W tej książce nie obchodzi mnie, kto jest po stronie właściwej, zwycięzców czy pokonanych. Chcę tylko wam pokazać, że kiedy demontuje się aparat państwowy, to w środku zostają tylko ci wszyscy ludzie.


Wielka rzeka, wielkie morzeTajwańska eseistka Lung Yingtai, której przerażające i krytyczne publikacje przyczyniły się do demokratyzacji Tajwanu, jest jedną z najbardziej wpływowych i znanych pisarek w Chinach.

Lung Yingtai portretuje chińską historię z ostatnich 60 lat. Podczas premiery książki „Wielka rzeka, wielkie morze”, która miała miejsce na Uniwersytecie w Hongkongu, Lung powiedziała, że sensem jej pracy nie było szukanie winnych i potępianie, ale wręcz przeciwnie, oddanie hołdu wszystkim tym, którzy byli w przeszłości uciskani, poniżani i zranieni.

Życzeniem Autorki było, aby jej praca stała się pomostem dla ludzi po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej, ponieważ pokój między dwiema stronami nie może opierać się wyłącznie na negocjacjach polityków, ale powinien powstać w wyniku osobistego kontaktu między ludźmi.

W swojej książce Autorka nie wydaje wyroku politycznego ani moralnego. Nie ma tu „strony dobra” ani „strony zła”. Wojska Kuomintangu, Armia Ludowo-Wyzwoleńcza i tajwańscy żołnierze – dla niej osoby te były po prostu zwykłymi, młodymi ludźmi uwikłanymi w historię.

Duża część książki składa się z wywiadów, które ukazują perspektywy historyczne znacznie różniące się od tych pokazywanych przez chińskie władze komunistyczne. Książka została zakazana tuż po premierze, w 60. rocznicę założenia Chińskiej Republiki Ludowej.

Jeśli nadal będziemy bezmyślnymi trybikami w maszynie – to skąd wiadomo, czy te tragiczne nieszczęścia nie powtórzą się?

Kiedy nie będzie wojny? Kiedy zobaczysz rannego wroga i nie będziesz w stanie odebrać mu broni.

W tej książce nie obchodzi mnie, kto jest po stronie właściwej, zwycięzców czy pokonanych. Chcę tylko wam pokazać, że kiedy demontuje się aparat państwowy, to w środku zostają tylko ci wszyscy ludzie.

Lung Yingtai
Wielka rzeka, wielkie morze
Chińska wojna domowa – 1949
Przekład: Piotr Dubicki
Wydawnictwo Akademickie Dialog
Premiera: 5 lipca 2018
 
 

Wielka rzeka, wielkie morze


Kiedyś pełni zapału i energii, w kwiecie młodości:
Jedni sytuacją kraju poruszeni, ideałami zainspirowani,
Inni biedą przyciśnięci, okolicznościami zmuszeni,
Zapędzeni na pole bitwy, zziębnięci i głodni na pustkowiu, zmarli od spiekoty w wąwozach.
Stalowe koło czasu przetoczyło się po ich zwłokach.
Szczęśliwie ocalali z ognia wojny, przez całe życie w zamęcie włóczą się bez końca.
Właśnie dzięki temu, że ich pokolenie wytrzymało
Wielki ciężar wojny, rozłąki i chaosu rany nie do zniesienia;
Właśnie dzięki temu, że w miejscu gdzie upadli brocząc krwią
Od nowa z pochyloną głową siali,
Nasze pokolenie może wzrastać
W pokoju, niewinności i tolerancji.
Jeśli są tacy co mówią, że oni są „przegranymi” wojny,
Są nimi wszyscy przez czasy zdeptani, poniżeni i zranieni.
To właśnie oni tą „przegraną” nas nauczali
Co to są za wartości, do których naprawdę warto dążyć.
Proszę spójrz mi prosto w oczy i powiedz szczerze:
Czy wojna ma „wygranych”?
Mam zaszczyt być następnym pokoleniem „przegranych”.

ZNAJDŹ MNIE

PRZYDROŻNE DRZEWA

Naprawdę nie spodziewałam się Filipie, że mówisz poważnie.
Nastawiłeś dyktafon, ostrożnie wpiąłeś mi w kołnierzyk minimikrofon.
– W ten sposób jakość nagrania jest najlepsza – powiedziałeś. Potem otworzyłeś notatnik i czekałeś, aż zacznę mówić.
Zauważyłam, że jeszcze zapisałeś licznik dyktafonu, wówczas łatwiej wrócić i zrobić indeks.
Czy to wszystko to nauka lekcji historii?
Naprawdę byłam poruszona tym nieoczekiwanym zaszczytem. Czy w tym stuleciu są jeszcze dziewiętnastoletni ludzie zainteresowani własnymi rodzicami?
Kiedy sama miałam dziewiętnaście lat, rodzice dla mnie byli mniej więcej jak przydrożne drzewa w mieście. Te drzewa rosną po obu stronach ulicy, pędzące koła samochodów rozpryskują brudną wodę i ochlapują ich pnie, unoszący się w powietrzu mglisty, drobny pył cicho opada i pokrywa każdy w górę otwarty liść.
Przydrożne drzewo swymi stopami zwróconymi w dół chroni ulice, swą twarzą, skierowaną ku górze, przechwytuje opadający pył całego miasta.
Jeśli to drzewo jeszcze rodzi owoce, to zerwane przez wiatr spadają i albo są rozjeżdżane przez koła samochodów, albo pośród przekleństw zamiatającego ulice wrzucane do kosza.
Kto zwolni kroku, żeby spytać, jakim jest drzewem?
Zanim się przebudziłam – wtedy, gdy chciałam pójść wypytać rodziców o ich pochodzenie – ojciec już odszedł, matka patrzy na ciebie tak, jakby cię kiedyś widziała, jej wzrok jakby wciąż ma znaną tobie czułość, ale to pomyłka. Jej pamięć, jak czarna skrzynka rozbitego samolotu zatopiona w głębokim morzu, pionowo opada w bezradność – nawet najbardziej kochanej ciebie nie poznaje.
Przydrożne drzewo nie może zrzucić na ciebie pyłu całego życia, ale może odpłacić tobie milczeniem jak kamień i zimną niepamięcią.
Nie uczyniłeś mnie przydrożnym drzewem – chcesz znać moją historię. To takie zadziwiające!
Kiedy w chwili odpoczynku poszedłeś oprzeć się o okno, usiadłeś na podłodze, nieskrępowanie rozstawiając długie i chude, ubrane w dżinsy nogi, potem włożyłeś słuchawki do uszu, zamknąłeś oczy, zobaczyłam, jak słońce oświetla twoje gęste włosy.
Ponieważ traktujesz to poważnie, ja też zamierzam poważnie się tobie odwzajemnić.
Zaczynam rozważać: historia doszła do roku 2009. Jak człowiekowi urodzonemu w roku 1989, chociaż bardzo mi bliskiemu, ale mojemu doświadczeniu życiowemu bardzo obcemu, niemal niemającemu pojęcia o tym, co kryje się w coraz bardziej spowitym w mgłę tunelu mojej pamięci, człowiekowi, którego życiowe doświadczenie dopiero ma się zacząć, tak młodemu i tak prostolinijnemu, jak mam opisać pewną epokę? W tej pamięci jest tyle cierpienia, tak wiele paradoksów, cierpienie splata się z cierpieniem, paradoks zaprzecza paradoksowi, jak znaleźć nić łączącą początek z końcem, od czego powinnam zacząć?
Dodatkowym utrudnieniem jest to, że gdy rozmyślałam, jak mam tobie „opowiedzieć historię”, odkryłam, że dla mnie samej i ludzi z mojego pokolenia, wiedza o tej „sieci historii” jest rozdarta na kawałki, i kiedy chcę wrócić do ludzi, którzy osobiście przeszli przez tę epokę, zapukać do drzwi i zapytać, są one już na zawsze szczelnie i na głucho zamknięte.
Można zatem powiedzieć, że w rzeczywistości nie mam możliwości opowiedzenia jej tobie i tylko dlatego że podjęłam się tego, co nazywam „odpowiedzialnością miłości”, odrabiam tę lekcję i wręczam tobie „raport”. Kiedy w nocy byłam sam na sam z tymi dokumentami, wiatr lekko przeleciał przez korytarz i wleciał do środka, poczułam nagle jakiś nienazwany przypływ: tysiące wojsk i koni pędzi w galopie, zranione duchy żałośnie wypatrują, wszystkie te łagodne i bezradne dusze wciąż unoszą się w powietrzu w poszukiwaniu…
Tak niewiele jest tego, co jestem w stanie opowiedzieć, jakbym się nie starała, mogę ci dać tylko pół obrazu, a nie cały portret. Ale czy między lekką kreską gęstego tuszu a uniesieniem dłoni, ty taki bystry, potrafisz może trochę wyczuć ukryte bicie serca tego czasu?

CZĘŚĆ PIERWSZA
TUTAJ PUŚCIŁAM TWOJĄ RĘKĘ

1. MEIJUN OPUSZCZA DOM

Meijun w styczniu 1949 roku opuściła stare miasto Chun’an, mniej więcej krótko po zatonięciu liniowca Taiping[1].
Miała dopiero dwadzieścia cztery lata, krótkie, modne i szykowne kręcone włosy po trwałej ondulacji, na nogach dobre do podróży buty na płaskiej podeszwie, w ramionach tuliła tłuściutkie niemowlę. Dwóch ordynansów miało eskortować matkę i dziecko do Changzhou w prowincji Jiangsu, gdzie mąż Meijun był dowódcą stacjonującej tam żandarmerii[2].
To już był czas chaosu wojny, Meijun w pośpiechu ruszyła w drogę, tuż przed wyjazdem powiedziała matce zwyczajnie jedno zdanie:
– Szybko wrócę. Przekroczyła próg domu i nie odwróciła się ani razu, choć wiedziała, że chuda i słaba matka, ze skrępowanymi stopami, stojąc przy drzwiach starego domu, patrzy jak odchodzi.
Meijun niewiele też patrzyła na miasto Chun’an.
Stare domy z głębokimi dziedzińcami, rozbrzmiewające stukotem koni kamienne ulice, jak i leżące za starymi budynkami zakole rzeki Xin’an z wodą tak krystalicznie czystą, że widać dno, to wszystko było dla Meijun tak wiecznie niezmienne jak księżyc i gwiazdy. Rzecz zupełnie oczywista, że kiedy znów nastały czasy chaosu, nie musisz przecież żegnać się z księżycem i gwiazdami.
Człowiek może umrzeć, rodzina może się rozpaść, dynastia może upaść, ale czy miasto może zniknąć? Tym bardziej, że ten Chun’an miał już historię liczącą półtora tysiąca lat. Meijun nigdy nie była osobą sentymentalną, była mądra, zdecydowana i stanowcza. Wszyscy w mieście wiedzieli, że ta dziewczyna od Yingów jest niezła, mając siedemnaście lat potrafiła sama zawieźć łodzią z Chun’anu do Hangzhou powierzone jej opiece towary na handel.
Pewnego razu, w drodze powrotnej po skończonym targu, pewien człowiek ze starszego pokolenia rodziny Zhang załadował łódź po brzegi solą. W połowie drogi powrotnej z Hangzhou do Chun’anu nagle pojawili się żołnierze z oddziałów do walki z kontrabandą, zatrzymali łódź i zamierzali ją przeszukać. Ludzie na łodzi ze zdenerwowania chcieli wyskakiwać do wody. Kiedy człowiek ze starszyzny poszarzał na twarzy, Meijun zrozumiała, że większość soli na pokładzie jest nieopodatkowana.
Widząc, że człowiek całkowicie nie może zebrać myśli, Meijun, oszacowawszy nieco sytuację, jako głównodowodzący zawołała:
– Zmniejszyć prędkość! Nakazała, by natychmiast dwa legalne i zatwierdzone do sprzedaży worki soli przesunąć na najdalej wysuniętą do przodu część pokładu, potem nakazała, by młoda i pełna wdzięków pomocnica usiadła na progu wejścia do kabiny, gdzie składowano nieopodatkowaną sól, zdjęła zewnętrzne ubranie i zostawiła tylko małe xiongdou[3]. Meijun jak reżyserka wydawała jej dyspozycje, gdzie ma usiąść i jaką przyjąć pozę, potem wlepiając w nią wzrok, powiedziała:
– Zdejmij spinki, rozpuść włosy.
Łódź pomału się zatrzymała, łódź patrolowa zbliżyła się. Żołnierze, trzymając broń w ręku, jednym susem wskoczyli na pokład.
Meijun najpierw powiedziała im, żeby sprawdzili dwa legalne worki leżące na pokładzie. Żołnierze otworzyli worki, obejrzeli etykiety, wzięli trochę soli w dłoń, popatrzyli i powąchali, po czym obróciwszy się chcieli wejść do kabiny, ale wtedy zobaczyli tę młodą Chinkę, która siedziała u wejścia i wyglądała tak, jakby właśnie chciała się ubrać, z karnacją niemal mlecznobiałą, nagie lśniące plecy. Odskoczyli przestraszeni, a Meijun pośpieszyła z wyjaśnieniem:
– Przepraszam, przepraszam, bratowa właśnie karmiła dziecko piersią…
Dowódca żandarmów wycofał się:
– Zatem nie chcemy przeszkadzać, szybko odbijajcie.
Meijun powiedziała mi później, że kiedy ostatni raz opuszczała Chun’an, odwróciła się raz, żeby rzucić okiem na dwa kamienne lwy stojące u bram miasta. Jeden po każdej stronie, stały tam już za rządów wielu, wielu dynastii. Tego dnia, kiedy odeszła, lwy klęczały nie pozostawiając jakichkolwiek wątpliwości i wahań, że będą tam tak długo jak niebo i ziemia.
Chun’an został założony w czasie Trzech Dynastii przez He Qi – wielkiego generała królestwa Wu. Ówcześni mieszkańcy Chun’anu nazywali się Shanyue[4], uprawiali ziemię metodą żarową, stopniowo zbudowali cywilizowane miasteczko królestwa Wu[5]. Za czasów dynastii Ming[6] mieszkał w nim prawy urzędnik Hai Rui, który był sędzią okręgowym, a któremu mieszkańcy Chun’anu wybudowali Świątynię Urzędnika Morza[7]. Obok tej świątyni codziennie w dzieciństwie przechodziła Meijun.
Meijun potrafi opisać meble, które miała w domu: zrobiony z cyprysowego drewna stół ośmiorga nieśmiertelnych[8] o czystym aromacie wdzierającym się do nozdrzy, drewniane łóżko matki całe pokryte rzeźbionymi wzorami, wielkie kadzie na wodę z czarnej porcelany na wewnętrznym dziedzińcu, w każdej z nich hodowane wysoko wyprostowane, różowe lotosy. W centralnym miejscu głównej izby domu wiszące portrety przodków trzech pokoleń, kto jest kim sama nie wie, ale z wielką dumą mówi:
– Ten w najniższym rzędzie, ubrany w strój urzędnika dynastii Qing to prapradziadek, za cesarza Tongzhi zdał egzaminy służby cywilnej, później był jeszcze namiestnikiem w prefekturze w Quzhou, bardzo wysokim urzędnikiem.
Pytam ją, jaki to urzędnik ten namiestnik? Ona, przekrzywiając głowę, zastanawia się, mówi:
– Nie wiem, mniej więcej szef policji?

2. CHRONIĄC SIĘ PRZED DESZCZEM

Po opuszczeniu Chun’anu przez całą drogę była tylko tułaczka od dworca do dworca, przez rzeki, przez góry. Po półtora roku, nie wiedząc sama jak to się stało, Meijun odkryła, że stoi na pełnej wrzawy i chaosu przystani na wyspie Hajnan, wlewająca się fala ludzi z narażeniem życia stara się wepchnąć na statek, jej mąż jest w zupełnie innym porcie, straciła z nim kontakt.
Formalna ewakuacja z Hajnanu nastąpiła w maju 1950 roku, Chińska Republika Ludowa powstała już przed pół rokiem, ale na wybrzeżu i na południowym zachodzie wciąż toczyły się działania wojenne. Wiele oddziałów Armii Narodowej, przez całą drogę ostrzeliwanych przez artylerię Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, zostało zepchniętych w okolice przystani. Gdy oddział mający rozkaz osłaniania ewakuujących się wojsk, walcząc i cofając się, z trudem dotarł do przystani, mógł tylko z brzegu zobaczyć szybko podnoszący kotwicę i uciekający okręt marynarki. Ogień artylerii docierał aż do burty, ludzie na pokładzie ze łzami w oczach patrzyli, jak porzuceni zostali kompani ochraniający tych, którzy sami są już na statku. Ranni żołnierze na przystani w desperacji padali na ziemię, głośno płacząc z bólu, ci którzy nie odnieśli ran, jakby dotarli na kraj świata – za nimi dom rodzinny oddzielony tysiącami kilometrów ogni wojny, przed nimi bezkresne morze, które zupełnie ich opuściło.
Oddziały, które były na statku, w tej chwili też zgłupiały. 64 Armia, która w bitwie o Xuzhou[9] poniosła straszliwe straty, po trzech miesiącach na wyspie Hajnan w pośpiechu wsiadła na statek; wśród siedmiu tysięcy oficerów i żołnierzy było jeszcze ponad tysiąc złapanych po drodze młokosów.
W pośpiesznej ewakuacji statek ma płynąć na Tajwan, ale gdzie jest Tajwan? Tego nikt z kierujących statkiem nie wie.
Na bezpiecznych wodach morza, poza zasięgiem ostrzału, marynarze biorą mapę i szukają Tajwanu. Żołnierz pyta starszego oficera: „Kiedy dopłyniemy na miejsce?”. Oficer na to: „Ja też nie jestem pewien, w każdym razie jak dopłyniemy, będziesz wiedział; miejsce, do którego płyniemy, nazywa się Tajwan. Ja tam nie byłem, ty też nie, ale słyszałem, że to miejsce jest całkiem niezłe”[i].
Oficer 64 Armii Jian Bucheng uspokoił zaniepokojonego żołnierza, w duchu sam był jednak przerażony. On sam nie wiedział, w którym miejscu na północy, południu, wschodzie czy zachodzie jest Tajwan. Z krainy skutej lodem, sytuacji bez wyjścia, jak ta, w której znalazł się pasterz Su Wu[10], przebili się aż na Hajnan, wyczerpawszy wszystkie siły fizyczne i duchowe, dotarli do granic ludzkiej wytrzymałości. Po uspokojeniu żołnierza zostało tylko uspokoić siebie: „Jestem już zmęczony tą drogą przez życie, w każdym razie na tym Tajwanie to tylko tymczasowe schronienie się przed deszczem, dobra jest”.
Nawet mu się w snach nie śniło, że ten „deszcz” będzie padał jeszcze sześćdziesiąt lat.

Blada na twarzy Meijun stoi na przystani, ledwie kilka dni po wyjściu z oddziału położniczego, do piersi tuli głęboko śpiące niemowlę, ale nie pomylcie się, to dziecko wyniesione na rękach z Chun’anu zaniosła już do dawnego domu w Hunanie, by opiekowała się nim babcia, to zaś na piersi ze spokojnie zamkniętymi oczyma, to urodzony na Hajnanie Yingda.
Nazwała go Yingda (‘niech dotrze’)[11], myślę, że dopiero w tym świecie pełnym chaosu zrozumiała, że należy „dotrzeć” do miejsca, gdzie samemu chce się iść, że jest to tak bardzo niełatwa rzecz; niech zatem to niemowlę przyniesie „dotarcie do celu”.
Wielki statek nie ma jak przybić do brzegu, chmara dowożących łódek tłoczy się w porcie i zderza w drodze tam i z powrotem, w ogromnym zgiełku zabierają stojących na przystani żołnierzy i ich rodziny i dowożą w pobliże statku, potem ludzie jak pająki wdrapują się na spuszczoną wzdłuż burty wielką sieć drabinek linowych i z narażeniem życia wspinają do góry. Wielu nie jest w stanie ani się wspiąć, ani utrzymać, spadają prosto do morza.
– Rozpaczliwie krzyczeli i plusk, plusk, spadali jeden po drugim jakby się wrzucało pierogi – mawiała Meijun.
Nagle w pobliżu rozlega się odgłos armaty, fala oszalałych ludzi się tłoczy, niektóre z dowożących łódek wywróciły się, niektórzy, co byli już blisko burty, patrzą bezradnymi oczyma jak wielki statek rusza… nie zdążyli. W porcie na powierzchni morza zewsząd słychać krzyki o pomoc walczących o życie, ale nie ma komu liczyć na zrozumienie, na przystani jest jedno przerażenie i płacz pod niebiosa.
Jeślibyś stanął na przystani i spojrzał w stronę morza, powiedział hokus pokus i siłą wyobraźni cofnął się o sto metrów, mógłbyś jak na niemym filmie zobaczyć, że cała powierzchnia morza usłana jest walczącymi o przeżycie głowami, ni to zatopionymi, ni to unoszącymi się na wodzie. W chwili, gdy wypływają, możesz zobaczyć w ich oczach przerażenie, każde usta rozwarte bardzo szeroko, nie słyszysz jednak dochodzących z głębi serca wołań tonących. Historia często nie ma głosu.
Walizki, niezliczone walizki unoszą się na całej powierzchni czarnego od plam ropy morza.

3. NA PRZYSTANI

Kaohsiung, miasto o którym nigdy wcześniej nie słyszała, tamtejsi ludzie o dość mocno opalonej skórze, mówiący jakby dialektem obcego języka. Z mężem w zawierusze straciła kontakt, ale jest przy niej dwóch ordynansów, na ręku ma na przemian jedzącego i śpiącego Yingdę.
Meijun przygląda się uważnie dookoła: ulice pełne przygnębionych, niewiedzących dokąd mają iść uchodźców. W maju jest tu niezwykle gorąco, ale wielu uchodźców ma na sobie poszarpane watowane ubrania; jak się je zdejmie, pod spodem jest tylko nagie ciało, brzydki widok; jak się zostawi, wilgoć i gorąc nie do zniesienia. Kiedy nagle pada deszcz, tłum na przystani przez jakiś czas rozpierzcha się, ludzie wpadają na siebie, ale ponieważ nie ma żadnego okapu, pod którym można by przeczekać, po prostu w ulewie siadają na ziemi.
Oddział się rozpadł, mąż zaginął. Odkąd Meijun straciła status „członka najbliższej rodziny żołnierza”, nagle na przystani nikt nie zwracał na nią uwagi, dwaj ordynansi też byli dziećmi rolników z rodzinnych stron, nie byli wojskowymi. Meijun w rzeczy samej nie rozumiała, co to jest historyczna wielka zmiana, ale szybko zdała sobie sprawę z powagi sytuacji – w tej chwili poza nią samą nie miała na kogo liczyć.
Wyciągnęła schowane w ubraniu dwieście pięćdziesiąt gramów złota, znalazła miejsce, które nazywało się rynek Lingya, wzięła po kimś stragan warzywny wielkości ośmiu tajwańskich stóp kwadratowych, 2,40 x 2,40 metra, i zaczęła sama się utrzymywać. W nocy dwóch młodych wieśniaków spało na ziemi, ona z niemowlęciem leżała na straganie, przykryta cienką kołdrą.
Wstała jeszcze przed świtem, nakazała dwójce młodych kupić dwa duże arbuzy, po pokrojeniu na cienkie plastry ułożyła na desce i wysłała, żeby sprzedawali na przystani. Wycofujące się wojska i uchodźcy z jednego statku po drugim jak woda przerywająca umocnienia wlewali się na przystań; liczyła na to, że jak w gorące dni będzie sprzedawać arbuzy, to po pierwsze może zarobić pieniądze, a po drugie może prowadzić poszukiwania – mąż, jeśli jeszcze żyje, wcześniej czy później może pojawić się na przystani.
Mały stragan Meijun rozwijał się bardzo szybko. Córka kupca bławatnego z Chun’anu, chłodnym okiem oceniająca sytuację, szybko odkryła, że uciekinierzy budują własne domy na przetrwanie trudnych czasów. Potrzebują kawałków bambusa, gwoździ, młotków, sznurków i innych „materiałów budowlanych”, zatem w jej straganie przybyło artykułów żelaznych. Odkryła też, że szczególnie dużo jest ludzi z Shandongu, zatem w jej straganie zaraz była paczkowana mąka[12]. Mówiący różnymi językami Chin uchodźcy, po dotarciu na rynek wiedzieli, że w kramie Meijun nie tylko wszystko można znaleźć, ale że ta właścicielka potrafi mówić po mandaryńsku, jest pełna wigoru i wygadana.
Meijun zdjęła wąską w talii qipao[13] i zaczęła nosić luźne sukienki, karmiła piersią i wzięła na siebie ciężkie prace fizyczne.
Ale nawet ta wygadana Meijun miała chwile milczenia. Często w pojedynkę jechała męskim rowerem do przewożenia towarów na przystań. Zatrzymywała rower przed bramą wielkiego magazynu, opierała rower i patrzyła w stronę portu i przystani. Wojskowy statek przypływa, wojskowy statek odpływa; potok ludzi zbiera się u przystani, potok ludzi po chwili zanika. Dźwięk syreny pokładowej krąży nad portem, unosi się i nie zanika.
Umundurowany strażnik portowy w czasie patrolu przechodzi koło bramy wielkiego magazynu, dostrzega tę młodą kobietę o drobnej sylwetce z obcej prowincji. Nie może nie spojrzeć jeszcze raz.

PRZYPISY

[1] Przeładowany chiński liniowiec Taiping płynął nocą 29 stycznia 1949 roku z Szanghaju do Jilongu na Tajwanie. Niedaleko wyspy Baijieshan w archipelagu Zhoushan zderzył się z węglowcem Jianyuan i zatonął, zabierając z sobą na dno wszystkie 932 osoby będące na pokładzie, w większości uciekinierów po przegranej wojnie narodowców. [Przypisy oznaczone cyframi arabskimi pochodzą od tłumacza]
[2] Żandarmeria Republiki Chińskiej (obecnie tylko na Tajwanie), inaczej niż w większości państw, jest osobną siłą Narodowych Sił Zbrojnych, na równi z Armią Narodową, Marynarką Wojenną oraz Siłami Powietrznymi.
[3] Xiongdou – rodzaj okrycia piersi zrobionego z kwadratowej chusty, od górnego rogu zawiązanej sznurkami wokół szyi, od rogów na dwóch bokach zawiązanej sznurkami na plecach i luźnej u dołu.
[4] Lud zamieszkujący dzisiejsze tereny prowincji Zhejiang w czasach Wschodniej Dynastii Han i Królestwa Wu.
[5] Królestwo Wu (220–289) zajmujące południową część dzisiejszych Chin. Shanyue toczyli wojny z najeźdźcami królestwa Wu – Chińczykami Han. Ostatecznie pobici i skolonizowani przez Hanów, zanikli w kolejnych latach. Chińczycy Han stanowią dziś 95 procent populacji Chin.
[6] Panowała w latach 1368–1644. Historia niezależnych państw chińskich jest dłuższa niż historia „scalonych”, jednych Chin.
[7] Nazwisko tego urzędnika Hai znaczy ‘morze’.
[8] Duży kwadratowy stół dla ośmiu osób.
[9] Bitwa o Xuzhou rozegrała się między 6 listopada 1948 a 10 stycznia 1949 roku (nazywana w ChRL Kampanią Huaihai, jej skrócona nazwa – Huaihai, to popularna nazwa ulic czy państwowych przedsiębiorstw handlowych w Chinach), była decydującym starciem w wojnie domowej, w której wojska narodowców zostały rozgromione przez komunistów – komuniści stracili sto trzydzieści siedem tysięcy żołnierzy a narodowcy pięćset pięćdziesiąt tysięcy, w tym ponad trzysta tysięcy pojmanych, najlepsze oddziały i większość amerykańskiej broni. Po tej bitwie prezydent Harry Truman wstrzymał dalszą pomoc wojskową i finansową dla narodowców, co przyśpieszyło koniec wojny.
[10] Su Wu 苏武 (140–60 p.n.e.) – dyplomata i mąż stanu z czasów Zachodniej Dynastii Han, wzór wierności wobec władcy. Wysłany jako ambasador do uznawanego za barbarzyński ludu Xiongnu, został aresztowany po zaplanowanej przez jego podwładnych (bez jego wiedzy), nieudanej próbie obalenia władcy Xiongnu. Odratowany z próby samobójstwa, nie ugiął się mimo kuszenia go posadą doradcy Xiongnu i próbach zmuszenia do współpracy głodem, w końcu zesłany w okolice jeziora Bajkał jako pasterz. Gdy informacja o tym, że żyje, przedostała się do cesarza, powrócił w chwale do Han po dziewiętnastu latach, gdzie nagrodzono go wysokim stanowiskiem.
[11] Chińskie imiona często wyrażają pragnienie rodziców związane z przyszłym życiem dziecka lub są pamiątką okoliczności, w których przyszło na świat. Samo słowo ying 应 (‘powinienem’ czy ‘powinno się’) jest tu jednocześnie nazwiskiem panieńskim matki – Ying Meijun 应美君 (w języku chińskim nazwisko piszę się przed imieniem) i zostało wplecione w imiona dzieci jako ich pierwszy człon.
[12] W odróżnieniu od mieszkańców Chin południowych i oczywiście Tajwanu, dla których głównym pożywieniem jest ryż, dla mieszkańców Chin północnych, w tym Shandongu, są nim potrawy mączne: pierogi, placki, makarony. Determinuje to również ich wzrost: Chińczycy z północy są wysocy, a z południa niscy.
[13] Qipao – tradycyjna mandżurska sukienka, później przejęta przez Chinki, w zmodernizowanej od lat trzydziestych wersji bardzo obcisła i z wysokim rozcięciem wzdłuż ud.

 
Wesprzyj nas