Terra Alta to jałowa, niegościnna ziemia w południowo-zachodniej Katalonii, gdzie niemal nic się nie dzieje, a miejscowi wciąż żyją wspomnieniem bitwy nad Ebro, mimo że od zakończenia wojny domowej minęło już 80 lat.


Pewnego niedzielnego poranka tym cichym zakątkiem wstrząsa wiadomość o wyjątkowo brutalnym morderstwie; jego ofiarami padli bogaty miejscowy przedsiębiorca Francisco Adell, jego żona oraz ich służąca. Do wyjaśnienia przyczyn tajemniczej i odrażającej zbrodni zostaje powołana specjalna ekipa dochodzeniowa. Należy do niej śledczy Melchior Marín, który mimo młodego wieku ma za sobą mroczną przeszłość: jest synem prostytutki, pracował dla kartelu narkotykowego, był aresztowany i osadzony w więzieniu.

Jednak pod wpływem osobistej tragedii i lektury Nędzników Wiktora Hugo odmienił swoje życie — zafascynowany postacią Javerta został policjantem. Do Terra Alta trafił kilka lat wcześniej, po tym jak bohatersko powstrzymał atak islamskich terrorystów i przełożeni, aby zapewnić mu bezpieczeństwo, zdecydowali o jego przeniesieniu z Barcelony na prowincję.

Sprawa Adellów stanie się dla Melchiora wyzwaniem zarówno zawodowym, jak i osobistym, któremu stawi czoła z największym zaangażowaniem. Będzie musiał odbyć podróż do przeszłości, skonfrontować wielką literaturę i stworzone przez nią wzorce osobowe z dramatem codzienności i uczestniczącymi w nim zwykłymi ludźmi, a jego niezłomne zasady zostaną wystawione na próbę.

Czy chociaż uda mu się ocalić niedawno odnalezione szczęście rodzinne?

Javier Cercas, ur. 1962, hiszpański pisarz, tłumacz, dziennikarz. Jest Katalończykiem, wykłada literaturę hiszpańską na uniwersytecie w Gironie. Stale współpracuje z dziennikiem „El País”. Autor sześciu powieści, zbiorów opowiadań, esejów. Debiutował pod koniec lat 80., sławę jednak przyniosła mu dopiero opublikowana w roku 2001 powieść Żołnierze spod Salaminy. Książka doczekała się wielu wydań w Hiszpanii i przetłumaczono ją na kilkanaście języków, w tym na polski (W.A.B. 2005). Na jej podstawie zrealizowano film w 2003 r. Po polsku ukazała się także powieść Prędkość światła (W.A.B., 2010) oraz balansująca na pograniczu historycznej kroniki i politycznego thrillera Anatomia chwili (Noir sur Blanc, 2014).

Javier Cercas
Terra Alta
Przekład: Adam Elbanowski
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 17 sierpnia 2022
 
 

1

Mel­chior wci­ąż jest w swo­im biu­rze i go­tu­je się na ma­łym ogniu, z nie­cier­pli­wo­ścią wy­cze­ku­jąc ko­ńca noc­nej słu­żby, kie­dy dzwo­ni te­le­fon. To ko­le­ga z dy­żur­ki ko­mi­sa­ria­tu: w ma­sía[1] ro­dzi­ny Adel­lów są dwa tru­py, mel­du­je.
– Tych od Gráfi­cas Adell? – pyta Mel­chior.
– Tak – od­po­wia­da po­li­cjant. – Wiesz, gdzie to jest?
– W po­bli­żu szo­sy do Vi­lal­ba dels Arcs, praw­da?
– Wła­śnie.
– Mamy tam ko­goś?
– Ru­iza i May­ola. Przed chwi­lą dzwo­ni­li.
– Już jadę.
Do tego mo­men­tu noc była jak za­wsze spo­koj­na. O wcze­snej go­dzi­nie nie­mal ni­ko­go nie ma w ko­mi­sa­ria­cie i kie­dy Mel­chior gasi świa­tło, za­my­ka biu­ro i wkła­da­jąc ma­ry­nar­kę, zbie­ga po opu­sto­sza­łych scho­dach, ci­sza pa­nu­jąca w bu­dyn­ku jest tak przy­tła­cza­jąca, że przy­po­mi­na­ją mu się jego pierw­sze dni tu­taj, w Ter­ra Alta, gdy wci­ąż był przy­zwy­cza­jo­ny do miej­skie­go ha­ła­su i wiej­ska ci­sza nie po­zwa­la­ła za­snąć, ska­zu­jąc go na czu­wa­nie, któ­re zwal­czał za po­mo­cą środ­ków na­sen­nych i lek­tu­ry po­wie­ści. To wspo­mnie­nie przy­wra­ca mu za­po­mnia­ny ob­raz czło­wie­ka, ja­kim był wów­czas, czte­ry lata wcze­śniej, kie­dy przy­był do Ter­ra Alta; przy­wra­ca ta­kże nie­od­par­tą myśl, że tam­ten mężczy­zna i on to dwie ró­żne oso­by, tak od­mien­ne jak prze­stęp­ca i oby­wa­tel sza­nu­jący pra­wo, jak Jean Val­je­an i pan Ma­de­le­ine, roz­dwo­jo­ny i pe­łen sprzecz­no­ści bo­ha­ter Nędz­ni­ków, jego ulu­bio­nej po­wie­ści.
Na par­te­rze Mel­chior po­bie­ra z ma­ga­zy­nu bro­ni wal­the­ra P99 ka­li­bru 9 mi­li­me­trów i pu­de­łko z na­bo­ja­mi, roz­my­śla­jąc, że już od daw­na nie czy­tał Nędz­ni­ków i że tego po­ran­ka będzie mu­siał zre­zy­gno­wać ze wspól­ne­go śnia­da­nia z żoną i cór­ką.
Idzie do ga­ra­żu, wsia­da do swo­je­go opla cor­sy, wy­je­żdża i mi­ja­jąc park za­baw przed ko­mi­sa­ria­tem, dzwo­ni do sie­rżan­ta Bla­ia.
– Módl się, żeby to było coś wa­żne­go, co masz mi do po­wie­dze­nia, za­twar­dzia­ły Hisz­pa­ńcu – bur­czy za­spa­nym gło­sem sie­rżant. – Je­śli nie, po­wie­szę cię za jaja.
– Są dwa tru­py w ma­sía Adel­lów – mówi Mel­chior.
– Adel­lów? Ja­kich Adel­lów?
– Tych od Gráfi­cas Adell.
– Nie pier­dol.
– Pier­do­lę – od­po­wia­da Mel­chior. – Przed chwi­lą dzwo­nił pa­trol. Ruiz i May­ol już tam są. Je­stem w dro­dze.
Na­gle obu­dzo­ny sie­rżant Blai za­czy­na go in­stru­ować.
– Nie mów mi, co mam ro­bić – prze­ry­wa mu Mel­chior. – Po­wiedz tyl­ko jed­no: mam za­wia­do­mić Sa­lo­ma i tech­ni­ków po­li­cyj­nych?
– Nie, te­le­fo­na­mi ja się zaj­mę – mówi sie­rżant Blai. – Trze­ba za­wia­do­mić wszyst­kich jak leci. Ty zaj­mij się za­bez­pie­cze­niem miej­sca zbrod­ni, opie­częto­wa­niem domu…
– Spo­koj­nie, sie­rżan­cie – po­now­nie prze­ry­wa mu Mel­chior. – Będę tam za pięć mi­nut.
– Daj mi pół go­dzi­ny – mówi sie­rżant Blai i mru­czy, jak­by roz­ma­wiał nie z Mel­chio­rem, tyl­ko z sa­mym sobą: – Adel­lo­wie, ja pier­dzie­lę. Szy­ku­je się za­je­bi­sta roz­ró­ba.
Mel­chior, nie włączyw­szy sy­gna­łu ani nie umie­ściw­szy ko­gu­ta na da­chu opla, pędzi uli­ca­mi Gan­de­sy, któ­re o tej po­rze są nie­mal tak wy­ma­rłe jak scho­dy i ko­ry­ta­rze ko­mi­sa­ria­tu. Nie­mal wy­ma­rłe, od cza­su do cza­su bo­wiem mija ja­kie­goś ro­we­rzy­stę w stro­ju ro­we­rzy­sty, bie­ga­cza w stro­ju bie­ga­cza albo sa­mo­chód, któ­ry nie wia­do­mo, czy wra­ca po dłu­giej so­bot­niej nocy, czy za­czy­na dłu­gi nie­dziel­ny dzień. Nad Ter­ra Alta wsta­je świt, nie­bo w po­pie­la­tej to­na­cji za­po­wia­da po­ra­nek bez sło­ńca. Przy ho­te­lu Pi­qué Mel­chior skręca w lewo, opusz­cza Gan­de­sę i podąża szo­są do Vi­lal­ba dels Arcs. Przy­spie­sza i po kil­ku mi­nu­tach zje­żdża na nie­utwar­dzo­ną dro­gę, któ­ra po stu me­trach do­pro­wa­dza go do ma­sía. Re­zy­den­cję ota­cza ka­mien­ny mur na­szpi­ko­wa­ny na gó­rze ka­wa­łka­mi szkła i pra­wie ca­łko­wi­cie po­ro­śni­ęty blusz­czem. Sze­ro­ka, podłu­żna me­ta­lo­wa bra­ma po­ma­lo­wa­na brązo­wą far­bą jest uchy­lo­na, przed nią stoi wóz pa­tro­lo­wy, a jego nie­bie­skie świa­tła mi­ga­ją w bla­sku świ­tu; przy sa­mo­cho­dzie Ruiz usi­łu­je, jak się wy­da­je, po­cie­szyć ko­bie­tę o in­dia­ńskich ry­sach, któ­ra sie­dzi na ka­mien­nej ła­wie i szlo­cha.
Mel­chior wy­sia­da z auta i pyta Ru­iza, co się sta­ło.
– Nie wiem – od­po­wia­da funk­cjo­na­riusz ze słu­żby pa­tro­lo­wej, wska­zu­jąc na ko­bie­tę. – To ku­char­ka za­trud­nio­na w tym domu. To ona dzwo­ni­ła. Mówi, że w środ­ku leży dwo­je mar­twych lu­dzi.
Ko­bie­ta dy­go­cze od stóp do głów, pła­cze rzew­ny­mi łza­mi, wy­cie­ra­jąc dło­nie w far­tuch. Mel­chior pró­bu­je ją uspo­ko­ić i za­da­je to samo py­ta­nie, któ­re wcze­śniej skie­ro­wał do Ru­iza, ale je­dy­ną od­po­wie­dzią jest pe­łne prze­ra­że­nia spoj­rze­nie i nie­zro­zu­mia­ły be­łkot.
– Gdzie May­ol? – pyta Mel­chior.
– Jest w środ­ku – od­po­wia­da Ruiz.
Mel­chior pro­si go, by zo­stał na miej­scu, opie­częto­wał bra­mę i cze­ka­jąc na po­zo­sta­łych ko­le­gów, za­opie­ko­wał się ko­bie­tą. Sam zaś wcho­dzi przez bra­mę, któ­rej strze­gą dwie ka­me­ry, i szyb­kim kro­kiem prze­mie­rza ście­żkę wio­dącą przez sta­ran­nie utrzy­ma­ny ogród – po­ra­sta­ją go wierz­by, drze­wa mor­wo­we i cze­re­śnie, róże, na­parst­ni­ce, sto­krot­ki, pe­onie, iry­sy, ge­ra­nium, fio­łki i ja­śmi­ny – aż za za­krętem uka­zu­je się fa­sa­da sta­re­go trzy­pi­ętro­we­go domu z oka­za­ły­mi drew­nia­ny­mi drzwia­mi, bal­ko­na­mi za­bez­pie­czo­ny­mi kra­tą, pod­da­szem, gdzie wid­nie­ją okien­ne wy­ku­sze. May­ol, któ­ry wła­śnie do­strze­gł Mel­chio­ra, stoi wspar­ty o fu­try­nę drzwi, nogi lek­ko mu dy­go­czą, obie dło­nie ma za­ci­śni­ęte na kol­bie pi­sto­le­tu, a jego ciem­no­nie­bie­ski mun­dur od­ci­na się na tle ciem­nej ochry fa­sa­dy. Przy­wo­łu­je śled­cze­go ge­stem ręki.
Mel­chior wy­ci­ąga broń i jed­no­cze­śnie do­strze­ga fan­ta­zyj­ny wzór opo­ny od­ci­śni­ęty na ście­żce, któ­ra w tym miej­scu roz­sze­rza się i two­rzy pod­jazd przed uchy­lo­ny­mi drzwia­mi domu.
– Wsze­dłeś do środ­ka? – pyta May­ola, sta­jąc przy dru­giej fra­mu­dze.
– Nie – od­po­wia­da May­ol.
– Ktoś jest we­wnątrz?
– Nie wiem.
Mel­chior wi­dzi, że za­mek nie zo­stał wy­ła­ma­ny. Pa­trzy na May­ola: ob­la­ny po­tem, w jego oczach wi­dać strach.
– Stań za mną – roz­ka­zu­je mu.
Kop­nia­kiem otwie­ra drzwi i wcho­dzi do domu. Za­cho­wu­jąc ostro­żno­ść, z May­olem za ple­ca­mi spraw­dza po­grążo­ny w pó­łm­ro­ku par­ter: sień z wie­sza­ka­mi, ku­fer, wi­try­na z ksi­ążka­mi, fo­te­le, win­da, ła­zien­ka, dwie sy­pial­nie z sza­fa­mi na odzież, nie­tkni­ęte łó­żka, por­ce­la­no­we dzba­ny, do­brze za­opa­trzo­na spi­żar­nia z bu­tel­ka­mi wina. Po­tem wspi­na się na pi­ętro po ka­mien­nych scho­dach, któ­re wy­cho­dzą na ogrom­ny sa­lon oświe­tlo­ny je­dy­nie wi­szącą pod su­fi­tem lam­pą. To, co wi­dzi przed sobą, przez nie­ko­ńczące się se­kun­dy utrzy­mu­je go w sta­nie ja­kie­jś znie­wa­la­jącej nie­rze­czy­wi­sto­ści, z któ­rej wy­ry­wa go do­pie­ro ago­nal­ny jęk wy­mio­tu­jące­go na podło­gę May­ola.
– Boże dro­gi! – be­łko­cze po­li­cjant ze słu­żby pa­tro­lo­wej, wy­plu­wa­jąc od­ra­ża­jącą pap­kę żó­łci z reszt­ka­mi je­dze­nia. – Co tu się sta­ło?
To dla Mel­chio­ra pierw­szy ob­raz zbrod­ni, od­kąd przy­je­chał do Ter­ra Alta, i cho­ciaż wcze­śniej oglądał ich wie­le, ni­g­dy cze­goś ta­kie­go nie wi­dział.
Za­krwa­wio­na mia­zga dwóch ciał, bry­ły czer­wo­no­fio­le­to­we­go mi­ęsa, na­prze­ciw­ko sie­bie, na ka­na­pie i na fo­te­lu, ob­le­pio­ne grud­ka­mi ja­kie­jś cie­czy – mie­sza­ni­ny krwi, wnętrz­no­ści, chrząstek, skó­ry – któ­ra spla­mi­ła ta­kże ścia­ny, podło­gę i na­wet gzyms ko­min­ka. W po­wie­trzu wisi ostry odór krwi, ska­to­wa­ne­go, tor­tu­ro­wa­ne­go cia­ła i oso­bli­we wra­że­nie, jak­by czte­ry ścia­ny po­ko­ju za­cho­wa­ły w so­bie sko­wyt dro­gi przez mękę, któ­rej były świad­kiem, ale jed­no­cze­śnie Mel­chior wy­czu­wa w po­miesz­cze­niu – i to być może naj­bar­dziej nim wstrząsnęło – dziw­ny za­pach eks­cy­ta­cji, czy może eu­fo­rii, coś, co nie daje się okre­ślić, a je­śli mia­łby zna­le­źć na to ja­kieś sło­wa, na­zwa­łby to eks­plo­zją ma­ka­brycz­ne­go kar­na­wa­łu, obłąka­ńcze­go ry­tu­ału, upoj­ną ofia­rą z ludz­kiej krwi.
Oszo­ło­mio­ny, sta­ra­jąc się nie za­cie­rać śla­dów, pod­cho­dzi do tej prze­ra­ża­jącej po­dwój­nej pląta­ni­ny mi­ęsa (na podło­dze leżą dwa po­dar­te i za­krwa­wio­ne ka­wa­łki ma­te­ria­łu, z pew­no­ścią słu­żące jako kne­ble), a kie­dy sta­je przed ka­na­pą, wi­dzi, że dwa spły­wa­jące krwią kor­pu­sy to zwło­ki lu­dzi tor­tu­ro­wa­nych i skru­pu­lat­nie po­kro­jo­nych – mężczy­zny i ko­bie­ty. Wy­dłu­ba­no im oczy, wy­rwa­no pa­znok­cie, zęby, uszy, ob­ci­ęto sut­ki, roz­kro­jo­no brzu­chy, wy­ci­ągni­ęto z nich wnętrz­no­ści i roz­rzu­co­no wo­kół. Wi­dać nad­to, po si­wa­wej sza­ro­ści wło­sów i po chu­dych, wątłych człon­kach (czy ra­czej tym, co z nich zo­sta­ło), że są to zwło­ki dwoj­ga sta­rych lu­dzi.
Mel­chior ma wra­że­nie, że przy ra­chi­tycz­nym świe­tle wi­szącej pod su­fi­tem lam­py mó­głby go­dzi­na­mi przy­glądać się temu wi­do­wi­sku.
– To Adel­lo­wie? – pyta.
May­ol, któ­ry stał parę kro­ków za nim, te­raz pod­cho­dzi i Mel­chior pyta go po­now­nie.
– Wy­da­je mi się, że to oni – od­po­wia­da po­li­cjant z pa­tro­lu.
Mel­chior wi­dział kil­ka­krot­nie Adel­lów na zdjęciach w lo­kal­nej pra­sie i pi­smach re­gio­nal­nych, ale ni­g­dy ich nie spo­tkał i pa­trząc na tę ma­sa­krę, nie po­tra­fi odświe­żyć pa­mi­ęci.
– Zo­stań tu. Niech nikt ni­cze­go nie do­ty­ka – mówi do May­ola. – Sie­rżant już chy­ba przy­je­chał. Ro­zej­rzę się.
Ma­sía jest ogrom­na, ma nie­zli­czo­ne po­ko­je i zo­sta­ła prze­bu­do­wa­na w sty­lu, któ­ry Mel­chio­ro­wi przy­po­mi­na re­por­taż z ilu­stro­wa­ne­go ma­ga­zy­nu ar­chi­tek­tów; za­cho­wa­no sta­rą kon­struk­cję, a całą resz­tę uno­wo­cze­śnio­no. Mi­ędzy pierw­szym a dru­gim pi­ętrem jest usy­tu­owa­ny po­ko­ik, daw­niej za­pew­ne ma­ga­zyn, w któ­rym Mel­chior znaj­du­je pa­nel z kil­ko­ma wy­łączo­ny­mi mo­ni­to­ra­mi: to cen­tral­ka alar­mo­wa, ale wszyst­ko jest wy­ga­szo­ne.
Wcho­dzi na dru­gie pi­ętro i tra­fia na wiel­ki pro­sto­kąt­ny po­kój z sze­ścio­ma pa­ra­mi drzwi, z któ­rych dwo­je jest sze­ro­ko otwar­tych. Za pierw­szy­mi mie­ści się sy­pial­nia ma­łże­ńska, gdzie pa­nu­je roz­gar­diasz po prze­szu­ka­niu: z łó­żka ści­ągni­ęto prze­ście­ra­dło, ko­łdrę, po­dusz­ki i ma­te­rac, któ­re zmi­ęto­szo­ne ci­śni­ęto w kąt; przej­rza­no i roz­be­be­szo­no sto­li­ki noc­ne, ko­mo­dy i sza­fy; krze­sła, fo­te­le i sto­łki roz­włó­czo­no po ca­łym po­miesz­cze­niu, po­dob­nie jak po­ściel, ubra­nia, bie­li­znę i ka­wa­łki pla­sti­ku, szkła i me­ta­lu, któ­re – jak prze­ko­nu­je się Mel­chior – są szcząt­ka­mi te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, roz­dep­ta­nych, po­zba­wio­nych kart SIM; tub­ki po le­kar­stwach, kre­mach, ma­ściach, pan­to­fle, kap­cie, ma­ga­zy­ny, ga­ze­ty, ulot­ki, sko­ru­py fi­li­ża­nek i szkla­nek, pu­ste ku­fry; pi­ęk­ny kru­cy­fiks z drew­na i ko­ści sło­nio­wej, ob­raz olej­ny z Najświ­ęt­szym Ser­cem Je­zu­sa i licz­ne fo­to­gra­fie ro­dzin­ne opra­wio­ne w srebr­ne ram­ki zo­sta­ły ze­rwa­ne ze ścian i rzu­co­ne na podło­gę uło­żo­ną z wie­lo­barw­nych pły­tek. Mel­chior jest prze­ko­na­ny, że to sy­pial­nia sta­rusz­ków, i przy­gląda­jąc się ba­ła­ga­no­wi, za­sta­na­wia się, czy mor­der­cy byli zwy­kły­mi zło­dzie­ja­mi, czy też szu­ka­li cze­goś, co być może zna­le­źli albo nie. Przez sze­ro­ko otwar­te drzwi wcho­dzi do na­stęp­ne­go po­ko­ju i od­kry­wa ko­lej­ne zwło­ki: gru­bo­ko­ści­sta ko­bie­ta o słom­ko­wych wło­sach i bar­dzo ja­snej skó­rze sie­dzi na podło­dze obok roz­ba­bra­ne­go łó­żka, opar­ta o ścia­nę, z opusz­czo­ną ni­sko gło­wą. Ma na so­bie kre­mo­wą ko­szu­lę noc­ną i nie­bie­ski szla­frok, wy­ba­łu­sza oczy, jak­by zo­ba­czy­ła dia­bła, w czo­le wi­dać otwór wiel­ko­ści dzie­si­ęcio­cen­to­wej mo­ne­ty, z któ­re­go aż do nosa i ust ci­ągnie się stru­ga za­krzep­ni­ętej krwi. Mel­chior ogląda po­zo­sta­łe czte­ry po­ko­je – sa­lon i trzy sy­pial­nie – ale nie ma tam nic szcze­gól­ne­go. Po­tem wcho­dzi na trze­cie pi­ętro, gdzie mie­ści się pod­da­sze, robi ob­chód i od razu stwier­dza, że na­past­ni­cy tam nie do­tar­li. Wy­gląda przez okno i wi­dząc na dole pięć sa­mo­cho­dów za­par­ko­wa­nych przed bra­mą ma­sía, po­sta­na­wia ze­jść.
Kie­dy do­cie­ra na pierw­sze pi­ętro, sie­rżant Blai i ka­pral Sa­lom ogląda­ją zwło­ki sta­rusz­ków. Trzej ko­le­dzy z eki­py tech­ni­ków po­li­cyj­nych, sto­jąc za ple­ca­mi funk­cjo­na­riu­szy, w mil­cze­niu przy­go­to­wu­ją swój sprzęt. Na wi­dok Mel­chio­ra Blai pyta:
– Jest wi­ęcej zwłok?
Sie­rżant ma czter­dzie­ści pięć lat, ale wy­gląda na mniej. Ma wy­go­lo­ną gło­wę, jest ubra­ny w ob­ci­słe dżin­sy i prążko­wa­ną ko­szu­lę, któ­ra uwi­dacz­nia jego bi­cep­sy i umi­ęśnio­ny tors. W by­strych nie­bie­skich oczach wpa­trzo­nych w ob­raz ma­sa­kry ry­su­je się nie­do­wie­rza­nie i obrzy­dze­nie.
– Jesz­cze jed­ne – od­po­wia­da Mel­chior. – Ko­bie­ta. Za­bi­li ją jed­nym strza­łem, ale oszczędzi­li jej tor­tur.
– To chy­ba ru­mu­ńska słu­żąca – do­my­śla się Blai. – Ku­char­ka twier­dzi, że z nimi miesz­ka­ła.
– Po­kój sta­rych jest wy­wró­co­ny do góry no­ga­mi – ci­ągnie Mel­chior. – To pew­nie ich sy­pial­nia. Na podło­dze leżą ka­wa­łki te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, któ­re tam­ci skru­pu­lat­nie roz­dep­ta­li. Wi­dzie­li­ście śla­dy opon w ogro­dzie?
Sie­rżant Blai przy­ta­ku­je, nie od­wra­ca­jąc wzro­ku od Adel­lów.
– To je­dy­na rzecz, któ­ra mnie w tym dzi­wi – mówi Mel­chior. – Wszyst­ko inne su­ge­ru­je za­wo­dow­ców.
– Albo psy­cho­pa­tów – twier­dzi Blai. – Żeby nie po­wie­dzieć opęta­ńców. Bo komu przy­szło­by do gło­wy zro­bić coś ta­kie­go?
– O tym od razu po­my­śla­łem – przy­ta­ku­je Mel­chior. – O ja­ki­mś obrzędzie. Ale te­raz już tak nie uwa­żam.
– Bo? – pyta Blai.
Mel­chior wzru­sza ra­mio­na­mi.
– Nie wy­wa­ży­li drzwi – od­po­wia­da. – Odłączy­li ka­me­ry i alarm. Znisz­czy­li ko­mór­ki i za­bra­li kar­ty SIM, że­by­śmy nie mo­gli spraw­dzić, do­kąd dzwo­ni­li sta­rusz­ko­wie. Z pre­me­dy­ta­cją pod­da­li ich tor­tu­rom. Ro­bo­ta spe­cja­li­stów. Mo­żli­we, że cho­dzi­ło o ra­bu­nek i pew­nie za­bra­li kosz­tow­no­ści i pie­ni­ądze, cho­ciaż ni­g­dzie nie wi­dzia­łem żad­ne­go sej­fu. Ale czy ta ma­sa­kra pa­su­je do ra­bun­ku? Mo­żli­we, że szu­ka­li cze­goś kon­kret­ne­go i dla­te­go ich tor­tu­ro­wa­li.
– Za­pew­ne – mówi sie­rżant Blai. – W ka­żdym ra­zie to, że są za­wo­dow­ca­mi, nie wy­klu­cza, że są też psy­cho­pa­ta­mi. Ani tego, że cho­dzi­ło o ja­kiś obrzęd. Co o tym my­ślisz, Sa­lom?
Ka­pral jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny przy­gląda się zwło­kom oboj­ga sta­rusz­ków, jak­by nie da­wał wia­ry temu, co wi­dzi. Jest tak po­ru­szo­ny, że ca­łko­wi­cie prze­pa­dło gdzieś jego zwy­kłe opa­no­wa­nie: bla­dy, wy­trąco­ny z rów­no­wa­gi, gło­śno sa­pie, lek­ko dy­go­cze mu gór­na war­ga. Ma roz­wi­chrzo­ną bro­dę, jest oty­ły, nosi nie­mod­ne oku­la­ry, przez co wy­da­je się znacz­nie star­szy od Bla­ia, cho­ciaż ma tyl­ko parę lat wi­ęcej.
– Też bym nie po­wie­dział, że to ro­bo­ta pro­fe­sjo­na­li­stów – od­po­wia­da. – Chy­ba masz ra­cję, że to byli ja­cyś de­wian­ci.
– Zna­łeś ich?
– Tych sta­rych? – od­po­wia­da py­ta­niem Sa­lom, wska­zu­jąc pal­cem zma­sa­kro­wa­ne cia­ła. – Oczy­wi­ście. Ich cór­ka i zięć to moi przy­ja­cie­le. Od wie­lu lat. – Zwra­ca­jąc się do Mel­chio­ra, do­da­je: – Two­ja żona też ich zna.
Za­pa­da ci­sza. Sa­lo­mo­wi uda­je się opa­no­wać drże­nie ust. Sie­rżant Blai wzdy­cha zre­zy­gno­wa­ny i mówi:
– Cóż, za­dzwo­nię do Tor­to­sy. Sami nie mo­że­my się tym za­jąć.
Kie­dy sie­rżant roz­ma­wia z Re­gio­nal­ną Eki­pą Do­cho­dze­nio­wą, Mel­chior i Sa­lom jesz­cze przez chwi­lę przy­gląda­ją się ma­sa­krze.
– Wiesz, o czym my­ślę? – pyta Mel­chior.
Sa­lom po­wo­li do­cho­dzi do sie­bie. W ka­żdym ra­zie ta­kie spra­wia wra­że­nie.
– O czym? – pyta.
– O tym, co po­wie­dzia­łeś mi pierw­sze­go dnia, kie­dy tu przy­je­cha­łem.
– A co ci wte­dy po­wie­dzia­łem?
– Że w Ter­ra Alta ni­g­dy nic się nie dzie­je.

 

 
Wesprzyj nas