Powieść „Uczennica mistrza” B.A. Shapiro łączy wciągającą fabułę z nakreślonym w tle portretem świata twórców i nabywców dzieł sztuki z początku XX wieku. Czytelnik podróżuje wraz z bohaterami z Europy do Stanów Zjednoczonych poznając skomplikowane ścieżki prowadzące do spotkania dzieła z publicznością.


Zależności pomiędzy twórcami, nabywcami i odbiorcami dzieł sztuki, percepcja dzieł przełamujących schematy, umiejętność dostrzegania wartości w pracach niedocenionych – wszystkie te tematy podjęła B.A. Shapiro w powieści „Uczennica mistrza”, opowiadającej o człowieku pragnącym stworzyć własną kolekcję i jego asystentce borykającej się ze skomplikowaną przeszłością.

Tych dwoje spotyka się we francuskiej stolicy w 1922 roku. On przybył ze Stanów Zjednoczonych aby dokonać zakupów dla galerii, którą zamierza wkrótce otworzyć. Ona pochodzi z zamożnej belgijskiej rodziny, od pokoleń kolekcjonującej dzieła sztuki – rodziny, która popadła w poważne kłopoty finansowe w wyniku oszustw dokonanych przez narzeczonego kobiety. On pragnie dotrzeć do jak największej ilości artystów aby wybrać i zakupić najciekawsze prace. Ona musi się ukrywać przed gniewem własnej rodziny, przekonanej o jej współudziale w matactwach narzeczonego i groźbami ze strony oszukanych osób. A jednak rozpoczynają wspólną pracę. Kolekcjoner Edwin Bradley zatrudnia Paulien, posługującą się teraz dla kamuflażu imieniem Vivienne, jako tłumaczkę, po czym zabierają się za przeczesywanie Paryża w poszukiwaniu wyjątkowych dzieł, pełni podziwu dla twórców w owym czasie awangardowych. Te, które Bradley zakupi za śmiesznie niskie kwoty, wkrótce staną się warte miliony.

W powieści tej znalazła się zarówno kryminalna intryga, stanowiąca oś fabuły, ale też obraz zależności pomiędzy twórcami, nabywcami i odbiorcami dzieł sztuki. Autorka pisząc o losach swoich bohaterów uzmysławia jednocześnie czytelnikom, jaką drogę musi pokonać dzieło, aby mogło trafić z pracowni twórcy do szerokiej publiczności. I nie jest to droga usłana różami.

W głowie twórcy powstaje zamysł. Z czasem zyskuje fizyczną formę. Gotowe płótno, rzeźba, stoją w pracowni artysty, lecz co dalej? Nikt nie rodzi się sławny od razu, nie każdy ma odpowiednie koneksje i środki aby wypromować swoją twórczość i znaleźć nabywcę. A jeśli nawet to się uda, to od jednostkowej transakcji bardzo daleko do rozpoznawalności, zapisania się w historii sztuki, jako ktoś znaczący. O tej drodze opowiedziała B.A. Shapiro w powieści „Uczennica mistrza”, nie pomijając namiętności jakie wzbudzają dzieła sztuki, będące obiektem pożądania, sposobem na ulokowanie i pomnożenie legalnie zarobionej fortuny, jak również przedmiotem oszustw.

Wszystkie trzy opcje występują obficie w „Uczennicy mistrza”. Paulien kocha sztukę, była przekonana, że spędzi swoje dorosłe życie opiekując się kolekcją zgromadzoną przez swoich przodków, a jednak los i ślepa miłość do człowieka udającego kogoś innego, niż był nim naprawdę, zagnała ją z luksusowej posiadłości do nędznego pokoiku w ubogiej dzielnicy Paryża, gdzie – porzucona przez narzeczonego-oszusta, musiała sobie poradzić sama. I poradziła sobie: umiejętności i wiedzę, posiadaną jako dobrze wykształcona panna ze znamienitej rodziny, spożytkowała do stworzenia nowej siebie.

Z kolei Edwin Bradley, to człowiek o szerokich horyzontach, zmuszony do konfrontowania swojego wizjonerstwa z zaściankowymi poglądami mieszkańców swojego miasta – Filadelfii. On sam jest przekonany o znaczeniu sztuki dla ludzkości, ma oko do prac wyjątkowych, potrafi wyszukiwać te, które reprezentują sobą ponadczasową wartość, z zamiarem upublicznienia ich we własnej galerii będącej aktualnie w trakcie budowy. Fortuna i związane z nią możliwości nie pozwalają mu jednak ominąć muru małostkowości. Tylko czas może pokazać, że to on miał rację, a inni się mylili.

Nie będzie jednak usatysfakcjonowany tą powieścią czytelnik oczekujący szczęśliwego, typowego zakończenia. B.A. Shapiro prowadzi swoje postaci w myśl stwierdzenia iż „niewielu z nas otrzymuje los, na jaki zasłużyliśmy”. Jej powieść w tym bliska jest życiu, że sprawiedliwość niekoniecznie triumfuje, fałszywe oskarżenia nie zostają obalone, a ludzie, którzy powinni gnić w więzieniu miewają się całkiem dobrze i los im sprzyja. Ten realizm czyni „Uczennicę mistrza” tym bardziej wciągającą. Prowokuje też skutecznie niecierpliwe oczekiwanie na kolejną powieść w serii z historią sztuki w tle. Agnieszka Kantaruk

Na zdjęciu, oprócz “Uczennicy mistrza” znajdują się dwie wcześniej wydane powieści z serii – “Zaginiony klejnot Ferrary” oraz “Dziewczyna z poziomkami”. Fragment audiobooka tej ostatniej czeka na Państwa TUTAJ.

konkurs

Barbara A. Shapiro, Uczennica mistrza, Przekład: Dagmara Budzbon-Szymańska, Wydawnictwo Letra/Arkady, Premiera: 27 kwietnia 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 

konkurs

Barbara A. Shapiro
Uczennica mistrza
Przekład: Dagmara Budzbon-Szymańska
Wydawnictwo Letra/Arkady
Premiera: 27 kwietnia 2022
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

Uczennica mistrza jest powieścią, w której postaci fikcyjne mieszają się z postaciami historycznymi. Wszelkie opisane zdarzenia i dialogi są wymyślone przez autorkę i nie powinny być uznane za prawdziwe. Na potrzeby powieści autorka zmodyfikowała szczegóły dotyczące niektórych rzeczywistych wydarzeń i postaci. Zmiany te dotyczą tak chronologii, jak i miejsc, w których wydarzenia te się odbyły – dokładne wyjaśnienia znajdują się w notce na końcu książki. We wszystkich innych przypadkach jakiekolwiek podobieństwo bohaterów książki do osób żyjących i zmarłych jest zupełnie przypadkowe.

CZĘŚĆ PIERWSZA

PROCES, 1928
To nie tak miało wyglądać, Edwinie. Zamiast ciebie i kolekcji dzisiaj moim towarzyszem jest strach. Zajął we mnie miejsce gdzieś pomiędzy żołądkiem a płucami. Czasem sięga mackami aż do koniuszków palców, kiedy indziej po prostu czai się, nie pozwalając mi odetchnąć pełną piersią lub przełknąć najmniejszego nawet kęsa jedzenia.
Kiedy tak siedzę na ławie w Sądzie Okręgowym Montgomery, czekając na koniec przerwy obiadowej, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że po dzisiejszym przesłuchaniu wrócę do domu, gdzie będziesz na mnie czekał. Nalejesz nam wina, zapalimy papierosy i będziemy śmiać się z zarzutów, jakie tu usłyszałam. Ale potem przychodzi opamiętanie i przypominam sobie, że wcale na mnie nie czekasz, że nie możesz już ani słuchać, ani śmiać się. Minęło siedem miesięcy, a ja nadal łapię się na takich myślach. Miałam nadzieję, że dzisiejsze przesłuchanie pójdzie lepiej i że mój wyglądający na niewiele ponad piętnaście lat prawnik, Ronald Jesper, postawi się temu pompatycznemu prokuratorowi okręgowemu, G. W. Prattowi. Początkowo firma przydzieliła mi jako obrońcę głównego wspólnika, ale zniknął zaraz po tym, jak przekonał sędziego do zwolnienia mnie za kaucją. Moja sprawa została wtedy przekazana świeżo upieczonemu prawnikowi. Jego garnitur cały czas emanuje zapachem uczelni. Ronald jest tak zielony, że uznał za stosowne powiedzieć mi, iż w Pensylwanii skazuje się na karę śmierci więcej morderców niż w jakimkolwiek innym stanie w kraju. Mimo wszystko miałam nadzieję, że obali podejrzenia, jakobym to ja była odpowiedzialna za twoją śmierć.
Dzisiaj głównym świadkiem był policjant, który jako pierwszy przybył na miejsce zdarzenia. Opisał to, co tam zobaczył, a co prokuratura i jej przedstawiciel pan Pratt nazywają „zajściem ze skutkiem śmiertelnym”, a nie po prostu „wypadkiem”. A przecież jest oczywiste, że to był właśnie wypadek. Jak inaczej można nazwać zderzenie ciężarówki z samochodem? Policjant odpowiadał na każde z pytań pana Pratta bardzo dokładnie. Tak, to była spokojna, ciemna noc, a na ulicy nie było ani lodu, ani śniegu. Tak, na drodze panował niewielki ruch. Tak, przyjął oświadczenie kierowcy ciężarówki, ale ten niestety nie był zbyt rozmowny – mimo że jedynym obrażeniem, jakiego doznał, było rozcięcie czoła od uderzenia w przednią szybę, jednak do rany wdarła się infekcja, w wyniku której zmarł dwa dni po wypadku.
Następnie analizowane były zdjęcia: kilkanaście ujęć zrobionych z każdego możliwego kąta oznaczonych jako Dowody 1-17. Ronald wniósł sprzeciw, twierdząc, że są tendencyjne, ale sędzia odrzucił wniosek. Policjant scharakteryzował każde z nich: analizował pozycje pojazdów, pozycję ciała, nawet wizerunek małego biednego Fidèle, warczącego i szczerzącego kły, niepozwalającego medykom się do ciebie zbliżyć. Potem prokurator przekazał je ławie przysięgłych. Dwóch mężczyzn odwróciło wzrok, a jedna z kobiet zbladła tak bardzo, że myślałam, że zemdleje. Pan Pratt, sprawiający wrażenie takiego mądrego i eleganckiego przez swoje gęste siwe włosy i drogi prążkowany garnitur, zebrał fotografie. Podszedł do stolika obrońcy i miał czelność się do mnie uśmiechnąć.
– Może chciałaby pani zobaczyć zdjęcia doktora Bradleya, panno Gregsby? – skłonił się lekko i podał mi plik zdjęć, jakby wręczał prezent.
Nie poruszyłam się. Nie mogłam na nie spojrzeć. Naprawdę wystarczy mi, że wyobrażam sobie ciebie w tym stanie. Że wyobrażam sobie, co ten olbrzymi pojazd zrobił z twoim packardem. Co zrobił z tobą. Że wyobrażam sobie twoje przerażenie na myśl, że wielka ciężarówka wcale nie ma zamiaru się zatrzymać.
– Nie bierz ich, Vivienne – syknął Ronald, po czym wstał.
– Sprzeciw!
Tym razem sędzia podtrzymał sprzeciw i zaczęto rozmawiać o motywie. Jestem twoją główną spadkobierczynią, beneficjentką i następczynią, więc teoretycznie to ja najwięcej zyskałam na twojej śmierci. Pratt zasugerował, że ponieważ nie jestem twoją żoną, jestem szczególnie podejrzana. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Potem dwóch znawców sztuki zeznawało na temat mojej części odziedziczonego majątku. Jeden z nich obliczył, że dwa i pół tysiąca obrazów i rzeźb, jakie mi zostawiłeś, warte jest około dwudziestu milionów dolarów, a drugi ocenił, że co najmniej dwadzieścia pięć. Czy to nie niezwykłe, że sztuka, z której zaledwie dziesięć lat temu wszyscy się wyśmiewali, jest teraz tyle warta?
Byłeś prawdziwym wizjonerem – zawsze to mówiłam. Dlaczego musiałeś umrzeć właśnie teraz, Edwinie? Teraz, kiedy w końcu udowodniłeś wszystkim, że przez cały czas miałeś rację. Ty, człowiek tak błyskotliwy i twórczy, który zmierzył się z tyloma przeciwnościami i każdą z nich pokonał. Nie zasłużyłeś na taki los. Ale przecież tak niewielu z nas otrzymuje los, na jaki zasłużyliśmy.

1
PAULIEN/VIVIENNE, 1922

Paulien wie, że sprawy mogły potoczyć się znacznie gorzej: w końcu została wysłana nie gdzie indziej, ale do Paryża i to z dwustoma frankami w kieszeni. W wielkim, zatłoczonym mieście doskwierajednak samotność, mimo że wypełniają je hałas i zgiełk – zupełnie nie przypomina Paryża, jaki pamiętała. Ile by dała, by znów być w Brukseli i pełna nadziei na przyszłość stać z szeroko rozłożonymi rękoma, czekając, aż krawcowa zrobi ostatnie poprawki w jej sukni ślubnej. Paulien spogląda na swój palec, a konkretnie na diament błyszczący w jej pierścionku zaręczynowym. Cały czas karmi się nadzieją, że to po prostu niefortunna pomyłka, którą George szybko wyjaśni.
W telegramie napisał: „Sytuacja nie jest taka, na jaką wygląda. Stop. Wyjechałem szukać szwajcarskiego bankiera, który ukradł wszystkie pieniądze. Stop. Przyjadę po Ciebie jak tylko go znajdę. Stop. Kocham na zawsze”.
W dniu, w którym wybiera się na przejażdżkę łódką po Sekwanie, pada deszcz. Wieża Eiffla wcale nie robi na niej wrażenia, podobnie jak spacer wzdłuż Champs-Élysées. Nawet wizyta w Luwrze, miejscu, które uwielbia, nie jest w stanie poprawić jej samopoczucia: czuje się zimna jak marmurowe rzeźby tam wystawione. Martwi się o rodziców i braci, zastanawia się, jak sobie radzą i co robią. Jest podenerwowana i niepewna, podrywa się na każdy słyszany dźwięk, przygląda się ludziom dokoła, szukając śladów George’a i ojca.
Potrzeba jej czegoś bardziej absorbującego niż zwiedzanie.
Postanawia rozejrzeć się za pracą w galerii, podobną do tej, jaką miała w Londynie po skończeniu studiów. Potrzebuje więcej doświadczenia, zanim pójdzie na swoje. George wspominał, że chciałby założyć nową firmę. Dlaczego nie zrobić tego właśnie tu? Przecież dla niej nie ma znaczenia, czy otworzy galerię w Londynie, Paryżu czy Brukseli. Uśmiecha się na wyobrażenie, jak pyta ojca o zdanie na temat artystów, których mogłaby wybrać na pierwszą wystawę.
Faktem jest, że wygnali ją właśnie rodzice. „Zniszczyłaś wszystko, co budowaliśmy całymi latami – to ty go tu sprowadziłaś i pozwoliłaś mu to zrobić. Pomogłaś mu!”. W jej głowie ciągle pobrzmiewają słowa matki: „Wszystko stracone. Wszystko: to, co mieliśmy my, i to, co ty, twoi bracia i dzieci mogły mieć. Wszystko, czym jesteśmy. Nasze nazwisko. Nasze dumne nazwisko”.
Wspomnienia przytłaczają Paulien. Ale maman wkrótce przekona się, że zamartwia się zupełnie bez powodu. George odnajdzie skorumpowanego bankiera, który go oszukał i ukradł wszystkie pieniądze. Potem rodzice na pewno zrozumieją, jak bardzo mylili się, myśląc, że nigdy nie było żadnego bankiera albo że George jest najgorszym krętaczem. On nigdy by ich nie oszukał, nigdy nie oszukałby jej – tego jest pewna. Paulien ubiera jedyny elegancki strój, jaki udało się jej wrzucić do walizki przed wyjazdem, zawadiacko przechyla kapelusz na głowie i wyrusza, by znaleźć jakąś ciekawą galerię.
W najbardziej urokliwym mieście na świecie zaświeciło słońce. Jest ciepły, letni dzień, więc nastrój Paulien poprawia się. Wychodzi na tłumne ulice. Modne kobiety w wiązanych butach na obcasach i krótkich sukienkach popijają kawę i palą papierosy, siedząc w ścisku przed czerwonym wejściem Le Pure Café. Chodniki zastawione są malutkimi stolikami i wiklinowymi krzesłami, a wystawy sklepowe przyciągają najnowszymi botkami z guzikami i kapeluszami z rondami. Wszędzie dookoła piekarnie, marmurowe fasady, zwisające ku ulicom rośliny, promenady. Spod jasnozielonej markizy Les Deux Magots w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés woła do niej przystojny młody człowiek z wąsami. Chce, by się do niego dosiadła. Paulien tylko się uśmiecha i idzie dalej. Pomiędzy powozami dostrzega zręcznie omijającego rowerzystów i pieszych studebakera roadstera – dokładnie ten model, którym jeździł George, tylko jasnożółty, a nie granatowy. Jej oczy śledzą samochód, póki nie znika za zakrętem. Może to właśnie dziś George wreszcie ją odnajdzie?
Wchodzi do galerii o nazwie Arnold et Tripp przy ulicy Saint-Georges 8. Nazwa ulicy to dobry omen. Właściciel ma co najmniej pięćdziesiąt lat, długą brodę i mówi z polskim akcentem. Paulien przedstawia się i opowiada o swoim doświadczeniu z galerii Whitechapel, o studiach w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Brukseli i Szkole Sztuk Pięknych Slade w Londynie, a także o dzieciństwie spędzonym w domu wypełnionym obrazami. Właściciel słucha jej z wyraźną przyjemnością.
– Przykro mi, mademoiselle – mówi w końcu. – Chociaż bardzo pragnąłbym towarzystwa tak pięknej i kompetentnej młodej kobiety jak pani, to jednak nie mam na to ani możliwości, ani potrzeby.
Francuzi to tacy flirciarze. Nawet ci starsi.
Idzie do Brame et Lorenceau, galerii związanej z rodziną Manetów. Ale tam też nie ma dla niej pracy. Rozmawia z Marcelem Bernheimem w Bernheim-Jeune i z Henrim Bingiem w Galerie Nunès et Fiquet – wszędzie to samo. Zatrzymuje się przy galerii specjalizującej się w starych mistrzach, których docenia, ale którzy jej nie pociągają, po czym rusza do Boussod, Valadon et Cie, miejsca sprzedającego druki popularnych, salonowych artystów.
Znów nic.
Robi się późno, więc Paulien kieruje się z powrotem do hotelu. Mija galerię Durand-Ruel, prawie się nie zatrzymując, kiedy nagle dostrzega wiszący w głębi obraz Cézanne’a: zamaszyste pociągnięcia pędzlem, burzliwą, niekontrolowaną energię, feerię rzadkich zestawień i gradacji kolorystycznych. Zupełnie jak w domu.
Wchodzi do spokojnej, pachnącej stęchlizną galerii i podchodzi do Ledy z łabędziem Cézanne’a. W kolekcji jej ojca znajduje się Pięć kąpiących się tego malarza, dzieło, w którym zakochała się już jako dziecko: w jego żywych błękitach, zieleniach i żółcieniach, w chropowatości kory drzew, w miękkich ciałach kobiet bawiących się w delikatnych promieniach słońca. W tym kwadratowym płótnie o boku zaledwie sześćdziesięciu centymetrów było coś magicznego, coś, co już wtedy ją koiło i wzruszało w sposób zupełnie dla niej niezrozumiały.
Paulien przygląda się płótnu, szacując, że Cézanne namalował je gdzieś we wczesnych latach osiemdziesiątych. Nie widziała wcześniej tego obrazu. Chociaż bardziej podobają się jej jego dojrzałe prace, czuje charakterystyczne ciepło w sercu. Soczyste błękity zestawione z żółcieniami i pomarańczami na dziobie łabędzia i włosach Ledy, seksualność widoczna w każdym skręcie ich ciał i załamaniu materiału, pożądanie ujawnione w sposobie, w jaki łabędź chwyta dziobem Ledę za nadgarstek – wszystko to sprawia, że Paulien musi wziąć głęboki oddech. Tak bardzo tęskni za George’em, tak bardzo go pragnie.
– Widzę, że podziwia pani naszą Ledę, mademoiselle – jej rozmyślania przerywa głęboki głos.
Odwraca się i widzi dobrze zbudowanego mężczyznę o szerokich ramionach stojącego tuż obok niej. Ma lekką łysinę, ale jego pozbawiona zmarszczek skóra sugeruje, że jest pewnie starszy od niej o nie więcej niż dziesięć lat.
– Zgadza się.
– Jest pani wielbicielką monsieur Cézanne’a?
– Tak, chociaż wolę obrazy, które namalował w ostatnich latach swego życia – zdobywa się na szczerość, bo i tak z pewnością nie ma tu żadnej pracy, jaką mogłaby dostać. – Te, w których budował obiekty kolorem, a nie konturem.
Mężczyzna kłania się nieznacznie, a następnie wyciąga dłoń.
– Alexandre Busler – mówi. – I nie mógłbym bardziej się z panią zgodzić.
– Paulien Mertens. I jestem zaskoczona pana słowami.
– Nie każdy handlarz sztuką jest tak zakopany w przeszłości, że nie dostrzega tego, co niesie przyszłość.
Teraz ona delikatnie skina głową.
– Przykro mi, że zaliczyłam pana do jednego z nich.
– Przeprosiny przyjęte – pan Busler odwraca się w kierunku Cézanne’a. – Ale ten obraz też ma swoje mocne strony, nie sądzi pani?
– Oczywiście. Jest wzruszający, wyzywający. Te wszystkie krągłości: jej biodra, ramiona, szyja łabędzia, nawet jej włosy i oparcie krzesła… Wszystko to płynie tak, tak… – chciałaby powiedzieć erotycznie, ale powstrzymuje się – pięknie.
Pan Busler uśmiecha się.
– Tak, to prawda. Dokładnie tak, jak pani powiedziała: pięknie.
Paulien czuje, że rumieniec oblewa jej szyję i w duchu przeklina swoją bladą cerę natychmiast zdradzającą jej zmieszanie.
– Podoba mi się, jak doskonale widać tu jego ewoluujące pomysły. Na przykład tutaj – wskazuje na twarz Ledy – jej skóra nie jest klasycznie gładka i perłowa, ale plamista, efekt uzyskany zdecydowanymi pociągnięciami pędzla. A o tych kolorach nie powiedziałabym, że są typowo cielesne: to przecież zielenie, fiolety, pomarańcze.
Pan Busler odchyla się lekko i krzyżuje ramiona na piersi.
– Czy mogę zaproponować pani herbatę? A może coś mocniejszego?
– Z chęcią. – Paulien odpina swój kapelusz. Może jednak coś się tu dla niej znajdzie.
Przechodzą do małej przestrzeni na boku galerii, gdzie Busler przygotowuje herbatę. Rozmawiają o Cézannie, van Goghu, Seuratcie, Picassie i o jej ulubieńcu, Henrim Matissie. A także o tym, kiedy zaczął się postimpresjonizm i kto go właściwie rozpoczął. Po pół godzinie mówią już sobie po imieniu.
– Słuchając cię – mówi Alexandre – powiedziałbym, że jesteś artystką. Ale masz zbyt czyste paznokcie.
Paulien delikatnie się uśmiecha.
– Aktualnie po prostu szukam pracy. Jako asystentka. W galerii.
Wydaje się zdziwiony.
– Myślałem, że jesteś tu tylko przejazdem? Z twojego akcentu wnoszę, że nie jesteś Francuzką.
– Pochodzę z Belgii, z Brukseli. Ale mieszkałam też w Londynie, gdzie studiowałam i pracowałam. A teraz… teraz mieszkam w Paryżu. A przynajmniej będę tu mieszkać już niedługo.
– Chciałabyś pracować tu, w mojej galerii?
– Bardzo – i zaczyna opowiadać o swoich kwalifikacjach.
– Dlaczego wyjechałaś z Londynu? – pyta Alexandre.
Nie może powiedzieć mu prawdy.
– Nie podoba mi się tam. Ciągle pada. A Anglicy… – jej matka powiedziała jej kiedyś, że Francuzi nie potrzebują wiele, by przekonać ich do swojej antypatii względem Brytyjczyków. – Cóż, sam wiesz, jacy są.
– To prawda, wiem – Alexandre wstaje i podnosi z biurka pióro i notatnik. Podaje je Paulien. – Napisz, proszę, jak się nazywasz, gdzie cię mogę znaleźć, dokładne lata, w jakich studiowałaś w Slade, pracowałaś w Whitechapel, a także wszystko inne, co powinienem o tobie wiedzieć.
Paulien pisze, potem oddaje mu notatnik.
– Więc masz tutaj jakąś pracę?
– Zanim tu weszłaś powiedziałbym, że nie, ale teraz zastanawiam się, czy nie znajdę czegoś, nad czym moglibyśmy razem popracować. Ale na pewno nie będzie to na pełny etat i zapłacę ci grosze. Przynajmniej na początek.
– W porządku – odpowiada Paulien.
Alexandre czyta to, co napisała.
– Zatrzymałaś się w Le Meurice? – pyta zdziwiony. – Po co ci słabo płatna praca, skoro stać cię na takie luksusy?
– Ja, no cóż… – nie była przygotowana na takie pytanie. Spogląda na swój pierścionek. – Widzisz, wkrótce wychodzę za mąż. A mój narzeczony jest dość… dość zamożny. Więc…
Alexandre patrzy na nią pytająco, potem znów zerka na notatnik w swoim ręku.
– Mertens, Mertens… – mruczy pod nosem. – Z Belgii… – a potem nagle prostuje się. – Aldric Mertens? Jesteś spokrewniona z Aldrikiem Mertensem?
Paulien milczy, przestraszona jego surowym tonem i zimnem, jakie dostrzega w jego oczach.
– Jesteś jego córką – mówi Alexandre, a w jego głosie słychać głęboki niesmak. – Tą, która związała się z tym oszustem Everardem. Nic dziwnego, że tak dużo wiesz o sztuce.
– Alexandre, proszę, pozwól mi wyjaśnić. To nie jest tak, jak…
– Mój brat nie żyje, bo… bo… – krztusi się, a jego twarz czerwienieje. – Twój ojciec, którego uważał za przyjaciela, namówił go, by zainwestował. I stracił wszystko. Joseph nie mógł znieść takiego poniżenia, takiej porażki. Więc… zostawił żonę i trzech małych chłopców. Bez grosza przy duszy.
Paulien podrywa się z krzesła i podchodzi do niego.
– Och nie. Nie. Tak bardzo mi przykro. Tak bardzo. To…
Alexandre podnosi ręce, a ona zamiera.
– Musisz wyjść. – Jego głos jest chrypliwy, bliski łez. – A jeśli jesteś wystarczająco mądra, opuścisz także swój hotel i Paryż. To miasto jest mniejsze, niż ci się wydaje.
– Nie rozumiesz. To jedno wielkie nieporozumienie. Mój ojciec nic o tym nie wiedział. I… I nie było niczego, o czym powinien był wiedzieć! Wszystko się wyjaśni, jak tylko George odnajdzie…
– Nie mów mi, że twój ojciec chciał tylko pomóc Josephowi zarobić parę franków. O nie, twój ojciec na pewno maczał palce w całym tym przedsięwzięciu, nie mam co do tego wątpliwości. A ty, zaręczona z tym… przestępcą! – Alexandre wybucha smutnym śmiechem, a jego oczy pełne są kpiny. – To oczywiste, że twój narzeczony jest dość zamożny!
– Ależ on nic nie zrobił! Mój ojciec też nie! To bankier ze Szwajcarii ukradł wszystkie pieniądze, a George…
– Wynoś się!
Paulien wybiega na zewnątrz. Szybko oddala się od galerii, skręca tuż za rogiem, wciska się w zacienioną alejkę, a potem w wąski przesmyk między dwoma budynkami. Merde. Nikt nigdy tak na nią nie patrzył. Z takim potępieniem i odrazą. Z taką pogardą. Zamyka oczy ze wstydu, ale ten nie mija. Kiedy je znów otwiera, idzie prosto do urzędu telegraficznego. „Ojcze, muszę wrócić do domu. Stop. Proszę, przyjedź po mnie. Stop. Teraz.” Potem wraca do Le Meurice, by na niego czekać.

 
Wesprzyj nas