Literacki majstersztyk, w którym pieczołowicie posplątywane postaci, wątki i gatunki tworzą wielobarwny obraz Tokio – miasta, które przyciąga i odpycha, zawsze pozostając nieuchwytne. Nawet dla tytułowego kota.


Kim jest tajemniczy kot błądzący ulicami tętniącej życiem metropolii? Demiurgiem, szaleńcem, przewodnikiem, a może duchem miasta, który w niepowtarzalny sposób łączy ze sobą ludzi i zdarzenia?

Artystę tatuatora, którego tajemnicza dziewczyna prosi o odtworzenie na plecach mapy Tokio; bezdomnego, samotnie mieszkającego w opuszczonym hotelu; przepracowanego taksówkarza, który nie może się pogodzić z przedwczesną śmiercią żony; mężczyznę uzależnionego od gier komputerowych, marzącego o prawdziwej miłości…

***

Co za powieść!… Porusza, zaskakuje, a chwilami łamie serce.
„The Guardian”

Najbardziej niesamowity w Kotcie w Tokio, jest wigor tej prozy – na luzie, ale nie hipsterskiej, ambitnej ale nie pretensjonalnej. To niesamowicie energetyczna, odmładzająca lektura.
„The Times”

List miłosny do kultury i literatury japońskiej.
Rowan Hisayo Buchanan

Przepiękna opowieść o utracie, samotności i nadziei. Nie tylko dla tych, którzy lubią Japonię i koty.
Joanna Bator

Znakomity, żywiołowy debiut.
David Mitchell

Nick Bradley
Kot w Tokio
Przekład: Maria Makuch
Wydawnictwo Znak
Premiera: 9 lutego 2022
 
 


Niebieski kot
Hagiwara Sakutarō (1923)
Przekład na język angielski Nick Bradley

Kochać to miasto to dobra rzecz
Kochać budynki miasta, dobra rzecz
I wszystkie te uprzejme kobiety
I te szlachetne byty
Przemierzające ruchliwe ulice
Po obu stronach wysadzane wiśniowymi drzewami
W gałęziach świergot niezliczonych wróbli.
Ach! Jedyne co w tym ogromnym mieście zasypia nocą
To samotny cień niebieskiego kota
Cień kota, który opowiada smutną historię ludzkości
Niebieski cień szczęścia, za którym tęsknię.
Zawsze będąc w pogoni za jakimkolwiek cieniem,
Myślałem, że pragnę wtedy Tokio, nawet gdy pada śnieg
Ale spójrz – zmarznięty obdarty żebrak na ulicy
Opiera się o mur – co mu się śni?

Tatuaż

Kentarō uniósł do ust gorącą filiżankę kawy i dmuchnął w obłoczek pary. Na zapleczu salonu tatuażu panował półmrok, w świetle ekranu laptopa jego kilkudniowy zarost nabrał niebieskawego odcienia. W odbiciu okularów niczym na otwartej stronie powoli przewijały się kolejne linki. Dłonią obejmował bezprzewodową myszkę z tłustymi śladami palców na przyciskach. Kawa nadal była zbyt gorąca. Odsunął ją na bok, na prawo od podkładki na myszkę, i leniwie podrapał się w krocze.
Kliknął na link. Przed jego oczami pojawił się pasek postępu.
Krótka przerwa, a potem ukazał się obraz z kamery na żywo. Na ekranie widać było wnętrze czyjejś sypialni. Niewielkie mieszkanie, na półkach mnóstwo książek prawniczych – być może należały do studenta uniwersytetu. Jakaś para całowała się na łóżku. Nadzy. Nieświadomi.
Kentarō siedział i patrzył. Następnie rozpiął spodnie i wsadził rękę do środka.
Nagle rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych. Kentarō zamarł.
– Halo? – usłyszał z salonu dziewczęcy głos.
– Chwila, już idę. – Szybko zamknął laptop, doprowadził się do porządku i wyszedł przywitać klientkę.
W drzwiach stała uczennica liceum. Na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniała. Miała na sobie typowy mundurek z marynarskim kołnierzem, równo przycięte włosy i opadające skarpetki. Włosy ufarbowane na blond, by nie być jak inne, ale dzisiaj one wszystkie to robią. Wyglądała na ostatnią klasę. Jej pojawienie się tutaj prawdopodobnie było pomyłką.
– Czym mogę służyć, panienko? – Kentarō robił wszystko, by w jego głosie brzmiała troska o klienta.
– Chciałabym mieć tatuaż – powiedziała, wysuwając brodę.
– Och, panienko, przepraszam, ale jak panienka trafiła do tego salonu?
– Z polecenia przyjaciela.
– A przyjaciel nazywa się…?
– To nie ma znaczenia. Chcę mieć tatuaż. – Próbowała wejść dalej.
Kentarō przyłożył dłoń do ściany, by ją zatrzymać.
– Niech panienka nie będzie niemądra. Panienka jest za młoda.
Spojrzała na jego rękę.
– Mam osiemnaście lat. I proszę nie zwracać się do mnie panienko.
Niezręcznie obniżył rękę.
– Czy przemyślałaś to z całą rozwagą?
– Tak, przemyślałam. – Popatrzyła mu w oczy. – Chcę mieć tatuaż.
– Może powinnaś wyjść i dać sobie kilka dni na zastanowienie.
– Już się nad tym zastanawiałam, długo i intensywnie. Chcę tatuaż.
– Może jednak są rzeczy, nad którymi trzeba się jeszcze zastanowić. Nie będziesz mogła iść do onsenów.
– Nie lubię gorących źródeł.
– Ludzie pomyślą, że jesteś z jakuzy. To trochę przerażające dla takiej ładnej, młodej dziewczyny jak ty.
Przewróciła oczami.
– Nie obchodzi mnie, co pomyślą ludzie. Chcę tatuaż.
– Jest drogi, cena dochodzi do trzech milionów jenów.
– Mam pieniądze.
– Posłuchaj, robię to tradycyjnie, metodą tebori, wszystko wykonuję ręcznie. Nie jestem jednym z tych ważniaków z Shibuyi, co partaczą robotę. Nawet gangsterzy, których tatuuję, nie radzą sobie z bólem.
– Ja sobie radzę. – Spojrzała wprost na Kentarō, a on dostrzegł w jej oczach coś, jakiś łagodny blask, jasny, zielonkawy kolor, niemal przeźroczysty, jakiego nigdy przedtem nie spotkał u żadnej Japonki ani Japończyka.
– Wątpię. – Odwrócił na drzwiach tabliczkę z napisem ZAMKNIĘTE, po czym skinął na dziewczynę. – Chodźmy do środka i pogadajmy.
Wchodząc na zaplecze, włączył górne światło i teraz widać było podobny do łóżka stół, a także zdjęcia różnych tatuaży – ziejących smoków, karpia koi z wielkim okiem, kobiet topless, szintoistycznych bogów i misternych znaków kanji rozlewających się po nagich plecach, pośladkach i ramionach jego klientów. Większość z nich była z jakuzy.
Kentarō uczył się fachu od jednego z mistrzów z Asakusy i słynął ze swoich umiejętności i z oddania rzemiosłu. Ponad wszystko kochał tatuowanie świeżego kawałka skóry, wtedy gdy całą uwagę musiał poświęcić tworzeniu tuszem scen na niewielkich fragmentach nagiego ciała. Satysfakcję, jaką czerpał z tworzenia arcydzieła na drugiej osobie, mógł porównać tylko z jednym – ze świadomością władzy nad gangsterami, których właśnie tatuował.
– Trochę będzie bolało – ostrzegał.
– Da się wytrzymać – odpowiadali.
Wszyscy tak mówią.
A potem zaczynał ich tatuować i w ich ruchach wyczuwał ból, w nieznacznym drgnieniu mięśni i ciał, w słyszalnym zgrzytnięciu zębami. Stosując tradycyjną metodę, jakiej nauczył się od starego mistrza, dłubał delikatnie w ich skórze metalowymi igłami, pozostawiając w niej swój ślad na czas nieokreślony. Czerpał wielką przyjemność z myśli o swym panowaniu nad tymi władcami ludzi, królami kryminalnego podziemia. Jego moc twórcza była nieograniczona; sam wybierał wizerunki i historie, które na zawsze stawały się częścią jego klienta – czasem nawet po śmierci. Jeśli klient darował swoją skórę Muzeum Anatomii Patologicznej, obdzierano z niej zwłoki przed kremacją, poddawano ją stosownej obróbce i przechowywano. Wiele prac Kentarō wystawiono w gablotach tego muzeum.
Wiedział, że jest najlepszy, tak jak wiedziała to jakuza, która ogromnie ceniła go jako artystę. Ale miał niewiele klientek – żadna z kobiet z jakuzy nie zgłosiła się do niego po tatuaż. Wszystkie chodziły gdzie indziej.
A teraz klientka stała przed nim twarzą w twarz.
– Gdzie mam usiąść? – spytała.
– Och, zaraz. – Wziął krzesło z kąta i postawił obok swojego. – Tutaj, proszę.
Ostrożnie zajęła miejsce i położyła ręce na kolanach.
– Co chciałabyś mieć na tatuażu?
– Miasto.
– Miasto?
– Tokio.
– Trochę to… niekonwencjonalne.
– I co z tego? – W jej oczach znów pojawił się błysk.
– Gdzie chcesz to mieć?
– Na plecach.
– To będzie trudne…
– Ej, proszę pana. Umie pan to zrobić czy nie?
– Jasne. Umiem. Nie trzeba się tak spinać. Muszę tylko wymyślić sposób. – Wsparł brodę na dłoni, spojrzał na zamknięty laptop i wtedy już wiedział. – Och, zaraz!
Otworzył laptop i stuknął palcami w klawiaturę, czekając niecierpliwie, aż znów ożyje. Po chwili na ekranie ukazała się dziewczyna patrząca prosto w kamerę, pochylona i gwałtownie brana od tyłu. Z głośników laptopa rozległ się długi, niski jęk.
Natychmiast zamknął okno.
Twarz Kentarō płonęła czerwienią. Rzucił siedzącej obok dziewczynie ukradkowe spojrzenie, ale ona przypatrywała się zdjęciom klientów na ścianach. Może mu się udało. Jakimś cudem.
Otworzył inną przeglądarkę i kliknął na zakładkę z Google Maps. Gdy strona się załadowała, w wyszukiwarkę wpisał „Tokio”. Pojawiła się mapa i miasto wypełniło ekran. Kliknął na widok satelitarny, powiększał go, aż szczegóły stały się wyraźniejsze. Współrzędne utworzone z budynków poprzecinane ulicami, kanały wijące się wzdłuż wąziutkich alejek, rozlana zatoka, żyły i naczynia włosowate torów kolejowych pompujące ludzi w obieg miasta.
– Niewiarygodne – powiedziała. – Chcę to mieć na plecach.
– Coś takiego jest niemożliwe – powiedział.
– Przyszłam do pana, bo ponoć jest pan najlepszy. – Westchnęła. – Zdaje się, że to nieprawda.
– Nikt by nie umiał tego zrobić.
– Jestem pewna, że za odpowiednią cenę kogoś znajdę.
– Tu nie chodzi o cenę, tylko o umiejętności. Jestem jednym z niewielu prawdziwych horishi, jacy jeszcze pozostali w Tokio.
– No to co pana powstrzymuje?
– To będzie trwało. Może rok, może cztery lata. – Zdjął okulary i przetarł twarz spoconą dłonią.
– Mam czas.
– I będzie także bolesne. – Udało mu się powstrzymać uśmiech wyższości.
– Już panu mówiłam: ból nie jest problemem.
– Będziesz musiała naga leżeć na stole twarzą w dół.
– Jasne. – Od razu zaczęła rozpinać bluzkę, nie zdradzając odrobiny nieśmiałości.
Kentarō poczuł żar w żołądku i szybko spojrzał w podłogę. Pobiegł do łazienki po oliwkę dla niemowląt. Nie była w ogóle konieczna, ale wpadł na pomysł, że będzie pretekstem pozwalającym mu na dotykanie jej ciała. Wyobraził sobie swojego mistrza, u którego praktykował – przewróci się w grobie na widok jego podstępu z oliwką. Gdy wrócił do pomieszczenia, była już naga i leżała twarzą do stołu. Kentarō nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jej skóra była doskonała, nieskazitelna. Mięśnie pleców perfekcyjnie łączyły się z okrągłymi pośladkami, niepostrzeżenie przechodząc w mocne uda. Zbliżając się do niej, przełknął ślinę.
– Uhm, muszę ci natrzeć plecy oliwką.
– Nie ma sprawy. – Nieznacznie zmieniła pozycję.
Wycisnął trochę oliwki na prawą rękę – pojemnik wydał odgłos pierdnięcia, za które niemal przeprosił, potem już się nie przejmował. Zatkał pojemnik i zaczął wcierać oliwkę w jej skórę. Jej ciało lśniło w świetle lampy i żar, który wcześniej poczuł w żołądku, zaczął promieniować w dół.
– No więc… jak masz na imię?
– Naomi.
– Mmm… Naomi… Ładne imię. A… masz chłopaka?
Obróciła się i popatrzyła mu prosto w twarz, w jej oczach pojawił się ledwo dostrzegalny przebłysk zieleni. Teraz mógł zobaczyć jej piersi.
– Niech pan posłucha. Nie zamierzam motać się tu w jakieś gierki. Przyszłam po tatuaż i po nic więcej. Przyuważyłam, co pan tam oglądał w laptopie i to mi nie przeszkadza, każdy ma swoje i już. Nie wiem, co by ta para sobie o panu pomyślała, gdyby wiedzieli, że szpieguje ich pan przez kamerę internetową. Może niech pan to weźmie pod uwagę. I nie chcę tu żadnego zboka na karku. Płacę za usługę, więc ma być profesjonalnie. Okej?
Kentarō niezdarnie uniósł natłuszczone dłonie.
– Szpieguję? Kamery? Nie wiem, co masz…
– Tylko bez ściemy. Nie chce mi się tego słuchać. – Z powrotem przewróciła się na brzuch. – A przy okazji, ma pan rozpięty rozporek.
Kentarō spojrzał na swoje spodnie, zapiął rozporek i wziął się do roboty.

Kentarō naprawdę był dobry w tym, co robił. Potrafił koncentrować się przez wiele godzin – długo nie odczuwał żadnego zmęczenia i zazwyczaj to klient pierwszy prosił o przerwę. Gdy kogoś tatuował, wkładał w to całą duszę, a jego dzieło zdobywało najwyższe pochwały ze strony kolegów po fachu.
Naomi wpadała do niego przez kilka miesięcy, gdy tylko miała wolną chwilę. Zawsze cieszył się na jej widok. Stał się teraz posiadaczem kilku niezwykle cienkich igieł zrobionych przez najlepszego sprzedawcę noży w Asakusie.
Na jej plecach, rękach, ramionach, pośladkach i udach zaczął igłą i tuszem tworzyć całe miasto. Rozpoczął od zarysu dróg, budynków, rzek – idąc za ich linią, zanim jeszcze pomyślał o wprowadzaniu koloru. Musi doprowadzić do końca ten upiorny, przypominający muszlę szkielet Tokio i dopiero gdy to będzie gotowe, zabierze się do cieniowania i kolorowania. Praca nad tatuażem potrwa kilka lat i w tym czasie konieczne będą regularne sesje, podczas których powstaną kolejne fragmenty całości i dojdzie jeszcze pewien drobiazg w postaci wytrzymałości klientki na ból.
Od razu zmierzył się z wyzwaniem, pracując tradycyjnym sposobem tebori polegającym na głębokim nakłuwaniu ciała Naomi i wprowadzaniu w nie tuszu. Nigdy dotąd nie miał twardszego klienta. Gdy zadawał jej ból, nie zadrżała ani razu. Do okularów przymocował dwie lupy, by wyrysować najsubtelniejsze szczegóły i odtworzyć mikroskopijne elementy miasta, które zachowywały swoją strukturę nawet oglądane z daleka.
Podczas pracy Kentarō zmagał się z jedyną przeszkodą: nie potrafił odtworzyć z pamięci całego miasta. Swoje zadanie musiał wykonywać etapami, więc posiłkował się powiększonymi fragmentami na ekranie laptopa. W przeciwieństwie do wszystkich poprzednich dzieł, które w trakcie tworzenia potrafił sobie w pełni zwizualizować, rozmiar i skala rzeczywistego miasta były nie do ogarnięcia przez żaden ludzki mózg.
Wytatuowanie samego obrysu pochłonęło wiele seansów. Na koniec zostawił swój salon w Asakusie. Postanowił, że jego dach będzie miejscem, na którym zgodnie z tradycją wpisze swoje imię.
Gdy czarnym tuszem wykończył już cały kontur, musiał zmierzyć się z kolorowaniem, cieniowaniem i dopracowaniem szczegółów. Zdecydował, że zacznie od Shibuyi.
– Hmm. – Przez chwilę nad czymś się zastanawiał.
– Coś nie tak? – spytała Naomi, unosząc głowę.
– Nie, nic, tylko się zastanawiam, czy dać ludzi przechodzących przez to poplątane skrzyżowanie w Shibuyi, czy raczej niech czekają na zielone światło.
– Nie chcę żadnych ludzi.
– O co ci chodzi?
Opuściła głowę na stół i zamknęła oczy.
– Chcę samo miasto. Nie chcę żadnych ludzi.
– Ale bez ludzi to nie będzie miasto.
– No i co z tego. Moje plecy, mój tatuaż. Ja płacę.
– Hmm.
Duma Kentarō została urażona. To prawda, Naomi regularnie płaciła i była dobrą klientką. Ale on był jednym z najlepszych tatuażystów w Tokio. Klienci przystawali na jego propozycje. Nigdy mu nie mówili, co ma robić. Jego artystyczne ja zawrzało, lecz jak mówi japońskie przysłowie kyaku-sama wa kami-sama desu – klient jest bogiem.
No dobrze. Powiedziała, że nie chce żadnych ludzi, ale zwierzęta to nie ludzie, prawda?
Uśmiechnął się do siebie i wycieniował małego kotka – dwie krople koloru i powstało szylkretowe umaszczenie – tuż naprzeciwko pomnika psa Hachikō w Shibuyi. Zaraz potem wziął się do dalszej pracy.

To właśnie podczas cieniowania tatuażu Kentarō zaczął tracić rozum.
W trakcie sesji Naomi często z nim rozmawiała, prosząc, by opisywał jej części miasta, nad którymi pracuje. Mówiła, jaką chce porę roku w danej dzielnicy, więc w jesieni czerwienią pokrywał klony, jasną żółcią miłorzęby, zaś różowawą bielą wiśnie sakura w wiosennym parku Ueno.
– Gdzie jesteś? – spytała.
– W Ginzie. Właśnie skończyłem Nakagin.
– Dobrze. W Ginzie jest zima.
– Rozumiem. – I zaczynał cieniowanie i barwienie obfitego śniegu, który spadł przez noc. Miasto zaczynało przypominać patchworkową narzutę skomponowaną z pór roku.
Kiedy Kentarō pracował nad którąś częścią Tokio, Naomi często szła tam niezwłocznie, a na następnej sesji pojawiała się z jakimś prezentem lub pamiątką – a to słodycze z Harajuku, a to pierożki gyōza z Ikebukuro – i wtedy Kentarō czuł, że czerwieni się z zakłopotania.
Czasami razem popijali zieloną herbatę, a ona opowiadała mu o czymś, co się kiedyś wydarzyło, albo o czymś, co widziała – na przykład o postępach w budowie nowego stadionu olimpijskiego, jakie dostrzegła, gdy przechodziła obok – snuła opowieści o wszystkich ludziach, których spotykała, mówiąc o ich życiu w tym mieście, on zaś słuchał w milczeniu i jej nie przerywał.

Któregoś razu podczas przerwy w czterogodzinnej sesji, gdy Kentarō czyścił instrumenty, Naomi wskazała na ogromny album drzeworytów ukiyo-e Utagawy Kuniyoshiego i spytała, czy może go obejrzeć. Kentarō wyjął księgę z półki i pozwolił jej usiąść z nią w fotelu. Utagawa od dawna był artystyczną inspiracją Kentarō – jego dzieła poznał dzięki swojemu mistrzowi, który przez miesiące zmuszał go do ich kopiowania, zanim pozwolił mu tknąć czyjąś skórę. Naomi usiadła z albumem na kolanach i powoli obracała strony.
– Są wspaniałe – powiedziała, uważnie przypatrując się każdemu malowidłu i od czasu do czasu wodząc palcem po konturach licznych kotów i kościotrupich demonów.
– Był legendą – westchnął Kentarō.
– To jest piękne. – Stuknęła palcem w ilustrację, a Kentarō odwrócił się, by zobaczyć scenę dworską z upiorną głową kota unoszącą się w tle. Koty na tylnych łapach tańczyły na podobieństwo ludzi, głowy miały okryte chustami, przednie łapy szeroko rozpostarte.
– Aha. – Kentarō stłumił chichot na myśl o figlu, jaki spłatał Naomi, tatuując jej kota na plecach.
– Zobacz. – Uniosła album w jego stronę. – Tych aktorów kabuki pozamieniał w koty!

– To dopiero jest ciekawa historia – zaczął Kentarō, odkładając na bok instrumenty i podchodząc bliżej, by spojrzeć na ilustrację przez ramię Naomi.
– Mów dalej. – Popatrzyła na niego swoim dziwnym wzrokiem.
– No więc dawno temu aktorzy kabuki przeobrazili się we wrzaskliwą, hulaszczą bandę: ich występy zmieniły się w orgie.
– Zabawne – powiedziała z uśmiechem, niespeszona.
– Ale władze tak nie uważały. Zakazały jakiegokolwiek artystycznego przedstawiania aktorów kabuki.
– To szaleństwo!
– Zgadza się. Więc Utagawa zastąpił postacie aktorów kotami. W ten sposób poradził sobie z cenzurą.
– Sprytny gość. – Skierowała wzrok na obraz, który przedstawiał trzy koty w kimonach siedzące przy niskim stole i grające na shamisenach.
– Mój mistrz miał obsesję na jego punkcie.
– Gdzie jest teraz twój mistrz?
– Odszedł. – Kentarō wskazał na zdjęcie na ścianie. – To on.
Naomi spojrzała na fotografię gburowatego mężczyzny stojącego z młodszym Kentarō przed tym samym salonem tatuażu, w którym teraz byli oboje.
– Trochę groźny.
– Bo taki był. Bardzo wymagający. Kazał mi wstawać o czwartej rano i przez cały dzień zamiatać i pucować salon. Przez dwa lata nie pozwolił mi tknąć igły ani najmniejszego skrawka skóry. Stary zwariowany sukinsyn. – Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
Naomi uporczywie wpatrywała się w Kentarō.
– Jak to się stało, że nie masz ucznia?
Westchnął cicho, tym razem nie okazując jej wyższości.
– Jak by tu zacząć…
– Od początku? – Wzruszyła ramionami.
– No więc władze dokonały następnego wielkiego kroku, obciążając irezumi złą sławą. Jak dawne ocenzurowanie kabuki. Skojarzyli nas wtedy ze światem przestępczym, więc mało kto chce się uczyć tej sztuki. Wiesz, kiedyś wytatuowana osoba cieszyła się ogólnym poważaniem, weź choćby przykład strażaków. Ludzie kochali i szanowali strażaków, a teraz z tatuażami obnoszą się ci prymitywni gangsterzy. Czekaj, zaczynam gubić wątek… co to ja mówiłem?
– Mówiłeś, dlaczego nikt nie chce już być horishi.
– No właśnie. Teraz w Shibuyi spotkasz dyletantów, którzy używają całej tej nowomodnej techniki tatuażu. Nikt się nie chce uczyć starej metody tebori. Nikomu się nie chce ciężko pracować. Każdy idzie na łatwiznę. Ale żaden z nich nie jest prawdziwym artystą.
– Jak ty. – Uśmiechnęła się do niego.
Kentarō zaczerwienił się i spojrzał w podłogę.
– Daj spokój, Naomi – powiedział, wypijając do końca herbatę. – Bierzmy się do pracy.
Właśnie tego dnia się to zaczęło.
W połowie pracy nad barwieniem tatuażu Kentarō przebiegł wzrokiem po skończonej już Shibuyi. Oto pomnik Hachikō, tu handlowe ulice Harajuku – i wtedy w jego mózgu coś kliknęło. Przeniósł spojrzenie z powrotem na pomnik.
Kota nie było.
Zamrugał i potrząsnął głową. W końcu pewnie dopadło go zmęczenie. Popatrzył znowu: nie, kota tam nie ma.
Może wytatuował kota na jej ciele tylko w wyobraźni? Tak, to najprostsze wyjaśnienie. Prawdopodobnie mu się śniło, że dodał tego kotka, a że sen był bardzo wyraźny, wziął go za rzeczywistość. Na pewno wszystko jest w porządku. Przecież sny czasem przenikają do rzeczywistości, prawda?
Lecz tego samego dnia, gdy miał zacieniować przestrzeń wokół Tōkyō Tower, dostrzegł coś, co przyprawiło go o zimny dreszcz. Przesuwał wzrokiem po ulicy od Hamamatsuchō Station w kierunku Tōkyō Tower. I w alejce odchodzącej od głównej ulicy zobaczył kota.
– Co do…
– Wszystko w porządku? – Naomi poruszyła się.
– O, tak – odpowiedział. Igła w jego ręce leciutko zadrżała, ale zaraz się uspokoił. Być może źle zapamiętał miejsce, w którym umieścił kota. Zapewne tak właśnie było. Zignorował kota i pracował dalej, pokrywając Tōkyō Tower czerwienią i bielą.
Jednak podczas następnej sesji, zanim zabrał się do pracy, znów rozejrzał się za kotem w uliczkach w pobliżu Hamamatsuchō Station i go nie odnalazł. A potem, gdy kolorował drzewa w Inokashira w Kichijōji, dostrzegł kota czającego się przy jeziorze w samym środku parku.
Bez wątpienia kot potrafił się przemieszczać.
Kentarō zaczął bać się regularnych spotkań z Naomi. Nie potrafił rozpocząć pracy, jeśli najpierw nie odnalazł kota, czasem spędzał aż godzinę, penetrując miasto i póki go nie odszukał, nie brał do ręki igieł ani tuszu. To z kolei opóźniało cały proces tworzenia tatuażu, który wymykał się z założonego planu. Dla Naomi czas, jaki spędzał nad tatuażem, nie miał znaczenia, nigdy tego nie komentowała, lecz dla niego sesje stopniowo stawały się wyczerpujące, widmo kota coraz bardziej go dręczyło. Śnił, że kot snuje się po mieście, przez większość nocy miał koszmary na jawie, pocił się z przerażenia na myśl o uganianiu się za nieuchwytną zjawą. Nie złapiesz mnie – drwił kot, mrużąc beznamiętne zielone oczy. – Głupi staruszek. Nie złapiesz, nie, nie. Chciał chwycić go za kark i potrząsnąć nim, wyciąć go, usunąć go na dobre ze swojej pracy – swojego dzieła sztuki, swojego Tokio i przede wszystkim ze swojej Naomi.
Bo już była jego, prawda? Dzień w dzień miał ją przed sobą rozpostartą na stole.
Podczas jednej z sesji niemal całe popołudnie spędził na poszukiwaniu kota. Przeczesał wzrokiem ulice i alejki, lecz nigdzie go nie było. Uczucie ulgi błogim ciepłem rozlało się po jego ciele – to jasne, że kot od samego początku był wytworem jego wyobraźni.
Ale gdy przemknął wzrokiem przez Roppongi, zamarło w nim serce: kot tam był. Wynurzał się z wyjścia z metra. Z uniesionym w górę ogonem, jakby z niego szydził.
Tamtego dnia, zanim Naomi musiała wyjść, udało mu się popracować zaledwie pół godziny.

Dopiero gdy Kentarō zbliżał się do ukończenia swojego dzieła na jej ciele, dotarło do niego, co ma zrobić. Pod oczami miał sine kręgi, stracił apetyt, z trudnością przełykał cokolwiek i był chudy jak szkielet. Jego i tak niechlujny zarost zmienił się teraz w potarganą brodę. Zapadnięte oczy przypominały dwie kropki czarnego tuszu, którymi tępo wpatrywał się w ścianę salonu. Nigdy nie był nadmiernie towarzyski i tak jak dawniej, rzadko gdziekolwiek wychodził. Większość czasu spędzał na surfowaniu po internecie w poszukiwaniu książek o sztuce i papierowych wzorów rysunków i malowideł. Teraz szedł szybkim krokiem starymi ulicami Asakusy, mrucząc coś pod nosem, aż wpadł na jakiegoś bezdomnego w purpurowej bandanie. Kentarō stracił panowanie nad sobą i odruchowo wrzasnął na obcego, który wylewnie go przeprosił. Ruszył dalej i u słynnego mistrza klingi w Asakusie, do którego zawsze zachodził, kupił nóż. Mistrz spojrzał z lekkim zdziwieniem, ale nie skomentował jego nędznego wyglądu ani tego, że Kentarō zazwyczaj nabywał u niego igły, a nie noże.
Kentarō przyniósł nóż do domu i starannie go naostrzył. Wypróbował ostrze, ledwo naciskając skórę na palcu. Trysnęła krew. Potem przymocował nóż taśmą pod blatem stołu w miejscu, którego nie dostrzeże Naomi. I czekał.
Naomi pojawiła się na sesji, o której oboje wiedzieli, że będzie ostatnia. Jak zwykle szybko się rozebrała. Kentarō robił wszystko, by zachowywać się naturalnie, słuchając jej opowieści o letnim pokazie fajerwerków i oglądając zdjęcia wypatrzonej yukaty. Kiwał głową i uśmiechał się, udając, że słucha.
Pracował dokładnie, z pewnego rodzaju upojeniem, że dręczący go koszmar wkrótce zniknie. Zakończył cieniowanie Kita-Senju na jej ramieniu, a potem skierował spojrzenie na okolice Asakusy w poszukiwaniu ostatniej pustej przestrzeni do wypełnienia – dachu własnego salonu. Śledził wzrokiem drogę z bramy Kaminari-mon w świątyni Sensō-ji do miejsca, gdzie pracował. Oto co zrobi: podpisze się na dachu budynku, potwierdzając, że tatuaż jest gotowy. A potem sięgnie po nóż i zrobi co trzeba.
Lecz gdy miał wpisać swoje imię, zobaczył, że przed jego salonem siedzi kot.
Wiedział już z tragiczną pewnością, że jeśli oderwie wzrok od tatuażu na ciele Naomi i wyjrzy na zewnątrz, zobaczy tam siedzącego kota wpatrującego się w niego zielonymi oczami.
Przełknął ślinę i zamknął oczy.
Jednak miasto nie zniknęło. Jakby widział je z kosmosu. Jego mózg stał się okiem kamery skierowanej w dół. Kamera zaczęła najeżdżać na glob, na Japonię, Tokio, aż do poziomu ulic. Potem przeszła przez czerwony dach salonu, gdzie zobaczył siebie pracującego nad tatuażem miasta na doskonałych plecach Naomi. Kentarō nie miał pojęcia, co się dzieje. Kamera się nie zatrzymywała. Trwał jej nagły najazd na tatuaż, Japonię, Tokio, Asakusę, by ponownie przez dach salonu wejść do tatuażu. I tak bez końca.
Będzie w tym tkwił, póki nie otworzy oczu. Zapętli się uwięziony w pułapce, na zawsze pozostanie okiem kamery w tym mieście. Lecz oczy miał nadal zamknięte.
Bo kiedy je otworzy, na dachu swojego salonu nie zobaczy już pustego miejsca na podpis. Wypełni je prawdziwy czerwony dach. Stanie przed prawdziwym miastem, nieskończonymi milionami ludzi poruszających się tu i tam na stacjach metra i w budynkach, parkach i arteriach, żyjących własnym życiem. Miasto wpompowywało w rury ich gówna, przewoziło ich ciała w metalowych skrzynkach, zachowywało ich tajemnice, podtrzymywało nadzieje i marzenia. A on już nie będzie siedział po drugiej stronie i patrzył przez ekran. Stanie się częścią miasta. Będzie jednym z tych ludzi.
Z zamkniętym oczami sięgnął pod stół, rozpaczliwie błądząc dłonią w poszukiwaniu noża.
Cały drżał, gdy otworzył oczy.
Mięśnie na plecach Naomi naprężyły się i ożyły.
Tak jak miasto.

Upadłe słowa

– Był sobie kiedyś sprytny handlarz antyków o imieniu Gozaemon.

Ōhashi przerwał, jego oczy jaśniały w słabym świetle. Siwe włosy związał pod purpurową bandaną, pomarszczoną twarz zarastała długa niechlujna broda. Chudy jak na swój wiek, z widocznym zarysem niewielkiego brzucha, klęczał na poduszce z rękami złożonymi na kolanach w tradycyjnej pozycji rakugoki.
– Był on chytrym i przebiegłym człowiekiem – kontynuował, a jego głos łagodnie wypełniał pogrążone w ciszy pomieszczenie – który bez żadnych skrupułów przebierał się za ubogiego mnicha i odwiedzał domy starszych ludzi w poszukiwaniu skarbów, by potem za wygórowane ceny sprzedawać je w swoim sklepie z antykami.
Ōhashi dawał występy rakugo w zatłoczonych miejscach, robił to zarówno dla bogatych, jak i ubogich i zawsze traktując każdą z opowieści, jakby miała być jego ostatnią – jakby słowa miały wybrzmieć do tłumu wraz z jego ostatnim tchnieniem. Dzisiejsze opowiadanie wybrał starannie dla tej publiczności. Chrząknął i mówił dalej.
– Pewnego dnia, gdy już zdążył od jakiejś kobiety wyłudzić cenną szafę na książki, ten nikczemny człek imieniem Gozaemon zatrzymał się przy sklepie ze słodkimi pierożkami. Usiadł na stołku na zewnątrz i czekając na swoją porcję, obserwował starego brudnego kota, który pił mleko z miseczki. Ale to nie kot przyciągnął jego uwagę. Miska, z której kot chłeptał zachłannie, była antyczna: był pewien, że mógłby za nią wziąć trzysta sztuk złota. Na myśl o nadarzającej się okazji kradzieży Gozaemon poczuł na ciele zimny pot i znajome uczucie podniecenia. Odzyskał równowagę, gdy kobieta, która była właścicielką sklepu, wyszła, niosąc mu posiłek.
Wypowiadając kwestie postaci ze swojej opowieści, Ōhashi całkowicie zmieniał głos i zachowanie, aż można było pomyśleć, że osoba, którą przedstawia, dosłownie w niego wstąpiła. Odgrywając Gozaemona, zwracał twarz w prawo, splatał dłonie i mówił płynnie. Jako stara kobieta kierował twarz w lewo, garbił się i wykrzywiał rysy, jakby w ułamku sekundy przybywało mu trzydzieści lat. Zaś pomiędzy wygłaszanymi kwestiami patrzył prosto na widownię i wtedy był pogodnym narratorem.
– Jaki śliczny kotek – powiedział Gozaemon.
– Co? To stare kocisko? – zdziwiła się kobieta.
– Tak. Jest słodki. – Gozaemon przyklęknął, by go pogłaskać. Kocur syknął i cały się zjeżył. – Przypomina mi mojego kotka, który niestety… nie, teraz to zbyt bolesne, by o tym wspominać… Moje dzieci kochały tego starego kota, więc…
Gozaemon udał, że tłumi łkanie, stara kobieta patrzyła zaś na niego z ukosa.
– A może… Och, to byłaby zbyt wielka prośba. – Wzniósł oczy w górę.
– Jaka? – spytała kobieta, wysuwając dolną wargę.
– Hm… czy nie chciałaby pani sprzedać tego kota?
– Ten wór na pchły?
– Tak, tego uroczego kotka.
– No, nie wiem. Dzięki niemu w sklepie nie ma myszy.
– Dobrze zapłacę… – powiedział Gozaemon z lekkim drżeniem w głosie.
– Doprawdy? – Kobieta uniosła brew.
– Trzy… ach, nie, dwie sztuki złota?
– Usłyszałam trzy.
– Zgoda, pani to się umie targować. Niech będzie trzy.
– Załatwione.
Gozaemon uśmiechnął się. Wręczył kobiecie trzy sztuki złota, a potem schylił się, by wziąć kota, który natychmiast ugryzł go w rękę. Lecz Gozaemon zignorował ból. Sięgnął po swój prawdziwy cel, czyli cenną miskę, z której pił kot.
– Hola – rzekła ostro kobieta. – Co pan robi?
– Zabieram tylko miskę kota.
– Dlaczego?
– Będzie mu potrzebna.
– Dam inną. – Weszła do sklepu, po czym wyniosła starą bezwartościową skorupę. Wytarła ją swoim fartuchem, pozostawiając na nim brązową smugę.
– Ale jemu będzie brakować własnej, specjalnej miski.
– Ten kot pije z byle czego. A poza tym nie może pan zabrać tej miski. Jest warta trzysta sztuk złota.
Gozaemon osłupiał, ale zrobił wszystko, by to ukryć.
– Trzysta sztuk? I pozwala pani kotu pić z tak cennej miski?
– Tak, ale dzięki temu za każde parchate kocisko biorę trzy sztuki złota.
Stara kobieta chytrze się uśmiechnęła.
Zakończenie opowieści wybrzmiało doskonale. Ōhashi z uśmiechem wykonał niski ukłon. Otarł pot z czoła. To była doskonała interpretacja sztuki Neko no sara – „Zastawa stołowa kota”.
Publiczność zamiauczała.
Ōhashi powstał z brudnej poduszki i podszedł do szylkretowego kota, który podczas występu był jedynym słuchaczem. Siedział nieruchomo z wyprostowanymi łapami i patrzył przed siebie – jak Ōhashi, gdy wygłaszał opowieść. Ōhashi lekko podrapał go za uchem.
– A teraz trzeba by zdobyć dla ciebie coś do jedzenia.
Wyszli z sali konferencyjnej opuszczonego hotelu kapsułowego i przez rozpadające się korytarze dotarli do miejsca, gdzie spał Ōhashi. W starym hotelu było ciemno, ale Ōhashi pomieszkiwał tu tak długo, że potrafił poruszać się w nim z zamkniętymi oczami. Kot także nie miał z tym problemu. Dzięki panującej ciemności nie musieli oglądać zagrzybionych ścian, zgniłych desek w podłodze, podartych tapet i upiornych twarzy na odłażących paskami ze ścian starych plakatach reklamujących piwo Kirin.
To kot dziesięć miesięcy temu zaprowadził go do opuszczonego hotelu, gdy zagubiony w mieście Ōhashi szukał jakiegoś miejsca, żeby się przespać. Kiedy w lodowatą noc dygotał z zimna pod mostem, jakiś kotek polizał go po ręce, popatrzył mu w oczy, a potem odszedł kawałek i zaczekał, by stary człowiek podążył za nim. Hotel został dawno zamknięty i od tamtej pory nikt się nim nie interesował. Kolejna ofiara pęknięcia bańki spekulacyjnej – za dużo dóbr, których nikt nie chce. Nikt by mu nie uwierzył w tę historię, ale właśnie kot uratował mu życie.
Kot i Ōhashi szli, mijając rzędy pustych kapsuł: maleńkich komórek sypialnych położonych ściśle obok siebie i jedna na drugiej. Każda przypominała przyciętą trumnę z małą zasłoną do zaciągania, by zakryć wejście na czas snu. Nawet pijani salarymani z bardziej dekadenckich czasów, którzy nie zdążyli na pociąg, tutaj raczej by się nie przespali. Teraz kapsuły nie były używane – z wyjątkiem jednej.
Ōhashi wsunął się do swojej, by włączyć małą lampkę na baterie. Puste wnętrze kapsuły udekorował starymi zdjęciami dobranymi tak, by przypominały mu lepsze czasy. Przedstawiały młodszego, szczuplejszego Ōhashiego podczas pokazu rakugo, ubranego w stylowe kimono, rozdającego autografy, występującego w telewizji, w otoczeniu fanów i sławnych ludzi – z dawnych czasów, kiedy potrafił zapełniać teatry i zadawał się z gwiazdami filmowymi i artystami. Za dawnych dni.
Stare zdjęcia rodzinne przechowywał w książce Zatracenie Dazaia Osamu, ale rzadko ją otwierał, by do nich wracać. Zresztą nigdy za bardzo nie przepadał za Dazaiem Osamu.
Klęcząc na futonie, sięgnął w głąb kapsuły i z torby na zakupy wyjął konserwę rybną. Pociągnął za zawleczkę do otwierania, po czym położył puszkę na podłodze. Kot miauknął i zaczął skubać rybę, zaś Ōhashi, przeglądając gazetę, odruchowo go głaskał.
Kot zjadł wszystko i teraz obserwował, jak Ōhashi trzyma gazetę i patrzy gdzieś przed siebie. Chcąc przyciągnąć jego uwagę, kot ocierał głową o jego luźne rękawy i o spodnie, zostawiając na nich swój zapach, co człowiek odczytał jako komunikat jesteś mój. Z tej samej torby Ōhashi wyszperał onigiri z łososiem, odwinął je z papieru i powoli przeżuwał, popijając zimną herbatą jęczmienną.
– Za chwilę pójdziemy na spacer, ty i ja – powiedział do kota między kolejnymi kęsami. – I być może tego wieczoru spotkam się z jakimiś kolegami.
Kot polizał łapę i mrugnął.

Ōhashi cicho wyśliznął się przez okno na boczną uliczkę – w ten sposób zawsze wchodził i wychodził z hotelu, odkąd po raz pierwszy przyszedł tu przyprowadzony przez kota. Nigdy nie korzystał z drzwi frontowych, by nie budzić podejrzeń policji lub hałaśliwszych mieszkańców z sąsiedztwa. Kota także wypuścił. Za dnia chodził on swoimi drogami, polując na jedzenie lepsze od tego, które dawał mu Ōhashi.
Ōhashi w dzień również wychodził na łowy.
Przeciął uliczkę, zszedł na pobocze i ściągnął niebieską plandekę z drewnianego wózka, który pracowicie sklecił z desek i dwóch kół od starego roweru. Popchał wózek na główną ulicę z tym samym stukotem kół, jaki zawsze mu towarzyszył, gdy ruszał w trasę.
Dni mijały mu na przeczesywaniu miasta w poszukiwaniu puszek na złom. Grzebał w małych koszach na śmieci umieszczonych przy setkach tysięcy automatów z napojami pstrzących ulice Tokio. Opróżniał każdy kosz i aby mieć więcej miejsca w wózku, łomem zgniatał puszki na płasko. To była mechaniczna rutyna, miarowy stukot kół wózka i trach, trach łomu zgniatającego puszki o chodnik. Gdy w końcu zapełnił wózek, zgniatał je jeszcze bardziej, pakował do toreb i zawoził do skupu, by wymienić je na pieniądze.
W nowym życiu miasto było dla niego labiryntem. Ciągnące się bez końca sklepy spożywcze i restauracje sieciowe stapiały się w jedną długą ulicę wijącą się wśród wieżowców Shinjuku, sklepów odzieżowych w Harajuku, domów towarowych Ginzy aż do wysokich apartamentowców wzdłuż Zatoki Tokijskiej. W dawnym życiu nie musiał przemieszczać się pieszo – zawsze jeździł taksówkami lub metrem – jednak teraz robił to z konieczności i dopiero po dłuższym czasie osiągnął dobrą orientację.
Dziś Tokio wirowało wokół niego na najwyższych obrotach. Podczas gdy on powoli pchał swój wózek, obok śmigały samochody, pociągi dudniły nad jego głową, nawet ludzie wylewający się z metra mijali go w pędzie. W dawnym życiu był częścią tego ruchu, tempo i puls Tokio go nie przerażały. Od jakiegoś czasu już nie mógł wsiadać do metra ani jeździć windami na ostatnie piętra wieżowców, by podziwiać stamtąd widoki. Teraz sylwetki wieżowców na horyzoncie służyły mu jedynie za punkty orientacyjne. Wspaniałe zachody słońca nad miastem obserwowane z wysoka były coraz bardziej rozmywającym się wspomnieniem. Dziś, kiedy zamykał oczy, by wyobrazić sobie miasto, widział je wyłącznie z poziomu ulic.
Po długim dniu zbierania puszek przygarbiony, z obolałymi stopami przystanął przy Lawsonie i podszedł do tylnego wejścia. Usiadł na chodniku obok swojego wózka i cierpliwie czekał. We właściwym czasie drzwi się otworzyły i wyszedł do niego niespełna dwudziestoletni chłopak. Miał na sobie charakterystyczny mundurek w biało-niebieskie paski.
– Ōhashi-san! – zawołał chłopak.
– Ach! Makoto-kun. – Wstał, by powitać chłopaka. – Jak się masz? Jak tam nauka?
– Och, dobrze, bardzo dobrze. – Chłopiec wyglądał na zmęczonego i niemrawo gmerał palcami w zmierzwionych włosach. Ōhashi był zadowolony, że nie stawia ich na żelu jak większość dzieciaków w jego wieku. W drugiej ręce Makoto trochę ukradkiem trzymał plastikową reklamówkę.
– Świetnie. Czyli wkrótce kończysz? – Ōhashi stał nieruchomo, wyprostowany, z rękami wzdłuż ciała, jakby chciał sobą zasłonić wózek.
– Tak, właściwie to się już stało.
– No i co dalej?
– Aplikuję o staż w dziale prawnym w dużej firmie PR, która ma do czynienia z olimpiadą. – Makoto wzruszył ramionami. – Pomysł rodziców.
– Muszą być z ciebie dumni. No i ja też.
Makoto uśmiechnął się i przypomniał sobie o reklamówce, którą ze skrępowaniem trzymał w ręce.
– O, proszę. – Torba zadźwięczała w trakcie wręczania. – Nie jest tego dużo, ale to wszystko, co udało mi się zdobyć w tym tygodniu.
– Makoto-kun! To więcej, niż trzeba, wielkie dzięki.
Ōhashi zaczął grzebać w torbie: konserwy rybne, herbata jęczmienna w plastikowych butelkach i onigiri – wszystko przedatowane i przeznaczone do wyrzucenia. Przerwał, gdy jego ręka trafiła na butelkę alkoholu.
– Och… Makoto-kun?
– Tak?
– Ta shōchū… raczej mi się nie przyda. – Wyjął alkohol z torby.
– Przepraszam, zapomniałem, że… Ale i tak może pan to wziąć. Któryś z pana kolegów by się ucieszył.
– Raczej nie, jeśli to nie kłopot. – Ōhashi wyciągnął rękę z butelką do Makota. – Przepraszam. Nie chcę wyjść na niewdzięcznika. Nie mogę… Czemu ty tego nie weźmiesz? Jesteś… dobrym… hm…
Nastąpiła niezręczna cisza, Ōhashi patrzył w ścianę, unikając spojrzenia Makota.
– No… skoro jest pan pewien, że tego nie chce. – Makoto wziął od niego butelkę.
– Ogromnie dziękuję, Makoto-kun. Miłego wieczoru.
– Nawzajem, Ōhashi-san. Pokaże się pan w przyszłym tygodniu?
– Oczywiście, jeśli to nie kłopot.
– Powodzenia.
– Do zobaczenia.
Ōhashi zawiesił torbę na haku przy wózku i odjechał spod sklepu. Makoto patrzył za nim, aż starszy mężczyzna zniknął za rogiem. Przez chwilę pomyślał ze smutkiem o tym dobrym człowieku, któremu tak się nie poszczęściło. Zawsze taki uprzejmy i oficjalny. Ze swoją siwą brodą i włosami trochę przypominał Gena ze Street Fightera II.
Potrząsnął głową i wrócił do sklepu.

 
Wesprzyj nas