Ingrid Carlberg kreśli wielowymiarowy portret niezwykłego człowieka, którego życie to materiał na kilka biografii.


Król dynamitu, o którego bogactwie krążyły legendy. Zbił fortunę na wojnie, ale pragnął pokoju na świecie. Pracowity wynalazca, który napisał więcej wierszy niż dzieł naukowych. Przedsiębiorczy biznesmen, który marzył o literackiej sławie, ale nigdy nie odważył się wydać książki. Alfred Nobel.

Od dzieciństwa spędzonego w ubóstwie w Sztokholmie, przez studia w Paryżu, konflikty rodzinne i uczuciowe porażki, aż po śmierć w San Remo – Ingrid Carlberg kreśli wielowymiarowy portret niezwykłego człowieka, którego życie to materiał na kilka biografii.

Zmarł bezdzietnie, a ze względu na ogromny majątek jego testament wzbudził wiele emocji. I wzbudza je do dziś, co roku w październiku, gdy ogłaszani są laureaci Nagrody Nobla. Co sprawiło, że postanowił przekazać fortunę na rzecz przyszłych badaczy i twórców? Czy był idealistą i liczył, że świat stanie się dzięki temu choć trochę lepszy? A może po prostu nie cierpiał swoich krewnych?

Ingrid Carlberg połączyła wnikliwe badania i dziennikarską dociekliwość z umiejętnością budowania wciągającej narracji. Odwiedziła archiwa w pięciu krajach i przejrzała tysiące prywatnych, nigdy nieopublikowanych listów. Jej książka rzuca nowe światło na postać genialnego wynalazcy, rozdartego między pacyfistycznym światopoglądem a tym, że swój majątek zawdzięczał „narzędziom śmierci”.

Ingrid Carlberg
Nobel. Wybuchowy pacyfista
Przekład: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 28 września 2022
 
 

PRO­LOG

 
Dzie­si­ąte­go grud­nia 1896 roku w go­dzi­nach przed­po­łu­dnio­wych do­cie­ra do Szwe­cji te­le­gram. We wtor­ko­wą noc, do­kład­nie o dru­giej nad ra­nem, sze­śćdzie­si­ęcio­trzy­let­ni Al­fred No­bel zma­rł na­gle w swo­jej wil­li we wło­skim San Remo. Sto­łecz­ny dzien­nik „Afton­bla­det” za­miesz­cza in­for­ma­cję jesz­cze tego sa­me­go dnia. „Ka­żdy świa­tły Szwed bo­le­je nad stra­tą jed­ne­go ze swych naj­wi­ęk­szych ro­da­ków”, pi­sze ga­ze­ta, uni­ka­jąc jed­nak py­ta­nia, któ­re wkrót­ce znaj­dzie się na ustach wszyst­kich: kto przej­mie jego bo­gac­twa?
Spe­ku­la­cje na ten te­mat po­ja­wią się na ła­mach dzien­ni­ków już w na­stęp­nych dniach, mi­ga­jąc ni­czym la­tar­nie chci­wo­ści wśród czer­ni ne­kro­lo­gów. Utrzy­mu­je się, że ma­jątek jest „jak na na­sze wa­run­ki ko­lo­sal­ny”. Same rocz­ne do­cho­dy wy­no­szą po­dob­no mi­lio­ny.
Dzien­ni­ka­rze ro­bią szyb­kie wy­li­cze­nia. Al­fred No­bel, słyn­ny wy­na­laz­ca, nie ma żony ani dzie­ci. Za­rów­no Ro­bert, jak i Lu­dvig, jego dwaj zna­ni bra­cia, już nie żyją. Nie­któ­rzy au­to­rzy, igno­ru­jąc wszel­kie za­strze­że­nia, roz­po­wszech­nia­ją in­for­ma­cję, że „nie­zmie­rzo­ny” spa­dek zo­sta­nie po­dzie­lo­ny mi­ędzy dzie­ci Ro­ber­ta i Lu­dvi­ga. Tym­cza­sem in­ży­nier Sa­lo­mon Au­gust An­drée szyb­ko zwra­ca uwa­gę, że Al­fred No­bel obie­cał mu nie­daw­no 26 ty­si­ęcy ko­ron na ko­lej­ną pró­bę do­tar­cia na bie­gun pó­łnoc­ny ba­lo­nem, z któ­rej to sumy – jak pod­kre­ślił – otrzy­mał na ra­zie tyl­ko 10 ty­si­ęcy.
Dzie­ci zma­rłych bra­ci jest czter­na­ścio­ro. Ich pier­wo­rod­ni – Ema­nu­el, syn Lu­dvi­ga, i Hjal­mar, syn Ro­ber­ta – gdy tyl­ko do­cie­ra do nich wia­do­mo­ść o na­głym wy­le­wie krwi do mó­zgu u stry­ja, nie zwle­ka­jąc, już 8 grud­nia uda­ją się do Ita­lii. Ema­nu­el ma trzy­dzie­ści sie­dem lat, miesz­ka w Pe­ters­bur­gu i z ca­łe­go po­tom­stwa obu bra­ci był chy­ba naj­bli­ższy Al­fre­do­wi. Trzy­dzie­sto­trzy­let­ni Hjal­mar rów­nież miał z nim do­syć częsty kon­takt, a obaj bra­tan­ko­wie nie­raz oso­bi­ście do­świad­cza­li wiel­ko­dusz­no­ści stry­ja. Jesz­cze w li­sto­pa­dzie Ema­nu­el pró­bo­wał zna­le­źć dla nie­go do­bre­go te­ra­peu­tę, aby przy­wró­cić pra­wi­dło­wą cyr­ku­la­cję krwi i zła­go­dzić do­le­gli­wo­ści ser­co­we. Nie­ste­ty, ża­den z bra­tan­ków nie do­cie­ra na czas do San Remo, po­dob­nie jak dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­ni Ra­gnar Sohl­man, wspó­łpra­cow­nik wy­na­laz­cy, któ­ry po szo­ku­jącej wia­do­mo­ści rów­nież na­tych­miast ru­sza na po­łud­nie.
Do­pie­ro pod wie­czór 10 grud­nia wszy­scy trzej sta­ją przy łó­żku zma­rłe­go, przy­tło­cze­ni smut­kiem i świa­do­mo­ścią, że Al­fred za­ko­ńczył swe dni tak, jak zwy­kle żył.
Sa­mot­nie.

*

Te­sta­ment leży zde­po­no­wa­ny w Stoc­kholms En­skil­da Bank. Al­fred No­bel pod­pi­sał go w obec­no­ści świad­ków nie­mal do­kład­nie rok wcze­śniej, pod ko­niec li­sto­pa­da 1895 roku. Bra­tan­ko­wie nie wie­dzą o jego ist­nie­niu.
W nie­du­żej sie­dzi­bie ban­ku przy Lil­la Ny­ga­tan na sztok­holm­skiej sta­rów­ce 15 grud­nia, we wto­rek, na­stępu­je zła­ma­nie pie­częci na do­ku­men­cie. Jego wy­bra­ne frag­men­ty zo­sta­ją prze­te­le­gra­fo­wa­ne do Ema­nu­ela i Hjal­ma­ra w San Remo, ci zaś pó­źnym wie­czo­rem pu­ka­ją do drzwi Ra­gna­ra Sohl­ma­na i prze­ka­zu­ją mu w zwi­ęzłych sło­wach ostat­nią wolę stry­ja: Al­fred ży­czył so­bie, aby otwar­to mu żyły na rękach, a na jed­ne­go z dwóch wy­ko­naw­ców te­sta­men­tu wy­zna­czył wła­śnie jego.
Wszy­scy trzej są skon­ster­no­wa­ni. Wśród pa­pie­rów zgro­ma­dzo­nych we wło­skiej wil­li zna­le­zio­no bo­wiem inny te­sta­ment, spo­rządzo­ny w 1893 roku, a więc wcze­śniej­szy, czy­li naj­wy­ra­źniej nie­wa­żny. Cie­ka­we, czym ró­żnią się obie wer­sje.
Pod ko­niec ty­go­dnia do San Remo do­cie­ra pocz­tą pe­łny od­pis te­sta­men­tu. Jego tre­ść wy­wo­łu­je przy­gnębie­nie. Udzia­ły bra­tan­ków i ich ro­dze­ństwa wy­ra­źnie się uszczu­pli­ły. Stryj prze­zna­czył dla ro­dzi­ny je­dy­nie uła­mek zgro­ma­dzo­ne­go ma­jąt­ku. W do­ku­men­cie jest na­pi­sa­ne czar­no na bia­łym, że wszyst­kie ak­cje i nie­ru­cho­mo­ści Al­fre­da No­bla mają zo­stać sprze­da­ne, nie­mal cały uzy­ska­ny w ten spo­sób ka­pi­tał prze­kszta­łco­ny w spe­cjal­ny fun­dusz, a od­set­ki z nie­go – zgod­nie z ostat­nią wolą Al­fre­da – prze­zna­czo­ne na do­rocz­ne na­gro­dy dla „tych, któ­rzy w ubie­głym roku uczy­ni­li naj­wi­ęcej dla do­bra ludz­ko­ści”, bez względu na to, w ja­kiej części świa­ta miesz­ka­ją.
Opis ten nie pa­su­je do żad­ne­go z ku­zy­nów, nie­za­le­żnie od tego, jak bli­scy byli Al­fre­do­wi. W swo­jej ostat­niej woli stryj okre­ślił też ja­sno, ja­kie kon­kret­nie chciał usta­no­wić na­gro­dy: jed­ną w dzie­dzi­nie fi­zy­ki, jed­ną w dzie­dzi­nie che­mii, jed­ną w dzie­dzi­nie fi­zjo­lo­gii lub me­dy­cy­ny, jed­ną w dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry i jed­ną dla tego, „kto do­ko­nał rze­czy naj­lep­szej lub naj­bar­dziej przy­czy­nił się do bra­ter­stwa mi­ędzy na­ro­da­mi oraz do zno­sze­nia lub ogra­ni­cze­nia ist­nie­jących ar­mii, a ta­kże do zwo­ły­wa­nia i roz­po­wszech­nia­nia kon­gre­sów po­ko­jo­wych”[1*].
Była to za­tem na­gro­da za po­kój – po­kój na świe­cie. Wśród bli­skich Al­fre­da No­bla na­to­miast wkrót­ce mia­ła wy­buch­nąć woj­na.
Już pó­źniej, w ci­ągu trwa­jącej czte­ry lata za­żar­tej wal­ki o pie­ni­ądze, na­wet sam król Oskar II nie omiesz­ka za­brać gło­su, wy­po­wia­da­jąc się sar­ka­stycz­nie o te­sta­men­cie Al­fre­da No­bla i gło­sząc, że sta­ru­szek dał się zwie­ść „po­ko­jo­wym fan­ta­stom, a zwłasz­cza mi­łu­jącym po­kój da­mom”. Pra­sa leje łzy nad bra­kiem uczuć pa­trio­tycz­nych wy­na­laz­cy, a przy­szły pre­mier Hjal­mar Bran­ting na­zy­wa jego do­na­cję „ogrom­nym błędem”.
Czter­na­ścio­ro bra­ta­nic i bra­tan­ków, zde­cy­do­wa­nie jesz­cze bar­dziej zmar­twio­nych, ma przed sobą dłu­gi i bo­le­sny czas. Co się sta­nie z ro­dzin­ną ro­syj­ską spó­łką naf­to­wą, je­śli oni stra­cą w niej wi­ęk­szo­ścio­we udzia­ły? Co będzie z nimi i ich ro­dzi­na­mi?
Ty­dzień pó­źniej jest ich już tyl­ko trzy­na­ścio­ro. Naj­młod­sza sio­stra Hjal­ma­ra, dwu­dzie­sto­trzy­let­nia Thy­ra, któ­ra za­le­d­wie kil­ka mie­si­ęcy wcze­śniej stra­ci­ła ojca, Ro­ber­ta, prze­by­wa w ro­dzin­nym ma­jąt­ku Getå pod Nor­r­köpin­giem. W po­nie­dzia­łko­wy po­ra­nek ska­rży się na złe sa­mo­po­czu­cie, a kil­ka go­dzin pó­źniej, pod­czas pie­cze­nia świ­ątecz­nych ciast, pada mar­twa na podło­gę.
W ga­ze­tach uka­zu­je się in­for­ma­cja, że praw­do­po­dob­nie do­zna­ła za­wa­łu ser­ca.

*

W oka­za­łej wil­li w San Remo z osza­ła­mia­jącym wi­do­kiem na Mo­rze Śró­dziem­ne od­by­wa się skrom­na ce­re­mo­nia ża­łob­na. Na­stęp­nie przy­by­li na miej­sce krew­ni i część miej­skich no­ta­bli od­pro­wa­dza­ją zma­rłe­go Al­fre­da No­bla na dwo­rzec ko­lei że­la­znej, ob­ser­wo­wa­ni przez tłu­my cie­kaw­skich. Or­sza­ko­wi to­wa­rzy­szy or­kie­stra – pod­czas gdy dębo­wa trum­na wraz z górą wie­ńców zo­sta­je prze­nie­sio­na z ka­ra­wa­nu do po­ci­ągu, roz­brzmie­wa Marsz ża­łob­ny Cho­pi­na. Szar­fy przy wie­lu wie­ńcach są w bar­wach na­ro­do­wych kra­jów, w któ­rych dzia­ła­ją fa­bry­ki dy­na­mi­tu – Włoch, Hisz­pa­nii, Szko­cji, Szwe­cji i, oczy­wi­ście, Fran­cji.
Do­cze­sne szcząt­ki zmie­rza­ją pro­sto do Sztok­hol­mu. Pod­jęto wszel­kie nie­zbęd­ne kro­ki w celu swo­bod­ne­go prze­kra­cza­nia gra­nic. Wśród mo­rza kwia­tów wy­pe­łnia­jących wa­gon mo­żna za­uwa­żyć czu­łe sło­wa po­że­gna­nia od naj­bli­ższych, ostat­nie po­zdro­wie­nia od przy­ja­ciół i pi­ęk­ne prze­sła­nie od in­ży­nie­ra An­drée: „Dzi­ęku­je­my i że­gna­my! Człon­ko­wie eks­pe­dy­cji po­lar­nej”.
Pod­czas gdy trum­na przez pięć dni prze­mie­rza Eu­ro­pę, do ga­zet nie prze­sta­ją na­pły­wać ne­kro­lo­gi. Ktoś wspo­mi­na pra­co­wi­to­ść oraz po­gar­dę dla pró­żno­ści Al­fre­da No­bla, ktoś inny jego skrom­ny ubiór i cier­pli­wo­ść do że­bra­ków. Szwedz­ko-nor­we­skie sto­wa­rzy­sze­nie z Pa­ry­ża pi­sze, że jego sło­wa nie­rzad­ko by­wa­ły twar­de, zwłasz­cza gdy wy­czu­wał hi­po­kry­zję, ale za­wsze kry­ła się za nimi praw­dzi­wa mi­ło­ść do lu­dzi. Jak wy­ra­zi to po­tem je­den z młod­szych wy­na­laz­ców, któ­rych wspie­rał: „Z głębo­kim ża­lem my­ślę o tym, jak wie­le chciał dać, a jak mało otrzy­mał”.
Bry­tyj­ski wspó­łpra­cow­nik No­bla na­pi­sze pó­źniej czter­na­sto­stro­ni­co­we roz­wa­ża­nia po­świ­ęco­ne zma­rłe­mu przy­ja­cie­lo­wi. Pod­kre­śli w nich in­ten­syw­no­ść jego oso­bo­wo­ści oraz rów­nie nie­prze­wi­dy­wal­ne co głębo­ko du­cho­we roz­mo­wy. Wy­zna, że No­bel po­tra­fił po­ru­szać się swo­bod­nie mi­ędzy ró­żny­mi te­ma­ta­mi, cza­sa­mi ta­kże mi­ędzy ró­żny­mi języ­ka­mi. Opi­sze go jako oso­bę ory­gi­nal­ną – ner­wo­wą, wręcz afek­to­wa­ną, i nie­zwy­kle wra­żli­wą na swo­im punk­cie. Rów­no­cze­śnie „był on ob­da­rzo­ny bez­gra­nicz­ną ener­gią i nie­zrów­na­ną wy­trwa­ło­ścią; nie bał się żad­ne­go nie­bez­pie­cze­ństwa i ni­g­dy nie ule­gał prze­ciw­no­ściom […]. Nie­okie­łzna­na od­wa­ga w po­łącze­niu z sub­tel­ną skrom­no­ścią sta­no­wi­ły naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne ce­chy jego oso­bo­wo­ści […]. Nie­du­że ja­sne oczy ocie­nio­ne buj­ny­mi brwia­mi były pe­łne wy­ra­zu i zdra­dza­ły jego nad­zwy­czaj­ną in­te­li­gen­cję”.
Wspo­mni ta­kże, że w du­żej mie­rze dro­gę wska­zał mu jego oj­ciec, Im­ma­nu­el.
W tam­tych dniach wie­lu dzien­ni­ka­rzy zwra­ca uwa­gę na fa­scy­nu­jącą pod­róż, jaką od­by­ła ta ro­dzi­na, od­kąd Im­ma­nu­el No­bel, „je­den z naj­wi­ęk­szych ge­niu­szów in­ży­nie­ryj­nych swo­ich cza­sów”, na po­cząt­ku wie­ku wal­czył o za­ist­nie­nie w Sztok­hol­mie. Mówi się, że Al­fre­do­wi i jego bra­ciom uda­ło się urze­czy­wist­nić wiel­ko­ść, jaką Im­ma­nu­el No­bel no­sił w so­bie.
Ran­kiem 22 grud­nia 1896 roku po­ci­ąg to­czy się po­wo­li przez okry­tą bia­łym pu­chem szwedz­ką sto­li­cę. Lo­ko­mo­ty­wa wy­ha­mo­wu­je pod sio­dło­wym da­chem dwor­ca cen­tral­ne­go, gdzie ram­pa prze­ła­dun­ko­wa wprost ugi­na się od naj­wi­ęk­szej licz­by eks­pe­dio­wa­nych pa­czek bo­żo­na­ro­dze­nio­wych od cza­su otwar­cia ko­lei pa­ństwo­wych.
Dzwo­nią dzwon­ki. Par­ska­ją ko­nie. Al­fred No­bel wró­cił do domu.

CZĘŚĆ I


 „Wszyst­ko to było w mo­jej ba­ńce, a po­tem ona pękła”
ALFRED NOBEL, ok. 1860 roku

SKRY­TE MA­RZE­NIA
Al­fred No­bel za­pi­sał się w dzie­jach jako wy­na­laz­ca dy­na­mi­tu, przez całe ży­cie jed­nak ma­rzył o in­nej ka­rie­rze. Po jego śmier­ci w zna­nych wy­łącz­nie jemu se­kret­nych miej­scach zna­le­zio­no dłu­gie i pe­łne pa­to­su po­ema­ty mi­ło­sne oraz kil­ka roz­po­czętych po­wie­ści. Ża­den jed­nak z tych cy­ze­lo­wa­nych w ta­jem­ni­cy utwo­rów ni­g­dy nie tra­fił do rąk czy­tel­ni­ków. Je­dy­ne z li­te­rac­kich dzieł, któ­re zo­sta­ło wy­dru­ko­wa­ne, to sztu­ka te­atral­na, wy­da­na na kil­ka ty­go­dni przed ode­jściem au­to­ra jego wła­snym sump­tem. Jej eg­zem­pla­rze (z wy­jąt­kiem trzech) znik­nęły – ro­dzi­na po­le­ci­ła znisz­czyć cały na­kład. Nie wol­no bo­wiem tak wspa­nia­łej spu­ści­zny bru­kać „tak sła­bym dra­ma­tem”.
W ci­ężkich chwi­lach Al­fred No­bel ina­czej pa­trzył na tę kwe­stię. Ni­g­dy nie prze­stał ma­rzyć o li­te­rac­kiej sła­wie. Ale ni­g­dy też nie prze­stał się wsty­dzić i dla­te­go ukry­wał to, co pi­sał.
A kie­dy w ko­ńcu zdo­był się na od­wa­gę, było już za pó­źno.
Mi­nie nie­mal sze­śćdzie­si­ąt lat, za­nim doj­dzie do od­kry­cia jed­nej z jego naj­lep­szych kry­jó­wek. W pe­wien wtor­ko­wy po­ra­nek na po­cząt­ku pa­ździer­ni­ka 2017 roku zmie­rzam wła­śnie w to miej­sce. To wto­rek inny niż wszyst­kie. Fir­my bo­ok­ma­cher­skie od ty­go­dni od­no­to­wu­ją nie­zwy­kłe ob­ro­ty, w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych na­zwi­ska głów­nych kan­dy­da­tów po­ja­wia­ją się i zni­ka­ją, kłębią się jak pi­łecz­ki bin­go, a w po­ran­nych pro­gra­mach te­le­wi­zyj­nych i ra­dio­wych eks­per­ci jak zwy­kle pró­bu­ją od­czy­ty­wać zna­ki na nie­bie. Pro­za­ik czy po­eta? Szok czy nuda?
Kie­dy idę spa­ce­rem po sztok­holm­skim bul­wa­rze Norr Mälar­strand, po­zo­sta­ło już tyl­ko kil­ka go­dzin do chwi­li, gdy sta­ły se­kre­tarz Aka­de­mii Szwedz­kiej otwo­rzy ro­ko­ko­we drzwi Sali Gie­łdy, obej­mie spoj­rze­niem mro­wie dzien­ni­ka­rzy i w kil­ku oszczęd­nych zda­niach uszczęśli­wi jesz­cze ni­cze­go nie­świa­do­me­go au­to­ra przy­zna­niem mu naj­wa­żniej­sze­go na świe­cie wy­ró­żnie­nia w dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry – Na­gro­dy No­bla.
Wody za­to­ki Rid­dar­fjär­den lśnią in­ten­syw­nie w nad­spo­dzie­wa­nie ostrym sło­ńcu. Wio­dę wzro­kiem po­nad roz­iskrzo­ną ta­flą ku ocie­nio­nej wy­spie Lån­ghol­men, gdzie żyła ro­dzi­na No­blów, nim na po­cząt­ku lat trzy­dzie­stych XIX stu­le­cia uro­dził się Al­fred. Gdzieś w głębi ma­ja­czy He­le­ne­borg – dla mnie to przede wszyst­kim na­zwa uli­cy, ale dla ro­dzi­ny, któ­ra miesz­ka­ła tam w la­tach sze­śćdzie­si­ątych, ustron­nie po­ło­żo­na pod­miej­ska po­sia­dło­ść i sce­ne­ria wiel­kiej ro­dzin­nej tra­ge­dii.
Idę da­lej wzdłuż wody. Kry­jów­ka, któ­rej szu­kam, znaj­du­je się w pod­zie­miach Ar­chi­wum Na­ro­do­we­go Szwe­cji, le­żące­go nie­opo­dal po­tężne­go mo­stu – Väster­bron. Po­zwa­lam so­bie na chwi­lę zbo­czyć z tra­sy i wcho­dzę na most, z któ­re­go roz­po­ście­ra się nad­zwy­czaj­nie pi­ęk­ny wi­dok na Sztok­holm. Sło­ńce ob­le­wa Rid­dar­hol­men i wzgó­rza Söder­mal­mu. Mi­ędzy masz­ta­mi kil­ku sta­rych ża­glow­ców ma­ja­czy bu­dy­nek ra­tu­sza z po­zła­ca­ną igli­cą na wie­ży. Tam w grud­niu od­będzie się uro­czy­sty ban­kiet z oka­zji przy­zna­nia ko­lej­nych Na­gród No­bla.
Al­fre­do­wi No­blo­wi nie było dane uj­rzeć słyn­nej sie­dzi­by sto­łecz­nych władz wznie­sio­nej z czer­wo­nej ce­gły. Bu­do­wę tego wspa­nia­łe­go gma­chu za­ko­ńczo­no w 1923 roku. Za cza­sów Al­fre­da w tym miej­scu stał na­pędza­ny parą młyn Eld­kvarn, w któ­rym mie­lo­no mąkę aż do wiel­kie­go po­ża­ru w 1878 roku.

*

Ar­chi­wum Na­ro­do­we leży na nie­wiel­kim wznie­sie­niu. Mam przy so­bie in­struk­cję, jak do­trzeć do kry­jów­ki Al­fre­da, to zna­czy list z lat pi­ęćdzie­si­ątych mi­nio­ne­go stu­le­cia, któ­ry pod­sy­cał moją cie­ka­wo­ść od chwi­li, gdy na­tra­fi­łam na nie­go w piw­ni­cach Fun­da­cji No­bla. Jego au­tor in­for­mo­wał Fun­da­cję o sen­sa­cyj­nym od­kry­ciu ar­chi­wal­nym. Zna­le­zio­ne przez nie­go ma­te­ria­ły „z po­wo­du nie­znacz­nej wiel­ko­ści tecz­ki i nie­ty­po­wej lo­ka­li­za­cji kry­jów­ki nie uj­rza­ły świa­tła dzien­ne­go, od­kąd Al­fred je na­pi­sał, czy­li częścio­wo w mło­do­ści, a częścio­wo u pro­gu wie­ku śred­nie­go”[1].
Je­den z ar­chi­wa­riu­szy cze­ka na mnie przy win­dach. Po­da­ję mu ko­pię li­stu.
„To zna­le­zi­sko, któ­re­go nie mie­li w rękach ani daw­ni ba­da­cze ar­chi­wów, ani bio­gra­fo­wie No­bla – czy­ta mężczy­zna z py­ta­jącym wy­ra­zem twa­rzy. – Nie­znacz­nej wiel­ko­ści”. Co miał na my­śli?
Zje­żdża­my na dół. Ma­te­ria­ły po­zo­sta­łe po Al­fre­dzie No­blu prze­nie­sio­no tu­taj, do Ar­chi­wum Na­ro­do­we­go, do­pie­ro w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych ubie­głe­go wie­ku, dwa­dzie­ścia lat po wspo­mnia­nym od­kry­ciu. Do­ku­men­ty i li­sty zaj­mu­jące czter­na­ście me­trów bie­żących pó­łek po­se­gre­go­wa­no we­dług no­we­go po­rząd­ku. Nikt nie wie, co się sta­ło z ma­ły­mi kar­tecz­ka­mi w nie­wła­ści­wych pu­de­łkach.
Rze­czy, któ­rych szu­ka­my, to kil­ka ze­szy­tów o wy­mia­rach 17 × 20 cen­ty­me­trów w czar­nych ce­ra­to­wych okład­kach, wy­pe­łnio­ne na po­cząt­ko­wych stro­nach cha­otycz­ny­mi za­pi­ska­mi wy­gląda­jący­mi na no­tat­ki z eks­pe­ry­men­tów che­micz­nych. Po kil­ku­dzie­si­ęciu la­tach le­że­nia w wil­got­nych pod­zie­miach Fun­da­cji No­bla po­zo­sta­łe stro­ny po­skle­ja­ły się ze sobą. Wszy­scy my­śle­li, że są pu­ste, ale pe­wien za­pa­mi­ęta­ły mól ar­chi­wal­ny otwo­rzył no­te­sy od tyłu i po­roz­dzie­lał ostat­nie stro­ny.
Nie były pu­ste.
Uszczęśli­wio­ny od­kryw­ca na­pi­sał do Fun­da­cji, że „Al­fred – przy­pusz­czal­nie dla wy­tchnie­nia od na­uko­wej pra­cy […] – po pro­stu ob­ra­cał ze­szyt i na tyl­nych kart­kach raz czar­nym atra­men­tem, raz ołów­kiem kre­ślił drob­ne szki­ce po­etyc­kie, za­pi­sy­wał swo­je my­śli i fi­lo­zo­ficz­ne roz­wa­ża­nia o wca­le nie­ba­ga­tel­nej war­to­ści”[2].
Od­kąd prze­czy­ta­łam te wer­sy po raz pierw­szy, za­pra­gnęłam zo­ba­czyć czar­ne ze­szy­ty w ory­gi­na­le.

*

W pod­zie­miach Ar­chi­wum Na­ro­do­we­go za­wsze utrzy­my­wa­na jest wła­ści­wa tem­pe­ra­tu­ra. Mi­ja­my re­ga­ły za­pe­łnio­ne zro­lo­wa­ny­mi ma­pa­mi z XVIII wie­ku. Na sto­le sto­ją dwie kunsz­tow­ne por­ce­la­no­we fi­li­żan­ki ozdo­bio­ne sta­rą szwedz­ko-nor­we­ską fla­gą unij­ną. Naj­wy­ra­źniej nie tra­fi­ły do żad­ne­go z pu­deł.
Do­ku­men­ty No­bla są prze­cho­wy­wa­ne w za­mkni­ęciu. Ar­chi­wa­riusz przy­no­si kar­to­ny i wska­zu­je mi miej­sce, gdzie mogę do nich zaj­rzeć. Nie­ste­ty, ze­szy­ty z czar­ny­mi okład­ka­mi są nie­mal we wszyst­kich. Znaj­du­ję od­ręcz­nie na­pi­sa­ne szki­ce dwóch po­wie­ści, rów­nież sztu­ki, pe­łne prze­kre­śleń i atra­men­to­wych klek­sów. Te utwo­ry zna­li już pierw­si bio­gra­fo­wie No­bla. Ale ory­gi­na­ły to coś zu­pe­łnie in­ne­go. Tu i ów­dzie wi­dać śla­dy po nie­chluj­nie, jak­by w de­spe­ra­cji wy­rwa­nych kart­kach, a z wy­sta­jących z grzbie­tu strzęp­ków pa­pie­ru mo­żna wno­sić, że rów­nież one były gęsto za­pi­sa­ne.
I nie za­wie­ra­ły no­ta­tek z eks­pe­ry­men­tów che­micz­nych.
W jed­nym z pu­deł na­tra­fiam na szkic pe­łne­go gnie­wu dwu­stron­ne­go po­ro­zu­mie­nia Al­fre­da z oj­cem Im­ma­nu­elem z lat sze­śćdzie­si­ątych XIX wie­ku, do­ty­czące­go ni­tro­gli­ce­ry­ny. Wstęp­ny szkic li­stu jest ory­gi­nal­ny. Z szorst­kie­go w to­nie ręko­pi­su wy­le­wa­ją się sil­ne emo­cje, w prze­ci­wie­ństwie do moc­no ocen­zu­ro­wa­nej wer­sji, „nie­uwła­cza­jącej żad­nej ze stron”, opu­bli­ko­wa­nej nie­gdyś przez Fun­da­cję No­bla.
Do­pie­ro w 1991 roku ujaw­nio­no rów­nież te bar­dziej dra­żli­we frag­men­ty[3].
W ko­ńcu mam przed sobą kil­ka ze­szy­tów z ce­ra­to­wy­mi okład­ka­mi, któ­re zda­ją się od­po­wia­dać opi­so­wi ich od­kryw­cy. Zga­dza się – na sa­mym ko­ńcu „ksi­ęgi la­bo­ra­to­ryj­nej” znaj­du­ję ro­man­tycz­ny dwu­na­sto­wer­so­wy wiersz za­pi­sa­ny ja­snym, ni­kłym ołów­kiem. Za­czy­na się na­stępu­jąco:
 
Gdy noc w od­wro­cie a brzask roz­wie­wa
dzi­ką fan­ta­zję go­rącz­ki snu
ga­sną z prze­pi­ęk­ną wi­zją We­nus
wes­tchnie­nia bez­sen­ne­go upo­je­nia.
 
W pu­dle leży ta­kże jed­na z tych „mi­ni­ma­li­stycz­nych” kar­te­czek, któ­ra sądząc po wy­glądzie, zo­sta­ła ode­rwa­na z ar­ku­sza z ob­li­cze­nia­mi ma­te­ma­tycz­ny­mi. Ten sam ołó­wek? Do­pi­sek do wier­sza?
 
Praw­da o ży­ciu się oto od­sła­nia
ze snu o szczęściu li wid­mo wspo­mnie­nia.
 
A więc to tym się zaj­mo­wał. Przez wie­le lat. Po­mi­ja­jąc wnio­ski pa­ten­to­we, Al­fred No­bel ni­g­dy, na­wet w przy­bli­że­niu, nie na­pi­sał tylu tek­stów fa­cho­wych co li­te­rac­kich. Spod jego pió­ra nie wy­szły żad­ne dzie­ła na­uko­we[4].

*

Wy­bi­ja go­dzi­na pierw­sza i na ca­łym świe­cie na ekra­nach te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych roz­bły­sku­je wia­do­mo­ść z ostat­niej chwi­li: Na­gro­da No­bla w dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry za rok 2017 zo­sta­ła przy­zna­na bry­tyj­skie­mu pi­sa­rzo­wi Ka­zuo Ishi­gu­ro. Dzi­ęki mo­żli­wo­ściom in­ter­ne­tu szyb­ko usta­la­my, że szczęśli­wy lau­re­at uro­dził się w Ja­po­nii, opu­ścił jed­nak kraj już jako sze­ścio­la­tek.
Przed mo­rzem mi­kro­fo­nów sta­ły se­kre­tarz Aka­de­mii Szwedz­kiej opo­wia­da, że twór­czo­ść Ishi­gu­ro sku­pia się w znacz­nej mie­rze na re­la­cji mi­ędzy te­ra­źniej­szo­ścią a prze­szło­ścią, na tym, „co jed­nost­ki i spo­łe­cze­ństwa mu­szą za­po­mnieć, aby prze­trwać”.
Dzien­ni­kar­ka o ja­po­ńskich ko­rze­niach zaj­mu­jąca się kul­tu­rą mówi wy­czer­pu­jąco i cie­pło, że w pi­sar­stwie Ishi­gu­ro naj­bar­dziej ceni to, że po­tra­fi on uchwy­cić – jak to na­zwa­ła – „za­prze­pasz­czo­ne ży­cie”; ży­cie, któ­re mo­gło się spe­łnić, ale się nie spe­łni­ło.
„Co na przy­kład pa­mi­ęta się z kra­ju, któ­ry opu­ści­ło się jako dziec­ko?” – za­da­je py­ta­nie.

 
Wesprzyj nas