Mistrzowie powieści szpiegowskiej pod lupą. Pasjonująca rozmowa o nowoczesnym wywiadzie i klasyce literatury szpiegowskiej i zarazem krytyczna ocena mistrzów gatunku – od Fredericka Forsytha przez Toma Clancy’ego do Vincenta V. Severskiego.


Krótki kurs szpiegowaniaNiektórzy pisarze czerpią garściami z własnych doświadczeń w pracy w służbach; inni prowadzą dogłębny research, docierając do byłych oficerów i szpiegów.

Czy wszystko, co opisują, jest prawdą? Czy literatura szpiegowska może być źródłem informacji na temat pracy wywiadu?

Piotr Niemczyk i Jaś Kapela opisują nowoczesne metody inwigilacji, sposoby werbowania agentów, szyfrowania informacji, fałszowania dokumentów i prowadzenia tajnych przeszukań oraz to, jak nowoczesne technologie wpłynęły na pracę agencji wywiadowczych.

Piotr Franciszek Niemczyk (ur. 18 czerwca 1962 w Warszawie) – polski przedsiębiorca, ekspert z zakresu bezpieczeństwa, były funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa i wiceminister gospodarki, działacz opozycji w okresie PRL. Autor książki “Szósta rano. Kto puka? Jak ojczyzna Solidarności zmienia się w państwo policyjne” (2018) oraz książki “Pogarda. Dlaczego w Polsce rośnie liczba przestępstw z nienawiści” (2019). Był konsultantem i współpracownikiem Vincenta V. Severskiego w trakcie prac nad powieścią szpiegowską “Christine. Powieść o Krystynie Skarbek”, wydanej w 2019 przez wydawnictwo OsnoVa.

Jaś Kapela, właśc. Jan Kapela (ur. 1984 w Warszawie) – polski poeta i pisarz, zwycięzca pierwszego w historii polskiego slamu. Publicysta Krytyki Politycznej, znany z kontrowersyjnych wypowiedzi.

 
Piotr Niemczyk, Jaś Kapela
Krótki kurs szpiegowania
Wokół literatury szpiegowskiej: przegląd technik i działań operacyjnych
Wydawnictwo Czarna Owca
Premiera: 16 października 2019
 
 

Krótki kurs szpiegowania


Zamiast wstępu

Mają oni streszczać akcję powieści i analizować metody stosowane w akcji.

James Grady, Bogusław Wołoszański, John Grisham, Julian Siemionow, Frederick Forsyth, Daniel Defoe, Zbigniew K.S. Nowak, Ian Fleming, Graham Greene, William Boyd, Robert Littell i Tom Clancy – znani i mniej znani autorzy parający się nie tylko pisaniem powieści kryminalnych, lecz także czasami działalnością wywiadowczą, często stanowią inspirację dla służb specjalnych, podobnie jak służby inspirują tych i innych autorów.
James Grady w jednej z najbardziej znanych powieści szpiegowskich świata, noszącej tytuł Sześć dni Kondora, opisuje tajną komórkę CIA zajmującą się analizowaniem prasy i książek po to, żeby sprawdzić, czy nie ma w nich przecieków z pracy tajnych służb. Czyni to w ten oto sposób:

Zadaniem Towarzystwa i Wydziału 17 jest śledzenie w literaturze problematyki szpiegostwa i związanej z nim działalności. Jednym słowem, Wydział czyta powieści kryminalne i książki dotyczące wywiadu. Pomysły i sytuacje zawarte w tysiącach takich tomów poddawane są szczegółowej analizie. (…) Pracownicy Wydziału śledzą pilnie wszystkie nowe wydawnictwa i dzielą się pracą według własnego uznania. Każdy z nich zajmuje się jakąś jedną dziedziną, zwykle książkami tego samego autora. Mają oni streszczać akcję powieści i analizować metody stosowane w akcji. (…) Dodatkowym zadaniem pracowników Wydziału jest spisywanie oryginalnych pomysłów i sztuczek stosowanych w powieściach przez szpiegów. Taką listę przesyła się instruktorom Departamentu Planowania, którzy zawsze poszukują nowych chwytów.

Metoda pracy opisywana przez Grady’ego nie jest wyjątkowa. Inni autorzy miewają podobne pomysły. Również Bogusław Wołoszański uważa, że w powieściach i filmach szpiegowskich można znaleźć wiele przydatnych porad dotyczących prowadzenia działalności wywiadowczej:

Był tak przejęty, że obejrzał wszystkie szpiegowskie filmy w okolicznych kinach, przeczytał kilkanaście powieści o szpiegach, a nawet kupił podręcznik dla prywatnych detektywów i starannie przestudiował rozdział wyjaśniający technikę inwigilacji. Wierzył, że wszystko to pomoże mu poznać metody wykrywania agentów kontrwywiadu. Oczywiście po przeczytaniu spalił wszystkie książki w piecu centralnego ogrzewania i dokładnie wymieszał popiół.

Pewien prawnik wciągnięty w intrygę wywiadowczą, opisywany przez Johna Grishama, również uznaje, że czytanie książek pomoże mu działać w nowej rzeczywistości:

W księgarni niedaleko kampusu Kyle zaczął kupować stare powieści szpiegowskie w miękkiej oprawie, po dolarze za sztukę. Gdy już jakąś przeczytał, wrzucał ją do pojemnika na śmieci przy budynku uczelni i kupował następną. (…)

Kyle tłumaczył sobie, że musi się nauczyć myśleć i działać tak jak jego przeciwnicy, aby przetrwać najbliższych siedem lat.

W prozie najsłynniejszego radzieckiego autora powieści szpiegowskich Juliana Siemionowa, także można znaleźć wzmiankę o tym, że fikcja literacka czy filmowa stanowi czasem inspirację do działalności wywiadowczej, i to nie dla uwikłanych w intrygi pojedynczych osób, tylko dla jednego z szefów największej wówczas służby.
Jedną z ulubionych książek Dullesa była powieść Defoe Robinson Crusoe. Równie często powracał on do Dziennika roku zarazy. Te książki napisał jeden z najwspanialszych pracowników wywiadu. Daniel Defoe był nie tylko samodzielnym organizatorem dużej siatki wywiadowczej; został on także pierwszym szefem angielskiego wywiadu, o czym świat dowiedział się wiele lat po jego śmierci.

Brytyjski mistrz thrillerów Frederick Forsyth opisujący strukturę służb swojego kraju także inspiruje się utworami kolegów po fachu, a przy tym posługuje się podwójnym zapożyczeniem. Nawiązuje do rzeczywistych oznaczeń stosowanych w służbach, ale przepuszcza je przez kalejdoskop wymyślony przez Iana Fleminga:

MI6 nie miała dyrektora generalnego, choć MI5 go posiadała. Szef agencji był w świecie wywiadu i Whitehall określany mianem C, niezależnie od nazwiska człowieka zajmującego to stanowisko. Co dziwniejsze, C nie oznaczało szefa. Pierwszym szefem MI6 był Mansfield Cumming, a litera C była inicjałem jego nazwiska. Ian Fleming, jak zawsze ironiczny, wybrał drugi z inicjałów, M, na oznaczenie dowódcy MI6 w swoich powieściach o Jamesie Bondzie.

Jednak najbardziej nietypowy przypadek powoływania się na pochodzące z literatury źródła wiedzy można znaleźć w książce Zbigniewa K.S. Nowaka. Porusza on całkiem realny w istniejących organizacjach problem konfabulacji, czyli czegoś, o co w pierwszej kolejności podejrzewamy zazwyczaj pisarzy. Ten były oficer SB podaje metody działania – w szczególności sposoby pisania raportów w służbach PRL – i powołuje się przy tym na jednego z klasyków gatunku:

Graham Greene opisał podobną sytuację. Brytyjski agent na Kubie nie miał informacji na zbyciu, no to kreślił części odkurzacza i słał do Londynu jako instalacje militarne Ruskich. W MI 6 piali z zachwytu i bulili ciężkie pieniądze, aż w końcu się kapnęli. I szast-prast ukadrowili gościa. Normalka.

Na książki Greene’a zupełnie inaczej patrzy William Boyd. On akurat uznaje, że u tego autora łatwo znaleźć dużo bardziej wiarygodne opisy, które mogą być przydatne w wywiadowczej pracy nawet takiego asa jak James Bond:

Bond włączył lampkę nad siedzeniem i wyjął książkę – Sedno sprawy Grahama Greene’a. Był w Afryce Zachodniej tylko raz, wiele lat temu – żeby zestrzelić pewien helikopter, jak się okazało – ale nie zabawił tam długo; była to raczej przelotna wizyta. Greene służył podczas wojny w Sierra Leone, w dodatku jako szpieg, więc Bond miał nadzieję, że jego zachodnioafrykańska powieść pomoże mu dogłębniej zrozumieć to miejsce.

Robert Littell i Tom Clancy, pisarze należący do chyba najlepszych anglojęzycznych autorów powieści, proponują, by pomysłów na pracę służb specjalnych czy policji poszukiwać w scenariuszach filmowych:

– Wasze techniki prowadzenia przesłuchań są wzięte prosto ze starych filmów amerykańskich. (…)

– Nie przeczę (…). W każdym razie z doświadczenia wiem, że w ostatecznym rozrachunku te techniki są skuteczne.

Albo:
Obróciła się i spojrzała w lustro. Ciekawa była, czy Rosjanie sami wymyślili ten numer, czy wzięli pomysł z amerykańskich filmów kryminalnych.

Takie przykłady można znaleźć nie tylko w książkach czy filmach. Jeden z moich przyjaciół obejmował wysokie stanowisko w polskim kontrwywiadzie. Otrzymał wtedy od oficera zaprzyjaźnionej zagranicznej służby specjalnej książkę Johna le Carré z komentarzem: „Przeczytaj ją. Zrozumiesz dzięki temu, o co chodzi w tej pracy”.
Czy takie myślenie ma sens i czy wykorzystywanie literatury szpiegowskiej jako źródła informacji w ogóle jest możliwe? Celem tej książki jest sprawdzenie, czy analiza powieści, fikcji literackiej – ale nie wspomnień i literatury faktu – pozwala na zebranie wiedzy dotyczącej charakteru pracy wywiadowczej i stosowanych w niej metod.
Zaraz się przekonamy.
Podczas przygotowań do tej publikacji starałem się polegać przede wszystkim na literaturze szpiegowskiej. Tyle że bardzo trudno jest wyłuskać spośród powieści sensacyjnych te, które są książkami szpiegowskimi. Łatwo jest wyróżnić kategorie: kryminał, powieść sensacyjną, thriller polityczny, fabułę szpiegowską, ale trudno określić granice między nimi. Moje prywatne rozróżnienie można by opisać tak: powieść szpiegowska to taka książka, w której rozważania nad tym, jaki sposób działania wybrać, zdarzają się znacznie częściej niż skoki spadochronowe czy pościgi samochodowe (bo to już kwalifikuje się raczej do sensacji), a od politycznych fikcji odróżnia ją natężenie spekulacji o szansach poszczególnych kandydatów na prezydenta i o możliwości wybuchu kolejnej wojny.
Z drugiej jednak strony, jeżeli w powieści obfitującej w strzelaniny znalazł się jakiś fragment pokazujący w miarę rzetelnie kuchnię pracy wywiadowczej, to też brałem ją pod uwagę. Stąd bibliografii tej książki nie da się uznać za wyłączną, pełną i kompletną listę pozycji literatury szpiegowskiej.
Czy wszystko to, co piszą autorzy powieści szpiegowskich, to prawda? Oczywiście nie i absolutnie nie. Abstrahując od czysto komercyjnych konieczności przyspieszenia akcji, niektóre z książek zostały napisane wręcz na zamówienie służb i można się obawiać, że wprowadzają w błąd co do stosowanych metod. Takie powieści z założenia mają służyć dezinformacji, nie tylko co do techniki działań, ale też co do ich skali. Podczas czytania poszczególnych utworów zdawałem sobie sprawę, że niektóre opisane w nich metody są prawdziwe, a niektóre absurdalne, a nawet jeżeli próbowano je testować, to z negatywnym wynikiem. Mimo to pozostawiam je w treści Krótkiego kursu szpiegowania. Nie chodzi przecież o to, żeby wszystkie metody były faktycznie sprawdzone, tylko o sposób myślenia. Gadżety się zmieniają, jednak logika wywiadu pozostaje niezmienna.
Najlepiej widać to wtedy, gdy porówna się pozycje wydane w różnych okresach. Szczególnie rzucają się w oczy różnice pomiędzy tytułami wydanymi przed drugą wojną światową, w trakcie zimnej wojny i po latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, po rozpadzie Związku Radzieckiego (który jest najpopularniejszym bohaterem zbiorowym powieści szpiegowskich). Zmieniają się środki łączności i transportu, skracają okresy podróży, rośnie rola wywiadu elektronicznego, ale klucz do sukcesu wszystkich przedsięwzięć wywiadowczych pozostaje ten sam. Pomysł, który narodził się w głowie profesjonalisty.
Może się to wydawać dziwne, ale pierwszym stworzonym i opisanym przez literaturę popularną profesjonalnym szpiegiem działającym według współczesnych metod był Sherlock Holmes. Był on nie tylko detektywem, ale również – w przynajmniej kilku sprawach – „konsultantem” rządu królewskiego.
Arthur Conan Doyle przy okazji i poniekąd na marginesie swoich opowiadań nakreśla obraz zmian, które na przełomie XIX i XX wieku zachodziły w modelu szpiegowania. W jego opowiadaniu Druga plama agenci obcych wywiadów pracują praktycznie jawnie. Sherlock Holmes nie ma żadnych kłopotów z wytypowaniem osób, do których może trafić list skradziony wysokiemu urzędnikowi ministerstwa spraw zagranicznych. Zastanawia się wtedy głośno:

Do kogo złodziej mógł zanieść list? Do jednego z kilku międzynarodowych szpiegów i tajnych agentów, których nazwiska – tak się składa – znam. Trzech z nich można uznać za asów wywiadu. Zacznę od sprawdzenia, czy wszyscy są na miejscu. Jeśli nie zastanę któregoś z nich – zwłaszcza jeśli zniknął po wczorajszym wieczorze – może to stanowić wskazówkę, gdzie trafił dokument. (…) Jeśli list znalazł się na rynku, kupię go, choćby miało to doprowadzić do podwyżki podatku dochodowego w Wielkiej Brytanii. Niewykluczone, że sprawca przetrzymuje list, by sprawdzić, jakie oferty otrzyma od jednej ze stron, nim zacznie się targować z drugą. Jedynie trzech ludzi jest zdolnych do tak śmiałych poczynań: Oberstein, La Rothiere i Eduardo Lucas. Porozmawiam z każdym z nich.

Okazuje się, że jeden z opisanych tu tajnych agentów: „Miał w biurze [okradzionego] szpiega, który powiedział mu o tym liście” i zmusił szantażem żonę urzędnika, aby ukradła dla niego dokument: „Powiedział, że zwróci mi moją własność, jeśli dostarczę mu pewien dokument z teczki męża; precyzyjnie mi go opisał”.
Jeden z najstarszych chyba opisów agenta „prowadzonego” przez profesjonalistę, w tym przypadku Sherlocka Holmesa, znajdziemy w opowiadaniu Dom pod Trzema Daszkami:

Ten dziwny apatyczny człowiek spędzał cały swój wolny czas, siedząc w oknie klubu przy St. James’s Street i obserwując towarzystwo. Mężczyzna ten zbierał i przekazywał dalej wszystkie londyńskie ploteczki. Mówiono, że co miesiąc inkasuje czterocyfrową sumkę za dostarczanie brukowcom pikantnych informacji, które zaspokajają ciekawość czytelników. Gdy tylko w mętnych głębinach Londynu podwodne wiry zaczynały się uaktywniać, natychmiast skrupulatnie to odnotowywał i wyciągał z dna na powierzchnię ukrytą tajemnicę. Holmes dyskretnie informował Langdale’a o pewnych sprawach, w zamian za co ten drugi odwdzięczał się, pomagając czasem detektywowi.
Mimo że opisane wyżej formy działania wydają się archaiczne, a może nawet absurdalne, łatwo zauważyć, że Sherlock Holmes działa w sposób nowatorski i profesjonalny. Prowadzi agentów, działa pod przykrywką, przejmuje korespondencję. Zresztą w twórczości sir Conan Doyle’a takie metody stosuje nie tylko Holmes. Autor bestsellerów o legendarnym detektywie w tle opowiadań Dolina strachu i Czerwony krąg nakreśla działania jednej z pierwszych na świecie prywatnych agencji wywiadowczych – organizacji Pinkertona.
Co więcej, jako pierwszy zwraca uwagę na potrzebę koordynacji i analizę informacji wywiadowczej. W opowiadaniu Plany łodzi Bruce-Partington opisuje jednoosobową komórkę działającą w biurze premiera, której szefem i jedynym pracownikiem jest… brat Sherlocka Holmesa – Mycroft.
Proza sir Arthura do tego stopnia zainspirowała Toma Clancy’ego, że specjalne ekipy obserwacji FBI są w jego książce nazywane „partyzantami z Baker Street”.
Choć Conan Doyle jest niewątpliwie jednym z najsławniejszych autorów powieści kryminalnych, z pewnością nie on pierwszy pisał o zadaniach wywiadu. Zwraca na to uwagę Julian Siemionow w książce o Stirlitzu:

Specjalnie zaznaczył miejsce [w Biblii], gdzie mowa jest o tym, że Jozue posłał dwóch ludzi do Jerycha z poleceniem, aby potajemnie wypatrzyli tam wszystko. „…Weszli w dom niewiasty wszetecznej imieniem Rahab”. Było to, jak się wydawało Dullesowi, o czym wspominał on przyjaciołom, pierwsze świadectwo tego, co zawodowi wywiadowcy nazywają dziś „adresem ukrycia”. Rahab ukryła szpiegów u siebie w domu, a potem wyprowadziła ich z miasta, a Izraelici, zagarnąwszy Jerycho, wybili mieczem wszystkich, pozostawiając przy życiu tylko Rahab i jej rodzinę. Właśnie wtedy powstała tradycja nagradzania tych, którzy pomagają wywiadowi.

Interesujące jest to, że w miarę upływu czasu i wprowadzania nowych środków technicznych niektóre metody opisywane przez autorów wywiadowczej literatury się zmieniają. Czasami nawet na stronach tej samej książki są sobie przeciwstawiane. Bywa, że umieszczenie przesyłki w martwej skrzynce jest obwarowane bardzo restrykcyjnymi procedurami, które mają zapobiec ustaleniu położenia skrytki przez kontrwywiad czy przypadkowego obserwatora, a nawet uniemożliwiają spotkanie się nadawcy i odbiorcy pakunku. Parę stron później, u tego samego autora, identyczna operacja odbywa się w sposób całkowicie improwizowany, z wyraźnym lekceważeniem zasad bezpieczeństwa. I wykonawcą obu zadań jest ta sama osoba. Zdarza się to na przykład w książkach Wiktora Suworowa, a wynika chyba z tego, że autor nie zdecydował się pokazać wszystkich metod albo wszystkich niuansów. No i zapewne z tego, że jedną z najważniejszych zasad w pracy wywiadu jest… brak zasad.
Albo inaczej: najważniejszą zasadą jest skuteczność.
W tajnym świecie, podobnie jak i gdzie indziej, obowiązuje prosta reguła. Jeśli podejmie się ryzyko, które się opłaci, jest się mądrym facetem, zasługującym na najwyższe stanowiska. Jeśli gra się nie uda, idzie się na zieloną trawkę.

Taką sama ideologię wyznaje najwyraźniej Frederick Forsyth, a brutalnie wyjaśnia ją także Suworow w Akwarium:
Zapamiętaj: Akwarium zawsze jest po stronie tych, co odnoszą sukcesy. Jeżeli złamiesz reguły i wpadniesz, staniesz przed trybunałem GRU. Jeśli będziesz postępować zgodnie z regułami i wpadniesz, oskarżą cię o dogmatyczne stosowanie regulaminu. Jeżeli odniesiesz sukces, wszyscy cię poprą i wszystko ci wybaczą, łącznie z naruszaniem elementarnych reguł.

Podobnie twierdzi A.J. Quinnell, który dodaje: „W robocie wywiadowczej nie ma ścisłych norm postępowania. Istotnym elementem są ludzie i do nich trzeba dopasowywać metody działania”.
Jeszcze ciekawiej, chociaż zawile, wyjaśnia ten fenomen Vincent Severski w Niewiernych:
Żadna operacja wywiadowcza – wbrew temu, co myślą ludzie na ulicy i co podaje prasa i telewizja – nie ma drugiego czy piątego dna, nie ma w ogóle żadnego dna. I każda operacja, nawet jak jest porażką, w rzeczywistości jest sukcesem. Trzeba tylko umieć odpowiednio na to spojrzeć, a potem rozsądnie wytłumaczyć wszystkim mniej rozgarniętym politykom i dziennikarzom.

W innym miejscu Severski dodaje: „Jako oficer wywiadu był w stanie wytłumaczyć każdemu wszystko”.
Być może niektórych uważnych czytelników zastanowi, dlaczego do analizy wybrałem tylko te fragmenty powieści, które dotyczą konkretnych zdarzeń, przedmiotów czy osób. Dlaczego nie oddaję tego, co w niektórych książkach najciekawsze: klimatu tajnych operacji, logiki budowania misternych intryg, wciągania bohaterów w pajęcze siatki. Dlaczego nie piszę o budowaniu psychologicznej przewagi nad przeciwnikiem albo o skomplikowanych sposobach uzależniania agenta, w czym celuje mistrz szpiegowskiej narracji John le Carré. Mógłbym to zrobić (i może zrobię), jest to jednak dużo trudniejsze i wymaga zupełnie innego podejścia do źródeł. Nie mieści się też w formule „krótkiego kursu szpiegowania”. To już byłoby szpiegostwo dla zaawansowanych.
I na zakończenie: gdybyś się, czytelniku, zanadto zaangażował w tę lekturę, to pamiętaj, że wszystkie opisane w niej zdarzenia, instrukcje, szkolenia i działania to fikcja literacka. Podobnie jak imiona i nazwiska sporej grupy autorów.
Piotr Niemczyk

 
Wesprzyj nas