Fascynująca przygoda i niezwykły efekt badań autorki, która ujawnia zaskakującą prawdę o legendarnym buncie na „Bounty”, najsłynniejszej morskiej historii wszech czasów.


28 kwietnia 1789 roku na pokładzie niewielkiego żaglowca HMS „Bounty”, który półtora roku wcześniej wyruszył z misją transportową na południowy Pacyfik, doszło do rebelii. Załoga, pod przywództwem Fletchera Christiana, przejęła kontrolę nad okrętem, zmuszając dowódcę okrętu, Williama Bligha, i wiernych mu marynarzy do opuszczenia jednostki. W czasie gdy buntownicy obrali kurs na Tahiti, Bligh wraz z osiemnastoma członkami załogi przepłynął w niewielkiej szalupie 3500 mil morskich i bezpiecznie dotarł do wybrzeża wyspy Timor.

Minęły ponad dwa stulecia, odkąd Fletcher Christian zbuntował się przeciwko porucznikowi Blighowi, a szczegóły tej owianej tajemnicą rebelii na końcu świata pozostają wciąż żywe i tak intrygujące, jak prawda kryjąca się za jej legendą. Caroline Alexander przy pisaniu książki wykorzystała materiały z rozprawy w sądzie wojennym dziesięciu buntowników z HMS „Bounty” schwytanych na Tahiti. Alexander znakomicie opisuje, w jaki sposób mit romantycznego bohatera w zachodniej cywilizacji lepiej służył zdradzieckiemu Christianowi niż drażliwemu, ale odważnemu Blighowi, którego czterdziestoośmiodniowa gehenna w otwartej łodzi pozostaje jednym z największych wyczynów żeglarskich w historii.

“Bunt na Bounty” jest fascynującą opowieścią o legendarnym epizodzie z dziejów Wielkiej Brytanii, a zarazem barwnym opisem przygody na niebezpiecznych wodach Pacyfiku w wyjątkowym okresie odkryć geograficznych i dominacji morskiej Royal Navy. Alexander zaspokaja jednak także dużo większą potrzebę: ukazuje, że prawda jest nieuchwytna, podlega interpretacji historycznej oraz może być – nawet po kilku wiekach – przedstawiona w nowym świetle.

Caroline Alexander – brytyjska pisarka i scenarzystka. Jest autorką międzynarodowego bestsellera “Niezłomny. Legendarna wyprawa Shackletona i statku „Endurance” na Antarktydę” (Wydawnictwo Poznańskie 2021) oraz czterech innych książek non fiction., a także nowego przekładu Iliady Homera na angielski. Współpracuje z „New Yorkerem”, „Grantą”, „Smithsonian Magazine”, „Outside Magazine” oraz „National Geographic”. Jest również scenarzystką i współproducentką nagradzanego filmu dokumentalnego The Endurance. Mieszka na farmie w New Hampshire.

Caroline Alexander
Bunt na Bounty. Historia prawdziwa
Przekład: Fabian Tryl
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 27 lipca 2022
 
 


OD AUTORKI

Podczas pracy nad niniejszą książką podjęto starania, aby tam, gdzie to tylko możliwe, wykorzystać i zacytować materiały źródłowe z pierwszej ręki. Były one pełne rozmaitych błędów językowych, które na etapie prac nad tym wydaniem zostały poddane korekcie, aby niepotrzebnie nie utrudniały zrozumienia sensu.
Szczególnie duże zamieszanie zauważyć można w przypadku zapisu imion i nazwisk, co również starano się w tym wydaniu ujednolicić. Nazwy geograficzne pojawiają się w swoich ówczesnych formach, przy czym przy pierwszej wzmiance w nawiasach znajduje się ich współczesny odpowiednik: Coupang (Kupang), cieśnina Endeavour (Cieśnina Torresa).
Dzień żeglarski (nautyczny) rozpoczyna się i kończy w południe, kiedy dokonuje się obserwacji słońca, a nie o północy, jak w czasie cywilnym. Tak więc bunt na „Bounty” wybuchł rankiem 28 kwietnia 1789 roku, zarówno w czasie żeglarskim, jak i cywilnym – niemniej około czterech godzin później, według kalendarza żeglarskiego, był już 29 kwietnia. Czasami jednak dochodzi do dość niezręcznych sytuacji, kiedy te dwa systemy kolidują ze sobą, jak wówczas, gdy powracający statek wchodzi do portu, a bieżące wpisy do dziennika okrętowego rozpoczęte na morzu wznawiane są na lądzie. Nie podjęto żadnej próby zamiany czasu żeglarskiego na cywilny – daty wydarzeń zapisanych na morzu podane są zgodnie z dziennikiem okrętowym.
Wszystkie odległości przebyte na morzu podane są w milach morskich. Mila morska to 6116 stóp, czyli jedna minuta szerokości geograficznej, podczas gdy mila angielska to 5280 stóp (odpowiednio 1852 i 1609 metrów – przyp. tłum.). Wszystkie temperatury zanotowane w dzienniku okrętowym podane są w stopniach Fahrenheita.
Jeden funt szterling (1£) dzielił się na dwadzieścia szylingów (20S); gwinea odpowiadała 1£ i 1S. Wartość ówczesnej waluty można zmierzyć pewnymi wskaźnikami standardu życia. Na przykład matka Fletchera Christiana spodziewała się, że za 40 gwinei rocznie będzie mogła prowadzić wygodne życie. Kapitan okrętu wojennego pierwszej klasy otrzymywał miesięczne wynagrodzenie w wysokości 28£ 0S 0d (28 funtów, 0 szylingów, 0 pensów), porucznik 7£ 0S 0d (7 funtów, 0 szylingów, 0 pensów), a marynarz 1£ 4S 0d (1 funt, 4 szylingi, 0 pensów) – bez potrąceń!

PRELUDIUM

Spithead, zima 1787 roku


Na falach zmętniałego zimowego morza kołysał się niewielki okręt, na którym młody brytyjski porucznik marynarki wojennej z niepokojem oczekiwał na najważniejszą i najtrudniejszą podróż w swojej wciąż krótkiej, ale obiecującej karierze. Trzydziestotrzyletni William Bligh został wybrany przez rząd Jego Królewskiej Mości, aby z Tahiti na południowym Pacyfiku zabrać sadzonki chlebowca, a następnie przetransportować je na plantacje w Indiach Zachodnich. Jak większość Pacyfiku, Tahiti – Otaheiti – nadal była mało znana. Przez wszystkie wieki podróży morskich na jej wodach zakotwiczyło mniej niż tuzin statków przybyłych z Europy. W jednej z owych podróży uczestniczył także sam Bligh, dziesięć lat wcześ­niej, kiedy pływał pod dowództwem wielkiego kapitana Cooka. Teraz miał poprowadzić własną ekspedycję – jeden niewielki statek o nazwie „Bounty”.
Po przybyciu do Spithead, na początku listopada, zaprowiantowaniu i zaopatrzeniu statku na osiemnaście miesięcy Bligh z niepokojem oczekiwał na ostateczne rozkazy admiralicji, które pozwoliłyby mu wyruszyć w morze. Czekała go podróż licząca około 16 tysięcy mil, podczas której musiał przepłynąć wokół przylądka Horn, jednego z tych najbardziej sprzyjających występowaniu burz obszarów na świecie. Bligh doskonale wiedział, że w razie dalszego opóźnienia dopłynie do przylądka, kiedy pogoda będzie najgorsza z możliwych. Zanim jednak pod koniec listopada dotarły rozkazy, warunki atmosferyczne w samym Spithead pogorszyły się do tego stopnia, że Bligh zdołał dopłynąć zaledwie do Wight, skąd sfrustrowany napisał list do Duncana Campbella, swojego wuja i mentora.
„Jeżeli istnieje jakaś kara, którą można by wymierzyć grupie ludzi za zaniedbania, jestem pewien, że powinna zostać nałożona na admiralicję – pisał z gniewem 10 grudnia 1787 roku – za trzytygodniowe przetrzymywanie mnie w tym miejscu podczas łagodnego, odpowiedniego wiatru, który wyprowadził poza kanał wszystkie statki z wyjątkiem mojego, chociaż ja chciałem tego najbardziej”.
Niemal dwa tygodnie później zmuszony był powrócić do Spit­head, nadal zmagając się po drodze ze złą pogodą. „Nie da się powiedzieć, jaki może być tego wynik” – pisał Bligh do Campbella, ale jego niepokój narastał. „Będę starał się ominąć [Horn], ale przy silnych wichurach, jeżeli towarzyszyć im będzie deszcz ze śniegiem, moi ludzie nie będą w stanie tego znieść… W rzeczy samej, czuję, że moja podróż jest bardzo mozolna, i mam nadzieję, że cokolwiek by się wydarzyło, moja biedna rodzina będzie miała z czego żyć. Pociesza mnie to – kontynuował z pewnym samozadowoleniem – że cieszę się dobrym zdrowiem, i wiem, że cokolwiek mogłoby się wydarzyć, mam na to zasoby. Mój mały stateczek jest w najlepszym porządku, z moimi ludźmi i oficerami jest wszystko w porządku i czują się szczęśliwi pod moimi rozkazami”.
W końcu 23 grudnia 1787 roku „Bounty” opuścił Anglię i po trudnym rejsie dotarł do Santa Cruz na Teneryfie. Zakupiono tu świeżą żywość i dokonano napraw, gdyż silne sztormy uszkodziły statek. „Pierwsze fale, które w nas uderzyły, uniosły wszystkie zapasowe reje i część omasztowania” – informował Bligh, ponownie pisząc do Campbella. „Kolejne połamały kliny łodzi i roztrzaskały je, a ja wraz z moją biedną małą załogą zostałem pogrzebany w morzu…”
Pomimo wyjścia w morze z irytującym opóźnieniem, burzliwego rejsu i niezliczonej liczby mil, które wciąż były przed nim, Bligh był teraz bardzo zdeterminowany – dużo bardziej nawet niż wówczas, kiedy wyruszał po raz pierwszy. 17 lutego 1788 roku skorzystał z tego, że napotkał brytyjski statek wielorybniczy, „Queen of London”, aby przesłać wiadomość sir Josephowi Banksowi, swojemu patronowi i człowiekowi, który stał za całym owym chlebowcowym przedsięwzięciem. „Jestem szczęśliwy i zadowolony z mojego małego statku, teraz jesteśmy w stanie okrążyć pół setki światów – pisał Bligh – zarówno moi Ludzie, jak i Oficerowie są posłuszni i dobrze usposobieni, a na obliczu każdego z nich widać radość i zadowolenie. Jestem przekonany, że nic bardziej nie sprzyja zdrowiu – nie mam powodu, aby wymierzać kary, gdyż nie mam przestępców, a wszystko wychodzi naprzeciw moim najbardziej optymistycznym oczekiwaniom”. „Wszyscy moi Oficerowie i Młodzi Dżentelmeni są posłuszni i dobrze usposobieni – kontynuował w tym samym tonie w liście do Campbella – i teraz tak dobrze się rozumiemy, że powinniśmy pozostać takimi przez całą podróż…”
Bligh był głęboko przekonany, że będą to jego ostatnie wiadomości z podróży na Tahiti. Jednak koszmarna pogoda na przylądku Horn sprawiała więcej kłopotu, niż mógł się spodziewać. Po całym miesiącu zmagań z burzami i wiejącymi w przeciwnym kierunku wichrami uznał swoją porażkę i zmienił kurs na Przylądek Dobrej Nadziei. Kierując się na Tahiti, mógł popłynąć przez Ocean Indyjski i Ziemię van Diemena (obecnie Tasmania) okrężną drogą, która była dłuższa od jego pierwotnej trasy o ponad dziesięć tysięcy mil.
„Przybyłem tu wczoraj – pisał do Campbella 25 maja z najbardziej wysuniętego na południe krańca Afryki – po tym, jak u przylądka Horn przez trzydzieści dni doświadczyłem fatalnej pogody… Myślałem, że przeżyłem już najgorsze, co można napotkać na morzu, ale nigdy nie widziałem tak gwałtownych wiatrów ani tak gigantycznych fal”. Nie mógł się oprzeć, aby nie dodać, że holenderski statek, który również dotarł do przylądka, pokonanie trasy przypłacił trzydziestoma zabitymi na pokładzie, a wielu innych członków załogi ciężko zachorowało. Bligh tymczasem przyprowadził całą swoją załogę, wszyscy byli w dobrej kondycji.
Załoga „Bounty” spędziła na przylądku cały miesiąc, dochodząc do siebie, i pod koniec czerwca była gotowa do wypłynięcia. Nadal mieli przed sobą trudne zadanie, ale Bligh miał teraz znacznie większą pewność siebie niż wówczas, kiedy rozpoczynał podróż. W rzeczy samej, okazał się idealnym dowódcą, którego odwaga, duch i entuzjazm w obliczu trudności i opóźnień rosły, a nie słabły. Wraz ze swoim statkiem i załogą przetrwał najgorsze trudy, z jakimi, według swoich przewidywań, miał okazję się zmierzyć.
Nastała długo oczekiwana cisza. Ale kiedy ponad rok później została przerwana, korespondencja Bligha dotarła nie z przylądka ani pozostałych portów, do których mógłby przybić na oczekiwanej trasie do domu, ale z Coupang (Kupang) w Holenderskich Indiach Wschodnich. Wiadomość, którą przekazywał w listach do Duncana Campbella, Josepha Banksa, a przede wszystkim swojej żony Elizabeth, była zupełnie nieoczekiwana, tak niezwiązana ze strumieniem zdecydowanych i pewnych siebie listów z poprzedniego roku, że niemal niezrozumiała.
„Moja Najdroższa Betsy – pisał 19 sierpnia 1789 roku wyraźnie zmęczony Bligh do żony – jestem teraz w części świata, w której nigdy nie spodziewałem się znaleźć, ale jest to jednak miejsce, które przyniosło mi ulgę i uratowało życie… Wiedz zatem, moja Droga Betsy, że straciłem «Bounty»…”

„PANDORA”

Tahiti, rok 1791


O świcie pięknego, pogodnego i wietrznego marcowego dnia młody mężczyzna, a w zasadzie jeszcze nastolatek, pożegnał się z żoną. Następnie wyszedł ze swojego schludnego domku, malowniczo położonego u podnóża wzniesienia ukrytego pośród drzew cytrusowych, i wybrał się na przechadzkę w góry. Mocno opalony i wytatuowany tradycyjnymi męskimi wzorami na pośladkach, mógł uchodzić za jednego z Tahitańczyków, których napotkał na swojej drodze. Peter Heywood był jednak Anglikiem, a nie „Indianinem”, a dokładna obserwacja wykazałaby, że jeden wzór wytatuowany na jego nodze nie został wykonany na miejscu, ale wywodził się z tradycji wyspy Man. Młody Heywood mieszkał tutaj, w swoim idyllicznym domu z ogrodem tuż nad zatoką Matavai, od września 1791 roku, kiedy dowodzący „Bounty” oficer pokładowy Fletcher Christian wysadził jego samego i piętnastu jego towarzyszy na Tahiti, po czym zniknął w ciemnościach nocy, aby nie pojawić się nigdy więcej.
Peter Heywood, kadet „Bounty” w dniu, kiedy wybuchł bunt, a statek przejął jego bliski przyjaciel i daleki krewny Fletcher Christian, dopiero za kilka tygodni miał ukończyć siedemnaście lat. Z rozkazu Christiana porucznik Bligh i osiemnastu oddanych mu ludzi zostało zmuszonych do wyjścia za burtę, gdzie czekała na nich jedna z niewielkich łodzi z „Bounty”. Zostali tam, kołysząc się na bezkresnym Pacyfiku, czekając na pewną śmierć.
Dowództwo Christiana nad buntownikami miało trwać około pięciu miesięcy. Kiedy w końcu skierował „Bounty” z powrotem na Tahiti, zamierzając po raz ostatni postawić nogę na wyspie, uczynił tak, ponieważ jego kompania podzieliła się na kilka frakcji. Większość jego ludzi wolała zaryzykować i szukać szczęścia na Tahiti, chociaż mieli świadomość, że w końcu zacznie ich szukać brytyjski okręt wojenny. Inni pozostali lojalni wobec Bligha, ale wbrew woli zatrzymano ich na pokładzie „Bounty”.
Peter Heywood był jednym z ostatnich ludzi, którzy pożegnali się z Christianem. Pomimo wszystko nadal traktował go z dużą sympatią. Później, kiedy „Bounty” odpłynął na dobre, odwrócił się na pięcie na plaży i zdecydował o potrzebie budowania nowego życia. Teraz, rześkiego marcowego dnia, półtora roku po zniknięciu Christiana, Peter wyruszał z przyjaciółmi w góry. Kiedy jednak odszedł nie więcej niż sto metrów od swojego domu, dogonił go mężczyzna, który oznajmił, że na horyzoncie pojawił się statek.
Po tym, jak wspiął się na wzgórze za swoim domem, skąd otwierał się widok na morze, Heywood rzeczywiście zauważył statek, który znajdował się w odległości zaledwie kilku mil. Marynarz twierdził później, że widok ten sprawił mu „największą radość”, chociaż prawdopodobnie emocje, które wówczas nim targały, były nieco bardziej skomplikowane. Popędziwszy w dół wzgórza, wpadł z ową nowiną do pobliskiego domu, w którym mieszkał jego bliski przyjaciel, kadet George Stewart. Zanim jednak on i Stewart dotarli na statek, na jego pokładzie znalazł się już inny człowiek, Joseph Coleman, zbrojmistrz „Bounty”. Po tym, jak przedstawili się jako byli członkowie załogi „Bounty”, Heywood i Stewart zostali zatrzymani i trafili do aresztu. Okręt ten, „Pandora”, został wysłany specjalnie po to, aby zatrzymać buntowników i oddać ich wymiarowi sprawiedliwości w Anglii. Poranne godziny 23 marca 1791 roku były ostatnimi, jakie Peter Heywood spędził na Tahiti.
*

Wiadomość o buncie na pokładzie uzbrojonego statku Jego Królewskiej Mości dotarła do Anglii niemal dokładnie rok wcześniej. Wieść nadeszła w jeszcze bardziej niezwykły sposób niż sam bunt – posłańcem był bowiem nie kto inny, jak sam porucznik William Bligh. Po tym, jak Fletcher Christian porzucił go i lojalnych mu ludzi na łodzi u wybrzeży wyspy Tofua, Bligh, wbrew wszystkim możliwym przeciwnościom losu, przepłynął ową niewielką, liczącą około 7 metrów jednostką 3618 mil i po czterdziestu ośmiu dniach dotarł ostatecznie do Timoru w Holenderskich Indiach Wschodnich. Tutaj jego wygłodzona i zrozpaczona załoga została humanitarnie przyjęta przez dość nieufne władze holenderskie. W końcu po tym, jak udało mu się znaleźć transport dla siebie i swoich ludzi, 13 marca 1790 roku Bligh przybył do Anglii, triumfując, ale nadal płonąc gniewem.
Informacje o buncie i opisy buntowników zostały szybko rozesłane do portów brytyjskich i holenderskich. W Zatoce Botanicznej wieści te zainspirowały siedemnastu skazańców do ucieczki, po której mieli zamiar dołączyć do „piratów” na Tahiti. Chociaż początkowo przypuszczano, że dwa hiszpańskie okręty wojenne na Pacyfiku zdołały zatrzymać „Bounty”, admiralicja wolała nie ryzykować i zaczęła przygotowywać wyprawę, której celem miało być pojmanie buntowników. Koszt i ciężar wysłania kolejnego okrętu na Pacyfik nie były perspektywą zbyt pociągającą: wydawało się, że Anglia stoi na progu nowej wojny z Hiszpanią, i do służby zaciągano wszystkich dostępnych ludzi i wszystkie okręty. Porzucenie brytyjskiego oficera marynarki wojennej pośrodku Pacyfiku i ucieczka z własnością Jego Królewskiej Mości były wszak skandalem, który nie mógł pozostać bezkarny. Ostatecznie na polowanie na buntowników wysłana została dwudziestoczterodziałowa fregata „Pandora”, którą dowodził kapitan Edward Edwards.
Wyruszywszy na początku listopada 1790 roku, „Pandora” szybko i spokojnie dotarła do Tahiti, unikając straszliwych burz, z którymi trzy lata wcześniej musiał się zmagać „Bounty”. O ile jego załoga liczyła czterdziestu sześciu ludzi, o tyle „Pandora” miała ich na pokładzie o stu więcej. Dowódca „Pandory”, kapitan Edwards, dziewięć lat wcześniej, kiedy dowodził okrętem „Narcissus” u północno-wschodnich wybrzeży Ameryki, sam niemal stał się ofiarą buntu. Ostatecznie pięciu niedoszłych buntowników uczestniczących w owym nieudanym spisku zostało powieszonych, dwóch kolejnych skazano na chłostę – dwieście i pięćset batów – a przywódcę buntu powieszono zakutego w kajdany. Jak miały pokazać wydarzenia, kapitan Edwards nigdy nie zapomniał, że on, sam niemal będąc ofiarą buntu, ściga teraz prawdziwych buntowników.
Na „Pandorze” płynął również świeżo awansowany podporucznik Thomas Hayward, kadet z „Bounty”, który towarzyszył Blighowi w jego epickiej podróży otwartą łodzią. Wciąż mając w pamięci świeże wspomnienie pragnienia, straszliwego głodu, niebezpieczeństwa i czystego strachu towarzyszących mu podczas podróży, Hayward był jak najbardziej chętny do pomocy w pościgu za ludźmi, którzy odpowiadali za jego gehennę. Co więcej, jego wiedza na temat wód otaczających Tahiti i jej mieszkańcach była pomocna w nawigacji i sprzyjała zabiegom dyplomatycznym na wyspie, a znajomość z dawnymi towarzyszami z „Bounty” mogła pomóc zidentyfikować buntowników.
Tak więc w marcu 1791 roku, przy bezchmurnym niebie i łagodnej bryzie, z „Pandory” ujrzano porośnięte gęstym lasem malownicze szczyty Tahiti. Bliżej, tuż za grzmiącymi kipielami i falami, zobaczyć było można górskie wodospady, wdzięczne palmy i lśniące czarne wulkaniczne plaże. Pasażerowie nielicznych statków, które tu kotwiczyły, zawsze usiłowali opisywać owo przypominające senną wizję piękno pierwszego wrażenia, jaki sprawiał widok wynurzającej się z Pacyfiku wyspy. Bligh określił Tahiti mianem raju na ziemi.
Teraz, kiedy „Pandora” płynęła spokojnie po czystych błękitnych wodach, niosąc sprawiedliwość i zemstę, na jej powitanie wyruszono w czółnach lub wpław. „Zanim rzuciliśmy kotwicę – napisał Edwards w swoim oficjalnym raporcie dla admiralicji – na pokład wszedł Joseph Coleman, zbrojmistrz z «Bounty», z kilkoma tubylcami”. Coleman był jednym z czterech ludzi, których Bligh wskazał jako niewinnych buntu i przetrzymywanych wbrew woli. Zaraz po wejściu na pokład Coleman natychmiast zaczął zapewniać, że należał do innej frakcji. Z szesnastu ludzi, których Christian pozostawił na Tahiti, dwaj mieli już na sumieniu zabójstwo, niejako siebie nawzajem. Charles Churchill, starszy mat i człowiek opisywany jako „najbardziej morderczy” z buntowników, został zabity przez swojego towarzysza, Matthew Thompsona, starszego marynarza z Wight. Śmierć Churchilla została z kolei pomszczona przez jego tahitańskich przyjaciół, którzy zamordowali Thompsona, a następnie złożyli go „jako ofiarę dla swoich bogów”, jak beznamiętnie zanotował Edwards.
W tym czasie, w trakcie kotwiczenia statku, Peter Heywood dowiedział się od innego ze swoich tahitańskich przyjaciół, że na pokładzie znajduje się jego dawny towarzysz Thomas Hayward. Wyniki przyjacielskiego nagabywania, jak napisał Peter w długim liście do matki, nie wyglądały jednak tak, jak w swojej naiwności się spodziewał. „Poprosiliśmy o niego, przypuszczając, że może dowieść naszych twierdzeń – pisał Peter – ale on, podobnie jak wszyscy światowi ludzie, którzy doszli do czegoś w życiu, przyjął nas bardzo chłodno i udawał niewiedzę o naszych sprawach… Jako że pozory tak bardzo świadczyły przeciwko nam, zakuto nas w żelaza i uznano – piekielne słowa – za pirackich złoczyńców”.
Kiedy towarzystwo przybyłe na „Pandorze” zaczęło działać, nieubłaganie skupione na swojej misji, szybko stało się jasne, że nie będzie czyniło różnic między schwytanymi ludźmi. Coleman, uznany za niewinnego przez samego Bligha i będąc pierwszym członkiem załogi „Bounty”, który dobrowolnie się poddał, został teraz, razem z oburzonym kadetem, zakuty w kajdany. Edwards uznał, że jego zadaniem jest po prostu schwytanie każdego, kogo tylko zdoła, bez rozstrzygania czegokolwiek, oraz pozwolenie, aby po powrocie do Anglii to sąd wojenny wydał ostateczny wyrok.
Dzięki pomocy Tahitańczyków, którzy z ciekawością tłoczyli się na pokładzie, Edwards szybko ustalił prawdopodobne miejsce pobytu pozostałych jedenastu uciekinierów. Niektórzy z nich nadal znajdowali się w pobliżu Matavai, podczas gdy inni, ślepym zrządzeniem losu, dzień wcześniej odpłynęli na dziesięciometrowym szkunerze, którzy sami zbudowali z wielkim wysiłkiem i dzięki swojej pomysłowości. Ich celem była Papara, region na południowym wybrzeżu, gdzie osiedlili się pozostali członkowie załogi „Bounty”. Z gorliwą pomocą miejscowych wodzów rozpoczęła się obława i już następnego dnia, około godziny trzeciej, na pokładzie Pandory znalazł się Richard Skinner, starszy marynarz z „Bounty”.
W celu pochwycenia pozostałych zbiegów na brzeg został wysłany oddział marynarzy, na którego czele stanęli porucznicy Robert Corner i Hayward. W poszukiwaniach pomagał im niejaki John Brown, Anglik, pozostawiony rok wcześniej na Tahiti przez inny statek, Mercury, z powodu problemów, które sprawiał – takich jak pocięcie nożem twarzy swojego towarzysza ze statku. Mercury opuścił Tahiti zaledwie na kilka tygodni przed ostatnią wizytą Christiana – z jego pokładu widać było nawet ogniska rozpalone na wyspie Tubuai, gdzie pierwotnie osiedlili się buntownicy, ale ostatecznie zapadła decyzja, aby nie zajmować się tą kwestią. Brown, co szybko stało się jasne, nie utrzymywał zbyt bliskich relacji ze swoimi rodakami.
W osadzie Papara ludzie Edwardsa odkryli, że buntownicy na wieść o doganiającym ich pościgu porzucili szkuner i uciekli do porastającego góry lasu. „Pod osłoną nocy schronili się w chacie w lesie – pisał chirurg «Pandory», George Hamilton, w swojej relacji z owej awantury – ale zostali odkryci przez Browna, który zakradł się do tego miejsca, gdzie tamci spali. Odróżnił ich od tubylców, dotykając ich palców u stóp”. Najwyraźniej brytyjskim palcom brakowało charakterystycznych odcisków powszechnych u nieznających butów Tahitańczyków.
„Wtorek, 29 marca” – zapisał Edwards w dzienniku «Pandory». „O godzinie dziewiątej barkas powrócił z Jamesem Morrisonem, Charlesem Normanem i Thomasem Ellisonem należącymi do załogi statku Jego Królewskiej Mości «Bounty» – więźniami”. Wzięto na hol również szkuner buntowników, „Resolution”, przedmiot ich dumy, a teraz zarekwirowany przez „Pandorę” jako szalupa lub jednostka pomocnicza.
Trzej nowi przybysze zostali początkowo zakwaterowani pod pokładem na śródokręciu, gdzie trzymano ich pod strażą. Tymczasem cieśle okrętowi zajęci byli budową odpowiedniego aresztu, czegoś w rodzaju niskiego baraku w tylnej części nadbudówki, gdzie więźniowie mieli zostać umieszczeni, jak Edwards donosił admiralicji, „dla skuteczniejszego zapewnienia im przewiewu i zdrowej atmosfery”. Więźniowe jednak nieco inaczej oceniali swoją sytuację, sardonicznie określając niską, ciasną budowlę z wąskim włazem „Puszką Pandory”.
W pewnym momencie, podczas pościgu za Jamesem Morrisonem i ludźmi z Resolution, schwytany został albo przybył z własnej woli Michael Byrn, niemal niewidomy skrzypek z „Bounty”. Nieodgrywający żadnej większej roli w historii „Bounty” Byrn, jedyny z uciekinierów, pojawił się na pokładzie Pandory praktycznie niezauważony. Tak więc zatrzymanych zostało ośmiu mężczyzn, których przetrzymywano zakutych w kajdany, podczas gdy kolejnych sześciu pozostawało na wolności – mieli rzekomo uciec na wzgórza otaczające Paparę.
Przez następne półtora tygodnia, kiedy trwały poszukiwania uciekinierów, w czym uczestniczył zawsze pomocny Brown, kapitan Edwards i jego oficerowie poznali smak życia na Tahiti. Ich gospodarzem był Tynah, dostojny król, którego obwód w pasie był proporcjonalny do jego wyjątkowego wzrostu – ponad 193 centymetrów. Mając około czterdziestu lat, mógł pamiętać Williama Bligha jeszcze z czasów jego wizyty na wyspie w 1777 roku, gdy dotarł tam w towarzystwie kapitana Cooka, a także kiedy jedenaście lat później ponownie przybył na wyspę na „Bounty”. Po przybyciu „Pandory” Edwards i jego ludzie zostali powitani przez wyspiarzy z charakterystyczną dla nich gościnnością, którzy zalali ich prawdziwym strumieniem prezentów, jedzenia, uczt, tańców i oferując swoje kobiety.
„Anglicy uznawani są przez resztę świata za hojnych, życzliwych ludzi” – zauważył doktor Hamilton. „Ale Otaheianie nie mogli się powstrzymać przed obdarzeniem nas najbardziej pogardliwymi słowami w swoim języku, którymi są peery lub stingy”. Hojni, lojalni, zmysłowi, nieskrępowani – przystojni mieszkańcy Tahiti zdobywali serca większości tych, którzy ich odwiedzali. Jednak do tego momentu ludzie z „Bounty” przestali być obcy – żyli pośród nich, wzięli sobie spośród nich żony, mieli dzieci…
„Pewnie istnieje przyjaźń, wdzięczność i miłość” – napisał później młody Peter Heywood, wykazując przy tym poetyckie zacięcie:

Prawdziwa przyjaźń tam i wdzięczność, i miłość,
Jakich nigdy nie ogarnie europejska krew
W tych wyrodnych dniach; chociaż z góry
Nakazy mamy i wiemy, co jest słuszne i dobre…

Teraz, siedząc skuty w upalnej „Puszce Pandory”, Heywood i jego towarzysze mieli więcej niż zwykle powodów i czasu, aby kontemplować różnice kulturowe.
W sobotę zaczęli napływać ostatni uciekinierzy. Na pokład przywieziono Henry’ego Hilbranta, wywodzącego się z Hanoweru w Niemczech starszego marynarza, oraz Thomasa McIntosha, młodego pomocnika stolarza z północnej Anglii. Zgodnie z przewidywaniami zostali schwytani na wzgórzach wokół Papary. Następnego wieczoru obława została zakończona. Do więźniów dołączyli starsi marynarze Thomas Burkett, John Millward i John Sumner, a także William Muspratt, pomocnik kucharza, których także odnaleziono w Paparze.
Po tym, jak „piraci” zostali odprowadzeni do „Puszki Pandory”, na statku zaczęło się toczyć zwykłe życia. Stolarze i żaglomistrze zajęci byli naprawami koniecznymi przed kolejnym etapem ich długiej podróży, organizowano także rutynowe działania mające zagwarantować zachowanie dyscypliny. W niedzielę zwołano całą załogę i jak co tydzień rozpoczęto odczytywanie Artykułów wojennych: „Artykuł XIX: Jeżeli jakakolwiek Osoba służąca lub należąca do Floty podejmie starania, aby przeprowadzić jakiekolwiek buntownicze Zgromadzenie pod jakimkolwiek pozorem, każda Osoba winna temu i skazana za to wyrokiem sądu wojennego poniesie śmierć”. Po zakończeniu odczytywania trzem marynarzom wymierzono kary po dwanaście batów „za kradzież i pijaństwo”. Poprzedniego dnia padało i niebo nadal było pokryte chmurami. To był ostatni moment, kiedy członkowie załogi „Bounty” mogli ujrzeć niebo nad Pacyfikiem. Na następny taki widok musieli czekać kilka miesięcy.
Czternastu mężczyzn zostało teraz stłoczonych w pomieszczeniu o wymiarach 3,3 na 5,5 metra, które było ich więzieniem. Na lądzie należeli do różnych grup i bynajmniej nie byli ze sobą w dobrych stosunkach. Rzecz zaskakująca, zarówno Thomas McIntosh, jak i Charles Norman, którzy byli wśród uciekinierów ukrywających się przed ludźmi z „Pandory”, zostali później przez Bligha oczyszczeni z zarzutów. Być może powiązania rodzinne na wyspie spowodowały, iż niechętnie podchodzili do konieczności wyjazdu. A może byli mniej ufni niż Coleman, który szybko się poddał, nie do końca wierząc, że ich niewinność będzie cokolwiek znaczyła dla admiralicji.
Zamknięci w skrzyni więźniowie nurzali się we własnym pocie i doskwierało im robactwo. „Tego, co wycierpiałem, nie byłbym w stanie opisać” – skarżył się Heywood w liście do matki. Opisując to, co się z nim dzieje, stwierdził: „Już od dawna przyzwyczajony jestem do Grymasów Fortuny”, po czym zaczął filozofować na temat swojej sytuacji. „Jestem młody wiekiem, ale doświadczony tym, co świat nazywa przeciwnościami” – pisał, nie mając nawet dziewiętnastu lat. „Zapoznałem się z trzema rzeczami, które są mało znane” – ciągnął uparcie. „Po pierwsze, nikczemnością i srogością człowieczeństwa; po drugie, daremnością wszystkich ludzkich nadziei; i po trzecie, radością z bycia zadowolonym w jakimkolwiek miejscu, w którym Opatrzność zechce mnie umieścić”.

*

Wśród przedmiotów skonfiskowanych buntownikom znajdowały się dzienniki przechowywane w skrzyniach marynarskich przez Stewarta i Heywooda, na których podstawie Edwards był w stanie zrekonstruować historię „Bounty” po buncie, aż po jej ostatnią wizytę na Tahiti. Dwa dni po tym, jak Bligh i lojalni wobec niego marynarze zostali porzuceni na Pacyfiku, Fletcher Christian i jego ludzie pocięli górne żagle statku, aby zrobić okrycia dla całej załogi, bo doskonale zdawali sobie sprawę, jakie wrażenie robi jednolicie ubrana załoga.
Niedługo także wszystkie chlebowce – tysiąc piętnaście małych doniczek i pojemników ze starannie wypielęgnowanymi sadzonkami, wszystkie, jak smutno wspominał Bligh, „w stanie rozkwitu” – zostały wyrzucone za burtę. Kolejne żagle pocięto na okrycia, a dobytek tych, którzy zostali porzuceni z Blighem na łodzi, podzielono losowo między innych członków załogi. Niemniej, w raporcie sporządzonym przez Jamesa Morrisona, pomocnika bosmana na „Bounty” i pomysłodawcy ambitnego projektu budowy „Resolution”, „zawsze tak było, że grupa pana Christiana była lepiej traktowana niż ci, których uważano za niezadowolonych”.
Napięcia między marynarzami od początku groziły osłabieniem i tak niepewnej pozycji Christiana. W tej sytuacji „Bounty” skierowała się na Tubuai, wyspę leżącą około 350 mil na południe od Tahiti, gdzie zakotwiczyła 24 maja, niemal miesiąc po buncie.
„Mimo że spotkali się z pewnym sprzeciwem tubylców, zamierzali się osiedlić na tej wyspie” – napisał w swoim oficjalnym raporcie Edwards, opierając się na pamiętnikach Heywooda i Stewarta. „Ale po pewnym czasie zauważyli, że brakuje im kilku rzeczy niezbędnych do tego, aby się osiedlić, co stało się przyczyną nieporozumień i kłótni między nimi”. Jednym z powodów największych sporów były, rzecz jasna, kobiety.
W rezultacie zaledwie tydzień po wylądowaniu na Tubuai „Boun­ty” pożeglował z powrotem na Tahiti, tego samego miejsca, gdzie mieszkali i które pokochali podczas owych pięciu pamiętnych miesięcy zbierania sadzonek chlebowca dla Bligha. Tutaj spodziewali się dostać od lojalnych przyjaciół wszystko, czego potrzebują. Planowali, że spotkają się z wielkim kapitanem Cookiem (w rzeczywistości od dawna nieżyjącym), który zamierzał osiedlić się na wyspie Whytootackee (Aitutaki), oraz że Bligh pozostał u boku swojego dawnego dowódcy i wysłał Christiana na „Bounty” po zaopatrzenie. Tahitańczycy, zawsze hojni i uradowani na wieść, że Cook, którego traktowali z wielką czcią i szacunkiem, zostanie ich sąsiadem, podarowali im świnie, kozy, kury, owoce i warzywa, a nawet koty i psy. Co ważniejsze, na pokładzie „Bounty”, kiedy ponownie wyruszał na Tubuai, było także dziewięć kobiet, ośmiu mężczyzn, siedmiu chłopców i jedna młoda dziewczyna.
Przez trzy miesiące buntownicy z uporem starali się założyć osadę na maleńkiej wysepce. Rozpoczęli budowę fortu obronnego o powierzchni około 50 metrów kwadratowych, otoczonego czymś w rodzaju suchej fosy lub rowu. Przy wejściu od strony plaży zaplanowano most zwodzony, a wały zwieńczono czterofuntowymi armatami i folgierzami. Buntownicy patrioci ochrzcili warownię mianem Fort George, na cześć swojego króla.
Także tym razem już na samym początku pojawiły się sygnały, że nie będzie to udane przedsięwzięcie. „5 lipca, niektórzy ludzie zaczęli się buntować – zapisał Edwards, opierając się na dzienniku Petera Heywooda – a dzień później dwóch ludzi zostało zakutych w żelaza decyzją większości głosów. Pijaństwo, walki i groźby odebrania życia stały się tak powszechne, że ci, którzy znajdowali się na rufie, musieli się uzbroić w pistolety”. Następnego dnia podjęto próbę naprawienia narastających podziałów i „Christian i Churchill sporządzili artykuły – określono w nich sposób wzajemnego przebaczenia wszystkich przeszłych krzywd, na które każdy z ludzi był zobowiązany złożyć przysięgę i podpisać – jak czytamy w wyciągu z dziennika Stewarta – z wyjątkiem Matthew Thompsona, który odmówił podporządkowania się”. Pomimo tego gestu wokół Christiana utrzymywał się krąg zaufanych ludzi. Kiedy John Sumner i Matthew Quintal spędzili bez zezwolenia noc na plaży, oświadczając, że są teraz panami samych siebie i zrobią, co im się podoba, Christian przyłożył do głowy jednego z nich pistolet, który zawsze nosił przy sobie, po czym nakazał zakuć im nogi w kajdany.
Przemoc eskalowała zarówno wewnątrz kłótliwej kompanii, jak i w jej otoczeniu, kiedy to załoga „Bounty” rozpoczęła walki z rdzennymi mieszkańcami Tubuai o dobytek i kobiety. Podczas jednego ze szczególnie krwawych starć Thomas Burkett został dźgnięty w bok włócznią, a Christian zranił się własnym bagnetem. Kiedy opadł kurz, sześćdziesięciu tubylców, w tym sześć kobiet, było martwych, a załoga „Bounty” panowała na polu bitwy. Jeden z łagodnych młodych Tahitańczyków, który wyruszył na Tubuai wraz ze swoimi angielskimi przyjaciółmi, według Jamesa Morrisona, „pragnął wyciąć kości szczęk zabitym, aby zawiesić je wzdłuż burt statku jako trofea” i był bardzo niezadowolony, gdy owa prośba została odrzucona.
We wrześniu, uznając, że różne grupy nie potrafią już ze sobą współistnieć, podjęto wspólną decyzję, aby jeszcze raz wyprawić się na Tahiti. Tutaj członkowie statku się rozstali. Ci, którzy zdecydowali się pozostać na wyspie, mogli to zrobić, reszta, która miała odejść wraz z Christianem, po raz kolejny wypłynęła na morze na pokładzie „Bounty”. Każdy pozostający na wyspie otrzymał muszkiet, pistolet, kordelas, bagnet, pudełko z nabojami i 17 funtów prochu do dział okrętowych oraz ołów na kule. Pominięto jedynie Michaela Byrna, bo Morrison stwierdził, że „broń włożona w jego ręce może mu tylko pomóc w uczynieniu jakiejś psoty”.
Rzuciwszy po raz trzeci i ostatni kotwice w zatoce Matavai, Christian i kilku z owych ośmiu ludzi, którzy związali z nim swoje losy, nawet nie zadali sobie trudu, aby zejść na brzeg. Przybywszy 21 września 1791 roku, tej samej nocy potajemnie wypłynęli w morze, po cichu odcinając linę kotwiczną „Bounty”. Joseph Coleman, najbardziej nieugięty z lojalistów, po raz kolejny został zatrzymany wbrew swojej woli, ponieważ był płatnerzem, ale kiedy statek wypływał, skoczył za burtę i dopłynął do brzegu. O świcie szesnastu pozostawionych na brzegu ludzi ujrzało, jak ich statek mija Point Venus – do południa zniknął bez śladu.
Kiedy byli tutaj z Blighem, każdy z załogi otrzymał swojego taio, osobistego obrońcę oraz przyjaciela, i teraz się do niego zwrócił. Niedługo później uciekinierzy osiedlili się albo z rodzinami taio, albo, jak Heywood i Stewart, we własnych chatach. Ożenili się, a niektórzy mieli dzieci, i tak upłynęło półtora roku, zanim wczesnym rankiem pojawiła się „Pandora”, aby zawlec ich z powrotem do Anglii.

 
Wesprzyj nas