W trzecim tomie cyklu „Gdzie diabeł mówi dobranoc” bohaterowie stają przed nowymi wyzwaniami, gdy staje się jasne, że rytuał, który miał rozwiązać problemy związane z ciążącą na nich kilkusetletnią klątwą, nie udał się.



W Czarcisławiu słowo “niemożliwe” nie ma racji bytu. Jeśli coś wydaje się absolutnie niemożliwe, to oznacza jedno – na pewno się wydarzy. Nie inaczej stało się z rytuałem, który miał zakończyć działanie klątwy ciążącej na potomkach czterech rodów. Mimo drobiazgowych przygotowań i wypełnienia wszelkich zaleceń, efekty rytuału okazały się… zerowe. Jak się okazało przyczyną niepowodzenia był Mikołaj, pozbawiony mocy magicznych brat bliźniak Nikodema. Jak to się stało, że prawie nikt wcześniej nie wiedział o istnieniu braci i dlaczego to Mikołaj a nie Nikodem był uczestnikiem rytuału? Jak było możliwe, że przez wiele lat udało się utrzymać w tajemnicy istnienie bliźniaków i kto za tym stoi?

Na te pytania musi szybko znaleźć odpowiedzi Alicja, która chcąc nie chcąc znalazła się w samym centrum dziwnych i niepokojących wydarzeń. A łatwo nie będzie – praktycznie każda z osób mających związek z klątwą coś ukrywa, kręci i mataczy, z każdą nową informacją wychodzącą na jaw dziewczyna jest coraz bardziej skołowana, na domiar złego kompletnie traci orientację, komu można zaufać i na ile. Jedno przynajmniej staje się jasne – to za sprawą zaklęcia makowego kwiatu Nikodem i Mikołaj na zmianę zapadali w półroczny sen. Zagadką ciągle pozostaje, kto i dlaczego podjął decyzję o takim a nie innym rozwiązaniu problemu bliźniaków. Ni stąd, ni zowąd w miasteczku pojawiają się także nowi bohaterowie i nowe tropy, które dają nadzieję na zbliżenie się do rozwiązania zagadek i poznania prawdy o Czarcisławiu. Ale jak to bywa w tym dziwnym miejscu, powoduje to jeszcze większe zamieszanie.

Gdyby tego było mało Alicja, chcąc nie chcąc, awansuje na główną bohaterkę walki o zdjęcie klątwy i staje przed trudną decyzją – czy obudzić będącego w letargu Nikodema i jeszcze raz spróbować odprawić rytuał, czy skorzystać z innej opcji, która wyszła w międzyczasie na jaw, by rozwiązać wszystkie problemy czterech zaangażowanych w klątwę rodzin? Tak czy inaczej kluczem do dalszych działań jest Nikodem, który może odpowiedzieć Alicji na pytania, co trzeba zrobić i w jakiej kolejności. Lecz by z nim porozmawiać, Alicja musi – z pomocą pradawnych mikstur, wejść w jego sen…

Dla kogoś, kto nie czytał poprzednich powieści z cyklu „Gdzie diabeł mówi dobranoc” wszystko to może wydawać się niezrozumiałe i zagmatwane, ale w rzeczywistości wszystkie te dylematy, zagadki i tajemnicze zdarzenia, w logiczny i przemyślany sposób wpisują się w tę opowieść o współczesnych nastolatkach usiłujących zdjąć pradawną klątwę.

„Droga wiedzie przez sen”, trzecia powieść w tej serii, która właśnie się ukazała, rozwija opowieść rozpoczętą w tomach “Księżyc jest pierwszym umarłym” i “Nie wywołuj wilka z lasu”. Karina Bonowicz prowadzi w niej rozpoczęte wątki, nie stroniąc od wprowadzenia w kluczowych momentach nowych bohaterów. Odsłania motywacje i tajemnice postaci już dobrze znanych czytelnikowi, znakomicie buduje napięcie a liczne zwroty akcji nie dają czytelnikowi czasu na nudę.

Autorka odsłania motywacje i tajemnice postaci już dobrze znanych czytelnikowi, znakomicie buduje napięcie a liczne zwroty akcji nie dają czytelnikowi czasu na nudę.

To, co dawało odbiorcy satysfakcję z lektury w poprzednich książkach serii – ciekawa wielowątkowa intryga, humor, dobre dialogi, stare słowiańskie wierzenia wplecione w nowoczesną fabułę, tak samo jak rzeczywiste przesądy z dawnych lat, z jednoczesnym osadzeniem akcji w polskiej małomiasteczkowej rzeczywistości – są nadal obecne. To ciekawy konglomerat – nieco magii przodków i aplikacji smartfonowych, mających do odegrania swoje role w fabule.

Dla tych, którzy znają już wcześniejsze perypetie bohaterów “Droga wiedzie przez sen” to naturalny wybór czytelniczy, wszak interesujące będzie poznanie dalszych przygód Alicji, ciotki Tatiany, Nikodema, Mikołaja, Borysa czy Nataszy. Nie będzie tajemnicą, że bohaterów czeka jeszcze sporo zaskoczeń, incydentów, emocji i wyborów, a czytelnika – po prostu duża dawka wciągającej lektury. Warto jednak pamiętać o tym, że do pełnej satysfakcji z czytania niezbędna jest znajomość poprzednich tomów cyklu. Zdecydowanie warto po nie sięgnąć wcześniej! Robert Wiśniewski

Karina Bonowicz, Droga wiedzie przez sen, Gdzie diabeł mówi dobranoc, tom 3, Wydawnictwo Initium, Premiera: 22 stycznia 2021
 
Magazyn Dobre Książki objął publikację patronatem medialnym
 
 

Karina Bonowicz
Droga wiedzie przez sen
Gdzie diabeł mówi dobranoc, tom 3
Wydawnictwo Initium
Premiera: 22 stycznia 2021
 
 

Rozdział pierwszy

Alicja chwyciła za klamkę.
Drzwi były otwarte.
Postawiła ostrożnie stopę na progu.
Drzwi nie zabezpieczała formuła blokująca dostęp.
Wstrzymała oddech.
Ciotka Tatiana zostawiła otwarte, i to dosłownie?
Serio?
I to akurat dzisiaj?!
Przeszła przez próg i cicho zamknęła za sobą drzwi. Nadstawiła ucha. Dlaczego, u diabła, jest tak cicho? Gdzie jest ciotka? I gdzie jest cała reszta? Mieli się tu spotkać natychmiast po rytuale. Olga i Natasza poszły pierwsze. Ona sama i Nikodem… No właśnie. Nikodem. Alicja przełknęła ślinę, bo nagle zaschło jej w gardle. Poprosiła go, żeby poszedł przodem, bo chciała zostać sama i pozbierać myśli. Nie wierzyła, że zgodził się na tak idiotyczną wymówkę i bez szemrania porzucił ją w połowie drogi. Mimo że był niewiarygodnym bucem, zwykle po zmroku odprowadzał ją do domu. Nie z wrodzonej dżentelmenerii, ale dlatego, że utrzymanie jej przy życiu zazwyczaj do czegoś mu się przydawało. Alicja chciała pobyć sama, to fakt, ale tylko po to, żeby jeszcze raz sprawdzić, czy jej mały trik z ogniem nie był przywidzeniem.
Nie był.
Nie były nim też inne rzeczy, które na szybko sprawdziła.
Nie straciła swoich magicznych mocy.
Nadal była guślnicą.
Pytanie brzmiało: czy tylko ona ich nie straciła, czy może żadne z nich ich nie straciło?
A jeśli żadne z nich, to co poszło nie tak?
A jeśli tylko ona, to jak bardzo coś poszło nie tak?
Stawiała ostrożnie kroki z obawy, że skrzypnięcie podłogi przyprawi ją o zawał. Uniosła lekko do góry mokrą sukienkę, która ważyła chyba tyle, ile cała Alicja. Spojrzała w dół. Dopiero teraz zobaczyła, jak ubłocone i przemoczone ma buty.
Zajrzała do kuchni.
Pusto.
Wytężyła słuch.
Z salonu również nie dobiegał żaden dźwięk.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
– Tatiana? – zawołała, nieświadomie ściszając głos.
Cisza.
Jej głos odbił się echem od ścian pustego korytarza.
Weszła do salonu i zamarła.
W salonie siedzieli wszyscy, którzy siedzieć powinni. Olga, Natasza, Nikodem. Wszyscy w kostiumach z balu. Mokrych i ubłoconych. I do tego Tatiana. Ta sama, która nie raczyła nawet odpowiedzieć. Ani zamknąć drzwi formułą blokującą dostęp. Ani nawet na klucz.
– Serio? – wrzasnęła Alicja. – Drzwi otwarte, a wy siedzicie sobie jak gdyby nigdy nic?!
Odpowiedziała jej cisza. Obecni zastygli, jakby pozowali do „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci. Żadne z nich nawet nie drgnęło.
– Co jest? – spytała, zakładając ręce na piersi. Chciała brzmieć pewnie i stanowczo, ale miała wrażenie, że niekoniecznie tak wypadła.
Jak ma im powiedzieć, że coś poszło nie tak i nie straciła swoich magicznych właściwości? Jak im się wytłumaczy? Ma udawać? A może powinna najpierw ich zapytać, jak to wygląda u nich? Jak zacząć? Jak…
– Pieprzyć to! – syknęła ni stąd, ni zowąd Natasza.
No, to chyba wstęp mamy już za sobą, pomyślała Alicja z ulgą.
Pozostali nadal siedzieli nieporuszeni. Leonardo da Vinci zdążyłby w tym czasie namalować trzy „Ostatnie Wieczerze”. I „Monę Lisę”. Natasza zerwała się z kanapy i podeszła szybkim krokiem do Alicji.
– Patrz! – warknęła i strzeliła palcami.
Między kciukiem a palcem wskazującym ukazał się słaby płomyk. Ten sam, którym Natasza zwykle przypalała sobie papierosa. Alicja poczuła, jak robi jej się niedobrze.
– I co na to powiesz? – Natasza wpatrywała się w nią lodowatym wzrokiem.
Alicja wzięła głęboki oddech i pstryknęła palcami. Między nimi też pojawił się płomień.
– No, i to na tyle – stwierdziła Natasza, odwracając się na pięcie i wracając na kanapę. Usiadła i wbiła wściekły wzrok w podłogę.
Alicja powiodła wzrokiem po zebranych. Olga wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Albo przynajmniej dziadka Konstantego w bieliźnie. Nikodem, jak zwykle, siedział z lekko skrzywioną miną. Tatiana była za to bardzo spokojna. Wręcz niespotykanie.
– Czy chcecie mi powiedzieć, że… – zaczęła Alicja.
Tatiana przełknęła głośno ślinę.
– Wszystko wskazuje na to, że rytuał się nie powiódł… – stwierdziła lekko drżącym głosem.
– Ale… – zająknęła się Alicja. – Przecież zrobiliśmy wszystko, jak trzeba, prawda? Prawda? – powtórzyła bezradnie.
– Najwyraźniej coś poszło nie tak – powiedziała w końcu Tatiana.
– No raczej! Ale co?! – wrzasnęła Alicja.
Ciotka wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia.
Nikt się nie odezwał.
Cisza w pokoju stawała się nie do zniesienia.
Alicja bała się, że zaraz zacznie krzyczeć, byle tylko przerwać to złowieszcze milczenie. Które, jak się domyślała, wynikało z bezsilności.
Wreszcie Natasza nie wytrzymała.
– No, to pozamiatane – powiedziała, gwałtownie podnosząc się z kanapy. – Mój wuj jest zakażony wilczym jadem, nie wiadomo jak i skąd, nie mówiąc już o tym, jak to się w ogóle skończy, a…
Alicja patrzyła na trajkoczącą Nataszę, ale już jej nie słyszała. Widziała ją jak rybkę za szklaną ścianą akwarium. Musiała się skupić. Próbowała szybko i bezboleśnie pozbierać myśli. Nie było to łatwe. Jak przez mgłę pamiętała wydarzenia sprzed rytuału. Powoli zaczęło do niej docierać, co wydarzyło się, zanim się udali do czarciego kamienia. Oszalały Jurko i nie mniej szalony Adaszew w jednej łazience. Czarci krąg, który narysowała odłamkiem rozbitego lustra. Przerażony Wiktor szukający dyrektorki. Natasza wykrzykująca, że Adaszew zabił jej ciotkę. Jej oskarżenia, że Nikodem przemienił komendanta. Wreszcie Dymitri… Dymitri, który stanął w drzwiach toalety. W uszach wciąż dźwięczały jej jego słowa. „Zajmę się tym”. Co to właściwie znaczyło?
– …a ta menda Adaszew, który zagryzł moją ciotkę, wciąż chodzi sobie jak gdyby nigdy nic po ulicach – ciągnęła tymczasem Natasza. – A…
– …mój brat… – przerwała jej Olga i natychmiast urwała.
Alicji zrobiło się gorąco. Zimno. I znów gorąco. Borys. Co z Borysem? Jeśli rytuał się nie powiódł, Borys wciąż jest magiczny. I nadal w rękach Rady. I tak naprawdę nie wiadomo, co się z nim stanie. O ile już się nie stało…
– Co z Jurkiem? – syknęła Natasza do Tatiany. – Co z nim teraz będzie?
Tatiana uniosła ręce w uspokajającym geście.
– Dymitri się tym zajął.
– Dymitri! – parsknęła Natasza. – I na czym niby to „Dymitri się tym zajął” ma polegać, co?
– Na tym, że Dymitri się tym zajął.
Wszystkie oczy zwróciły się automatycznie w tę samą stronę.
W drzwiach stał Dymitri.
– Czyli co? – warknęła Natasza, niezrażona tym, że widzi Dobrygina w salonie Tatiany Korsakow, co równało się oglądaniu Władimira Putina odbierającego Pokojową Nagrodę Nobla. – Wszyscy są już martwi?
Dymitri uśmiechnął się lekko, co tak naprawdę już mogło być odpowiedzią na jej pytanie. Alicja wstrzymała oddech. Jakim cudem on się tu znalazł? No tak. Miała ochotę walnąć głową w ścianę. Tym razem swoją głową. Nie zamknęła drzwi formułą blokującą dostęp. Więc w pojawieniu się Dymitriego nie było nic cudownego.
– Co z moim wujem? – Natasza poderwała się z kanapy i podeszła do Dobrygina, ale na bezpieczną odległość. – Gdzie jest Jurko?
Dymitri nie przestawał się uśmiechać.
– W bezpiecznym miejscu.
– Czyli gdzie? Trzy metry pod ziemią?! – wrzasnęła Natasza.
– Nataszo – odezwała się nagle Tatiana. – Jeśli Dymitri powiedział, że się tym zajął, to na pewno to zrobił.
Alicja nie wierzyła własnym uszom. Czy ona właśnie powiedziała to, co powiedziała?
– Serio? Od kiedy to Dymitri jest takim autorytetem? – syknęła. – Aaaaa… od kiedy się migdaliliście w klasie od biologii.
Oczy wszystkich z Dymitriego przesunęły się na Tatianę. Zapadła niezręczna cisza. Nataszy odjęło mowę, chociaż jeszcze kilka sekund wcześniej zaczerpnęła powietrza, żeby wygłosić monolog o tym, gdzie ma zapewnienia Dymitriego, że wszystkim się odpowiednio zajął. Alicja wbiła wzrok w Tatianę, ale ciotka wytrzymała jej pełne wściekłej satysfakcji spojrzenie i nie dała się sprowokować.
– Co to znaczy, że jest w bezpiecznym miejscu?! – ryknęła Natasza, kiedy minął pierwszy szok i przypomniała sobie, że wstała właśnie po to, żeby nawrzucać Dymitriemu.
– W moim domu – odpowiedział Dobrygin, jakby normalnie prowadził dom otwarty i zapraszał wszystkich na obiady czwartkowe, żeby przy pieczonej kaczce i białym winie konwersować o postmodernizmie.
– A Adaszew? – nieśmiało odezwała się Olga. Alicja rozumiała, dlaczego Adaszew interesuje ją bardziej. W końcu to jego ukrywali z Borysem w piwnicy, przekonani, że ich żądna krwi podopieczna, Eliza „Idealny przedziałek” Karika, zainfekowała komendanta jadem strzygi. Prawda, jak to w Czarcisławiu, okazała się zupełnie inna.
– Też u mnie – rzucił obojętnie Dymitri.
– Dlaczego? – Natasza nie spuszczała z tonu.
– Pomyślmy… – Dymitri zrobił minę, jakby się zastanawiał, gdzie schował zeszłoroczny prezent gwiazdkowy, którego dotąd nie znalazł. – Może dlatego, że mamy do czynienia z przemienionym, i to całkiem niedawno, wilkodlakiem, jak również z zainfekowanym wilczym jadem niedoszłym wilkodlakiem, bo pamiętajmy, że tak naprawdę nie wiemy, czy zabił dyrektorkę i nie jest w trakcie przemiany. Gdzie niby miałbym ich odprowadzić? Do cerkwi?
Znów zapadła cisza. Alicja musiała przyznać, że Dymitri bywa naprawdę przekonujący. Ponieważ nikt nie potrafił odnieść się do jego wypowiedzi i wszyscy solidarnie milczeli albo równie solidarnie byli w szoku, wykorzystała ten moment na to, by szybko przetworzyć wszystkie informacje, którymi została zbombardowana od chwili powrotu do domu. Nieudany rytuał, wciąż nieuwolniony Borys, Jurko zakażony wilczym jadem, Adaszew przemieniony – najwyraźniej – przez Nikodema… Jej wzrok mimowolnie pobiegł w stronę Nikodema.
Siedział jak gdyby nigdy nic. Jego twarz nic nie wyrażała. Żeby chociaż uśmiechnął się bucowato, jak zawsze. Ale nawet tego nie zrobił. To już zaczęło niepokoić Alicję. Nie to, że nie miała większych problemów na głowie, ale chłopak zaczął ją na serio zastanawiać. I przerażać.
– No to co teraz? – spytała w końcu Natasza.
– Proponuję, żeby wszyscy wrócili do swoich domów – powiedział spokojnie i stanowczo Dymitri. – Na razie sytuacja została opanowana. Powiedzmy, opanowana – poprawił się, widząc uniesioną wysoko brew Nataszy. – Musimy tylko poczekać, aż…
– …mój wuj zamieni się w wilkodlaka – powiedziała cicho Natasza. Chyba uszła z niej para po tym, jak zrozumiała, że będzie to pewnie kolejna osoba z jej rodziny, którą utraci bezpowrotnie. Przynajmniej tak to odebrała Alicja.
– Tak naprawdę nie wiemy jeszcze, czy kogoś w międzyczasie nie zabił – wtrąciła Tatiana. – Wciąż nie znaleziono dyrektorki. Jeśli znajdziemy ją… – przełknęła głośno ślinę – …całą, to jest szansa, że Jurko nikogo nie zabił i…
– To, że nie zabił dyrektorki, nie świadczy o tym, że nie zabił kogoś innego – zauważyła przytomnie Olga.
– Prawda – przytaknęła Tatiana. – Tego nie wiemy. Ale jeśli dyrektorka nie żyje, jest duża szansa, że zrobił to Jurko i że właśnie przechodzi przemianę.
Alicja milczała. Pomyślała, że w szkole jak gdyby nigdy nic trwa bal z okazji dziadów. Nikt nie ma pojęcia, co się wydarzyło w męskiej ubikacji, bo Dymitri z pewnością posprzątał po zajściu. Tylko co z dyrektorką? Czy Wiktor ją w końcu znalazł? A jeśli znalazł, to w jakim stanie? Zerknęła na zebranych. Chyba właśnie wszyscy pomyśleli o tym samym. Alicja zaczęła gryźć wnętrze policzka, jak zawsze, gdy rosło jej zdenerwowanie. Jak będzie wyglądał ich niedzielny poranek? Z pewnością nie tak jak większości dzieciaków, które wrócą z kacem i będą odsypiać imprezę. Nikt z nich nie będzie się martwił tym, czy zainfekowany wilczym jadem Jurko przechodzi właśnie przemianę w wilkodlaka, czy nie albo dlaczego Borys nie pojawi się w poniedziałek w szkole. I nie wiadomo, czy kiedykolwiek do niej wróci… Alicja nie miała pojęcia, o czym właśnie myślą zebrani w salonie ciotki, ale na pewno każdy z nich skupiał się na własnym problemie. Który równocześnie był jednak ich wspólnym. Zerknęła na Nikodema. Czy faktycznie straciła możliwość wychwytywania jego nastroju? Zmarszczyła brwi i skupiła się. Nic. Nie była w stanie nic wyczuć. Kompletnie nic. Najwyraźniej Przysięga na Trzy Księżyce straciła ważność. Nikodem spojrzał na nią. Alicja zamarła. Jego oczy były ciemne i puste, a twarz zupełnie pozbawiona wyrazu.
Szybko odwróciła wzrok.
– Myślę, że Dymitri ma rację… – zaczęła ostrożnie Tatiana, nie zwracając uwagi na piorunujące spojrzenie Alicji. – Na razie nic innego nie wymyślimy. Sytuacja jest chwilowo opanowana, więc chyba powinniśmy się przespać, a rano pogadamy, co dalej.
Olga wstała pierwsza.
– Też tak myślę – powiedziała zmęczonym głosem. – Skoro rytuał się nie udał, to i tak nic tu po nas. Mamy całe życie na roztrząsanie, co poszło nie tak. Tyle tylko, że mojego brata nadal nie ma w domu. Na szczęście nie ma w nim też popieprzonej Elizy – mruknęła.
Ale za to jest w nim Tobiasz, którego z niewiadomych powodów gości Konstanty, pomyślała Alicja, której nagle przypomniało się spotkanie z byłym strachaczem po tym, jak włamali się z Nikodemem do domu Zemrowów.
– Mogę zostać tutaj na noc? – spytała nagle Natasza, patrząc wyczekująco na Tatianę.
– To nie jest dobry pomysł – odpowiedział natychmiast Dymitri, zanim jeszcze Tatiana zdążyła otworzyć usta.
– Co? – Natasza wybałuszyła oczy. Alicja zrobiła dokładnie to samo. Od kiedy to Dymitri ma cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie? Albo w jakiejkolwiek innej sprawie dotyczącej domu Tatiany?
– To prawda, Natasza – odezwała się Tatiana. – Lepiej będzie, jeśli zostaniesz u Olgi.
– Co?! – wrzasnęła Alicja, po raz kolejny nie wierząc własnym uszom. Czy to się dzieje naprawdę?!
– Alicja… – zaczęła pojednawczym tonem Tatiana.
– Właśnie rozszarpano jej ciotkę, a jej wuj za chwilę pokryje się futrem – wycedziła przez zęby jej siostrzenica. – A ty nie pozwalasz jej zostać u nas na noc?!
– U Olgi będzie bezpieczna – spokojnie odpowiedziała Tatiana.
– A u nas nie będzie?
– Nie – powiedział Dymitri, rzucając Alicji spojrzenie, od którego dostawała gęsiej skórki. Przeszedł ją dreszcz. Jeśli Natasza nie będzie tu bezpieczna, to czy sama Alicja będzie? Dlaczego nagle chcą się pozbyć Nataszy?
– Dobra – warknęła Natasza i wstała z kanapy. – Idziemy? – zwróciła się do osłupiałej Olgi i odwróciła na pięcie.
Olga pokiwała bezwolnie głową, jakby jeszcze nie docierało do niej, że Natasza, z którą raczej nie zrobi piżama party, właśnie będzie nocować u niej, i posłusznie ruszyła za nią. Zerknęła jeszcze raz na Tatianę.
– Porozmawiamy jutro – powiedziała Tatiana łagodnym tonem.
Alicja patrzyła w osłupieniu na wychodzące dziewczęta.
– I co? – zwróciła się do ciotki, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwiami. – To wszystko? Teraz wszyscy rozejdziemy się do domów i co? Porozmawiamy o tym rano? Serio? Może jeszcze zrobimy sobie wspólny piknik?
– Zamknę drzwi. – Tatiana wyminęła ją szybko. Alicja rzuciła jej wściekłe spojrzenie. Przydałoby się. To, że ona nie zamknęła ich formułą blokującą, można wytłumaczyć tym, że właśnie przed chwilą brała udział w rytuale odwołującym diabła, który żadnego diabła nie odwołał, albo zwykłą siedemnastoletnią głupotą, ale ciotka? Ciotce się to chyba nigdy nie zdarzyło. Przynajmniej nie za kadencji Alicji.
Odwróciła się w stronę Dymitriego, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Dobrygin stoi w ich salonie, jakby ich odwiedzał co niedzielę. Co dalej? Zaproponują mu herbatę i spytają, czy woli ciastka w czekoladzie, czy raczej bez? Dymitri mierzył ją wzrokiem. Alicja zerknęła na Nikodema. Siedział cały czas na kanapie, od momentu pojawienia się Alicji nie zmieniając pozycji. Dziewczyna uświadomiła sobie, że od czasu jej przyjścia nie odezwał się ani słowem.
– A ty? – syknęła. – Masz coś do powiedzenia?
Nikodem milczał.
– Słucham? – warknęła. – Nikodem?
Chłopak patrzył na nią bez żadnego wyrazu twarzy.
– Nikodem! – wrzasnęła.
Nawet nie drgnął.
– To nie jest Nikodem.
Alicja odwróciła się w stronę Dymitriego.
– Co?
– To nie jest Nikodem – powtórzył Dobrygin.
Alicja miała ochotę parsknąć śmiechem, ale Dymitri wyglądał tak jak podczas ich spotkania na cmentarzu. Śmiertelnie poważnie. I śmiertelnie groźnie. Poczuła, że znów dostaje gęsiej skórki.
– O czym ty mówisz? – spytała, czując, jak głos więźnie jej w gardle.
– To nie jest Nikodem – usłyszała głos Tatiany.
Odwróciła się w kierunku ciotki.
Tatiana miała zbyt poważny wyraz twarzy, żeby Alicja mogła uznać to za żart. Czuła, jak wali jej serce. O co w tym wszystkim chodzi? Czyżby ciotka wzięła stronę Dymitriego? I teraz Dymitri, Nikodem i Tatiana są po jednej stronie mocy, a Alicja po drugiej? I jakie to są właściwie strony? Na dodatek została z nimi sam na sam w pokoju. Dlatego pozbyli się Nataszy? I co to, do diabła, znaczy, że to nie jest Nikodem?!
– To może ja się przedstawię. – Nikodem wstał wolno z kanapy i podszedł do Alicji. – Mikołaj Dobrygin. – Ukłonił się teatralnie z czarującym uśmiechem. – Do usług.
Alicja zesztywniała. Spojrzała na ciotkę, a zaraz potem na Dymitriego. Oboje mieli ściągnięte usta i zmarszczone brwi. Raczej nie wyglądali na takich, co za chwilę parskną śmiechem i zawołają „Mamy cię!”.
– Czy możesz… możecie mi to wytłumaczyć? – Słyszała swój głos, jakby wydobywał się spod wody. Patrzyła na Nikodema, który wrócił na kanapę i założył nogi na stolik do kawy. Przekrzywił lekko głowę i uśmiechnął się tym znanym jej doskonale bucowatym uśmieszkiem.
– To kto zacznie? – Rozłożył ręce w teatralnym geście. – Tatiana? A może ty, wujku? Zawsze byłeś mocny w gębie.
– Wujku? – Alicja spojrzała na Dobrygina, który jeszcze bardziej ściągnął usta. – Wujku? – powtórzyła, czując, jak robi jej się niedobrze. Czy to znaczy, że… że…
Dymitri zacisnął wargi.
– To brat Nikodema. Mikołaj.
– Brat. – Alicja przełknęła głośno ślinę. – Ale jak…
– O rany. – Nikodem parsknął śmiechem. To znaczy Mikołaj. – Czy naprawdę mam ci opowiadać, jak jedna komórka jajowa dzieli się na dwie i…
– Bliźniacy – szepnęła Alicja.
– Brawo, wygrała pani otwieracz do konserw – zakpił Mikołaj.
Alicja czuła, jak krew uderza jej do głowy i pulsuje w skroniach. Bliźniacy… Magiczni? Czy on też jest magiczny? Kolejne bliźnięta? Mdliło ją. Nikt nie spodziewał się, że na świat przyjdą bliźniaki… Kto to powiedział? Olga? Konstanty? Tatiana? A może Natasza? Ale mieli przecież na myśli Zemrowów. Olgę i Borysa. Nie było innych. Nigdy nie było innych bliźniaków. A teraz to… To niemożliwe. Tfu! Nie ma takiego słowa. Nie w Czarcisławiu.
– Czy oni…
– Tak. – Dymitri jakby czytał jej w myślach. – Obaj magiczni.
– To niemożliwe – powiedziała wbrew sobie Alicja. – W rodzinach założycieli nigdy nie przyszły na świat bliźnięta… Nigdy wcześniej.
– Przyszły. – Dymitri pokiwał głową. – Tyle tylko, że nikt nie miał o tym pojęcia.
– Ale… – Alicja popatrzyła bezradnie na ciotkę, lecz Tatiana się nie odezwała ani słowem. Oczywiście, że wiedziała.
– Wiedzieliśmy o tym na długo przed tym, jak na świat przyszli Zemrowowie – wyjaśnił Dymitri. – To Nikodem i Mikołaj byli pierwszymi bliźniętami. Pierwszymi magicznymi bliźniętami – poprawił się. – Nigdy wcześniej w rodzinach założycieli nie przychodziły na świat bliźnięta. Do tego magiczne. Dlatego ojciec kazał mojemu bratu trzymać to w tajemnicy, bo nikt nie wiedział, co to właściwie oznacza. Kilka miesięcy później okazało się, że Zemrowowie również spodziewają się bliźniąt. I to też było dziwne. Dwie pary bliźniąt w tym samym pokoleniu? Nie wiedzieliśmy od razu, że one też są magiczne. Ojciec… Ojciec najbardziej bał się tego, że jego wnuki okażą się magiczne. Z tego samego powodu nie chciał nigdy mieć dzieci. No, ale… Wyszło, jak wyszło. A tu podwójna niespodzianka. Dwóch magicznych wnuków. Tyle szczęścia naraz – zakpił. – Przestraszył się i kazał Michałowi utrzymać wszystko w tajemnicy. Nie wiedział, co z tym zrobić. Nikt nie wiedział. Kiedy dzieci przyszły na świat, długo nie wykazywały żadnych zdolności. Ojciec miał nadzieję, że chłopcy są niemagiczni, a nasze dziedzictwo spadnie na moje dzieci. Jak na czarną owcę przystało… Z czasem jednak okazało się, że nie tylko jeden z chłopców wykazuje cechy magiczne, ale i drugi. Dla ojca to był cios. Jego ukochany niemagiczny syn spłodził dwójkę magicznych dzieci. – Dymitri uśmiechnął się z satysfakcją na to wspomnienie. – Tego dla ojca było już za dużo. I to dosłownie. Nienawidził tego, kim jest. Nienawidził mnie. A na koniec znienawidził swoje wnuki. Michał bał się, że ojciec zrobi coś dzieciom. Uprowadzi je albo… – Zawiesił głos. – Ale było coś, co go powstrzymywało. I dlatego wiedziałem, że chłopcom nic nie grozi.
Alicja zmarszczyła brwi.
– Mogli wziąć udział w rytuale.
Dymitri pokiwał głową.
– Zwłaszcza jeden z nich mógł okazać się szczególnie cenny.
– Ale który? – zamyśliła się Alicja. – Oczywiście. – Uśmiechnęła się w końcu lekko. – Musiał poczekać, aż wyjdzie na jaw, który z nich jest koryfeuszem.
Dymitri przytaknął.
– Właśnie. Byłem przekonany, że jeśli tylko któryś z chłopców okaże się dla ojca mniej użyteczny do przeprowadzenia rytuału, to natychmiast coś mu się stanie. Oczywiście przypadkiem – dodał ironicznie.
– Brawo! – Z kanapy rozległo się głośne klaskanie. – Piękna z was para, pani Sherlock i panie Holmes. Aż miło posłuchać. To może, skoro już zaszliśmy tak daleko, szanowny wujaszek wyjaśni Pannie Dociekliwej, co z nami zrobiliście, co?
Alicja wpatrywała się uporczywie w Dymitriego, czekając na dalsze wyjaśnienia. Dobrygin rzucił bratankowi piorunujące spojrzenie i zacisnął usta.
– Ustaliliśmy… Ojciec ustalił… – poprawił się Dymitri – …że najbezpieczniej będzie, jeśli pokażemy światu jednego Dobrygina. Na taki, że tak powiem, kompromis poszedł. – Uśmiechnął się kwaśno. – Przynajmniej dopóki nie będą zdolni wziąć udziału w rytuale. To znaczy jeden z nich. Ojciec postanowił, że sam zadecyduje, który z nich to będzie. – Rzucił wymowne spojrzenie Tatianie. – Ojciec wiedział, że dwójka z tej samej rodziny nie może uczestniczyć w obrzędzie.
– A dlaczego nikt z nas tego nie wiedział? – Alicja spojrzała z wyrzutem na ciotkę. – Wiedziałaś, że bliźniacy się nie nadają?
– I tak chcieliśmy spróbować – powiedziała cicho Tatiana. – Nie mieliśmy nic do stracenia. Tak naprawdę nie było gwarancji ani że to zadziała, ani że nie zadziała. Nie wiem, skąd Cyryl miał pewność, że bliźnięta nie mogą brać udziału w rytuale. Nigdzie nie było o tym wzmianki. – Zerknęła na Dymitriego.
Ten pokiwał skwapliwie głową.
– I co było dalej? – pogoniła go Alicja.
– Ponieważ nie wiadomo było, który może być koryfeuszem, musieliśmy obserwować obydwu. Ojca interesował tylko ten, który mógł coś wnieść do rytuału. Oczywiście, zawsze istniało ryzyko, że któryś z nich może się nie nadawać, nie zgodzić albo po prostu zginąć po drodze. Ojciec bał się ogłaszać światu, że jest ich dwóch, bo gdyby to wyszło na jaw, mogłoby coś im się stać. Ktoś się dowie i… To ciekawe, bo przecież sam chciał się pozbyć… – prychnął. – Tak czy siak, chciał ich mieć na oku. Tyle tylko, że nie równocześnie. Chciał mieć nad nimi kontrolę. Przynajmniej dopóki nie dojdzie do rytuału. Więc wpadł na pomysł, żeby się wymieniali. Pół roku Nikodem, pół roku Mikołaj. Ale żeby żaden z nich nie wchodził w drogę drugiemu, zostało rzucone zaklęcie Lela i Polela, no i rzecz jasna zaklęcie makowego kwiatu.
Alicja zerknęła szybko na Tatianę.
– Pierwsze to zaklęcie rzucane jedynie w przypadku bliźniąt, a drugie to zaklęcie usypiające – pospieszyła z wyjaśnieniem ciotka.
Dymitri wrócił do opowieści.
– Kiedy była kolej Nikodema, Mikołaj zapadał w półroczny sen. Kiedy przychodziła kolej Mikołaja, w sen zapadał Nikodem. Oczywiście, obaj funkcjonowali pod jednym imieniem, Nikodema, bo ten urodził się pierwszy. Dzięki temu naprzemiennemu cyklowi nie wchodzili sobie w drogę, nie było też szansy, że nagle zjawią się równocześnie.
– Ale przecież… – przerwała osłupiała Alicja. – Jak po półrocznej śpiączce ten drugi mógł się zachowywać jak ten pierwszy? Przecież ktoś mógł coś podejrzewać! Tym bardziej że żaden z nich nie wiedział, co ten drugi robił.
– Sami chłopcy nam to bardzo ułatwili. – Dymitri uśmiechnął się ironicznie. – Nie byli jak ogień i woda, tylko jak ogień i ogień. Obydwaj nieobliczalni i bardzo problematyczni. Zawsze można było zrzucić to na karb ich bezczelności, chamstwa i braku dobrych manier. No cóż… Z takim wujkiem… – Znowu się uśmiechnął, tym razem gorzko. – Wszyscy byli przyzwyczajeni, że nieokiełznany Nikodem robi, co chce, i jest niereformowalny. Nie musiał trzymać się reguł, bo wiedział, że prędzej czy później wujek po nim pozamiata. No i musieli się nawzajem informować o swoich poczynaniach. Pisali coś w rodzaju dziennika. Dzięki temu wiedzieli mniej więcej, co i jak, więc raczej nie było mowy o wpadce.
– Więc… – zaczęła ostrożnie Alicja. – Kiedy wyszło na jaw, że Nikodem jest koryfeuszem…
– …Mikołaj przestał być potrzebny – odezwał się głos z kanapy.
– Nikt tego nie powiedział – syknął Dymitri.
– Czyżby? – Mikołaj zmrużył oczy i wbił wzrok w wuja. – Nie zamierzałeś się mnie pozbyć?
– Dlaczego miałbym się ciebie pozbywać?
– Magiczni bratankowie? Bliźniacy? Jak niby miałbyś wytłumaczyć to, że nagle jest nas dwóch? Proszę cię…
– Dlaczego miałbym się ciebie pozbywać? – powtórzył przez zaciśnięte zęby Dymitri.
– Żeby zaoszczędzić sobie problemów. – Mikołaj wzruszył ramionami. – Poza tym zawsze wolałeś Nikodema.
– Bzdura!
– Czyżby?
– Przypomina ci to coś? Dziadek też wolał naszego ojca…
Dymitri zacisnął mocniej zęby.
– Dlaczego nie pozbyłeś się mnie wcześniej? Może… – Mikołaj udawał, że nad czymś bardzo intensywnie myśli. – Może dlatego, że tak naprawdę chcesz doprowadzić do tego rytuału? Dlatego tak pilnujesz Nikodema. Bo doskonale wiesz, że jest koryfeuszem. Że tylko on może skończyć to wszystko.
Alicja nic z tego nie rozumiała. Przecież to Dymitri chciał zniszczyć naczynie. To właśnie on robił wszystko, żeby rytuał się nie powiódł. Dlaczego więc nagle miałby go chcieć? Obrzęd pozbawiłby jego i bratanków magicznych właściwości. Dymitri jest ostatnią osobą, która chciałaby wieść spokojne niemagiczne życie wraz z niemagicznymi bratankami. O co w tym wszystkim chodzi?

 
Wesprzyj nas