Historia, w której granica między snem a rzeczywistością przestaje istnieć. „Czy to sen?” to opowieść o miłości, przyjaźni i niedopasowaniu. O tym, że głęboko skrywany sekret może okazać się śmiertelnie niebezpieczny.


Czy to sen?Łucja jest z pozoru normalną nastolatką. Chodzi na randki z chłopakiem, spędza czas z przyjaciółką, gra w siatkówkę i maluje. Czasem kłóci się z rodzicami.

Od rówieśników różni ją jedna drobnostka. Łucja nie śpi po to, by odpoczywać, a po to, by żyć drugim, niesamowitym życiem. Może korzystać z bycia nastolatką podwójnie. To, co robi w jednym życiu, nie powoduje żadnych konsekwencji w drugim. Do czasu.

Kiedy Łucja poznaje tajemniczego Nikodema, wszystko zaczyna się zmieniać. Delikatna równowaga, jaką utrzymywała między dwoma życiami, zostaje zachwiana, a skutki tego, co wyśnione, zaczynają zaburzać rzeczywistość, która ją otacza.

Czy to, co przeżywamy po zamknięciu oczu, jest tylko ułudą?

Czy można żyć dwoma życiami? I czy… Czy to na pewno tylko sen?

Natalia Klewicz – polska wokalistka, autorka tekstów i muzyki. Jako szesnastolatka rozpoczęła przygodę z mediami w muzyczno-telewizyjnym projekcie My3, obecnie współtworzy muzyczny duet Twenty i studiuje dziennikarstwo. „Czy to sen?” jest jej debiutancką powieścią.

Natalia Klewicz
Czy to sen?
Wydawnictwo YA!
Premiera: 9 lutego 2022
 
 

Dzień pierwszy

Zawsze miałam bardzo realistyczne sny. Często budziłam się rano, nie wiedząc, czy to, co mi się śniło, było wytworem wyobraźni, czy może wydarzyło się naprawdę. Chyba każdy zna to uczucie, kiedy w nocy nawiedzają nas koszmary, zrywamy się ze strachu z łóżka, by dopiero po chwili zrozumieć, że to, co właśnie przeżyliśmy, było zaledwie snem. Moje sny są tak realistyczne, że czasami „dojście do siebie” zajmuje mi kilka godzin. Za każdym razem, gdy zamykam oczy, przeżywam coś nie dość, że dużo ciekawszego od normalnego życia, to jeszcze dziwnie… prawdziwego. Jakbym śniąc, przenosiła się do innej rzeczywistości.
Milczałam. Wiedziałam, co powie Szetkow: „Zgadza się, Łucjo, masz niezwykle bujną wyobraźnię, ale może powinniśmy się skupić na twoich problemach z atakami paniki?”. Milczałam więc. Kiedy otworzyłam się przed tą miłą doktorką, właśnie to przekazała mamie – że mam bujną wyobraźnię, a moje kłopoty ze snami znikną, gdy poświęcimy się temu, co jest moim najpoważniejszym problemem. Byłam wtedy w pierwszej gimnazjum, ale nawet ja zrozumiałam, że pani Rogożowska nie potrafi mi pomóc. Milczałam i później, milczałam i teraz.
– Hmm… – Szetkow zdjął okulary, delikatnie zmienił pozycję i zmarszczył brwi. – Hmmm… – Ponownie westchnął, tym razem głośniej. – Łucjo, czy jest coś jeszcze, o czym chciałabyś porozmawiać? – wyrzucił z siebie w końcu. Podczas całego spotkania wymieniliśmy niewiele zdań. Nie chciałam rozmawiać.
Zapadła niezręczna cisza. Przemknęło mi przez głowę, że wszystkie wtorki do końca świata będą wyglądać właśnie tak. Niezręczna cisza na kolejnej głupiej terapii.
– Kończy nam się czas, Łucjo, pozwolę sobie zaprosić twoją mamę do gabinetu. – Szetkow wstał i nie czekając na moją odpowiedź, uchylił drzwi.
Mama weszła trochę niepewna i jak zwykle pełna nadziei. Jedno spojrzenie i wiedziała. Wyprostowała się i zrozumiałam, że – jeśli będzie trzeba – jest zdecydowana sama przejść tę terapię.
– Łucja od małego przychodziła do mnie i opowiadała niestworzone historie – powiedziała, siadając na sofie obok mnie. Nie objęła mnie jednak, nie będzie wspólnego frontu przeciw terapeucie. – Kiedyś powiedziała, że cieszy się, że poszłam z nią dzień wcześniej do kina, a przecież cały wieczór siedziałyśmy w domu. Panie doktorze… – Lekka pauza w jej wypowiedzi, nadała nieco dramaturgii. – Takich sytuacji jest mnóstwo. Łucja leczyła się również psychiatrycznie.
– Tak było, Łucjo? – Szetkow spojrzał w moją stronę, chciał z powrotem włączyć mnie do rozmowy, tak jakby prowadzenie terapii z moją mamą również nie było dla niego komfortowe. Przynajmniej nie zapominał, że to głównie ze mną powinien rozmawiać.
– Tak – odpowiedziała mama dziwnie cicho, nie zważając na to, że pytanie nie było do niej. – Kiedy była młodsza i zaczęły się ataki paniki, stany lękowe, a potem ta depresja, musieliśmy coś zrobić. – Mama westchnęła głośno i wyciągnęła do mnie rękę, jakby to ona potrzebowała wsparcia. – Rozmawialiście o atakach, tak? – zwróciła się do mnie.
– Wspomniałam. – To była prawda, tyle że po kilku pytaniach ucięłam temat. Nie chciałam znów tego rozgrzebywać. W ogóle nie chciałam tu być.
– Doktor Walczak zdiagnozowała to wszystko i przepisała leki. Pomogły Łucji wyjść z depresji, ale i tak problem ataków paniki nie zniknął. Mam wrażenie, że Łucja radzi sobie coraz lepiej, ale widzę po niej, że nie potrafi się skoncentrować, buja w obłokach, jest stale zamyślona, zmęczona. Zresztą, co nam z tego, że nauczyła się z tym funkcjonować? Dalej nie wiemy, skąd się wzięły i dlaczego nie da się ich pozbyć!
– Jak często występują te ataki? – zapytał Szetkow, a mama zmroziła mnie wzrokiem. Domyśliła się, że tylko przyznałam się do ataków i nie powiedziałam o nich nic więcej.
– Zależy – odpowiedziałam.
– Zazwyczaj kilka razy w tygodniu – dodała.
No i się zaczęło. Mama puściła moją dłoń, a każde słowo, które wypływało z jej ust, było głośniejsze od poprzedniego. Strasznie tego nie lubiłam. Uparła się, że pojedzie ze mną na terapię, choć – szczerze mówiąc – dużo lepiej czułabym się, gdyby jej tu nie było.
W drodze powrotnej rozmyślałam o spotkaniu. Wcale nie chciałam na nie przychodzić. Nie miałam ochoty znowu opowiadać ani o sobie, ani o moich snach, ani o atakach, jeśli w zamian dostawać miałam tylko kolejną listę ćwiczeń, które nic nie zmienią. Uległam presji rodziców i zmarnowałam kolejną godzinę życia. „Zobaczysz, ten terapeuta będzie świetny, daj mu szansę”. Aha, jasne. Na moje oko Szetkow niczym nie różnił się od poprzednich.
– I co? Wydaje się, że wie, co robi, prawda? – Mama spojrzała na mnie kątem oka. Gdy nie odpowiedziałam i nadal wpatrywałam się w krajobraz za oknem, krzyknęła: – Łucja! Przecież wiesz, że jeżeli ty się nie przyłożysz, nic z tego nie będzie… Ja i tata widzimy, że się poddałaś. Rozumiem, że to trudne, ale proszę cię, kochanie, daj mu szansę. Przecież nie możemy tak dłużej żyć.
Patrzyłam przez okno, udawałam, że nie słucham, i miałam nadzieję, że w końcu odpuści. Nic z tego.
– Łucja? Słuchasz mnie? Halo?!
– Ty nie możesz tak żyć? – Parsknęłam. – Proszę cię.
Może miała rację. Nie byłam pewna, czy to ja mam najgorzej w tej całej sytuacji. Mimo wszystko… przyzwyczaiłam się już i nawet zaczynałam lubić świat ze snów. Trudno byłoby mi się z nim pożegnać.
– Mieliśmy umowę – powiedziała stanowczo. – Dopóki masz ataki paniki, to jesteś na terapii.
Nie skomentowałam. Nie mogłam z tym dyskutować.
– Kochanie… wiemy, że ta sytuacja najbardziej męczy ciebie, ale musisz pamiętać, że dotyka też całą naszą rodzinę. Chcemy tylko, żebyś była szczęśliwa, okej? – ciągnęła jeszcze dłuższą chwilę mama, a ja potakiwałam w odpowiednich momentach.
Kilka tygodni temu rodzice postanowili ponownie zmienić terapeutę i poszukać pomocy w większym mieście. Twierdzili, że w Warszawie znajdą lepszych specjalistów. Czułam jednak, że chodzi o coś innego: plotki, które przecież w końcu musiały zacząć krążyć po naszym małym miasteczku. A kto chciałby mieć córkę wariatkę?
Najbardziej bolało mnie to, że znów muszę przez to przechodzić. Opowiadać historię na nowo, otwierać się przed kolejną osobą. Wcześniejsi terapeuci nie potrafili mi pomóc, dlaczego ten niby miałby potrafić? Przecież i tak było już lepiej. W miarę kontrolowałam sytuację, przyzwyczaiłam się do ataków i nauczyłam z nimi żyć. Podobnie ze snami.
Nie potrzebowałam nikogo więcej. A jednak teraz czekała mnie powtórka z rozrywki. Pierwsze spotkanie z Szetkowem, a ja już miałam dość.
Dojechałyśmy do domu dość późno, a ja po terapii czułam tak wielkie zmęczenie, że najchętniej zamknęłabym się w pokoju i już do końca życia nie wychodziła z łóżka.
– I jak? – Brakowało mi jeszcze tylko tłumaczenia się przed tatą.
– Było okej – odparłam.
– Bardzo profesjonalny – wtrąciła się mama, zdejmując buty. – Myślę, że jeżeli Łucja trochę bardziej się otworzy, to może się udać. Rozmawiałam z nim i…
– Wypytała go o wykształcenie, osiągnięcia, kursy i kwalifikacje. Standardowy casting na opiekuna dla córki psycholki – przerwałam jej.
– Skarbie, nie mów tak – odparł tata.
– Widzisz, Piotr? – wtrąciła znowu mama. – Z nią się nie da normalnie rozmawiać. Łucja, zrozum, my chcemy pomóc. – Marzyłam, żeby po prostu przestała mówić. Słyszałam to setki razy, słyszałam to po każdym ataku paniki, po każdym koszmarze, z którego budziłam się z krzykiem. – Ja rozumiem, że nie masz siły pomagać, ale mogłabyś przynajmniej nie przeszkadzać. Robimy coś złego? To zbrodnia, że staramy się pomóc?
– Masz rację, jestem zmęczona. Mogę już iść? – Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam do swojego pokoju.
Usiadłam na łóżku. Zza niedomkniętych drzwi dobiegały mnie głosy rodziców; znów kłócili się o to, jak mi pomóc, jak się ze mną obchodzić. Naprawdę nie chciałam robić scen i tworzyć kolejnych problemów, zwyczajnie nie potrafiłam znaleźć z nimi wspólnego języka. Ich głównym tematem była moja terapia, a ja marzyłam tylko o tym, by całkowicie o niej zapomnieć.
Chwyciłam ręcznik i poszłam wziąć prysznic. Chociaż do swojego „problemu” podchodziłam z coraz większym dystansem, wizyty u terapeuty nadal wytrącały mnie z równowagi.
Kiedy wyszłam spod prysznica, było już dobrze po dwudziestej pierwszej. Moim niezawodnym sposobem na poradzenie sobie z emocjami było spędzanie czasu z samą sobą, malując lub słuchając muzyki w miejscu, w którym czułam się bezpiecznie. W moim pokoju. Lubiłam go, przede wszystkim dlatego, że był mój. Nikt mnie tu nie obserwował, nikt nie oceniał mojego zachowania, wreszcie nikt nie wchodził bez wyraźnego zaproszenia. Poza mamą… a ona była zupełnie inna niż ja – pełną radości ekstrawertyczką. Bardzo chciała być mamą z seriali, taką, która dzieli z córką całe swoje życie i garderobę. No i można powiedzieć, że fatalnie trafiła. Ja potrzebowałam własnej przestrzeni. Ona z chęcią dzieliłaby każdą sekundę swojego życia z innymi. Ja stroniłam od bycia w centrum uwagi, ona błyszczała, nawet robiąc zakupy w warzywniaku. Byłyśmy jak ogień i woda. Dlatego nie rozumiała, kiedy tłumaczyłam jej, że mój pokój to mój azyl, miejsce, w którym ja wyznaczam zasady. Zamykając drzwi, wchodziłam do swojego świata. Do moich małych piętnastu metrów kwadratowych. Tu czułam się dobrze, mogłam wyrażać to, kim jestem. Już na pierwszy rzut oka widoczny był nieskazitelny porządek. Uwielbiałam poczucie kontroli nad życiem. W moim pokoju wszystko musiało mieć odpowiednie miejsce. A jednak, gdy tylko ktoś mnie odwiedzał, od razu przepraszałam za bałagan. Już jako mała dziewczynka zauważyłam, że ludzie tak po prostu robią, niezależnie od tego, jak jest czysto.
Wstałam z łóżka i podeszłam do kredensu, w którym miałam wszystkie przybory do malowania. Poukładane w organizerach idealnie wyczyszczone i posortowane pędzle, różnej wielkości płótna, kilka szkicowników i zestaw dokładnie zaostrzonych ołówków. Malowanie było moim sposobem na radzenie sobie ze stresem. Miałam mnóstwo obrazów.
Usłyszałam dźwięk SMS-a. Podeszłam do biurka i podniosłam telefon, czekało mnie jeszcze odczytanie miliona wiadomości od Alex.

Śpisz?

Uśmiechnęłam się. Kuba pisał do mnie co wieczór, choćby po to, by życzyć mi dobrej nocy.

Jeszcze nie… – odpisałam.

Chcesz pogadać?

Chciałabym. Jednak dzisiejsza terapia i trwająca dalej dyskusja rodziców naprawdę mnie wymęczyły.

Pogadamy w szkole, okej? Jestem strasznie padnięta.

Luz, ale wszystko dobrze?

Tak! Nie martw się – zapewniłam.

Okej, to dobrej nocy.

Moje powieki były ciężkie.

Kocham Cię. Dobranoc – dodał w kolejnym SMS-ie.

Uśmiechnęłam się. To miłe mieć wsparcie, mieć kogoś, komu na mnie zależy. A na Kubę, tego byłam pewna, zawsze mogłam liczyć.
Może kiedyś zdecyduję się powiedzieć mu o mojej terapii…
Odłożyłam telefon, zgasiłam lampkę i od razu zasnęłam.

***

Klub. No pięknie… Nie mogłam trafić gorzej. Spędzenie tu czasu nie kojarzyło mi się z dobrą zabawą; pijani ludzie nieznający umiaru, faceci, którzy myślą jedynie o tym, by nie wrócić do domu samotnie, zbyt głośna muzyka, zdesperowane dziewczyny, które choć szukają dobrego mężczyzny, to wciąż w niewłaściwych miejscach. Wszystko, dosłownie wszystko, tylko nie klub. Kluby zwyczajnie nie były dla mnie. Nie potrafiłam się wyluzować.
– Hej, dziś do dwudziestej trzeciej mamy darmowe drinki. Co ci zrobić? – Usłyszałam za plecami głos barmana.
– Dzięki, dziś nie piję.
– To co tu robisz? – Rozbawiony, wskazał na tłum imprezowiczów.
– Słuszna uwaga.
– Ale dowód jest, tak? – spytał z zawodową ciekawością.
Skinęłam. Byłam już pełnoletnia i mogłam pić, po prostu rzadko kiedy korzystałam z tej możliwości.
Barman odszedł przygotowywać drinki tej bardziej wyluzowanej części klubowiczów.
Ale ze mnie sztywniara.
– Dobra, niech będzie mojito! – zawołałam za nim. Skoro to tylko sen, to czemu nie miałabym chociaż spróbować dobrze się bawić?
Mrugnął ze zrozumieniem i już po chwili sączyłam drinka.
– Będziesz tak stała całą noc? Czy ruszysz w końcu na parkiet? – rzucił do mnie nagle barman.
– Nie, dzisiaj pas, nie jestem w nastroju.
– Jesteś w klubie! Wyluzuj, co innego będziesz tu robić? – zaśmiał się.
Miał rację, więc ruszyłam na parkiet.
Klub był niewielki, przez co – choć nie było w nim tłumów – sprawiał wrażenie bardzo zatłoczonego. Nie miałam za dużo miejsca na parkiecie, ale we śnie nawet to mi nie przeszkadzało. Tańczyłam i czułam się, jakby ta chwila miała trwać wiecznie. Basy wprawiały ściany i parkiet w ruch. Czułam, jak powietrze wokół mnie wibruje, jak ziemia drży pod stopami. Światła reflektorów odbijały się od mojej cekinowej sukienki wszystkimi kolorami tęczy. Zamknęłam oczy i dałam się porwać atmosferze. Wpadłam w pewnego rodzaju trans. Głośne dźwięki zagłuszały wszystkie myśli. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Obejrzałam się. Na sofie niedaleko wejścia siedział chłopak. Miał w sobie coś niezwykłego i lekko mrocznego. I chociaż dziewczyny obok walczyły o jego uwagę, on patrzył na mnie. Przeszywał mnie spojrzeniem tak, że odniosłam wrażenie, jakby czytał mi w myślach. Wydawało mi się, że czas się zatrzymał, a klub i tańczący w nim ludzie znajdują się gdzieś w puszczonym obok nas filmie. Zalało mnie ciepło. Speszona odwróciłam wzrok, by za moment ponownie sprawdzić, czy chłopak wciąż mi się przygląda, ale jego już nie było. Zniknął.
Może przesadzałam? Może od nadmiaru emocji przeżywałam wszystko silniej, mocniej?
– O rany, przepraszam! – Usłyszałam, gdy drink jakiejś dziewczyny wylądował na mojej sukience. – Zaraz ogarnę chusteczkę – dodała zmieszana.
– Co ty! Pójdę do łazienki.
Kiedy weszłam do toalety, moim oczom ukazał się przerażający widok: na podłodze leżała nieprzytomna dziewczyna. Była na wpół rozebrana, z jej ust ciekła ślina, oczy miała wywrócone białkami do góry. Najstraszniejsze jednak były jej ręce – blade, z wyraźnie widocznymi żyłami i jakby wciąż niezabliźnionymi ranami po zastrzykach.
– Halo! Słyszysz mnie?! Obudź się! – Zaczęłam nią potrząsać. – Niech ktoś mi pomoże! – krzyknęłam. Chyba nie raz, bo czułam, że mam zachrypnięte gardło.
W panice sprawdziłam jej tętno. Nie potrafiłam stwierdzić, czy dziewczyna oddycha. Nie wiedziałam, czy oddycha! Zdesperowana, wstałam, nabrałam wody w złączone dłonie i oblałam leżącą. To ją trochę otrzeźwiło, z jej ust wydobył się dziwny dźwięk, coś pomiędzy jękiem a krzykiem. Zaczęła intensywnie mrugać.
– Halo! Słyszysz mnie? Jak masz na imię?! – krzyczałam, a w głowie wciąż kotłowała mi się ta jedna myśl: „Nie umieraj, proszę cię, nie umieraj”.
– Sara – odpowiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałam.
– Sara, dzwonię po karetkę. Mów do mnie cały czas, okej? Nie zasypiaj! – prawie krzyczałam, próbując wystukać numer na komórce. – Czy brałaś jakieś narkotyki? Co? – zapytałam, modląc się, żeby tylko nie straciła ponownie przytomności.
Czas jakby się zatrzymał.
– Pomocy! – zawołałam z nadzieją, że zaraz ktoś przyjdzie. Nie dam rady sama. Musiałam szybko wezwać karetkę, a przy tym utrzymywać kontakt z Sarą, która z każdą chwilą traciła siły. – Sara, spokojnie, zaraz ktoś przyjdzie, a ja już dzwonię po pogotowie.
– Nie… nie chcę… zostaw mnie – majaczyła.
Gdy przysunęłam telefon do ucha, w dziewczynę jakby coś wstąpiło, zaczęła się wyrywać i krzyczeć.
– Daj mi spokój! Kim ty jesteś?! Spieprzaj stąd! – wrzeszczała. – Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj mnie!
W mgnieniu oka z bezsilnej ofiary stała się agresorką. Wpadła w furię. Miałam jednak szczęście. Zaćpała się do tego stopnia, że nie potrafiła wstać, i już po chwili zaczęła ponownie tracić siły. Walczyła, ale i tak była całkowicie bezbronna.
– Co tu się dzieje? – Do toalety wpadł wysoki, umięśniony mężczyzna. – Wstawaj, idiotko – powiedział do Sary, zupełnie mnie ignorując. Zobaczyłam strach w jej oczach.
– No już! Wstawaj! – Facet zaczął ją szarpać. Siłą próbował postawić ją na nogi, ona jednak była tak słaba, że po chwili znowu upadła na ziemię, tym razem dodatkowo uderzając głową o blat.
– Nie dotykaj jej! – wrzasnęłam.
– Nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa. – Spojrzał na mnie tak, że autentycznie się go przestraszyłam, jednak brnęłam dalej:
– Nie rozumiesz? Jej trzeba pomóc!
– Nie słyszałaś? Spieprzaj stąd – warknął. – Sara, mam już tego dość. – Facet był tak okropnie nieczuły, zdawało się, że ma jakąś dziwną władzę nad Sarą. Dziewczyna spojrzała na mnie wymownie.
– Ale…
– Wypierdalaj! – wrzasnął nagle.
Nie wiedziałam, co robić, nie chciałam zostawić jej samej, ale czułam, że sytuacja staje się zbyt niebezpieczna. Jedyne, co mi pozostało, to powiedzieć o tym ochronie w klubie.

 
Wesprzyj nas