Reportaż historyczny „Większe zło. Polityczne zabójstwa, krwawe zamachy, kościelne spiski”, rozpoczynający się od klasycznego zamachu przeprowadzonego w Londynie za pomocą bułgarskiego parasola, przypomina mroczny thriller. W stu procentach oparty na faktach.


Większe zło„Większe zło. Polityczne zabójstwa, krwawe zamachy, kościelne spiski” to sensacyjny reportaż z elementami powieści szpiegowskiej, fascynująca opowieść o najgłośniejszych i najbardziej tajemniczych zamachach w historii najnowszej..

Historyk i politolog Arkadiusz Stempin prowadzi nas przez zabójstwa polityczne w historii najnowszej. Opowiada o działaniach tajnych służb państw komunistycznych i wojskowych dyktatur, o zbrodniczych posunięciach „sterowanej demokracji” Putina i amerykańskiej CIA, lewackich bojówek i mafii związanej z Watykanem.

Autor rysuje sieć powiązań między zamachami, które wstrząsnęły światem, a sprawami mniej znanymi. Proste odpowiedzi Stempina nie zadowalają – bo wszystko to sprawy bardziej aktualne, niż można sobie wyobrażać.

Nazwał Władimira Putina „człowiekiem niemoralnym, uosabiającym większe zło niż system radziecki”. Cztery dni później nie żył zastrzelony w centrum Moskwy. Borys Niemcow, znany rosyjski polityk, był jednym z wielu przeciwników Kremla, którzy w sposób gwałtowny rozstali się z życiem.

Arkadiusz Stempin uważnie przegląda pęczniejącą teczkę zleceń na wrogów Moskwy. Dociera do relacji świadków i ustaleń śledczych, odsłania kulisy wydarzeń, pokazuje, kto i w jaki sposób pociąga za sznurki. Książka nie ogranicza się jednak do gry interesów na Wschodzie.

Autor z kartoteki światowych zabójstw politycznych wybiera spektakularne przykłady działań zarówno w Ameryce Południowej, Północnej, na Bliskim Wschodzie, jak i w Watykanie. Sięga do rozgrywek z lat zimnej wojny, do czasów buntu pokolenia młodych europejskich anarchistów. Interesuje go „większe zło” – skrajna sytuacja, w której jedynym wybieranym rozwiązaniem jest fizyczne wyeliminowanie przeciwnika politycznego czy ideologicznego. Bez względu na koszty.

Dr hab. Arkadiusz Stempin – historyk, politolog, watykanista, komentator polityczny, specjalista od najnowszej historii Niemiec. Profesor Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera, gdzie jest kierownikiem katedry im. Konrada Adenauera, i Uniwersytetu Alberta Ludwika we Freiburgu (Niemcy). Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i germanistykę na uniwersytecie we Freiburgu, gdzie uzyskał doktorat (2003) i habilitację (2008).

Arkadiusz Stempin
Większe zło
Polityczne zabójstwa, krwawe zamachy, kościelne spiski
Wydawnictwo Agora
Premiera: 12 stycznia 2022
 
 

SPIS TREŚCI

Anatomia zabójstwa politycznego
Terror miejskich partyzantów – RAF
Elisabeth Käsemann – śmierć w cieniu futbolu
Arcybiskup Oscar Romero – sól w oku Waszyngtonu i Watykanu
Krew u grobu św. Piotra
Olof Palme – zagadka jednego zamachu czy trzech?
Ksiądz na celowniku włoskiej mafii
Icchak Rabin – męczennik pokoju
Na zlecenie Kremla – uprowadzeni, otruci, zastrzeleni
Przypisy końcowe
Indeks osób

Anatomia zabójstwa politycznego


Obywatel źle znosi męki tyrana,
jeszcze gorzej mu, jeśli go wspiera,
piękne jest dla niego przepędzić tyrana,
jeszcze piękniejsze zabić, co jest
dozwolone, a nawet chwalebne[1].

MARIO BANDINI PICCOLOMINI, REPUBLIKANIN ZE SIENY Z XVI WIEKU

Bułgarski parasol

Pogoda nie rozpieszcza mieszkańców Wysp Brytyjskich. Pierwsze miejsce wśród najbardziej deszczowych miast, według brytyjskiego instytutu meteorologii Met Office, dzierży Cardiff w Walii ze średnią 1151 mm rocznie. Londyn plasuje się na 37. miejscu z zaledwie 557 mm. Na tamtejszy Trafalgar Square z kolumną pogromcy Napoleona spada mniej kropli deszczu niż na rzymską Piazza Navona, nowojorski Central Park czy operę w Sydney. A mimo to parasol na londyńskiej ulicy uchodzi za coś tak naturalnego jak torebka Prady i szpilki Ferragamo na alejach Mediolanu czy sutanna na placu św. Piotra.
Parasol w pejzażu Londynu zaskoczył jednak Georgija Markowa. Zbiegły w latach zimnej wojny na Zachód (1971) bułgarski dysydent dostrzegł go za późno. Choć w jego przypadku okazał się sprawą życia i śmierci. 7 września 1978 roku ten 49-letni mężczyzna jak zwykle rano czekał na przystanku Waterloo Bridge na autobus. Przy wsiadaniu poczuł silne ukłucie w prawej nodze. Otaczała go grupka pasażerów, a korpulentny mężczyzna z parasolem przeprosił za niechciane szturchnięcie i pośpiesznie oddalił się z przystanku. W biurze BBC, gdzie pracował, Markow zdążył zapomnieć o incydencie. Dopiero koleżanka zwróciła mu uwagę ma plamkę z tyłu spodni. Pod nią na nodze miał niewielką opuchliznę. Zignorował ją. Wieczorem w domu dopadły go wymioty, gorączka i bóle brzucha. Na drugi dzień wymiotował krwią. Cztery dni później nie żył. Obdukcja w Szpitalu St. James wykazała obecność we krwi rycyny. „Niezwykle silnej toksyny, bardziej zabójczej od jadu kobry i 70-krotnie silniejszej od cyjanku, choć mało przydatnej do terroru na masową skalę”[2], gdyż wrażliwość na ciepło i promieniowanie ultrafioletowe niwelują jej działanie. „Już jej minimalna dawka”, według amerykańskiego Congressional Research Service, „to 400 mikrogramów na 80 kg wagi ciała”, co odpowiada np. kryształowi soli kuchennej – wywołuje martwicę śledziony, wątroby i nerek[3]. A razem z nadprodukcją białych krwinek prowadzi do nieuchronnej śmierci. Powolnej i potwornej. Najczęściej w wyniku zatrzymania akcji serca, kiedy poziom elektrolitów, sodu i potasu, ulega zaburzeniom. Niechlubną sławę rycyna zdobyła podczas nieudanej próby otrucia prezydenta Baracka Obamy i senatora Rogera Wickera (2013). Wysłane do nich listy zwierały tę truciznę.
Jak rycyna dostała się do organizmu Markowa? Została wystrzelona z wysuwanej igły (zamontowanej na spiczastej końcówce parasola), która po wbiciu w ciało uwolniła miniaturową kuleczkę z cieczą. Już po zakończeniu zimnej wojny szef kontrwywiadu radzieckiego Oleg Kaługin potwierdził, że trucizna w bułgarskim parasolu pochodziła z laboratoriów KGB. A dziennikarz śledczy z Sofii Christo Christow zdemaskował egzekutora mordu: Francesca Gullina alias „Piccadilly”. Na współpracę z bułgarskim wywiadem Włoch przystał, gdy przyłapano go na granicy na „przemycie narkotyków”[4]. Za zabójstwo Markowa odebrał medale zasługi dla Bułgarskiej Republiki Ludowej i 30 tys. dolarów. Mieszkał w Kopenhadze, gdzie nabył sklepik z antykami. Do upadku komunizmu figurował na liście bułgarskich agentów, choć nie wsławił się już większym wyczynem. Na początku lat 90. przesłuchiwały go wywiady brytyjski i duński. Wobec braku dowodów został zwolniony. Sprzedał sklepik i wrócił do Italii. Ślad po nim zaginął.

Czym naraził się Markow, szanowany literat, który przez lata orbitował blisko komunistycznego cara Todora Żiwkowa? Gdy po praskiej wiośnie w krajach bloku radzieckiego przykręcono śrubę (1968), popadł w niełaskę za aksamitną krytykę. Wyjechał na Zachód, gdzie zamienił się w nieprzejednanego wroga komunistycznego reżimu i prześmiewcę przywódcy kraju, najbardziej lojalnego wasala Kremla, dwukrotnie gotowego przyłączyć Bułgarię do Związku Radzieckiego. Co nawet w Moskwie wywołało rozbawienie. Markow kpił z niedoścignionego prostaka.
Żiwkow w państwie robotników i chłopów dorobił się 65 luksusowych willi i apartamentów oraz 20 myśliwskich rancz. Za państwowe pieniądze wysłał córkę do Oksfordu; po powrocie 32-latkę uczynił ministrem kultury. Jej śmierć w tajemniczych okolicznościach – zmarła w wannie w rezydencji ojca w 1981 roku – tłumaczono samobójstwem lub zemstą politycznych wrogów. Zięciowi sprezentował stołek szefa telewizji. A sam zadłużył kraj i uzależnił go od importu z ZSRR bardziej niż pozostali satelici.
Swoim satyrycznym zdolnościom Markow dawał ujście w BBC, Radiu Wolna Europa i Deutsche Welle. W stacjach radiowych walił w radziecki system komunistyczny jak w bęben, demaskował przestępczy charakter reżimów spod znaku sierpa i młota. Felietony Markowa w Bułgarii biły rekordy popularności. Żiwkow, który cieszył się najdłuższym, 35-letnim stażem wśród najwyższych aparatczyków w bloku radzieckim (nim w 1989 roku zmiótł go wewnątrzpartyjny pucz), wyeliminowanie krnąbrnego rodaka uczynił sprawą honoru. Powołał do usunięcia Markowa operacyjną grupę o kryptonimie „Wędrowiec”. Dzięki wywiezieniu fragmentów tajnego archiwum KGB na Zachód przez byłego agenta Wasilija Mitrochina wiadomo, że decyzja o udzieleniu bratniej pomocy towarzyszom w Sofii zapadła na najwyższych szczeblach KGB. O pomoc zwrócił się Dymitr Stojanow, szef bułgarskiej bezpieki. Ale jego odpowiednik z KGB, Jurij Andropow, nie palił się do udzielenia pomocy towarzyszom w Sofii. Dopiero triumwirat najbliższych współpracowników Andropowa: szef wydziału zagranicznego gen. Władimir Kriuczkow, jego zastępca wiceadmirał Michaił Usatow i szef kontrwywiadu zagranicznego gen. Oleg Kaługin, Andropowa przekonał. „Macie moją zgodę, ale tylko od strony technicznej. Nauczcie ich z tego korzystać i wyślijcie ludzi do Sofii, żeby ich przeszkolili. Resztę niech załatwią sami”[5]. Z laboratorium KGB nr 12 wysłano do Sofii odpowiednią pomoc „techniczną”. Do historii przeszła pod nazwą bułgarskiego parasola.
Do czasu upadku komunistycznego reżimu w Bułgarii (1990) zabójstwo Markowa – najsławniejszy mord KGB w latach zimnej wojny – stanowiło pilnie strzeżoną tajemnicę państwową. Powołana po transformacji w Bułgarii komisja śledcza wykazała, że sześć grubych segregatorów z aktami sprawy zniknęło z archiwum. O co zatroszczyli się były wiceminister MSW gen. Stojan Sawow i szef bezpieki gen. Władimir Todorow. Co zawierały akta?
Na to pytanie mógłby odpowiedzieć szef archiwów wywiadu Bożydar Dojczew. Ale 17 listopada 2006 roku rodzina znalazła go z kulą w głowie. Tylko on, pracownik służb z 25-letnim doświadczeniem archiwisty, orientował się w gąszczu dokumentów zdeponowanych w piwnicach MSZ w Sofii. Podobną śmiertelnie niebezpieczną wiedzę posiadał gen. Stojan Sawow, który o swoją spokojną przyszłość zatroszczył się w 1992 roku, strzelając sobie w głowę. Już wtedy za tajemnicę poliszynela uchodziło znalezienie w piwnicach MSW parasoli z zabójczym mechanizmem.
W tym samym czasie (1991) dwóch bułgarskich dziennikarzy: Władimir Bereanu i Kalin Todorow, wysunęło śmiałą tezę, że Markow pracował dla wywiadu bułgarskiego, a w szczycie zimnej wojny jako podwójny agent także dla Brytyjczyków[6]. Prawdę o wydarzeniach większość uwikłanych w nie aktorów zabrała do grobu. Ale napotkane w przypadku bułgarskiego parasola niejednoznaczność, wielość tropów i interpretacji są immanentnymi cechami każdego mordu politycznego.

Zleceniodawca i jego cel
Tego typu przestępstwo nie daje się łatwo rozwikłać. „Fala informacji, prawdziwych czy fałszywych, ma zatrzeć ślady, doprowadzić śledczych do szału, a ich dochodzenie przez setki fałszywych tropów w ślepy zaułek”, twierdzi włoski ekspert od służb specjalnych Aldo Giannuli. „Rzeczywistość okazuje się bardziej skomplikowana, niż się wydaje na pierwszy rzut oka”[7]. Jak w przypadku mordu Markowa. I zamachu na polskiego papieża. Modelowo pokazuje on mnogość i sprzeczność zagmatwanych tropów prowadzących do różnych inspiratorów.
Wieloznaczność splata się z inną właściwością mordu politycznego – inicjator nie zabija sam, wysługuje się kilerem: samotnym wilkiem, kolektywem służb specjalnych lub grupy przestępczej. Egzekucja następuje bowiem „pozasądowo i nielegalnie”. Jej cel jest zawsze ten sam: śmierć ofiary ma „unicestwić jej polityczne plany” i „zmienić sytuację polityczną na korzyść zleceniodawcy”[8]. Jeśli według Carla von Clausewitza wojna to polityka prowadzona innymi środkami, to mord polityczny też jest narzędziem polityki. Nierzadkim w użyciu, trudnym do udowodnienia.
Element nielegalności zawiera samo pojęcie „zamach”, które w wielu językach jako attentat zachowało łacińską etymologię. Czasownik attentare oznacza spróbować, uwieść, np. komuś żonę czy męża, dobrać się do kogoś. Rzeczownik attentatio w języku prawników antycznego Rzymu konotował wyłom w systemie prawnym. Inne skojarzenia wywołuje angielskie assassination. Asasynami nazywano sektę perskich muzułmanów, która w XI wieku po zdobyciu górskiej twierdzy Alamut nad Morzem Kaspijskim zorganizowała się na kształt tajnego zakonu. Wkrótce dysponował on 30 bastionami rozsianymi na Środkowym Wschodzie, w Persji i Iraku. Asasyni wzbudzali grozę, także wśród krzyżowców. Ich legendę na cały krąg europejski spopularyzował najsławniejszy podróżnik średniowiecza Marco Polo.
Typowe motywy zleceniodawców mordu politycznego to: chęć eliminacji politycznego konkurenta (oponenta, niewygodnego świadka), zemsta, prewencja i w końcu zniszczenie znienawidzonego symbolu.
Potrzeba eliminacji tłumaczy casus Markowa czy zamordowanie dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego przez saudyjskie służby (2018). Jego ciało poćwiartowano, co uniemożliwiło zdobycie dowodów popełnionego przestępstwa. Zamiast smoking gun (poszlak) śledczy dostali smoking saw (czyste domysły), jak to określił amerykański senator Lindsey Graham[9]. Mord z zemsty w antycznych Grecji, Rzymie i Izraelu w myśl zasady „oko za oko, ząb za ząb” należał do kodeksu etycznego tamtejszych społeczności. Reguła wendety nadal ma się dobrze. W konflikcie izraelsko-palestyńskim w najbardziej makabrycznym wydaniu ujawniła się w lecie 2014 roku, gdy sześciu izraelskich radykałów pomściło śmierć trzech nastoletnich rodaków, paląc żywcem 16-letniego Palestyńczyka Mohammeda Abu Chdeira.
Na ofiarę mordu ostrzegawczego wybiera się osobę na tyle znaną, żeby jej śmierć nie przeszła niezauważona. Przypomina to wysyłanie cuchnącej ryby przez mafię. To jeszcze nie prawdziwe uderzenie, ale zastraszenie przeciwnika. Na naszych oczach do mordu ostrzegawczego, wymierzonego w społeczeństwo obywatelskie w Brazylii, urosło zabójstwo Marielle Franco, aktywistki na rzecz praw człowieka, krytykującej przemoc ze strony państwa, mafii i skorumpowanej policji (2018)[10].
Z kolei mord prewencyjny eliminuje nie realnego, lecz potencjalnego wroga. Sankcjonowała go choćby zasada w imperium Osmanów: wstępujący na tron sułtan wyżynał w pień braci, zapewniając sobie panowanie wolne od wewnątrzrodzinnych konfliktów. Praktykę, którą wprowadził Bajazyd I, zmienił w prawo Mehmed II (XV wiek), a Mehmed III wykazał się nadgorliwością w jego stosowaniu, mordując 19 braci i wszystkie ciężarne nałożnice ojca. Dopiero Ahmed I (XVII wiek) zerwał z tą tradycją. Pewnie dlatego, że w wieku 13 lat miał skrupuły, by wymordować rówieśników z piaskownicy. Trzymał ich za to pod kluczem razem z konkubinami i eunuchami. Echo tradycji mordu prewencyjnego z pałacu Osmanów rozbrzmiało niedawno w Arabii Saudyjskiej. Muhammad bin Salman, następca tronu i faktyczny premier, z jedną żoną (poprzedni monarcha miał ich 30), zwolennik umiarkowanego islamu, dopuszczenia kobiet za kierownicę samochodu i do urny wyborczej, aresztował członków domu saudyjskiego. 11 książąt krwi i tak może się uważać za szczęśliwców – wylądowali w areszcie w luksusowym hotelu Grand w Rijadzie (2017).
Wreszcie mord polityczny służyć może likwidacji symbolu znienawidzonej ideologii. W ramach tej logiki zginęły choćby cesarzowa Elżbieta Habsburg (Sisi) – bez aspiracji i wpływów, jednak ucieleśniająca zmurszałą władzę w Europie – czy ważne postacie ruchów emancypacyjnych: na tle konfliktu religijnego Mahatma Gandhi (1948), postkolonialnego – Patrice Lumumba (1961), czy społecznego – Martin Luther King (1968).
Mord polityczny zwraca się przeciwko jednostce. Nie brakuje jednak badaczy, którzy rozciągają go na eliminację całych grup, z ludobójstwem włącznie. Politolog z USA Rudolph Rummel, wykorzystując pojęcie genocide (ludobójstwo), wprowadził nawet określenie politicide na „mord grupy ludzi dokonany przez rządzących z powodów politycznych”[11]. W takiej wykładni pod mord polityczny podpadałyby: eksterminacja Ormian przez Turków, Holokaust, czystka etniczna Polaków na Wołyniu czy nawet zrównanie z ziemią miast-symboli jak Guernica i Warszawa.

Specyfika zimnej wojny
Jeśli mord polityczny towarzyszy ludzkości od zarania, to co charakteryzuje go w latach zimnej wojny? Lata 1945-1989 były zmaganiem jak na bokserskim ringu dwóch przeciwników: wolnego świata pod egidą USA i imperium Józefa Stalina z wchłoniętą Europą Środkowo-Wschodnią. Stalin zaraz po konferencji w Jałcie i w Poczdamie (1945), gdzie odbył się „dialog głuchych”[12], z sojusznika aliantów przeszedł na pozycję grabieżcy. „Chcecie wyciągnąć Austrię za swoją żelazną kurtynę? Nie uda się wam. Chcecie dostać Turcję, cieśniny Bosfor i Dardanele? Nie będziecie ich mieli. Chcecie Koreę? Nie dostaniecie jej! Nie wychylajcie tak głowy, bo ją wam obetną któregoś dnia”, przestrzegał w 1949 roku szef brytyjskiego MSZ Ernest Bevin swego radzieckiego odpowiednika Wiaczesława Mołotowa[13]. Bipolarny podział świata zbiegł się z umiędzynarodowieniem wielu procesów, co skutkowało powstaniem nowych konfliktów. W Afryce i Azji dekolonizacja wywołała na arenę ruchy partyzanckie. W Ameryce Łacińskiej prawicowe dyktatury generowały spiralę przemocy. Od lat 60. w krajach Europy Zachodniej ruchy protestu solidaryzowały się z pokrzywdzonymi w Trzecim Świecie, posługując się strategią guerilli. Podobnie jak terroryści (RAF, Czerwone Brygady). Konflikt palestyńsko-izraelski skutkował zamachami na olimpiadzie w Monachium (1972), na prezydenta Egiptu Anwara Sadata (1981) i premiera Izraela Icchaka Rabina (1995). Nic dziwnego, że w gorących latach zimnej wojny, prowadzonej przez supermocarstwa także przy użyciu wywiadów, niewygodne osoby, takie jak Markow, musiały zamilknąć na zawsze. Ich los miał stanowić przestrogę dla wszystkich chętnych do zmiany frontów. Na co najbardziej narażeni byli agenci.
Jeszcze za liberalnego Michaiła Gorbaczowa w ZSRR po 1985 roku zginęło co najmniej 10 szpiegów USA. A to dlatego, że szef kontrwywiadu CIA w wydziale radzieckim Aldrich Ames szpiegował dla kremlowskiego KGB, za co do dziś odsiaduje dożywocie. W 2006 roku w Londynie zmarł w męczarniach otruty radioaktywnym polonem agent KGB czasów zimnej wojny Aleksandr Litwinienko – dla Władimira Putina zdrajca. Ten zamach udowodnił, że nikt nigdzie nie jest bezpieczny. Tak jak los synów najsłynniejszego polskiego agenta płk. Ryszarda Kuklińskiego. On wprawdzie przeżył, ale syn Bogdan zginął, gdy nurkował w sylwestra 1993/1994 w zatoce Key West nad Cieśniną Florydzką. W tym dniu nie było burzy ani wysokich fal, nie zarejestrowano połączenia SOS. Kombinezony do nurkowania pozostały nietknięte na jachcie. Ten odnaleziono już na drugi dzień, dryfował pusty. Pułkownik podejrzewał, że syna dla okupu porwali Kubańczycy. Później krążyły pogłoski, że Bogdan z kolegą byli pijani i utonęli. Ale wtedy ciała lub części ubrania wypłynęłyby na powierzchnię. Nie brakuje sugestii, że Bogdan wypadek u wybrzeży Florydy przeżył i ze zmienioną tożsamością żyje nadal. Co jednak wyklucza biograf płk. Kuklińskiego[14]. Starszy syn Waldemar niecały rok później został zamordowany przez nieznanych sprawców, którzy rozjechali go samochodem w Aleksandrii (w stanie Wirginia) na parkingu kampusu uniwersyteckiego. Gdy szedł do samochodu, został potrącony przez dżipa. Auto się zatrzymało i na wstecznym biegu przejechało leżącego. 17 świadków zdarzenia powiedziało, że wyglądało to jak egzekucja. Sprawcy zbiegli, nie pozostawili w aucie odcisków palców.
Śmiertelny zamach w latach zimnej wojny groził nie tylko szpiegom. Grupę wysokiego ryzyka tworzyli oponenci dyktatorów, przeciwnicy wpływowych grup nacisku: terrorystów z RAF, Czerwonych Brygad czy mafiosów z Sycylii i Kalabrii. Najbardziej jednak na zamach narażeni byli liderzy polityczni.

Zdobycz cywilizacyjna
Mord na tyranie jako zdobycz cywilizacyjna w naszym kręgu kulturowym nie pojawił się wraz ze sztyletem wbitym w pierś Juliusza Cezara (44 p.n.e.). Instytucja zabójstwa władcy sięga znacznie dalej na osi czasu. Niedawne badania kryminalistyczne potwierdziły zabójstwo faraona Ramzesa III przed 13 wiekami (1155 p.n.e.) w wyniku dworskiego spisku. Prześwietlenie mumii tomografem wykazało na szyi siedmiocentymetrowe cięcie, które przebiło tchawicę i przełyk.
Jak twierdzi psycholog ewolucyjny Steven Pinker z Harvardu, przemoc w dziejach ludzkości od czasów faraonów do nam współczesnych stale się zmniejsza. Na co zbawczy wpływ miał przede wszystkim „rozwój władzy państwowej” poskramiającej „zapędy pierwotnych myśliwych i zbieraczy”, „prawo pięści i nadęte uczucie honoru”[15]. Pod czym historycy rozumieją wprowadzony przez rewolucję francuską model obsadzania stanowisk politycznych na podstawie wyborów, bezkrwawo odsuwający od władzy niechcianych polityków.
Republikański mandat ograniczył mord polityczny, ale go nie zlikwidował. W USA dochodziło do niego przy sporach konstytucyjnych, gdy Andrew Jackson demokratyzował prawo wyborcze (nieudany zamach, 1835), a Abraham Lincoln ograniczał niewolnictwo (1865). Z kolei szeroka demokratyzacja prawa wyborczego w Europie po I wojnie światowej uruchomiła reakcję sprzeciwu, co np. w Niemczech skutkowało zamordowaniem: Kurta Eisnera, Róży Luksemburg, Karla Liebknechta (1919), Matthiasa Erzbergera (1921) i Walthera Rathenaua (1922)[16].

Rekordzista z Kuby
Tyranem, który pobił rekord, jeśli chodzi o liczbę zamachów na jego życie, był Fidel Castro, zapamiętany z brodą po pas, w oliwkowym mundurze i z cygarem. Polowanie na niego odsłania wiele z mechanizmu mordu politycznego w latach zimnej wojny. Kubański dyktator stał się celem operacji CIA równie wymyślnych, jak ta służb bułgarskich z wykorzystaniem parasola. Zanim jeszcze rebelianci pod wodzą brodatego El Comandante 1 stycznia 1959 roku przepędzili z Hawany dyktatora Fulgencia Batistę, Waszyngton uznał Castro za niebezpiecznego komunistę. Powód: zapowiadał nacjonalizację gospodarki i posługiwał się retoryką marksistowską. Ocena sytuacji na Kubie padła z ust szacownego Williama Wielanda, szefa wydziału karaibskiego w Departamencie Stanu: „Wiem, że wielu Batistę uważa za sukinsyna. Ale pierwszeństwo mają interesy Ameryki. A on jest naszym sukinsynem”[17]. Bardziej elegancko, jak przystało na absolwenta uniwersytetów Harvard i Yale oraz syna anglikańskiego biskupa, groźbę wyjaśnił sekretarz stanu Dean Acheson w najbardziej lodowatym okresie zimnej wojny. „Jak jabłka w beczce psują się od jednego zgniłego”, tak przejęcie przez komunistów Kuby, z której brzegów widać odległe o 40 mil wybrzeże Florydy, zainfekowałoby rewolucją i antyamerykanizmem cały tzw. Trzeci Świat; obszar największej konfrontacji obydwu bloków[18].
W Waszyngtonie malowano diabła, przeceniając niebezpieczeństwo ze strony charyzmatycznego Kubańczyka. Partyzanckie bitwy, jakie wygrywał, były w istocie manewrami propagandowymi. „Obecność zachodniego dziennikarza, najlepiej Amerykanina, była dla nas ważniejsza niż sukces militarny”, przyznał po zwycięskiej rewolcie najbliższy towarzysz walk, Che Guevara[19]. W ostatniej bitwie rewolucji, o miasto Santa Clara, Castro stracił raptem sześciu ludzi. Nie był też zagorzałym marksistą. Narzędziem swojego oddziaływania uczynił nie tajny komitet jak Lenin i Stalin, ale inscenizowane dęcia w bojowe trąby. W stylu Hitlera, Mussoliniego i Peróna. Strącając Batistę, mianował ministrami kubańskich liberałów, nim sam zgarnął dla siebie stołek premiera. Castro „to nie komunista”, zapewnił zastępca szefa CIA gen. Charles Cabell[20]. Wizyta Castro w Waszyngtonie trzy miesiące po przejęciu przez niego władzy przebiegła tak, jakby składał ją zaprzyjaźniony z USA dyplomata. Respekt dla założyciela kraju Jerzego Waszyngtona był tego papierkiem lakmusowym. Raziło tylko zachowanie latynoskiego macho (dziewiątka dzieci z pięcioma kobietami) – nie bacząc na obecność urodziwej narzeczonej był zbyt wylewny wobec eleganckich dam. Prawie czterogodzinne rozmowy z wiceprezydentem Richardem Nixonem zakończyły się jednak fiaskiem. „Przekonywałem go do przyjęcia deklaracji popierającej najwcześniejszy termin wyborów”, oświadczył Nixon. Wybory „w przeszłości wyłaniały złe władze”, kontrował premier Kuby[21]. W efekcie USA odwróciły się plecami od dotychczasowego satelity. Protektorat nad wyspą przejęło drugie supermocarstwo. Włącznie z funkcją skarbnika. Podpisanie pierwszej umowy gospodarczej podczas wizyty radzieckiego premiera Anastasa Mikojana słusznie oceniono w Waszyngtonie jako przejście Moskwy „z ostrożnego stanowiska do aktywnego wsparcia”[22]. W odpowiedzi prezydent Dwight Eisenhower zatwierdził program tajnych działań przeciwko reżimowi Castro.
Dyletancka inwazja prezydenta Johna Kennedy’ego w Zatoce Świń (1961) nakręciła spiralę amerykańsko-kubańskiego konfliktu. Castro rozpętał terror przeciwko wewnętrznym oponentom, ogłosił wyspę krajem socjalistycznym, zawiesił wybory, gdyż – jak wykrzyczał – „odbywają się one teraz codziennie, odkąd rządy rewolucyjne stały się wyrazem woli ludu!”[23]. Młoda ekipa Kennedy’ego uległa zgubnej ekscytacji. „W związku z Castro ogarnęła nas histeria”, przyznał samokrytycznie sekretarz obrony i gołąb w administracji Kennedy’ego Robert McNamara[24]. Metafizyka owej histerii wyraziła się w kolportowaniu pogłosek o kubańskim liderze jako biblijnym antychryście.
Pozbycie się go było wyzwaniem, bo Castro miał jedną z najlepszych ochron na świecie. „Podróż samolotem ogłaszano publicznie nie wcześniej niż dzień przed wylotem. O niektórych z nich informowano już post factum. I nigdy nie było wiadomo, do której z trzech gotowych do lotu maszyn Castro wsiądzie”[25]. Co CIA zmuszało do nietypowych akcji.
W pierwszych wykorzystano dwie słabostki Castro: do cygar marki Cohiba i kobiet. Plan z pierwszą przynętą zakładał eksplozję cygara podczas zapalania. Wybuchające egzemplarze przemycano na Kubę. Potem plany zmodyfikowano i cygara faszerowano trucizną. Za każdym razem podejrzane sztuki wychwytywał kubański wywiad. Fidel mógł zaciągać się bezpiecznie. A nawet utrzeć nosa CIA, wygrywając organizowane przez Ernesta Hemingwaya zawody wędkarskie i odbierając z rąk noblisty główną nagrodę. Zdjęcie z ceremonii zdobiło od tej pory kafejki w Hawanie.
Misją wyeliminowania Castro obarczono więc jego byłą kochankę Maritę Lorenz, Niemkę z Bremy, która po II wojnie światowej z rodzicami wyemigrowała do USA. Agent Frank Sturgis spotkał się z nią w Miami i nakłonił do działania. Jesienią 1960 roku spotkała się z Castro, ale zadania nie wykonała, za to zyskała sławę jako kochanka i niedoszła zabójczyni.
W kolejnych latach na panewce spaliła cała seria zamachów. Szef kubańskiego wywiadu z tego okresu Fabián Escalante doliczył się „638 sposobów pozbawienia życia Fidela Castro”[26]. W większości pozostały na papierze. CIA przyznała się do ośmiu. W tym do najbardziej egzotycznego: zwabienia kubańskiego przywódcy, miłośnika nurkowania, w pobliże wypełnionej materiałem wybuchowym muszli umieszczonej na rafie koralowej u wybrzeża Kuby. Muszla miała być pomalowana na jaskrawy kolor, by rzucała się w oczy. Ostatecznie nie znaleziono takiej, która pomieściłaby ładunek wybuchowy, i nie dysponowano miniłodzią podwodną do podłożenia jej na rafie. Łatwiejszy wydał się wariant z dostarczeniem kombinezonu do nurkowania zainfekowanego pałeczkami gruźlicy i grzyba. Ale i tego planu nie zrealizowano.
Większość planowanych zamachów wzór brała z morderstw mafii przypominających scenariusze filmów z Jamesem Bondem. Raz CIA posłużyła się mafiosami z Kuby. Ci powiązani z amerykańską cosa nostrą za dyktatora Batisty zarabiali krocie na prostytucji i hazardzie. Biznes ukrócił Fidel. John Roselli, gruba ryba chicagowskiego podziemia, mający kontakty z kubańskimi uchodźcami na Florydzie, spotkał się w nowojorskim Hiltonie z agentem FBI Robertem Maheu. Roselli nie dał się jednak nabrać na fikcyjną historię o milionowych stratach poniesionych na skutek działań kubańskiego dyktatora przez międzynarodowe firmy, które chciały zapłacić za jego głowę 150 tys. dolarów. Ale zaproponował dwóch kolegów z top-listy najbardziej poszukiwanych gangsterów: Salvatorego „Moma” Giancanę z sycylijskiego klanu i Santa Trafficantego Jr. Giancanę, brzydala i prostaka, który kochankami dzielił się z J.F. Kennedym, a od pistoletu wolał truciznę. Sześć pastylek z laboratorium rządowego gangster dostarczył Juanowi Orcie z najbliższego otoczenia Castro, próbującemu wydostać się z finansowych tarapatów. Orta wpadł jednak w panikę i nie wykonał zadania. Pastylki z trucizną wróciły do rządowego laboratorium. Co „skruszony” Roselli wyznał podczas tajnego przesłuchania przed komisją Kongresu USA (1975). Musiał mówić prawdę, skoro po tych zeznaniach jego zwłoki z połamanymi nogami (wcześniej został uduszony i zastrzelony) wyciągnięto z beczki po ropie naftowej dryfującej u wybrzeży Miami na Florydzie.
By pozbyć się Fidela, CIA wysłała na Kubę agenta, który udając kelnera, miał wrzucić cyjanek do czekoladowych shake’ów pitych w hurtowych ilościach przez dyktatora w ulubionej kawiarni. Plan zawalił się w ostatniej chwili, gdy agent-kelner chciał wyciągnąć ukrytą w zamrażalniku kapsułkę. Zamarznięta nie dała się oderwać od lodu. Gdy fiasko poniósł wariant otrucia, analitycy z CIA sięgnęli po metody z wykorzystaniem materiałów wybuchowych. Największych szans upatrywano w zamachu przeprowadzonym na meczu koszykówki. Castro, który regularnie zasiadał w pierwszym rzędzie na Estadio Latinoamericano w Hawanie, miał zostać zabity granatem ręcznym rzuconym z szóstego rzędu. Kilka dni wcześniej zamachowcy przeprowadzali trening na pustym stadionie. Zamiast granatów rzucali pomarańczami. Co ochronie wydało się na tyle podejrzane, że trafili do więzienia.
Dwukrotnie próbowano zabić Castro klasycznie, strzałem z pistoletu. W tym podczas wizyty u chilijskiego prezydenta Salvadora Allendego (1971). Zamachowiec Antonio Veciana z ukrytym w kamerze telewizyjnej karabinem wślizgnął się na konferencję prasową kubańskiego gościa. Nie wiadomo, dlaczego uciekł, porzucając narzędzie zbrodni. „Jeśli wyjście bez szwanku z zamachu na życie byłoby dyscypliną olimpijską, złoty medal miałbym w kieszeni”, rechotał Castro[27]. Wyjaśnienie jest proste. CIA nie miała agentury na Kubie i zdana była na niepewne osoby trzecie. Amerykanom nie pozostawało nic innego, jak tylko lansować pogłoski o śmierci dyktatora. Co Fidel skontrował kąśliwie: „Zabijają mnie każdego dnia. Kiedy umrę, nikt mi nie uwierzy”. Tak doczekał 90. roku życia, zmarł śmiercią naturalną, choć nie wiadomo na co, i pozostawił po sobie legendę „nieśmiertelnego underdoga”[28].

 
Wesprzyj nas