Tęsknota za młodością i ówczesnymi marzeniami, nieporozumienia małżeńskie, błędy życiowe. W swoim literackim debiucie, dziewięciu krótkich, ale treściwych opowiadaniach, Marie Aubert – autorka głośnej powieści „Dorośli” – tworzy małe światy, w których możemy przeglądać się jak w lustrze.


Zabierz mnie do domuMarie Aubert doskonale radzi sobie z krótkimi formami. Zbiór opowiadań „Zabierz mnie do domu”, podobnie jak powieść, pokazuje, jak dużo się dzieje pod powierzchnią zwykłej codzienności, jak bardzo buzują emocje i ile pozornie bliskie sobie osoby mają do ukrycia.

***

Bohaterowie Marie Aubert szukają stabilności, spokoju, chcą spełniać swoje ukryte pragnienia i są gotowi na wiele podłości, by zyskać to, na czym im zależy. Ta autorka ubiera w słowa uczucia, których się wstydzimy, dlatego raczej nie mówimy o nich publicznie. Robi to doskonale.
Agnieszka Kalus

Książka Marie Aubert to migawki z życia zwykłych ludzi, którzy gubią się w swoich oczekiwaniach, nie umieją odczytywać własnych i cudzych pragnień. Jest to proza gorzka i dotkliwa, bo autorka operuje w dobrze znanych nam wszystkim rejestrach – ciągłego rozczarowania i wielkich nadziei. Na przemian. Jak to w życiu.
Anna Dziewit-Meller, „BUKBUK”

 
Marie Aubert
Zabierz mnie do domu
Przekład: Karolina Drozdowska
Wydawnictwo Pauza
Premiera: 10 lutego 2021
 
 

Zabierz mnie do domu

Spis treści

Po prostu
Carla
Powinnaś się wstydzić
W domu
Stare małżeństwo
Starszy brat
Przepraszam, przepraszam, przepraszam
Taka fajna dziewczyna
Gdyby coś się stało

Po prostu

 
 
Możemy zostać takimi przyjaciółmi od seksu – powiedziałam po wszystkim.
Starałam się, by mój głos zabrzmiał w ciemnościach lekko i żartobliwie.
Wybuchnął śmiechem.
– Popisujesz się? – zapytał.
Byliśmy wcześniej w knajpie i piliśmy piwo. To ja go zaprosiłam. Wstawiłam się bardziej niż on i mimo jego deklaracji, że nie szuka dziewczyny, przytrzymałam go siłą przed Teddy’s i całowałam się z nim tak długo, aż w końcu się poddał i zabrał mnie do domu.
Następnego dnia pożegnaliśmy się buziakiem i krótkim „do widzenia”. Miałam jeszcze urlop, usiadłam więc w kawiarnianym ogródku z gazetą, nie wzięłam wcześniej prysznica. Nie zdarzyło mi się wstać tak wcześnie przez całe wakacje. Na mokrych od rosy plastikowych krzesłach siedziało oprócz mnie tylko kilku robotników drogowych. Kręciło mi się w głowie, byłam oszołomiona i chciało mi się śmiać. To było moje pierwsze wolne lato od dawna, rok wcześniej dostałam stałą pracę i nie musiałam sobie niczego szukać na wakacje. Rozlałam kawę i dwa razy upuściłam gazetę na ziemię, zastanawiałam się, czy on o mnie myśli.
Nie kontaktowałam się z nim. Po trzech tygodniach dostałam wiadomość, w której pytał, czy jestem gdzieś na mieście.
– No nie chce mi się wierzyć! – zawołałam do Karin.
Stałyśmy przy barze, próbując zwrócić na siebie uwagę barmana.
– Nie?! – odwrzasnęła. – A ja byłam pewna, że się w końcu odezwie!
Następnego ranka odkryłam na ciele siniaki, tak samo było zresztą po kolejnych razach. Nie mogłam się zdecydować, czy mi się to podoba. A on ciągnął mnie za włosy, gdy robiłam mu laskę, wbijał mi palce w boki, kiedy byłam na górze, ja zaś szczypałam wnętrza jego ud, aż jęczał z zachwytu, i tak się nawzajem nakręcaliśmy. Niczym dwa zapamiętałe w zabawie szczeniaki. Z reguły byliśmy tak pijani, że żadne z nas nie dochodziło.
Nadal wynajmowałam mieszkanie na spółkę z innymi dziewczynami, ale już nie dla frajdy, traktowałam to jako rozwiązanie tymczasowe, do momentu, aż znajdę coś własnego. Z moimi współlokatorkami nawet za bardzo nie rozmawiałam. Były pielęgniarkami, a może studiowały pielęgniarstwo, nie bardzo już pamiętam. Raz usłyszałam, jak jedna z nich wraca z dyżuru i przechodzi pod moimi drzwiami dokładnie w chwili, gdy on wepchnął we mnie cztery palce. Musiała mnie usłyszeć, ale nigdy o tym nawet nie wspomniała, nie rozmawiałyśmy na takie tematy.
– Jakie to fajne, że można się z tobą trochę ostrzej zabawić – mawiał, dając mi klapsa w tyłek.
To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, inna od tego, do czego zdążyłam przywyknąć. Podobało mi się, że sobie z tym radzę, że jestem kimś, kto nie oczekuje stałego związku i wieczornego przytulania.
Zaczęłam się zastanawiać nad odejściem z pracy. Pod koniec września kupiłam sobie nowe ubrania i botki na tak wysokim obcasie, że nie mogłam w nich chodzić do biura. Włożyłam je za to któregoś dnia na spacer po St. Hanshaugen z Karin i jej przyjaciółką. Kopałyśmy kasztany, brodziłyśmy w liściach, świeciło cudowne ostre słońce i miałyśmy stamtąd widok aż na fiord. Na mieście jak grzyby po deszczu wyrastały nowe bary i restauracje, wychodziłyśmy gdzieś co weekend. Czułam się jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i dopiero zaczynałam studia, przepełniało mnie radosne oczekiwanie jak w dniu pierwszych zajęć, chęć, by biegać trochę szybciej i mówić trochę głośniej. Karin i jej przyjaciółka zapytały o niego, a ja odparłam, że czasem się spotykamy, ale na nic się nie nastawiam, zero stresu. Skomentowały, że brzmi to tak, jakbyśmy się razem dobrze bawili, i że to do mnie niepodobne traktować facetów z takim luzem. Nie należałam do dziewczyn, które miewają przyjaciół od seksu, byłam raczej jedną z tych, które płaczą, przeżywają głęboki zawód, romantyzują związki, a gdy jest już po wszystkim, strasznie tęsknią.
– No ale on musi cię chyba chociaż trochę lubić – zauważyła moja przyjaciółka Karin.
Odrzekłam jej, że chciałabym polecieć do Nowego Jorku, pomieszkać tam może z pół roku po świętach, znaleźć pracę, uczyć się języka i czytać książki.
– Powinnaś to zrobić – stwierdziła Karin. – To przecież całkiem wykonalne. Jak nie teraz, to kiedy?
– No ale etat i w ogóle – odparłam. – Ale byłoby jednak super po prostu złożyć wypowiedzenie i pojechać.
Widziałam oczyma duszy szerokie chodniki i wysokie zielone drzewa, mieszkania z wielkimi oknami i skrzypiącym parkietem na podłogach, stosy książek, bary dla wtajemniczonych, w których można palić, długie rozmowy z sarkastycznymi żydowskimi chłopakami o kręconych włosach i dziewczynami podobnymi do Leny Dunham.
Zadzwonił do mnie o wpół do dziesiątej w październikowy wieczór. Była środa, a on nigdy wcześniej nie kontaktował się ze mną w tygodniu. Zaproponował, żebyśmy przenocowali pod namiotem, wystarczy wsiąść w autobus do Maridalen i gdzieś tam się rozbić. Mógł zabrać z sobą piwo, w jego głosie słychać było zapał.
– A może lepiej przyjedź do mnie do domu – zaproponowałam. – Muszę jutro iść do pracy.
– Przywiozę namiot i zobaczymy, może zmienisz zdanie – odrzekł.
Przygotowałam śpiwór, wełniany sweter i paczkę herbatników, właściwie mogłabym to po prostu zrobić, być osobą otwartą na wszystko, godzącą się na spontaniczne wycieczki pod namiot. Ale mój entuzjazm szybko stopniał, byłam zmęczona i zmarznięta, temperatura za oknem spadła poniżej zera, a ja nie wyjeżdżałam na biwak od jakichś sześciu lat.
– Widać, że naprawdę bardzo nie masz ochoty – powiedział i się roześmiał, gdy go wpuściłam do środka.
– Zamulam, co? – spytałam.
– Wcale nie – odrzekł. – Nie wszyscy muszą wszystko lubić.
Piliśmy piwo pod kołdrą, chichocząc. Wrzasnęłam z zachwytu, gdy w końcu przewrócił mnie na plecy i zaczął zdejmować mi majtki. Później obejrzeliśmy pierwsze Gwiezdne wojny, te stare. Film był, moim zdaniem, nudny i od czasu do czasu trochę przysypiałam.
– Jak możesz spać, skoro tego wcześniej nie widziałaś? – spytał i przycisnął usta do mojej szyi, wydając pierdzący odgłos.
– Nie wszyscy muszą wszystko lubić – odparłam, przedrzeźniając ton jego głosu.
– Kurwa, ale się popisujesz – rzucił.

 
– On musi cię chyba chociaż trochę lubić – powiedziała Karin.
– To w ogóle nie jest nic z tych rzeczy – odparłam.
– No ale mimo wszystko – stwierdziła Karin, a ja się uśmiechnęłam, nie mogłam się powstrzymać.

 
Pisaliśmy do siebie raz na jakiś czas, ale on nie proponował spotkania. W któryś piątek zebrałam się w końcu w sobie, siedząc w swoim pokoju, i wysłałam mu wiadomość z pytaniem, czyby do mnie nie przyjechał. Odpisał po dłuższym czasie, że czemu nie, ale że najpierw wybiera się na imprezę. Spałam już od kilku godzin, gdy w końcu rozległ się dzwonek do drzwi, obudziłam się rozgrzana, ociężała i skołowana. Miałam ochotę w ogóle go nie wpuszczać. Śmierdział jak gorzelnia i dosłownie wtoczył się do środka. Zachichotałam i rzuciłam „o rany”.
Wszedł we mnie za szybko. Byłam strasznie zmęczona, chciałam iść spać, ale mimo to przez chwilę się pieprzyliśmy.
– Wystarczy, zaczyna mnie boleć – odezwałam się w końcu.
– No co ty – rzucił dziecinnym tonem, nie przestając.
– Mówię poważnie – powiedziałam. – Chcę iść spać.
Musiałam to powtórzyć, tym razem bez uśmiechu, oparłam dłonie na jego klatce piersiowej.
– Zaczyna cię boleć, też coś – odparł takim głosem, jakby mówił we śnie. Wciąż się we mnie poruszał, w przód i w tył, położył swoje ręce na moich i wcisnął mi dłonie w materac. Musiałam odwrócić głowę, by móc złapać oddech. Był taki ciężki.
Rano przytuliłam go na progu. Uśmiechnął się, mrużąc oczy, i odwzajemnił mój uścisk.
– Jezu, ale mam kaca – powiedział.
– Wcale mnie to nie dziwi – odrzekłam.
Nie chciałam go wypuścić, przywarłam do niego, naga, sama właściwie nie wiedząc, o co proszę. Zaśmiał się i poklepał mnie po plecach.
– To do zgadania – rzucił.
Wzięłam prysznic i ubrałam się jak zawsze. Wypiłam kawę z koleżankami na mieście, pochodziłyśmy po sklepach, kupiłam sobie zieloną bluzę, ale ich rozmowy i żarty gdzieś mi umykały, wszystko się we mnie ściskało w jakiś punkcik, gdzie było cicho i pusto.
Nie rozmawialiśmy z sobą od tamtego czasu. Parę razy obudziłam się, widząc, że mam od niego nieodebrane połączenie, ale nigdy nie oddzwoniłam.

 
Pojawił się ciekawy wakat, złożyłam więc podanie i udało mi się dostać tę posadę. Do Nowego Jorku mogłam przecież zawsze pojechać na urlop, trochę ewentualnie przedłużony. Kupiłam swoje pierwsze mieszkanie, poznałam pewnego mężczyznę i po kilku miesiącach zostaliśmy parą, a ja sprzedałam to mieszkanie przed upływem roku.
Minęło sześć lat, zanim zaczęłam myśleć o tamtym jak o czymś więcej niż ostatnim spapranym związku, ostatnim facecie, co do którego się oszukiwałam. Poszłam na spacer z wózkiem na St. Hanshaugen, trwał właśnie mój drugi urlop macierzyński. Kupiliśmy niedawno dom szeregowy w Oppsal, do którego mieliśmy się wprowadzić w listopadzie. Nie byłam pewna, czy nadal kocham mojego męża, ale wciąż przytłaczało mnie moje nowe życie, jego zwyczajność i wielkie wzloty, dziecięce głosy, uściski, zapachy i maleńkie sweterki, mąż za moimi plecami w łóżku każdej nocy, nowy dom z kawałkiem ogródka.
Stałam na szczycie St. Hanshaugen i spoglądałam na miasto, a moja córeczka spała w swoim wózku. Jesień była mokra i ciepła, lekkie krople deszczu padały z ukosa na moją twarz. Widok nie sięgał aż do fiordu. I właśnie w tym momencie przypomniałam to sobie, tak dokładnie, że aż puściłam uchwyt wózka i musiałam usiąść na ławce. Nie samą końcówkę, ale początek, z obcasami, siniakami i planem wielkiego wyjazdu.
Możliwe, że przesadzam. Zawsze tak robię, romantyzuję to, co minęło, pozłacam, upiększam i tęsknię. Ale jestem pewna, że w tamtej właśnie chwili oddałabym całe to życie, dom, dzieci, męża i w ogóle wszystko, by tylko odzyskać tamto, tamtą wiarę, że mogę wznieść się ponad siebie samą i stać się kimś innym. I że będzie to równie łatwe, jak włożenie tamtych nowych butów.

 
Wesprzyj nas