Co nas śmieszy dzisiaj, a co śmieszyło kiedyś, jak się nasze poczucie humoru zmienia w czasie i odbija w kulturze, literaturze, piosence, obyczaju, języku.


A bodaj Ci nóżka spuchła, czyli co nas śmieszyło i śmieszyJerzy Bralczyk i Michał Ogórek w książce „A bodaj Ci nóżka spuchła…” wracają do własnych młodych lat i dzieciństwa, by cytować to, co bawiło kiedyś, a dzisiaj już nie przejdzie. Wszystko to okraszone niezwykłą znajomością literatury, filmu i kabaretu. Znakomitą, skrzącą się humorem i erudycją rozmowę dopełniają ilustracje Karyny Piwowarskiej.

Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek – tytani dowcipu i mistrzowie finezji językowej – rozmawiają ze sobą… o dawnym i współczesnym poczuciu humoru.

Z czego śmieją się Polacy, a co było zabawne dla starożytnych Greków?

Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek mówią o humorze narodowym, regionalnym, środowiskowym, zawodowym, charakterystycznym a to dla profesorów, a to dla aktorów, a to dla Pana Boga.

Od polityki do piosenki, od kabaretu do komedii – i z powrotem, cały czas w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co nam daje humor, jakie potrzeby zaspokaja.

Co nas śmieszy dzisiaj, a co śmieszyło kiedyś, jak się nasze poczucie humoru zmienia w czasie i odbija w kulturze, literaturze, piosence, obyczaju, języku.

O tym wszystkim w skrzącym się humorem i erudycją wywiadzie rzece „A bodaj Ci nóżka spuchła, czyli co nas śmieszyło i śmieszy”. Wyborna lektura.

Michał Ogórek, prof. dr hab. Jerzy Bralczyk
A bodaj Ci nóżka spuchła, czyli co nas śmieszyło i śmieszy
Ilustracje: Karyna Piwowarska
Wydawnictwo Agora
Premiera: 13 października 2021
 
 

A bodaj Ci nóżka spuchła, czyli co nas śmieszyło i śmieszy

Spis treści

Rozdział 1. I ŚMIESZNO, I STRASZNO
Rozdział 2. ŚMIAĆ SIĘ W DUCHU
Rozdział 3. PARY I OPARY ABSURDU
Rozdział 4. ŻEBY POLSKA ROSŁA W ŚMIESZNOŚĆ
Rozdział 5. ŚMIEJ SIĘ PAN Z TEGO
Rozdział 6. BOSKA KOMEDIA
Rozdział 7. SZCZERZENIE ZĘBÓW
Rozdział 8. ROZBRAJANIE ŚMIECHEM
Rozdział 9. WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE
Rozdział 10. NIE WIERZCIE NIEWIEŚCIE
Rozdział 11. ŚMIECH NAS WYBAWI
Rozdział 12. JEST MI DO ŚMIECHU
Rozdział 13. POWAGA ŻARTU
Rozdział 14. ŻARTY Z BRODĄ
Rozdział 15. TEN SIĘ ŚMIEJE NAJLEPIEJ, KTO SIĘ ŚMIEJE NA KOŃCU

Rozdział 1. I ŚMIESZNO, I STRASZNO

OGÓREK   Możemy to uznać za zdolności profetyczne, możemy za przypadek, ale dwa tygodnie przed pandemią dla naszej książki wymyśliliśmy tytuł Dwa tygodnie przed…
BRALCZYK   …To Beaumarchais powiedział: „Śmiejmy się! Kto wie, czy świat potrwa jeszcze dwa tygodnie?”[1]. Naturalnie powiedział to dużo dawniej.
O   I nic się nie wydarzyło…
B   Nie licząc paru rewolucji, wojen.
O   Ale zdarzyły się po dłuższym czasie od momentu, kiedy to wyśpiewywano. My byliśmy znacznie precyzyjniejsi: dwa tygodnie.
B   Mam w tej chwili rozgrzebane dwie książki. Ta nasza wspólna, którą wykańczamy, a druga, którą też zaplanowałem jakiś czas temu – o strachach. O słowach, których się boimy.
O   Dwie strony tego samego medalu…
B   No właśnie, o to chodzi. Z jednej strony boję się strachu, z drugiej – śmiech mnie śmieszy. To byłoby dobre.
O   Ale może być na odwrót. Aż się prosi, żeby książka o strachu była śmieszna. Żeby te strachy wszystkie rozbroić.
B   Taki pomysł był. Ale w świetle wydarzeń, jeśli to można nazwać światłem… Zastanawiający jest ten idiom. „W świetle tego, co pan mówi” – używa się wówczas, gdy ktoś ściemnia.
O   W świetle tego, co pan mówi, książka o śmiechu może być straszna.
B   Jeśli książka o strachu może nas śmieszyć, książka o śmiechu może nas straszyć.
O   To wróży nam jak najgorzej, bo jest to niestety niewykluczone. Śmiech może wynikać ze strachu. Reakcje na taką zarazę, jaką przeżywamy, mogą być dwojakiego rodzaju: albo idziemy w jakieś utracjuszostwo, świat potrwa jeszcze dwa tygodnie, po nas choćby potop i tak dalej. Albo odwrotnie – wystrzegamy się wszelkiego ryzyka, umartwiamy się, maski na twarz. Tym razem wyraźnie wzięła górę tendencja do wyrzeczeń.
B   Ja w tym ograniczeniu znalazłem pewien rodzaj, nie powiem: rozpasania, ale pewien rodzaj uciechy. Z nieuczestniczenia. Satysfakcję z tego, że mogę teraz nie podać komuś ręki, założyć maskę. Zauważ, jak bardzo tego rodzaju rzeczy się zsymbolizowały: to trzymanie się na dystans, maskowanie.
O   Tyle że to jest twoja stała taktyka. Jeśli nie wolno ci czegoś jeść, to z diety czynisz rodzaj satysfakcji.
B   Moje radości na starość są ogromne, bo ograniczanie się jest wielce satysfakcjonujące.
O   Mnie dużą przykrość sprawiło to, z jakim entuzjazmem ludzie w Polsce się rzucili do odmawiania sobie wszystkiego. Radość rezygnacji.
B   Ta śmieszność sięga dalej jeszcze. Mieliśmy do czynienia z dwoma równoległymi procesami: likwidacją ograniczeń przy jednoczesnym wzroście zachorowań. Zagrożenia rosną, a my radośnie chodzimy do salonu tatuażu. I nawet to jest ogłaszane jako sukces. Wielki sukces, że już możemy.
O   To tylko dowodzi, jak łatwo się dajemy nabrać. To wręcz upokarzające: ktoś pstryknie, zamykamy i już, a potem otwieramy i już. To wszystko się dzieje bez podstawy prawnej, według niejasnych i sprzecznych zaleceń czy „rekomendacji”, a my podporządkowujemy się jak stado baranów.
B   Lubimy w czymś uczestniczyć, nawet jeśli uczestniczenie polega na nieuczestniczeniu. A jeszcze nas chwalono za to. Że Polska jest taka zdyscyplinowana. Kiedy myślimy o stereotypie Polaka, to chyba na dalszym miejscu byłoby zdyscyplinowanie.
O   To jest mój ból! Istotą polskości jest przekora. Jeżeli ktoś mówi: „nie rób tego”, to wszyscy to właśnie robią. Jeżeli tak bardzo się przewartościowało nasze podejście do świata, to ja się wypisuję z tej polskości, bo nie chcę być takim Szwajcarem. Gdzie nasza ułańska fantazja? Z ułana został nam Ułan Bator.

 
Zosia i ułani
Jeremi Przybora

W lesie przy strumyku
Zosia rwie jagody.
Na siwym koniku
Jedzie ułan młody:
Hej, dziewczyno, rzuć jagódki!
Wszak ułana żywot krótki.
Już za lasem wre potyczka,
Rumianego użycz liczka!
(…) A choć krzyczy mama sroga,
Nie żałuje nic, nieboga,
Bo z ułana za dwa dzionki
Jeno krzyżyk i skowronki.
(…) Na gniadym koniku
Drugi ułan bieży.
Ułan młody i dorodny,
I miłości Zosi godny.
Chwyci Zosię wpół i przegnie,
I pokocha, i polegnie!
(…) A gdy już skończone boje,
Wodzi Zosia dzieci swoje
Na kurhanek w polu świeży,
Gdzie tatusiów szwadron leży![2]
 
* Piosenka wykonywana w Kabarecie Starszych Panów przez Irenę Kwiatkowską.

 
B   My w ten sposób protestujemy nonszalancko przeciwko temu stereotypowi.
O   Zastanawiałem się czasem, jak dawni Polacy zachowaliby się w takiej sytuacji. Jak cyganeria krakowska by do tego podeszła? Jak to było: „Hej, użyjmy żywota! Wszak żyjem tylko raz”.
B   „Niechaj ta czara złota nie próżno wabi nas”.
O   Czyli dajmy się jej skusić, ale po to, żeby mieć z tego przyjemność – dobra maksyma życiowa. A Sarmaci? Na tych kuligach, karnawałach, bez przerwy pijani, oni by nie zauważyli prawdopodobnie tej zarazy. Skąd by się dowiedzieli? Nie mieli wtedy telewizora, internetu.

 
O trunkach i pijatykach
Jędrzej Kitowicz
 
Najadłszy się smacznych potraw i skosztowawszy cukierków, trzeba się napić; obaczmyż, jak starzy Polacy tę potrzebę ułatwiali. Najprzód gospodarz po odbytej sztuce mięsa nalał w mały kieliszek wina i pił nim zdrowie wszystkich siedzących u stołu, począwszy od osoby najgodniejszej do ostatniej, za wymienieniem każdej znacznej osoby przytykając do ust i odejmując kieliszek; a skończywszy dystyngwowanych, resztę stołowników wymieniał jednego po drugim własnym nazwiskiem lub też powszechnym: „WPana zdrowie”, gdy kogo nie znał, kierując ku niemu oko, nie przytykając do ust kieliszka, tylko trzymając go w ręku, a dopiero po wymienionym ostatnim łyknął trochę lub do reszty wypił, jak mu się podobało, i postawił kieliszek.
W ten sam moment, kiedy gospodarz wymienił pierwsze zdrowie, jaki taki brał się do swego kieliszka i tymże sposobem pił zdrowie wszystkich którym gospodarz. Więc gdy razem wszyscy jedni drugich zdrowia pili, robił się hałas do kościelnego podobny, kiedy lud za plebanem mówi powszechną spowiedź, tak iż jeden drugiego nie słyszał i nie rozumiał. (…) Skoro sprobowano drugiego dania, to jest pieczystego, natychmiast gospodarz zawołał dużego kielicha, tym w strych nalanym pił do dystyngwowańszego, ale zdrowie najdystyngwowańszego gościa, który się tam znajdował, pił stojąc, a z nim razem wszyscy stali. Skoro wypił albo jeżeli był nietęgiej głowy, po mocnym przeproszeniu za niespełnienie odlał w inny kielich lub w szklenicę, oddał kielich temu, do kogo był adresowany, i usiadł; wszyscy zatem posiadali. Gdy drugi powstawszy zaczął pić przedsięwzięte zdrowie, znowu się cały stół podnosił, tak mężczyźni, jak damy. (…)
Po odbytych zdrowiach pryncypalniejszych w szczególności, szło zdrowie powszechniejsze osób mniejszych, na różne klasy podzielonych; na przykład: gdy się znajdowały u stołu jakie urzędniczki i proste szlachcianki z córkami, księża świeccy i zakonni, oficjerowie i towarzystwo, palestra i obywatele mali; że w tak dużej kompanii sam czas by nie wystarczył na zdrowie każdej z takich osób pojedyncze, pili więc klasami: ichmościów dam, ichmość duchowieństwa, ichmć wojskowych, prześwietnej palestry, ichmć obywatelów, a na ostatku, żeby nikomu krzywdy nie było, całej kompanii zdrowie. (…)
Kiedy zdrowiów nie stało, a trwała ochota picia, wymyślali rozmaite. Takimi zdrowiami bywały: prosperitas publica, salus publica, dobra przyjaźń, dobra kompania i tym podobne. Na czas brali swawolne zdrowia: dykterią jaką rozpustną albo słowo śmieszne z prędkości lub z nieumiejętności nie do rzeczy wymówione[3].
 
 
B   Może ksiądz by im powiedział.
O   Po jakimś czasie i dopiero w Wielkim Poście.
B   Takie wielkopostne wyrzeczenia były postrzegane jako rozpusta pokuty.
O   Dlaczego w takich momentach jak pandemia koronawirusa – często najmniej stosownych – się śmiejemy? Czy śmiech przez łzy ma właściwości terapeutyczne?
B   Zawsze sytuacje groźne próbujemy obśmiać. Jeśli chodzi o najbliższe mi kwestie językowe, to największą radość sprawiło mi pojawienie się trzech nowych słów. Pierwsze to: współistniejący, współwystępujący. Drugie: bezobjawowy. Współwystępujące choroby też bywały bezobjawowe albo były objawy zupełnie czego innego. I trzecie: jednoimienny. Ja sam jestem jednoimienny, mam tylko jedno imię. Trochę przypomina mi to słowa powtarzane w modlitwach, na przykład współistotny albo jednorodzony. To tak, jakby inni byli wielorodzeni. Współwystępujący i jednoimienny są zbudowane na tej samej zasadzie. Z jednej strony w grę wchodzi tu oficjalizacja: jak się tak powie, to nadaje się temu jakąś sankcję niemal urzędową, a z drugiej strony – to jest liturgia.
O   Konferencje ministrów zdrowia to były takie nabożeństwa ku czci zarazka.
B   Patos nas śmieszy, naukowość nas śmieszy. Śmiechem się to odreagowuje.
O   Od ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego wymagano najwyższej powagi. Źle przyjęto jego głupi żarcik, że maski trzeba nosić na łokciach czy coś w tym rodzaju. To, że się łokciami w maskach rozpychał i bogacił rodzinę, nie wzbudziło aż takich emocji. Moim ulubionym sformułowaniem było to, że ktoś był wymazany albo że kogoś trzeba dopiero wymazać. Tu były nawet komplikacje i paradoksy: wymazany z życia był właśnie ktoś, kto nie był jeszcze wymazany epidemicznie.
B   Próbujemy to, co nas straszy, jakoś obłaskawić śmiechem. Jest – czy może raczej było – takie sformułowanie: patrzeć na księżą oborę. To oznaczało cmentarz. Jak sobie popatrzymy nie na groby, ale na księżą oborę, to już się robi trochę weselej.
O   Czy ja wiem. To takie jakieś hodowlane…
B   Są jeszcze oglądanie kwiatków od spodu i kopanie w kalendarz. Klasyczne jest takie spotkanie w Samarze, pamiętasz spotkanie w Samarze?
O   Nikogo tam nie spotkałem.
B   Jest taka opowieść arabska. Człowiek spotyka na rynku w Bagdadzie Śmierć, która na niego kiwa. Wyjeżdża natychmiast, trafia do Samary i tam znowu czeka na niego Śmierć. „Dlaczego na mnie kiwałaś, kiedy się spotkaliśmy?” – pyta. „Bo się bardzo zdziwiłam, że cię widzę, przecież mieliśmy się spotkać w Samarze”.
Czarny humor jest śmieszny sam z siebie, przez kontrast. Śmiejemy się z rzeczy wzniosłych. Śmiać się na cmentarzu – to był też wyraz odwagi. Nadmierna patetyzacja wywołuje wrażenie fałszu, czasem odbieramy tak te wszystkie obrzędy, ceremonie. Z drugiej strony, popatrz, mówi się: humor wisielczy, ale nie ma na przykład humoru topielczego.
O   Co ma wisieć, nie utonie.
B   Skąd się to wzięło? Ma to obrzydliwą proweniencję i nawet nie wiem, czy o tym wypada mówić. Ludzie wiszący na szubienicy wykonują takie ruchy przedśmiertne: szarpią się, machają rękami. Gawiedź się z tego śmiała. Cała atrakcyjność publicznej śmierci brała się przecież nie tylko stąd, że zbrodnia została ukarana, ale też z radości obserwowania czyjejś śmierci, cierpienia. Z jaką radością kamienowano. Jakaż to była uciecha!
O   To był rodzaj rozrywki.
B   A może i do dzisiaj jest.
O   Bardziej już metaforycznie niż dosłownie. Obrzucanie kamieniami przeniosło się do internetu. To wiele się nie różni.
B   No wiesz co?! Jak to się nie różni? Takie inteligenckie wymyślania. Różni się. Medialnie to mogą mnie kamienować, proszę bardzo. A dlaczego wisielec ma taką wartość komiczną? Jest taki wiersz, parodia Leśmiana, który stanowi szczyt zabawy językowo trupielczej.
 
Lipa
Artur Maria Swinarski
 
Na lipcowej, na lipie, od Popielca, od rana
wisi sobie wisielec, oj da dana, da dana!
Obezdolił go rozbrat, cały ksobny ze żalu,
by zakwitał na lipie niby kwiat na perkalu.
Tak ci wisi wisiołek, tak ci dynda dyndała,
tak się zlipił z tą lipą, aż się gawiedź zebrała:
Przyczłapała z bezdroża i z bezrybia, i z bezdna
sfora lepkich upiorów, nocnicowa, rozgwiezdna;
trupiszydła skomlące lizą z lochów i dziupel,
za kuśmidrem kuśmider, przy kurduplu kurdupel;
zezownice ukosem wyskoczyły ze źrenic,
by się wlec przez pszenice aż do mdłych niedopszenic;
cwałem goni Przysmrodek z Ulęgałkiem Michałkiem
i Świdryga z Midrygą, i Koszałek z Opałkiem;
tylko Gnidosz nie przyszedł, tylko Gnidosz się przeląkł,
powędrował w zaświaty i zaginął jak szeląg;
ale przyszła Nietota z Nietotamtą i dyga,
aż jej z lipy oddygnął piszczelami dziadyga;
drepcze Rzygoń Wymiotek z wieńcem maków na głowie –
czemu płakał po drodze, o tym nikt się nie dowie;
zakuśtykał o kusi kalinowy Dyrdymał,
by zobaczyć, czy obwieś swego słowa dotrzymał;
przytańcował Mogilec z kurhanową Padliną,
oj da dana, da dana! na odsiebkę, a ino –
Wtedy ujrzał ich Pan Bóg i wychmurzył się z cicha
w niebnej dumie zadumie: skąd się wzięły te licha? (…)[4]

O   Wręcz poetyzowanie.
B   Leśmian pisał o trupięgach, specjalnych butach, które rodzina sprawia umarlakowi, gdy nie stać jej na porządne buty. Ta cała makabryczna formuła leśmianowska.
 
Trupięgi
Bolesław Leśmian
 
Kiedy nędzarz umiera, a śmierć swoje proso
Sypie mu na przynętę, by w trumnę szedł boso,
Rodzina z swej ofiarnej rozpaczy korzysta,
By go obuć na wieczność, bo zbyt jest ciernista –
I grosz trwoniąc ostatni dla nóg niedołęgi,
Zdobywa buty z łyka, tak zwane trupięgi.
A gdy już go wystroi w te zbytki żebracze,
Wówczas dopiero widzi, że nędzarz – i płacze!

Ja – poeta, co z nędzy chciałem się wymigać,
Aby śpiewać bez troski i wieczność rozstrzygać,
Gdy mnie w noc okradziono, drwię z ziemskiej mitręgi,
Bo wiem, że tam – w zaświatach – mam swoje trupięgi!
Dar kochanki czy wrogów chytra zapomoga? –
Wszystko jedno! W trupięgach pobiegnę do Boga!
I będę się chełpliwie przechadzał w zaświecie,
Właśnie tam i z powrotem po obłoków grzbiecie,
I raz jeszcze – i nieraz – do trzeciego razu,
Nie szczędząc oczom Boga moich stóp pokazu!
A jeśli Bóg, cudaczną urażony pychą,
Wzgardzi mną, jak nicością, obutą zbyt licho,
Ja – gniewny, nim się duch mój z prochem utożsami,
Będę tupał na Niego tymi trupięgami![5]

 
O   W jakich to rejonach znaleźliśmy polski czarny humor.
B   W całej Młodej Polsce było dużo może nie tyle żartu ze śmierci, ile pokazywała się ona z najrozmaitszych stron. Stefan Grabiński czy Antoni Lange, pisarz niesamowity, gdzieś tam znajdował też pierwiastek komiczny.
O   Ich opowiadania czy wiersz Leśmiana są próbą wejścia w komitywę ze śmiercią. Czy to jest jednak człowiekowi pomocne w życiu?
B   Makabra podszyta humorem pozwala nam czerpać półżartobliwą satysfakcję.
O   Makabreska nawet – cudne słowo. Wracam uporczywie do tego pytania: czy to pomaga żyć? No bo umierać chyba nie pomaga.
B   A może i umierać ma pomagać.
No właśnie. Do tego, o czym mówiłeś, moglibyśmy dodać, że śmiech bywa też reakcją, kiedy straszą. Dziecko, któremu się powie: „Jak będziesz bił mamusię, to ci rączka uschnie”, może się bać albo wybuchnąć sardonicznym śmiechem.
O   Albo może oczekiwać na to uschnięcie, patrzeć na tę rękę.
B   Ciekawe, jak będzie wyglądać sucha rączka.
O   Suchorukij.
B   Suchoruka. Popatrz zresztą na sformułowania, jakich używa się przeciwko tym biednym dzieciom: uschnie ci rączka… Makabryczne, prawda?
O   To może być dla dzieci atrakcyjne.
B   No właśnie. Tu otwiera się możliwość komicznego horroru.
O   Rodzina Addamsów.
B   Właśnie o tym pomyślałem! W którym momencie zaczyna się ujawniać humor makabryczny? Groteska i humor makabryczny są bardzo bliskie sobie.
O   Rodzina Addamsów jest przecież śmieszna, bardzo mnie bawi.
B   Pamiętam to jeszcze jako rysunki drukowane w „Przekroju”, w „Szpilkach” przede wszystkim. Był tam taki potworny lokaj, który przypominał twór Frankensteina, była blada, wampirowata, w sukni à la Rita Hayworth matka Morticia, upiorne i potworne dzieci.
O   To było jeszcze przed serialem z lat sześćdziesiątych?
B   Było mnóstwo rysunków z tej serii, jeszcze z lat pięćdziesiątych, rodzina Addamsów stamtąd się wzięła[6]. Pewnie i to ci się spodoba:
 
Wybiła godzina – ścina się rodzina,
Brat brata lub ciotkę, a kuzyn kuzyna.
Bulgoce saganek – dochodzi bratanek,
Żre podagra szwagra, kat mu zaraz zagra.
Pociotek przez płotek, wujny, stryjne rojne
Idą już na wojnę, oj, będzie łoskotek.
Idzie wnuczę, idzie teść, ja cię uczę, jak ich grześć:
Lewą tnij, prawą kłuj, bo tu stryj, a tam wuj,
Niech ojczyma kto przytrzyma, w łeb pasierba, będzie szczerba[7].

 
O   A co to jest? Nie znam tego.
B   To jest Lem, w Bajkach robotów.
O   Na pamięć to wszystko znasz!
B   Ta makabryczność wbija się w pamięć.
O   Przypomina się Maciej Zembaty, który dopisał słowa do Marsza żałobnego Chopina, granego często na pogrzebach.
 
Ostatnia posługa
Maciej Zembaty
 
Jak dobrze mi w pozycji tej
W pozycji hory-zon-tal-nej
Ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach
A za trumną idzie żona
Choć właśnie pada – pada deszcz
W dębowej trumnie sucho jest
Ubodzy krewni przemoczeni są zupełnie
Żona pewnie się przeziębi
Dość długa droga czeka ich
Kilometr z hakiem muszą iść
Oj, będzie bardzo ciężko
Z pełną trumienką
Z moją trumienką
Oj!
O wieko bębnią krople dżdżu
Kołyszą słodko mnie do snu
Ubogim krewnym trumna wrzyna się w ramiona
I już ledwo idzie żona
Raz dwa i lewa!
Raz dwa i lewa![8]
 
 
B   Polska makabra: Zembaty, potem trochę Poniedzielski. To również głos cmentarny.
O   Trudno sobie wyobrazić, że Ostatnia posługa była wykonywana przez Zembatego – i nagrodzona – na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.
B   Jeszcze trudniej zrozumieć, że potem jak gdyby nigdy nic dalej grano ten marsz na pogrzebach.
O   I że nikt nie śpiewał!
B   Podejrzewam, że ówczesna cenzura mogła z radością przyjmować ten typ żartu, bo nie był on w żaden sposób antykomunistyczny czy antypaństwowy.
O   No jak to? Marsza żałobnego Chopina grali na wszystkich pogrzebach prominenckich. Nie śpiewano tam pieśni religijnych, więc pozostawał Marsz żałobny.
B   I Międzynarodówka.
O   Tak. Śpiewanie nad grobem: „wyklęty powstań, ludu ziemi” było jak najbardziej à propos. Pamiętam jeszcze nekrologi w „Życiu Warszawy”. Tam pod wyrazami żalu z powodu śmierci oficjeli partyjnych zwykle widniał podpis (pa), jako monogram autora. „Żegnamy wybitnego działacza – pa”. Pamiętam też makabryczną piosenkę wykonywaną przez Barbarę Krafftównę.

Dramat w ogródkach działkowych
Maciej Szwed
 
Na alejce posypanej świeżym piaskiem,
Przy rabatce obsadzonej pelargonią,
Ktoś udusił panią sznurkiem, albo paskiem.
Kto? Nie wiemy. Przypuszczalnie, chyba on – ją.
A poza tym nic na działkach się nie dzieje,
Co niedziela działkowiczów barwny tłum,
Każdy coś tam sobie plewi, coś tam sieje,
Na natury łono z żoną pędzi tu.
 
Z papierowej torby, co stała w altance,
Dzikim winem gęsto wokół obrośniętej,
Zamiast marchwi wydobyto cztery palce,
A za nimi kciuk i resztę, czyli rękę.
A poza tym nic na działkach się nie dzieje,
Co niedziela działkowiczów barwny tłum,
Pośród kwiatów głośno dziecię się zaśmieje,
Bo wesoło, bo beztrosko jemu tu.
 
Obco brzmią tu straszne słowa: powódź, pożar,
Nikt się gazem nie zatruje w swej altanie,
Co najwyżej z nieprawego znajdziesz łoża
Dziecię, w grządce groszku zręcznie zakopane (…)[9].

 
B   To była piosenka o nudzie takiego życia…
O   „To wszystko z nudów, wysoki sądzie, to wszystko z nudów”[10].
B   A czy dzisiaj bawi cię humor wisielczy, makabryczny?
O   Zawsze bawi taki humor, który jest na granicy. Coś, co jest już w zasadzie na krawędzi złego smaku.
B   Albo nawet i poza.
O   Albo i poza granicami dobrego smaku. Jest to zawsze bardziej zabawne niż coś, co jest porządne, konwencjonalne i banalne. Naruszanie pewnych tabu jest konieczne.
B   Sens życia według Monty Pythona – straszenie noworodków. Na sali porodowej znajduje się maszyna, która robi PING! Ona jest po to, aby straszyć noworodki po urodzeniu.
O   Nawet to znalazło naśladowców w życiu. Czytałem ostatnio o modzie na filmowanie polewania wodą niemowląt i sprawdzanie, jak zabawnie reagują. Tego nie robią satyrycy, tylko sami rodzice.
B   W skeczu Monty Pythona ojciec katolik oddaje dzieci na eksperymenty medyczne. Dlaczego jest tam tyle dzieci? Bo to katolicy, oni mają tyle dzieci, bo z każdego stosunku musi być dziecko. A protestancka żona mówi: to jak u nas, dwoje dzieci, dwa stosunki. Mąż protestant dodaje: ale ja mógłbym założyć sobie prezerwatywę, jakbym chciał. A oni nie! Oni nie mogą, bo sperma u nich jest święta. Potem ojciec katolik traci pracę i oddaje kolejne dzieci na eksperymenty medyczne. Taka makabra.
O   W jednym z filmów Monty Pythona był ranking najlepszych śmierci. Umierał Juliusz Cezar i inni, głosowano jak w jeździe figurowej na lodzie, przyznawano punkty za styl – to było zabawne, choć umiarkowanie. Nie było to jakoś straszliwie śmieszne, chociaż naruszało niewątpliwie największe tabu.
B   Czy twoje wyobrażenie o twojej własnej śmierci mogłoby w jakiś sposób uczynić ją lżejszą nieco? Jeżeli pomyślisz i wyobrazisz sobie swoją śmierć jako zabawną.
O   Czy ja wiem? Trudno mi tam znaleźć coś komicznego, jeszcze nie przeżyłem takiej sytuacji. I prawdopodobnie nie będę jej obserwował.
B   Mało kto przeżywa taką sytuację. Chociaż może jej dostąpić. Jest rozróżnienie między przeżyciem a dostąpieniem. Ale śmieszą nas niekiedy historie związane ze śmiercią.
O   Na przykład mowy pogrzebowe: te w zamierzeniu poważne są raczej śmieszniejsze niż te, w których próbuje się dowcipkować, przypominać jakieś anegdoty. Najbardziej docenia się te, które rozbijają powagę. Nad grobami aktorów opowiada się o nich jakieś żarty, ale i tak najbardziej pamiętany jest ten, kiedy Holoubkowi podczas uroczystości żałobnych wpadła kiedyś do wykopanego dołu czapka i Andrzej Szczepkowski powiedział: „Prezes jest już jedną czapką w grobie”[11].
B   U Monty Pythona była też inna śmierć, mianowicie ktoś skazany na śmierć za opowiadanie niedobrych dowcipów, o ile sobie przypominam, mógł sobie wybrać rodzaj śmierci. Była to śmierć wynikająca z tego, że szwadron nagich dziewcząt zapędza go nad urwisko i on z tego urwiska spada. To było dosyć przyjemne dla oglądacza.
O   W polskiej literaturze jest utwór, do którego mam osobisty stosunek, o czym ci opowiem za chwilę. Mianowicie Józef Ignacy Kraszewski napisał wiersz Dziad i baba o śmierci, która przychodzi po jedno z nich. Mówię o osobistym stosunku do tego wiersza dlatego, że w szkole jeszcze podstawowej, jako młodociany idiota, wybrałem sobie na konkurs recytatorski ten wiersz, nie do końca wiedząc, o czym on jest i po co on jest. Tego akurat do dzisiaj do końca nie wiem. Przegrałem wtedy okropnie i komisja, bardzo mnie żałując, zaczęła mi nawet tłumaczyć, dlaczego odpadłem. To był oczywiście rodzaj wielkiego nieporozumienia: jeszcze Kraszewski, który w tym uczestniczy i portretuje śmierć jako komiczną!
 
Dziad i baba
Józef Ignacy Kraszewski
 
Był sobie dziad i baba –
Bardzo starzy oboje,
Ona kaszląca, słaba,
On skurczony we dwoje. (…)
I modlili się szczerze,
Aby Bożym rozkazem,
Kiedy śmierć ich zabierze,
Zabrała dwoje razem. (…)
   – Wprzód umrę – woła baba
Jestem starsza od ciebie,
Co chwila bardziéj słaba,
Zapłaczesz na pogrzebie. –
   – Ja wprzódy – moja miła.
Ja kaszlę bez ustanku.
I zimna mnie mogiła
Przykryje lada ranku.
   – Mnie przódy – Mnie kochanie!
   – Mnie mówię – ! Dość że tego –
Dla ciebie płacz zostanie, –
   – A tobież nie, dla czego?
I tak daléj i daléj,
Jak zaczęli się kłócić,
Tak się z miejsca porwali –
Chatkę chcieli porzucić –
Aż do drzwi – puk powoli
   – Kto tam. – otwórzcie proszę.
Posłuszna waszéj woli,
Śmierć jestem, skon przynoszę. –
   – Idź babo drzwi otworzyć –
   – Ot to, idź sam! jam słaba –
Ja się pójdę położyć,
Odpowiedziała baba. (…)
Baba za piecem z cicha,
Kryjówki sobie szuka,
Dziad pod ławę się wpycha,
A śmierć stoi i puka.
I byłaby lat dwieście,
Podedrzwiami tam stała,
Lecz znudzona, nareście,
Kominem wleść musiała[12].

 
B   Chodzi o to, że oni najpierw: „Mnie wprzódy”, „Mnie, kochanie”, „Mnie mówię”, „Dość już tego, dla ciebie płacz zostanie”. „A tobie nie? Dlaczego?”…
O   Wypychają się wzajemnie.
B   …A potem okazuje się, że to były puste deklaracje: „Dziad pod ławę się wpycha, a śmierć stoi i puka”.
 
Marks i Engels
autor zbiorowy

Żyli sobie Marks i Engels,
Bardzo starzy obydwoje.
Marks kaszlący był i słaby,
Engels skurczony we dwoje.
Żyli razem długie lata
I głosili hasła swoje.
O tych hasłach bym powiedział,
Lecz w tym bieda, że się boję. (…)
 
* Z szopki Związku Pracowników Handlowych w Warszawie 1922 r., piosenka ułożona zbiorowo[13].

O   I Kraszewski jest w tym przedziwny. Zupełnie jak nie on…
B   Może on się odsłonił na chwilę? Ach, dosyć już tych różnych Przemków i Jaśków, i różnych historii strasznych, to ja sobie wiersz napiszę!
O   Świadczyłoby to o tym, że miał do swojej twórczości ironiczny stosunek.
B   Przypomina mi się rysunek, który też nie przestaje mnie bawić. Siedzi autor przy maszynie do pisania – wtedy były maszyny do pisania…
O   To znaczy nie za Kraszewskiego.
B   Nie za Kraszewskiego i nie za naszych czasów. W krótkim okresie przejściowym. Na tym rysunku autor siedzi przy maszynie i w pewnym momencie mówi: „Ach, dosyć tego! Nagle padają strzały i wszyscy giną”. Takie zakończenie, kiedy autor ma już serdecznie dosyć wszystkiego, wydało mi się zabawne. To jest zresztą à propos śmierci.
O   No tak, ale potem nadludzkim wysiłkiem zabity na śmierć… się uwalnia, prawda? No bo przecież trzeba pisać dalszy ciąg. To Conan Doyle, tak?
B   Conan Doyle przywrócił do życia Sherlocka Holmesa, którego wcześniej zrzucił w przepaść razem z Moriartym. I później kazał Sherlockowi, na życzenie czytelników, rzecz jasna, założyć buty odwrotnie i wrócić[14].
O   I to nas śmieszy, a w zasadzie powinno nas trochę straszyć, bo przecież Sherlock Holmes nie był dla śmiechu.
B   To wszystko dzieje się w świecie fikcji. Zastanawiam się, czy w grach komputerowych jest obecny pierwiastek komiczny. Bo gdyby jednak był, toby chyba odbierał sens tym grom, w których człowiek ma skończoną liczbę żyć.
O   Jeśli – jak się czasem mówi – „zabić go to za mało”, to gra, gdy „zabić go” można kilkakrotnie na różne sposoby, jest jakimś wyjściem. Ale zobacz: taki Facebook. Na Facebooku się nie umiera. Po śmierci nie ma komu zlikwidować konta. Piszesz tam i piszesz, a potem nagle ktoś inny informuje, że tego piszącego nie ma. Ta perspektywa to jeden z powodów, dla których Facebooka nie mam.
B   Chyba że akurat w chwili śmierci jesteś na Facebooku i zdążysz o tym poinformować: „Odchodz…”.
O   „Muszę kończy…”.
B   Straszne żarty.
O   Kiedy rzeczywistość bywa jeszcze gorsza. W Stanach słynna była fejsbukowiczka, która zmarła podczas korespondowania i zanim ktoś ją znalazł, przesiedziała przed komputerem parę dni, cały czas będąc online już nieżywa.
B   Makabra nieźle się trzyma w kulturze popularnej, w filmach w rodzaju Teksańska masakra piłą mechaniczną. Swoją drogą, czy w samym tym tytule nie widzisz czegoś zabawnego?
O   Ten konkret jest śmieszny. Że piła jest mechaniczna, a masakra teksańska.
B   Właśnie. A jeśli koszmar, to z ulicy Wiązów.
O   Po części wynika to z wpływu komiksu. Długo nie mogłem zrozumieć tego wyolbrzymienia, jakim komiks się posługuje, ale z czasem pojąłem, po co to jest. Zwykła, codzienna, nieciekawa sytuacja nagle zamienia się w jakieś pandemonium, bułki na śniadanie przywozisz z innej galaktyki, ryzykując życie.
B   Jeden z moich magistrantów napisał pracę o dymkach. Zauważyłeś, że wiele z tych dymków to takie nieartykułowane dźwięki. Wyobraź sobie, że ktoś szuka najlepszego odwzorowania dźwięku wydawanego w jakimś przedśmiertelnym tchnieniu. Stoi nad jakimś denatem i nasłuchuje. Wychr… chychr… Chroop… Tylko czy my się takim podejściem uodparniamy na ostateczność?
O   Od tak dawna towarzyszą nam choćby makabryczne teksty romantyzmu i się nie uodporniliśmy – więc chyba nie. „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie; Co to będzie, co to będzie?”. Trupy u Słowackiego. A w czas zarazy – Ojciec zadżumionych.
B   „Cała rodzina, dzisiaj pogrzebiona”. Pamiętam, że w czasach studenckich wykonywałem takie co bardziej makabryczne utwory. To wykorzystywała także Piwnica pod Baranami.
O   One balansowały między groteską a powagą.
B   Wystarczy powiedzieć to po czesku: ona umrla. W słowie umarlak, a także zdechlak czai się jakiś rodzaj wyśmiewania. „Taki biedny zdechlaczek” – był w tłumaczeniu Hulki-Laskowskiego w Szwejku. Humor makabryczny zdaje się nam absurdalny, co sprawia, że łatwiej nam go polubić. Gdybyśmy uświadomili sobie, że on czemuś służy – już by nam się tak nie podobał. To jest chyba kwestia młodości. Pamiętam, że to był kiedyś najbardziej przeze mnie akceptowany i poszukiwany rodzaj humoru.
O   Bo ten humor nie niesie fałszywego, prostackiego pocieszenia. Nic mnie tak nie wkurza jak te wszystkie kupleciki typu Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej. Uśmiechać by się należało, wiedząc, że jutro będzie gorzej. Wtedy trzeba by to robić szybko. Dlaczego ja się mam uśmiechać, jak jest gorzej. Makabra niczego takiego nie obiecuje.
B   Przy makabrycznym humorze cieszy nas to przerysowanie, które pokazuje nienormalność: no, tak nie może być. To przenosi całą śmierć w sferę absurdu.
O   Myślimy, że aż tak źle być nie może?
B   A jeżeli aż tak źle być nie może, to może w ogóle źle być nie może.
O   Znaleźliśmy pokrętne pocieszenie.

 
Wesprzyj nas