“Pragnienie”, książka nominowana do Nagrody Goncourtów 2019, sprawi, że na nowo zadacie sobie fundamentalne pytania. Najważniejsza historia ludzkości opowiedziana z zupełnie nowej, szokującej perspektywy.


PragnienieTrzydziestotrzylatek zaczyna zaskakiwać mieszkańców swojej wioski, przejawiając nietypowe zdolności. Woda przemieniona w wino na weselu młodej pary, uzdrowienie małego chłopca i trędowatego, przywrócenie zmysłu wzroku niewidomemu…

Trzydzieści siedem cudów nie przyniosło jednak mężczyźnie chwały, a potępienie. Poddany sądowi słyszy nieodwołalny wyrok: ukrzyżowanie.

Rozpoznajesz tę historię? Zmierz się z nią jeszcze raz, szczególnie, że jej narratorem jest sam Jezus Chrystus!

***

“Pragnienie”, bestsellerowa powieść Amélie Nothomb, autorki prowokującej i słynącej z ekstrawagancji, sprawi, że na nowo zadacie sobie fundamentalne pytania.
Czego najbardziej pragniemy w życiu?
Jak pielęgnować w sobie wrażliwość na otaczający nas świat?
Czy możemy przygotować się do własnej śmierci?

Amélie Nothomb – fenomen wydawniczy i literacki, ur. 1966 w Belgii, pisze od 17 roku życia. Sama deklaruje, że pisze cztery książki w ciągu roku, ale publikuje tylko jedną (w sumie wydała 24 powieści, 18 tłumaczeń ukazało się w Polsce, w wydawnictwie Muza). Systematycznie pojawia się na listach bestsellerów, jej książki są zawsze ogromnie wyczekiwane przez czytelników. Nowości sprzedają się średnio w samej Francji na poziomie 200 tys. egzemplarzy. Jej książki są tłumaczone na niemal 40 języków. Znana ze swojego ekscentrycznego usposobienia. Nigdy nie rozstaje się z zeszytem i zwykłym plastikowym długopisem marki Bic. Nigdy sama nie przepisuje swoich manuskryptów na komputer.

Amélie Nothomb
Pragnienie
Przekład: Jacek Giszczak
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 12 lutego 2020
 
 

Pragnienie


Zawsze wiedziałem, że skażą mnie na śmierć. Jednak to przeświadczenie ma pewną zaletę, pozwala mi skupić uwagę na tym, co jest tego warte: na szczegółach.
Myślałem, że mój proces będzie parodią wymiaru sprawiedliwości. Tak właśnie się stało, choć spodziewałem się czegoś innego. Wyobrażałem sobie, że to będzie czysta formalność, sprawa załatwiona od ręki, a oni urządzili prawdziwe igrzyska. Prokurator przewidział wszystko.
Świadkowie oskarżenia stawiali się jeden po drugim. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, gdy zobaczyłem nowożeńców z Kany, dla których uczyniłem pierwszy cud.
– Ten człowiek jest zdolny przemieniać wodę w wino – oświadczył z powagą małżonek. – A jednak czekał do końca wesela, żeby objawić swą moc. Bawił się naszym lękiem i naszym poniżeniem, a przecież z łatwością mógł nam oszczędzić jednego i drugiego. To z jego powodu podaliśmy najlepsze wino po przeciętnym. Zostaliśmy pośmiewiskiem wioski.
Patrzyłem mojemu oskarżycielowi spokojnie prosto w oczy. Wytrzymał to spojrzenie, pewny swoich racji.
Urzędnik królewski opowiadał, że uzdrawiając mu syna, wykazałem złą wolę.
– Jak obecnie miewa się pański syn? – musiał koniecznie spytać mój adwokat, przydzielony z urzędu i nieporadny do granic możliwości.
– Bardzo dobrze. Wielka mi zasługa! Ma w sobie magiczną moc, wystarczy mu jedno słowo.
Trzydziestu siedmiu cudownie uzdrowionych zaczęło publicznie prać swoje brudy. Najbardziej mnie rozbawił eksopętaniec z Kafarnaum:
– Od czasu tych egzorcyzmów moje życie jest takie pospolite!
Były ślepiec poskarżył się na brzydotę świata, oczyszczony z trądu oświadczył, że nikt nie daje mu już jałmużny, syndykat rybaków znad Jeziora Tyberiadzkiego zarzucił mi, że faworyzowałem jedną ekipę, wykluczając inne; Łazarz opisał, jak okropnie jest żyć z trupim odorem na skórze.
Najwyraźniej nie było potrzeby posuwać się do przekupstwa ani ich zachęcać. Wszyscy przyszli, by świadczyć przeciwko mnie, z własnej i nieprzymuszonej woli. Niejeden stwierdził, że poczuł wielką ulgę, mogąc wreszcie wylać swe żale w obecności winnego.
W obecności winnego.
 
Na pozór jestem opanowany. Kosztowało mnie wiele wysiłku wysłuchiwanie tych litanii bez żadnej reakcji. Za każdym razem patrzyłem świadkowi w oczy, z wyrazem łagodnego zdziwienia na twarzy. Za każdym razem napotykałem harde, wyzywające, lekceważące spojrzenie.
Matka uzdrowionego dziecka oskarżyła mnie nawet o to, że zmarnowałem jej życie.
– Kiedy mały chorował, był całkiem spokojny. Teraz się miota, krzyczy, płacze, nie mam chwili spokoju, nie śpię już po nocach.
– Czy to nie pani prosiła mojego klienta, żeby uzdrowił pani syna? – spytał obrońca z urzędu.
– Żeby uzdrowił, tak, a nie sprawił, że znów jest wcielonym diabłem, tak samo jak przed chorobą.
– Może należało sprecyzować ten punkt?
– Jest wszechwiedzący, tak czy nie?
Dobre pytanie. Zawsze wiem Τι, ale nigdy Πώs[1]. Znam dopełnienia, ale nic nie wiem o okolicznikach. A zatem nie, nie jestem wszechwiedzący: stopniowo odkrywam przysłówki i zadziwiają mnie. Słusznie się mówi, że diabeł tkwi w szczegółach.
Zaprawdę wcale nie trzeba ich było zachęcać do składania obciążających zeznań, żarliwie tego pragnęli. Każdy tak ochoczo wypowiadał się przeciwko mnie, że byłem zaskoczony. Tym bardziej że to absolutnie nie było konieczne. Wszyscy wiedzieli, że zostanę skazany na śmierć.
Dar wieszczenia nie ma w sobie nic tajemniczego. Znali moje moce i mogli stwierdzić, że nie posłużyłem się nimi, aby się ocalić. Zatem nie mieli żadnych wątpliwości co do finału sprawy.
Dlaczego tak im zależało, żeby mnie okryć niesławą, choć było to całkiem zbyteczne? Tajemnica zła jest niczym w porównaniu z tajemnicą pospolitości. Kiedy składali zeznania, czułem, że sprawia im to przyjemność. Delektowali się tym, że mogą w mojej obecności zachowywać się jak nikczemnicy. Czuli jedynie zawód, że moje cierpienie nie jest bardziej widoczne. Nie żebym chciał pozbawiać ich tej rozkoszy, ale moje zdziwienie znacznie górowało nad uczuciem wzburzenia.
Jestem człowiekiem, nic, co ludzkie, nie jest mi obce. A jednak nie rozumiem, co się z nimi dzieje, gdy zaczynają wygłaszać te kalumnie. I uważam ten brak zrozumienia za moją porażkę, słabość.
Piłat otrzymał instrukcje w związku z moją sprawą i widziałem, że jest strapiony, nie dlatego, by choć trochę darzył mnie sympatią, ale zeznania świadków musiały urągać jego zdrowemu rozsądkowi. Źle ocenił moje zdziwienie, chciał mi dać szansę, bym zaprotestował przeciwko temu stekowi bzdur:
– Czy oskarżony ma coś do powiedzenia? – zapytał z miną osoby inteligentnej, zwracającej się do kogoś równego sobie.
– Nie – odpowiedziałem.
Pokiwał głową, jakby uznał, że nie ma sensu wyciągać pomocnej dłoni do osoby, którą tak mało obchodzi własny los.
Zaprawdę nie odezwałem się słowem, bo miałem zbyt wiele do powiedzenia. A gdybym zaczął mówić, nie byłbym w stanie ukryć mojej wzgardy. To uczucie mnie dręczy. Dość długo byłem człowiekiem, by wiedzieć, że niektórych odczuć nie można stłumić. Ważne, by im pozwolić przeminąć, nie próbując się przeciwstawiać: tylko wtedy nie zostawiają śladów.
Pogarda to uśpiony demon. Demon, który nie działa, szybko opada z sił. Kiedy jesteśmy w sądzie, słowa mają wagę czynów. Przemilczeć moją wzgardę znaczyło nie pozwolić jej działać.
Piłat zwrócił się do swoich doradców:
– To są fałszywe zeznania, czego dowodzi fakt, że nasz człowiek wcale nie używa magii, aby się uwolnić.
– I wcale nie dlatego domagamy się jego skazania.
– Wiem. Ja sam niczego innego nie pragnę. Tyle tylko, że wolałbym nie mieć wrażenia, iż robię to na podstawie jakichś nędznych pomówień!
– W Rzymie ludowi potrzeba chleba i igrzysk. Tutaj trzeba im chleba i cudów.
– Dobrze. Jeśli to polityka, nic mi już nie przeszkadza.
Piłat wstał i oznajmił:
– Oskarżony, zostaniesz ukrzyżowany.
Spodobał mi się jego oszczędny język. Geniusz łaciny nigdy nie popada w pułapkę pleonazmu. Byłbym zawiedziony, gdyby stwierdził: „Zostaniesz ukrzyżowany na śmierć”. Ukrzyżowanie nie może mieć innego zakończenia.
Co nie zmienia faktu, że usłyszane z jego ust zdanie robiło wrażenie. Popatrzyłem na świadków i poczułem ich niewczesne zakłopotanie. A przecież wszyscy wiedzieli, że zostanę skazany, i robili, co mogli, by się aktywnie przyczynić do wydania tego wyroku. Teraz udawali, że uważają go za zbyt surowy i czują się zszokowani tą barbarzyńską procedurą. Niektórzy próbowali pochwycić moje spojrzenie, żeby wyrazić swój sprzeciw wobec tego, co się wkrótce wydarzy. Odwróciłem wzrok.
Nie wiedziałem, że umrę w ten sposób. To nie były przelewki. Najpierw pomyślałem o bólu. Mój umysł odmówił mi posłuszeństwa: nie można objąć myślą takiego cierpienia.
 
Ukrzyżowanie jest zarezerwowane dla najbardziej haniebnych zbrodni. Nie spodziewałem się takiego upokorzenia. Zatem właśnie tego domagano się od Piłata. Nie ma co bawić się w spekulacje: Piłat się temu nie przeciwstawił. Musiał mnie skazać na śmierć, ale mógł na przykład wybrać ścięcie głowy. W którym momencie go zirytowałem? Pewnie nie wyrzekając się cudów.
Nie mogłem kłamać: te cuda były rzeczywiście moimi dziełami. I wbrew temu, co twierdzili świadkowie, wymagały nadzwyczajnego wysiłku. Nikt mnie nigdy nie uczył sztuki ich czynienia.
Wtedy przyszła mi do głowy zabawna myśl: tyle dobrego, że tortura, jaka mnie czeka, nie będzie wymagała ode mnie żadnego cudu. Wystarczy się poddać.
– Czy dziś go ukrzyżujemy? – zapytał ktoś.
Piłat się zastanowił i popatrzył na mnie. Musiał stwierdzić, że czegoś jeszcze brakuje, gdyż odparł:
– Nie. Jutro.
Kiedy znalazłem się sam w celi, zrozumiałem, o co mu chodziło: chciał, bym doświadczył strachu.

 
Wesprzyj nas