Nie ulega wątpliwości, że powieści o Diunie stanowią jedno z największych osiągnięć amerykańskiej i światowej SF. Drugi tom Kronik Diuny Franka Herberta.


Mesjasz DiunyFremeni pokonali Harkonnenów i imperialnych sardaukarów, a Paul poślubił księżniczkę Irulanę i zasiadł na tronie Imperium. Pustynna Arrakis, zwana Diuną, jest stolicą wszechświata.

Tymczasem stare ośrodki władzy — Bene Gesserit i Gildia Kosmiczna — z pomocą fremeńskiego kapłaństwa i Bene Tleilax zawiązują spisek przeciw nowemu Imperatorowi. Czczony niczym bóg, Paul Muad’Dib wpada w pułapkę, choć zna każdą chwilę swojej przyszłości, każdy swój ruch, każdą decyzję i — przede wszystkim — swój straszliwy koniec…

Dom Wydawniczy REBIS oddaje czytelnikom nowe, poprawione wydanie cyklu „Kroniki Diuny”, który tworzą: Diuna, Mesjasz Diuny, Dzieci Diuny, Bóg Imperator Diuny, Heretycy Diuny i Kapitularz Diuną.

Najnowszą ekranizację Diuny, pierwszego tomu „Kronik Diuny”, wyreżyserował Denis Villeneuve (Blade Runner 2049, Sicario). Autorami scenariusza są Eric Roth (Forrest Gump), Jon Spaihts (Doktor Strange) i Denis Villeneuve, a muzyki – Hans Zimmer (Gladiator, Incepcja, Dunkierka). W obsadzie znalazły się takie gwiazdy światowego kina, jak Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Stellan Skarsgard, Jason Momoa, Charlotte Rampling, Javier Bardem, Josh Brolin, Zendaya i Oscar Isaac.

***

Nie ulega wątpliwości, że powieści o Diunie stanowią jedno z największych osiągnięć amerykańskiej i światowej SF i na zawsze pozostaną w historii tej literatury.
Lech Jęczmyk

Frank Herbert (1920-1986) to jeden z najwybitniejszych twórców literatury SF, zdobywca prestiżowych nagród Hugo, Nebula i Prix Apollo, autor kilkunastu doskonałych powieści i zbiorów opowiadań, prekursor nurtu ekologicznego w fantastyce. Polski czytelnik zna m.in. jego Oczy Heisenberga, Gwiazdę chłosty, Władcę niebios i Twórców bogów. Sławę przyniosły mu jednak przede wszystkim epokowe „Kroniki Diuny” – barwna epopeja przedstawiająca dzieje pustynnej planety Arrakis, źródła najcenniejszej substancji we wszechświecie: melanżu. Na cykl składają się powieści: Diuna, Mesjasz Diuny, Dzieci Diuny, Bóg Imperator Diuny, Heretycy Diuny i Kapitularz Diuną.

Frank Herbert
Mesjasz Diuny
Przekład: Marek Marszał
Kroniki Diuny |2
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera w tej edycji: 30 czerwca 2020
 
 

Mesjasz Diuny


Fragment rozmowy z Bronsem z Ixa
przeprowadzonej w celi śmierci

P: Co cię przywiodło do tak osobliwych poglądów na historię Muad’Diba?
O: Dlaczego miałbym odpowiadać na twoje pytania?
P: Dlatego, że zachowam twe słowa dla potomności.
O: Ach! Nieodparta pokusa dla historyka!
P: Zatem zgoda?
O: Czemu nie? Ale nigdy nie zrozumiesz, co dało impuls mojej Analizie historii. Nigdy. Wy, kapłani, macie za dużo do stracenia, żeby…
P: Sprawdź mnie.
O: Sprawdzić ciebie? Właściwie… czemu nie? Uderzyła mnie płytkość powszechnego wizerunku tej planety, wynikająca z jej potocznej nazwy: Diuna. Nie Arrakis, podkreślam, tylko Diuna. Historia ma obsesję na punkcie Diuny jako pustynnego świata, jako kolebki Fremenów. Skupia się na obyczajach zrodzonych z niedostatku wody i na poły koczowniczego trybu życia Fremenów w filtrakach, które odzyskują większość wilgoci wydalanej przez ciało.
P: Więc to wszystko nieprawda?
O: To powierzchowna prawda. Lekceważy to, co ukryte pod spodem. To tak, jakby ktoś próbował zrozumieć moją rodzimą planetę, nie wnikając w pochodzenie jej nazwy, którą wywiedliśmy z faktu, że jest dziewiątą planetą naszego słońca. Nie… nie. Nie wystarczy postrzegać Diuny jako miejsca straszliwych burz piaskowych. Nie wystarczy rozprawiać o zagrożeniu ze strony olbrzymich czerwi pustyni.
P: Jednak te zjawiska decydują o charakterze Arrakis!
O: Decydują? Jasne. Ale kreślą jeden tylko obraz planety w takim samym sensie, w jakim Diuna jest planetą jednej tylko uprawy, ponieważ to jedyne i wyłączne źródło przyprawy, melanżu.
P: Tak. Posłuchajmy, co masz do powiedzenia o świętej przyprawie.
O: Świętej! Jak każda świętość, jedną ręką daje, a drugą zabiera. Wydłuża życie i pozwala przewidywać przyszłość, lecz także okrutnie uzależnia i piętnuje oczy tak, jak napiętnowała twoje: błękit w błękicie bez śladu białek. Oczy, twój organ wzroku, zlały się w plamę jednej barwy, jednego obrazu.
P: Ta herezja doprowadziła cię do tej celi!
O: Do tej celi wsadziliście mnie wy, kapłani. Jak wszyscy kapłani, wcześnie nauczyliście się nazywać prawdę herezją.
P: Trafiłeś tu, bo miałeś czelność głosić, że Paul Atryda stracił coś z istoty swego człowieczeństwa, nim stał się Muad’Dibem.
O: Nie wspominając już o stracie ojca w wojnie z Harkonnenami. Ani o śmierci Duncana Idaho, który oddał życie, aby Paul i lady Jessika mogli uciec.
P: Przemawia przez ciebie cynizm.
O: Cynizm! Bez wątpienia to cięższy występek niż herezja. Ale, widzisz, nie jestem wcale cynikiem. Jestem obserwatorem i komentatorem. Nie przeoczyłem niekłamanej szlachetności Paula, gdy uciekł z ciężarną matką na pustynię. Wiadomo, że była zarówno wspaniałym sprzymierzeńcem, jak i brzemieniem.
P: Wy, historycy, macie tę wadę, że zawsze szukacie dziury w całym. Dostrzegasz niekłamaną szlachetność w Świętym Muad’Dibie, nie zapominasz jednak dodać cynicznego przypisu. Nic dziwnego, że Bene Gesserit też cię potępiają.
O: Wy, kapłani, słusznie występujecie ramię w ramię ze zgromadzeniem Bene Gesserit. Siostrzyczki również ukrywają to, co robią, by przetrwać. Ale nie mogą zataić faktu, że lady Jessika była wyszkoloną Bene Gesserit. Wiesz, że uczyła syna technik zgromadzenia. Moją zbrodnią było przedstawienie tego jako zjawiska, rozprawianie o ich duchowych mocach i programie genetycznym. Nie życzycie sobie, by zwracano uwagę na to, że Muad’Dib był wyczekiwanym przez siostry mesjaszem, który miał być im posłuszny, że był ich Kwisatz Haderach, nim został waszym prorokiem.
P: Jeżeli miałem jakieś wątpliwości co do skazania cię na śmierć, to je rozwiałeś.
O: Mogę umrzeć tylko raz.
P: Śmierć śmierci nierówna.
O: Ostrożnie, bo zrobicie ze mnie męczennika. Wątpię, żeby Muad’Dib… Powiedz mi, czy Muad’Dib wiedział, co robicie w tych lochach?
P: Nie niepokoimy Świętej Rodziny drobnostkami.
O: (Śmiech) I po to Paul Atryda wywalczył sobie miejsce pośród Fremenów! Po to nauczył się dosiadać i ujarzmiać czerwia! Niepotrzebnie odpowiadałem na twoje pytania.
P: Dotrzymam przyrzeczenia i zachowam twe słowa dla potomności.
O: Doprawdy? Zatem słuchaj uważnie, fremeński zwyrodnialcu, kapłanie nie uznający żadnego boga prócz siebie. Wy, Fremeni, macie wiele na sumieniu. To podczas fremeńskiego rytuału Paul po raz pierwszy przyjął końską dawkę melanżu, otwierając się w ten sposób na wizje swojej przyszłości. To podczas fremeńskiego rytuału tenże sam melanż rozbudził nienarodzoną Alię w łonie lady Jessiki. Pomyślałeś, co znaczyło dla Alii przyjść na świat z ukształtowaną świadomością, ze wszystkimi wspomnieniami i całą wiedzą matki? Najokrutniejszy gwałt byłby mniej potworny.
P: Bez świętego melanżu Muad’Dib nie zostałby przywódcą wszystkich Fremenów. Bez świętej iluminacji Alia nie byłaby Alią.
O: A ty bez ślepego fremeńskiego okrucieństwa nie byłbyś kapłanem. Ach, znam ja was, Fremenów. Uważacie Muad’Diba za swego, bo związał się z Chani, bo przyjął fremeńskie zwyczaje. A on wcześniej był Atrydą i został wyszkolony przez mistrzynię Bene Gesserit. Opanował sztuki, o jakich wam się nie śniło. Sądziliście, że przynosi wam nowy ład i nowe posłannictwo. Obiecał, że przemieni waszą pustynną planetę w wodą płynący raj. Zaślepiwszy was takimi mirażami, wykorzystał waszą niewinność.
P: Taka herezja nie zmienia faktu, że ekologiczna transformacja Diuny szybko postępuje.
O: A ja dopuściłem się herezji, dokopując się do korzeni tej transformacji, badając jej skutki. Bitwa na równinie pod Arrakin z pewnością uzmysłowiła światu, że Fremeni potrafią pobić imperialnych sardaukarów, ale co jeszcze pokazała? Kiedy gwiezdne Imperium rodu Corrinów stało się fremeńskim Imperium Muad’Diba, co jeszcze się zmieniło? Wasz dżihad trwał ledwie dwanaście lat, ale dał światu niezłą nauczkę. Dziś całe Imperium wie o oszustwie z małżeństwem Muad’Diba i księżniczki Irulany!
P: Jak śmiesz zarzucać Muad’Dibowi oszustwo?!
O: To żadna herezja, chociaż mnie za nią zabijecie. Księżniczka została jego nominalną małżonką, ale nie żoną. Jego żoną była ta fremeńska kochaneczka Chani. Wszyscy o tym wiedzą. Irulana stanowiła stopień do tronu, nic więcej.
P: Łatwo zauważyć, dlaczego spiskujący przeciwko Muad’Dibowi znajdują powód do buntu w twojej Analizie historii!
O: Wiem, że cię nie przekonam. Jednak powód spisku pojawił się przed moją Analizą. Zrodziło go dwanaście lat Dżihadu Muad’Diba. To dżihad zjednoczył dawne potęgi i stał się zarzewiem spisku przeciwko Muad’Dibowi.

Taki gąszcz mitów narósł wokół Paula Muad’Diba, Imperatora mentata, i jego siostry Alii, że trudno dostrzec za tą zasłoną żywych ludzi. A przecież żyli oboje, zarówno Paul Atryda, jak Alia. Ich ciała podlegały prawom czasu i przestrzeni. I chociaż prorocze zdolności wyniosły ich ponad ograniczenia czasoprzestrzeni, należeli do rodzaju ludzkiego. Oboje przeżyli realne wydarzenia, które pozostawiły realne ślady w realnym świecie. Aby zrozumieć tych dwoje, trzeba zauważyć, że ich tragedia była tragedią całej ludzkości. Przeto dedykuję niniejsze dzieło nie Muad’Dibowi czy jego siostrze, lecz ich spadkobiercom – nam wszystkim.
– Dedykacja w Konkordancji Muad’Diba, spisana z Tabla Memorium Czcicieli Ducha Mahdiego

Imperialne panowanie Muad’Diba wydało więcej historyków niż jakakolwiek epoka w historii ludzkości. Większość tych zawistników i sekciarzy broni własnego, zaściankowego punktu widzenia, co już mówi co nieco o niezwykłym wpływie tego człowieka, który budzi takie emocje na tylu różnych planetach.
Naturalnie, zawarł on w sobie składniki historii, idealnej oraz idealizowanej. Człowiek ten, Paul Atryda ze starożytnego wysokiego rodu, otrzymał pod okiem lady Jessiki, swej matki i czarownicy Bene Gesserit, staranne wyszkolenie prana i bindu, dzięki czemu posiadł niezwykłą kontrolę nad swoim układem mięśniowym i nerwowym. Co więcej, był mentatem, osobnikiem o zdolnościach umysłowych przewyższających obłożone religijnym zakazem komputery używane przez starożytnych.
Nade wszystko jednak Muad’Dib był Kwisatz Haderach, którego Bene Gesserit z ich planem eugenicznym poszukiwały wśród tysięcy pokoleń.
Tak więc Kwisatz Haderach, „ten, który jest w wielu miejscach naraz”, prorok, mężczyzna, poprzez którego Bene Gesserit miały nadzieję sterować ludzkim przeznaczeniem – taki człowiek został Imperatorem Muad’Dibem, wymusiwszy polityczne małżeństwo z córką Padyszacha Imperatora, którego pokonał.
Skupmy się na paradoksie, na klęsce ukrytej w owej chwili, bo zapewne czytaliście innych historyków i znacie nagie fakty. Dzicy Fremeni Muad’Diba rzeczywiście pokonali Padyszacha Imperatora Szaddama IV. Rozgromili legiony sardaukarów, połączone siły wysokich rodów, wojska Harkonnenów i najemników kupionych za pieniądze przegłosowane w Landsraadzie. Muad’Dib rzucił Gildię Kosmiczną na kolana i osadził swą siostrę, Alię, na religijnym tronie, który Bene Gesserit uważały za swoją własność.
Dokonał tego wszystkiego i jeszcze więcej.
Misjonarze kwizaratu Muad’Diba ponieśli żagiew świętej wojny w przestrzeń międzyplanetarną i choć ich dżihad już po dwunastu standardowych latach stracił pierwotny impet, trwająca w tym czasie religijna kolonizacja poddała niemal cały wszechświat jednej władzy.
Dokonał tego, ponieważ zdobycie Arrakis, planety najczęściej nazywanej Diuną, zapewniło mu monopol na najtwardszą walutę we wszechświecie – geriatryczną przyprawę, melanż, życiodajną truciznę.
Oto kolejny składnik historii idealnej: substancja, której psychotropowe właściwości rozmotują czas. Bez melanżu Matki Wielebne zgromadzenia żeńskiego Bene Gesserit nie mogły uprawiać sztuki obserwacji i panowania nad ludźmi. Bez melanżu sternicy Gildii nie mogli pilotować statków w przestrzeni kosmicznej. Bez melanżu miliardy obywateli Imperium zmarłyby wskutek narkotycznego głodu.
Bez melanżu Paul Muad’Dib nie mógłby czytać przyszłości.
Wiemy, że ów moment najwyższej potęgi krył porażkę. Wyjaśnienie może być tylko jedno – że absolutnie dokładna i kompletna przepowiednia jest zabójcza.
Inni historycy podają, że Muad’Dib został pokonany przez oczywistych spiskowców: zgromadzenie żeńskie, Gildię oraz naukowych amoralistów z Bene Tleilax pod postacią maskaradników. Jeszcze inni wskazują na szpiegów w otoczeniu Muad’Diba. Rozwodzą się nad Tarotem Diuny, który przyćmił prorocze zdolności Imperatora. Niektórzy podkreślają, że zmuszono go do przyjęcia na służbę gholi, ciała wskrzeszonego z martwych w celu zniszczenia Muad’Diba. A przecież nie mogą nie wiedzieć, że tenże ghola był Duncanem Idaho, który poległ, ratując młodemu Paulowi życie.
Mimo to kreślą obraz koterii kwizaratu zarządzanego przez panegirystę Korbę. Krok po kroku odsłaniają plan Korby, obliczony na zrobienie z Muad’Diba męczennika i zrzucenie winy na Chani, jego fremeńską konkubinę.
Jak te opowieści wyjaśniają fakty znane historii? Nijak nie wyjaśniają. Jedynie przyjmując zabójczy charakter przepowiedni, możemy zrozumieć upadek tak ogromnej i dalekowzrocznej potęgi.
Tuszę, że inni historycy wyciągną jakieś wnioski z tego odkrycia.

– Analiza historii. Muad’Dib pióra Bronsa z Ixa

Nie ma przepaści między bogami a ludźmi. Jedni subtelnie przenikają się z drugimi.
– z Przypowieści Muad’Diba

Planując krwawą intrygę, Scytale, tleilaxański maskaradnik, nie uwolnił się od pełnej smutku litości.
„Będę żałował, że zgotowałem Muad’Dibowi cierpienie i śmierć” – powiedział sobie w duchu.
Skrzętnie zataił współczucie przed innymi spiskowcami. Taka wrażliwość dowodziła, że łatwiej mu się utożsamić z ofiarą niż z napastnikami – typowa cecha Tleilaxan.
Pogrążony w milczeniu Scytale stał nieco na uboczu. Od jakiegoś już czasu toczył się spór o psychiczną truciznę. Namiętny i gwałtowny, ale uprzejmy zgodnie z regułą, którą kompulsywnie wybierali adepci Wielkich Szkół, gdy chodziło o zagadnienia zbliżone do ich dogmatów.
– Niby masz go już w garści, a ptaszek znów jest na dachu!
Powiedziała to Matka Wielebna Bene Gesserit, stara Gaius Helena Mohiam, goszcząca ich tutaj, na Wallach IX. Chuda jak tyka czarownica w czarnej szacie tkwiła w dryfowym fotelu na lewo od Scytale’a. Opuszczony na plecy kaptur aby odsłaniał zasuszoną twarz w koronie siwych włosów. Oczy patrzyły z głębokich oczodołów, a rysy przypominały pośmiertną maskę.
Rozmawiali w języku mirabhasa – falangi spółgłosek niczym gładko oszlifowane diamenty, szeroko artykułowane samogłoski. Precyzyjnie wyrażał emocjonalne niuanse. Skorzystał z tego Edryk, sternik Gildii, odpowiadając Matce Wielebnej werbalnym ukłonem w opakowaniu szyderczego śmiechu – istna perełka uprzejmego lekceważenia.
Scytale spojrzał na wysłannika Gildii. Oddalony ledwie o parę kroków Edryk szybował w zbiorniku z pomarańczowym gazem. Zbiornik spoczywał pośrodku przezroczystej kopuły zbudowanej przez Bene Gesserit na tę okazję. Gildianin miał z grubsza ludzką, wydłużoną figurę, płetwy w miejsce stóp i wielkie jak wachlarze dłonie z błoną między palcami – dziwna ryba w dziwnej wodzie. Z odpowietrzników zbiornika unosił się bladopomarańczowy obłok buchający wonią geriatrycznej przyprawy, melanżu.
– Jeśli nie zaprzestaniemy swarów, umrzemy na głupotę!
To była czwarta z obecnych osób, potencjalna uczestniczka spisku, księżna Irulana, małżonka („Ale nie żona” – podkreślił w duchu Scytale) ich wspólnego wroga. Wysoka, piękna blondynka we wspaniałym stroju z futra płetwala błękitnego i w pasującym do niego kornecie stała przy narożniku zbiornika, w którym pływał Edryk. W uszach błyszczały jej złote ozdoby. Nosiła się z wyniosłością wielkiej pani, jednak wystudiowany spokój na jej twarzy zdradzał sztukę samokontroli opanowaną w szkole Bene Gesserit.
Myśli Scytale’a przeniosły się z niuansów języka na niuanse miejsca spotkania. Kopułę otaczały ze wszystkich stron wzgórza pokryte liszajami topniejącego śniegu, na którym stojące w zenicie niewielkie, błękitnawe słońce malowało wodniste niebieskie plamy.
„Dlaczego akurat to miejsce?” – zastanawiał się Tleilaxanin. Bene Gesserit rzadko robiły coś bez powodu. Na przykład, wyraźny cel tej kopuły: w bardziej konwencjonalnym, zamkniętym pomieszczeniu gildianin mógłby popaść w klaustrofobiczną nerwowość. Jego zahamowania brały się z narodzin i życia w otwartej przestrzeni kosmicznej.
Jednak wzniesienie tej bańki mydlanej specjalnie dla Edryka musiało brutalnie uzmysławiać mu jego słabość.
„Co tutaj – zastanawiał się maskaradnik – zostało wymierzone we mnie?”
– Nie masz nic do powiedzenia, Scytale? – zapytała Matka Wielebna.
– Chcesz mnie wciągnąć w to przelewanie z pustego w próżne? Niech będzie. Mamy do czynienia z potencjalnym mesjaszem. Bezpośredni atak na kogoś takiego nic nie da. Męczennik zwycięży zza grobu.
Wpatrywali się w niego ze zdumieniem.
– Sądzisz, że to jedyne zagrożenie? – spytała chrapliwie Matka Wielebna.
Scytale wzruszył ramionami. Na to spotkanie przybrał dobroduszną, krągłolicą postać, pogodne oblicze, pełne usta bez wyrazu, pulchne jak pulpet ciało. Obserwując pozostałych spiskowców, dochodził teraz do wniosku, że wybrał idealnie, choć – być może – bezwiednie. On jeden w tym gronie potrafił zmieniać swą cielesną powłokę, korzystając z szerokiej palety ludzkich kształtów i rysów. Scytale, ludzki kameleon, maskaradnik, upodobnił się do osobnika, który aż się prosił, żeby traktować go lekceważąco.
– No więc? – ponagliła Matka Wielebna.
– Napawałem się milczeniem – rzekł Scytale. – Lepiej, aby nasze animozje pozostały niewypowiedziane.
Patrzył, jak Matka Wielebna ustępuje, jak przygląda mu się nowym okiem. Byli wytworami dogłębnego szkolenia prana i bindu, potrafili panować nad włóknami mięśni i nerwów na poziomie dostępnym zaledwie garstce ludzi. Scytale, maskaradnik, dysponował wszakże sprzężeniami mięśni i nerwów, jakich pozostali w ogóle nie mieli, a także wyjątkowym układem mimetycznym sympatico, dzięki któremu mógł przybrać zarówno postać cielesną, jak i duchową innej osoby.
– Trucizna! – rzucił, odczekawszy, aż stara doceni go w końcu. Wypowiedział to słowo atonalnie, dając tym do zrozumienia, że tylko on zna jego ukryte znaczenie.
Gildianin zakołysał się, a jego głos zagrzmiał w połyskliwej kuli fonicznej, dryfującej nad Irulaną przy narożniku zbiornika.
– Rozważamy truciznę psychiczną, nie fizyczną.
Scytale wybuchnął śmiechem. Mirabhaski śmiech potrafi obedrzeć oponenta ze skóry, a Scytale poszedł na całość.
Irulana uśmiechnęła się z uznaniem, ale w kącikach oczu Matki Wielebnej zapaliły się iskierki gniewu.
– Przestań! – warknęła Mohiam.
Maskaradnik zamilkł, gdy już skupili na nim uwagę – Edryk oniemiały ze złości, Matka Wielebna nastroszona z gniewu, Irulana zaś rozbawiona, ale i zbita z tropu.
– Nasz druh Edryk uważa – powiedział Scytale – że dwie czarownice znające wszelkie arkana Bene Gesserit nie mają pojęcia o elementarnych zastosowaniach podstępu.
Mohiam odwróciła wzrok i zapatrzyła się na zimne wzgórza macierzystej planety Bene Gesserit.
„Zaczyna dostrzegać istotę rzeczy – pomyślał Scytale. – Stara z głowy. Ale pozostaje jeszcze Irulana”.
– Jesteś z nami, Scytale, czy nie? – zapytał Edryk, wybałuszywszy szczurze oczka.
– Kwestia mego aliansu jest poza sporem – rzekł maskaradnik. Uwagę skupiał na Irulanie. – Zastanawiasz się, księżno, czy warto było przebyć tyle parseków, ryzykując tak wiele?
Skinęła głową.
– Żeby pogadać o niebieskich migdałach z człekokształtną rybą – ciągnął Scytale – albo z grubym maskaradnikiem z Tleilaxa?
Potrząsnęła głową, rozdrażniona ciężką wonią przyprawy, i odeszła od zbiornika.
Korzystając ze sposobności, Edryk wsunął pigułkę melanżu do ust.
„Żre, wdycha i, ani chybi, pije przyprawę” – odnotował Scytale w pamięci. I nic dziwnego, gdyż przyprawa potęgowała siłę jasnowidzenia, umożliwiając sternikowi prowadzenie liniowca Gildii z nadświetlną prędkością przez bezmiar wszechświata. Dzięki przyprawowemu objawieniu znajdował w przyszłości statku kurs, który omijał zagrożenia. Teraz Edryk wyczuwał innego rodzaju niebezpieczeństwo, lecz jego jasnowidzące oko być może go nie wypatrzy.
– Sądzę, że przybywając tutaj, popełniłam błąd – powiedziała Irulana.
Obróciwszy się, Matka Wielebna otworzyła i zamknęła oczy dziwnie gadzim ruchem.
Scytale wskazał Irulanie wzrokiem zbiornik, zapraszając księżną, by podzieliła jego punkt widzenia. Wiedział, że widok Edryka wzbudzi w niej wstręt: bezczelne spojrzenie, wielgachne stopy i łapska powoli wiosłujące w gazowym kłębowisku pomarańczowych wirów. Irulana zastanowi się nad jego zwyczajami seksualnymi i wzdrygnie się na myśl o kopulacji z takim dziwadłem. Nawet generator pola siłowego, wytwarzający Edrykowi namiastkę nieważkości z przestrzeni kosmicznej, rozdzieli ich na dobre.
– Księżno – rzekł maskaradnik – dzięki obecnemu tu Edrykowi proroczy wzrok twego małżonka nie sięga pewnych wydarzeń, łącznie z niniejszym… mam nadzieję.
– Mam nadzieję – powtórzyła Irulana.
Nie otwierając oczu, Matka Wielebna skinęła głową.
– Zjawisko jasnowidzenia jest słabo znane nawet przez samych jasnowidzów – powiedziała.
– Jako nawigator Gildii mam pełną moc – oświadczył Edryk.
Matka Wielebna otworzyła oczy. Tym razem spojrzała na maskaradnika z owym szczególnym natężeniem typowym dla Bene Gesserit. Ważyła najdrobniejsze szczegóły.
– Nie, Matko Wielebna – rzekł cicho Scytale. – Nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam.
– Nie rozumiemy mocy jasnowidzenia – powiedziała Irulana. – W tym sęk. Edryk twierdzi, że mój mąż nie widzi, nie wie ani nie przewiduje tego, co się dzieje w zasięgu oddziaływania nawigatora. Tylko jak wielki jest ten zasięg?
– Są na świecie sprawy i ludzie, których poznaję tylko po skutkach – oznajmił Edryk przez ściśnięte rybie wargi. – Wiem, że byli tu… tam… lub tam. Tak jak wodne zwierzęta pozostawiają po swoim przejściu zakłócenia toni, tak jasnowidz zakłóca czas. Widzę, gdzie twój małżonek był, ale nigdy nie widziałem jego samego ani jego zaufanych zwolenników. To rodzaj ukrycia, jakie mistrz jasnowidzenia daje swoim ludziom.
– Irulana nie jest twoja – rzekł maskaradnik i spojrzał z ukosa na księżną.
– Wszyscy wiemy, dlaczego musimy konspirować tylko w mojej obecności – stwierdził Edryk.
– Najwyraźniej przydajesz się do czegoś – powiedziała Irulana z modulacją stosowaną przy opisywaniu urządzenia.
„Już widzi, do czego on służy – pomyślał Scytale. – Świetnie!”
– Przyszłość sama się nie kształtuje – rzekł. – Miej to na uwadze, księżno.
Irulana popatrzyła na Tleilaxanina.
– Zaufani zwolennicy Paula – powiedziała. – Tak więc pod jego płaszczem ukrywają się wybrani fremeńscy legioniści. Widziałam, jak porywa ich proroczą wizją, słyszałam, jak z uwielbieniem wiwatują swojemu Mahdiemu, swojemu Muad’Dibowi.
„Świta jej w głowie – pomyślał Scytale – że przechodzi ostateczną próbę, w wyniku której ocaleje albo zginie. Widzi pułapkę, jaką na nią zastawiliśmy”.
Pochwyciwszy spojrzenie Matki Wielebnej, zyskał dziwną pewność, że myślą o tym samym. Bene Gesserit, rzecz jasna, doinformowały księżną, uzbroiły ją w wiedzę pozwalającą kłamać. Zawsze jednak przychodzi chwila, kiedy Bene Gesserit musi zawierzyć własnemu instynktowi i wyszkoleniu.

 
Wesprzyj nas