Książka „Płytkie groby na Syberii” to fascynujące wspomnienia Michała Krupy, człowieka, który zdołał zbiec z sowieckiego gułagu i przebył – koleją, konno i pieszo – ponad trzy tysiące kilometrów do upragnionej wolności.


Michał Krupa wychował się we wsi Rudnik położonej niedaleko Myślenic, zgodnie z wolą rodziców wstąpił do zakonu jezuitów i rozpoczął nowicjat. W 1939 roku uciekł z klasztoru po złożeniu ślubów wieczystych, a wkrótce po tym został powołany do Wojska Polskiego. Walczył w Kampanii Wrześniowej a po zakończeniu walk z Niemcami wrócił do rodzinnej wioski, gdzie okazało się, że jego najbliżsi uciekli na wschód i przebywają na terenach zajętych przez Sowietów.

W poszukiwaniu rodziców, z niemiecką przepustką umożliwiającą przemieszczanie się po niemieckiej strefie okupacyjnej, przedostał się na terytorium zagarnięte przez Armię Czerwoną. Błędnie założył, że Rosjanie bez problemu przyjmą każdego uciekiniera ze strefy niemieckiej, i dokumentu nie zniszczył. Aresztowany przez Rosjan jako niemiecki szpieg, został przewieziony do Moskwy, do więzienia na Łubiance, gdzie po wymuszonym przyznaniu się do winy został skazany na dziesięć lat katorżniczej pracy w jednym z obozów Gułagu Peczora. W miejscu, z którego ucieczka wydawała się absolutnie niemożliwa a prawdopodobieństwo szybkiej śmierci wysokie.

W 1941 roku, po napaści Niemiec na Związek Sowiecki, setki tysięcy Polaków deportowanych wcześniej przez Rosjan zostało objętych amnestią i zezwolono im na opuszczenie Rosji i wyjazd do Iranu, gdzie tworzyła się Armia Andersa. Jednak dla Michał Krupy nie było nadziei na uwolnienie, jako skazanemu za popełnienie poważnego przestępstwa amnestia mu nie przysługiwała. Uświadomiwszy sobie, że nie ma dla niego szansy na uwolnienie i że prawdopodobieństwo przetrwania kolejnego roku głodu, prześladowań i pracy ponad siły są znikome, postanowił podjąć próbę ucieczki.

Wspomnienia Michała Krupy to fascynująca i pouczająca opowieść, ukazująca fenomen ludzkiej niezłomności i wytrwałości

Wspomnienia Michała Krupy zawarte w książce „Płytkie groby na Syberii” to fascynująca i pouczająca opowieść, ukazująca fenomen ludzkiej niezłomności i wytrwałości, przykuwająca uwagę bogactwem informacji o zdarzeniach z czasów II wojny światowej. Trzon książki stanowi opowieść o wielkiej ucieczce i podróży z dalekiej Północy do granicy radziecko-afgańskiej, zmaganiach ze śniegiem, głodem i służbami bezpieczeństwa, ludziach, którzy chcieli go dopaść i tych, którzy mu pomagali. Sukces autora, jak się okazało, zależał w równej mierze od sprytu, szczęścia i napotkania na swojej drodze odpowiednich ludzi.

„Płytkie groby na Syberii” to niezwykła relacja, rzeczowa i bogata w szczegóły, z dobrze budowanym napięciem i doskonałą równowagą narracyjną pomiędzy opisami brutalności i demonicznego okrucieństwa Łubianki i łagru a przykładami człowieczeństwa, ludzkiej życzliwości i niewiarygodnej wytrwałości. To książka interesująca ze względu na styl autora i przejrzystość tekstu, a zarazem porażająca z uwagi na skalę opisanego w niej okrucieństwa, stanowiąca świadectwo siły woli człowieka, który musiał się zmierzyć z bestialstwem i okrucieństwem sowieckiego systemu. Robert Wiśniewski

Michał Krupa, Płytkie groby na Syberii, Przekład: Maja Justyna, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 25 marca 2020 (ebook), 5 maja 2020 (papier)
 

konkurs

 

Michał Krupa
Płytkie groby na Syberii
Przekład: Maja Justyna
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 25 marca 2020 (ebook), 5 maja 2020 (papier)
 
 

Przedmowa

W zespole do spraw bezpieczeństwa na Uniwersytecie w Bradford przez długie lata, aż do przejścia na emeryturę w 1980 roku, pracował Michał, sumienny i powszechnie lubiany kolega polskiego pochodzenia. Znałem go dobrze, ponieważ pełniłem wówczas funkcję prokanclerza uczelni, a nieco później, dzięki jego książkom, poznałem jeszcze lepiej i od zupełnie innej strony.

Pewnego dnia Michał umówił się na spotkanie u mnie w domu. Podczas wizyty zapytał, czy byłbym skłonny przeczytać książkę, którą napisał na emeryturze o swoim dawnym życiu, a potem opowiedział mi o niej z ogromną szczerością i zaangażowaniem. Jest ona fascynująca, ponieważ ukazuje fenomen ludzkiej niezłomności i przykuwa uwagę bogactwem informacji o zdarzeniach, które pamiętam z czasów II wojny światowej i własnej służby wraz z polskimi oficerami i żołnierzami w Szkocji, Palestynie i we Włoszech.

Słyszałem wiele historii o ucieczkach i aktach odwagi, ale żadna z nich nie dorównuje tej, którą napisało życie Michała. Jego wspomnienia są pasjonujące i niezwykle pouczające. Jeśli ich autor, jak sam twierdzi, jest winien wdzięczność naszemu krajowi, to bezsprzecznie dał jej wyraz swoją pracą na uniwersytecie. Był członkiem bardzo cenionego zespołu, ale nie sądzę, by którykolwiek z jego współpracowników wiedział, co Michał przeszedł w latach młodości. Z pełnym przekonaniem zachęcam wszystkich do przeczytania historii jego życia.

A.J. Thayre,
Komandor Orderu Imperium Brytyjskiego,
doktor filologii, podporucznik,
prokanclerz Uniwersytetu w Bradford,
były dyrektor generalny i dyrektor Halifax Building Society,
podpułkownik w stanie spoczynku batalionu lekkiej piechoty górskiej (Highland Light Infantry)
styczeń 1988

Słowo wstępne

Współczesna Rosja jest siedliskiem naturalnym dla osobników gatunku ludzkiego odznaczających się szczególnymi cechami. Michał Krupa zetknął się z tym rajem w najbardziej odrażających czasach jego historii, gdy pod panowaniem Józefa Stalina funkcjonował w izolacji jako Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Sam, jako cudzoziemiec, był zaskoczony tamtejszą rzeczywistością. Spotkał tam na swej drodze pradawne i zagrożone wyginięciem istoty ludzkie, obecnie na Zachodzie pojawiające się rzadko i występujące niemal wyłącznie w sferze fikcji. Na przykład nikczemników, wazeliniarzy, bezgranicznych głupców, cwaniaków, oszustów, wynaturzonych sadystów, ale też osoby o krystalicznie czystych intencjach i bezprzykładnej dobroci.

Michał Krupa miał z nimi wszystkimi do czynienia, gdy jako „szpieg”, poddany torturom i skazany na zesłanie, przebywał w obozie pracy przymusowej, jak również kilka lat później, podczas nad wyraz ryzykownej ucieczki przez rozległe tereny ogarniętego wojną Związku Radzieckiego. Z zasypanych śniegiem ostępów leśnych w rejonie rzeki Peczory na dalekiej Północy, gdzie w łagrze pracował przy wyrębie drzew, wyruszył w podróż ku wolności, którą odbywał początkowo konno, potem pociągami i na ostatnim etapie pieszo. W końcu, wycieńczony, a zarazem oszołomiony radością, zdołał się przedostać do Afganistanu przez jego granicę z Uzbecką Socjalistyczną Republiką Radziecką. Tę wielomiesięczną tułaczkę odbył w przebraniu najpierw konserwatora linii telefonicznych, a potem konduktora na kolei. W Związku Radzieckim mundur budził respekt, ale też napawał strachem i okazał się niezwykle skutecznym kamuflażem.

Michał Krupa wychował się na polskiej wsi położonej na pogórzu. Rodzice przeznaczyli go do stanu kapłańskiego, a on podporządkował się ich woli. Wstąpił do zakonu jezuitów i rozpoczął nowicjat. Ostatecznie jednak zbuntował się przeciwko dyscyplinie klasztoru i opuścił jego mury. Wkrótce po tej swojej pierwszej ucieczce otrzymał wezwanie do stawienia się do poboru i został powołany do Wojska Polskiego w 1939 roku, gdy armie Hitlera i Stalina od zachodu i wschodu zaatakowały jego kraj, który po zajęciu przez agresorów utracił niepodległość.

W zrozumieniu dalszych losów Krupy w tamtym czasie i w ciągu kilku kolejnych lat z pewnością pomoże krótka charakterystyka ogólnej sytuacji politycznej. Hitler i Stalin, od dawna śmiertelni wrogowie, nieoczekiwanie i w tajemnicy przed resztą świata w sierpniu 1939 roku podpisali układ o nieagresji i naruszyli ówczesny porządek. Układ ten zawierał tajne postanowienia dotyczące zgody na podział i likwidację państwa polskiego. W rezultacie Niemcy zaatakowały Polskę 1 września, a ZSRR dokonało zbrojnej napaści 17 września. Linia podziału terytorium kraju między napastników przebiegała m.in. wzdłuż Sanu. Wszystkie miasta i województwa położone na wschód od tej linii zajął Związek Radziecki, a rok później jego władze przystąpiły do deportacji polskiej ludności cywilnej. Około pół miliona Polaków zostało wywiezionych do obozów pracy przymusowej znajdujących się w regionie arktycznym lub w Azji Środkowej, gdzie w makabrycznych warunkach umierało rocznie około trzydziestu procent deportowanych. W tym samym czasie, na bezpośrednie polecenie Stalina, potajemnie rozstrzelano ponad dwadzieścia tysięcy oficerów wojska i policji o statusie jeńców oraz innych osób wziętych do niewoli (słynna zbrodnia katyńska była tylko niewielką częścią operacji mającej na celu eksterminację elity polskiego społeczeństwa).

W czerwcu 1941 roku sytuacja nagle się zmieniła. Hitler zaatakował Związek Radziecki, a Polacy stali się potencjalnymi sojusznikami Stalina. Na mocy umowy z polskim rządem na uchodźstwie w Londynie władze radzieckie udzieliły polskim więźniom „amnestii” (chociaż nie obciążały ich żadne wyroki sądowe) i pozwoliły im opuścić GUŁag. Uwolniono również polskich jeńców wojennych. Ci, którzy byli zdolni do odbycia podróży, udawali się do obozów zlokalizowanych na południu ZSRR, gdzie generał Władysław Anders tworzył niezależną polską armię. W marcu 1942 roku, za zgodą Stalina, Armia Andersa została wyekspediowana przez Morze Kaspijskie do Iranu i na zawsze opuściła Związek Radziecki. Żołnierzom towarzyszyła ogromna liczba kobiet i dzieci, które uszły z życiem z obozów GUŁagu. Niestety tysiącom Polaków nie udało się dotrzeć na czas do baz Armii Andersa i musieli pozostać w Związku Radzieckim. Zesłańcy uwolnieni z obozów przybyli do Iranu w tragicznym stanie fizycznym, wycieńczeni głodem i chorobami. Minęło wiele miesięcy rekonwalescencji, zanim zaczęli odzyskiwać siły. Cywilów wysłano z Iranu do kolonii brytyjskich, gdzie czekali na zakończenie wojny. Żołnierze (którzy uformowali II Korpus Polski) odbyli szkolenie w Iraku i Palestynie i zostali przerzuceni na front włoski.

Po 1945 roku państwo polskie zostało odtworzone, lecz pod komunistycznymi rządami i w innych granicach, gdyż Związek Radziecki nie zrezygnował z części polskich ziem wschodnich zagarniętych w 1939 roku. W II Korpusie służyli głównie żołnierze pochodzący z terenów przygranicznych. Wielu z nich doświadczyło radzieckiego reżimu, dlatego też znaczna część oficerów i szeregowców postanowiła nie wracać do nowej Polski. Woleli żyć na obczyźnie, w Wielkiej Brytanii, Ameryce Północnej i w innych częściach świata.

Tak się przedstawia tragiczne tło historii życia Michała Krupy. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że jego los w tym budzącym grozę krajobrazie historycznym nie zaliczał się do typowych. Po pierwsze, Krupa nie pochodził ze wschodniego pogranicza, lecz z południowej Polski, czyli z regionu zajętego w 1939 roku przez Niemców. Po drugie, do sowieckiej niewoli nie trafił ani jako jeniec wojenny, ani jako deportowany. Gdy po zakończeniu walk z Niemcami dowiedział się w rodzinnej wiosce o ucieczce najbliższych na wschód przez linię demarkacyjną, w poszukiwaniu rodziców świadomie przekroczył San i przedostał się na terytorium zagarnięte przez siły radzieckie. Popełnił tym samym katastrofalny błąd, który niemal przypłacił życiem. Krupa biegle posługiwał się językiem niemieckim (jego matka była Austriaczką) i wykorzystał to, by otrzymać od nazistów laissez-passer – przepustkę, która miała mu ułatwić przemieszczanie się po niemieckiej strefie okupacyjnej. Nierozważnie uznał, że Rosjanie z otwartymi ramionami przyjmą każdego uciekiniera ze strefy niemieckiej, i dokumentu nie zniszczył. Po przekroczeniu rzeki został zatrzymany przez radziecki patrol i aresztowany jako niemiecki szpieg. Przypadek zrządził, że nie rozstrzelano go na miejscu, lecz przewieziono do Moskwy, do więzienia na Łubiance, gdzie torturami wymuszono na nim podpisanie „zeznania” i skazano go na dziesięć lat katorżniczej pracy w jednym z obozów GUŁagu Peczora. Po odbyciu wyroku resztę życia miał spędzić na Syberii.

Właśnie w związku z tym wyrokiem przypadek Michała Krupy jest wyjątkowy. Ponieważ przyznał się on do popełnienia poważnego przestępstwa i był skazany wyrokiem sądowym, w odróżnieniu od setek tysięcy deportowanych Polaków nie objęła go „amnestia” z 1941 roku. Uświadomiwszy sobie, że nie ma dla niego nadziei na uwolnienie i że jego szanse na przetrwanie kolejnego roku głodu, prześladowań i pracy ponad siły są znikome, postanowił podjąć próbę ucieczki.

Dalsza część tej książki to ekscytująca i poruszająca opowieść o jego wielkiej podróży z dalekiej Północy do granicy z Afganistanem. W tym miejscu trzeba wyraźnie zaznaczyć, że opowieść Michała Krupy nie ma nic wspólnego z dość popularną, ale też krytykowaną publikacją pod tytułem Długi marsz, wydaną po raz pierwszy w 1956 roku. Jej autorem był nieżyjący już Sławomir Rawicz, ale została napisana przy wydatnym udziale brytyjskiego dziennikarza Ronalda Downinga. W Długim marszu jest opisana rzekoma ucieczka grupy więźniów z GUŁagu przez pustynię Gobi i Tybet do Indii. W 2010 roku na jej podstawie powstał nawet film w reżyserii Petera Weira Niepokonani (The Way Back), ale z powodu niespójności oraz sprzeczności faktów i dowodów, które pojawiły się w ostatnich latach, wiarygodność tej publikacji została w znacznym stopniu podważona. W jednym z mało precyzyjnych brytyjskich raportów sugerowano, że w czasie II wojny światowej trzej skazańcy dotarli z Syberii do północno-wschodnich Indii, jednak w świetle obecnych informacji wydaje się nieprawdopodobne, by jednym z nich był Rawicz i by w ogóle znajdował się wówczas w pobliżu Tybetu. Z niedawno ujawnionych dokumentów pochodzących z rosyjskich archiwów wojskowych wynika bowiem, że wyjechał on ze Związku Radzieckiego do Iranu wraz z Armią Andersa.

W opowieści Krupy jest mowa nie tylko o ludziach, ale też o ich bezprzykładnej wytrwałości. W niewoli i podczas ucieczki spotkał wiele osób, które na zawsze zapadły mu w pamięć – zarówno niezwykle życzliwych, jak i odznaczających się wręcz demonicznym okrucieństwem. Zależało mu na ich upamiętnieniu i zrozumieniu, a zarazem na opowiedzeniu o własnych zmaganiach ze śniegiem, głodem i służbami bezpieczeństwa. To dzięki jego nieposkromionej ciekawości książka Płytkie groby na Syberii jest tak przekonująca i fascynująca.

W łagrze Peczora Michał Krupa zetknął się z bezwzględnym komisarzem Kuryłą, na którego rozkaz więźniowie musieli się przyglądać, jak w bestialski sposób rozprawia się on ze schwytanymi uciekinierami sierpem zdjętym ze ściany budynku, gdzie wisiał wraz z młotem jako symbol idei władzy ludowej. Z kolei inny komisarz częstował Krupę papierosami, czekoladą i wódką i odnosił się do niego ze współczuciem, aby zachęcić go do pracy poza obozem w charakterze konserwatora linii telefonicznych.

Krupa wykorzystał okazję, którą dawała mu ta praca, do ucieczki przez syberyjskie lasy. Po drodze musiał porzucić konia na pastwę wygłodniałych wilków, ale mimo to dotarł do stacji kolejowej, gdzie mundur telefonisty pomógł mu się przedostać na czoło kolejki po żywność. Następnie połączył siły z trzema przestępcami, również uciekinierami, z którymi przesiadał się z jednego pociągu towarowego do drugiego i w ten sposób wszyscy dotarli aż do Permu. Tam szczęście ich opuściło. Włamali się po żywność i wódkę do zaplombowanego wagonu z prowiantem przeznaczonym dla żołnierzy na froncie i w stanie upojenia wpadli w ręce patrolu wojskowego. Wyciągniętych z wagonu radzieccy żołnierze od razu rozstrzelali. Trzej złodzieje zginęli na miejscu, a ciężko ranny Krupa, któremu kula przebiła na wylot szyję, został na śniegu.

Nie uniknąłby śmierci, gdyby nie głęboko wierzący małżonkowie z pobliskiej wsi zatrudnieni na kolei. Dostrzegli oni cztery ciała i z czystej pobożności postanowili pochować zmarłych. Podczas pochówku zorientowali się, że Krupa żyje, i zabrali go do swego domu. Tam ukryli w szopie, w sianie, gdzie przez wiele miesięcy dochodził do siebie. „Własnego syna nie traktowaliby z większą troskliwością i miłością” – pisze Krupa. Ich prawdziwy syn, Jurij, skazany za osłanianie przyjaciela, który dopuścił się profanacji radzieckiej flagi, został wywieziony do obozu na Kołymie, do katorżniczej pracy w kopalni złota. Przedtem Jurij pracował jako kontroler biletów na kolei, a jego rodzice zdobyli się na najwyższe wyrzeczenie i podarowali Michałowi mundur i przepustkę kolejową syna.

Z tym bezcennym darem Krupa znów wyruszył w przebraniu na południe, w kierunku granicy. Miał do pokonania ponad trzy tysiące kilometrów. W tej części podróży, w której udawał konduktora, przytrafiło mu się jeszcze wiele przygód i dziwnych spotkań. Na przykład poznał piękną, młodą kobietę, fanatyczną komunistkę; grupę pijanych i obdartych Kazachów zmierzających do armii; oficera, który nabrał podejrzeń, że Michał jest oszustem; bandę uzbrojonych arabskich przemytników w Taszkencie, którzy go zdemaskowali, ale ostatecznie postanowili chronić i udzielić mu pomocy. Wszystkich napotkanych po drodze uwzględnił w swojej opowieści, a niektórych opisał z sympatią. Nie pominął nawet uzbeckiej rodziny pasterskiej, której członkowie wspomagali go na końcowym odcinku podróży do granicy afgańskiej.

Cudzoziemcy, którzy znaleźli się w centrum zdarzeń w Związku Radzieckim podczas wojny i na własne oczy widzieli cierpienie, masową migrację i tysiące ofiar, po czasie uświadomili sobie, że byli świadkami ludzkiego heroizmu na skalę bezprecedensową w historii świata. Michał Krupa wszystko to postrzegał z zupełnie innej perspektywy. Jako Polak i katolik uznawał Rosję i Związek Radziecki z komunistycznym reżimem za arcywroga swojej ojczyzny i kata zdobytej z wielkim trudem niepodległości. Mimo to w książce – z typowo polskim podejściem – dokonuje rozróżnienia między radziecką władzą a zwykłymi obywatelami Kraju Rad. Odnosi się do nich ze współczuciem, ale też z sympatią za ich życzliwość i człowieczeństwo, które „system” we wszystkich okresach swego istnienia starał się niszczyć.

Po wojnie Michał Krupa dowiedział się, że jego bliscy zginęli tragicznie w sowieckim GUŁagu. On sam osiadł i znalazł pracę w Yorkshire, poślubił Angielkę i wiódł spokojne życie. Dopiero gdy napisał tę książkę, wiele osób z jego otoczenia dowiedziało się, jak bardzo zasłużył na wolność i spokój.

Neal Ascherson, marzec 2013

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Polski góral

Na południowym zachodzie Polski, w pobliżu Krakowa – dawnej stolicy kraju, na trasie wiodącej z Wadowic do Myślenic, a potem dalej na południe ku Tatrom i do pięknego Zakopanego, leży niewielka wieś Rudnik. Dawniej liczba jej mieszkańców zajmujących się głównie rolnictwem nie przekraczała tysiąca.

Do każdego gospodarstwa należało niewielkie pole sięgające pobliskiego Dalina, wzgórza gęsto porośniętego brzozami, sosnami i jodłami. Na jego zboczach zawsze rosło mnóstwo grzybów, a latem w niższych partiach rozciągały się dywany borówek, malin i jeżyn.

W łagodnym górskim klimacie wieśniacy uprawiali ogrody, pielęgnowali stare jabłonie, śliwy i grusze, które rosły tam od pokoleń. Gospodarstwa były na ogół samowystarczalne. Ich właściciele trzymali po kilka krów, kury i kozy, a zamożniejsi hodowali też świnie. Każda rodzina miała konia i wóz drabiniasty. Wprawdzie głównym zajęciem gospodarzy była uprawa roli, ale każdy z nich, góral z urodzenia, był również stolarzem lub cieślą i sam zbudował sobie dom na ziemi odziedziczonej po ojcu. Domy miały prostą konstrukcję: były wykonane ze ściśle dopasowanych jodłowych bali ułożonych na podmurówce z dużych, płaskich kamieni. Ściany wewnątrz na ogół wykładano szerokimi, gładko ostruganymi i polakierowanymi deskami. Dach zazwyczaj był kryty słomą i gontem.

W skromnych domach znajdowały się dwie izby: jedna spora, kuchenna, z dużym, prostej konstrukcji piecem, sosnowym stołem, codziennie starannie szorowanym (służył do wszystkich prac domowych), i kilkoma ławami, które w chłodne zimowe wieczory przysuwało się do pieca. W tym pomieszczeniu zazwyczaj znajdowały się też dwie albo trzy spore drewniane prycze wymoszczone słomą, z rozesłanymi na niej grubymi, miękkimi pierzynami. Były to posłania dla dzieci.

Druga izba pełniła dwojaką funkcję, w ciągu dnia „salonu”, a w nocy sypialni małżonków. Na drewnianych ścianach wisiały wizerunki Najświętszej Marii Panny i Jezusa Chrystusa, ponieważ większość mieszkańców była głęboko wierząca. W domach każdego wieczoru przed snem wspólnie odmawiało się modlitwy.

Górale nie tylko sami budowali domy, ale także zdobili je rzeźbieniami w stylu regionalnym, które w dalszym ciągu można zobaczyć we wsiach na pogórzu. Wytwarzali również instrumenty muzyczne z drewna cisów rosnących na zboczach niższych gór. Muzyka i taniec były jedyną rozrywką mieszkańców tamtejszych okolic.

W niedziele górale przed wyjściem do kościoła wkładali odświętne stroje. Mężczyźni ubierali się w jasne wełniane spodnie ozdobione czerwonymi lampasami na nogawkach i motywami kwiatów i liści ostu wyhaftowanymi na bocznych kieszeniach. Lekkie skórzane kierpce wiązali na wysokości kostek mocnymi rzemieniami z koziej skóry. Każdy mężczyzna miał na sobie białą lnianą koszulę i kapelusz z białymi muszelkami wokół ronda. Ale najważniejszym elementem tego odświętnego stroju była ciupaga, która w zależności od potrzeb służyła też za siekierkę lub laskę, ze styliskiem wykonanym zazwyczaj z leszczyny i dość ciężkim żeleźcem. Na co dzień górale wspomagali się ciupagami przy chodzeniu po nierównych zboczach, w niedziele i święta natomiast służyły im one podczas różnych uroczystości za ozdobę stroju i ważny element w tańcu. Ciupaga była symbolem jedności górali przeciw wrogom.

Kobiety ubierały się w kolorowe, haftowane spódnice i białe haftowane bluzki, w miękkie kierpce z rzemieniami oplatającymi łydki aż do kolan. Na głowach nosiły wełniane chusty zakrywające grube i gęste włosy. W każdą niedzielę myło się i szczotkowało konia oraz czyściło wóz. Potem całą rodziną jechało się do kościoła, by modlić się do Pana Boga o pokój i dobrobyt.

Właśnie w takiej cudownej, niewielkiej wsi ponad siedemdziesiąt lat temu przyszedłem na świat w rodzinie stworzonej przez Polaka i Austriaczkę. Mój ojciec był kierownikiem małego sklepu rolniczego, w którym mieszkańcy wioski zaopatrywali się w rozmaite artykuły, jak parafina, świece (we wsi nie było prądu ani gazu), cukier, zapałki czy papierosy. Obowiązywał handel wymienny, ponieważ ludzie pieniądze miewali rzadko, a zdarzało się nawet że wcale. Przynosili więc jajka, masło, sery i owoce, żeby wymienić je na naftę, cukier lub, jeśli cena była przystępna, na papierosy. Później ojciec jechał wozem pełnym świeżych produktów na targ do Krakowa, gdzie stał tak długo, aż sprzedał wszystko do ostatniego jaja, a potem za uzyskane pieniądze zaopatrywał się w nowe zapasy. Następnego dnia handel wymienny rozpoczynał się od nowa.

Takie życie było pod wieloma względami uciążliwe i wymagało sporego wysiłku. Ale górale mogli swobodnie podróżować z wioski do wioski, ze wsi do miasta i z jednego regionu do drugiego. Mogli chodzić do kościoła, do karczmy na lufkę, tańczyć i tworzyć muzykę oraz otwarcie rozmawiać o swoim życiu i sprawach sercowych.

Rudnik szczycił się jedną szkołą podstawową i w niej stawiałem pierwsze kroki w swojej edukacji. Mój brat, Władek, był o dwa lata ode mnie starszy, ale szybko dogoniłem go w nauce i wkrótce chodziliśmy do tej samej klasy. Dobrze sobie radziłem z matematyką, czytaniem i pisaniem, ale o wiele gorzej z podporządkowywaniem się szkolnym regułom. Nauczyciele wciąż mnie karali za bójki i sprawianie kłopotów. Kara polegała albo na uderzeniu linijką w otwartą dłoń, albo na zatrzymaniu w kozie.

Kiedyś – miałem wówczas mniej więcej siedem lat – odsiadywałem w pokoju kierownika szkoły karę za jedno z częstych przewinień. Zamknięty na klucz miałem dokończyć pewne zadanie. Znudzony, otworzyłem okno, usiadłem na parapecie i zeskoczyłem wprost na grządkę warzywną nauczyciela. Sprawdziłem, czy nikt mnie nie widzi, i uciekłem do domu, gdzie oczywiście czekało mnie porządne lanie od ojca. Nauczyciel był tak wdzięczny losowi, że podczas ucieczki nie skręciłem sobie karku, że przez kilka tygodni nie zatrzymywał mnie w szkole po lekcjach.

Powracając myślami do tamtych lat, przypomniałem sobie, że zawsze byłem dobry w skakaniu. Któregoś dnia ojciec pojechał na targ, a my – Władek i ja – bawiliśmy się w stodole. Namawialiśmy się nawzajem do skoków z okna stodoły na siano z wysokości około ośmiu metrów. Władek zawsze miał obawy, ja natomiast bez oporów rzucałem się z wysokiego okna i wpadałem nogami w miękkie siano, śmiejąc się i krzycząc wniebogłosy. Później, już w szkole średniej, zostałem szkolnym mistrzem w skokach narciarskich na czterdziestometrowej skoczni. Ta skłonność do brawury nigdy mnie nie opuściła i prawdopodobnie dzięki niej wciąż żyję i mogę opowiadać tę historię.

W liceum w Sułkowicach wziąłem się do pracy. Moim ulubionym przedmiotem była przyroda. Szczególnie pociągał mnie las, zapach sosen, widok strumieni kaskadami spływających po zboczach gór, ptaki i dziko rosnące kwiaty – na nich skupiałem swoje zainteresowania. Ale przede wszystkim głęboko zakochałem się w górach, spędzałem letnie wakacje, wędrując po krętych ścieżkach, wyposażony tylko w ciupagę, i pływając w chłodnych górskich jeziorkach. Podczas ferii zimowych jeździłem na nartach po zaśnieżonych stokach. Tam, w tej małej górskiej wiosce, spędziłem najszczęśliwsze dni mego życia.

 
Wesprzyj nas