Książka byłego szefa Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Jeffrey A. Lieberman – niczym prawdziwy detektyw – prowadzi nas przez historię psychiatrii – jednej z najciekawszych dziedzin medycyny.


Czarna owca medycynyPokazuje trudności, przed którymi stawali psychiatrzy, próbując znaleźć przyczyny chorób i sposoby ich leczenia. Opowiada o podejściu do tej dziedziny medycyny i o jego ewolucji.

Z tej książki dowiesz się:
• Co łączyło Zygmunta Freuda ze Steve’em Jobsem?
• Jak wyglądały prehistoryczne przypadki trepanacji czaszki?
• Dlaczego choroby psychiczne leczono lobotomią?
• Co wspólnego miał gangster Al Capone z kompozytorem Robertem Schumannem?

Przez lata psychiatria uchodziła za czarną owcę medycyny. Wizyta u psychiatry była ostatecznością i często wiązała się z ostracyzmem społecznym. Nie pomagał fakt, że powstające teorie dotyczące leczenia schorzeń psychicznych często były ze sobą sprzeczne.

Jeffrey A. Lieberman – były szef Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego – prowadzi nas, wręcz w detektywistyczny sposób, przez historię jednej z najciekawszych dziedzin medycyny. Pokazuje trudności, przed którymi stawali psychiatrzy, próbując znaleźć przyczyny chorób i sposoby na skuteczne ich wyleczenie.

Ale przede wszystkim opowiada o tym, jak długo psychiatrzy musieli walczyć o udowodnienie tego, że choroby, którymi się zajmują, istnieją naprawdę.

Jeffrey A. Lieberman
Czarna owca medycyny
Nieopowiedziana historia psychiatrii
Przekład: Maciej Miłkowski
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 3 czerwca 2020
 
 

Czarna owca medycyny


Wstęp
Co jest nie tak z Eleną?

Każdy, kto chodzi do psychiatry, powinien sobie zbadać głowę.
Samuel Goldwyn

Kilka lat temu pewien bardzo znany człowiek – nazwijmy go pan Conway – niechętnie przyprowadził do mnie swoją dwudziestodwuletnią córkę. Elena, studentka Yale, wzięła urlop z powodu tajemniczego pogorszenia się jej wyników w nauce. Pani Conway przytaknęła mężowi i dodała, że kryzys Eleny wynikał „z braku motywacji i z niskiej samooceny”.
Reagując na rzekome trudności córki, Conwayowie wynajęli całą rzeszę ekspertów od motywacji, trenerów życiowych i korepetytorów. Mimo wszystkich kosztownych doradców jej postępowanie się nie poprawiło. Jeden z korepetytorów zaryzykował twierdzenie (z dość dużym wahaniem, biorąc pod uwagę sławę pana Conwaya), że „z Eleną jest coś nie tak”. Conwayowie potraktowali uwagę korepetytora jako tłumaczenie jego własnej niekompetencji – i dalej szukali sposobów, które miały pomóc ich córce „wyjść z dołka”.
Próbowali naturopatii i medytacji, a kiedy te zawiodły, wyłożyli jeszcze więcej pieniędzy, by spróbować hipnozy i akupunktury. W istocie robili wszystko, by uniknąć wizyty u psychiatry, dopóki nie nastąpił „incydent”.
Elena jechała właśnie nowojorskim metrem na obrzeża miasta, by spotkać się z matką na lunch, gdy zaczepił ją łysiejący mężczyzna w średnim wieku, ubrany w brudną skórzaną kurtkę. Mężczyzna namówił ją, by wysiadła wraz z nim z metra. Nie informując matki, Elena zrezygnowała z umówionego lunchu i poszła wraz z mężczyzną do jego obskurnego mieszkania w piwnicy na Lower East Side. Gdy wreszcie odebrała telefon od przerażonej matki, mężczyzna znajdował się w kuchni i przygotowywał drinki.
Kiedy tylko pani Conway dowiedziała się, gdzie jest jej córka, natychmiast zadzwoniła na policję, a ta zrobiła nalot na mieszkanie mężczyzny, po czym przywiozła Elenę do rodziców. Dziewczyna nie protestowała wobec tej gwałtownej interwencji matki; właściwie nie zdawała się w ogóle zaniepokojona całym incydentem.
Gdy Conwayowie relacjonowali mi te wydarzenia w moim gabinecie na Manhattanie, nie miałem wątpliwości, że kochają swoją córkę i autentycznie martwią się o jej dobro. Sam mam dwóch synów, mogłem więc łatwo wyobrazić sobie, jak stresowali się tym, co potencjalnie mogło spotkać Elenę. Mimo całej tej troski jasno wypowiadali również wątpliwości co do tego, czy moje usługi będą potrzebne. Pierwszą rzeczą, jaką powiedział pan Conway, usiadłszy w moim gabinecie, było: „Muszę panu powiedzieć, że moim zdaniem ona nie potrzebuje psychiatry”.
Profesja, której poświęciłem całe swoje życie, nadal jest gałęzią medycyny cieszącą się najmniejszym zaufaniem, wzbudzającą największy strach i najczęściej oczernianą. Nie istnieje na przykład żaden ruch antykardiologiczny, domagający się zlikwidowania specjalistów od chorób serca. Nie ma ruchu antyonkologicznego, protestującego przeciw leczeniu raka. Istnieje natomiast głośny i silny ruch antypsychiatryczny, domagający się obcięcia funduszy, ograniczenia lub całkowitego wyplenienia psychiatrii. Jako szef wydziału psychiatrii na Uniwersytecie Columbia, naczelny psychiatra Nowojorskiego Szpitala Prezbiteriańskiego – Centrum Medycznego Uniwersytetu Columbia i były prezes Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego co tydzień dostaję mejle pełne zjadliwej krytyki, na przykład: „Wasze fałszywe diagnozy służą tylko nabijaniu kasy koncernów farmaceutycznych”; „Bierzecie całkiem normalne zachowania i nazywacie je chorobami, by usprawiedliwiać wasze istnienie”; „Nie ma czegoś takiego jak zaburzenia psychiczne, są tylko różnego rodzaju osobowości”; „Wy, szarlatani, nie macie pojęcia, co robicie. Ale jedno powinniście wiedzieć: wasze prochy mieszają ludziom w głowach”.
Ci sceptycy nie uważają, że psychiatria może pomóc rozwiązać problemy ze zdrowiem psychicznym… Sądzą raczej, że to sama psychiatria jest problemem. Ludzie na całym świecie są wciąż bardzo podejrzliwi wobec psychiatrów i uważają ich za przemądrzałych szarlatanów.
Zignorowałem sceptycyzm Conwayów i zacząłem badać sprawę Eleny, wypytując rodziców o jej historię, o szczegóły biograficzne i medyczne. Elena, jak się dowiedziałem, była najstarszą z czworga dzieci Conwayów. Uważano, że spośród rodzeństwa to właśnie ona ma największy potencjał. Wszystko w jej życiu układało się świetnie, zauważyli z nostalgią jej rodzice, aż do czasu rozpoczęcia drugiego roku studiów w Yale.
Otwarta, towarzyska i popularna na początku studiów dziewczyna stopniowo przestała opowiadać o życiu uczelnianym oraz uczuciowym swoim przyjaciołom i rodzicom. Przeszła na ścisłą dietę wegetariańską i zafascynowała się kabałą, wierząc, że sekretna symbolika pozwoli jej przyswoić sobie kosmiczną wiedzę. Na zajęciach pojawiała się w kratkę, jej oceny drastycznie się pogorszyły.
Rodzice początkowo nie martwili się tymi zmianami. „Dzieciom trzeba pozostawić swobodę, by znalazły samych siebie”, powiedziała pani Conway. „W jej wieku też chodziłem własnymi ścieżkami”, zgodził się pan Conway. Rodzice Eleny zaczęli się martwić dopiero po telefonie, jaki odebrali z przychodni uczelnianej dla studentów Yale.
Elena oskarżyła koleżanki z roku, że ją prześladują i że ukradły jej złotą bransoletkę. Kiedy jednak dziewczyny zostały przesłuchane przez pracowników administracji uniwersytetu, stanowczo zaprzeczyły jakimkolwiek prześladowaniom i twierdziły, że nigdy nie widziały żadnej bransoletki. Zwróciły za to uwagę na zachowanie Eleny, które stawało się coraz bardziej dziwne. Jeden z wykładowców zaniepokoił się jej odpowiedziami na pytania egzaminacyjne. Poproszona o wyjaśnienie techniki strumienia świadomości stosowanej przez Jamesa Joyce’a, Elena napisała, iż jego twórczość zawiera „zakodowaną specjalną wiadomość przeznaczoną dla wybranych czytelników, dysponujących mądrością umieszczoną w ich umysłach przez duchowe siły wszechświata”.
Wówczas Conwayowie wystąpili o urlop dla Eleny i zatrudnili prywatnych trenerów, zastosowali newage’owe środki, aż wreszcie przyjaciel polecił im popularną psychoterapeutkę z Manhattanu. Kobieta ta słynęła z zupełnie niemedycznego ujęcia zaburzeń psychicznych, które opisywała jako „mentalne roboty drogowe”. Jako leczenie stosowała konfrontacyjną terapię rozmową własnego pomysłu. Stwierdziła, że Elena cierpi na „zaburzenia samooceny”, i rozpoczęła z nią serię kosztownych sesji terapeutycznych (dwa razy w tygodniu), które miały jej pomóc ominąć wszelkie „roboty drogowe”.
Po tym, jak roczna terapia konfrontacyjna nie przyniosła poprawy, Conwayowie zwrócili się do uzdrowiciela holistycznego. Zalecił dietę oczyszczającą, ściśle wegetariańską, połączoną z ćwiczeniami medytacyjnymi. Pomimo jego najbardziej kreatywnych wysiłków Elena pozostała emocjonalnie zobojętniała i umysłowo rozchwiana.
Potem nastąpiło nieudane uwiedzenie ze strony obleśnego nieznajomego, które zmusiło Conwayów do konfrontacji z nieprzyjemnym faktem, iż ich córka jest najwyraźniej nieświadoma niebezpieczeństw związanych z chodzeniem do domów lubieżnych nieznajomych. Wówczas lekarz rodzinny powiedział im: „Na miłość boską, zabierzcie ją do prawdziwego lekarza”. I tak zjawili się u mnie.
Skończywszy wywiad z rodzicami Eleny, poprosiłem o możliwość porozmawiania z ich córką na osobności. Wyszli więc z mojego gabinetu i zostałem sam z Eleną. Była wysoka, szczupła i blada, miała długie blond włosy, splątane i nieumyte. Kiedy wcześniej rozmawiałem z jej rodzicami, dawała wyraz nonszalanckiemu roztargnieniu niczym rozleniwiony kot. Teraz, kiedy mówiłem bezpośrednio do niej, przesuwała wzrokiem po pomieszczeniu, jakby uważała światła na suficie za bardziej interesujące od swojego rozmówcy.
Nie czułem się zlekceważony, lecz dogłębnie zaniepokojony. Dobrze znam to nieobecne i chaotyczne spojrzenie, które jeden z moich kolegów nazywa „fragmentaryczną uwagą”. Sugerowało ono, że Elena zwraca uwagę raczej na bodźce pochodzące z jej mózgu niż na to, co dzieje się wokół niej. Przyglądając się wciąż rozproszonej dziewczynie, spytałem ją, jak się czuje. Wskazała na stojące na biurku zdjęcie mojej żony i dzieci.
– Znam tych ludzi – powiedziała delikatnym monotonnym głosem, przypominającym wibrowanie wentylatora.
Próbowałem zapytać, skąd może ich znać, ale przerwała mi:
– Muszę iść. Spóźnię się na spotkanie.
Uśmiechnąłem się przyjaźnie.
– To jest twoje spotkanie, Eleno. Jestem doktor Lieberman, a twoi rodzice umówili nas, by się przekonać, czy będę w stanie jakoś ci pomóc.
– Wszystko ze mną w porządku – odpowiedziała swoim płaskim, przytłumionym głosem. – Czuję się dobrze, tylko moje koleżanki się ze mnie śmieją i utrudniają mi pracę.
Spytałem ją o szkołę i o to, dlaczego ją zostawiła. Natychmiast oznajmiła mi, że szkoła już jej nie interesuje – teraz jej zadaniem jest ocalenie świata poprzez odkrycie źródła boskiej mocy. Wierzyła, iż Bóg umieścił aniołów w ciałach jej rodziców, by pomagali jej w tej świętej misji.
– Pańska sekretarka też o niej wie – dodała Elena.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Chodzi o to, jak się do mnie uśmiechnęła, kiedy przyszłam. To był znak.
Takie urojenia, które psychiatrzy klasyfikują jako „ksobne” (polegające na odnoszeniu nieistotnych zewnętrznych wydarzeń do samego siebie) oraz „wielkościowe” (przesycanie codziennych czynności jakimś transcendentnym celem), są znane jako „objawy schneiderowskie”, od nazwiska niemieckiego psychiatry Kurta Schneidera, który jako pierwszy opisał w latach czterdziestych charakterystyczne objawy psychozy. Połączenie tych zachowań z danymi z wywiadu pozwalało wyraźnie podejrzewać schizofrenię, najpoważniejszą i najniebezpieczniejszą z chorób psychicznych, którą ja sam zajmowałem się przez trzy dekady.
Z lękiem myślałem o tym, że będę musiał przekazać Conwayom tę nowinę, ale równocześnie niedowierzaniem i smutkiem przejmowało mnie to, że ta niegdyś pełna życia dziewczyna mogła przez trzy lata cierpieć na w wysokim stopniu uleczalną chorobę, a była w tym czasie wystawiana na serię bezużytecznych metod. Co gorsza, unikając prawdziwego leczenia psychiatrycznego, jej rodzice narazili ją na bardzo realne niebezpieczeństwo. Po pierwsze, jej zaburzona zdolność dokonywania osądów mogła doprowadzić ją do podjęcia tragicznych w skutkach decyzji. A po drugie, wiemy teraz, że nieleczona schizofrenia prowadzi stopniowo do nieodwracalnych uszkodzeń mózgu, tak jak silnik samochodu uszkadza się, jeśli nie wymienimy w nim oleju.
Poprosiłem rodziców Eleny, by wrócili do gabinetu.
– Jaki jest werdykt? – spytała pani Conway bez mrugnięcia okiem, bębniąc palcami w krzesło.
Powiedziałem im, że nie mogę być całkiem pewien, póki nie przeprowadzę kolejnych testów, ale wydaje się prawdopodobne, iż ich córka cierpi na schizofrenię, chorobę dotykającą około jednego procenta ludzi, manifestującą się zwykle w późnym okresie dojrzewania lub we wczesnej dorosłości. Zła wiadomość była taka, że choroba jest poważna, nawracająca i nieuleczalna. Dobra wiadomość jest taka, że przy odpowiednim leczeniu i stałej opiece istnieje bardzo duża szansa, że dziewczyna wróci do zdrowia i będzie prowadzić relatywnie normalne życie, a może nawet wróci na studia. Wiedziałem, że teraz przyjdzie najtrudniejszy moment. Spojrzałem panu i pani Conway w oczy i powiedziałem z naciskiem, że ich córkę należy natychmiast hospitalizować.
Pani Conway wykrzyknęła jakieś słowa protestu i niedowierzania. Jej mąż stanowczo pokręcił głową i rzucił:
– Nie trzeba jej zamykać w szpitalu, na miłość boską. Musi tylko się ogarnąć i wziąć w garść!
Upierałem się, że Elena potrzebuje stałego nadzoru i natychmiastowego leczenia, tak aby bezpiecznie przywrócić ją do zdrowia i uniknąć przyszłych niebezpieczeństw, takich jak incydent w metrze. Ostatecznie ustąpili i zgodzili się wysłać ją na oddział psychiatryczny Nowojorskiego Szpitala Prezbiteriańskiego – Centrum Medycznego Uniwersytetu Columbia.
Osobiście nadzorowałem leczenie Eleny. Zarządziłem przeprowadzenie badań krwi, a także EEG, rezonans magnetyczny i testy neuropsychologiczne, by wyeliminować inne przyczyny jej stanu. Następnie przepisałem jej rysperydon, bardzo efektywny lek przeciwpsychotyczny, wywołujący jedynie marginalne efekty uboczne. W międzyczasie, w ramach zajęć grupowych, terapeuci wzmacniali jej umiejętności społeczne. Terapia poznawcza poprawiła jej koncentrację i uwagę. Ścisłe instrukcje dotyczące codziennych czynności pomogły poprawić jej wygląd i higienę. Po trzech tygodniach leczenia i intensywnej opieki kosmiczne symbole nie przykuwały już jej uwagi, a naturalna osobowość Eleny zaczęła powoli znów się ujawniać. Była osobą radosną i inteligentną, obdarzoną żywiołowym poczuciem humoru. Z zażenowaniem mówiła o swoim niedawnym zachowaniu i mocno pragnęła wrócić na studia i do swoich przyjaciół w New Haven.
Jej błyskawiczna poprawa była świadectwem siły współczesnej psychiatrii, a ja nie mogłem się doczekać, kiedy Elena wróci do swoich rodziców. Conwayowie byli zachwyceni, kiedy odzyskali córkę, a ja po raz pierwszy ujrzałem uśmiech na twarzy pana Conwaya, kiedy patrzył, jakiej przemianie uległa Elena.
Kiedy jednak nasz zespół terapeutyczny spotkał się z Conwayami, aby omówić kwestię wypisu Eleny i zwrócić uwagę na konieczność stałej opieki ambulatoryjnej, okazało się, iż rodzice nie są przekonani, że tak znaczna poprawa stanu ich córki jest wynikiem terapii medycznej, jakiej została poddana. Nic więc dziwnego, że kilka tygodni później dowiedziałem się od pracowników przychodni dla pacjentów ambulatoryjnych, iż Elena przestała się u nich pojawiać. Skontaktowałem się z Conwayami i próbowałem ich przekonać, że Elena nadal potrzebuje pomocy medycznej, a bez niej na pewno nastąpi nawrót choroby. Podziękowali mi za pomoc, równocześnie jednak twierdząc, iż wiedzą sami, co jest najlepsze dla ich córki, i że będą zapewniać jej opiekę na własną rękę.
Prawdą jest, że gdyby to wszystko działo się w latach siedemdziesiątych, kiedy studiowałem medycynę i przyjmowałem moich pierwszych pacjentów, mógłbym z nimi sympatyzować, a może nawet podzielałbym awersję Conwayów do psychiatrów. Większość instytucji psychiatrycznych była wówczas w cieniu ideologii i wątpliwych praktyk naukowych, a wszystkie ważne stanowiska w tym pseudomedycznym krajobrazie zajmowali wyznawcy Zygmunta Freuda. Conwayowie jednak szukali pomocy dla swojej córki w XXI wieku.
Po raz pierwszy w swej długiej i burzliwej historii psychiatria oferuje naukową, humanistyczną i efektywną terapię dla osób cierpiących na zaburzenia psychiczne. Zostałem prezesem Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego w momencie przełomowym dla mojej profesji. Kiedy piszę te słowa, psychiatria wreszcie zajmuje należne jej miejsce pośród innych nauk medycznych po bardzo długim błąkaniu się po naukowych pustkowiach. Wzmocniona nowymi badaniami, nowymi technikami i nowymi odkryciami, psychiatria nie tylko może wreszcie wyjść z cienia, ale wręcz musi pokazać się światu w nowym, ożywczym świetle.
Wedle Narodowego Instytutu Zdrowia Psychicznego jedna na cztery osoby będzie kiedyś cierpieć na zaburzenia psychiczne. Bardziej prawdopodobne jest, że człowiek będzie potrzebował pomocy psychiatry niż jakiegokolwiek innego lekarza specjalisty. A jednak nadal zdecydowanie zbyt wielu ludzi – tak jak Conwayowie – świadomie unika terapii, których skuteczność została w pełni dowiedziona. Proszę mnie dobrze zrozumieć: pierwszy przyznałbym, że psychiatria uczyniła wiele, by zasłużyć sobie na ten utrzymujący się stygmat. Nie bez powodu tak wielu ludzi zrobiłoby wszystko, co w ich mocy, by uniknąć wizyty u psychiatry. Wierzę, że jedynym sposobem, by psychiatrzy dowiedli, jak daleko wyszli z dawnych mroków, jest przyznanie się do wielu pomyłek w naszej długiej historii i przedstawienie nieocenzurowanej opowieści o tym, jak zdołaliśmy przezwyciężyć naszą niechlubną przeszłość.
Dlatego właśnie napisałem tę książkę: aby przedstawić uczciwą kronikę dziejów psychiatrii, nie pomijając wszystkich łotrów i szarlatanów, odrażających kuracji i absurdalnych teorii. Aż do niedawna autentyczne naukowe triumfy psychiatrii były rzadkością, a prawdziwi bohaterowie zdarzali się jeszcze rzadziej. Dzieje siostrzanych specjalności medycznych, takich jak kardiologia, choroby zakaźne czy onkologia, to opowieści o stabilnym progresie, przerywanym nieraz gwałtownymi skokami naprzód, podczas gdy historia psychiatrii składa się głównie z falstartów, długich okresów stagnacji, naprzemiennych kroków w przód i w tył.
Pełna historia psychiatrii nie jest jednak tylko czarną komedią pełną zabawnych omyłek. To również opowieść detektywistyczna, napędzana trzema kluczowymi pytaniami, które zadawała sobie każda odnosząca sukcesy generacja psychiatrów: Czym jest choroba psychiczna? Skąd się bierze? I przede wszystkim, jak w każdej profesji wyrastającej z przysięgi Hipokratesa: jak możemy leczyć choroby psychiczne?
Od początku XIX wieku aż po wiek XXI każde nowe pokolenie psychiatrycznych detektywów znajdywało nowe poszlaki – oraz bezcelowo goniło za mylnymi tropami – i dochodziło ostatecznie do odmiennych konkluzji na temat natury zaburzeń psychicznych, wprawiając tym psychiatrię w niekończący się ruch wahadłowy pomiędzy dwoma pozornie wykluczającymi się sposobami patrzenia na choroby psychiczne: poglądem, że choroba dotyka wyłącznie umysłu, oraz przekonaniem, że dotyka wyłącznie mózgu. Żadna inna specjalność medyczna nie doświadczyła tak ekstremalnej niestabilności w kwestii swych fundamentalnych założeń – i właśnie dlatego psychiatria zyskała reputację czarnej owcy w medycznej rodzinie, pogardzanej zarówno przez innych lekarzy, jak i przez samych pacjentów. A jednak mimo wielu fałszywych tropów i ślepych uliczek detektywistyczna historia psychiatrii ma wspaniały finał, w którym niezbadane dotąd zagadki zaczynają być stopniowo wyjaśniane.
Przez całą tę książkę będziecie czytać o nielicznych renegatach oraz wizjonerach, którzy śmiało rzucali wyzwanie powszechnym w swoich czasach poglądom, by pomóc swej dziedzinie w walce o lepszą pozycję. Bohaterowie ci sądzili, że psychiatrzy mogą stać się takimi samymi lekarzami jak przedstawiciele innych specjalności.
Dzięki ich pionierskim dokonaniom dzisiejsi psychiatrzy rozumieją, że skuteczne leczenie chorób psychicznych wymaga równoczesnego zajęcia się i umysłem, i mózgiem. Psychiatria jest wyjątkową specjalnością medyczną; przekracza zwyczajną medycynę ciała, by zwrócić się w stronę fundamentalnych pytań o naszą tożsamość, sens życia i potencjał. Opiera się na zupełnie wyjątkowej relacji między lekarzem a pacjentem: psychiatra często zyskuje dostęp do prywatnego świata pacjentów i ich najbardziej intymnych myśli – najpilniej skrywanych rzeczy wstydliwych i najdroższych marzeń. Intymność tej relacji sprawia, że psychiatra staje się wyjątkowo odpowiedzialny za dobrostan pacjenta. Do tej odpowiedzialności psychiatrzy często nie dorastali – ale już się tak nie dzieje. Współczesny psychiatra posiada narzędzia pozwalające wyprowadzić każdego z labiryntu umysłowego chaosu w świat jasności, opieki i zdrowia. Świat potrzebuje pełnej współczucia i zarazem naukowej psychiatrii, a ja chciałbym oznajmić – niech zagrają fanfary – że taka psychiatria wreszcie istnieje.
Pozwólcie, że opowiem wam, jak doszliśmy do tego punktu…

 
Wesprzyj nas