania się, czy jest to legalne, czy nie. W pustostanach organizowano imprezy i prowizoryczne kluby. Wybrzmiewała muzyka elektroniczna. Berlin jawił się wówczas jak surrealny sen, pozbawiony logiki i praw znanych nam ze świata współczesnego. Był wielkim placem zabaw, utopią trwającą dobrych parę lat. Dla ludzi z Berlina Zachodniego wystarczyło przejść do Mitte, żeby otworzyć knajpę, atelier, znaleźć mieszkanie czy lokal użytkowy. Pojawiły się wtedy pionierskie kluby: Bunker, Tresor, E-Werk, WMF. Otwarto Obst & Gemüse – ważną Szene-Kneipe tamtych czasów. Wspomnienia o politycznej i społecznej historii miasta świeżo po zjednoczeniu i chwilę wcześniej opisał w książce Die ersten Tage von Berlin. Der Sound der Wende dziennikarz Ulrich Gutmair, a fotograf Ben de Biel zachował je dzięki swoim zdjęciom. Dla wielu osób z Berlina Wschodniego otwarcie się na Zachód oznaczało przerwaną biografię, wymazanie dotychczasowego życia. Traktowano to nieraz na równi z nową okupacją. Nagle wkroczyli obcy z Zachodu i chcieli wprowadzić swoje zasady. Do dziś niektórzy ze starszego pokolenia czują tęsknotę za dawnym porządkiem, „Ostalgie” za NRD.
Po upadku muru te dwa oddzielne światy połączyły się w jedną całość, a wzmożona energia płynąca z obu stron zaowocowała od razu licznymi inicjatywami – Kunsthaus Tacheles (rozdział 2.15) na Oranienburger Straße oraz KW na pobliskiej Auguststraße (rozdział 2.18) trwale wpłynęły na kształt lokalnej sceny artystycznej. Równolegle intensywnie rozwijała się muzyka elektroniczna. Na ulice Berlina wkroczyły Love Parades i inne, mniejsze imprezy. Panował wyjątkowy nastrój, wszystko wydawało się możliwe. Z tym chaosem próbowały się wreszcie uporać lokalne władze. Zaczęły się porządki. Neoliberalna polityka spowodowała, że wiele przestrzeni publicznych trafiło w ręce prywatnych inwestorów, o czym więcej w rozdziałach: 1.10 – Das ist unser! oraz 1.11 – „Nie mogę znaleźć Placu Poczdamskiego”. Liczne miejskie projekty poniosły porażkę, ze spektakularnym niepowodzeniem związanym z budową berlińskiego lotniska na czele. Jego planowane otwarcie co chwilę przesuwano na inny termin. W 1997 roku założono, że odbędzie się to w 2007 roku, a ostatecznie port lotniczy BER wystartował 31 października 2020 roku. Popełnione błędy planistyczne pociągnęły za sobą ogromne koszty. W trakcie prac wyszły na jaw wady konstrukcyjne, problemy z zapewnieniem bezpieczeństwa przeciwpożarowego, niesprawne zarządzanie kryzysowe, a także afery korupcyjne. Lotnisko stało się symbolem berlińskiego nieudacznictwa. Choć Berlin jest aktualnie stolicą państwa będącego w czołówce gospodarek światowych, nie wszystko idealnie tu wychodzi i jest perfekcyjnie zorganizowane. Często wręcz nawet przeciwnie.
Mimo niezwykle skomplikowanej historii i zmian ostatnich lat Berlin wciąż trwa, na swój sposób korzystając z przywileju, że zawsze może, ale nigdy nic nie musi. Ślady muru stopniowo są ukrywane. W klubach wybrzmiewa techno, a artyści z całego świata nadal szukają inspiracji na lokalnej scenie. Coś więc musi być w tym miejskim powietrzu, Berliner Luft, którym tak wiele osób chce oddychać.

 
Wesprzyj nas