Ingrid Carlberg kreśli wielowymiarowy portret niezwykłego człowieka, którego życie to materiał na kilka biografii.
Król dynamitu, o którego bogactwie krążyły legendy. Zbił fortunę na wojnie, ale pragnął pokoju na świecie. Pracowity wynalazca, który napisał więcej wierszy niż dzieł naukowych. Przedsiębiorczy biznesmen, który marzył o literackiej sławie, ale nigdy nie odważył się wydać książki. Alfred Nobel.
Od dzieciństwa spędzonego w ubóstwie w Sztokholmie, przez studia w Paryżu, konflikty rodzinne i uczuciowe porażki, aż po śmierć w San Remo – Ingrid Carlberg kreśli wielowymiarowy portret niezwykłego człowieka, którego życie to materiał na kilka biografii.
Zmarł bezdzietnie, a ze względu na ogromny majątek jego testament wzbudził wiele emocji. I wzbudza je do dziś, co roku w październiku, gdy ogłaszani są laureaci Nagrody Nobla. Co sprawiło, że postanowił przekazać fortunę na rzecz przyszłych badaczy i twórców? Czy był idealistą i liczył, że świat stanie się dzięki temu choć trochę lepszy? A może po prostu nie cierpiał swoich krewnych?
Ingrid Carlberg połączyła wnikliwe badania i dziennikarską dociekliwość z umiejętnością budowania wciągającej narracji. Odwiedziła archiwa w pięciu krajach i przejrzała tysiące prywatnych, nigdy nieopublikowanych listów. Jej książka rzuca nowe światło na postać genialnego wynalazcy, rozdartego między pacyfistycznym światopoglądem a tym, że swój majątek zawdzięczał „narzędziom śmierci”.
Nobel. Wybuchowy pacyfista
Przekład: Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 28 września 2022
PROLOG
Dziesiątego grudnia 1896 roku w godzinach przedpołudniowych dociera do Szwecji telegram. We wtorkową noc, dokładnie o drugiej nad ranem, sześćdziesięciotrzyletni Alfred Nobel zmarł nagle w swojej willi we włoskim San Remo. Stołeczny dziennik „Aftonbladet” zamieszcza informację jeszcze tego samego dnia. „Każdy światły Szwed boleje nad stratą jednego ze swych największych rodaków”, pisze gazeta, unikając jednak pytania, które wkrótce znajdzie się na ustach wszystkich: kto przejmie jego bogactwa?
Spekulacje na ten temat pojawią się na łamach dzienników już w następnych dniach, migając niczym latarnie chciwości wśród czerni nekrologów. Utrzymuje się, że majątek jest „jak na nasze warunki kolosalny”. Same roczne dochody wynoszą podobno miliony.
Dziennikarze robią szybkie wyliczenia. Alfred Nobel, słynny wynalazca, nie ma żony ani dzieci. Zarówno Robert, jak i Ludvig, jego dwaj znani bracia, już nie żyją. Niektórzy autorzy, ignorując wszelkie zastrzeżenia, rozpowszechniają informację, że „niezmierzony” spadek zostanie podzielony między dzieci Roberta i Ludviga. Tymczasem inżynier Salomon August Andrée szybko zwraca uwagę, że Alfred Nobel obiecał mu niedawno 26 tysięcy koron na kolejną próbę dotarcia na biegun północny balonem, z której to sumy – jak podkreślił – otrzymał na razie tylko 10 tysięcy.
Dzieci zmarłych braci jest czternaścioro. Ich pierworodni – Emanuel, syn Ludviga, i Hjalmar, syn Roberta – gdy tylko dociera do nich wiadomość o nagłym wylewie krwi do mózgu u stryja, nie zwlekając, już 8 grudnia udają się do Italii. Emanuel ma trzydzieści siedem lat, mieszka w Petersburgu i z całego potomstwa obu braci był chyba najbliższy Alfredowi. Trzydziestotrzyletni Hjalmar również miał z nim dosyć częsty kontakt, a obaj bratankowie nieraz osobiście doświadczali wielkoduszności stryja. Jeszcze w listopadzie Emanuel próbował znaleźć dla niego dobrego terapeutę, aby przywrócić prawidłową cyrkulację krwi i złagodzić dolegliwości sercowe. Niestety, żaden z bratanków nie dociera na czas do San Remo, podobnie jak dwudziestosześcioletni Ragnar Sohlman, współpracownik wynalazcy, który po szokującej wiadomości również natychmiast rusza na południe.
Dopiero pod wieczór 10 grudnia wszyscy trzej stają przy łóżku zmarłego, przytłoczeni smutkiem i świadomością, że Alfred zakończył swe dni tak, jak zwykle żył.
Samotnie.
Testament leży zdeponowany w Stockholms Enskilda Bank. Alfred Nobel podpisał go w obecności świadków niemal dokładnie rok wcześniej, pod koniec listopada 1895 roku. Bratankowie nie wiedzą o jego istnieniu.
W niedużej siedzibie banku przy Lilla Nygatan na sztokholmskiej starówce 15 grudnia, we wtorek, następuje złamanie pieczęci na dokumencie. Jego wybrane fragmenty zostają przetelegrafowane do Emanuela i Hjalmara w San Remo, ci zaś późnym wieczorem pukają do drzwi Ragnara Sohlmana i przekazują mu w zwięzłych słowach ostatnią wolę stryja: Alfred życzył sobie, aby otwarto mu żyły na rękach, a na jednego z dwóch wykonawców testamentu wyznaczył właśnie jego.
Wszyscy trzej są skonsternowani. Wśród papierów zgromadzonych we włoskiej willi znaleziono bowiem inny testament, sporządzony w 1893 roku, a więc wcześniejszy, czyli najwyraźniej nieważny. Ciekawe, czym różnią się obie wersje.
Pod koniec tygodnia do San Remo dociera pocztą pełny odpis testamentu. Jego treść wywołuje przygnębienie. Udziały bratanków i ich rodzeństwa wyraźnie się uszczupliły. Stryj przeznaczył dla rodziny jedynie ułamek zgromadzonego majątku. W dokumencie jest napisane czarno na białym, że wszystkie akcje i nieruchomości Alfreda Nobla mają zostać sprzedane, niemal cały uzyskany w ten sposób kapitał przekształcony w specjalny fundusz, a odsetki z niego – zgodnie z ostatnią wolą Alfreda – przeznaczone na doroczne nagrody dla „tych, którzy w ubiegłym roku uczynili najwięcej dla dobra ludzkości”, bez względu na to, w jakiej części świata mieszkają.
Opis ten nie pasuje do żadnego z kuzynów, niezależnie od tego, jak bliscy byli Alfredowi. W swojej ostatniej woli stryj określił też jasno, jakie konkretnie chciał ustanowić nagrody: jedną w dziedzinie fizyki, jedną w dziedzinie chemii, jedną w dziedzinie fizjologii lub medycyny, jedną w dziedzinie literatury i jedną dla tego, „kto dokonał rzeczy najlepszej lub najbardziej przyczynił się do braterstwa między narodami oraz do znoszenia lub ograniczenia istniejących armii, a także do zwoływania i rozpowszechniania kongresów pokojowych”[1*].
Była to zatem nagroda za pokój – pokój na świecie. Wśród bliskich Alfreda Nobla natomiast wkrótce miała wybuchnąć wojna.
Już później, w ciągu trwającej cztery lata zażartej walki o pieniądze, nawet sam król Oskar II nie omieszka zabrać głosu, wypowiadając się sarkastycznie o testamencie Alfreda Nobla i głosząc, że staruszek dał się zwieść „pokojowym fantastom, a zwłaszcza miłującym pokój damom”. Prasa leje łzy nad brakiem uczuć patriotycznych wynalazcy, a przyszły premier Hjalmar Branting nazywa jego donację „ogromnym błędem”.
Czternaścioro bratanic i bratanków, zdecydowanie jeszcze bardziej zmartwionych, ma przed sobą długi i bolesny czas. Co się stanie z rodzinną rosyjską spółką naftową, jeśli oni stracą w niej większościowe udziały? Co będzie z nimi i ich rodzinami?
Tydzień później jest ich już tylko trzynaścioro. Najmłodsza siostra Hjalmara, dwudziestotrzyletnia Thyra, która zaledwie kilka miesięcy wcześniej straciła ojca, Roberta, przebywa w rodzinnym majątku Getå pod Norrköpingiem. W poniedziałkowy poranek skarży się na złe samopoczucie, a kilka godzin później, podczas pieczenia świątecznych ciast, pada martwa na podłogę.
W gazetach ukazuje się informacja, że prawdopodobnie doznała zawału serca.
W okazałej willi w San Remo z oszałamiającym widokiem na Morze Śródziemne odbywa się skromna ceremonia żałobna. Następnie przybyli na miejsce krewni i część miejskich notabli odprowadzają zmarłego Alfreda Nobla na dworzec kolei żelaznej, obserwowani przez tłumy ciekawskich. Orszakowi towarzyszy orkiestra – podczas gdy dębowa trumna wraz z górą wieńców zostaje przeniesiona z karawanu do pociągu, rozbrzmiewa Marsz żałobny Chopina. Szarfy przy wielu wieńcach są w barwach narodowych krajów, w których działają fabryki dynamitu – Włoch, Hiszpanii, Szkocji, Szwecji i, oczywiście, Francji.
Doczesne szczątki zmierzają prosto do Sztokholmu. Podjęto wszelkie niezbędne kroki w celu swobodnego przekraczania granic. Wśród morza kwiatów wypełniających wagon można zauważyć czułe słowa pożegnania od najbliższych, ostatnie pozdrowienia od przyjaciół i piękne przesłanie od inżyniera Andrée: „Dziękujemy i żegnamy! Członkowie ekspedycji polarnej”.
Podczas gdy trumna przez pięć dni przemierza Europę, do gazet nie przestają napływać nekrologi. Ktoś wspomina pracowitość oraz pogardę dla próżności Alfreda Nobla, ktoś inny jego skromny ubiór i cierpliwość do żebraków. Szwedzko-norweskie stowarzyszenie z Paryża pisze, że jego słowa nierzadko bywały twarde, zwłaszcza gdy wyczuwał hipokryzję, ale zawsze kryła się za nimi prawdziwa miłość do ludzi. Jak wyrazi to potem jeden z młodszych wynalazców, których wspierał: „Z głębokim żalem myślę o tym, jak wiele chciał dać, a jak mało otrzymał”.
Brytyjski współpracownik Nobla napisze później czternastostronicowe rozważania poświęcone zmarłemu przyjacielowi. Podkreśli w nich intensywność jego osobowości oraz równie nieprzewidywalne co głęboko duchowe rozmowy. Wyzna, że Nobel potrafił poruszać się swobodnie między różnymi tematami, czasami także między różnymi językami. Opisze go jako osobę oryginalną – nerwową, wręcz afektowaną, i niezwykle wrażliwą na swoim punkcie. Równocześnie „był on obdarzony bezgraniczną energią i niezrównaną wytrwałością; nie bał się żadnego niebezpieczeństwa i nigdy nie ulegał przeciwnościom […]. Nieokiełznana odwaga w połączeniu z subtelną skromnością stanowiły najbardziej charakterystyczne cechy jego osobowości […]. Nieduże jasne oczy ocienione bujnymi brwiami były pełne wyrazu i zdradzały jego nadzwyczajną inteligencję”.
Wspomni także, że w dużej mierze drogę wskazał mu jego ojciec, Immanuel.
W tamtych dniach wielu dziennikarzy zwraca uwagę na fascynującą podróż, jaką odbyła ta rodzina, odkąd Immanuel Nobel, „jeden z największych geniuszów inżynieryjnych swoich czasów”, na początku wieku walczył o zaistnienie w Sztokholmie. Mówi się, że Alfredowi i jego braciom udało się urzeczywistnić wielkość, jaką Immanuel Nobel nosił w sobie.
Rankiem 22 grudnia 1896 roku pociąg toczy się powoli przez okrytą białym puchem szwedzką stolicę. Lokomotywa wyhamowuje pod siodłowym dachem dworca centralnego, gdzie rampa przeładunkowa wprost ugina się od największej liczby ekspediowanych paczek bożonarodzeniowych od czasu otwarcia kolei państwowych.
Dzwonią dzwonki. Parskają konie. Alfred Nobel wrócił do domu.
CZĘŚĆ I
„Wszystko to było w mojej bańce, a potem ona pękła”
ALFRED NOBEL, ok. 1860 roku
SKRYTE MARZENIA
Alfred Nobel zapisał się w dziejach jako wynalazca dynamitu, przez całe życie jednak marzył o innej karierze. Po jego śmierci w znanych wyłącznie jemu sekretnych miejscach znaleziono długie i pełne patosu poematy miłosne oraz kilka rozpoczętych powieści. Żaden jednak z tych cyzelowanych w tajemnicy utworów nigdy nie trafił do rąk czytelników. Jedyne z literackich dzieł, które zostało wydrukowane, to sztuka teatralna, wydana na kilka tygodni przed odejściem autora jego własnym sumptem. Jej egzemplarze (z wyjątkiem trzech) zniknęły – rodzina poleciła zniszczyć cały nakład. Nie wolno bowiem tak wspaniałej spuścizny brukać „tak słabym dramatem”.
W ciężkich chwilach Alfred Nobel inaczej patrzył na tę kwestię. Nigdy nie przestał marzyć o literackiej sławie. Ale nigdy też nie przestał się wstydzić i dlatego ukrywał to, co pisał.
A kiedy w końcu zdobył się na odwagę, było już za późno.
Minie niemal sześćdziesiąt lat, zanim dojdzie do odkrycia jednej z jego najlepszych kryjówek. W pewien wtorkowy poranek na początku października 2017 roku zmierzam właśnie w to miejsce. To wtorek inny niż wszystkie. Firmy bookmacherskie od tygodni odnotowują niezwykłe obroty, w mediach społecznościowych nazwiska głównych kandydatów pojawiają się i znikają, kłębią się jak piłeczki bingo, a w porannych programach telewizyjnych i radiowych eksperci jak zwykle próbują odczytywać znaki na niebie. Prozaik czy poeta? Szok czy nuda?
Kiedy idę spacerem po sztokholmskim bulwarze Norr Mälarstrand, pozostało już tylko kilka godzin do chwili, gdy stały sekretarz Akademii Szwedzkiej otworzy rokokowe drzwi Sali Giełdy, obejmie spojrzeniem mrowie dziennikarzy i w kilku oszczędnych zdaniach uszczęśliwi jeszcze niczego nieświadomego autora przyznaniem mu najważniejszego na świecie wyróżnienia w dziedzinie literatury – Nagrody Nobla.
Wody zatoki Riddarfjärden lśnią intensywnie w nadspodziewanie ostrym słońcu. Wiodę wzrokiem ponad roziskrzoną taflą ku ocienionej wyspie Långholmen, gdzie żyła rodzina Noblów, nim na początku lat trzydziestych XIX stulecia urodził się Alfred. Gdzieś w głębi majaczy Heleneborg – dla mnie to przede wszystkim nazwa ulicy, ale dla rodziny, która mieszkała tam w latach sześćdziesiątych, ustronnie położona podmiejska posiadłość i sceneria wielkiej rodzinnej tragedii.
Idę dalej wzdłuż wody. Kryjówka, której szukam, znajduje się w podziemiach Archiwum Narodowego Szwecji, leżącego nieopodal potężnego mostu – Västerbron. Pozwalam sobie na chwilę zboczyć z trasy i wchodzę na most, z którego rozpościera się nadzwyczajnie piękny widok na Sztokholm. Słońce oblewa Riddarholmen i wzgórza Södermalmu. Między masztami kilku starych żaglowców majaczy budynek ratusza z pozłacaną iglicą na wieży. Tam w grudniu odbędzie się uroczysty bankiet z okazji przyznania kolejnych Nagród Nobla.
Alfredowi Noblowi nie było dane ujrzeć słynnej siedziby stołecznych władz wzniesionej z czerwonej cegły. Budowę tego wspaniałego gmachu zakończono w 1923 roku. Za czasów Alfreda w tym miejscu stał napędzany parą młyn Eldkvarn, w którym mielono mąkę aż do wielkiego pożaru w 1878 roku.
Archiwum Narodowe leży na niewielkim wzniesieniu. Mam przy sobie instrukcję, jak dotrzeć do kryjówki Alfreda, to znaczy list z lat pięćdziesiątych minionego stulecia, który podsycał moją ciekawość od chwili, gdy natrafiłam na niego w piwnicach Fundacji Nobla. Jego autor informował Fundację o sensacyjnym odkryciu archiwalnym. Znalezione przez niego materiały „z powodu nieznacznej wielkości teczki i nietypowej lokalizacji kryjówki nie ujrzały światła dziennego, odkąd Alfred je napisał, czyli częściowo w młodości, a częściowo u progu wieku średniego”[1].
Jeden z archiwariuszy czeka na mnie przy windach. Podaję mu kopię listu.
„To znalezisko, którego nie mieli w rękach ani dawni badacze archiwów, ani biografowie Nobla – czyta mężczyzna z pytającym wyrazem twarzy. – Nieznacznej wielkości”. Co miał na myśli?
Zjeżdżamy na dół. Materiały pozostałe po Alfredzie Noblu przeniesiono tutaj, do Archiwum Narodowego, dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, dwadzieścia lat po wspomnianym odkryciu. Dokumenty i listy zajmujące czternaście metrów bieżących półek posegregowano według nowego porządku. Nikt nie wie, co się stało z małymi karteczkami w niewłaściwych pudełkach.
Rzeczy, których szukamy, to kilka zeszytów o wymiarach 17 × 20 centymetrów w czarnych ceratowych okładkach, wypełnione na początkowych stronach chaotycznymi zapiskami wyglądającymi na notatki z eksperymentów chemicznych. Po kilkudziesięciu latach leżenia w wilgotnych podziemiach Fundacji Nobla pozostałe strony posklejały się ze sobą. Wszyscy myśleli, że są puste, ale pewien zapamiętały mól archiwalny otworzył notesy od tyłu i porozdzielał ostatnie strony.
Nie były puste.
Uszczęśliwiony odkrywca napisał do Fundacji, że „Alfred – przypuszczalnie dla wytchnienia od naukowej pracy […] – po prostu obracał zeszyt i na tylnych kartkach raz czarnym atramentem, raz ołówkiem kreślił drobne szkice poetyckie, zapisywał swoje myśli i filozoficzne rozważania o wcale niebagatelnej wartości”[2].
Odkąd przeczytałam te wersy po raz pierwszy, zapragnęłam zobaczyć czarne zeszyty w oryginale.
W podziemiach Archiwum Narodowego zawsze utrzymywana jest właściwa temperatura. Mijamy regały zapełnione zrolowanymi mapami z XVIII wieku. Na stole stoją dwie kunsztowne porcelanowe filiżanki ozdobione starą szwedzko-norweską flagą unijną. Najwyraźniej nie trafiły do żadnego z pudeł.
Dokumenty Nobla są przechowywane w zamknięciu. Archiwariusz przynosi kartony i wskazuje mi miejsce, gdzie mogę do nich zajrzeć. Niestety, zeszyty z czarnymi okładkami są niemal we wszystkich. Znajduję odręcznie napisane szkice dwóch powieści, również sztuki, pełne przekreśleń i atramentowych kleksów. Te utwory znali już pierwsi biografowie Nobla. Ale oryginały to coś zupełnie innego. Tu i ówdzie widać ślady po niechlujnie, jakby w desperacji wyrwanych kartkach, a z wystających z grzbietu strzępków papieru można wnosić, że również one były gęsto zapisane.
I nie zawierały notatek z eksperymentów chemicznych.
W jednym z pudeł natrafiam na szkic pełnego gniewu dwustronnego porozumienia Alfreda z ojcem Immanuelem z lat sześćdziesiątych XIX wieku, dotyczącego nitrogliceryny. Wstępny szkic listu jest oryginalny. Z szorstkiego w tonie rękopisu wylewają się silne emocje, w przeciwieństwie do mocno ocenzurowanej wersji, „nieuwłaczającej żadnej ze stron”, opublikowanej niegdyś przez Fundację Nobla.
Dopiero w 1991 roku ujawniono również te bardziej drażliwe fragmenty[3].
W końcu mam przed sobą kilka zeszytów z ceratowymi okładkami, które zdają się odpowiadać opisowi ich odkrywcy. Zgadza się – na samym końcu „księgi laboratoryjnej” znajduję romantyczny dwunastowersowy wiersz zapisany jasnym, nikłym ołówkiem. Zaczyna się następująco:
Gdy noc w odwrocie a brzask rozwiewa
dziką fantazję gorączki snu
gasną z przepiękną wizją Wenus
westchnienia bezsennego upojenia.
W pudle leży także jedna z tych „minimalistycznych” karteczek, która sądząc po wyglądzie, została oderwana z arkusza z obliczeniami matematycznymi. Ten sam ołówek? Dopisek do wiersza?
Prawda o życiu się oto odsłania
ze snu o szczęściu li widmo wspomnienia.
A więc to tym się zajmował. Przez wiele lat. Pomijając wnioski patentowe, Alfred Nobel nigdy, nawet w przybliżeniu, nie napisał tylu tekstów fachowych co literackich. Spod jego pióra nie wyszły żadne dzieła naukowe[4].
Wybija godzina pierwsza i na całym świecie na ekranach telefonów komórkowych rozbłyskuje wiadomość z ostatniej chwili: Nagroda Nobla w dziedzinie literatury za rok 2017 została przyznana brytyjskiemu pisarzowi Kazuo Ishiguro. Dzięki możliwościom internetu szybko ustalamy, że szczęśliwy laureat urodził się w Japonii, opuścił jednak kraj już jako sześciolatek.
Przed morzem mikrofonów stały sekretarz Akademii Szwedzkiej opowiada, że twórczość Ishiguro skupia się w znacznej mierze na relacji między teraźniejszością a przeszłością, na tym, „co jednostki i społeczeństwa muszą zapomnieć, aby przetrwać”.
Dziennikarka o japońskich korzeniach zajmująca się kulturą mówi wyczerpująco i ciepło, że w pisarstwie Ishiguro najbardziej ceni to, że potrafi on uchwycić – jak to nazwała – „zaprzepaszczone życie”; życie, które mogło się spełnić, ale się nie spełniło.
„Co na przykład pamięta się z kraju, który opuściło się jako dziecko?” – zadaje pytanie.