Autor “Mężczyzny o imieniu Ove” powraca ze swoją najbardziej awanturniczą powieścią. “Niespokojni ludzie” to zakręcona komedia o dramacie zakładników pojmanych w trakcie oglądania mieszkania na sprzedaż.


Kiedy po nieudanym napadzie na bank zamaskowana jednostka z bronią w ręku wbiega do wystawionego na sprzedaż mieszkania, z przerażeniem odkrywa, że właśnie przez przypadek wydłużyła listę swoich przewinień o wzięcie zakładników. I to, jak się szybko okazuje, najgorszych zakładników, jakich świat widział.

Bo jest wśród nich nadmiernie rozentuzjazmowana agentka nieruchomości, zgorzkniałe małżeństwo uzależnione od wypadów do Ikei, złośliwa multimilionerka, przygnębiona staruszka, kobieta w zaawansowanej ciąży i jej wkurzająca partnerka oraz typ z głową królika. Kiedy zakładnicy zostają uwolnieni, policja wpada do mieszkania, ale okazuje się ono… puste.

Podczas serii trudnych przesłuchań na jaw wychodzą różne wersje wydarzeń. Czy policji uda się rozwikłać zagadkę tajemniczego napadu? Czy na podstawie różnych kawałków tej układanki uda się odpowiedzieć nie tylko na pytanie, co się naprawdę stało, ale także dlaczego ludzie bywają tacy niespokojni i co jest dzisiaj z nimi nie tak?

“Niespokojni ludzie” to powieść prowokująca, rozdzierająca serce i niemożliwie zabawna. Idealna mieszanka tragizmu i komizmu, wiarygodności i absurdu. Zadziorny i humorystyczny styl sprawił, że tę historię pokochały miliony czytelników na świecie.

Prawa do serialu na podstawie Niespokojnych ludzi zostały kupione przez Netflix.
Finalista Goodreads Choice Awards 2020
Finalista Amazon Best Books of 2020

***

Baśń o poobijanych dorosłych ludziach.
„Svenska Dagbladet”

Fredrik Backman chce dyskutować o tym, co w nas, ludziach, niemożliwe, a zarazem fantastyczne i koniec końców, konieczne.
„Sydsvenskan”

Znakomita i zaskakująco pocieszająca lektura.
Matt Haig, autor Biblioteki o północy

Ironiczna, mądra, oryginalna powieść, która skłania do śmiechu (i to głośnego).
„People”

Cudowna powieść, jednocześnie niezwykle wnikliwa i niedorzecznie śmieszna.
„USA Today”

Fredrik Backman bezbłędnie oddaje chaotyczną istotę ludzkiego życia – będziecie śmiać się w głos albo płakać ze wzruszenia, obie możliwości są równie prawdopodobne.
„Washington Post”

Zręczna analiza absurdu, piękna i bólu istnienia.
„Guardian”

Fredrik Backman
Niespokojni ludzie
Przekład: Agata Teperek
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 9 lutego 2022
 
 


Rozdział 1

Napad na bank. Dramat zakładników. Strzał z pistoletu. Klatka schodowa pełna policjantów gotowych do szturmu na mieszkanie. Łatwo było do tego doprowadzić, o wiele łatwiej, niż mogłoby się wydawać. Wystarczył jeden naprawdę, ale to naprawdę zły pomysł.

 
Jest to historia o wielu sprawach, przede wszystkim o idiotach. Powiedzmy to sobie wprost: z łatwością przychodzi nam uznawanie innych za idiotów, ale tylko jeśli zapomnimy, jak idiotycznie trudno jest być człowiekiem. Szczególnie gdy mamy kogoś, dla kogo staramy się być w miarę dobrymi ludźmi.
Bo dziś oczekuje się od nas nieustannie, że sprostamy niepojęcie wielu rzeczom. Mamy mieć pracę, dach nad głową i rodzinę, do tego płacić podatki, nosić czystą bieliznę i pamiętać hasło do cholernego wi-fi. Niektórym z nas nigdy nie udaje się zapanować nad tym chaosem, więc życie po prostu toczy się dalej, Ziemia gna w kosmosie z prędkością dwóch milionów kilometrów na godzinę, a my w panice błądzimy po jej powierzchni jak zagubione skarpetki. Nasze serca przypominają mydło wyślizgujące się z dłoni, gdy tylko ktoś odpręży się choćby na sekundę – wtedy nasze miotające się pikawy uciekają, zakochują się i zostają złamane, i tak w kółko. Nie mamy nad nimi żadnej kontroli. Uczymy się więc udawać, cały czas – w pracy, w małżeństwie, w relacjach z dziećmi i we wszystkim innym. Udajemy, że jesteśmy normalni, że mamy wiedzę ogólną, że rozumiemy, czym jest „poziom amortyzacji” i „stopień inflacji”. Że orientujemy się, o co chodzi w seksie. Prawda jest taka, że o seksie wiemy tyle, co o kablach USB, i za każdym razem potrzebujemy czterech prób, żeby podłączyć to pieprzone ustrojstwo (odwrotnie, nie, odwrotnie, nie, nie, odwrotnie, WESZŁO!). Pretendujemy do miana dobrych rodziców, choć tak naprawdę tylko dajemy dzieciom jedzenie, ubrania i reprymendy, jeśli żują gumę, którą znalazły na ziemi. Mieliśmy kiedyś rybki w akwarium, wszystkie zdechły, a my o dzieciach nie wiemy ani odrobinę więcej niż o rybach, więc poczucie odpowiedzialności napawa nas lękiem każdego poranka. Nie mamy żadnego planu, staramy się po prostu przetrwać kolejny dzień, bo jutro nadejdzie nowy.
Czasem odczuwamy ból – taki straszliwy – tylko dlatego, że czujemy się nieswojo we własnej skórze. Czasem dopada nas panika, bo musimy zapłacić rachunki i być dorośli, choć wcale nie wiemy jak, bo tak potwornie zatrważająco łatwo jest wyłożyć się na dorosłości.
Bo każdy kogoś kocha, a każdy, kto kogoś kocha, ma za sobą kilka desperackich nocy, gdy nie spał i próbował wpaść na to, jak sobie poradzić z dalszym byciem człowiekiem. Niekiedy zmusza nas to do robienia rzeczy, które z perspektywy czasu wydają się nam niepojęte, mimo że wtedy jawiły nam się jako jedyne wyjście.

 
Jeden naprawdę, ale to naprawdę zły pomysł. Nic więcej nie trzeba.

 
Na przykład pewnego ranka trzydziestodziewięcioletnia jednostka ludzka wyszła z domu z pistoletem w ręku i okazał się to z jej strony – jeśli spojrzeć na to z perspektywy czasu – naprawdę niebywały idiotyzm. Jest to bowiem historia o wzięciu zakładników, choć nie taki wcale był zamiar. To znaczy, miała to być historia, ale nie o zakładnikach. Zgodnie z zamysłem miała opowiadać o napadzie na bank. Tak się jednak złożyło, że wszystko wzięło w łeb, jak to niekiedy bywa podczas napadu na bank. Tak więc ta trzydziestodziewięcioletnia jednostka uciekła, tyle tylko że nie miała wcale planu ucieczki, a z planami ucieczki jest dokładnie tak, jak to powtarzała mama tej niesubordynowanej jednostki, gdy jej małe dziecko zapominało wziąć z kuchni kostki lodu i plasterki cytryny, przez co musiało po nie biec z powrotem: „Jeśli nie ma się w głowie, trzeba mieć w nogach!”. (Należy wspomnieć, że matka owej jednostki, kiedy umarła, składała się do tego stopnia z ginu z tonikiem, że ze względu na ryzyko eksplozji nie odważono się jej skremować, ale przecież dobrych rad można udzielać mimo wszystko). Po napadzie na bank, z którego wyszły nici, przyjechała, rzecz jasna, policja, a wtedy nie pozostawało już nic innego, jak puścić się biegiem, ile sił w nogach, wypaść z banku na chodnik, przebiec przez ulicę i wlecieć prosto w pierwsze lepsze drzwi. Być może trudno zarzucić tej jednostce „idiotyzm” już za samo to, ale… no tak, rozumiecie. Nie wzbiła się przy tym na wyżyny intelektu. Drzwi prowadziły bowiem na klatkę schodową, skąd nie było żadnego innego wyjścia – chcąc nie chcąc, trzeba więc było biec pod górę.
Należy wspomnieć, że owa jednostka miała zupełnie normalną kondycję jak na swoje trzydzieści dziewięć lat. Nie należała więc do tych trzydziestodziewięciolatków z dużych miast, którzy radzą sobie z kryzysem czterdziestych urodzin, kupując nieprzyzwoicie drogie spodenki do jazdy na rowerze i czepki na basen, bo w duszy mają czarną dziurę pochłaniającą zdjęcia z Instagrama. Nasza jednostka była raczej z tych trzydziestodziewięciolatków, którzy codziennie spożywają ser żółty i mąkę pszenną w takiej czy innej postaci, co – czysto medycznie – należałoby raczej uznać za wołanie o pomoc niż dietę. W związku z tym na najwyższe piętro dotarła z szeroko otwartymi częściami ciała wszelkiej maści i oddechem przywodzącym na myśl skojarzenia z przybytkami tego typu, do których – żeby wejść – trzeba najpierw podać przez okienko w drzwiach sekretne hasło. Szanse, żeby w tej sytuacji ujść policji, były więc, delikatnie mówiąc, znikome.
Tak się jednak złożyło, że nasza jednostka obróciła się i odkryła, że drzwi do jednego z mieszkań są otwarte. Jako że mieszkanie było akurat na sprzedaż, w środku kłębił się tłum zainteresowanych. Nasza jednostka wpadła do środka, zdyszana i zlana potem, z pistoletem w najwyższej gotowości, i stąd właśnie wzięli się w tym wszystkim zakładnicy.

 
I dalej potoczyło się to tak, jak się potoczyło: policja otoczyła budynek, na miejscu pojawili się dziennikarze i całe zdarzenie transmitowano w telewizji. Zabawa trwała kilka godzin. Potem, rzecz jasna, nie pozostawało już nic więcej, jak się poddać. Nie było innego wyjścia. Tak też ośmioro przetrzymywanych – siedmiu potencjalnych kupców plus jedna agentka nieruchomości – zostało uwolnionych. Kilka minut później do mieszkania wpadła policja. A wtedy okazało się, że jest ono puste.

 
Nikt nie wie, gdzie się podziała ta nasza niebezpieczna jednostka.

 
To w zasadzie wszystko, co trzeba ci zawczasu wiedzieć. Teraz zaczyna się ta historia.

Rozdział 2

Dziesięć lat temu na moście stał pewien mężczyzna. Ta historia nie opowiada jednak wcale o tym mężczyźnie. Nie musisz więc teraz o nim myśleć. Taa, jasne, teraz nie możesz już przestać o nim myśleć, bo to tak, jakby powiedzieć „nie myśl o ciastkach” – wtedy przecież od razu myśli się o ciastkach. Nie myśl o ciastkach!

 
Trzeba ci tylko wiedzieć, że dziesięć lat temu na moście stał pewien mężczyzna. Na barierce, wysoko nad wodą, u kresu życia. Nie myśl już o nim. Pomyśl o czymś przyjemnym.

 
Pomyśl o ciastkach.

Rozdział 3

Dzień przed sylwestrem w niezbyt dużym mieście. Policjant i agentka nieruchomości siedzą w pokoju przesłuchań na komendzie policji. Policjant wygląda tak, jakby nie miał jeszcze nawet dwudziestu lat, prawdopodobnie jednak jest starszy, agentka zdaje się być już dobrze po czterdziestce, chociaż prawdopodobnie jest młodsza. Policjant ma trochę za mały mundur, agentka trochę za duży żakiet. Kobieta wydaje się żałować, że nie jest gdzie indziej, po ostatnich piętnastu minutach rozmowy policjant chyba też żałuje, że nie jest ona gdzie indziej. Kiedy ta uśmiecha się nerwowo i otwiera usta, żeby coś powiedzieć, policjant oddycha w taki sposób, że zdecydowanie niełatwo stwierdzić, czy wzdycha, czy wydmuchuje nos.
– Proszę odpowiedzieć na pytanie – prosi policjant.
Agentka dziarsko przytakuje i woła:
– Służę mieszkaniem.
– Proszę po prostu odpowiedzieć na moje pytanie! – powtarza policjant z wyrazem twarzy często spotykanym u dorosłych mężczyzn, którzy w dzieciństwie rozczarowali się życiem i nigdy do końca nie udało im się z tego otrząsnąć.
– Pytał pan, jak się nazywa moja agencja! – obstaje agentka i pełna oczekiwań dudni palcami o blat w sposób, który sprawia, że policjant najchętniej cisnąłby w nią jakimś ostro zakończonym przedmiotem.
– Nie, nic podobnego, pytałem, czy sprawca, który trzymał panią jako zakładniczkę razem z…
– Nazywa się SŁUŻĘ MIESZKANIEM! Rozumie pan? Bo kiedy ktoś dzwoni do agencji nieruchomości, to chce kupić mieszkanie, tak czy nie? Więc odbieram telefon i mówię: „Dzień dobry, Agencja Nieruchomości SŁUŻĘ MIESZKANIEM! Czym mogę służyć?”.
Agentka, rzecz jasna, dopiero co doświadczyła traumatycznego zdarzenia, grożono jej bronią i przetrzymywano ją jako zakładniczkę; od czegoś takiego każdy może zacząć bredzić. Policjant stara się wykrzesać z siebie resztki cierpliwości. Przykłada kciuki do brwi jakby w nadziei, że to dwa przyciski, które – jeśli jednocześnie przytrzyma się je wciśnięte przez dziesięć sekund – przywrócą rzeczywistość do ustawień fabrycznych.
– Do…brze. Teraz jednak muszę zadać kilka pytań o mieszkanie i sprawcę – stęka.
Dla niego to też był trudny dzień. Komenda jest mała, zasoby ograniczone, chociaż kompetencjom nie sposób coś zarzucić. Starał się to wytłumaczyć przez telefon przełożonemu przełożonego przełożonego tuż po tym, jak wzięto zakładników, ale oczywiście nadaremno. Mają tu przysłać specjalną grupę śledczych ze Sztokholmu, która przejmie sprawę. Mówiąc to, przełożony nie położył akcentu na „grupę śledczych”, ale na „Sztokholm”, jakby sam fakt pochodzenia ze stolicy zapewniał komuś jakąś supermoc. A chodzi przecież raczej o ułomność, do diaska, myśli policjant. Nadal trzyma kciuki na brwiach, to jego ostatnia szansa, żeby udowodnić przełożonym, że jest w stanie sam sobie z tym poradzić; tylko jak to zrobić, skoro wszyscy świadkowie są tacy jak ta kobieta?
– Oki-doki! – szczebiocze agentka, jakby było to jedno słowo.
Policjant mruży oczy, zerkając w notatki.
– Czy nie jest to dziwny dzień na pokazywanie mieszkania? Dzień przed sylwestrem?
Agentka kręci głową, szczerzy się.
– Dla Agencji Nieruchomości SŁUŻĘ MIESZKANIEM nie ma złych dni!
Policjant oddycha głęboko, kilka razy.
– Dobrze. Przejdźmy dalej: gdy zobaczyła pani rabusia, jaka była pani pierwsza reak…
– Nie miał pan najpierw zadać kilku pytań o mieszkanie? Mówił pan „o mieszkanie i sprawcę”, więc myślałam, że mieszkanie będzie pierw…
– Dobrze! – warczy policjant.
– Dobrze! – szczebiocze agentka.
– Jeśli chodzi o mieszkanie, to czy jest pani zaznajomiona z jego układem?
– Oczywiście, przecież jestem agentką nieruchomości! – mówi agentka i udaje się jej ugryźć w język, nim doda „z Agencji Nieruchomości SŁUŻĘ MIESZKANIEM! Czym mogę SŁUŻYĆ?”, bo policjant wygląda tak, jakby niczego już bardziej nie pragnął niż tego, żeby trudniej było zidentyfikować amunicję z jego broni służbowej.
– Mogłaby pani je opisać?
Agentka się rozpromienia.
– Istne marzenie! Niepowtarzalna szansa, żeby wejść w posiadanie ekskluzywnego mieszkania w spokojnej okolicy, położonego zarazem blisko tętniącej życiem metropolii…
Policjant jej przerywa.
– Chodziło mi o to, czy znajduje się tam jakiś schowek, ukryta pakamera, takie coś…
– Nie podobają się panu mieszkania o otwartym układzie? Preferuje pan ściany? To absolutnie nic złego! – odpowiada lizusowato agentka, choć w jej głosie pobrzmiewa przekonanie, że ludzie, którzy wolą ściany to – jak wynika z jej doświadczenia – ten sam typ, który lubi wznosić mury.
– Są tam na przykład jakieś szafy, których nie…
– Czy wspominałam już o tym, że jest niebywale widne?
– Tak.
– Według badań światło nas uszczęśliwia! Wiedział pan o tym?
Policjant nie wygląda tak, jakby koniecznie chciał, żeby poddawano go światłoterapii. Niektórzy wolą sami decydować o tym, jak bardzo będą szczęśliwi.
– Czy możemy się trzymać tematu?
– Oki-doki!
– Czy w tym mieszkaniu są jakieś pomieszczenia, których nie zaznaczono na planie?
– A okolica jest niesamowicie przyjazna dzieciom!
– Co to ma do rzeczy?
– Pragnę to tylko podkreślić. SŁUŻĘ tym MIESZKANIEM, sam pan rozumie. Lokalizacja jest niezwykle przyjazna dzieciom! Albo, tak… to znaczy, jeśli pominąć dzisiejsze zajście. Ale abstrahując od tego: okolica jest bardzo przyjazna dzieciom! A dzieci, jak pan zapewne wie, uwielbiają radiowozy!
Agentka obraca ręką w powietrzu, naśladując przy tym dźwięk policyjnej syreny.
– Wydaje mi się, że to melodyjka samochodu z lodami – zauważa policjant.
– Ale rozumie pan, o co mi chodzi – obstaje agentka.
– Muszę panią prosić, żeby odpowiadała pani po prostu na moje pytania.
– Przepraszam. Jak brzmiały?
– Dokładnie jak duże jest to mieszkanie?
Agentka uśmiecha się skołowana.
– Nie miał pan przypadkiem pytać o rabusia? Wydawało mi się, że będziemy rozmawiać o napadzie?
Policjant tak mocno zaciska zęby, jakby próbował oddychać przez paznokcie u stóp.
– Oczywiście. W porządku. Proszę powiedzieć coś o sprawcy. Jaka była pani pierwsza reakcja, kie…
Agentka gorliwie mu przerywa.
– O sprawcy? Tak! Sprawca ot tak wpadł do mieszkania i wymierzył do wszystkich z pistoletu! Wie pan dlaczego?
– Nie.
– Ze względu na otwarty układ mieszkania! Inaczej nie mógłby trzymać wszystkich jednocześnie na muszce!
Policjant masuje brwi.
– Dobrze, może spróbujmy tak: czy w mieszkaniu są jakieś dobre kryjówki?
Agentka mruga powiekami tak powoli, jakby dopiero co się tego nauczyła.
– Kryjówki?
Policjant odchyla głowę, zacięcie wpatruje się w sufit. Jego mama zawsze powtarzała, że policjanci to chłopcy, którzy nie dorobili się nowych marzeń. Wszyscy chłopcy słyszą to pytanie: „Kim chcesz zostać, gdy będziesz duży?”, i na pewnym etapie niemal każdy z nich odpowiada: „Policjantem!”, ale większość dorasta i przychodzą im do głowy lepsze pomysły. Teraz policjant przez chwilę żałuje, że sam na nic takiego nie wpadł, jego dni byłyby zapewne mniej skomplikowane. Relacje rodzinne chyba też. Mamę zawsze napawał dumą, trzeba to podkreślić: nigdy nie czuła się rozczarowana wybranym przez niego zawodem. Ona sama była pastorką, ta praca to też coś więcej niż sposób na utrzymanie się, więc go rozumiała. To tata nigdy nie chciał, żeby jego syn nosił mundur. Być może niezadowolenie ojca nadal ciąży młodemu policjantowi, bo wydaje się wyczerpany, gdy znów spogląda na agentkę.
– Tak. To właśnie starałem się pani wyjaśnić. Podejrzewamy, że rabuś wciąż przebywa w tym mieszkaniu.

Rozdział 4

Prawda jest taka, że kiedy nasza jednostka się poddała, zwolniono wszystkich zakładników – agentkę i potencjalnych kupców. Kiedy zakładnicy wychodzili, zamykali za sobą drzwi (tak żeby się zatrzasnęły) i spokojnie szli po schodach, wychodzili na ulicę do czekających tam na nich radiowozów i ich stamtąd zabierano, na klatce pod drzwiami stał na czatach policjant. Czekał przed mieszkaniem, aż jego koledzy wejdą po schodach, a negocjator zadzwoni do sprawcy. Chwilę później policjanci wtargnęli do mieszkania tylko po to, żeby odkryć, że jest puste. Drzwi balkonowe były zamknięte, tak samo jak wszystkie okna, a z mieszkania nie było innego wyjścia.

 
Nie trzeba, psiakrew, być ze Sztokholmu, żeby w mig załapać: albo któryś z zakładników pomógł uzbrojonej jednostce uciec, albo ta wcale nie uciekła z mieszkania.

Rozdział 5

Okej. Na moście stał mężczyzna. Teraz o tym pomyśl.

 
Napisał i wysłał list, odprowadził dzieci do szkoły, wspiął się na barierkę, stał na niej i patrzył w dół. Dziesięć lat później nasza niesubordynowana jednostka, bez powodzenia starająca się napaść na bank, wzięła za zakładników osiem osób w mieszkaniu na sprzedaż. Jeśli stanie się na tamtym moście, dobrze widać drogę prowadzącą na balkon tego mieszkania.

 
To wszystko nie ma oczywiście z tobą nic wspólnego. No może trochę ma. Jesteś w końcu normalnym, przyzwoitym człowiekiem, no nie? Co byś zrobił, gdybyś zobaczył kogoś na barierce? Nie da się wtedy powiedzieć nic dobrego lub złego, prawda? Zrobiłbyś po prostu wszystko, żeby ten człowiek nie skoczył. Pewnie byś go nawet nie znał, ale wszyscy nosimy w sobie odziedziczony po przodkach instynkt, który nie pozwala nam dopuścić do tego, żeby nawet obcy nam ludzie odbierali sobie życie.
Próbowałbyś więc z nim porozmawiać, zdobyć jego zaufanie, sprawić, żeby odpuścił. Bo ciebie pewnie też ogarnia lęk – w dni, gdy odczuwasz ten ból w miejscach niewidocznych na rentgenie, nie masz słów, żeby wyjaśnić go nawet ludziom, którzy cię kochają. W głębi duszy, być może w wypieranych przez nas wspomnieniach, wielu zdaje sobie sprawę, że różnica między nami a tym mężczyzną na moście jest mniejsza, niżbyśmy chcieli. Większość dorosłych miewa naprawdę ciężkie chwile, nawet szczęśliwi ludzie nie są cały czas tak samo cholernie szczęśliwi – przecież wiesz. Próbowałbyś go więc uratować. Bo można zginąć przez pomyłkę, ale taki skok wymaga decyzji. Trzeba wspiąć się na coś wysokiego i zrobić krok.

 
Jesteś porządnym człowiekiem. Nie przyglądałbyś się temu z założonymi rękami.

Rozdział 6

Młody policjant dotyka opuszkami palców czoła. Ma tam guza wielkości dziecięcej piąstki.
– Co się panu stało? – pyta agentka i naprawdę sprawia wrażenie, jakby chciała dodać: „Czym mogę służyć?”.
– Dostałem czymś w głowę – chrząka policjant, zagląda w papiery i pyta: – Czy sprawca wyglądał tak, jakby miał wprawę w obchodzeniu się z bronią palną?
Agentka uśmiecha się zdziwiona.
– Chodzi panu o… pistolet.
– Tak. Był zdenerwowany czy sprawiał wrażenie, jakby nie pierwszy raz trzymał go w ręku?
Zadając to pytanie, policjant chce się dowiedzieć, czy zdaniem agentki rabuś może mieć na przykład doświadczenie wojskowe. Tymczasem agentka radośnie odpowiada:
– Och, nie, to znaczy ten pistolet nie był prawdziwy!
Policjant patrzy na nią, mrużąc oczy, jakby nie mógł rozstrzygnąć, czy sobie z niego kpi, czy tylko jest naiwna.
– Na jakiej podstawie pani tak twierdzi?
– Było widać, że to zabawka! Myślałam, że wszyscy się połapali?
Policjant przez dłuższą chwilę przygląda się agentce. Ona nie żartuje. W jego spojrzeniu miga odrobina sympatii.
– Więc pani ani przez chwilę się nie… bała?
Agentka kręci głową.
– Nie, nie, nie. Od razu załapałam, że nie grozi nam prawdziwe niebezpieczeństwo, rozumie pan. Tym nie dałoby rady nikomu zrobić krzywdy!
Policjant przegląda notatki. Rozumie, że ta kobieta nic nie rozumie.
– Chce pani coś do picia? – pyta ze współczuciem.
– Nie, dziękuję. Już pan pytał – odpowiada beztrosko agentka.

 
Policjant dochodzi do wniosku, że mimo wszystko przyniesie jej szklankę wody.

Rozdział 7

Prawda jest taka, że żadna z przetrzymywanych osób nie wie, co się stało między tym, jak ich zwolniono, a tym, jak policja wdarła się do mieszkania. Kiedy policjanci gromadzili się na klatce, zakładnicy wsiadali na ulicy do radiowozów, żeby pojechać na komendę. Potem do rabusia zadzwonił specjalny negocjator (po którego przełożony przełożonego posłał do Sztokholmu, bo sztokholmczykom najwyraźniej wydaje się, że tylko oni umieją rozmawiać przez telefon), mając nadzieję, że ten dobrowolnie wyjdzie nieuzbrojony. Rabuś jednak nie odebrał. Zamiast tego rozległ się strzał. Kiedy policjanci wyłamali drzwi do mieszkania, było już za późno. Weszli do salonu i wdepnęli w krew.

 
Wesprzyj nas