Pewnego letniego dnia najgorszy koszmar staje się prawdą. Tragiczna w skutkach pomyłka zniszczy o wiele więcej niż jedno istnienie…


Leila Syed odbiera telefon, który na zawsze odmieni jej życie. Głos Andrew, jej szwagra, przepełnia panika. Max, siostrzeniec Leili, od rana powinien być w żłobku, ale nie ma go tam. Tego dnia w ogóle tam nie dotarł.

Leila czuje, jak jej serce przestaje na moment bić. To ona miała zawieźć chłopca, ale zaaferowana problemami w pracy zapomniała. Pędzi na parking, gdzie dociera do niej to, co zrobiła. Maluch został zamknięty w jej samochodzie na trzy godziny w najgorętszy dzień roku.

Rozpoczyna się burzliwy proces. Sąd próbuje odpowiedzieć na pytanie: czy śmierć chłopca była karygodnym zaniedbaniem, czy kryje się za nią coś więcej?

„Najbliższa rodzina” to porywająca, wstrząsająca, pełna napięcia powieść. Nie odłożysz jej, dopóki nie przeczytasz ostatniej, zapierającej dech w piersiach strony.

***

Kia Abdullah, pisząc swoje thrillery prawnicze, sprawia, że John Grisham wydaje się przy niej poczciwą ciotką.
– Sunday Times Crime Club

Kia Abdullah snuje opowieść umiejętnie i z dużą wrażliwością. Prowadząc fabułę od jednego do drugiego nagłego zwrotu akcji, buduje po drodze napięcie. Wyjątkowa książka wyjątkowej autorki, przy czym o obu można powiedzieć, że są odważne. Powieść napisana ze sporą dozą empatii dla ludzkiej natury szokuje i pozbawia tchu.
– Chris Whitaker, autor bestsellera We Begin at the End

W żywy sposób analizuje problemy kształtujące (i deformujące) społeczeństwo […]. Brutalnie szczery, mocny dramat.
– Adele Parks, „Platinum”

Dzięki wnikliwemu spojrzeniu na życie swoich bohaterów Kia Abdullah daje czytelnikom znacznie więcej niż tylko thriller sądowy.
– Christina Dalcher, autorka bestsellera „Sunday Timesa” VOX

Genialny styl i opis przebiegu rozprawy sądowej […]. Przewracałem każdą kolejną stronę z duszą na ramieniu […]. Książka trafiła w moje ręce przypadkiem, ale bardzo się cieszę, że miałem okazję ją przeczytać. Kia Abdullah robi research, pisze mądrze i ma wiele współczucia dla swoich bohaterów. Każdy czytelnik może być pewien, że zostanie uraczony doskonałą historią.
– „Daily Record”

Wspaniały thriller prawniczy, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
– „Guardian”

Historia bardzo na czasie i bardzo życiowa.
– „Observer”

Kia Abdullah
Najbliższa rodzina
Przekład: Urszula Gardner
Wydawnictwo Kobiece
Premiera: 22 lutego 2023
 
 

ROZDZIAŁ 1

Czuć zazdrość o własną siostrę – z jednej strony dziwne, a z drugiej całkowicie naturalne. Bardzo możliwe, że przy tym też nieuniknione. Bo czy kobiet nie uczy się, by ze sobą rywalizowały? Obserwują się więc wzajemnie, oceniają, krytykują i ustalają porządek dziobania. Samo to czyni rodzoną siostrę pierwszą rywalką.
Takie myśli chodziły po głowie Leili Syed, gdy się przyglądała, jak mężczyzna, za którego wyszła, nachyla się ku jej siostrze. Yasmin zapaliła papierosa i zaciągnęła się dymem, głośnym „ach” dając upust przyjemności. Choć patrzyła na nich z przeciwnego krańca ogrodu, wyraźnie widziała, w jakiej pozostają zażyłości. Uczucie zżerającej ją zazdrości jeszcze się nasiliło. Ale była to dobra zazdrość. Zdrowa zazdrość. Dzięki niej uzmysławiała sobie od nowa, jak atrakcyjny jest Will, znów dostrzegała jego łobuzerski urok, doceniała jego niekonwencjonalne, mroczne poczucie humoru i wręcz namacalnie czuła tę jego magnetyczną pewność siebie, tę dumę, która tylko czasami przeradzała się w zadufanie.
Tak naprawdę nie mogła winić męża o to, że Yasmin go fascynowała. Jej siostrę charakteryzowała kobieca miękkość, której mężczyźni nie byli w stanie się oprzeć. Te falujące długie ciemne włosy, to łagodne spojrzenie jelonka Bambi. Można było odnieść wrażenie, że każda część jej ciała obli się w kontraście do ostrych kątów, z których zdawała się zbudowana Leila, zaczynając od mocno zarysowanej linii szczęki, a kończąc na ustach zaciśniętych w wąską kreskę. Leila była w pełni świadoma podziału ról w ich siostrzanej relacji – z Yasmin jako ośrodkiem grawitacji i nią samą wirującą na orbicie.
Poprawiła się na krzesełku ogrodowym, odklejając uda od twardego zielonego plastiku. W powietrzu panowała iście tropikalna wilgoć, przez którą czuła się ociężale. Było niezwykle parno jak na Londyn, w dodatku najstarsi ludzie nie pamiętali tak upalnego lipca. Wszędzie tam, gdzie występowały tłumy, prędzej czy później ktoś mdlał, a napór rozgrzanych ciał i kipiące temperamenty tylko przydawały miastu atmosfery anarchii.
Rozbrzmiał śmiech, na co Leila przymknęła oczy, by przez chwilę rozkoszować się tym dźwiękiem. Co za nieoczekiwana radość: usłyszeć, jak jej siostra się śmieje. Co za szkoda, że nie da się tego momentu zarejestrować wraz ze wszystkimi towarzyszącymi mu doznaniami: ciepłem na powiekach, ledwie wyczuwalnym zapachem kwiatów glicynii, sączącymi się z oddali odgłosami jakiegoś przyjęcia, wnoszącymi nieco życia w ten wieczór, nie na tyle natarczywymi jednak, aby zakłócały spokój. Wyczuwszy ruch obok siebie, otworzyła oczy. To jej szwagier Andrew zatrzymał się na widok pary kulącej się jedno koło drugiego niczym nastolatkowie na wagarach. Kiedy unosząc brwi, rzucił jej spojrzenie, odpowiedziała porozumiewawczym uśmiechem. Przysiadł niedaleko, dwoma palcami trzymając butelkę piwa za szyjkę. Przez pewien czas milczeli.
– To naprawdę jej pomaga. – Andrew pierwszy przerwał ciszę. – Bycie tutaj.
– Cieszę się – odparła z uśmiechem bez choćby krzty wesołości.
– Jestem ci wdzięczny, wiesz? Za wszystko, co dla niej robisz. Co robisz dla nas.
Leila uczyniła nieznaczny gest, nie podnosząc dłoni z podłokietnika.
– Drobiazg.
Andrew popatrzył na nią z melancholijną zadumą.
– O, nie. To coś znacznie więcej…
– W końcu jesteśmy siostrami – powiedziała, w ostatniej chwili powstrzymując się od wzruszenia ramionami.
– Wiem, ale mimo wszystko. – Uniósł i przechylił w jej kierunku butelkę w niemym toaście.
Leila dotknęła szyjki bokiem kieliszka i upiła łyk czerwonego wina o głębokim smaku. Powiodła spojrzeniem ponad trawnikiem, który w zapadającym zmierzchu zdawał się niebieskozielony, i zauważyła, że Will strąca coś z ramienia Yasmin: muchę, pająka czy innego małego drapieżcę. Przy okazji poruszył ramiączko biustonosza, które zsuwając się, przykuło jego wzrok. Dwa czerwone ogniki to rozjarzały się mocniej, to znikały przelotnie, aż jeden z tandemu zgasł zupełnie.
Yasmin obróciła się i podeszła do Leili.
– Will jest przezabawny – oznajmiła, kręcąc głową z niedowierzaniem, jakby było coś skandalizującego w jego zuchwałości.
– Yhm. Właśnie dlatego za niego wyszłam – powiedziała Leila takim tonem, że nie było wiadomo, czy ironizuje, czy jest przepełniona goryczą.
Yasmin na moment zamarła, po czym sięgnęła po butelkę z winem. Nalała sobie do kieliszka hojnie, aż gruba kropla prysnęła na idealnie biały obrus, nie zaproponowała jednak dolewki siostrze. O dziwo, zamiast się rozzłościć, Leila poczuła się uspokojona tym przejawem egoizmu, oznaczał on bowiem, że Yasmin czuje się tu bezpiecznie – nie musi się pilnować na każdym kroku i może sobie pozwolić na odprężenie. To oznaczało, że Leila wywiązała się ze swojego zadania znakomicie.
Gdy ich matka zmarła przed dwiema dekadami, zaledwie rok po ich ojcu, Leila, która miała wtedy prawie osiemnaście lat, zrobiła wszystko, aby chronić młodszą siostrę, podówczas jedenastolatkę. Zrezygnowała z miejsca na uniwersytecie w St. Andrews, decydując się pozostać w stolicy i pójść na londyńską politechnikę. Popołudniami pracowała w sklepie sieci Marks & Spencer, a w weekendy stała za ladą podrzędnej smażalni ryb, wszystkie zarobione pieniądze przeznaczając na ich wspólne utrzymanie. Za swój największy sukces uważała to, że Yasmin wyrosła na osobę szczęśliwą, pewną siebie i dobrze przystosowaną do życia w społeczeństwie. Niestety sprawy wzięły w łeb, kiedy los postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
– Tak tutaj ładnie – powiedziała Yasmin, przeciągając ramiona i ziewając leniwie. Wskazała palcem oranżerię. – Boże, chciałabym taką mieć.
– Jeżeli tego właśnie pragniesz, możemy sobie sprawić taką samą – zareagował błyskawicznie Andrew, marszcząc czoło.
Yasmin zbyła jego słowa machnięciem ręki.
– Przecież wiesz, że nas nie stać! – rzuciła nieco za ostrym tonem.
Andrew się zjeżył, ale nic nie powiedział. Wstał za to i ruszył w stronę Willa. Ich mężów nie połączyła nić porozumienia, choć nie można było twierdzić, że nie czynili w tym kierunku żadnych starań.
Leila zerknęła na Yasmin z ukosa.
– Dobrze wiesz, że zawsze możesz pracować dla mnie. Przydałaby mi się asystentka.
Yasmin przewróciła oczami.
– Mówiłam ci już wcześniej. Nie ma mowy, żebym była twoją sekretarką, Leila.
– Jak zwykle przemawia przez ciebie nadmierna duma.
– To nie duma, tylko… – Yasmin się wyprostowała, jakby przymierzała się do ataku. – Nie chcę mieć wobec ciebie długu wdzięczności.
– Nie miałabyś żadnego długu. Otrzymywałabyś wynagrodzenie, ale wykonywałabyś za nie określoną pracę. Nikt nie mówi o dobroczynności. Mamy system szkoleń. Gdybyś zechciała, mogłabyś pójść na studia wieczorowe i piąć się po szczeblach kariery.
– Lubię swoją pracę – oświadczyła Yasmin hardo.
– Wiem. Ale jesteś sekretarką, odkąd skończyłaś osiemnaście lat. Naprawdę nie chciałabyś od życia czegoś więcej?
– Nie. Lubię swojego szefa. Lubię swoich kolegów i koleżanki. Lubię wracać do domu i spędzać czas z Maksem. Niepotrzebna mi pozycja, tak jak tobie.
Leila zatoczyła łuk ręką z kieliszkiem.
– Dopiero co powiedziałaś, że pragniesz, aby cię było stać na więcej.
– Na tym właśnie polega twój problem, Leila. Wszystko bierzesz tak dosłownie. Tymczasem ja nie chcę twojej oranżerii, nie chcę twojego życia.
Leila zamilkła. W tle słychać było śmiech Willa i Andrew, ale zdawał się wymuszony, sztywny. Tak śmieją się dalecy znajomi.
Yasmin westchnęła.
– Przepraszam – powiedziała z nutą rozdrażnienia.
Gdy Leila nie zareagowała, stuknęła ją w ramię. Kiedy i to nie przyniosło zamierzonego efektu, pochyliła się i objęła siostrę. W końcu zaczęła śpiewać Father and Son głosem podszytym udawaną powagą. Dla ojca, który poucza syna, jak powinien przeżyć swoje życie, zarezerwowała bas.
Leila usiłowała się oswobodzić z objęć młodszej siostry, ale zdradził ją uśmiech błąkający się na jej ustach. Yasmin zawsze śpiewała ten utwór, gdy Leila zachowywała się apodyktycznie.
– Dobra, rozumiem. – Przytknęła dłoń do ust Yasmin, lecz ta tylko odwróciła głowę i śpiewała dalej. – Małpa z ciebie – rzuciła Leila, ale śmiała się już na całego, niezdolna się obronić przed wesołością siostry.
W końcu Yasmin przestała śpiewać.
– Nie jestem małpą – zaprzeczyła rzeczowo.
Wciąż się uśmiechając, Leila wyciągnęła rękę i poprawiła kosmyk jej włosów.
– Oczywiście, że nią nie jesteś – potwierdziła z czułością.
Zapadło między nimi zgodne milczenie, a Leila zanotowała w pamięci, aby poprosić o wycenę oranżerii. W przeszłości pożyczyła Andrew nieco pieniędzy, aby mógł się z żoną przeprowadzić do tej dzielnicy. Niewykluczone, że będzie mogła mu pożyczyć jeszcze trochę. Może gdy Yasmin zyska odrobinę więcej przestrzeni, wróci do któregoś swojego hobby, na przykład robienia wielkich kolaży z kartek wyrwanych z kolorowych czasopism. Kiedyś udało jej się nawet kilka z nich sprzedać.
Will zgasił papierosa i zaczął iść w stronę żony oraz szwagierki. Andrew ruszył za nim, patrząc znacząco na zegarek, aby zmusić Yasmin do wstania.
– Powinniśmy się zbierać – powiedziała, podnosząc się ze swojego miejsca. – Jutro wcześnie zaczynam, a Maks na pewno będzie marudził. Ostatnią noc w większości przepłakał.
Wolnym krokiem weszli do środka, gdzie mimo zamkniętych drzwi tarasowych wciąż czuło się wilgoć. Leila patrzyła, jak jej siostra i szwagier się krzątają: ona bierze na ręce śpiącego Maksa, zgarbiona pod ciężarem torby na drugim ramieniu, on wrzuca do siatki wszystkie książeczki i zabawki, które miały dotrzymywać towarzystwa trzylatkowi. Yasmin wielokrotnie w przeszłości narzekała, że Maks nie ma kuzyna, z którym mógłby się bawić. Za każdym razem Leila wybuchała uprzejmym śmiechem i odpowiadała: „Jeszcze nie”, jakby ta decyzja należała do niej.
– Dzięki za kolację – powiedziała Yasmin, spoglądając nad ramieniem siostry, aby się upewnić, że wszystko spakowali.
Cmoknęły się na pożegnanie, po czym młodzi rodzice wyszli, kierując się do domu stojącego tuż za rogiem. Zamykając drzwi, Leila poczuła ulgę, jaka nachodzi człowieka po wyjściu gości, nawet gdy są to najbliższe mu osoby.
– Jestem wykończony – oznajmił Will, padając na sofę, z której uniosło się kilka strzępków kurzu. Przyciągnął żonę do siebie i posadził ją sobie na kolanach. – A ty dobrze się czujesz?
Skinęła głową.
Musnął ustami jej odsłonięty jasnobrązowy bark.
– Mogę zostać?
Zesztywniała. Ich relacja była skomplikowana.
– Dziś nie.
– Jesteś pewna?
– Tak.
– No dobrze – zgodził się niechętnie. – Rozumiem aluzję.
Pocałował ją w koniuszek obojczyka i delikatnie odstawił na podłogę.
Przysłuchiwała się, jak jego kroki cichną w korytarzu, jak otwiera i zamyka drzwi. Z pięciorga osób tak szybko została jedna.
„Na tym polega wartość posiadania własnej rodziny. Człowiek nigdy nie musi być sam”, pomyślała Leila.
Gdy poczuła znajomy, stary ból, znużona zwiesiła głowę. Jak długo jeszcze to potrwa?
Może gdyby była bardziej otwarta wobec Yasmin, ból nieco by zelżał. Jej siostra wiedziała o pierwszym poronieniu, lecz o trzech następnych już nie. Leila pragnęła się jej zwierzyć, ale wiedziała, że Yasmin ma własne ciężkie przeżycia. Nie zamierzała do nich dokładać swoich. Kiedy w lutym rozeszli się z Willem, zbagatelizowała sprawę w rozmowie z siostrą. „To tylko przejściowe – zapewniła. – Żebyśmy mogli przemyśleć swoje priorytety i żebyśmy przestali traktować to drugie jak coś danego z góry raz na zawsze”.
Towarzyszący rozstaniu bałagan – zostawanie Willa na noc, wspólne wyjścia – czynił sprawę pozornie mniej poważną, ot, zwykły wybój na drodze dziewięcioletniego małżeństwa. Tak naprawdę jednak Leila nie sądziła, aby znów się zeszli, i czasami myśl o tym, że zestarzeje się sama, wprawiała ją w panikę.
Yasmin powiedziała jej raz, że rodzic, który traci dziecko, nie ma nawet swojej nazwy w słowniku. „Wdowa”, „wdowiec”, „sierota” – żaden z tych wyrazów nie pasował. Była to prawda, ale przynajmniej ktoś taki miał prawo do żałoby. To dawało jakiś punkt zaczepienia. Co mógł uczynić rodzic, którego dziecko nigdy się nie urodziło?
„Nie można mieć wszystkiego”, powiedziała sobie w duchu po raz tysięczny.
Prowadziła firmę, cieszyła się zdobytą reputacją, miała wygodny dom i wygodne życie, pozostawała w bliskiej relacji z siostrą, za którą dałaby się pokroić, i wciąż była żoną człowieka, którego kochała. To musiało – musiało! – jej wystarczyć.
Przez otwarte okno wpadał lekki wiatr, lecz nawet on nie schłodził powietrza. Leila dotknęła chusteczką miejsca nad górną wargą, uważając, aby nie rozmazać makijażu. Dopiero wyszła spod prysznica, ale pot już zaczął się zbierać w miseczkach jej biustonosza, sprawiając, że poczuła się tak, jakby nie myła się od wczoraj. Tego dnia miał paść kolejny rekord temperatury, choć londyńczycy już teraz ledwo sobie radzili. Oczywiście były lody i przejażdżki łódką po sztucznym jeziorze w Hyde Parku, co z tego jednak, skoro jazda metrem przypominała gotowanie się na wolnym ogniu. Dlatego Leila wolała pojechać do pracy samochodem – jej dom w Mile End od biura w Canary Wharf dzieliło niecałe pięć kilometrów.
Złapała buty, wkładając dwa palce w piętkę każdego czółenka, po czym umieściła je w plastikowej torbie, ścieniałej od częstego użytkowania i ciągłego gniecenia. Wygładziła białą bluzkę i szarą wąską spódnicę, po czym zeszła na dół do kuchni. Było to jej ulubione pomieszczenie w całym trzypiętrowym domu wybudowanym jeszcze w okresie geor­giańskim: rozłożystym i przestronnym, z czerwonej cegły i z odsłoniętymi belkami konstrukcyjnymi, które pamiętały tysiąc siedemset trzydziesty rok. Leila rozpoczęła swój dzień jak każdy dotąd – wypiła szklankę świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy, sprawdziła maile i po raz enty upomniała się, aby wreszcie użyć aplikacji medytacyjnej Headspace, która zainstalowana czekała na ekranie głównym.
Leila prowadziła firmę architektoniczną i choć uważała się za osobę zdyscyplinowaną, czas nierzadko przeciekał jej przez palce. Zdarzało się, że cały dzień zdążył minąć błyskawicznie, pomiędzy jednym a drugim rzutem oka na zegar. Czuła, że dziś też tak będzie. Jej partner biznesowy, Robert Gardner, ubiegał się o duży projekt, który miał wynieść ich firmę na wyższy poziom, do naprawdę dużej ligi. Jej nagrodą za ciężką pracę, odkąd sięgała pamięcią, było właśnie to: bezpieczeństwo finansowe oraz gwarancja ochrony przed biedą i wynikającym z niej wstydem. Samo wspomnienie tamtych pierwszych lat powodowało ucisk na dnie jej żołądka. Zdarzało się, że jakaś scena z przeszłości stawała jej przed oczami, chwilowo pozbawiając ją tchu. Leila upychająca w majtkach zwitki papieru toaletowego, żeby zaoszczędzić na tampony dla Yasmin, czy piorąca zaciekle swoje biustonosze, by Yasmin nigdy się nie zorientowała, że dostaje je w spadku po starszej siostrze. Obiecała sobie, że to się nigdy, przenigdy nie powtórzy; pracowała dniami i nocami, aby znaleźć się w tym miejscu, w którym była teraz. Ten projekt dla Mercers Bank miał być ukoronowaniem jej wszystkich wysiłków. Przełknęła nawet dumę i pozwoliła Robertowi zrobić tę prezentację, wiedziała bowiem doskonale, że ktoś taki jak on – biały mężczyzna z dobrej rodziny – z natury rzeczy ma większe szanse na sukces. Jej pozostało czekanie za linią boiska, by się przekonać, czy wszystko, co mu przygotowała, przyniesie oczekiwany rezultat.
Dopiła sok i właśnie napełniała szklankę wodą, gdy zawibrowała jej komórka leżąca na blacie. Imię Andrew na wyświetlaczu sprawiło, że poczuła ukłucie niepokoju. Mąż Yasmin rzadko, o ile w ogóle, kontaktował się z nią telefonicznie.
– Leila, jesteś w domu? – zapytał zdyszany.
– Tak. Co się stało?
– Ogromnie cię przepraszam, ale zadzwonili do mnie z biura i okazuje się, że cała nasza sieć padła. Czy jest szansa, abyś odwiozła Maksa do żłobka? Masz po drodze.
Leila odruchowo zerknęła na zegar, ale przedtem zdążyła odpowiedzieć:
– Oczywiście.
– Możesz odmówić – dodał Andrew z wyczuwalnym napięciem w głosie. Firma hostingowa, w której pracował, ostatnimi czasy cienko przędła. Taka awaria mogła być dla niej gwoździem do trumny.
– Będę za pięć minut – obiecała.
– Naprawdę mi przykro – przeprosił ponownie. – Wiem, że jesteśmy ciężarem, odkąd się tu wprowadziliśmy.
– Skądże – zaprzeczyła, choć oboje wiedzieli, że Andrew ma rację. Odkąd zamieszkali w pobliżu, wiecznie po nią dzwonili, jakby fakt, że nie ma dziecka, oznaczał, że marzy tylko o tym, by zajmować się ich synem.
Cieszyła się, że Will jednak nie został na noc. Mimo że przepadał za Maksem, z pewnością nie oszczędziłby jej tyrady o tym, jak to Yasmin wykorzystuje Leilę, sugerując, że powinna odmówić szwagrowi dla zasady.
Zabrała czółenka, kluczyki, komórkę i torbę, po czym ruszyła do samochodu, czując, jak z każdym krokiem poci się coraz bardziej. Usiadłszy za kierownicą skromnego mini coopera, odłożyła torebkę na fotel pasażera i włączyła się do ruchu. Tredegar Square był zadrzewioną okolicą we wschodnim Londynie, gdzie mieszkali nuworysze: właściciele niewielkich firm, paru piłkarzy, pewna aktorka, która zdobyła popularność, grając w sitcomie jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Leila przepadała za tym miejscem, było wolne od snobizmu lepszych dzielnic.
Skręciła za róg i zatrzymała się przed domem siostry, schludnym budyneczkiem w stylu dworku z pseudotudorowską fasadą. Andrew czekał na podjeździe, przechadzając się nerwowo tam i z powrotem.
Zaparkowała za jego toyotą.
– Wszystko dobrze? – zapytała, wysiadając.
– Tak. – Wbił czubek buta w trawnik, wgniatając kępkę trawy. – Przepraszam, że ci to robię.
– Nic nie szkodzi – zapewniła, zaglądając do samochodu szwagra, gdzie na tylnym siedzeniu spał spokojnie Maks. Brązowe włoski kleiły się do spoconego czoła chłopca.
Sięgnęła po fotelik i niemal od razu puściła uchwyt, taki był nagrzany. Balast ciążył jej w ręku, zatem Andrew wziął go od niej i jakby to było piórko, przełożył go sobie przez muskularne przedramię. Następnie zanurkował do wnętrza jej wozu i z pewnym trudem przypiął fotelik. Pochylił się jeszcze, ucałował głowę chłopca i musnął opuszkami jego policzek.
– Gorąco dzisiaj – zauważył.
– Wiem – rzuciła Leila. – Nic mu nie będzie.
Andrew cofnął się z grymasem na twarzy.
– Powiedziałam, że nic mu nie będzie. Zabieraj się do pracy.
– Leila…
– Tak, wiem. Jest ci przykro. – Klepnęła go w ramię. – Praca czeka.
– Dziękuję.
Kiwnęła zdawkowo głową, wsiadła do auta i odjechała, w lusterku wstecznym widząc, że Andrew odprowadza ją przeciągłym spojrzeniem. Skierowała się na południe, w stronę biura położonego na nabrzeżu Canary Wharf, po drodze włączając klimatyzację. Pędziła właśnie po Burdett Road, gdy odezwała się jej komórka. Odebrała ją jednym ruchem palca, włączając zestaw głośnomówiący, aby nawet na moment nie odrywać wzroku od jezdni, mimo że w przeszłości pokonała tę trasę tysiąckrotnie.
– Leila? – Telefonowała Suki, jej asystentka w Syed & Gardner. – Mamy problem.
– Co się stało?
– Chodzi o Roberta. Powinien już wyjść na spotkanie w Mercers Bank, ale zapodział gdzieś plany.
– Jak to: zapodział? – spytała ostro Leila. – Nie zabrał ich do domu?
– Nie. Przysięga, że zostawił je na biurku, a teraz nie może ich znaleźć.
– Muszą być gdzieś w biurze.
– Wszędzie szukaliśmy, ale bez efektu.
Leila rzuciła okiem na deskę rozdzielczą, by sprawdzić, która godzina. Było osiem po ósmej, co oznaczało, że jeśli Robert nie wyjdzie bezzwłocznie, najprawdopodobniej się spóźni.
– W swoim gabinecie mam wersje robocze. Nie są idealne, ale będą musiały wystarczyć.
– No tak, tylko że twój gabinet jest zamknięty, a my nigdzie nie możemy znaleźć zapasowego klucza. – W głosie Suki pojawiła się panika.
– Ochrona powinna go mieć.
– Czekamy, aż kogoś przyślą, ale jeśli to się przeciągnie, zabraknie czasu.
– Nie możecie wydrukować tych planów w punkcie naprzeciwko?
– Otwierają go dopiero o dziewiątej.
Leila zaklęła. Ponownie sprawdziła godzinę i przeliczyła coś w myślach.
– Będę na miejscu za dziesięć minut, co da Robertowi pół godziny na dotarcie do Mercers Bank. Dopilnuj, żeby taksówka na niego czekała i żeby był gotów wyjść w każdej chwili.
– Dobrze. Dziękuję. – Suki wyraźnie ulżyło. – Już mu mówię, że jedziesz.
Leila jechała do biura z maksymalną dozwoloną prędkością, cała zgrzana z powodu zdenerwowania i upału. Po dziesięciu minutach zatrzymała samochód na prywatnym parkingu. Wyjęła czółenka z plastikowej torby, wsunęła je szybko na stopy, po czym złapała kluczyki i pobiegła na górę.
Widząc ją, Robert wypadł ze swojego gabinetu.
– Leila…
Przerwała mu uniesieniem dłoni.
– Nie teraz, Robercie. Musisz już iść. – Otworzyła drzwi swojego gabinetu, przetasowała stertę planów i wyciągnęła z niej trzy wydruki. Wręczyła je Robertowi razem ze swoim iPadem. – Wiem, że prosili o papierową wersję, ale przynajmniej pokaż im tę ostatnią. Chcę, by wiedzieli, że pozbyliśmy się tego portyku.
– Mógłbym przysiąc, że zostawiłem je na biurku.
– Nic się nie stało – uspokoiła go i popchnęła w kierunku drzwi. – Idź już!
Odwróciwszy się do niej, posłał jej ten swój charakterystyczny uśmiech – na poły Franka Sinatry, na poły statecznego męża stanu.
– Powodzenia! – rzuciła do niego, gdy drzwi windy otworzyły się przed nim.
Wróciła do biura i opadła na skórzaną sofę, wciąż drżąc na całym ciele od adrenaliny.
Wszystko będzie dobrze, pocieszyła się w duchu. Tyle się naszarpałam, niemożliwe, żeby mój wysiłek i poświęcenia poszły na marne.
Przyłożyła dłonie do chłodnej czarnej tapicerki, jakby to mogło jej pomóc się uspokoić, przywrócić równowagę na wzburzonym morzu emocji. Odpoczywała przez chwilę, wsłuchując się w miarowe, kojące tykanie dużego zegara na ścianie. Po jakiejś minucie wstała, przywdziewając maskę opanowania.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Kawy? – Suki uniosła porcelanowy kubek z logo Syed & Gardner.
– Jesteś nieoceniona – podziękowała asystentce, z wdzięcznością przyjmując od niej kubek i stawiając go na biurku.
Włączyła wentylator na maksimum, aby rozrzedzić gęstniejące gorące powietrze, i zaczęła się przygotowywać na kolejny intensywny dzień.

ROZDZIAŁ 2

Leila uszczypnęła skórę między brwiami, mając nadzieję, że w ten sposób zmniejszy ból głowy. Za oczami ją łupało, i to od paru godzin. Gdy rzuciła okiem na zegarek, była już za pięć wpół do dwunastej, co oznaczało, że znowu nie będzie miała czasu na lunch. Zbierając skoroszyty ze stołu konferencyjnego, zerknęła na budynek stojący po drugiej stronie ulicy, utrzymany w stylu brutalistycznym, który sekretnie podziwiała. Zdarzyło jej się tam zawędrować i zagubić w rozlicznych korytarzach. Kiedy indziej zachwycała się bryłą budowli z zewnątrz, napawając oczy misternymi frontonami czy oknami dioklecjańskimi, a raz nawet – było to w ubiegłym roku – naraziła się na reprymendę z ust strażnika, gdy zapuściła się do pewnej komnaty w Zimbabwe House, aby przyjrzeć się dokładniej jej oknom. Instynktownie porzuciła zwykłą dla siebie powagę i naśladując młodszą siostrę, zaczęła trzepotać rzęsami, po czym głosem o ton bardziej piskliwym niż normalnie przeprosiła za swoje roztargnienie. W strażniku zaszła momentalna przemiana – jakby nigdy nic odprowadził ją do wyjścia i grzecznie pożegnał. Leila nie potrafiła uwierzyć, że ta metoda faktycznie działa. Uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego przypadku, podnosząc z blatu ostatni skoroszyt.
Kiedy wróciła do gabinetu, zastała na biurku kanapkę, batonik śniadaniowy z płatkami zbożowymi oraz owocowy koktajl – wszystko ułożone schludnie obok klawiatury.
– Nie zasługuję na ciebie! – zawołała do Suki przez uchylone drzwi.
Suki rozpromieniła się i uniosła rękę w pełnym zakłopotania geście.
Leila odpakowała kanapkę, powoli, metodycznie, po czym ugryzła pierwszy kęs miękkiego białego pieczywa. W tej samej chwili rozdzwoniła się jej komórka, przełknęła więc szybko i odebrała.
Głos Andrew był pełen niepokoju.
– Leila? Skontaktowali się ze mną ze żłobka. Ponoć Maks nie dotarł tam dziś rano.
Przez moment nie rozumiała, o czym szwagier mówi, ale nagle znaczenie jego słów uderzyło ją z całą przerażającą mocą. Poczuła się tak, jakby ktoś zacisnął na jej głowie kleszcze. W uszach zaczęła jej dudnić krew.
– Leila? – Andrew załamał się głos, całkiem jakby mężczyzna przejrzał ją na wylot i domyślił się, co zrobiła. – Gdzie jest Maks?
Nie odpowiedziała. Wyszła z gabinetu jak w transie, ściskając w dłoni komórkę, z której wciąż dobiegał zaniepokojony głos jej szwagra. Czuła, jak narasta w niej panika. Skierowała się prosto do windy. Nie krzyczała ani nie płakała – milczenie wymuszał pulsujący w niej wciąż szok. Zjechała na parter i przecięła hol, stukając obcasami po wypolerowanej posadzce. Dopiero na widok samochodu smażącego się w słońcu na pustym parkingu wydała z siebie cichy skowyt. Rożek bladoniebieskiego kocyka sięgał szczytu oparcia tylnego siedzenia niczym ręka wyciągnięta w geście jałmużny.
Gwałtownie się cofnęła pod wpływem nieznanego impulsu – instynktu samozachowawczego, wyparcia, woli przetrwania. Moment później władzę nad jej członkami znowu przejął umysł kierujący się logiką. Zmusiła się, aby podejść bliżej i otworzyć drzwi samochodu. Przez cały ten czas bezwiednie skamlała. Krzyknęła dopiero wtedy, gdy zobaczyła wiotkie ciałko Maksa. Jej krzyk przypominał raczej dzikie, potępieńcze wycie – tak głośne, na jakie było ją stać. Nie tylko dała upust swojemu przerażeniu, ale też wołała o pomoc, wiedziała bowiem, że nie podoła temu sama. Nie potrafiła stawić czoła horrorowi, z którym stanęła oko w oko.
Podbiegł do niej ochroniarz. Widząc Maksa w foteliku, odciągnął ją od samochodu, kazał swojemu koledze wezwać pogotowie, a sam zaczął sprawdzać, czy chłopiec daje oznaki życia.
Leila obserwowała jego wysiłki jakby zza całunu mgły czy gazy, choć wszystkie szczegóły były dla niej aż nadto jasne. Pociemniały od potu loczek włosów przyklejony do czoła dziecka; głęboki głos ratownika medycznego; obsceniczny blask bijący od felg, jakby było co świętować.
Szok odebrał jej mowę – kiedy ratownicy zapytali ją, czy jest krewną dziecka, mogła tylko skinąć głową. Wpakowali ją do karetki, gdzie usiadła na stalowej ławce, lecz z nagła przeczulona na wszelkie bodźce, natychmiast oderwała uda od zimnego metalu. Całą drogę pokonała, wspierając się o podłogę ambulansu na samych czubkach palców, spięta w sobie. Nie potrafiła oderwać oczu od ciała Maksa, któremu ratownicy zaczęli podawać jakieś płyny. Chłopiec kołysał się na wszystkie strony w rytm jazdy, podskakując na każdym wyboju i na każdej dziurze. Aby temu zapobiec, Leila sięgnęła do niego ręką, lecz ratownicy ją odtrącili.
Kiedy znaleźli się na terenie szpitala, przy karetce zakłębił się tłum medyków, z których żaden nie zwracał uwagi na powtarzane przez nią pytanie: „Czy on oddycha?”. Przed oczami wciąż miała nieruchomą klatkę piersiową siostrzeńca.
– Leila?
Odwróciła się i ujrzała Andrew stojącego na końcu korytarza. Podszedł do niej zdecydowanym krokiem, a ona wpadła mu w ramiona i zwiotczała w nich, tak że musiał ją podtrzymać. Uczepiła się jego koszuli, wilgotnej w jej zaciśniętej pięści. Miała ochotę na niego krzyczeć, obwiniać go, przedstawiać jego jako sprawcę. Przecież gdyby nie poprosił jej o przysługę, nie wiozłaby Maksa. Nie popełniłaby błędu, skręcając automatycznie w swoją przecznicę. Cisza w aucie nie oznaczałaby, że zostawia dziecko w nagrzanym jak piekarnik wnętrzu na ponad trzy godziny…
Andrew złapał ją za nadgarstek i przytrzymał, dopóki nie rozluźniła chwytu na materiale. Nie odsunął jej jednak od siebie, stał dalej, wstrząsany jej szlochem.
– Ciii… – szeptał kojąco. – Ciii.
Ale gdy złapał w garść pukiel jej włosów, na skórze głowy poczuła siłę naprężających się mięśni jego bicepsa. Pragnęła, by ją uderzył. Żeby wziął potężny zamach i spoliczkował ją, odbierając jej przytomność albo wzrok czy słuch, pozbawił choć jednego zmysłu, ponieważ to wszystko ją przerastało, było zbyt przytłaczające. Tymczasem on tylko ją trzymał, podczas gdy oboje się przyglądali, jak wszyscy ci ludzie próbują ratować Maksa. Ale w osłupienie wprawiła ją nie tyle ta nerwowa krzątanina, ile jej nagły koniec. Za przeszklonymi drzwiami ustał wszelki ruch – wtedy zrozumiała, że nie ma już kogo ratować.
Lekarz, który wyszedł na korytarz, pociągnął ich za sobą do rogu.
– Przykro mi – powiedział cichym głosem, który rozdarł jej uszy niczym ryk. Prowadzili reanimację przez godzinę, co zdaniem Leili było kłamstwem, dałaby sobie głowę uciąć, że wszystko trwało zaledwie parę sekund. Podali mu płyny, obłożyli go lodem, chłodzili jego ciało wentylatorami – robili wszystko, aby obniżyć temperaturę ciała, na próżno jednak. Maksa nie udało się uratować.
Andrew zamarł w kompletnym bezruchu, nie mrugał nawet oczami, zupełnie jakby ta wiadomość zniszczyła połączenia w jego mózgu.
– Będzie jeszcze okazja, aby się pożegnać – rzekł łagodnie lekarz – lecz mogą go państwo teraz zobaczyć. Poproszę pielęgniarkę, żeby państwa zaprowadziła…
A potem uciekł, pozostawiając ich sam na sam z ich własną żałobą.
Andrew odwrócił się i przycisnął czoło do ściany. Leila patrzyła na jego podskakującą grdykę, kiedy starał się zapanować nad płaczem. W pewnym momencie obnażył zęby, jakby chciał przekuć swój ból w bardziej zrozumiały gniew, ale nagle opuściły go wszystkie siły i padł jak kupa szmat na podłogę. Jego ciałem wstrząsały dreszcze, lecz płacz nadal nie znajdował ujścia. Tama żalu jeszcze nie puściła. W końcu wydał z siebie jakiś dźwięk: wciągnął powietrze do płuc z chrypieniem, przez które Leila aż się wzdrygnęła. Wyciągnęła rękę do szwagra, aby go pocieszyć, on jednak się szarpnął, robiąc unik.
Trwali tak – Andrew na podłodze pod ścianą, Leila w pobliżu, lecz osobno – dopóki nie pojawiła się pielęgniarka, by zaprowadzić ich do Maksa. Za przeszklonymi drzwiami panowała dźwięcząca w uszach cisza, jaką czasem się słyszy po ustaniu wycia syren. Leila podeszła ostrożnie do łóżka, na którym leżał chłopiec. Ogarnęła wzrokiem łagodny łuk jego żuchwy, atramentowo czarne rzęsy odcinające się na tle bladych policzków, rozjaśnione słońcem rozrzucone na poduszce włosy. Pragnęła go ucałować, musnąć palcem jego skórę, przytulić do piersi i załkać. Wyciągnęła rękę, aby dotknąć Maksa, lecz Andrew ją powstrzymał.
– Nie – powiedział, stanowczo chwytając ją za ramię.
W tym krótkim jednosylabowym wyrazie Leila usłyszała wszystko to, czego dotąd nie wypowiedział na głos. „Zostawiłaś Maksa. Zabiłaś go. Zabiłaś mojego syna”. Przytłaczająca prawda tych słów wycisnęła powietrze z jej płuc. Leila przymknęła oczy, niezdolna przyjąć do wiadomości cierpienia tego mężczyzny, ponieważ wtedy musiałaby się pogodzić z tym, co jeszcze straci. Wolała nie myśleć, jak zareaguje Yasmin ani jaki rozmiar przybierze jej ból. Uklęknęła i wsparła łokcie o kolana, aby opanować mdłości. Stojący obok Andrew nie zaoferował jej swojego ramienia. Wpatrywał się w syna, równie nieruchomy jak martwy Maks.
Yasmin z westchnieniem zadowolenia pozbyła się czółenek ze stóp. Rozmasowała sobie podbicie, żałując przy tym, że przed wyjściem z domu włożyła rajstopy.
– Ja mógłbym to zrobić – powiedział Jason tonem tak obojętnym, że trudno było go podejrzewać o dwuznaczność.
Przez jedną szaloną chwilę zastanawiała się, czyby mu na to nie pozwolić. Oczami wyobraźni zobaczyła, jak prostuje zgrabną nogę, opiera piętę o jego kolano i pozwala, by męskie dłonie błądziły po jej skórze. W rzeczywistości tylko przewróciła oczami.
– Co za wspaniałomyślność, dziękuję ci bardzo – odparła znacząco.
Uśmiechnął się szerzej, przy czym kącik ust mu zadrgał.
– Świetnie sobie poradziłaś – stwierdził. – Wszystko przebiegło bardzo sprawnie dziś rano.
Yasmin odchyliła się na oparcie, odsłaniając szyję, i leniwie się przeciągnęła.
– Dzięki. Wymagało to ode mnie trochę magii.
Spoglądał na nią tak, jakby była smacznym kąskiem, co sprawiło jej przyjemność. Lubiła udawać, że jego awanse są niemile widziane, ale tak naprawdę pomagały jej sobie przypomnieć, kim kiedyś była – przed małżeństwem, przed macierzyństwem, przed niekończącymi się rozmowami, gdzie najlepiej zamieszkać, żeby dziecko poszło do dobrego przedszkola. Oczywiście, że czuła wyrzuty sumienia i doskonale wiedziała, co ludzie myślą o kobietach, które dopuszczają się zdrady, była jednak pewna, że nie tylko ją powoli zaczyna dusić rodzinne życie.
– Pójdziesz ze mną na drinka wieczorem? – zapytał.
Popatrzyła mu w oczy. Jason reprezentował wszystko to, czego brakowało jej życiu z Andrew. Ależ byłoby fajnie wybrać się po pracy do baru, zapomnieć choć na moment o tym piekielnym upale. Już miała się zgodzić, gdy nagle odezwało się w niej sumienie. Wprawdzie to Andrew powinien tego dnia odebrać Maksa ze żłobka, ale nie mogła zostawić mu na głowie całej reszty. Położenie dziecka spać z każdym dniem stawało się trudniejsze, a praca wystarczająco stresowała Andrew. Uśmiechnęła się bezwiednie na myśl o Maksie ubranym w piżamkę w wozy strażackie. Niepotrzebnie dała się kusić Jasonowi.
– Nie dam rady – odparła lodowato. Podniosła się i z powrotem włożyła buty. – Wyskoczę na lunch, zanim rozkręci się popołudniowy młyn.
Do drzwi wyjściowych szła sztywno wyprostowana, wiedząc, że Jason odprowadza ją wzrokiem.
Znalazłszy się na zewnątrz, zerknęła na swoją komórkę i ze zdziwieniem stwierdziła, że ma nieodebrane połączenia od męża. Oddzwoniła do niego natychmiast, lecz została przekierowana na pocztę głosową. Pomyślała, że może chodzić o Maksa. Ostatnio raz czy dwa zdarzyło mu się zachorować i oczywiście to zawsze ona musiała urywać się z pracy. Zatrzymała się przed Pret A Manger, by ponownie spróbować skontaktować się z Andrew. Tym razem na szczęście odebrał.
– Wszystko w porządku? – zapytała, upychając w torbie lekki sweter. Bóg jeden wiedział, po co w ogóle go ze sobą zabrała. Gdy milczenie po drugiej stronie się przedłużało, rzuciła zaniepokojona: – Andrew?
– Yasmin. – Głos miał dziwnie szorstki. – Przyjedź do szpitala Royal London.
Zatchnęła się.
– Dlaczego? Czy coś się stało Maksowi?
Jej mąż głośno wciągnął powietrze do płuc.
– Wszystko ci wyjaśnię, jak już tu będziesz.
Yasmin ogarnęła panika.
– O co chodzi? Czy z Maksem wszystko dobrze?
– Już tak. Po prostu przyjedź do szpitala i wyślij mi esemesa, jak będziesz na miejscu.
– Ale…
– Wybacz, muszę już iść – uciął Andrew i szybko się rozłączył.
Yasmin nakazała sobie spokój, wiedziała bowiem, że matki mają tendencję do wpadania w panikę, zwykły guz jest dla nich niczym wstrząśnienie mózgu, a każde draśnięcie traktują jako potencjalne wrota dla sepsy, przez co bywają na SOR-ze częściej, niżby wypadało.
Andrew był rozsądnym mężczyzną, mogła na nim polegać. Skoro mówił, że z Maksem już wszystko dobrze, na pewno nie kłamał. Yasmin wysłała szefowi krótkiego esemesa z przeprosinami, po czym skierowała się na stację metra. Przez całą drogę do szpitala ściskała w ręku komórkę, jakby to była cuma między nią i rzeczywistością.
Brzęczenie jarzeniówek i ciche skrzypienie gumowych podeszew skłoniło Leilę do zastanowienia się, czy trafili na oddział psychiatryczny. Wystrój był więcej niż surowy, a powietrze stało w miejscu od braku wietrzenia, ale tablica nad drzwiami wyraźnie głosiła: SOR. Leila gwałtownie zacisnęła spocone palce na spódnicy, chcąc za wszelką cenę utrzymać się na powierzchni. Każda jej żyła pulsowała winą. Jej umysł wciąż na nowo odtwarzał odrażające sceny: Maks zwiotczały w foteliku, jej własne przeraźliwe wycie, przenikliwe dźwięki syren. Ten dzień, te niedające się wyprzeć z pamięci godziny pozostaną z nią chyba na zawsze, tak samo jak przywołany przez nie gdzieś z głębi smutek, czarny niczym smoła.
Siedząc obok szwagra, po dziecięcemu rozpaczliwie tęskniła do Willa. Na razie jeszcze do niego nie zadzwoniła, choć powinna. Strachem napawała ją konieczność wyznania mu prawdy. Jej mąż przepadał za Maksem. Nie mając własnego dziecka, przelał wszystkie uczucia na tego chłopca, obdarowując go kosztownymi prezentami, jak miniaturowy tweedowy garnitur marki Liberty czy gigantyczny Tygrysek (obie rzeczy podarował siostrzeńcowi żony z okazji jego pierwszych urodzin, a wielgachna maskotka w dalszym ciągu stała obok łóżeczka Maksa).
Leila darzyła swojego męża szczególnie żarliwą miłością w tych rzadkich dla niego chwilach, gdy opuszczał gardę. Przez większość czasu bowiem starannie pielęgnował image skandalizującego prowokatora, wiecznie opanowanego felietonisty o ostrym piórze, który jednak w momentach spędzanych z Maksem pozwalał, by górę wzięło nad nim pierwotne pragnienie. Było to poznać po sposobie, w jaki patrzył na Leilę – pełnym smutku, przepraszającym – albo po tym, jak nocami wtulał twarz w jej ramię, próbując się powstrzymać od płaczu. Nie, nie mogła do niego zadzwonić. Miała obok siebie Andrew i to musiało jej wystarczyć.
Obróciła się do niego na długiej stalowej ławce i wyrwała go z otępienia, kładąc mu delikatnie dłoń na kolanie.
– Proszę, powiedz coś…
Nawet nie podniósł na nią wzroku.
– Co tu można powiedzieć?
Leilę ogarnęła czarna rozpacz. Jej szwagier siedział tak spokojnie, jakby niechcący upuściła jego komórkę i rozbiła wyświetlacz. Chciała go zapytać, jak się czuje, ale nie wiedziała, czy znajdzie słowa, które oddałyby ciężar tego pytania. „Wszystko dobrze?” – brzmiało daremnie i pusto. Andrew odchylił głowę i oparł potylicę o jaskrawobiałą ścianę, przygniatając sterczące z tyłu jasne włosy. Wciąż na niego patrząc, Leila usłyszała ciche, pośpieszne kroki na korytarzu. Gdy nagle się zorientowała, kto zmierza w ich stronę, zerwała się na równe nogi.
Yasmin zamarła w rozsuwanych drzwiach i powiodła po nich spojrzeniem.
– Nie – powiedziała na bezdechu. Z jej twarzą stało się coś dziwnego; zapadła się w sobie, ale zaraz znów się wygładziła, jakby Yasmin zabroniła sobie się poddać. – Gdzie Maks? – spytała łamiącym się głosem.
Andrew na moment przymknął oczy, jakby zbierał siły na to, co miało nadejść. Ze świstem wypuścił powietrze z płuc. Podszedł do żony, zamknął ją w objęciach i złożył brodę na jej głowie, jak gdyby chciał ją przytrzymać w miejscu. Yasmin zaczęła się wyrywać, ale jej nie puścił.
– Maks nie żyje – oznajmił ledwie słyszalnie.
Zapadło milczenie. Chwila ciszy przed burzą. A później rozległ się wrzask tak dziki, że Leila aż zrobiła krok do tyłu. Zdawało się, że trwa długie minuty – przeciągły ryk gniewu i bólu. Yasmin w końcu wyrwała się mężowi, a gdy próbował ją ponownie przyciągnąć do siebie, odepchnęła go z taką siłą, że zatoczył się na ścianę. Potem zgięła się wpół niczym szmaciana lalka, która nagle straciła podparcie. Przycisnęła obie dłonie do uszu i zawyła z rozpaczy.
Leila przyglądała się siostrze w osłupieniu. Dotąd sądziła, że sama zaznała, czym jest cierpienie matki, lecz jej udręka była mroczną otchłanią, podczas gdy ten zwierzęcy pokaz żalu ocierał się o coś niepoznanego, jakiś głębszy poziom męczarni. Stłumiła w sobie pragnienie, by pocieszyć Yasmin, domyślała się bowiem, jak zareaguje jej siostra, dowiedziawszy się prawdy. Zresztą Andrew poprosił ją, aby nic nie mówiła, obiecał, że to załatwi. Teraz zbliżył się do Yasmin ostrożnie, ale ona zrobiła unik, wciąż niegotowa na konfrontację.
Odwróciła się do ściany i garściami szarpnęła włosy.
– Nie! – krzyknęła. Ta pojedyncza nuta rozpaczy jeszcze długo rozbrzmiewała echem w korytarzu.
Andrew rzucił Leili przerażone spojrzenie, jakby stali na krawędzi urwiska, a on właśnie stracił grunt pod nogami. Wcześniej, gdy go zapytała, czy powinni na wszelki wypadek poprosić personel o środki uspokajające, odmówił. Chciał, aby Yasmin zrozumiała, że jest w stanie to przetrwać, że oni oboje w nią wierzą.
Yasmin płakała jeszcze przez długi czas, skulona w pozycji embrionalnej na metalowej ławce. Nie dopuszczała do siebie ani męża, ani siostry. Wreszcie, wydawało się po wielu godzinach, podniosła na nich wzrok.
– Jak? – zapytała cicho złamanym głosem.
– Przeze mnie – powiedziała Leila, zanim cała odwaga ją opuściła. Była niczym zwierzę pochwycone w sidła odwiecznego mechanizmu „walcz lub uciekaj”.
Yasmin zamrugała.
– Przez ciebie? Jak to?
– Pozwól, że ja to wyjaśnię. – Andrew nie chciał jej obecności tutaj, ale ona nalegała. Gdyby odeszła, tylko pogorszyłaby sprawę, a ich następne spotkanie byłoby jeszcze trudniejsze. Tymczasem usiadł obok żony i delikatnym gestem położył jej dłoń na kolanie. – To moja wina – zaczął. – Rano dostałem telefon z pracy. Zawiezienie Maksa do żłobka zabrałoby mi za dużo czasu, więc poprosiłem Leilę o pomoc.
Yasmin nadal nie rozumiała.
– Zdarzył się wypadek?
Andrew skinął głową.
– W pewnym sensie tak…
Leila musiała się zmuszać do milczenia. Obiecała szwagrowi, że pozwoli mu wszystko wyjaśnić w ten jego łagodny, wyważony sposób, uznał bowiem, że dzięki temu Yasmin lepiej to zniesie.
– Przeniosłem fotelik Maksa do mini coopera Leili – kontynuował. – Spał twardo, nie wydając najmniejszego dźwięku. – Urwał na sekundę. – Leila jeździ tą trasą codziennie. Gdyby musiała pojechać jakoś inaczej, na pewno by pamiętała, ale była to jej zwykła trasa.
Wszelki kolor odpłynął z twarzy Yasmin.
– Co się stało?
– Maks spał, nie robił żadnego hałasu i Leila… – Wyciągnął rękę, żeby ująć dłoń żony. – Leila o nim zapomniała.
– Zapomniała? – powtórzyła szeptem Yasmin.
– Tak mi przykro – wtrąciła Leila, nie mogąc dłużej wytrzymać. – Był tak cicho. Nie widziałam go w lusterku i… i zapomniałam, że w ogóle tam jest.
Yasmin wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami.
– Zapomniałaś? – Poruszyła ustami, przez chwilę nie znajdując więcej słów. – Ale ty przecież o niczym nie zapominasz.
Udręka Leili sięgnęła zenitu.
– Ty… ty nigdy o niczym nie zapominasz! – W głosie Yasmin pojawiły się nutki histerii. – Przy każdej okazji ustawiasz alarmy!
– Zapomniałam o Maksie. Kompletnie zapomniałam.
– Nie. – Yasmin zaczęła dyszeć, jakby miała problemy z oddychaniem.
Andrew pociągnął ją za rękę, chcąc, by została tutaj, z nim. Spojrzenie Yasmin pobiegło najpierw do jego twarzy, a potem do Leili.
– Co się stało? – zapytała ponownie.
Andrew starł jej łzy kłykciami.
– Gorąc – rzucił zwięźle.
Z oczu Yasmin wylewało się cierpienie.
– Moje dziecko… spłonęło?
– Nie – zaprzeczył prędko. – Nie, kochanie, nie. Maks nie spłonął. Niczego nie poczuł. Po prostu zasnął i… i się nie obudził.
Yasmin zaczęła wyć. Chrapliwie, głosem przeżartym cierpieniem.
Leila poczuła, jak pęka jej serce; miała wrażenie, że spada niczym kamień, zaczęło nawet kręcić jej się od tego w głowie. Zrobiła krok w stronę siostry, lecz ta odskoczyła.
– Nie. Nie mogę.
Leila stała jak wmurowana w podłogę.
Yasmin potrząsnęła głową.
– Nie mogę na ciebie patrzeć. Nie mogę koło ciebie być.
Leila przełknęła to, co jeszcze przed chwilą chciała powiedzieć. Egoizmem byłoby próbować wyznać swoją winę.
– Po prostu odejdź. – W głosie Yasmin nie było jadu, tylko czysta rozpacz. – Idź stąd, Leila.
Przez moment zawieszona w czyśćcu, rzuciła szwagrowi pytające spojrzenie. Andrew potaknął lekko. Nie mając wyjścia, przytłoczona ciężarem żalu, skierowała się ku wyjściu z korytarza, cicho stukając obcasami po miękkiej wykładzinie.
Leila przycisnęła puszkę coli do czoła, starając się ochłodzić. Była pierwsza po południu, na oddziale było lepko i duszno pomimo wentylatorów ustawionych na pełną moc. Gdy powiew zwiał z blatu recepcji kartkę papieru, przyglądała się jej ospale, jakby niezdolna się po nią schylić. Recepcjonistka, przysadzista kobieta o podwójnym podbródku, obeszła ladę i podniosła zgubę, pojękując przy tym z wysiłku.
Nagle drzwi po lewej się otworzyły i Leila wytężyła wzrok. Gdzie podziała się Yasmin? Czy zaprowadzono ją do Maksa? Samą czy razem z mężem? Czy Andrew dobrze się nią zaopiekował? A może siostra potrzebowała jej pomocy?
Przycisnęła dłonie do twarzy. Jej serce nie zwolniło ani na moment, odkąd Andrew zatelefonował do niej przed południem, ale teraz, gdy poziom adrenaliny zaczął wreszcie opadać, ogarnęło ją ogromne zmęczenie. Ciężar tego, co uczyniła, był zbyt wielki, aby mogła go udźwignąć. Przed oczami wciąż miała Maksa, którym – gdy leżał w karetce niemy i nieżywy – miotało na wszystkie strony. Maks umarł i to była jej wina. Ta świadomość uwolniła w jej wnętrzu jakąś gorycz, w której dopiero po chwili rozpoznała żółć. Omal się nie udławiła podchodzącą jej do gardła treścią, ale w ostatniej chwili zdołała nad nią zapanować. Przełykając, poczuła w ustach ohydny posmak. Zakręciło jej się w głowie i znowu dostała mdłości, pochyliła się więc i dotknęła czołem kolan. Podczas gdy jej ciało raz po raz chciało ją zawieść, robiła wszystko, by odzyskać równy oddech. Mlaszczące dźwięki nadal jednak nie ustawały. Spanikowana pognała do najbliższej łazienki i zawisła nad muszlą. Znów się zakrztusiła, ale nie zwymiotowała. Obejmując oburącz porcelitowy sedes, przełykała i przełykała, krzywiąc się na ohydny smak i chemiczny odór, aż w końcu nudności ustąpiły. Dowlekła się do umywalki i przepłukała usta zimną wodą, która w tym upale płynęła z rur letnia. Odczekała, aż dłonie przestaną jej się trząść, otarła usta papierowym ręcznikiem, na próbę zaczerpnęła tchu i wciąż na niepewnych nogach opuściła zacisze łazienki.
– Pani Syed?
Gdy podniosła oczy, zobaczyła, że na korytarzu czeka na nią jakiś mężczyzna. Był po czterdziestce, miał szerokie barki i twarz, która nosiła ślady uprawiania sportu kontaktowego, takiego jak rugby czy boks.
– Tak? – odezwała się niepewnie.
– Jestem z policji. Nazywam się sierżant Christopher Shepherd. – Okazał jej odznakę i identyfikator, przyczepione do taniego czarnego portfela.

 
Wesprzyj nas