Duńska księżniczka wydana za rosyjskiego następcę tronu, kobieta, która z bliska widziała dobiegające kresu imperium, jest bohaterką powieści biograficznej napisanej przez C.W.Gortnera. Maria Fiodorowna Romanowa, bo o niej mowa, staje się dla czytelników przewodniczką po niespokojnych czasach drugiej połowy XIX wieku i początkach wieku XX.


Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycyChristopher Gortner, znany czytelnikom jako C.W. Gortner, specjalizuje się w pisaniu lekkich powieści historycznych, przeważnie opierających się na motywach biograficznych znanych postaci z przeszłości. Pisarz posiadł rzadką umiejętność esencjonalnego prezentowania rozległych życiorysów swoich wyjątkowych bohaterów, ukazywania ich czytelnikom przez pryzmat emocji i tęsknot stojących za dokonywanymi przez nich wyborami.

Nie inaczej jest w przypadku powieści o Marii Fiodorownej, którą opisał w swojej najnowszej książce. Matka ostatniego cara Rosji Mikołaja II nie jest w niej przedstawiona jako posągowa postać czy składowa historycznego pejzażu, ale – jak to zwykle u Gortnera bywa – jako człowiek doświadczający różnorodnych emocji, podlegający zmianom wynikającym z doświadczenia życiowego i następujących po sobie zdarzeń.

Czytelnik poznaje Marię, gdy ta jest jeszcze młodą dziewczyną, duńską księżniczką zwaną Dagmarą: „W naszym żółtym pałacyku w Kopenhadze żyło się niebogato, ale szczęśliwie, ponieważ było wiele powodów do radości” – zaczyna tę opowieść pisarz, nadając jej formę pamiętnika Marii, sięgającej we wspomnieniach aż do czasów, kiedy jej matka „wbrew swej rodzinie wyszła za mąż za mego ojca, czyli dalekiego kuzyna Chrystiana Glücksburga, zubożałego młodego księcia, z którym wiodła życie skromne, ale dobre, ponieważ było w nim miejsce i na radość, i na przyjemności”. Nie obyło się w tej rodzinie bez niespodzianek, bo zrządzeniem losu tenże zubożały ojciec uzyskał prawa do duńskiego tronu po śmierci bezdzietnego króla, co jego córkom otwarło drzwi do znakomitych mariaży. Dzięki temu Dagmarze było dane zostać carycą Rosji, już pod nowym imieniem – Maria, przyjętym wraz z prawosławną wiarą.

Ambicją Gortnera, jak sam przyznaje, nie jest tworzenie idealnie wiernych biografii, lecz impresji skupionych wokół zajmującej postaci.

Życie na rosyjskim dworze bywało dla niej zaś na przemian błogosławieństwem i przekleństwem, przeplatając chwile harmonii i szczęścia w licznej rodzinie, z okresami trudu i niepokoju, prowadząc do niewyobrażalnej tragedii 1917 roku, gdy jej syn, synowa i wszystkie wnuczęta zostały zamordowane przez bolszewików, podczas gdy ona, cesarzowa-wdowa, przetrwała, a tym, co jej pozostało, była troska o innych rosyjskich emigrantów, którym udało się zbiec przed machiną krwawej rewolucji i podtrzymywana wbrew wszelkim dowodom nadzieja na to, że komuś z jej najbliższych krewnych jednak udało się przetrwać. „Dla was to wyzwalanie ludu! Ale dla mnie to nieszczęście, które dotyka moje dzieci!” – mówi powieściowa Maria Fiodorowna.

Ambicją Gortnera, jak sam przyznaje, nie jest tworzenie idealnie wiernych biografii, lecz impresji skupionych wokół zajmującej postaci. Nie stosuje przypisów do każdego cytatu ani nie pozostaje w całości wierny zachowanym źródłom. Tam, gdzie jego zdaniem wymaga tego narracja, puszcza wodze fantazji. „Moim zamierzeniem nie było całościowe ujęcie epoki, lecz przekazanie czytelnikom fikcyjnego portretu jednej z najdzielniejszych i najbardziej odpornych na przeciwności losu kobiet swej epoki” – przyznaje w słowie od autora.

Warto o tym wiedzieć przed lekturą książki, bo kto zechce ją porównywać z publikacjami historyków, nieścisłości biograficzne z pewnością znajdzie, ale odmówi sobie przyjemności z przyglądania się barwnemu freskowi stworzonemu przez Gortnera. To ładny portret, plastycznie rozpościerający się w wyobraźni czytelnika. Uproszczenia zastosowane przez autora można mu darować. Wanda Pawlik

C.W. Gortner, Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy, Przekład: Hanna Hessenmüller, Wydawnictwo HarperCollins Polska, Premiera: 20 marca 2019
 
 

Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy

C.W. Gortner
Maria Fiodorowna. Pamiętnik carycy
Przekład: Hanna Hessenmüller
Wydawnictwo HarperCollins Polska
Premiera: 20 marca 2019
 
 

Sława i nieszczęście żyją na tym samym podwórku.
Przysłowie rosyjskie

CZĘŚĆ I

1862-1866
Żółty pałac

Oto ona. Przybywa do nas! Dziewczę z Danii, które będzie naszą królową umiłowaną.
Martin Tupper

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Powinnyśmy ubrać się tak samo – powiedziałam tamtego dnia, który był najlepszym dowodem na to, że zasadnicze zmiany w naszym życiu stały się faktem oczywistym. Siedziałam na kanapie zajęta przeglądaniem przysłanych przez najbardziej znane domy handlowe w Londynie i Kopenhadze pudeł i pudełek, do których zapakowano pantofle z jedwabnymi kokardkami, kapelusze ozdobione wstążkami, jedwabną bieliznę, suknie, gorsety, szale, a także rękawiczki z cienkiej skórki oraz płaszcze z delikatnego kaszmiru i ze szkockiej wełny.
– Tak samo?! Jakbyśmy były bliźniaczkami! – wykrzyknęła rozbawiona Alix, moja siostra, obecnie górująca nad wszystkimi.
Stała na stołku, a wokół niej krzątały się nasza matka i pokojówka, starając się dobrać strój jak najbardziej twarzowy i dopasowany do szczupłej sylwetki.
– A tak! – oświadczyłam, stawiając obok siebie na kanapie dwa kolejne pudełka. – Przecież masz tego wszystkiego w bród i na pewno znajdzie się coś identycznego. Ubierzemy się jednakowo i przekonamy się, czy twój narzeczony nas rozróżni.
Alix ściągnęła cienkie brwi, co bardzo mi się spodobało, oznaczało bowiem, że moja siostra, choć usilnie stara się sprawiać wrażenie osoby, która potrafi znieść wszystko, wcale taka nie jest. Nie zdążyła jednak niczego powiedzieć, ponieważ odezwała się matka, udzielając mi reprymendy tym swoim tonem, jakim zawsze mnie karciła, gdy zdarzyło mi się zrobić lub powiedzieć coś niestosownego, co jej zdaniem zdarzało się mi stanowczo zbyt często.
– Minnie, co ty mówisz! Miałybyście ubrać się jak bliźniaczki? Bo może was nie rozpozna? Was, które w ogóle do siebie nie jesteście podobne? Bzdura. Jego Wysokość książę Walii nie jest ślepy!
– Może i nie jest – odparłam niemal zuchwale. – Może też i nie jesteśmy do siebie podobne, ale on widział ją tylko raz, mógł więc jej po prostu nie zapamiętać!
Matka znieruchomiała, ściskając zmiętą halkę. Wpatrzona w kremową biel jedwabiu niewątpliwie starała się zapanować nad wzburzeniem, choć może też wpatrywała się w nią dlatego, bo tak elegancka halka, podobnie jak wszystkie te wytworne rzeczy zaściełające pokój, po raz pierwszy pojawiła się w tym domu. Po prostu nie było nas na to stać. Same szyłyśmy sobie ubrania, łatałyśmy, cerowałyśmy i wcale nie było to dla nas jakimś wielkim poświęceniem. W naszym żółtym pałacyku w Kopenhadze żyło się niebogato, ale szczęśliwie, ponieważ było wiele powodów do radości. W lecie pływałyśmy w morzu i urządzałyśmy zawody gimnastyczne, a wieczorem, po skromnym posiłku, kiedy to same podawałyśmy do stołu, zbieraliśmy się w salonie na wspólne muzykowanie. Nie marzyliśmy o luksusach. Najważniejsze, że mieliśmy siebie. Dla nas nasza rodzina była prawdziwą opoką i najwspanialszym darem od losu.
Niestety to, co właśnie się działo w tym pokoju, dowodziło w dobitny sposób, że nasza rodzina zaczyna się rozpadać.
Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie może zmienić się tak wiele?
– Jego Wysokość na pewno ją zapamiętał i będzie darzył wielką miłością. To mężowski obwiązek. Żoniny również – oświadczyła matka. – A ty, Minnie, powiedz, co się z tobą dzieje? Dlaczego jesteś taka przekorna właśnie dziś, kiedy Alix przymierza swoją wyprawę ślubną? Nie widzisz, jak bardzo jest tym przejęta?
Widziałam twarz siostry w lustrze. Była blada, pod oczami cienie, musiała więc być już tym przymierzaniem udręczona. Ale wyraz twarzy zachowała nieprzenikniony, ponieważ Alix jak mało kto potrafiła ukryć swoje prawdziwe emocje. W rezultacie to jej pełne spokoju spojrzenie drażniło mnie, bo Alix na pewno, mimo tej niewzruszonej postawy, w środku była kłębkiem nerwów i zastanawiała się nieustannie, jak to potem będzie. Czy w tym małżeństwie będzie szczęśliwa, czy przeciwnie, będzie nieszczęśliwa i skazana na cierpienie. Nigdy o tym nie mówiła, nawet podczas długich rozmów z matką, która starała się bardzo, by do tego małżeństwa doszło i w naszym życiu nastąpiła wielka zmiana. Dla nas na pewno bardzo korzystna.
W rezultacie wszyscy tym żyli, a ja czułam się trochę odsunięta na bok.
– Może powinnam się przejść… – wymamrotałam, skubiąc wstążkę, którą obwiązane było leżące obok mnie pudełko. – Bo tu chyba nie jestem potrzebna.
– Skoro nie potrafisz być użyteczna, to rzeczywiście idź się przejść. Nie życzę sobie, żebyś denerwowała siostrę w takiej chwili – powiedziała matka, odwracając się do Alix. – Może świeże powietrze poprawi ci nastrój i trochę złagodniejesz. I przede wszystkim będziesz uważać na to, co mówisz.
Świeże powietrze i choć minimum rozsądku. Taka była recepta mojej matki na rozwiązanie wszystkich problemów. Kobiety bardzo rozsądnej. Nadal, mimo że w minionym roku przeżyliśmy tyle wstrząsów zaprzeczających zdrowemu rozsądkowi, że każdy mógłby w ów rozsądek zwątpić. Ale nie Luiza z Hesji-Kassel. Po raz pierwszy pokazała światu, że wie, co robi, gdy wbrew swej rodzinie wyszła za mąż za mego ojca, czyli swego dalekiego kuzyna Chrystiana Glücksburga, zubożałego młodego księcia, z którym wiodła życie skromne, ale dobre, ponieważ było w nim miejsce i na radość, i na przyjemności. Swoje dzieci wychowywała po prostu rozsądnie, bez jakichś większych aspiracji. Lata mijały i raptem okazało się, że ów zubożały książę, czyli mój ojciec, nieoczekiwanie odziedziczył tron po bezdzietnym królu. Tak więc w niedalekiej perspektywie była korona królowej Danii, a teraz najstarsza córka szykowała się do ślubu z następcą tronu Wielkiej Brytanii. Moja matka do obu zadań podchodziła jak do codziennych porządków w salonie. Po prostu ma być zrobione i już. Bez żadnych głupich uwag z mojej strony.
Obciągnęłam sutą fałdzistą spódnicę i ruszyłam do drzwi. W progu przystanęłam, mając nadzieję, że Alix jednak mnie zawoła, żebym wróciła, co świadczyłoby, że jestem jej potrzebna. Ale siostra milczała, a kiedy spojrzałam ostrożnie przez ramię, zobaczyłam, że zajęta jest wygładzaniem jedwabnej halki. Usłyszałam też, jak matka każe pokojówce zasznurować gorset Alix. Jakby moja siostra była lalką.
Albo barankiem, który ma być złożony w ofierze.
Tak. Bo dla mnie to całe jej małżeństwo kojarzyło się właśnie z tym. Ze złożeniem w ofierze.

Nie urodziliśmy się po to, by żyć w przepychu. Matka od najmłodszych lat często nam o tym przypominała, nie spodziewaliśmy się więc, że kiedyś będziemy mieć o wiele więcej. Gdy siadałyśmy sobie we trzy, matka, Alix i ja, i matka pouczała nas, czym można ozdobić uszyty własnoręcznie czepek albo jak naprawia się bieliznę, zawsze nie omieszkała dodać, że bogaty z urodzenia wcale nie musi być szczęśliwy, a przede wszystkim ktoś, kto od kołyski ma wszystko, czego dusza zapragnie, nie ma żadnych aspiracji i do niczego nie dąży.
I nagle zmieniło się. Teraz przechodziłam już nie przez nasz żółty pałacyk stojący w obrębie miasta, lecz przez o wiele większy pałac Bernstorffa. Obcasy postukiwały o posadzkę, obszerna krynolina szeleściła. Szłam szybko, nie spoglądając na rzeźby ani na wyłożone lustrami ściany pałacu, do którego wprowadziliśmy się miesiąc temu, gdy zadecydowano, że mój ojciec będzie nowym następcą tronu. Pałac Bernstorffa stał na terenie rozległej posiadłości pod Kopenhagą i otoczony był wielkim ogrodem, gdzie rosły również lipy, które tak bardzo lubiłam. Waldemar i Thyra, młodsi ode mnie brat i siostra, od razu pokochali ten ogród, gdzie czuli się swobodnie. Mogli biegać po błocie, mogli przeciskać się pod żywopłotami, mogli po prostu się wyszaleć. Ja jednak, już prawie piętnastoletnia, byłam za stara na takie dziecinne zabawy, ale kiedy sama wyszłam do ogrodu, bardzo żałowałam, że nie jestem już dzieckiem i nie mogę tu sobie pobrykać.
Kiedy wyszłam na dwór, uzmysłowiłam sobie, że nie wzięłam ani kapelusza, ani parasolki. A więc niedobrze, bo jeszcze, nie daj Boże, słońce osmali policzki albo pojawią się na nich rumieńce, i co na to powie moja matka? Trudno. Ruszyłam przed siebie alejką i po chwili zajęłam się innym dylematem. Może ściągnąć z głowy siatkę przypiętą z tyłu, nad karkiem, w którą zebrane są moje gęste i wijące się włosy. Ta siatka drapie bezlitośnie. Ale nie, nie będę jej zdejmować, bo to byłby skandal. Chociaż z drugiej strony… Przecież tu, w tej oazie zieleni, oprócz mnie nikogo nie ma…
Owszem, nie było, dopóki nie doszłam do willi w szwedzkim stylu, która służyła jako herbaciarnia, i tam, przed tą willą, zobaczyłam znajomą postać w ciemnym garniturze. Ten ktoś przechadzał się przed willą, parę kroków w przód, parę w tył, i wypuszczał z ust obłoczki dymu, ponieważ palił cygaro.
Ojciec.
Zebrałam fałdy spódnicy i nie przejmując się tym, że nogi mam chyba do połowy łydek odsłonięte, pobiegłam przez trawnik. Zaskoczony ojciec odwrócił się, wypuszczając z ust kolejny kłębek dymu. Z ust, nad którymi jakiś czas temu pojawiły się wąsy. Ojciec zapuścił je, by wyglądać bardziej dystyngowanie. Dla mnie te brązowe wąsy były przede wszystkim zabawne, ponieważ wcale nie rozrosły się bujnie, więc naprawdę nie było się czym chwalić. A poza tym mój biedny ojciec, choć miał zostać władcą, musiał palić na dworze, ponieważ matka nie znosiła dymu z cygar i prosiła go, by porzucił ten „niesmaczny nawyk”.
– Tak szybko skończyłyście? – Uśmiechnął się i twarz mu pojaśniała.
Niestety tylko na moment, i znów pojawiła się ponura mina, ponieważ w chwili, gdy podjęto decyzję, że to ojciec będzie następcą naszego niedomagającego króla, pogoda ducha znikła, zupełnie jakby głowa ojca już uginała się pod ciężarem korony.
– Nie, nie. To może potrwać jeszcze kilka godzin, papo, bo Alix musi przymierzyć mnóstwo strojów. Tych sukni jest tyle, jakby ogołocili z nich całą Kopenhagę. A mama powiedziała, że marudzę, więc wyszłam.
– Widzę. – Kolejny uśmiech i w kącikach łagodnych jasnobrązowych oczu pojawiły się drobniutkie zmarszczki – A dlaczegóż to marudzisz, moja Dagmaro?
Wszyscy mówili do mnie Minnie, tylko ojciec nazywał mnie Dagmarą, używając jednego z kilku imion, które otrzymałam podczas chrztu. I które bardzo mi się podobało, ponieważ czułam się w jakiś sposób wyróżniona, że jestem imienniczką naszej legendarnej duńskiej królowej.
Wzruszyłam ramionami.
– Bo naprawdę nie widzę powodu, żeby robić tyle zamieszania.
Ojciec zaśmiał się.
– Chyba jednak jakiś powód jest! Twoja siostra wychodzi za syna i następcę królowej Wiktorii. Pewnego dnia, jeśli Bóg zechce, zostanie królową małżonką władcy Wielkiej Brytanii. Zdecydowana większość ludzi uzna to za wystarczający powód do wielkiego zamieszania.
– Mama i królowa Wiktoria na pewno, ale jeśli chodzi o Alix… Powiem szczerze, papo, martwię się o nią, bo zachowuje się… trochę dziwnie. Ani się martwi, ani cieszy, jest taka bezwolna, jakby gotowa była zaakceptować po prostu wszystko.
– A niby w czym miałaby się sprzeciwiać, co miałaby kwestionować? Naprawdę bardzo dobrze wychodzi za mąż. Wasza matka zachęcała ją do tego małżeństwa, które zyskało aprobatę królowej Wiktorii. Alix wie doskonale, że powinna spełnić swój obowiązek.
Akurat z tym zgadzałam się całkowicie. Moja starsza ode mnie o prawie trzy lata siostra była bardzo obowiązkowa. Wiedziałam to doskonale, przecież znałam ją na wylot. Nasz najstarszy brat, Fryderyk, został wysłany na studia za granicą, a drugi nasz brat, Wilhelm, studiował w Duńskiej Akademii Wojskowej. Thyra i Waldemar byli jeszcze dziećmi, dlatego Alix i ja byłyśmy sobie bardzo bliskie. Miałyśmy wspólny pokój, uczyłyśmy się tego samego. Razem rosłyśmy w domu, gdzie zawsze brakowało pieniędzy, gdzie rządziła niepodzielnie matka, która podczas wakacji, gdy cała rodzina była w komplecie, całą uwagę poświęcała naszym starszym braciom.
Zawsze się złościłam i czułam żal o to, że tyle dawała z siebie Fryderykowi i Wilhelmowi, i chociaż Alix często mi powtarzała, że matki zawsze bardziej cenią sobie synów niż córki, jakoś nie mogłam się z tym pogodzić. Przecież tych synów nie ma tu prawie przez cały rok, a my tu jesteśmy, zawsze razem z matką, i pomagamy jej w prowadzeniu domu. Alix nigdy głośno nie protestowała, a ja tak, bo nienawidziłam tego prowadzenia domu, tej nigdy niekończącej się harówki.
Wieczorem, gdy leżałyśmy w naszych wąskich łóżkach – zsuniętych, by być blisko siebie – narzekałyśmy po cichu, że tak nam źle, że mamy takie spracowane ręce. Podjęłyśmy też pewną decyzję, ostateczną i niezłomną. Mianowicie pewnego dnia kupimy sobie, tylko dla nas dwóch, dom nad cieśniną Sund. Dom z podłogą, której nigdy nie trzeba będzie szorować. Będziemy miały ze sto psów i będziemy sobie malować godzinami. A tak, ponieważ obie całkiem nieźle radziłyśmy sobie z akwarelkami.
Niestety to wspólne marzenie wzięło w łeb, kiedy Alix przyjęła oświadczyny księcia Alberta Edwarda. W jednej chwili straciłam kochającą siostrę, która nagle stała się pupilką matki i czas miała wypełniony po brzegi. Ćwiczyła dworską etykietę, brała lekcje tańca i przymierzała suknie, przygotowując się do nowego życia w obcym kraju. Życia, w którym dla mnie nie było już miejsca.
– Prawie już jej nie widuję – powiedziałam, unikając wzroku ojca. – Mama wciąż każe Alix pisać jakieś listy i składać wizyty ważnym osobom. Wciąż wynajduje jej coś do zrobienia. W rezultacie mam wrażenie, jakby Alix już tu z nami nie było.
– A rozmawiałaś z nią o tym? – spytał ojciec łagodnym głosem. – Chyba warto to zrobić, nie sądzisz? Bo skoro ty, jak sama powiedziałaś, marudzisz, może Alix myśli, że się na nią gniewasz.
– Tak myślisz, ojcze? Że po prostu ma do mnie żal?
– Oczywiście! – Ojciec żartobliwie szczypnął mnie w policzek. – Przecież jesteś naszą rodzinną buntowniczką!
– Buntowniczką? O nie, papo! To przesada. Po prostu nie chcę, żeby raptem wszystko się zmieniło. A tak jest. Przecież nasze życie zostało wywrócone do góry nogami!
– Cóż… – Ojciec westchnął. – Można to i tak ująć. W każdym razie rozumiem, że nie jest ci łatwo, i bardzo mi przykro z tego powodu. Ale małżeństwo, moja Dagmaro, jest dla człowieka czymś niezmiernie ważnym i zawsze jest to zasadnicza zmiana w jego życiu. Trzeba opuścić tych, których się kocha, i założyć własną rodzinę. Ciebie też to kiedyś czeka. Zastanawiałaś się już nad tym?
– Naturalnie – odparłam, choć wcale nie była to prawda. Oczywiście wiedziałam, że małżeństwo jest czymś nieuniknionym, ale do tej pory jakoś nie miałam ochoty zawracać sobie tym głowy. – Teraz też dużo o tym myślę. Przecież Alix wychodzi za kogoś, kogo właściwe nie zna. Bertie, książę Walii, zobaczył ją na fotografii i poprosił o spotkanie. Pamiętam, że zostali sobie przedstawieni w Rumpenheim, kiedy pojechaliśmy tam na Wielkanoc. Przyjechała też caryca z najstarszym synem Nixą i odniosłam wrażenie, że spodobał się Alix. Ona jemu też, i to bardzo. Ale co z tego? Alix i tak wychodzi za kogoś innego. Przecież ty, ojcze, kiedy brałeś ślub z mamą, musiałeś ją kochać!
– Naturalnie, że tak. – Twarz ojca wyraźnie złagodniała. – To była miłość od pierwszego wejrzenia. Twoja matka była jeszcze młodziutka, pełna wigoru i bardzo zdeterminowana. Wiedziała, czego chce. – Uśmiechnął się. – Ale nie była pierwszą kobietą, o którą się starałem. Kiedy jeszcze nie znałem waszej matki, starałem się o rękę Wiktorii.
– Naprawdę?!
– Tak. I nie tylko ja. Była przecież najlepszą partią w całej Europie. O jej względy zabiegało kilkunastu książąt, a mnie, choć bogaty nie byłem, odwagi nie brakowało. Pisałem do niej, a jakże, nawet kilka razy, o tym, że pragnę złożyć jej wizytę. Miałem nadzieję, że zdobędę jej rękę, ale pogardziła mną, jak zresztą i wieloma innymi książętami, i wzięła sobie za męża Alberta von Sachsen-Coburg-Gothę.
– Który umarł, a ona, biedna wdowa, wtyka nosa w nasze sprawy! Przecież, jak powiedziałam, Alix i carewicz wyraźnie się sobie spodobali, a tu ona raptem wychodzi za Bertiego!
– Nie, nie powinnaś jej obwiniać. To prawda, że carewicz zwrócił uwagę na twoją siostrę, ale i tak nic by z tego nie wyszło, ponieważ Alix wcale się z tym nie kryła, że za żadne skarby nie zamieszkałaby w Rosji, ponieważ nie zna ich języka.
– Przecież na dworze rosyjskim też rozmawiają po francusku, prawda? O Boże! Alix o niczym nie ma pojęcia! Nie znosi deszczu, a słyszałam, że w Anglii pada bez przerwy. I tam właśnie się wybiera, i to na całe życie, tam, gdzie za każdym razem, gdy wyjdzie na dwór, będzie miała mokre buty. Jak będzie się z tym czuła?
– Da sobie radę. Dopilnujemy, żeby wzięła ze sobą jak najwięcej parasolek – powiedział ojciec z uśmiechem, a potem już na poważnie: – Dagmaro, mam prośbę. Wolałbym, żebyś nie dzieliła się z Alix swoimi wątpliwościami, bo to na pewno nie doda jej odwagi.

 
Wesprzyj nas